MODELOLOGIA STOSOWANA: BRYTYJSKA EGZEKUTYWA
“Egzekutywa” to inaczej “władza wykonawcza”. Termin pochodzi z łaciny, gdzie czasownik exsequere (częściej występujący w biernej formie exsequor) oznaczał wykonanie, czy też uskutecznienie jakiejś czynności. Pokrewnym wyrazem jest np. “egzekucja” – która powszechnie kojarzy się z zadawaniem śmierci, ale która naprawdę jest właśnie “wykonaniem” wcześniejszej decyzji (“egzekwować” można też zwykły mandat, prywatny dług, albo polecenie wydane uczniowi przez nauczyciela).
Łacińskie zapożyczenia mają to do siebie, że do języków nowożytnych przenikają czasem w całkiem zniekształconych znaczeniach i kontekstach. Klasycznym przykładem jest przymiotnik actualis – oznaczający coś rzeczywistego, faktycznego, czy też dokonanego. W tym sensie z łaciny bezpośrednio przejęła go np. angielszczyzna, podczas gdy język polski sprawę “aktualną” rozumie jako “teraźniejszą”, “dotyczącą bieżącej chwili”. Na tej samej zasadzie angielskie “executive” jak najbardziej może odnosić się do władzy wykonawczej, ale najczęściej oznacza osobę zarządzającą czymkolwiek – np. dyrektora firmy. Albo ogólnie wszystko, co z dyrektorowaniem się wiąże, zazwyczaj w kontekście bycia ponad innymi osobami. Co też jest lekką ironią, bo pierwotne, łacińskie znaczenie słowa należałoby raczej kojarzyć z byciem “wykonawcą” – czyli z podległością komuś i wprowadzaniem w życie woli zwierzchników. Tymczasem executive position to stanowisko kierownicze – hierarchicznie stojące ponad szeregowymi pracownikami. Executive decision to decyzja podjęta gdzieś wyżej, w domyśle – poza dyskusją, pozostało się tylko dostosować. Z kolei executive car to samochód, którym jeździ osoba zajmująca kierownicze stanowisko.
Segmentacja samochodowego rynku i związana z nią terminologia różnią się pomiędzy krajami. W Polsce w tym względzie zmałpowaliśmy system niemiecki, więc używamy kolejnych liter alfabetu, od A do F. Francuzi wymyślili dość wyrafinowane określenia opisowe (A = “mieszczanka”, B = “wielozadaniowiec”, E = “limuzyna podróżna”, itp). Amerykanie odnoszą się wprost do gabarytów pojazdu – poczynając od modeli “pełnowymiarowych” i schodząc stopniowo w dół. Anglicy mają odrębne określenia: np. miano “wielozadaniowców” (multi-purpose) nadali nie małym hatchbackom, a dużym vanom, zaś poważne limuzyny segmentu E to u nich – tak, zgadliście, executive cars.
To oczywiście względne: sam miałem w życiu trzy Mercedesy klasy E, choć nigdy nie byłem dyrektorem ani w ogóle niczyim przełożonym. Co więcej, poprzednimi właścicielami tych pojazdów byli odpowiednio Cygan, zawodowy kierowca i emerytowany rolnik. Mój tata w swoim czasie jeździł podobnymi modelami – kupowanymi znów raz od Cygana i dwa razy od taksówkarzy. Takie to były executive cars.
Dziś natomiast chcę opowiedzieć o innych przedstawicielach segmentu: typowo brytyjskich, pochodzących z samej końcówki XX wieku i bardzo szlachetnie urodzonych, a mimo to często pomijanych w zestawieniach – czyli produkowanych pomiędzy 1999-2007r. Jaguarach S-Type.
Foto: materiał producenta
***
Jaguar to marka wybitnie arystokratyczna – prawie do końca poprzedniego stulecia w ogóle nie produkowała aut innych niż luksusowe i elitarno-sportowe. To nie była półka Mercedesa czy BMW, ale coś znacznie wyższego, ulepionego z lepszej gliny i nieskalanego wyrobami dla zwykłych mieszczan, nie mówiąc o taksówkarsko-rolniczych dieslach. Ale oczywiście do czasu.
W przypadku Jaguara czas ów nadszedł w 1999r. – czyli w szczycie ostatniej, jak dotąd, epoki automobilowej rozpusty i dekadencji. Wskutek globalnych przemian polityczno-gospodarczych samochodowy rynek rozszerzył się o dziesiątki krajów pogrążonych wcześniej w nędzy, ropa naftowa mocno potaniała, a odgórne zwalczanie motoryzacji było jeszcze pieśnią przyszłości. Z drugiej strony koszty opracowywania nowych modeli rosły w postępie geometrycznym – dlatego globalne koncerny seryjnie wykupywały mniejszych, prestiżowych producentów, obiecując im świetlaną przyszłość w charakterze koronnych klejnotów. Szczególnie aktywny był tutaj Ford, który w 1999r. utworzył osobną dywizję nazwaną Premier Automotive Group (PAG), a składającą się z marek Lincoln, Mercury, Volvo, Aston Martin, Land-Rover oraz właśnie Jaguar.
Premier Automotive Group kosztowała Forda 17 miliardów dolarów w samych kosztach przejęcia wyższopółkowych marek europejskich (bo Lincoln i Mercury należały do koncernu “od zawsze”). Jak to w takich przedsięwzięciach, chodziło o “efekty skali” i “synergii” – czyli poprawę rentowności przez połączenie pewnych funkcji korporacyjnych i unifikację produktów. W założeniu miało to pozwolić zredukować koszty, ceny pozostawić na poziomie premium, a dodatkowo, poprzez intensywny marketing, jeszcze wzmocnić magię słynnych znaczków firmowych, które można by zmonetyzować przyczepiając je do tańszych, bardziej masowych produktów. Przejęcia trwały od roku 1991 (Aston Martin) do 2000 (Land-Rover), choć wspólną strukturę zarządczą powołano już w 1999 i osadzono w kalifornijskim miasteczku Irvine (tak, w tamtych czasach zespół współpracujących z sobą ludzi musiał mieć jeszcze wspólną siedzibę).
Nadzieje rozwiały się bardzo szybko – po porażkach rynkowych dwóch najważniejszych punktów planu PAG, czyli marki Volvo i najtańszego Jaguara w historii, czyli modelu X-Type.
Jeśli chodzi o Volvo, Ford chciał wypromować je w USA jako tańszego, a równie prestiżowego konkurenta wiadomo-których-marek-z-wiadomo-którego-kraju. Niestety, moment był niedobry, bo pokrył się z niemiecką ofensywą modelową w niższych segmentach. Wzmożona konkurencja nie pozwoliła poszerzyć bazy nowych klientów, zaś dotychczasowych fanów szwedzkiej marki zniesmaczyło i odrzuciło rozwodnienie tradycyjnego, skandynawskiego stylu.
U Jaguara zawiniła natomiast początkowa dostępność wyłącznie drogich i paliwożernych silników V6 (podczas gdy konkurencja opierała się na superoszczędnych dieslach i ekonomicznych, benzynowych R4), a także wytykane i rozdmuchiwane przez prasę pokrewieństwo z Fordem Mondeo – konieczne do osiągnięcia “efektów skali”, ale fatalnie postrzegane na rynku (mimo że sam Jeremy Clarkson X-Type’a chwalił i mówił, że “człowiek ma 98% genów wspólnych z halibutem – całą różnicę robi te pozostałe 2%“).
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Mimo późniejszego uzupełnienia oferty o oszczędniejsze silniki, a nawet nadwozia kombi, X-Type nigdy nie osiągnął nawet połowy sprzedażowego celu: w Stanach znajdował po kilkanaście tysięcy klientów rocznie, podczas gdy BMW 3 – ponad 100 tys., a C-Klasa – ponad 60. Jaguar jako całość zwiększył wprawdzie sprzedaż z 20 tys. aut w 1998r. do prawie 60 tys. w 2004, ale to też była ledwie 1/3 planu, a niski popyt poskutkował oczywiście ujemną rentownością – bo wszystkie koszty i ceny skalkulowano na zupełnie inną skalę działalności.
Demontaż Premier Automotive Group zaczął się już po trzech latach. Od 2002r. szefostwo Lincolna i Mercury’ego wróciło do bezpośredniej podległości centrali w Dearborn, z pominięciem Irvine. Pięć lat później rozpoczęła się wielka wyprzedaż: w 2007r. Aston Martin został własnością niezależnego konsorcjum inwestycyjnego, w 2008 Jaguara i Land-Rovera kupił indyjski koncern Tata, a w 2010 Volvo przeszło w ręce chińskiego konglomeratu Geely. Tymczasem do budynku-siedziby PAG, zbudowanego kosztem aż 68 mln $, wprowadził się zarząd sieci fast-foodów Taco Bell. Złośliwi dodają, że dopiero wtedy, po pozbyciu się wszystkich fabryk aut, Premier Automotive Group zaczęła przynosić stabilny dochód (z wynajmu biurowca). Tymczasem wróćmy do samego Jaguara i modelu o numer większego od X-Type’a.
***
“Designed, developed and built by Jaguar in the UK” – mówiły prasowe zapowiedzi Jaguara S-Type. W tamtym czasie – kiedy globalizacja rozkręcała się na dobre, a na tabliczkach znamionowych Mercedesów zaczynano pisać “made by Daimler-Chrysler” zamiast “made in Germany” – kwestia europejskich korzeni mogła być przedstawiana jako atut. Zresztą dziś, z perspektywy ćwierćwiecza, nabrała jeszcze większej wagi, bo jednym z najczęstszych komentarzy pod adresem kierowców Jaguarów jest “nie przepadam za samochodami indyjskimi“. A kraj pochodzenia to tylko jeden z aspektów S-Type’a pokazujących, jak głębokie przemiany przyniosło światu ostatnie ćwierćwiecze.
Według materiałów prasowych S-Type’a skonstruował wprawdzie “cross-funkcjonalny, międzynarodowy zespół inżynierów korzystających z globalnych zasobów wiedzy i doświadczeń“, ale pracujących w jednym miejscu – w laboratorium Jaguara w Whitley, w hrabstwie Coventry. Produkcję wiosną 1999r. podjęła fabryka Castle Bromwich w Birmingham, wybudowana w latach 30-tych przez Herberta Austina, na potrzeby produkcji myśliwców Spitfire, i o dziwo działająca do dzisiaj. Jej modernizacja i wyposażenie kosztowały 200 mln funtów, czyli ponad połowę kosztów wdrożenia S-Type’a. To kolejny znak upływu czasu, bo tej skali inwestycje w zakład przemysłowy zlokalizowany w wielkim mieście Europy Zachodniej również należą już do przeszłości.
Produkcja w niegdysiejszej fabryce Spitfire’ów pomagała reklamować model jako prawdziwego Jaguara, pełnej krwi angielskiej. W istocie jednak platforma S-Type’a służyła wcześniej Lincolnowi LS, a później też nowemu wcieleniu Thunderbirda (choć prawda, że to Anglicy używali jej najdłużej). Współdzielone były też silniki, ale o tym za moment.
Nazwa S-Type nawiązywała oczywiście do słynnego modelu z lat 60-tych – co dobrze wpisywało się w ducha epoki rodzącej takie twory jak Volkswagen New Beetle czy nowoczesne wydanie Mini. Stylizacja – poza okrągłymi reflektorami i charakterystycznym, łezkowatym grillem – nawiązywała jednak bardziej do modeli flagowych, czyli kolejnych generacji modelu XJ. Plany były ambitne: producent spodziewał się sprzedaży nawet 55 tys. sztuk rocznie, co miałoby stanowić lwią część produkcji marki (na razie planowanej na 85 tys. – o X-Typie nie było wtedy jeszcze mowy).
Foto: materiał producenta
Stylistyczne pokrewieństwo z XJ widać zwłaszcza z tyłu. Innych nadwozi nie przewidywano – S-Type dostępny był tylko jako czterodrzwiowy sedan. Producent chwalił się za to cynkowaniem 85% powierzchni blach nadwozia i… pierwszą w swej historii dzieloną tylną kanapą, co sugerowało zwrot w kierunku praktyczności i użytkowości.
Foto: materiał producenta
Tradycyjną figurkę skaczącego jaguara dostosowano do nowych norm bezpieczeństwa (w razie wypadku miała się ona odłamywać, nie czyniąc krzywdy otoczeniu). Inna sprawa, że stanowiła płatną opcję – rzecz nie do pomyślenia jeszcze niedługo wcześniej.
Foto: Onakitem, Licencja CC
Auto celowało oczywiście w nabywców Mercedesa E i BMW 5. Rozstaw osi i długość Jaguara – 2.908 i 4.903 mm – przewyższały niemieckich konkurentów segmentu E(xecutive), jednak szerokość i wysokość – odpowiednio 1.819 i 1.448 mm – były już mniejsze.
Stylistyczna koncepcja wnętrza też przypominała XJ-a. Różniła się szczegółami typu zespolony zestaw wskaźników zamiast trzech indywidualnych zegarów, zaokrąglone nawiewy w miejsce prostokątnych, brak skórzanego obramowania konsoli, itp. Charakterystyczna dla marki była dźwignia automatycznej przekładni z prowadnicą w kształcie litery J (jej lewa część służyła ręcznemu wyborowi przełożeń).
Foto: materiał producenta
Mimo słusznej długości i cofniętej osi tylnej kabina wyszła niestety dość ciasna, szczególnie z tyłu – co jednak było znaną wadą wszystkich Jaguarów, nawet luksusowych, przynajmniej od lat 60-tych (widocznie typowa dla marki forma nadwozia, z długimi bryłami komory silnika i bagażnika, nie sprzyja efektywnemu zagospodarowaniu przestrzeni).
Foto: materiał producenta
Zawieszenie wszystkich kół wykorzystywało podwójne wahacze poprzeczne o nierównej długości, mocowane za pośrednictwem ram pomocniczych. Hamulce były wyposażone w wentylowane tarcze z przodu, układ ABS i elektroniczną kontrolę rozkładu siły hamowania. Seryjnie montowano kontrolę trakcji oraz układ kierowniczy o zmiennym przełożeniu i zmiennej sile wspomagania, a opcjonalnie – komputerowo sterowane amortyzatory adaptacyjne i antypoślizgowy układ Dynamic Stability Control (który był w stanie nie tylko dawkować moc, ale też samodzielnie przyhamowywać pojedyncze koła). Producent podkreślał idealnie równy rozkład masy przód-tył, 50/50.
Za napęd służyły początkowo wyłącznie benzynowe, aluminiowe silniki V6 i V8, o pojemnościach 3 i 4 litrów, rozwijające odpowiednio 240 KM / 293 Nm i 280 KM / 390 Nm. W 2002r. doszła mniejsza V6-tka (2,5 litra, 200 KM, 245 Nm), a V8 zostało powiększone do 4,2 litra (300 KM, 411 Nm) i zyskało wersję R, doładowaną mechaniczną sprężarką Eaton (400 KM, 540 Nm). Dwa lata później pojawił się jeszcze turbodiesel, też w układzie V6 (2,7 litra, 207 KM, 435 Nm). Nie trzeba chyba dodawać, że napęd wędrował wyłącznie na koła tylne.
W ogóle nie oferowano jednostek czterocylindrowych. Wszystkie silniki łączono z przekładniami automatycznymi (pięcio- lub sześciobiegowymi, zależnie od rocznika i pojemności), a V6-tki dodatkowo z ręcznymi. Prędkości maksymalne zawierały się w przedziale 225-250 km/h (po dezaktywacji elektronicznego ogranicznika w V8-mkach – nawet powyżej 280), a przyspieszenia do setki – od 8,5 do 5,6 sekundy. Centralna jednostka sterująca silnikiem i skrzynią biegów dysponowała pamięcią operacyjną o pojemności CAŁEGO MEGABAJTA – takie rzeczy podawały wtedy materiały reklamowe.
Silniki V8 – z dwoma wałkami i zmiennymi fazami rozrządu – jako jedyne były własnymi konstrukcjami Jaguara (używanymi też w modelach XJ i XK8, ale prócz tego i przez inne marki Premier Automotive Group). Benzynowe V6 zostały przerobione z jednostek Duratec Forda, po radykalnej kuracji wzmacniającej (dzięki rozrządowi DOHC i trzystopniowej regulacji długości kolektorów ssących moc V6 3,0 o 10 KM przewyższała rzędową trzylitrówkę BMW i o 20 KM 3,2-litrówkę Mercedesa). Diesle były wspólnymi dziełami Forda i Peugeota, napędzającymi też większe modele PSA. Skrzynie biegów produkowały firmy Getrag, ZF i Ford. Mimo tego wszystkiego, brytyjskość S-Type’a i jego przynależność do rodziny Jaguara nie były kwestionowane tak głośno jak w przypadku jego mniejszego i młodszego brata, powszechnie nazywanego “najładniejszą wersją nadwoziową Mondeo“.
Brak czterocylindrowych silników – w modelu produkowanym jeszcze w 2007r. – to kolejna rzecz, która może szokować dziś, jednak już wtedy, w czasach produkcji S-Type’a, ograniczało to poważnie sprzedaż, zwłaszcza na rynku aut służbowych. To jedna z przyczyn, dla których auto powstało w relatywnie skromnej liczbie 291 tys. egz. – podczas gdy Mercedes W210 w ponad 1,6 mln, BMW E39 w 1,5 mln, a Audi C5 – w 1,25 mln (przy czym niemieckie auta były produkowane po siedem lub osiem lat, Jaguar – prawie dziewięć).
Od 2004r. – równocześnie z wprowadzeniem diesli – S-Type dostał restylizację przedniej i tylnej części nadwozia, nowe lampy tylne i aluminiową maskę silnika. Rok wcześniej dodano natomiast elektryczny hamulec postojowy, zmodyfikowano deskę rozdzielczą, konsolę i grill, na którym pojawiło się firmowe logo.
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Najmocniejsza wersja R – wymierzona w dotychczasowych nabywców BMW M5 i E-Klasy AMG – była rozpoznawalna po 18-calowych kołach, grillu z drucianej siatki, plastikowych nakładkach na progi i zderzaki, spoilerze na klapie bagażnika i literach R w kilku miejscach nadwozia. Doładowany silnik dawał się łatwo podrasować o dalsze kilkadziesiąt KM – wystarczało założenie mniejszego kółka napędu kompresora.
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
***
Zarówno producent, jak i dziennikarze sporo uwagi poświęcali wyposażeniu, bo dokładnie wtedy popularność zyskiwały gadżety znane wcześniej tylko z filmów o Agencie 007. S-Type – oprócz wymienionych już systemów antypoślizgowych – miał przykładowo 175-watowy system audio dopasowujący swe działanie do aktualnej liczby i rozmieszczenia pasażerów, automatyczne przełączanie i samopoziomowanie reflektorów, pierwszą u Jaguara dwustrefową klimatyzację z wykorzystywaniem ciepła wyłączonego silnika, czujniki parkowania z tyłu, czujnik deszczu, satelitarną nawigację z mapami zapisanymi na płycie CD i kompatybilną z brytyjskim systemem Trafficmaster (informującym na bieżąco o sytuacji drogowej) oraz głosowe sterowanie kilkoma funkcjami – klimatyzacją, systemem audio i podłączonym telefonem komórkowym (tylko po angielsku, ale “z rozpoznawaniem szeregu akcentów brytyjskich i amerykańskich” – indyjskich jeszcze widocznie nie uwzględniono 😉 ). Starszym ludziom takie wodotryski autentycznie nie mieściły się w głowie, nawet jeśli większość z nich znajdowała się na liście płatnych opcji. Mniej bajeranckie, lecz równie zaawansowane były elementy z zakresu bezpieczeństwa: deformowalny zbiornik paliwa z tworzyw sztucznych z automatycznym odcięciem pompy w razie wypadku, komplet poduszek powietrznych (“wykorzystujących nietoksyczną mieszankę czystego powietrza z wodorem“), pirotechniczne napinacze pasów bezpieczeństwa i szereg wzmocnień struktury karoserii czy drzwi.
Testy bezpieczeństwa rozpoczęto od symulacji komputerowych, co wówczas nie było jeszcze przyjęte i pozwoliło uniknąć rozbicia nawet kilkuset nadwozi (symulacje wykorzystali też technolodzy, do optymalizacji procesu produkcji: komputerowe programy “wyprodukowały” ponoć ponad milion wirtualnych samochodów, czyli ponad trzykrotnie więcej niż fabryka). Próby drogowe przeprowadzano przede wszystkim w Niemczech, gdzie prototypy pokonały 100.000 mil ze średnimi prędkościami ponad 100 mph. To właśnie jedna z największych zalet niemieckich, nieograniczonych autostrad: choćbyśmy nigdy z nich nie korzystali i nigdy nie przekraczali nawet 50 km/h, to powinniśmy docenić możliwość testowania aut w takich warunkach, a przede wszystkim to, że na jednym z wciąż najważniejszych samochodowych rynków świata istnieje bezwzględne wymaganie, by każde auto potrafiło dowolnie długo jechać z gazem w podłodze. O wpływ tej sytuacji na niezawodność techniki polecam popytać właścicieli amerykańskich samochodów z czasów federalnego ograniczenia do 55 mph – one już po kilku latach eksploatacji notorycznie przegrzewały silniki i przekładnie, wymagając instalowania dodatkowych chłodnic, bo projektowano je na stałą pracę przy 1.500 obrotach na minutę.
Ciekawe, że ówczesne materiały prasowe wymieniały nawet szczegóły zaawansowanego procesu produkcji – takie jak wykorzystanie systemu just-in-time, laserową kontrolę kształtu i wymiarów tysięcy elementów, testy szczelności każdego wyprodukowanego samochodu symulujące “monsunowe ulewy przy różnych pozycjach karoserii“…
…podkreślały też wspomniane już inwestycje w historycznej fabryce Castle Bromwich, ponoć “największe w Wielkiej Brytanii od półwiecza“. To już wtedy było czymś godnym uwagi, choć jeszcze niedługo wcześniej stanowiło oczywisty etap przygotowywania każdego nowego modelu samochodu.
Foto: Licencja CC
,***
A co mówili testerzy?
“Mając w portfolio Volvo i Jaguara Ford nie musi już produkować Scorpio” – pisała brytyjska prasa. Faktycznie, taki był właśnie cel przejęcia prestiżowych marek, wśród których firma spod znaku niebieskiej śliwki nie miała szans się zadomowić. Jaguar to marka arcyszlachetna, również na tle niemieckich konkurentów – a S-Type był od nich większy, nie mniej wyrazisty i nie gorzej zakorzeniony w tradycji. Co ciekawe, prowadził też w rankingach zadowolenia użytkowników: na ten model, inaczej niż na wcześniejsze XJ-e czy XJS-y, nabywcy nie narzekali, tymczasem Mercedes właśnie wtedy zaliczał jakościowy dołek. Szczególnie chwalone były V6-tki z ręczną skrzynią, jako najlepiej odpowiadające drapieżnemu duchowi marki. V8 były “szaleńczo mocne“, ale cięższe i przy obowiązkowej skrzyni automatycznej “bardziej niemieckie w charakterze“, zaś diesle… “odpowiadały managerom-liczykrupom” i “zwolennikom premiera Prescotta, który [właśnie wtedy] przesiadł się na Toyotę Prius”. Diesle i “postępowi”, zieloni politycy – rozumiecie? Wtedy naprawdę tak to kojarzono. Poza tym jednak – “2,7-litrowy, podwójnie doładowany motor wysokoprężny jest jeszcze bardziej cywilizowany niż Mercedes, BMW i Audi, ale gdy podjedziesz do klubu golfowego, każdy, kto nie jest głuchy, natychmiast rozpozna, z którego dystrybutora tankujesz“.
“Współdzielenie komponentów w ramach Premier Automotive Group może najwyżej ulepszyć Lincolny i Fordy, ale w niczym nie zaszkodzi Jaguarom” – stwierdzał amerykański magazyn “Motor Trend“. Redaktor zachwalał konsekwentne trzymanie się niepowtarzalnego stylu marki (choć trochę narzekał na proporcje, z jego zdaniem zbyt wysokim dachem), doceniał bardzo bogate wyposażenie (w większości wymagające dopłaty, ale w Stanach nabywcy lepszych aut często zaznaczają hurtem wszystkie opcje) i podkreślał doskonałe własności jezdne, choć te ostatnie pogarszały się na mokrej jezdni. Czasy przejazdu slalomu przypominały raczej Cadillaca niż BMW, za to komfort i hamulce okazały się najlepsze w całym segmencie. Odrobinę poniżej oczekiwań wypadła dynamika: S-Type z wolnossącym V8 bliższy był sześcio- niż ośmiocylindrowym Niemcom, a cenowo, przy porównywalnym wyposażeniu, plasował się nawet odrobinę wyżej (około 45 tys. $ za szóstki, 50 za ósemki). Lepszą okazją był S-Type R za 64 tys. $ – bo na M5 należało wyłożyć ponad 70 tys. $, a na E55 AMG – nawet 82 tys.
400-konną wersję R testował z kolei dziennikarz “Car & Driver“, który jednak owe 400 koni uznał za wartość iluzoryczną, bo automatyczna skrzynia nawet przy pełnym wciśnięciu gazu zmieniała biegi kilkaset obrotów poniżej maksimum mocy. Doskonale ocenił natomiast komfort – zwłaszcza na tle BMW M5, którego zawieszenie wydawało mu się zbyt twarde, a hamulec i sprzęgło (w wersji manualnej) – bardzo nerwowe. “Żaden samochód nie łączy tak harmonijnie wygody, gładkości i oszałamiających przyspieszeń” – brzmiała konkluzja. Wadą okazały się natomiast niepełne wykorzystanie mocy – głównie przez brak dyferencjału o zwiększonym tarciu i niefortunne algorytmy przekładni (zbyt wczesne zmiany biegów przy przyspieszaniu i kick-down redukujący o najwyżej dwa, zamiast wskazanych często trzech biegów).
“Mission accomplished” – brzmiało tym razem podsumowanie, odnoszące się do zadania rzucenia rękawicy niemieckim królom autostrad
Foto: materiał producenta
***
Stare angielskie przysłowie mówi, że jeśli coś wygląda jak kaczka, kwacze jak kaczka i porusza się jak kaczka, to zapewne jest kaczką. Można to odnieść do przedstawianego modelu: mimo korporacyjnych machinacji i współdzielenia wielu komponentów w obrębie Premier Automotive Group S-Type wyglądał jak Jaguar, brzmiał jak Jaguar i jeździł jak Jaguar, a dodatkowo wyjeżdżał z dawnej fabryki myśliwców Spitfire – dlatego można przyjąć, że był najprawdziwszym Jaguarem. A zarazem świetną, nietuzinkową alternatywą dla limuzyn niemieckich, bo w przeciwieństwie do dużych modeli z Włoch i Francji nie odstawał od germańskiego poziomu jakości, dynamiki, komfortu i ogólnego wrażenia luksusu. Do tego dochodziła sama marka – nie mniej, a wręcz bardziej szlachetna od Mercedesa i BMW, przy z grubsza porównywalnych cenach.
Oczywiście mowa o cenach salonowych, bo utrata wartości szybciej postępowała w modelu angielskim. Wiązało się to jednak raczej z mniejszą rozpoznawalnością niż awaryjnością, bo ten model zbierał akurat dobre opinie użytkowników. Czyżby więc niedoceniana perła?
Sam nie miałem okazji tego sprawdzić, ale ćwierć wieku po premierze S-Type‘a jedno mogę powiedzieć z przekonaniem – ten model starzeje się godnie. Jak prawdziwy arystokrata i prawdziwy Jaguar.
Foto tytułowe i końcowe: materiał producenta
Jeśli podobał Ci się artykuł – możesz rozważyć postawienie mi symbolicznej kawy (bez wpływu na dostępność treści bloga, przeszłych i przyszłych – one są i zawsze będą całkowicie darmowe i całkowicie niekomercyjne)
Pamiętam czasy, gdy był to aktualny model. Wtedy uważałem go za wyjątkowo szpetny. Po latach już nie rani moich oczu, więc byłbym ostrożny z porównywaniem wyglądu samochodów współczesnych i tych sprzed lat.
W polskiej prasie śmiano się, że kluczyk do Jaguara jest identyczny jak do Fiesty, ciekawe czy miało znaczenie, że polskie tytuły były tak na prawdę niemieckie…🤔
Problemem jaguara było to, że XJ w tym samym prawie kształcie klepali na tyle długo, że ciężko było pokazać coś nowego, a z drugiej strony nowy XF i XJ były krytykowane, że nie wyglądają jak stare Jagi.
Nie wiem czy wpływu na sprzedaż nie miała też polityką banków, która kwotę raty leasingu oblicza również na podstawie utraty wartości (czyli za parę lat zostaną tylko Mercedes, BMW i Audi).
Co do wykorzystania symulacji komputerowych – w latach 90 to już była norma. Na youtubie można znaleźć fiatowską propagandę z lat 70 z migawkami z wirtualnego crash testu. Oczywiście szczegółowość modeli zdążyła urosnąć o kilka rzędów wielkości, ale to już inna sprawa.
Pamiętam takiego z dzieciństwa – kupił go lokalny krezus, potentat na rynku kostki brukowej – i wrażenie, jakie na mnie robił. “Patrz, JAGUAR” – mówił ojciec, z nabożną czcią, a ja czułem że jest to coś więcej niż Mercedes czy BMW. Takiej dozy niesamowitości nie miało nawet dwunastocylindrowe, kilkuletnie BMW 7 kolegi z pracy mamy, które było mimo wszystko zwykłym, dużym BMW – może podwójne, okrągłe lampy ujmowały w moich dziecięcych oczach prestiżu, stawiając je w jednym szeregu z Dużym Fiatem, a może fakt, że BMW było jednak zwykłym widokiem na ulicach?
Kolejne wspomnienie z S-Typem jest sprzed około lat dziesięciu, kiedy ten samochód zrobił się już tani i dość niechciany. Nikt rozsądny nie rozważał go jako auta używanego; mnie został bardzo szybko wybity z głowy na prostej zasadzie “Jaguar = ciągłe awarie”, za to stał się dość popularny wśród lokalnych królów kiczu, a nieco później wersja R zyskała popularność wśród młodych gniewnych, chcących mieć BMW M, ale o zdecydowanie mniejszych zasobach finansowych.
W tym czasie, jako bardzo zainteresowany zakupem Jaguara, pytałem przygodnych właścicieli S-Typów, X-Typów i XJtów o ich opinie o samochodach – w zasadzie każdy odradzał. Pytanie na ile była to wina samego auta, a na ile niskiej kultury technicznej właścicieli; inna sprawa, że w jakiś sposób Mercedesy, BMW i VAGi tę kulturę znoszą.
A obecnie? S-Type stanowi dla mnie przede wszystkim źródło osprzętu silnika do Citroena C6 – diesel V6 jest tą samą jednostką co 2.7 HDi, a inne warunki pracy powodują awarię innych podzespołów niż w Citroenie – ciasny, poprzeczny montaż w C6 powoduje przegrzewanie i awarię wtryskiwaczy i innych, kiedy luźna komora Jaguara zdaje się te elementy oszczędzać; bardziej dynamiczna eksploatacja Jaguarów zdaje się częściej powodować pęknięcia wałów korbowych, kiedy w Citroenach jest to awaria dość rzadka.
Z perspektywy czasu, samochód mi się podoba, wyglądając lepiej na żywo niż na zdjęciach. Nieudany jest tylko projekt przedliftowego wnętrza, z przewymiarowaną konsolą, opartą na… zaokrąglonych trójkątach? Internet twierdzi też, że właściwie wszystkie współczesne Jaguary bazują na S-Typie – zawieszenie i elementy płyty podłogowej F-Typa, XFa i XE są podobno wspólne.
W kwestii tego, co później stało się z Jaguarem – zupełnie nowa droga stylistyczna chyba okazała się fiaskiem, biorąc pod uwagę obecne wartości sprzedaży; XF jest chyba najbardziej generycznym i niecharakterystycznym autem swojego segmentu, wyglądając jak Honda Accord z 2004r po głębszym liftingu; efekt nowości minął… wraz z jakimkolwiek powodem, żeby kupić Jaguara a nie BMW, Mercedesa czy BMW. Do tego stopnia, że lokalny salon Jaguar – Land Rover ma na ekspozycji wyłącznie Land Rovery, a Jaguary – w ofercie papierowej.
Wyjątkowo szpetny? No co kolega… To przecież piękne auto.
“W polskiej prasie śmiano się, że kluczyk do Jaguara jest identyczny jak do Fiesty, ciekawe czy miało znaczenie, że polskie tytuły były tak na prawdę niemieckie…🤔 ” Otóż to. Dokładnie
“Co do wykorzystania symulacji komputerowych – w latach 90 to już była norma. Na youtubie można znaleźć fiatowską propagandę z lat 70 z migawkami z wirtualnego crash testu. Oczywiście szczegółowość modeli zdążyła urosnąć o kilka rzędów wielkości, ale to już inna sprawa.” Czy można poprosić o “zarzucenie linkiem”? Bo nie wiem czy to widziałem, a starałem się widzieć wszystko z tym związane.
Ford wtedy, no troszkę wcześniej, chwalił się 100% wykorzystaniem komputerów do zaprojektowania Pumy. Tej ładnej. Nową, pominę milczeniem.
Honda Accord? z 2004r. A idź Pan. Gdzie to jest podobne?
Wyjątkowo szpetny? No co kolega… To przecież piękne auto.
“W polskiej prasie śmiano się, że kluczyk do Jaguara jest identyczny jak do Fiesty, ciekawe czy miało znaczenie, że polskie tytuły były tak na prawdę niemieckie…🤔 ” Otóż to. Dokładnie
“Co do wykorzystania symulacji komputerowych – w latach 90 to już była norma. Na youtubie można znaleźć fiatowską propagandę z lat 70 z migawkami z wirtualnego crash testu. Oczywiście szczegółowość modeli zdążyła urosnąć o kilka rzędów wielkości, ale to już inna sprawa.” Czy można poprosić o “zarzucenie linkiem”? Bo nie wiem czy to widziałem, a starałem się widzieć wszystko z tym związane.
Ford wtedy, no troszkę wcześniej, chwalił się 100% wykorzystaniem komputerów do zaprojektowania Pumy. Tej ładnej. Nową, pominę milczeniem.
Wygląd kwestią gustu. Mi te nowoczesne retro raczej nie robią. S type jest/był dla mnie równie atrakcyjny co PT Cruiser czy inny New Beattle. Chociaż i do PT Cruisera (zwłaszcza cabrio) mój stosunek się zmienił.
A tu Fiatowska propaganda: https://www.youtube.com/watch?v=uGoSauHtC-8
Można sobie porównać z modelami sprzed kilkunastu lat: https://www.nhtsa.gov/crash-simulation-vehicle-models (LS Prepost do oglądania jest darmowy, jakby ktoś był naprawdę uparty to Altair jakis czas temu uwolnił Open Radiossa). Komercyjne programy obliczeniowe stosowane dziś w przemyśle (LS-DYNA, Radioss, ABAQUS, PamCrash) miały pierwsze wydania na przełomie lat 70 i 80. No i mamy jeszcze dziadka NASTRANa, na rynku od końca lat 60.
Jako właściciel amcara z czasów emisyjnych czuje się zawołany do tablicy. I tak one paradoksalnie grzeją sie mniej od aut z czasów przedemisyjnych z racji trochę lepszej technologii. Skrzynie w nich również nie są gorsze, ogólnie amcary z czasów emisyjnych są dobrymi i jak na owe czasy bardzo niezawodnymi autami, o ile pominiemy osprzęt emisyjny. Osprzęt ten jest w 80% odpowiedzialny za awarie tych aut, główną winę ponoszą tu 2 rzeczy. 1 Katalizatory, które nie są przepływowe, one naprawdę stanowią barierę, która blokuje dobrą recyrkulacje i prowadzi do podwyższania temperatury silnika. 2 sprawa to EGR, większość tych aut ma jakąś formę EGR’u i to ona jest odpowiedzialna za przegrzewanie sie auta bo po prostu pompuje gorące spaliny z powrotem. Mój chevy ma dodatkowe kanały powietrzne, którymi pompowane przez pompę smogową powietrze dostaje sie do cylindrów żeby wóz jako tako mógł oddychać, lepiej dopalać mieszankę i lepiej sie chłodzić. Niestety wady osprzętu emisyjnego nie wynikają z złego projektowania aut amerykańskich, takie były wymogi i musieli to robić. Wozy europejskie z tym smogowych osprzętem jeśli go mają radzą sobie jeszcze gorzej. Dodatkowo w 70s w us pojawiło sie wacha z etanolem, który to pali sie cieplej z tego co pamiętam i jeszcze bardziej podbijał temperaturę w tych aut. Kolejnymi częstymi powodami przegrzań były tańsze gorzej robione chłodnice i ogólny spadek wyrobów amerykańskich.
Ale i tak wozy z malaise grzeją i przegrzewają sie mniej niż wozy starsze i są często dużo wytrzymalsze, o ile wywalimy smog.
Najgorzej według mnie grzeją się wozy w których coś było robione, co niestety jest częste w starych amcarach, bo z niewiadomego mi powodu WSZYSCY myślą iż amerykańscy konstruktorzy są głupi i nie umieją nic. Przez co co 2 właściciel myśli, że z piwem w ręku może poprawić fabrykę…skutki tego są często opłakane. Jednak z racji tego, że stare amcary podobnie jak stare audi czy bmw są zbudowane idiotoodpornie w większości z wielkimi zapasami materiałowymi to do katastrof nie dochodzi XD. Bo mimo usilnych starań i tak działać będą mimo wszelkich wysiłków domorosłych mechaników, którym sie wydaje, że są mądrzejsi niż inżynierowie z Detroit po najlepszych amerykańskich uczelniach technicznych. Najczęstszy błąd to montowanie nowych chłodnic o za małej powierzchni, albo robienie dziwnych przeróbek, bo w końcu co można zepsuć w OHV v8…
Te smogowe silniki się grzeją, ale nie wybuchają 😉
“którymi pompowane przez pompę smogową powietrze dostaje sie do cylindrów” – to chyba działa trochę inaczej. Powietrze pompowane jest do wydechu, żeby tam dopalić niespalone węglowodory lub w przypadku nowszych samochodów, wspomóc pracę katalizatora. Oba rozwiązania podnoszą temperaturę wydechu – łatwo rozgrzać go do czerwoności. Walka o niską emisję skutkowała też zastosowaniem w niektórych silnikach termostatów 195F zamiast 180F i pomysłami typu podgrzewany dolot. Jeśli wszystko jest sprawne i koledzy z piwem nie namieszali to jednak nie powinno się przegrzać. Korki w Stanach nie zaczęły się przecież tworzyć wczoraj.
W nowym aucie pewnie nie, ale po kilku latach ponoć zaczynają się schody. Również z przekładnią – przy bardziej forsownej eksploatacji (typu ciągnięcie przyczep) zaleca się montaż dodatkowych chłodnic skrzyni. Pamiętam, że kiedy miałem pierwszą skrzynię automatyczną, w warsztacie zobaczyłem reklamę takich chłodnic i zapytałem, po co one są – odpowiedzieli mi (śmiejąc się), że to potrzebne w amerykanach z lat 80-tych, ale w europejskich automatach na pewno nie.
Faktycznie pomieszałem z tą pompą, ogólnie z ciekawostek to ona przynajmniej u mnie jest umieszczona na tym samym pasku co AC, wiec jak odepniesz pompę to nie ma klimy. Ogólnie prawda jest taka jeśli układ chłodniczy jest dobry i nalany jest płyn to stare amcary ciężko przegrzać, jednak tak jest dość rzadko. Nie wiem czemu, ale amerykanie często oszczędzali o oczadzają na płynie chłodniczym i leją do aut wodę i to z kranu nie destylowaną. Często auta po remontach mają wlaną kranówkę….
Miałem okazję jeździć niedawno stypem 3,0.. cóż, 20 letni egzemplarz wyglądał pięknie ale w jeździe już trochę gorzej, czuć upływ lat, wyposażenie kiepsko działa, a podwozie okrutnie zardzewiałe.. Ale jest tak piękny że i tak mnie kusi żeby go kupić
20 lat wiele zmienia. W tym wieku ładne samochody mogą się zdarzyć, ale trzeba się ich naszukać 🙂
Jak chodzi o targanie przyczep to możliwe, jak wiadomo emisje zabiły moc. W 80s w bazowych wersjach jedynie do jazdy na co dzień i żeby lecieć ze 110 autostradą, ale do czegoś więcej już jej brakowało. Szczególnie jak chodzi o full size. Full size były wozami do wszystkiego, wiec też do targania przyczep. Problem był tylko 1, jak kiedyś bazowa wersja powiedzmy caprice z 70s czy 60s pozwalała na targanie przyczepy to te z 80s już nie za bardzo.
Szczerze nie wyobrażam sobie targania czegoś ciężkiego moją, olds 307 w zasadzie to jako tako daje radę ciągnąc samo auto z podstawowym ładunkiem…targanie przyczepy było by dla niego męczarnią. A 307 było bazową wersją w kombi, sedany dostawały jeszcze słabsze silniki.
mój ojciec miał kiedyś Econolina mk4 z jakąż benzynową V6 w automacie i pojechał gdzieś dość daleko po przyczepkę kempingową, a po drodze jeszcze jakieś drzewka no i tych drzewek nawalił całą pakę, do tego duża przyczepa i zagotował skrzynię tak że olej wyciekł i stanął, napatoczył się jakiś taryfiarz że może go zaholować z powrotem za jakieś pewnie niemałe, ale widocznie jeszcze dość rozsądne pieniądze, no i go przyholował baleronem 300D w automacie, znaczy się tego Econolina załadowanego i z kempingiem na haku i nic się “temu Baleronu” nie stało 🙂 historia autentyczna!
A ja sobie jeżdżę od kliku lat na codzien 26 letnim XJ 4.0 V8 i o dziwo nie mam z tym autem żadnych problemów poza kwestiami wynikającymi z wieku tzn. tu pęknie jakiś wąż że starości, tam zaczyna zgrzypiec jakaś tulejka itp. Całe wyposażenie działa łącznie z bajerami typu regulowana elektrycznie kierownica z pamięcią, także ciężko mi uwierzyć że te auta w czasach swojej świetności były uważane za jakoś mega awaryjne, co ciekawe miałem porównanie mojego XJta z BMW E39 V8 kolegi, które mu serwisowałem, to w BMW ciągle coś się psuło typu moduł sterujący całym oświetleniem w aucie, wyświetlacze, ciągle problemy z układem chłodzenia, piszczące paski, zawieszające się wspomaganie kierownicy, że o nagminnych problemach z wyciekami oleju nie wspomnę.
W jaguarze największy problem miałem ze skrzynią biegów, niemiecką ZF 5hp24, taką samą jak we wspomnianym BMW w którym wystąpiła ta sama awaria.
Co do jednego to muszę przyznać jaguary gniją na potęgę, mojego odbudowałem blacharsko od podstaw samemu dorabiając reperaturki podłogi, progów, nadkoli i podszybia bo niestety z takim elementami do tej generacji jest duży problem.
Są też tacy, którym Alfasudy nie gniją – naprawdę, istnieją nieremontowane egzemplarze bez rdzy 🙂 Jeśli ktoś trafił na karoserię, która nie leżała długo na zewnątrz i/lub leżała w lecie, kiedy nie pada, pracownicy lakierni akurat postarali się odrobinę lepiej, a potem auto jeździło w łągodnym klimacie, to takie cuda się zdarzają. Co nie znaczy, że model jest odporny na korozję 🙂
XJ nigdy nie słynął z bezproblemowości, nawet sami użytkownicy autoironicznie o niej mówią. Za to S-Type podobno problemów nie sprawia. Wszystko to oczywiście przeczytałem/zasłyszałem, bo własnych doświadczeń nie mam.
Co do awaryjnosci XJ to myślę że głównie chodzi o elektronikę w generacji Xj40 i częściowo x300, do tego późne silniki v12 też nie były zbyt przyjazne mechanikom, x308 jakim jeżdżę to ostatni z tych klasycznych jaguarów można powiedzieć ze to 3 lifting xj40, sporo elektroniki pochodzi juz z forda co poprawiło znacznie jej bezawaryjność, do tego V8 jaguara zastosowane poraz pierwszy w tym modelu też raczej nie sprawiają żadnych problemów może poza wczesnymi silnikami z nikasilem który korodował w kontakcie z mocno zasiarczonym paliwem jakie było w sprzedaży te 20-30 lat temu.
to co się psuje w tym ZF-ie? tak z ciekawości
Zaczyna zawieszać się jeden tłoczek w płycie sterującej, najpierw objawia się to szarpaniem przy wrzucaniu D I redukcjach 2-1, bo skrzynia pracuje na zbyt dużym ciśnieniu w obwodzie sterowanym tym właśnie tłoczkiem, potem albo rozerwie bęben A albo strzały ciśnienia rozrywają płytę sterującą. Rozwiązanie to albo nowy nadwymiarowy tloczek i rozwiercanie albo amerykański zestaw z luźnym tłoczkiem ale z dodatkowymi teflonowymi uszczelnieniami.
U mnie pękła płyta sterującą ale po spawaniu i planowaniu działa jak nowa
ciekawe, nie spodziewałem się że można aluminiową płytę zaworową pospawać tak żeby to było szczelne i działało 🙂 to chyba na brzegu musi się coś wyłupywać, bo nie wyobrażam sobie spawania tych kanalików 🙂
Dokładnie, odłupuje się przy samym brzegu fragment długości 4-5cm, wpisz 5hp24 body crack to znajdziesz kilka zdjęć. Po spawaniu oczywiście płytę powyginało, a tam nie ma uszczelek tylko metal do metalu dolega, ale kilka minut na szlifowania na marmurowym blacie załatwiło sprawę
Główne skojarzenie jakie mam z S-type to Clarkson i jego odwzorowanie własną twarzą 😀 R jednak z tymi zmianami przodu wygląda atrakcyjniej (a może to magia V8 z kompresorem?)… Jundałbym go. Zwłaszcza polifta, który ma ten (jakże charakterystyczny dla brytyjskiej motoryzacji) drewniany panel biegnący przez całą szerokość deski otaczając i tablicę rozdzielczą.
Od kilku lat ten model kojarzy mi się głównie z jedną historią. Kiedyś moja mama zobaczyła takiego Jaguara na ulicy, popatrzyła na tylną klapę żeby sprawdzić co to i przy najbliższej okazji zapytała mnie czemu go tak dziwnie nazwali – Jaguar Stypa 🙂 ,co to znaczy po angielsku i czemu na nasz rynek nie zmienili nazwy.
Wracając do konkretów to mam też z tym modelem poważny problem. Mianowicie co parę lat zmienia mi się moje zdanie w kwestii czy mi się podoba z wyglądu czy nie. To chyba jedyny taki przypadek. Zazwyczaj zmiana następuje raz (zwykle na plus), a tu co chwila inaczej.
Z tyłu niezmiennie ładnie i elegancko (zwłaszcza przed liftingiem), a z przodu to nie wiem nawet czy Mitsuoka nawiązująca do tego samego modelu nie zrobiła tego lepiej 😉 .
Ze strony technicznej wiele się nie wypowiem, bo ten model na żywo tylko oglądałem z zewnątrz, ale skorzystam z okazji i wypowiem się co nieco o X-Type.
Bardzo mnie bolą te wypowiedzi przyrównujące go do Mondeo. Kilka razy poważnie rozważałem zakup X-Type’a, bo ceny są śmiesznie niskie, a moim zdaniem auto robi dużo lepsze wrażenie (choć znowu głównie wersje poliftowe). W środku jest naprawdę bardzo przyjemnie, nie czuje się plastikowości ówczesnych Fordów (przełączników z Forda nie rozpoznałem, ale nie jestem znawcą tej marki żeby od razu to wyłapywać). Jazda również była w porządku, choć jakieś zgrzyty było słychać. Właściciel twierdził, że ,,coś z nim trzeba zrobić, dlatego cena taka niska”. Nie zdecydowałem się jednak, bo silnika przeboleć nie potrafiłem – klekot diesla skutecznie mnie wyleczył 🙂 . Niemniej jednak jak się kiedyś trafi ładne, benzynowe kombi po liftingu to czemu nie.
S-type średnio mi się zawsze podobał, zestarzał się moim zdaniem nieładnie. Ale X-Type (sedan) za to podobał mi się przeokrutnie; wystarczyło kilka zmian optycznych i jaka różnica! Jeżeli chodzi o wygląd, V6, drewniane wnętrze to kupiłbym go chętnie, ale zawsze bałem się jednego: awaryjności. Jeszcze nie czytałem pozytywnej pod tym względem opinii, więc pewnie pozostanie jednym z tych aut, które mógłbym realnie mieć, a pewnie nie będę.
To ciekawe jak nisko upadł jaguar. Z firmy która konkurowała z Ferrari i Lamborghini w królewskiej klasie silników, do firmy która robi tylko suv’a i w ogólnej świadomości klientów przestała w ogóle się liczyć.
Ja pamiętam jak czytałem jako nastolatek testy Jaguara XJR (x300/308) w Moto Magazynie pióra.Piotra R.Frankowskiego i strasznie mi się ten samochód zawsze podobał . Dzisiaj chyba jako weekendowe auto wolałbym XJta III gen.z wczesnych lat 80′ ewentualnie IV gen. Widziałem takie pięknie odrestaurowane w Szczecinie i robią wrażenie.
Że robi suvy to nie problem, teraz wszyscy je robią, z Lamborghini (tu pasuje, to w końcu był producent traktorów (swoją drogą marka przynajmniej dalej należy do włoskiej firmy)) i Ferrari włącznie. Swego czasu trochę tego po Wrocławiu jeździło i chyba E pace wyglądał nawet całkiem fajnie… Ale już nie pamiętam, bo tego się nie widuje. Macanów zaś całkiem sporo.
Ale fakt, Jaguar kończy jak Lancia czy Alfa Romeo (chociaż Alf widuje znacznie wiecej). Czyżby nikomu nie zależało?
Jak Jaguar ma być postrzegany jako “coś lepszego, premium” skoro teraz każdy producent ma aspiracje, by nawet swoje małe miejskie samochodziki promować jako “premium”?
W rezultacie wszystko się uśrednia, niestety.
z jaguarem mam taką anegdote z wczesnej nastoletniości czyli z czasów które najbardziej zapadają w pamięć , był to początek lat 90tych , byliśmy na wycieczce szkolnej w Gdańsku
na jakimś eleganckim deptaku odbywała się akcja promocyjna dealera mercedesa , stała sobie nowa C-klasa , (ta co zastąpiła 190tke) no i wiadomo hostessy sie kręciły , zachęcały do zapoznania się
my 11-12 latkowie oczywiście oblegaliśmy tego mercedesa bo wtedy w Polsce takie auto na ulicy robiło kolosalne wrażenie
i nagle pojawił się jakiś mężczyzna, bardzo elegancki jak na Polaka z tamtych czasów i zagadany przez te hostessy o mercedesa , odparł z uśmiechem “nie, dziękuje, mam jaguara”
od tamtej pory tę marke kojarzyłem z czymś lepszym (oczywiście do czasu)
Dobra historia. Mogłaby posłużyć jako scenariusz reklamy w tamtych czasach.
mi osobiście termin “executive” kojarzy się w jedyny sposób – z plikami wykonywalnymi *.EXE 🙂 no ale ja na DOSie wychowany 🙂
Ja na okienkach 98, ale skojarzenie to samo miałem 🙂
me, 98, 95 to w zasadzie takie nakładki na Dosa jak wcześniejsze wersje 3.x, 2.x, 1.x tylko bardziej rozbudowane 🙂
ja na win3.1 miałem dodatkowo program “Calmira” która dodawała pasek start i ikony na pulpicie, tak, że ten win 3.1 wyglądał jak 95/98 🙂 fajny bajer w tamtych czasach jak się nie miało kasy na komputer na którym 95 pójdzie, choć ja 95 odpaliłem nawet na 386 i 4MB ramu ale działał tak przeokropnie powoli, że po wciśnięciu paska start trzeba było ponad 10sek czekać na pojawienie się listy 😉
Nigdy nie miałem styczności z Jaguarami, nigdy mnie do nich nic nie ciągnęło, a ten do tego jest okropnie paskudny z przodu, choć one w większości mają taki paskudny przód z tymi fałdami na masce ciągnącymi się od świateł.
Okrągłe lampy ogólnie STRASZNIE nie pasują do nowoczesnej sylwetki i wpychanie tego na siłę prawie zawsze wychodzi paskudnie
a XJ-ta to ja bym oczywiście bardzo chciał, tyle tylko, że Jeepa 🙂
Smutny blend mechaniki Forda z marketingowym echem minionej epoki Jaguara, podobnie skonczyl saab po mariazu z GM.
Zdecydowanie “beauty is in the eye of the beholder”, jak słusznie mawiają wyspiarze.
Posiadałem XJRa jakieś 15 lat temu, mieszkając w Szkocji. To był rocznik ’99. Przez 2 lata nie zepsuło się nic istotnego, pomimo tego że auto było narażone na problem z Nikasil (w Jaguarach XJ dotyczy silników V8 produkowanych do około 2000 roku). Nikasil to specjalna powłoka stosowana na ściankach cylindrów w bloku silnika, która miała zapewnić lepsze właściwości trybologiczne i cieplne. W niektórych przypadkach powłoka Nikasil ulegała degradacji, co prowadziło do utraty kompresji i zwiększonego zużycia oleju – tak niezbyt fajnie 😉 Na wszelki wypadek zamieniłem Jaga na Nissana Skyline GTS-T R33 po jakimś okrutnym tuningu (ponad pińcet koni). Była to dosyć spektakularna przesiadka, nie powiem 🙂
a, kluczyk faktycznie 1 do 1 identyko z Fiestą, manetki kierunkowskazów / wycieraczek to był Ford Mondeo, kilka przełączników wewnątrz jeszcze ewidentnie fordoskich. Ale poza tym – doskonałe zawieszenie (zwykłe, nie aktywne), super osiągi (na bank tłamszone skrzynią, ale nadal bez wstydu), mega wygodne wnętrze (zapach skóry, drewniane drewienko). Oraz wygląd – ten konkretny model X308 podoba mi się do dziś. Jak na swoją rolę flagowca jest (i był nawet te 20+ lat temu, w standardowej krótkiej wersji) dosyć kompaktowy, ale to tylko dodaje mu uroku – niski + szeroki. Faktycznie taki dziki kocur.
Od kilku lat z kolei, mamy w rodzinie (Teściowa) XFa ’08. Ponownie, to auto jest ponadczasowo elegancko narysowne. Super proporcje, no Ian Callum (będzie wpis Szczepanie, czy był u przegapiłem?) umi w projektowanie jak mało kto. Silnik 2,7 biturbo to zdecydowanie pięta achillesowa – ciągle coś się psuje ale przynajmniej duzo pali 😉