C’EST LA VIE: Dola pierwszych automobilistów

 

W historii automobilizmu czasy przed pierwszą wojną światową nazywa się "Epoką Mosiądzu". Rzadko piszę o tamtych czasach, bo nie cieszą się zbyt dużym zainteresowaniem, ale ja uważam, że mają one niesamowity klimat etapu pionierskiego. Powinniśmy chylić czoła przed ludźmi, którzy niepomiernie męczyli się nie tylko z techniką, ale też z wrogością władz i ludności – bo dzięki ich doświadczeniom dziś możemy jeździć wygodnymi i niezawodnymi autami.

Ponad 100 lat temu było oczywiście inaczej. Automobil rzadko potrafił niezawodnie przejeździć choćby kilka godzin. Niektórzy mawiali wręcz, że jest on „drugą najbardziej delikatną i kapryśną rzeczą na Ziemi – tuż po kobiecie”. Cylindry pękały, resory się łamały, instalacje zapłonowe zamakały, przewody paliwowe zatykały, sprzęgła się paliły, silniki przegrzewały. Przerwy w podróży ciągnęły się w nieskończoność. Pewien producent sprzętu do gry "Diabolo" reklamował nawet swój produkt jako idealne narzędzie do zabijania czasu w takich sytuacjach, problem musiał więc być rozpowszechniony. Nie było nawet stacji benzynowych – paliwo, kupowane w blaszanych bańkach u mydlarzy i aptekarzy, trzeba było zabierać ze sobą w ilości wystarczającej na całą podróż, a przed nalaniem starannie filtrować przez czystą szmatkę. Nie istniała też sieć serwisów – szalenie pracochłonna obsługa pojazdu wymagała więc zatrudnienia fachowca na etat. Przykładowo, wszystkie ruchome części (zawieszenie, łańcuchy, przekładnie, itp.) musiały być regularnie smarowane, czasem nawet po każdej jeździe!! Co gorsza, pojęcie znormalizowanych części zamiennych w ogóle nie było znane, a KAŻDY ZEPSUTY ELEMENT TRZEBA BYŁO DORABIAĆ NA WYMIAR u ślusarza, cieśli lub innego rzemieślnika.

Osobną sprawą były przebite opony. Dziś zdarza się nam to przeciętnie raz na 100 tys. km, zaś wtedy – raz na… kilkadziesiąt. Na drogach wszechobecny były ostre kamienie, gwoździe, połamane podkowy i rozbite szkło. Co ciekawe, zapasowego koła jeszcze nie znano: Dętki trzeba było łatać na miejscu, co trwało około godziny, oraz ręcznie pompować do ciśnienia 6-7 atmosfer – był to morderczy wysiłek (zamiast manometru używano przy tym… młotka: Opona miała „dzwonić” przy uderzeniu). Wymienne w całości, przykręcane śrubami do szprych obręcze kół z napompowanymi oponami (wynalazek Edouarda Michelina) pojawiły się dopiero niedługo przed I wojną światową, zaś znane dziś, odejmowane w całości koła stały się powszechne po 1918r. Lepsza jakość opon i dróg, zmniejszająca ryzyko przebicia, to też dopiero lata międzywojenne, podobnie jak wyważanie kół – wcześniej przy większej szybkości trzęsło niemiłosiernie. Osobnym problemem były warunki zimowe: Wąskie i twarde opony wysokociśnieniowe nie nadawały się w ogóle na śnieg. Próbowano nabijać je stalowymi ćwiekami, ale rezultaty były mizerne.

Jednak nawet w krótkich przerwach pomiędzy awariami praca szofera nie była lekka: Do jego obowiązków należała m. in. ręczna kontrola smarowania, składu mieszanki i zapłonu, arcytrudna zmiana biegów w przekładniach o przesuwnych kołach zębatych i oczywiście kierowanie – a więc obserwowanie fatalnej jakości jezdni pełnej przeszkód i bezmyślnych ludzi, dla których droga była przedłużeniem własnego podwórka i którzy nie spodziewali się na niej niczego groźniejszego od chłopskiego zaprzęgu. Wieśniacy byli nie tylko nieświadomi, ale też AGRESYWNI – normą była przemoc wobec kierowców. Katastrofalnie słaby hamulec główny po kilkakrotnym użyciu rozregulowywał się i przestawał działać w ogóle, zaś drugi (na wale napędowym) działał poprzez mechanizm różnicowy, więc w razie chwilowej różnicy przyczepności obu kół powodował efektowny piruet. Potrzebna była wielka siła fizyczna – pedały hamulca i sprzęgła wymagały nacisku do 100 kg!! Szczególnie niebezpieczna była jazda po zmroku, bo latarnie naftowe lub karbidowe dawały tylko symboliczne światło, a i one były wyposażeniem dodatkowym. Ochrona przed pogodą nie istniała: Przed 1905r. nawet przednia szyba była rzadkością, a o wycieraczkach nikt nie słyszał (by woda lepiej spływała szybę nacierano jabłkiem lub ziemniakiem). Do tego brak warsztatów i trudno dostępna benzyna, której ilość trzeba było kontrolować patykiem, bo wskaźników jeszcze nie znano. Zaiste, pierwszemu pokoleniu szoferów należy się szczery podziw.

A oto fragmenty podręcznika "woźnicy automobilowego". Są przytoczone za sztandarową pozycją polskiej literatury automobilowej – "Dziejami samochodu" Witolda Rychtera. Na tej książce uczyłem się czytać ponad ćwierć wieku temu.

„…W czasie jazdy na zakręcie wychylamy się całym ciałem w stronę wewnętrzną zakrętu, by przeciwdziałać sile odśrodkowej… Nie trzeba na zakręcie zmieniać biegu na niższy, gdyż wymagałoby to zdjęcia ręki z koła kierowniczego i wtedy kierowalibyśmy samochodem niepewnie… Biegi należy w ogóle zmieniać jak najrzadziej, aby uniknąć związanego z tym znacznego hałasu i zużycia kół zębatych w skrzynce biegów… Hamować wolno jedynie po wyłączeniu sprzęgła, gdyż silnik jest mocniejszy od hamulca, przeto hamowanie bez wyłączenia silnika nie zatrzyma samochodu… Aby zatrzymać samochód jadąc pod górę, należy zacisnąć ręczny hamulec jak najsilniej, bacząc, aby zaskoczyła zastawka utrzymująca dźwignię w położeniu zahamowanym. Następnie opuścić wspornik pod samochodem, oprzeć zaostrzony dolny koniec o ziemię, wysiąść z samochodu, iść do tyłu i wcisnąć nogą ostrze wspornika w ziemię…”

Czy potrafimy wyobrazić sobie jazdę samochodem – nawet powolną i przy małym ruchu – praktycznie bez hamulca…? W Epoce Mosiądzu hamowanie było ostatecznością, gdyż nadwerężało podwozie i układ napędowy, a rezultat i tak był wątpliwy… Szybkość wytracano odejmując po prostu zawczasu gazu – najwyraźniej po pustych drogach dało się tak jeździć.

„…W razie zbliżania się samochodu do koni należy podczas powolnego mijania wołać je uspokajającymi słowami. Jeżeli koń nie chce przejść koło samochodu nawet wtedy, gdy silnik jest zatrzymany, bierze się go za uzdę przy pysku i prowadzi głaszcząc go i pogwarzając do niego. Najlepiej to przeprowadzenie powtórzyć kilkanaście razy, aby koń miał okazję obejrzeć sobie samochód ze wszystkich stron…”. „…Co się tyczy kur i kaczek, to ze względu na wciąż mocniejsze od automobilistów władze zaleca się najusilniej ciągnąć przed nimi za hamulec…”

Kierowców powszechnie oskarżano o zabijanie drobiu, płoszenie koni i spadek mleczności krów. Dlatego wieśniacy szczerze ich nienawidzili i posuwali się nawet do zastawiania wymyślnych pułapek, aby wielmożom odechciało się zabaw (kładzenie na drodze desek nabitych gwoździami, kopanie niewidocznych wyrw lub wręcz przeciąganie łańcuchów w poprzek jezdni…).

„…Jazda w nocy po drogach jest najprzyjemniejsza i najbardziej bezpieczna, jeżeli w samochodzie nie pali się żadna latarnia (sic!!). Ponieważ jednak policjanci żądają przepisowego oświetlenia, najlepiej użyć wypróbowanych lampionów z papieru pakowego. Wstawiwszy ogarek świecy na dno lampionu, należy trzymać lampion w ręku, oświetlając w taki sposób samochód. Znacznie lepszym sposobem jest postarać się w gospodzie o przezroczystą butelkę od piwa lub wody sodowej i odłamać denko przez tarcie sznurkiem zamoczonym w spirytusie, zapalenie spirytusu i szybkie zanurzenie w zimnej wodzie. W szyjkę butelki należy włożyć świecę. Tak sporządzona latarnia będzie nam dobrze służyła…”

Nawet przepiękne, mosiężne latarnie drogich aut były mało skuteczne: Olejowe i naftowe był bardzo słabe, zaś karbidowe (zasilane acetylenem powstałym w reakcji chemicznej wody i węgliku wapnia zwanego karbidem) świeciły wprawdzie jaśniej i stabilniej, lecz nie działały na mrozie i często gasły na wyboistych drogach, czyli w ówczesnych warunkach – na wszystkich.

„…Przezorność i zimna krew są to przymioty konieczne dla prowadzącego…”. „…Najlepiej rozpoczynać naukę woźnicy samochodowego od samochodu o niewielkiej mocy i przechodzić stopniowo do coraz silniejszego…”. „Ryzykować jak najmniej. Pierwszą zasadą jest unikanie niebezpieczeństwa, a następną dopiero wybawianie się z niego…”. „Należy być umiarkowanym i rozważnym w dążeniu do osiągnięcia wielkich szybkości jazdy, gdyż szybkość działa na niektóre usposobienia upajająco, a początkujący zwłaszcza w sztuce powożenia szybkimi samochodami dochodzą pod tym względem do takich wybryków, że tracą nie tylko panowanie nad samochodem, lecz i nad swemi zmysłami…”. „Nawet po wielu latach doświadczenia, nie tylko na samochodzie, lecz i na lokomotywie i na rowerze, nie możemy się jeszcze uważać na zupełnie wydoskonalonych…” „Na zakończenie powiemy, że cała sztuka prowadzenia samochodu zasadza się na umiejętności całkowitego pod każdym względem panowania nad sobą i nad samochodem. Jest to ideał najwyższy, do jakiego może dojść woźnica samochodowy…”

To chyba jedyny fragment, który można by drukować w niezmienionej postaci i dziś.

Foto: Public Domain (anonimowe sprzed ponad 70 lat)

(post z klasycznie.eu, 22/23.III.2014)