PERŁY COACHBUILDINGU: Hispano-Suiza H6C Nieuport Tulipwood

Temat dawnych samochodów luksusowych nieodłącznie związany jest z coachbuildingiem – sztuką budowy superekskluzywnych, szytych na miarę karoserii. Złotym wiekiem tej branży był okres 1920-39r., kiedy samochód jako mechanizm był już na tyle dojrzały, że można było zająć się nadawaniem mu pięknych form, a jego tradycyjna, ramowa konstrukcja dawała jeszcze pełną swobodę w tym względzie. Centrum nowej sztuki był Paryż, światowa stolica arystokracji, Szyku i Mody.

Skąd wziął się dziwaczny dziś dla nas pomysł budowania indywidualnych nadwozi?

By to zrozumieć, warto wiedzieć, że Gottlieb Daimler zbudował swój pierwszy wehikuł doczepiając silnik do zakupionej w “salonie” dorożki. Produkcja powozów była w XIX w. samodzielną gałęzią przemysłu, zajęciem tak specjalistycznym, wymagającym tak specyficznych technologii, narzędzi i nade wszystko fachowców, że wytwórcom samochodów naturalne wydawało się powierzanie budowy karoserii właśnie im, profesjonalistom doskonale znającym nie tylko swe rzemiosło, ale też wymagania i próżność arystokratycznej klienteli. To właśnie z ich grona wywodziło się wielu coachbuilderów.

Zresztą, czy milioner pragnący wznieść nową rezydencję nie idzie do architekta po indywidualny projekt? W przedwojennych autach luksusowych, droższych od niejednej willi, unikalna karoseria była wręcz WAŻNIEJSZA od marki podwozia, rozpoznawalnej tylko dla wtajemniczonych (jej wyróżnikiem była zwykle jedynie atrapa chłodnicy i umieszczona na niej maskotka). Dlatego też nie mniejszą sławę od podwozi topowych marek miały dzieła najlepszych maîtres carossiers („mistrzów karoseryjnych”): drewniane „łodzie na kołach” Labourdette, kryte dermą nadwozia Weymann, superluksusowe coupé de ville i landaulety Kellner czy Binder, monumentalne, bogato zdobione karoserie firmy Saoutchik (której założyciel był Ukraińcem i pierwotnie nazywał się Szewczyk), eleganckie coupé i cabriolety Chapron, pozbawione środkowego słupka, opływowe projekty Letourner & Marchand, emanujące lekkością, sportowe sylwetki spod znaku Pourtout, czy olśniewające dynamiką roadstery Figoni & Falaschi z zakrytymi wszystkimi czterema kołami, które nawet stojąc wyglądały, jakby pędziły z zawrotną szybkością.

Poniżej prezentuję jedną z najsłynniejszych i najbardziej ekscentrycznych automobilowych kreacji w historii: boat-tail roadster z poszyciem z drewna tulipanowca i miedzianym wykończeniem, wykonana przez firmę Nieuport – znanego producenta samolotów. Auto staniowiło własność André Dubonneta – milionera-awanturnika, kierowcy wyścigowego i lotnika, producenta ekskluzywnych alkoholi, a także znanego playboya.

Aha, byłym zapomniał – podwozie wybrane przez Dubonneta to Hispano-Suiza H6C, czyli – mówiąc dzisiejszym językiem – “benchmark” ówczesnych samochodów luksusowych. Technika jednak schodzi tym razem to na dalszy plan. Wspomnę tylko, że ośmiolitrowy motor miał tylko sześć cylindrów, ale osiągał 200 KM i mógł przyspieszać na najwyższym, trzecim biegu od 8 do 170 km/h. Do ruszania służył bieg drugi, zaś pierwszy zainstalowano tylko pro forma, żeby nie było, że przekładnia jest dwubiegowa, no bo jak by to wyglądało…? W każdym razie nie było potrzeby jedynki  używać. W H6 pojawiło się też pierwsze wspomaganie hamulców wykorzystujące moment pędu samochodu do wzmocnienia siły hamowania. Patent ten kupił później nawet największy konkurent Hispano-Suizy – Rolls-Royce.

Foto:Bill Abbott Licencja: http://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0/deed.en

(post z klasycznie.eu, 13.V.2014)

3 Comments on “PERŁY COACHBUILDINGU: Hispano-Suiza H6C Nieuport Tulipwood

    • No weź nie przepraszaj, dzięki Tobie poznałem Micka Karna (YouTube rulez!!).

      Muzykiem nie jestem, ale przeżywam muzykę bardzo głęboko, mam też wyczulony słuch, co jednak nie idzie w parze z talentem. Uczyłem się fortepianu przez dwa lata, prywatnie, jak miałem 14 lat. Nic z tego mi nie zostało poza odrobiną teorii muzyki i jeszcze większym wyczuleniem na pewne sprawy. To właśnie moja muzyczna wrażliwość kazała mi dodawać do opisów samochodó Editor’s Subjective Music Choice. Czy jako fachowiec możesz wypowiedzieć się, co o tym sądzisz? (tzn. o pomyśle, bo sam wybór, jak wskazuje nazwa, jest mój subiektywny).

       

  1. oj tak, nie majac “daru” nie da sie byc muzykiem, da sie od bidy mechanicznie nauczyc sekwencji wciskania guzikow meczac sie tygodniami, i moze sie to udac, ale kazdy kolejny utwor to kolejna meczarnia z kolejnoscia wciskania guzikow…. takze tego, podziwiam tych, co po zanuceniu czegos potrafia to zagrac, tacy wlasnie maja ten dar.