CO BY TU JESZCZE WYMYŚLIĆ…?: NO-WHEEL-DRIVE

 

Uwaga uwaga, niniejszym zakładam nową serię wpisów – o niestworzonych pomysłach automobilowych konstruktorów. Co prawda istnieje już "DZIEDZICTWO INŻYNIERII", ale tam przedstawiam pomysły sensowne, przynajmniej na pierwszy rzut oka (niektóre z nich mogą być ślepymi uliczkami ewolucji, ale takimi, które przynajmniej w przeszłości miały ręce i nogi – dobrym przykładem jest choćby silnik Wankla). Tymczasem "CO BY TU JESZCZE WYMYŚLIĆ…?" to cykl, w którym będę przedstawiał idee od początku poronione – takie, których nikt nie brał na poważnie i które nigdy nie miały szans na powodzenie, ale właśnie z tego powodu są ciekawe. Przynajmniej dla pasjonatów.

Oczywiście uwaga o niebraniu rzeczonych pomysłów na serio nie tyczy się ich autorów, bo idee, podobnie jak dzieci, nie biorą się znikąd. W opisywanym przypadku chodziło o Francuza nazwiskiem Marcel Leyat.

Leyat już przed I wojną światową budował samoloty, a że prócz nich interesowały go też automobile, postanowił pobawić się w transfer kilku koncepcji technicznych z lotnictwa do motoryzacji. Po pierwsze, postanowił zwiększyć efektywność energetyczną samochodów przez poprawienie aerodynamiki i zmniejszenie masy – stąd bardzo opływowa forma jego pojazdu, użycie do jego budowy lekkich materiałów oraz rezygnacja z ramy (tak, wehikuł był samonośny!!). Drugą rewolucją – i głównym powodem, dla jakiego o aucie wspominam – było przeniesienie napędu nie na koła jezdne, ale na… śmigło.

Pierwszy prototyp był gotowy w 1909r. Miał drewniany szkielet, poszycie ze sklejki i prowizoryczny, ośmiokonny silnik. Automobilizm był wtedy wciąż w powijakach, a każda epoka pionierska ma to do siebie, że konstruktorzy bardzo dużo eksperymentują. Przez pewien czas współistnieje tyle koncepcji, ilu działa konstruktorów, dopiero po dłuższym czasie ustalają się standardy, którymi stają się zazwyczaj rozwiązania uznane przez rynek za najlepsze (chyba, że wtrąci się państwo i zniekształci decyzje nabywców wprowadzając zakazy, nakazy albo nowe podatki). Nie ma się więc co dziwić Leyatowi, że wkroczył na nieznany grunt, nawet, jeśli z perpektywy czasu wiemy, że to nie miało sensu. W historii techniki było całe mnóstwo znacznie bardziej szalonych pomysłów, które, po niezbędnym dopracowaniu, przyjmowały się na rynku (według mnie do takich należy choćby sam silnik spalinowy).

Jak Leyat uzasadniał użycie śmigła? Po pierwsze, jak każdy szanujący się pionier, chciał po prostu spróbować. Po drugie, zupełnie słusznie rozumował, że taki system wyeliminuje skomplikowane, ciężkie, drogie, trudne w obsłudze i awaryjne podzespoły, jakimi były wtedy sprzęgło, przekładnia czy mechanizm różnicowy, rozwiązując przy okazji problem trakcji na luźnej nawierzchni. Samochód, nazwany Leyat Hélica (sam twórca określał go jako "samolot bez skrzydeł"), ważył zaledwie 280 kg, czyli jak średniej klasy motocykl, a jego aerodynamika była doskonała dzięki kroplowemu kształtowi nadwozia.

We wnętrzu karoserii (która mogła być otwarta lub zamknięta, wedle życzenia nabywcy) przewidziane były tylko dwa miejsca, ułożone jedno za drugim, jak w samolocie. Podwozie było pierwotnie trójkołowe – koło pojedyncze, zlokalizowane z tyłu, było jednocześnie kierowanym. Po krótkim czasie Leyat dodał czwarte koło, bo pojazd łatwo przewracał się przy większej szybkości. Mimo to, oś tylna pozostała resorowana pojedynczą sprężyną śrubową (prowadziły ją dwa wahacze skośne) i kierowana za pomocą dwóch zwykłych linek stalowych nawiniętych na "kolumnę kierownicy". Z przodu zastosowana była klasyczna oś sztywna na resorach.

8530002763_7ddd2d2df1_kFoto: Thomas Bersy, Licencja CC

8529999831_b9da4184bc_kFoto: Thomas Bersy, Licencja CC

Leyat_1921_HeckFoto: Buch-t, Licencja GNU

Helica_de_Leyat_1921Foto: PGHCOM, Licencja GNU

 

Różne egzemplarze posiadały różne silniki, najczęściej firm Anzani i A.B.C. Ten ostatni, dwucylindrowy boxer chłodzony powietrzem, przy pojemności 1,2 litra osiągał 30 KM. Napędzał dwułopatowe śmigło o średnicy 140 cm, które kręciło się z prędkością do 1800 obr/min i rozpędzało samochód do ponad 100 km/h. Pedał gazu był umieszczony centralnie, po jego bokach sterczały dwa osobne pedały hamulców dla przedniego prawego i lewego koła. Z tyłu hamulca nie było. 

Leyat_InterieurFoto: Buch-t, Licencja GNU

13651139403_216ab4fd1b_kFoto: Thomas Bersy, Licencja CC

 

Dzięki niskiemu ciężarowi i dobrej aerodynamice zużycie paliwa nie przekraczało 6 litrów na 100 km, co w tamtej epoce i przy tych osiągach było sensacją. Problemem pozostawała jednak opóźniona reakcja na gaz i stosunkowo słabe przyspieszenie – na dzisiejszych, amerykańskich highway'ach Hélica byłaby pewnie znośna, ale w gęstym ruchu na ciasnych drogach, jaki dominuje w Europie, sprawa była problematyczna.

Inną wadą było umieszczenie gaźnika tuż przez stopami kierowcy: ponieważ okazjonalne eksplozje mieszanki w układzie dolotowym wciąż były czymś zupełnie normalnym, trzeba było mieć na podorędziu koc gaśniczy oraz dużo zimnej krwi, by ewakuując swoje nogi ze strefy wybuchu (bądź co bądź w czasie jazdy) nie zrobić czegoś głupiego.

Niecodzienność konstrukcji i umiarkowana cena wehikułu (5.900 franków) sprawiły, że na paryskich targach w 1921r. złożono aż 600 zamówień. Niestety, jak wielu innych wizjonerów idacych pod prąd, Marcel Leyat nie zdołał zgromadzić kapitału wystarczającego do zachowania płynności finansowej. Produkcję przerwano więc po wypuszczeniu zaledwie 25 sztuk, co zresztą zajęło aż cztery lata. 

W 1927r. Leyat porwał się na jeszcze jeden wyczyn: specjalnie przygotowaną Hélicą z nowym, trzycylindrowym silnikiem osiągnął prędkość 170 km/h. Miało to miejsce na nieczynnym już dziś, a wielce zasłużonym dla historii automobilizmu owalnym torze Montlhéry.

Napęd śmigłowy rozważało w sumie kilku konstruktorów samochodów w historii, ale Leyat Hélica był najbardziej zaawansowany z nich, odniósł też stosunkowo największy sukces. Trudno się dziwić, że idea się nie przyjęła, ale tak swoją drogą, to auto ze śmigłem stanowi idealne narzędzie do trollowania fanatyków spierających się w knajpach o wyższość FWD / RWD / 4WD. Gdyby tak niespodziewanie zajechać im przed nosy pojazdem w układzie No-Wheel-Drive, ich mina byłaby pewnie bezcenna…

13651106214_be93887f0c_kFoto: Thomas Bersy, Licencja CC

    

 

Foto tytułowe: Barbara Müller-Walter, Licencja CC