PERŁY COACHBUILDINGU: DOCKER DAIMLERS

 

Przynajmniej niczego nie ukrywałam. Moja dusza jest spokojna, ponieważ wyznałam wszystko uczciwie i jedyne, o co proszę, to być ocenianą z podobną uczciwością. Pragnę też przeprosić wszystkich ludzi, których nie mogłam w tej książce wspomnieć – myślę jednak, że wielu odetchnie z ulgą dowiedziawszy się, że zostali pominięci“.

Tak zaczyna się autobiografia Norah Royce Docker, de domo Turner, primo voto Callingham, secundo voto Collins, tertio voto Docker – angielskiej celebrytki-skandalistki znanej jako Lady Docker, która żyła w latach 1906-83. Książka została wydana w 1969r. – trzeba bowiem wiedzieć, że celebryci, skandale i publicystyka brukowa to zjawisko znacznie starsze niż mogłoby się wydawać (a na pewno nieporównanie starsze niż Internet).

Zjawisko celebrytyzmu jest dość stare, jednak i ono ewoluuje. We wczesnym XX wieku powszechnie podglądane osobistości zwano po angielsku socialites (nie mylić z socialists – to zupełnie niezwiązane pojęcia 🙂 ) i miały znacznie trudniej niż dziś, bo z samego bycia podglądanym nie dało się wtedy żyć. To, że pismacy gonili za sensacjami, nie oznacza, że płacili za nie miliony – na tamtym etapie rozwoju gospodarki każda jej dziedzina funkcjonowała ze znacznie mniejszym rozmachem i zasięgiem niż obecnie. Na swej autobiografii Lady Docker zarobiła sporo, ale dopiero po 60-tce. To, że od młodości żyła w luksusie, zawdzięczała nie tabloidom, a trzem kolejnym mężom-milionerom.

***

Nasza dzisiejsza bohaterka przyszła na świat jako Norah Royce Turner, w 1906r. w Derby. W dzieciństwie wraz z rodziną przeniosła się do Birmingham. W wieku 16 lat straciła ojca i musiała iść do pracy – początkowo jako tancerka i hostessa w eleganckim londyńskim klubie. Tam miała dość okazji do bliższych kontaktów z całą śmietanką towarzyską – nie tylko socialites, ale też wpływowymi arystokratami i zamożnymi przedsiębiorcami (w Imperium Brytyjskim grupy te były zresztą tożsame: ponieważ błękitna krew nie chciała bratać się z ludem, każdy plebejusz dochodzący do większego majątku prędzej czy później dostawał tytuł szlachecki, by nie zaburzać poczucia estetyki).

Dalszy życiorys naszej bohaterki składa się z nazwisk i zajęć kolejnych mężów-milionerów. Pierwszy z nich, importer win i luksusowych alkoholi Clement Callingham, zmarł w 1945r. zostawiając w spadku 177,5 tys. funtów. Już dwa lata później Norah owdowiała ponownie: zmarły drugi małżonek nazywał się Sir William Collins, miał tytuł szlachecki i prowadził lukratywny biznes handlujący solą, a jego majątek oceniano na okrągły milion funtów. “Poślubiłam go tylko dla forsy” – przyznawała Norah bez ogródek.

Do powyższych liczb odpowiedni kontekst zapewni przeciętne wynagrodzenie ówczesnego Brytyjczyka, wynoszące około dwustu funtów – ale nie miesięcznie, tylko rocznie. Najtańsze nowe samochody kosztowały nieco ponad 300, przeciętna transakcyjna cena jednorodzinnego domu nie przekraczała 1.900, a najdroższym autem londyńskiego British Motor Show ’48 był indywidualnie karosowany Daimler DE36 Green Goddess, którego cena wynosiła funtów 7.001.

Ów wóz zamówił nikt inny jak Sir Bernard Docker – prezes Daimlera, jego spółki-matki Birmingham Small Arms Company, Midland Banku i biura podróży Thomas Cook, a zarazem trzeci i ostatni mąż naszej bohaterki. Rok po zbudowaniu samochód posłużył im obojgu w podróży poślubnej na Lazurowe Wybrzeże, gdzie czekał też 860-tonowy jacht MY Shemara, zamówiony przez Sir Bernarda Dockera jeszcze przed wojną. Odtąd para – znana jako The Dazzling Dockers – pełniła w Wielkiej Brytanii podobną rolę, jak pół wieku później David i Victoria Beckham. Często gościła też w monakijskim porcie, ale tylko do 1958r.: wtedy to, przy okazji przyjęcia i chrzcin książęcego dziecka (skądinąd dzisiejszego władcy Monako, Alberta Grimaldiego), Lady Docker pozwoliła sobie na niewybredne komentarze pod adresem gospodarzy i podarła monakijską flagę. W ten sposób załatwiła sobie i mężowi 25-letni zakaz wjazdu do drugiego najmniejszego kraju świata, a także do południowych departamentów Francji (na mocy traktatu z 1951r. książę Monako miał prawo poprosić francuskie władze o taki zakaz dla niepożądanych przez siebie osób). To jednak jej nie zraziło – jako że majątek pary obejmował nieruchomości w wielu pięknych zakątkach świata, wciąż dało się spotykać z brytyjską i międzynarodową śmietanką towarzyską, a przy okazji zabłysnąć w tabloidach jakąś kontrowersyjną wypowiedzią albo nowym klejnotem.

Lady Norah Docker w 1955r.

Embed from Getty Images

Na wyspie Capri Lady Docker została aresztowana za odebranie czapki portowemu funkcjonariuszowi. W kasynie w Monte-Carlo – gdy jeszcze mogła się tam pojawiać – spoliczkowała książęcego gwardzistę. W 1954r. wzięła udział w charytatywnym balu na rzecz chorych na raka – co byłoby w porządku, gdyby nie pojawiła się tam w sukni od góry do dołu wysadzanej setkami diamentów.

Wśród głośnych ekstrawagancji Dockerów znalazło się wystawne przyjęcie na jachcie MY Shemara, urządzone dla 45 górników węglowych z Leeds (kamera uchwyciła ludowy taniec w wykonaniu gospodyni, która widocznie nie zapomniała swojej profesji z czasów panieńskich). Pochodząca z gminu dama wciąż powtarzała, że “kocha klasę robotniczą” i “chce wnieść odrobinę blasku w życie plebejuszy“. Ponieważ jednak robiła to poprzez wyjątkowo ostentacyjne obnoszenie się z majątkiem (pochodzącym zresztą wyłącznie z trzech kolejnych małżeństw), wizerunkowy skutek pozostawał wątpliwy.

 

Moi przyjaciele z Fleet Street (londyńska ulica mieszcząca siedziby najważniejszych redakcji brytyjskiej prasy – przyp. SzK) zawsze mówią, że przynoszę im dobrą stopę zwrotu z inwestycji i szczerze mówiąc, wcale mi to nie przeszkadza” – pisała w swej autobiografii Lady Docker. Pieniądze ze sprzedaży książki – zaskakująco duże, jak na tamte czasy – bardzo jej zresztą pomogły, bo już 13 lat wcześniej, w maju 1956r., Sir Bernard Docker z hukiem wyleciał z BSA, ponieważ walne zgromadzenie akcjonariuszy zorientowało się wreszcie, że za cały przepych, z którym obnosił się prezes i jego żona, płaciła tak naprawdę firma (a więc sami akcjonariusze).

Faktury regulowane z koncernowej kasy dotyczyły między innymi pozłacanej kreacji z norek wartości 5.000 funtów (droższej od niejednego ówczesnego Rolls-Royce’a), a nawet zakupu walijskiego zamku Glandyfi Castle za 12,5 tys. funtów i jego renowacji za 25 tys. “Eleganckie suknie nosiłam w czasie Salonu Samochodowego w Paryżu, promując samochody marki Daimler, był to więc wydatek służbowy” – broniła się skandalistka, która sama utraciła kierownicze stanowisko w powiązanej z Daimlerem karoseryjnej firmie Hooper. Później w księgowości odkryto faktury z monakijskich hoteli i kasyna – pokaźne kwoty beztrosko przegrywane w ruletkę również wliczano w koszty reprezentacyjne firmy, które uszczuplały nie tylko majątek akcjonariuszy, ale też podstawę opodatkowania…

Lady Docker niezwłocznie wysłała telegramy do kilkunastu tysięcy udziałowców, mętnie objaśniając swe “zasługi dla budowania wizerunku marki” oraz “pracę w charakterze hostessy na wystawach samochodowych” (!!) – co przecież wymagało oprawy adekwatnej do królewskiego statusu Daimlera. Jak łatwo się domyślić, takie depesze jedynie wzmogły oburzenie adresatów, więc “w odwecie” nasza bohaterka kupiła sobie… Bentleya Continentala, czyli najgroźniejszego rywala Daimlera – nie zważając na to, że dochody jej i męża spadły właśnie niemal do zera…

Złoty sen Dockerów nagle się skończył. Majątek zgromadzony kosztem udziałowców BSA topniał w oczach. Para wciąż prowadziła swe ekstrawaganckie życie celebrytów (afera w Monaco miała miejsce w 1958r. – dwa lata po utracie stanowisk), ale by je finansować, musiała wyprzedawać kolejne posiadłości, jacht i samochody. W 1966r. uciekła na wyspę Jersey, by uniknąć śledztwa karno-skarbowego – bo abstrahując od okradania firmy i związanych z tym firmowych nadużyć podatkowych, oficjalna dyrektorska pensja Bernarda nijak nie miała się do jego majątku i gigantycznych wydatków, które aż nadto skrupulatnie dokumentowała na bieżąco prasa. “Najstraszliwiej nudni ludzie, jacy kiedykolwiek chodzili po Ziemi” – mówiła Lady Docker o mieszkańcach Jersey, choć jeszcze chwilę wcześniej zapewniała o swym umiłowaniu prostego ludu. W 1974r. brukowiec doniósł, że pewien luksusowy hotel wyrzucił ją za kolejną awanturę: sprawa skończyła się w sądzie, ale naszą bohaterkę zabolało jedynie to, że “prasowe nagłówki w tej sprawie drukowano skandalicznie drobną czcionką“.

W 1978r. zmarł Sir Bernard Docker. Unikając niepożądanego już teraz rozgłosu Norah przeniosła się na Majorkę, gdzie w tamtym czasie rzadko jeszcze pojawiali się paparazzi. W ukrywaniu się pomogła pomyłka wydawcy lokalnej książki telefonicznej, w której przy nazwisku Norah Docker widniał numer… recepcji miejscowego ratusza (być może wcale nie był to zwykły przypadek). Lady Docker zmarła w 1983r. w londyńskim hotelu Great Western Royal (dziś Hilton London Paddington). Miała 77 lat.

Przez całe życie wysoko celowałam i wysoko się ceniłam” – pisała Norah Docker w autobiografii, której kolejne rozdziały zatytułowała “Millionaire Number One – Clement“, “Millionaire Number Two – Wilkie“, “Millionaire Number Three – Bernard“.

Osobny rozdział dostał samochód zwany Złotym Daimlerem: “jeżeli miałabym określić jedną główną przyczynę mojego celebryckiego statusu, musiałby to być ten samochód” – podsumowała autorka. O mężu, jego stanowisku, majątku i własnym wkręceniu się na dyrektorski stołek u Hoopera bez jakiegokolwiek wykształcenia i doświadczenia zawodowego, w tym kontekście nie wspomniała.

Embed from Getty Images

 

Embed from Getty Images

***

Oprócz diamentowych kreacji i rezydencji celebryckiej pary BSA płaciło też za ich samochody. W latach 1948-55 studio karoseryjne Hooper – w tamtym czasie należące do Daimlera i (przynajmniej formalnie) kierowane przez Lady Docker – zbudowało pięć kolejnych aut znanych jako Docker Daimlers. O nich w zasadzie ma być niniejszy wpis.

Norah Docker budowała te auta z własnej próżności i zamiłowania do luksusu, ale też z chęci wypromowania marki i wniesienia odrobiny ikry w jej wyjątkowo skostniały image. Daimlerami jeździli brytyjscy monarchowie (od 1900r. i Edwarda VII), podobnie wielu arystokratów i możnowładców kolonialnych (w tym indyjskich maharadżów), ale auta nie wyróżniały się ani zaawansowaną techniką, ani osiągami, ani też finezyjnymi nadwoziami, były też prawie nieznane poza Imperium Brytyjskim. Po wojnie, kiedy wśród finansowych elit arystokrację zaczęli wypierać ludzie biznesu, filmu, estrady i sportu, ten stan rzeczy trzeba było zmienić – to jest przekształcić markę Daimler w coś, czym powoli stawały się Jaguar, Aston-Martin albo Bentley. Przynajmniej tak tłumaczyła to sobie i akcjonariuszem Lady Docker, nie żałując firmowych funduszy na perły coachbuildingu, które każdorazowo po publicznej prezentacji na którejś wystawie zaczynała traktować jak swoje prywatne środki transportu. 

Samochód poprzedzający serię Docker Daimlers nazywał się Green Goddess i powstał już w 1948r. – rok przed ślubem Nory i Bernarda, ale na polecenie tego pierwszego i do jego użytku (Norah później tylko rozwijała ten pomysł). Był to pięcioosobowy cabriolet – po brytyjsku drophead coupé – na podwoziu serii DE36. Chodziło o konwencjonalne podwozie z niezależnym zawieszeniem przednim, sztywną osią tylną i nietypowymi hamulcami – hydraulicznymi z przodu, mechanicznymi z tyłu i wspomaganymi serwem Clayton-Dewandre. Ośmiocylindrowy, rzędowy silnik OHV skonstruowano jeszcze w 1934r. jako następcę jedynej w swoim rodzaju jednostki V12 z bezzaworowym rozrządem Knighta. Z tego powodu wyjątkowy nacisk położono na kulturę pracy – starannie wyważając wał korbowy, ułożyskowując go dziewięciokrotnie i mocując zespół napędowy na ośmiu gumowych poduszkach (pięciu od silnikiem i trzech pod skrzynią biegów).

W wersji DE36 pojemność wynosiła 5,4 litra, mieszankę przygotowywały dwa gaźniki SU. Moc podawano na 150 KM przy 3.600 obrotach. Całość testowano długotrwale utrzymując 4.000 obrotów przy pełnym obciążeniu, co miało symulować eksploatację na (prawie jeszcze nieistniejących) autostradach. Czterobiegowa, preselekcyjna skrzynia Wilsona (przełączana elektromagnetycznie, joystickiem przy kierownicy) była wyposażona w konwerter momentu obrotowego. Pochodziła jeszcze z lat 20-tych i wraz z silnikiem zapewniała wyjątkową miękkość pracy, choć oczywiście pogarszała osiągi. Osiągi nie były tu jednak priorytetem.

Daimler Green Goddess ostatecznie powstał w siedmiu egzemplarzach, na ogólną liczbę 205 wyprodukowanych podwozi DE36 (do najważniejszych użytkowników należeli monarchowie Monako, Holandii, Tajlandii, Arabii Saudyjskiej, Etiopii i Afganistanu). Egzemplarz Dockera był oczywiście zielony, pozostałe malowano zgodnie z zamówieniem klienta, mimo pozostawienia nazwy Green Goddess. Cena 7.001 funtów przewyższała wszystkie samochody zaprezentowane równolegle na British Motor Show ’48.

Foto: public domain

Green Goddess Sir Bernarda Dockera w monakijskim porcie, na tle jachtu MY Shemara

Foto: public domain

Auto mieściło pięć osób. Struktura była wykonana z jesionu, poszycie – z blachy aluminiowej. Dach otwierał się elektrohydraulicznie, a okna – elektrycznie, co w 1948r. wywoływało sensacją (wcześniej elektryczne podnośniki szyb zastosował tylko Lincoln, w 1941r.). Charakterystycznymi detalami były reflektory schowane za wyprofilowanymi szybami oraz trzy wycieraczki – również elektryczne, choć standardem były wtedy mechanizmy podciśnieniowe, zawodne i zależne od obciążenia silnika. Trzyosobowa kanapa przednia dawała się przesuwać, a dzielone oparcie – ustawiać osobno dla każdej z osób (dwa skrajne segmenty odchylały się, by zapewnić dostęp do tyłu). Dwa indywidualne fotele tylne umiejscowiono tak, by pasażerowie mogli obserwować drogę pomiędzy głowami jadących z przodu. W razie potrzeby dało się je złożyć uzyskując “przestrzeń ładunkową jak w małej furgonetce” – pisali dziennikarze.

Wymiary karoserii wynosiły aż sześć na dwa metry. Pięć z siedmiu egzemplarzy trafiło za granicę (czytaj: do USA) – nie tylko z powodu zamożności tamtejszych klientów, ale też obowiązującego wówczas brytyjskich producentów aut, ustawowego nakazu eksportu większości produkcji.

Foto: Dan Vaughan, https://www.conceptcarz.com

Foto: Dan Vaughan, https://www.conceptcarz.com

Foto: Thomas T., Licencja CC

***

Pierwszy samochód oficjalnie należący do serii Docker Daimler i budowany pod kierunkiem Lady Docker powstał w 1951r., a nazywał się Gold Car lub Golden Daimler. Nazwa pochodziła od złoceń występujących wszędzie tam, gdzie można się było spodziewać powłok chromowych, a także od 7.000 złotych gwiazdek umieszczonych po bokach nadwozia. Tapicerkę wykonano z ręcznie tkanego jedwabiu przetykanego złotem. Złoty kolor miało również drewno użyte w kabinie – Lady Docker specjalnie dobrała jedyny taki gatunek, zwany cynamonowcem kamforowym (występujący w Azji Płd-Wsch.). Do tego dochodziły walizki z krokodylej skóry, kryształowo-pozłacane szkło koktajlowe Cartiera, porcelanowo-pozłacany serwis do herbaty, pozłacany termos, pozłacane przybory kosmetyczne i pozłacane gałki radia w podłokietniku. Elektryczne podnośniki szyb bocznych i szyby oddzielającej przedział szofera rozumiały się same przez się, podobnie jak uchylany, szklany segment dachu nad tylną kanapą. Same złote dekoracje kosztowały 900 funtów (ówczesna wartość dwóch Morrisów Minor), zaś całe auto – według relacji Lady Docker – 8.500. Myślę, że akcjonariusze Daimlera czuli się dumni patrząc na cudo, które zafundowali byli szefowej 🙂

Tym razem nie chodziło o cabriolet, a o limuzynę, naśladującą zresztą projekt i proporcje nadwozi konkurencyjnej firmy Freestone & Webb. Po burzliwym rozstaniu Dockerów z koncernem BSA auto przejęła firma, która zaraz sprzedała je amerykańskiemu milionerowi. Niestety, w tym celu musiała zastąpić złote detale chromowanymi, bo ówczesne brytyjskie prawo zabraniało eksportu kruszców w jakiejkolwiek formie. Ostatnia publicznie znana zmiana właściciela nastąpiła w 2004r.

Foto: https://www.curbsideclassic.com/

Foto: https://www.curbsideclassic.com/

Foto: https://www.curbsideclassic.com/

Unikatowa fotografia z British Motor Show (październik 1951r.), gdzie Golden Daimler – tu jeszcze ze złotą armaturą, słabo widoczną na czarno-białym zdjęciu – był prezentowany na ekspozycji Hoopera. Został tam obwołany pojazdem “najbardziej przyciągającym wzrok gości“. Czy jest to komplement, czy wręcz przeciwnie, każdy niech zdecyduje sam – pamiętając, że w Wielkiej Brytanii były to czasy reglamentacji żywności, opału, ubrań i benzyny.

Foto: public domain

Państwo Docker odsłaniający samochód w czasie jego premiery. Uwagę zwracają szczerozłote gwiazdki na bocznej powierzchni karoserii, które potem usunięto i do dziś nie odtworzono.

Foto: public domain

***

Drugim i ostatnim Dockerem na podwoziu DE36 było granatowe-kremowe coupé z 1952r., nazwane Blue Clover (niebieska koniczyna). Tu złotych gwiazdek nie było – zastąpiły je czterolistne koniczynki wymalowane na jasnych panelach karoserii.

Poza tym powtórzone zostały motywy dwóch poprzednich projektów – osłonięte tylne koła i reflektory, oraz przedwojenne, wystające błotniki przednie połączone ze zintegrowanymi tylnymi (charakterystyczna, karbowana powierzchnia grilla to firmowy znak wszystkich Daimlerów, który opisywałem TUTAJ). Wnętrze zaaranżowano jak w “Zielonej Bogini” – z trzyosobową kanapą z przodu i dwoma indywidualnymi fotelami z tyłu, składanymi dla powiększenia bagażnika. W okrągłych wlotach powietrza po bokach atrapy niektórzy widzą nowoczesne, “odrzutowe” akcenty wkomponowane w zasadniczo wciąż przedwojenną bryłę nadwozia. Drewniane dekoracje kabiny zastąpiła skóra jaszczurek, barwiona na ciemnoniebiesko i pokrywająca również kierownicę. W osobnej szafce znajdowała się tradycyjna zastawa piknikowa, z lnianymi obrusami włącznie – ale już nie złota czy pozłacana, a co najwyżej srebrna. Na wyposażeniu była też damska kosmetyczka, dwie wojskowe lornetki do podziwiania mijanych krajobrazów i kamera 8 mm do dokumentowania wielkoturystycznych wypraw.

Daimler Blue Clover jest aktualnie eksponowany w muzeum Samsunga w Seulu

Foto: Damian B Oh, Licencja CC

Foto: Craig Howell, Licencja CC

Foto: Saratoga88, Licencja CC

Foto: Craig Howell, Licencja CC

Jakkolwiek poziom przepychu preferowany przez państwa Dockerów zdecydowania przekraczał granice dobrego smaku, to samej sylwetce Blue Clover nie można odmówić elegancji. Podobne zdanie miało chyba więcej osób, bo magazyn “The Motor” obwołał auto “najelegantszym samochodem wystawy Earls Court Motor Show”. Projekt wyewoluował później w nadwozie Empress, oferowane seryjnie przez Hoopera – lecz co ciekawe, klientom Rolls-Royce’a i Bentleya, a nie Daimlera. Do niego nawiązywał zresztą olbrzymi Bentley Empress II z lat 80-tych, którego opisywałem kiedyś na blogu.

***

Po Blue Cloverze przyszedł Silver Flash.

Daimler Silver Flash był mniejszy i skromniejszy od poprzedników, bo w 1953r., kiedy powstawał, majestatyczny model DE36 nie był już produkowany. Użyte podwozie do dziś budzi dyskusje wśród historyków: niektórzy uważają, że pochodziło z produkowanego od 1951r. Daimlera Regency MkI, a inni – że to wydłużona rama Lanchestera 14 HP (ta bardzo zasłużona marka od czasów międzywojennych należała do Daimlera, ale w latach 50-tych już dogorywała). Rozstaw osi wynosił 2.896 mm, długość auta – 5.080, czyli prawie metr mniej niż poprzedników. Silnik był seryjną jednostką Daimlera – sześciocylindrową, trzylitrową rzędówką o mocy 101 KM. Wciąż współpracował z czterobiegową skrzynią elektromagnetyczną – trącącą już z lekka myszką, ale w Anglii łatwiej dostępną i lepiej znaną od hydrokinetycznych automatów, w tamtym czasie produkowanych prawie wyłącznie w USA i nie budzących jeszcze zaufania.

Los Daimlera Silver Flash pozostaje nieznany – z tego powodu nie ma współczesnych zdjęć auta, a jedynie stare ilustracje prasowe i aukcyjne (bardzo zresztą nieliczne). Stylistyka powiela koncepcję Blue Clover, czyli długiego coupé z obniżonym dachem, długim zwisem tylnym, ale z powodu mniejszej długości – tylko dwoma miejscami (a także zredukowanym firmowym grillem). Pierwotny lakier miał jednolity kolor ciemnozielony, lecz tuż przed publicznym pokazem Lady Docker kazała przemalować nadwozie na srebrno, bez dodatkowych ornamentów (wtedy też powstała nazwa auta, nawiązująca do motocykla BSA Golden Flash). W porównaniu do wcześniejszych egzemplarzy ten był zaskakująco skromny, dlatego rozczarował dziennikarzy i gawiedź.

Foto: materiał producenta

Prócz powtórzonych tu “odrzutowych” wlotów powietrza z przodu występowały też skrzydlate błotniki tylne – na razie jeszcze nieśmiałe i niezupełnie pasujące do reszty. Wieńczyły je maleńkie światła.

Foto: materiał producenta

W późniejszym czasie auto jeszcze raz zmieniło barwę, tym razem na srebrno-kremową. Po raz ostatni pojawiło się publicznie w 1974r.

Foto: materiał producenta

Wnętrze pokryto czerwoną skórą krokodyla, natomiast siedzenia – skórą czarną. Za fotelami znajdowały się zwyczajowe akcesoria – pasujące walizki z krokodyla, kosmetyczka, itp.

Foto: public domain

Foto: public domain

***

W 1954r. powstał Star Dust Daimler. Pojazd wykorzystywał technikę Daimlera DK400 – topowego modelu marki zastępującego antycznego DE36, a napędzanego sześciocylindrowym, 4,6-litrowym motorem o mocy 129 KM. Rozstaw osi wzrósł do 3.251 mm.

Podobnie jak Golden Daimler, Star Dust był limuzyną z sześcioma oknami bocznymi, lecz bez wydłużonej bryły bagażnika. Drzwi otwierały się w przeciwnych kierunkach. Nadwozie pomalowano na ciemny granat przyozdobiony pięcioma tysiącami srebrnych gwiazdek. Przednią, trzyosobową kanapę pokryto niebieską skórą, tylną – srebrnym jedwabiem, a boczki drzwi – skórą krokodyla (do której Lady Docker miała najwyraźniej słabość). Szyby – oczywiście opuszczane elektrycznie – były podwójne. Nie zabrakło barku z luksusowym ekwipunkiem piknikowym. Szklaną część dachu przewidziano nad przedziałem pasażerskim, a wisienką na torcie była figurka na atrapie chłodnicy: ręcznie wyrzeźbiona w srebrze, przy czym jako modelka wystąpiła sama Lady Docker – nago.

Foto: materiał producenta

Budowa Daimlera Star Dust kosztowała niebotyczne 12.500 funtów (seryjnego Daimlera Regency MkII można było kupić za 2.324 – a to i tak czterokrotność auta popularnego). Tym samochodem 18 kwietniu 1956r. państwo Docker przyjechali na ślub monakijskiego księcia Rainiera III z hollywoodzką aktorką Grace Kelly (dwa lata później chrzciny ich syna stały się scenerią opisywanego wyżej skandalu, zakończonego zakazem wjazdu Dockerów do księstwa).

Właśnie po wyjeździe na książęcy ślub ekstremalnie wystawny styl życia Sir i Lady Docker (na zdjęciu, przy samochodzie) zainteresował resztę zarządu oraz akcjonariuszy BSA, którzy nie dali się przekonać, jakoby nadrzędnym celem wszystkich tych ekscesów była budowa wizerunku marki. Za Star Dust Daimlera został wystawiony rachunek w wysokości 50 tys. funtów (czterokrotność kosztów produkcji, co prawdopodobnie miało związek z liczbą łącznie zbudowanych Docker Daimlerów). Urząd Skarbowy dołożył do tego 20 tys., a państwu Dockerom grunt zaczął palić się od nogami.

Foto: https://www.jaguarheritage.com/

Późniejszy los auta jest niejasny – aż do 1980r., kiedy znaleziono je w walijskiej stodole. Po odrestaurowaniu na pewien czas trafiło ono do kalifornijskiego muzeum Blackhawk, a dziś stanowi część prywatnej kolekcji angielskiej i nie jest pokazywane publicznie.

***

Współczesne zdjęcia są za to dostępne w przypadku piątego i ostatniego z Docker Daimlers, zbudowanego w 1955r. na podwoziu DK400, a nazwanego Golden Zebra.

Tym razem design rozwijał koncepcję Silver Flasha – mamy więc do czynienia z dwuosobowym coupé, którego relatywnie największą część stanowiła bryła bagażnika. Jest to jedyny pojazd z serii, którego reflektory nie zostały przykryte wspólnym kloszem, oraz najbardziej zbliżony do stylistyki seryjnych nadwozi DK400.

Wyróżnikiem indywidualnie zaprojektowanej karoserii są silniej zaznaczone skrzydła błotników, galanteria pokryta 14-karatowym złotem i figurka na grillu w postaci pozłacanej zebry. Lakier otrzymał jednolitą barwę kości słoniowej.

Foto: AlfvanBeem

Foto: AlfvanBeem

Foto: bertknot, Licencja CC

Jeszcze bardziej ekscentrycznie przedstawiało się wnętrze – pokryte skórą zebry w naturalnym umaszczeniu. Lady Docker tłumaczyła, że ten właśnie gatunek daje najlepszy komfort w każdym klimacie. “Norki są zbyt ciepłe” – dodawała. W rzeczywistości jak najbardziej chodziło o jej samopoczucie, ale raczej rozumiane jako duma z pokazywania się w takim wehikule i prezentowania go tabloidowej prasie z całego świata.

Na drzwiach znajdowały się inicjały właścicielki, a w poszczególnych schowkach – zestawy piknikowe, karafki, termosy, utensylia do makijażu i manicure’u, papierośnica, szczotka do ubrań i kremowy parasol. Obok niecodziennego materiału i deseniu tapicerki na uwagę zasługiwało zastąpienie dekoracji drewnianych prawdziwą kością słoniową, którą wtedy można jeszcze było legalnie pozyskiwać i sprzedawać.

Najbardziej ostentacyjny środek transportu od czasów łodzi Kleopatry” – ironizował amerykański magazyn “Mechanix Illustrated” – “ale tylko do czasu, kiedy Lady Norah Docker zdecyduje się zamówić auto pokryte platyną (…) Oświetlenie wnętrza sprawia wrażenie brania udziału w jakiejś marnej francuskiej komedii“. Warto jednak dodać, że artykuł opublikowano już po niesławnym wydaleniu obojga właścicieli auta z koncernu BSA. “The most second-hand of all second-hand cars in the world” – kpił dziennikarz akcentując, że ktokolwiek kupi to auto, skaże się wieczne śmieszki w rodzaju “a któż to zajeżdża wozem Dockerowej…?“.

Foto: “Mechanix Illustrated

Również w tym przypadku BSA pozbawiło auto złota i kości słoniowej, po czym sprzedało do USA. W latach 80-tych wóz przeszedł restaurację: atrapa chłodnicy, zderzaki i listwy zostały pozłocone na nowo, zgodnie z oryginalnym projektem, nową skórę zebry sprowadzono z Afryki, a kość słoniową – zastąpiono odpowiednio polakierowanym drewnem. Auto można dziś oglądać w Louwman Museum w Hadze.

***

SZOOOOOK !! PRZERWALI MILCZENIE !! W SIECI ZAWRZAŁO !! INTERNET AŻ HUCZY !! PUBLICZNOŚĆ ZAMARŁA !! Takie nagłówki królują dziś na plotkarskich portalach, by po kliknięciu przekierowywać nas do sensacyjnych doniesień o tym, który celebryta kogo zwyzywał, komu było widać majtki, który rolnik znalazł żonę, a kto wyszedł z dzieckiem do parku i kupił mu lizaka. 80 czy 100 lat temu plotkarskie gazety również istniały, ale działały inaczej – nie pokazywały sławnych ludzi robiących rzeczy zwykłe, tylko sprawy całkowicie niedostępne szaraczkom.

W połowie XX wieku nie istniał nie tylko Internet, ale też telewizja, rzadkością były nawet kolorowe czasopisma i książki. Ogromna większość ludzi nigdzie nie podróżowała, nawet idea urlopu wypoczynkowego była nowością. W Wielkiej Brytanii wojenne racjonowanie podstawowych produktów trwało aż 15 lat (1940-54), a niedługo później wybuchł kryzys sueski i nowe problemy. W takich warunkach tabloidy były jedyną możliwością ujrzenia pięknych sukni, luksusowych limuzyn, czy nawet obsadzonych palmami bulwarów Monaco. Dziś, nawet jeśli nas samych nie stać na Ferrari czy wakacje na Seszelach, możemy do woli, zupełnie za darmo, godzinami przeglądać zdjęcia, filmy i dowolne informacje o dowolnych miejscach i przedmiotach. Dawno już zapomnieliśmy o czasach, kiedy masy często gęsto nie miały pojęcia, jak w ogóle wygląda Rolls-Royce albo hiszpańska plaża. W tej sytuacji bajkowe opowieści o złotych Daimlerach, którymi po ciepłych krajach rozbijała się córka angielskiego plebejusza, nabierały zupełnie innego wymiaru – nie uderzały wyłącznie w najniższe instynkty, ale też w zwyczajną ciekawość świata.

Z kolei sfery wyższe nie znosiły parweniuszy, dlatego z najwyższym obrzydzeniem patrzyły na Docker Daimlers, nie mówiąc o skandalicznych wybrykach ich właścicielki – co rusz podkreślającej swe związki z klasą robotniczą i urządzającej taneczne imprezy dla górników, ale w istocie napawającej się własnym poczuciem wyższości i dystansem, na jaki udało się jej odskoczyć od świata zatęchłych suteren zamieszkałych przez murarzy i praczki. Zwłaszcza że ona grała w otwarte karty – szczerze przyznawała, że po trupach dążyła do pieniędzy i popularności.

Lady Docker była też dumną Angielką – można więc wierzyć, że irytowała się, gdy Francuzi czy Włosi nie znali marki Daimler (jej ociekające złotem pojazdy brali ponoć często za Delahaye, bo ta marka – też zresztą prowadzona przez dorobkiewicza – przed wojną uchodziła za szczyt blichtru i ostentacji). Do jakiegoś stopnia zapewne wierzyła w swą misję wypromowania Daimlera jako pełnoprawnego rywala Rolls-Royce’a, Bentleya czy gasnących już wtedy, francuskich grandes marques. Dlatego postanowiła stworzyć serię samochodów, które w zamyśle miały przyćmić przedwojenne perły coachbuildingu, choć w rzeczywistości częściej gościły na łamach tabloidów niż prasy motoryzacyjnej (tytuły fachowe – jak cytowany “Mechanix Illustrated” – wręcz się z nich nabijały).

Jak na ironię, niektóre źródła mówią, że właśnie przez postać Lady Docker, jej nuworyszowskie ekscesy i specyficzną famę, brytyjska rodzina królewska zmieniła swą podstawową markę samochodów z Daimlera na Rolls-Royce’a (oficjalną przyczyną była awaria królewskiej limuzyny, ale trudno uwierzyć, by jeden defekt – przy zawsze dostępnej flocie pojazdów zastępczych – mógł przerwać półwieczną tradycję). Firma straciła najważniejszego klienta, jednak jednocześnie po raz pierwszy zyskała międzynarodową sławę. W całej swej historii nic i nikt nie dał Daimlerowi tyle rozgłosu, co pięć skandalicznie drogich, jednostkowych pojazdów, kupionych za de facto zdefraudowane środki firmowe, ale opisywanych w całym zachodnim świecie jako szczyt… w zasadzie czego kto woli. Pod tym względem Lady Docker dopięła swego. A to, że ów rozgłos szybko minął i ostatecznie marka nie zdobyła takiej pozycji, jakiej mogłaby sobie życzyć, dowodzi tylko, że nie wszystko w świecie można kupić za pieniądze.

Foto tytułowe: Craig Howell, Licencja CC

22 Comments on “PERŁY COACHBUILDINGU: DOCKER DAIMLERS

  1. Z braku czasu rzadko czytam tutejsze wpisy, ale ten przeczytałem w całości, z zaciekawieniem, i to przed pracą 😉

  2. Niesamowicie ciekawy artykuł i sama postać, nie mówiąc już o samochodach. Swoją drogą dziewczyna musiała mieć niesamowitą “charyzmę” skoro przy swoim pochodzeniu i wykształceniu udawało jej się tak korzystnie lokować uczucia 😉

  3. Rewelacyjny wpis!!! Jeden z najciekawszych na Automobilowni. Przy okazji samochodów – wiwisekcja społeczeństwa (tamtego i dzisiejszego). Daje do myślenia.

  4. Tak sobie myślę – pomysł wypromowania Daimlera przez wystawienie ciekawych, jednostkowych aut był świetny i całkiem świeży – idea concept-cara była wówczas jeszcze dość nowa. Same koncepty też niczego sobie (może poza straszną Zebrą).

    Tyle, że wycelowane w styl życia wówczas już gasnącej grupy, przedwojennej celebry. Nie były to wozy dla pojawiającego się wówczas jet-setu, ich blichtr był bardziej sportowy i nowoczesny; nie były to wozy dla konserwatywnych, arystokratycznych elit – bo były zbyt ekstrawaganckie. Właściwie jedyne na kim mogły zrobić wrażenie, to klasa aspirująca do Morrisa oraz nuworysze, którzy nieznawszy swojej nowej pozycji społecznej nie zauważali, że były one „un peu demode”. Był to ogólnie, poprzedni styl, popchnięty do granic swojego rozwoju.

    Zastanawia też, jak bardzo zmienił się nasz poziom postrzegania ostentacji, skoro te wozy wydają się dziś eleganckie i jedynie Zebra razi.
    Jednak najbardziej zastanawia co miała w sobie ta dziewczyna.

    • Czasem mam wrażenie, że to Ty powinieneś tego bloga pisać – w kilku zdaniach dostrzegasz sedno sprawy celniej niż ja w 4.000 słów.

      Co do dziewczyny – ja nie wiem, czy miała w sobie coś wyjątkowego. Jeśli była zdeterminowana, miała minimum pomyślunku i jaką-taką aparycję (wcale niekoniecznie wyjątkową), to okręcenie sobie wokół palca podstarzałego faceta nie jest wielkim problemem. Tzn. oczywiście nie każdego, ale jednego na kilka czy kilkanaście prób, to z palcem w nosie. A ile prób podejmowała, tego nie dowiemy się nigdy.

      • flirtowanie samo w sobie jest fajne, więc wcale jej się nie dziwię 🙂

  5. hmm sprawdziłem sobie w googlach jak wygląda “hiszpańska plaża” 😉 nie nadaję się na burżuja hehehe 🙂
    co do tej Kobiety co cóż, trzeba przyznać że sprytna i cwana musiała być, natomiast Ci trzej mężowie wyjątkowo głupi bo za takie pieniądze jakie na niej tracili to mogli by mieć cały harem pięknych młodych dziewczyn chętnych na wszystko a nie jedną z której były tylko ciągłe problemy 😉

    a co do tych samochodów, no to oczywiście fajnie że powstały
    najciekawsze w nich dla mnie są te elektromagnetyczne preselekcyjne skrzynie biegów z konwerterem hydrokinetycznym, aż sobie ją poszukałem:
    https://www.youtube.com/watch?v=D6P5ycxnHTI
    ta nie jest co prawda elektromagnetyczna ale to mało istotne
    wygląda to na taką automatyczną skrzynię bez automatyki po prostu, i tak fajne 🙂

    • Nie rozumiem uwagi o niemożności bycia burżujem – plaże są w 99% miejscem publicznym i może tam pójść każdy kto chce, za darmo (plaż prywatnych jest bardzo, bardzo niewiele). A to, że plaże w Hiszpanii wyglądają trochę inaczej niż na Łotwie albo w Brazylii, to już kwestia geografii.

      Elektromagnetyczne skrzynie preselekcyjne opisywałem kiedyś na blogu. Angielska Wiki też o nich pisze: https://en.wikipedia.org/wiki/Preselector_gearbox. Te w Daimlerach były firmy Wilson.

      • tak sobie żartowałem 🙂 w kontekście ludzi z artykułu 😉
        a puki co najfajniejszą plażą na jakiej byłem było lazurowe wybrzeże, nie do końca wiem gdzie konkretnie, bo to było z 15 lat temu, kiedy to jeszcze Francja była Francją… ale to była zwykła plaża nie że jakieś specjalne miejsce, ale z półnagimi młodymi dziewczynami na plażach i w wodzie… 🙂 no raj na ziemi… gdyby tylko być wtedy odważniejszym….
        cóż… “to se ne vrati” 🙁

      • Tamtejsze plaże są akurat nieszczególne, w 100% kamienisto-żwirowe. Reputacja tego miejsca pochodzi od czego innego – właśnie od angielskiej arystokracji, bo po wynalezieniu kolei okazało się, że z zimnego, zatęchłego Londynu da się dojechać nad ciepłe Morze Śródziemne w 24h, wliczając w to przeprawę promową. No i wtedy zaistniało zjawisko turystyki.

      • “zimnego, zatęchłego Londynu” …. ci Angole to aż tak źle nie mają, byłem tam parę razy i wcale nie padało ciągle, ani nie było jakiejś wyjątkowej wilgoci.
        byłem też w Irlandii i tam morze o wiele cieplejsze niż to nasze (beznadziejne) że już o fajnych klifach nawet nie mówiąc
        zamienili by się na jedną zimę z nami te kilkadziesiąt lat temu to by więcej nie narzekali hehehe 🙂
        z drugiej strony co mają powiedzieć na Sybrerii? że u nas tez jest raj na ziemi i nawet władza nie morduje ludzi za byle co 😉

      • Dziś Benny jest ogrzewanie centralne i trochę inne budownictwo (a i tak mnóstwo domów ma grzyba po parudziesięciu latach). Pomieszkaj sobie w nigdy nie ogrzewanym zamku, z kamiennymi murami grubości półtora metra – nic dziwnego, że wszyscy reumatyzm mieli i gruźlicę 🙂

        A co do Syberii, to pełna zgoda, że bym się wyprowadzić nie chciał.

  6. Podobają mi się reflektory wkomponowane w blotniki. Reszta, maska długości frontowego eszelonu i całość dłuższą niż kolejka do lekarza specjalisty… No nie.

    Ostentacja i przesada faktycznie trochę od nich biją i mogły razić, ale pewnie był to styl podpatrzony wśród tych, którzy potem patrzyli z pogardą (tylko w wersji więcej, drożej 😀 ).

    W sumie jak czytam o tych wszystkich systemach szlachecko kastowo rasowych to doceniam, że przyszło mi żyć w postkomunistycznej Polsce (mimo pewnych wad tego położenia na mapie czasoprzestrzeni).

    Swoją drogą ciekawe, że niektórzy są w stanie wydać w ciągu kilka lat równowartość dochodu małego miasta, ale cóż- taki gatunek 😀

    • Niech sobie wydają, ile chcą i na co chcą – pod warunkiem, że zarobili sami. W tym przypadku niestety nie można tego powiedzieć – i w tym przede wszystkim jest problem.

      • jak ktoś coś sam zarobił, to jest świadomy ile to wymagało pracy i zachodu i na pewno tego nie wyda na jakieś idiotyzmy

      • Prawda to, ale wszystko zależy od skali. Jeśli ktoś zarabia 1000 zł, to będzie się zastanawiał nad 100-złotowym wydatkiem, ale nad złotówką już niekoniecznie. A jeśli ktoś zarabia o trzy zera więcej, to jego “poziom istotności” też przenosi się odpowiednio wyżej.

        Jasne, że jak rozwijasz biznes, to myślisz o inwestowaniu i liczysz racjonalnie. Ale jeśli mówimy o multimilionerach, którzy mają już absolutnie wszystko, i to pomnożone przez 10, to oni nie liczą pieniędzy na spełnianie jakiegoś marzenia. Zwłaszcza że niczyje życie nie trwa wiecznie i żadnych pieniędzy do grobu się nie zabierze. Do pewnego etapu myśli się o pomnażaniu, ale potem przychodzi moment, że kolejny milion nie robi już żadnej różnicy, a sensem życia nie jest wieczne liczenie stanu konta, tylko wszystko to, co naprawdę kochamy – po to w końcu przez całe życie pracujemy.

      • zgadzam się w 100%
        ale myślę, że nawet taki multimilioner myśli racjonalnie, i owszem 1… czy nawet 10% swojej fortuny bez problemu na pewno przeznacza na rozrywkę i frajdę cokolwiek mu ją sprawia, i oczywiście że bardzo dobrze! ale tu mamy przykłady kompletnego przewalenia całej fortuny i to trzech takich ludzi, no to jest jednak całkowicie co innego.
        stawiam tezę, że ci trzej mężowie wiele się nie napracowali nad tą fortuną, co zresztą nawet jest napisane w artykule, że to nawet zwykle nie były ich pieniądze, no i cóż, ponoć najłatwiej wydaje się nie swoje..
        choć ja tam akurat tego nie potwierdzam bo nie lubię marnotrawstwa, jako chyba jedyny jak mam rozliczenia z delegacji to pieniędzy jeszcze mi zostaje i przywożę jeszcze resztę zamiast domagać się że było za mało i ze swoich musiałem dołożyć, no ale to już pewnie kwestia mentalności 🙂 politycy takich problemów nie mają 😉
        ojtam nieważne 🙂 szkoda życia na dywagacje o pieniądzach które same w sobie nie są niczym ciekawym
        dobrze, że chociaż niepowtarzalne samochody po nich zostały 🙂

  7. Daimler Silver Flash – jak dla mnie najładniejszy z opisywanych modeli, taki “srebrny a skromny”. Pozostałe robią wrażenie wielkością i swoistym majestatem, wyglądają jakby unosiły się nad powierzchnią a koła spełniały tylko rolę punktów kotwicznych lub dystansów pomiędzy progami a jezdnią. Bohaterowie wpisu mieli przed II WŚ poprzedników w osobach Edwarda VIII, który zrzekł się korony aby pozostać w związku z panią Wally Simpson. Oni z kolei poruszali się pozłacanym Rolls-Roycem. Opisywana przez Ciebie para to chyba modelowy przykład tzw. klasy próżniaczej. Nie mam nic przeciwko wydawaniu pieniędzy na ekstrawaganckie zachcianki, ale jeśli odbywa się to kosztem poniżania innych ludzi /w domyśle tych, których stać na mniej/, zwłaszcza jeśli samemu jest się człowiekiem z gminu, to jest to nieakceptowalne

    • Pełna zgoda, że Dockerowie nie zarobili tych pieniędzy samodzielnie, i że zachowywali się skandalicznie.

  8. Pierwsze na co zwrocilem uwage to jak Wielka Brytania się wzbogaciła od tamtego czasu. Kiedyś 12£ na rok, a teraz na godzinę;) Oczywiście to żartobliwe i uproszczone ujęcie tematu. Inflacja jest oczywista, ale standard życia także uległ znacznym zmianom.
    Jeśli chodzi o pojazdy to estetyka iście Afrykańska lub naftowych Oligarchów. Więc pomysł mógłby być perspektywiczny, ale trafił na zły czas. Natomiast Państwo Docker to rzeczywiście protoplaści influencerow. Z tym że produkty do lokowania dostawali tylko z jednej firmy.
    Podsumowujac, ciekawy wpis. Dzięki!