POMNIKI TRWALSZE NIŻ ZE SPIŻU: AUTOMOBILOWY DIOGENES, cz. II
Przy każdym samochodzie typu Fiata 500, Mini albo naszego “Malucha” powtarza się wyświechtany frazes o “zmotoryzowaniu kraju”. W przypadku 2CV proces szedł jednak bardzo opornie: w 1949r. wyprodukowano zaledwie 876 sztuk, w kolejnych – odpowiednio 6.196, 14.392, 21.124… Stąd brały się sześcioletnie kolejki, które zmniejszały się powoli, w miarę rozbudowy fabryki i rozwoju gospodarki: w latach 50-tych inwestycje postępowały szybko, a Europejska Wspólnota Węgla i Stali budowała ponadnarodowy rynek surowcowy, pozbawiony barier biurokratycznych i celnych. Do końca 1960r. roczna produkcja wersji osobowych osiągnęła 152.801 sztuk (całkiem blisko maksimum z 1966r., wynoszącego 168.357 sztuk), do czego doszło 57.724 furgonetek.
Pierwsze dostawy eksportowe zostały zrealizowane już w 1952r.: małe Citroëny trafiły wtedy do Belgii, Holandii, Luksemburga, Szwajcarii i Danii, na własną rękę sprowadzał je też wiedeński przedsiębiorca Rudolf Smoliner. Na szerzej zakrojony międzynarodowy handel samochodami było jednak jeszcze zbyt wcześnie – rozkwitł on dopiero w następnej dekadzie, gdy moce produkcyjne przegoniły popyt lokalny.
Eksport 2CV utrudniała specyfika modelu, który w swej pierwotnej, skrajnie spartańskiej formie nie był akceptowany poza Francją. Nawet w sąsiedniej Belgii – gdzie w październiku 1952r. Citroën otwarł montownię – szybko zaoferowano elegantsze wersje: od 1954r. wyposażone w ozdobne listwy i metalową klapę bagażnika, a od 1958r. w trzecie boczne okno. Kochający Piękno Włosi nie chcieli nawet patrzeć na pokraczną “Kaczkę”, natomiast największe europejskie rynki, Wielka Brytania i Niemcy, zawsze traktowały samochód jako wizytówkę właściciela. Tamtejsi dziennikarze najgłośniej wyśmiewali “puszkę z blachy falistej”, pokazaną na jesieni 1948r. w Paryżu.
Tymczasem mój dziennikarski idol, Fritz Busch, nabijał się raczej z własnych rodaków: tych, którzy na widok Citroëna zanosili się śmiechem, a sami ciułali na lśniące chromem mikrosamochodziki, by dopiero po ich odbiorze zauważyć, że na pojedynczej kanapie w żaden sposób nie zmieści się cała rodzina (a nawet sami ci jej członkowie, którzy współfinansowali zakup).
Takich problemów nie mieli natomiast Francuzi, którzy nie tylko wozili na targ kosze jaj i beczułki wina, ale też jeździli na familijne wycieczki i pikniki – z dziecinnym wózkiem, psem, rozkładanymi leżakami i teściową. Oni, na wzór Diogenesa, nie potrzebowali ton chromu ani skrzydlatych błotników i nie dbali o to, co powiedzą sąsiedzi. Dzięki temu sporo wygrywali.
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Busch nazywał 2CV automobilowym kloszardem – takim, co się nie myje, nie goli i nikogo nie udaje, bo gwiżdże na opinię otoczenia. Tu się akurat nie zgodzę: kloszard to bowiem ktoś, kto niewiele z siebie daje, a konwenanse ignoruje dlatego, że jego życiem rządzi nałóg lub patologiczne lenistwo, tymczasem Citroën stworzony był do ciężkiej, niewdzięcznej pracy – i tę rolę wypełniał wzorowo, nie błyszcząc na bulwarach i nie domagając się w zamian podziwu. Zupełnie jak 40 lat wcześniej Ford T – dziecko bardzo podobnych założeń i warunków (oprócz poziomu fiskalizmu). W oba produkty w swoim czasie nie wierzyli dziennikarze i wszelkiej maści eksperci – i w obu przypadkach bardzo się pomylili.
***
Lifting z grudnia 1960r. wprowadził nową maskę silnika z pięcioma wzdłużnymi przetłoczeniami, zmniejszony wlot powietrza z aluminium i nowe kolory karoserii: bleu acier (stalowoniebieski), vert embrun (szarozielony, na zdjęciu poniżej) i jaune panama (pastelowo żółty). Poza tym stelaż przedniej kanapy zyskał gumowe osłony, a średnica felg spadła z 400 mm do 15 cali. Rok później te same zmiany przejął furgon, ostatecznie znikł silnik 375-centymetrowy, a paletę lakierów znów poszerzono.
Mniejsze koła, nowa maska i grill unowocześniły sylwetkę, choć jej podstawowe założenia, z wystającymi błotnikami i reflektorami, nie zmieniły się
Foto: public domain
Foto: public domain
W 1962r. sumaryczna produkcja 2CV przekroczyła milion egzemplarzy. Modyfikacje objęły wydajniejszą pompę hamulcową (z modelu Ami 6) i moc podniesioną na 14 KM przy 4.500 obrotach, co dało prędkość 85 km/h. Zaprezentowano też wersję z dużą klapą bagażnika.
Ten model we Francji nazywał się Mixte, a w Belgii – AZC (od commerciale). Oprócz piątych drzwi dostał składaną kanapę tylną i koło zapasowe przeniesione pod maskę silnika, by maksymalnie powiększyć przestrzeń ładunkową.
Foto: materiał producenta
Ewoluowało też wnętrze, które w 1963r. otrzymało nowe elementy plastikowe i nowy, trapezoidalny szybkościomierz. Kierownica pozostała żelazna.
Foto: materiał producenta
Najciekawszą wersją z tamtych czasów (poza Saharą, oczywiście) był 2CV AZAM z lat 1963-65, powstały w reakcji na konkurencyjne Renault 4. Auto zostało uszlachetnione elementami większego modelu Ami 6 – w tym aluminiowymi listwami, nierdzewnymi kołpakami, wygodniejszymi siedzeniami, kierownicą z beżowego bakelitu, nowymi kolorami lakieru i tapicerki. Praktyczne dodatki obejmowały siatkę rozpiętą między tylną kanapą i klapą bagażnika, elektryczne wycieraczki oraz wskaźnik poziomu paliwa. Ze względów podatkowych nie zdecydowano się przeszczepić 602-centymetrowego silnika Ami 6 – w zamian 425-tkę wzmocniono do 18 KM, co pozwoliło osiągnąć 95 km/h. W 1964r. 2CV AZAM dostał też drzwi otwierane “z wiatrem” (nowy wymóg przepisów), a rok później – trzecie okno boczne.
Zmian estetycznych było wiele, ale najlepiej widoczne są tzw. “banany” – rurowe kły obu zderzaków, zawinięte w pierścień. AZAM to najelegantsza specyfikacja 2CV sprzed pojawienia się serii Charleston z lat 80-tych.
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Wreszcie przyjemna kierownica z tworzywa!!
Foto: materiał producenta
Od 1964r. drzwi wszystkich 2CV zawieszano na przedniej krawędzi, za dopłatą oferowano pasy bezpieczeństwa, a w standardzie – elektryczne wycieraczki z AZAM oraz dwie identyczne, zespolone lampy tylne (pozycyjne, STOP, oświetlenie tablicy. Migacze pozostały w słupkach, ale od 1968r. barwiono je na pomarańczowo). W roczniku ’65 wszystkie wersje otrzymały hydrauliczne amortyzatory, trzecie okno boczne, homokinetyczne przeguby napędowe, plastikowe wstawki zderzaków i lepsze ogrzewanie (w opcji). Dotychczasową wersję AZL przemianowano na AZA.
***
Przełomowy był rok 1967-my: 2CV zbliżał się do dwudziestych urodzin i producent zaczynał myśleć o następcy. Ponieważ ogólna koncepcja wydawała się słuszna, w tłustszych czasach logicznym wydawało się przygotowanie czegoś podobnego, tyle że większego, mocniejszego i wygodniejszego. Tak powstał Citroën Dyane – uznawany za osobny model, lecz nieodłącznie powiązany z 2CV.
Dyane bazowała na podwoziu 2CV, z tym samym rozstawom osi i kół, wykorzystywała też ten sam silnik (choć po raz kolejny wzmocniony – do 21 KM). Miała jednak nowocześniejsze, smuklejsze nadwozie typu hatchback, z dużą klapą bagażnika, zintegrowanymi reflektorami i wygodniejszym wnętrzem (elegantszą tapicerką, nową deską rozdzielczą i miękką kierownicą). Tylne siedzenie dawało się łatwo wyjmować. Opcjonalnie oferowano ogrzewanie benzynowe i odśrodkowe sprzęgło. W 1968r. doszła wersja D6 z 602-centymetrowym silnikiem Ami 6, rozwijającym oszałamiające 32 KM i 121 km/h, a po kolejnym roku oryginalny silnik 425 cm² zastąpiono minimalnie większym, 435-centymetrowym, z wyższym sprężaniem i większym gaźnikiem, dającym 26 KM i 110 km/h. Ta wersja wciąż mieściła się w podatkowej klasie 2 CV, podczas gdy za 602-kę płaciło się haracz jak za trzy konie.
Kwadratowy? Brzydki? Jasne – 2CV też nie miał wygrywać konkursów piękności. Dyane była jednak praktyczniejsza, wygodniejsza i szybsza.
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Pomiędzy 1966-67r. sprzedaż 2CV spadła z rekordowych 168.357 do 98.683 egz. – między innymi właśnie za sprawą Dyane, która znalazła 47.712 klientów. W kolejnym roku relacja wyniosła 54.437 do 98.769 na korzyść modelu droższego, jednak od 1970r. trend odwrócił się: odtąd 2CV zawsze już wyprzedzał Dyane, by w 1984r. wygryźć z rynku swojego własnego następcę.
***
Pod koniec lat 60-tych Volkswagen “Garbus” stał się dla Niemców obiektem kpin. Tymczasem Francuzi nadal kupowali 2CV jak wściekli, a co ciekawsze, do małego Citroëna zaczęli się przekonywać wyśmiewający go dotąd sąsiedzi zza Renu.
Do RFN 2CV trafiał od 1958r. Wtedy sprzedało się tam marne 758 sztuk w cenie 4.750 DM – prawie 1.000 DM drożej od “Garbusa”!!. Były nawet problemy z homologacją, z powodu regulowanej wysokości reflektorów (skądinąd dziś wymaganej przez prawo – tyle właśnie warte jest urzędnicze wymądrzanie się). Tyle że już w 1960r. wynik wzrósł do 2.705 egz., a w 1970-tym – do 17.702. Poza swą ojczyzną “Kaczka” – również z powodu wspomnianych drwin – zyskiwała wizerunek produktu dla nonkonformistów i krytyków konsumpcjonizmu. Pojazdu Diogenesa, wykrzykującego wszystkim naokoło – mam w nosie wasze reguły i sądy!! Zupełnie dosłownie: w epoce hippisów i głośnego kontestowania tradycji wielu Niemców czy Anglików umieszczało na bagażnikach 2CV naklejki “Twoja fura też mi się nie podoba!!“, albo – “To nie samochód, to cały styl życia!!“. Pogardliwe przezwisko “Kaczka” zmieniło się w “Brzydkie Kaczątko” – bo auto przeszło wizerunkową metamorfozę i przemieniło w dumnego łabędzia.
Jedynie w swojej ojczyźnie mały Citroën pozostał tym, czym stworzył go Pierre Boulanger: prostym i tanim środkiem transportu. Nie był niczyim manifestem ideologicznym, a naturalnym wyborem ludzi, którzy po prostu potrzebowali taniego jeździdła.
Zdjęcia 2CV jako atrybutu komunizujących studentów tzw. pokolenia ’68, na wzór psychodelicznie malowanych Volkswagenów z USA, jak najbardziej istnieją, ale najczęściej pochodzą spoza Francji (tutaj np. widzimy rejestrację włoską). Są też nieliczne, bo w 1968r. młodzież europejska – inaczej niż amerykańska – rzadko jeszcze mogła sobie pozwolić na samochód.
Foto: Źródło
Sprzedaż napędzały obie grupy – francuscy pragmatycy i zagraniczni uczniowie Diogenesa. Dzięki nim wszystkim w 1974r. na rynek trafiły 163.143 sztuki 2CV, 64.235 furgonetek, 126.854 Dyane i kilkanaście tysięcy sztuk wersji pochodnych (w tym laminatowych Méhari). Łącznie 370.422 auta.
***
Mimo niewymagającej klienteli i ponad dwudziestu lat na rynku, najmniejszy 2CV nie przestał się modernizować. Od lutego 1970r. był oferowany w dwóch wersjach: 2CV4 i 2CV6, z silnikami 435 i 602 cm³, o mocach 24 i 26 KM (ten większy należał do klasy podatkowej 3 CV, czyniąc swe oznaczenie mylącym). Równocześnie zmienione zostały siedzenia, napięcie instalacji elektrycznej (z 6 na 12V) i oświetlenie (w tym kierunkowskazy – okrągłe z przodu i zespolone z resztą świateł z tyłu). Dwa miesiące później dodano biodrowe pasy bezpieczeństwa z przodu, wycofano natomiast starą, 425-centymetrową wersję AZL.
2CV4 z 1970r.
Foto: Gilles Péris y Saborit, Licencja CC
Rocznik ’71 przyniósł zmiany zawieszenia (przejętego z Dyane i odrobinę twardszego) oraz nowego typu przeguby napędowe. Użytkowy AZU dostał też bakelitową kierownicę – bo dotąd, od 1949r., zachowywał metalową.
Kierownicę wariantów osobowych również zmieniono – na miękką i po raz pierwszy jednoramienną
W 1974r. reflektory przybrały kształt prostokątów, a metalowy grill zastąpiono plastikiem z imitacją chromu. Rozrusznik po raz pierwszy działał z kluczyka.
Foto: materiał producenta
Na kryzys naftowy roku 1973-ego nałożył się kryzys producenta (bankrutującego Citroëna przejął Peugeot, tworząc koncern PSA). Sprzedaż mocno spadła: z 420 tys. egzemplarzy chłodzonych powietrzem w 1972r. (2CV+Dyane+Ami+pochodne), do 298 tys. w 1975-tym. Sytuacji nie poprawiła wymiana kadr na ludzi Peugeota, którzy nie darzyli “Kaczki” sentymentem i próbowali zastąpić ją pudełkowatym modelem LN.
W 1975r. ofertę rozszerzono o kierowaną do pragmatyków, zubożoną wersję Spéciale. Zagranicy zaproponowano zaś edycję limitowaną – pierwszą w historii nie tylko modelu i marki, ale i całej francuskiej motoryzacji.
Młodzieżowy, bezobciachowy wózek w psychodelicznej kolorystyce to częste, ale głównie “eksportowe” wyobrażenie 2CV. Pierwsza limitowana seria nazywała się Spot, występowała tylko w barwach biało-pomarańczowych i powstała w 1.800 egz.
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
W 1978r. zakończyła się produkcja furgonetki, zastąpionej przez Acadiane (towarową wersję Dyane). Z końcem dekady znikł też 2CV4: jedynym silnikiem pozostał 602-centymetrowy big-block (jak prześmiewczo określają go fani), napędzający teraz nawet najtańszego 2CV Spéciale. W międzyczasie dodano zewnętrzne lusterko kierowcy i różne modyfikacje stylistyki, czasem znoszące się nawzajem (np. naprzemienne dodawanie i usuwanie trzeciego okna bocznego w poszczególnych specyfikacjach). Ostatnią poważniejszą modernizacją były przednie hamulce tarczowe, wprowadzone w 1981r. (tarcze nieustannie chłodził strumień powietrza z dmuchawy silnika – dlatego praktycznie nie dało się ich przegrzać).
Ostateczną zmianę wizerunku przypieczętowała limitowana do 8.000 egz. seria Charleston z października 1980r.: ze swym dwubarwnym lakierem czarno-bordowym, okrągłymi, malowanymi reflektorami i pikowaną tapicerką zrobiła taką furorę, że po wyczerpaniu puli produkcję wznowiono jako seryjną (tym razem z chromowanymi reflektorami, żeby nabywcy egzemplarzy limitowanych dalej czuli się wyjątkowi).
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
W 1983r. Charleston zyskał alternatywne malowanie żółto-czarne…
Foto: materiał producenta
…oraz niebiesko-granatowe.
Foto: Julien Huet, Licencja CC
Również w 1981r. ukazała się limitowana do 500 sztuk seria 007, związana z premierą bondowskiego filmu “For your eyes only” (ze słynną sceną pościgu). Egzemplarz filmowy nie był seryjny – miał np. czterocylindrowy silnik ze specjalnym wydechem dającym odgłos dwucylindrówki – natomiast seria limitowana wyróżniała się głównie malowaniem i… leżącymi w schowku naklejkami imitującymi dziury po pociskach, które użytkownicy umieszczali, gdzie chcieli (a część zwykle zachowywali na później, do zamaskowania drobnych uszkodzeń).
Foto: peterolthof, Licencja CC
Plotki o rychłym zakończeniu produkcji 2CV krążyły od końca lat 70-tych. Wraz ze wzrostem kosztów pracy Francuzów “Kaczka” mocno drożała, bo ręczna technologia wytwarzania niewiele zmieniła się od lat 40-tych. Problematyczne stawały się kwestie bezpieczeństwa i świtające na horyzoncie normy emisji spalin. Zresztą nawet jeśli pominąć przepisy, potencjalni nabywcy rekrutowali się spośród antysystemowców i antykonsumpcjonistów o silnym nastawieniu pro-ekologicznym. Najmniejszy z Citroënów stawał się anachronizmem, a z braku katalizatora i przystosowania do benzyny bezołowiowej – poniekąd również wewnętrzną sprzecznością.
W 1984r. 2CV zyskał niespodziewany PR, kiedy świeżo nominowany premier Francji, socjalista Laurent Fabius, został przez dziennikarzy przyłapany za kierownicą Ferrari 400i: na polecenie prezydenta François Mitterranda musiał odpokutować to przyjeżdżając do pracy Charlestonem – codziennie, do końca kadencji. Prasa sporo o tym pisała, a spadek sprzedaży na rynku wewnętrznym chwilowo wyhamował. Producent usilnie lansował też kolejne serie limitowane.
W 1986r. piłkarska reprezentacja Francji była faworytem organizowanego w Meksyku Mundialu. Citroën zaplanował odpowiednią serię limitowaną 2CV: w barwach narodowej flagi, z emblematami lecącej piłki, dżinsową tapicerką i chromowanymi kołpakami z Dyane. Niestety, Puchar Świata zdobyła Argentyna – gotowe już samochody pozbawiono więc naklejek z piłką i przemianowano na Cocorico (od piania koguta – nieoficjalnego symbolu Francji, co pasowało do kolorystyki). Pomysł jednak nie chwycił: niesprzedane egzemplarze stały tak długo, że dealerzy zdzierali z nich kolorową folię i wystawiali jako zwykłe 2CV Spéciale (dżinsową tapicerkę nie każdy zauważał, bo klienci naprawdę przypominali Diogenesa).
Foto: materiał producenta
Po Cocorico nie było już więcej limitowanych serii dla Francuzów, ale w tamtym czasie najwięcej 2CV kupowali nie oni, a zachodni Niemcy (o, ironio!!). Ponieważ niemieckie prawo zaczynało dzielić samochody według przyjazności dla środowiska, Citroën zaoferował limitowaną serię przystosowaną do benzyny bezołowiowej, wyłącznie w kolorze zielonym, pod nazwą I FLY BLEIFREI.
Foto: ŹRÓDŁO
Powstały i inne serie limitowane, których już tutaj nie zmieszczę, to była już jednak końcówka: w 1983r. sprzedaż spadła do 59 tys. egz, w 1988-mym – do 22 tys., w ostatnim, 1990-tym – do 9.954 sztuk (mniej niż w 1951r.). W ostatnich trzech latach, 1988-90, całość produkcji przejęła fabryka z portugalskiego miasta Mangualde – skądinąd działająca od lat 60-tych, ale dotąd głównie na rynek lokalny.
Ostatni egzemplarz – niebiesko-granatowy Charleston – zjechał z taśmy 27 lipca 1990r., prawie 42 lata po rynkowej premierze. Pożegnalny egzemplarz kupił sam dyrektor fabryki w Mangualde, Claude Hébert.
Foto: materiał producenta
Tak podaje historia oficjalna. W istocie tydzień po ceremonii złożono jeszcze pięć sztuk, z których trzy – niebieska, biała i czerwona, jak flaga Francji – miały trafić na jesienny Salon Samochodowy w Paryżu. To jednak nie nastąpiło, a prawdziwa kolejność produkcji nie została ustalona, bo numery nadwozi robotnicy nadawali losowo, sięgając do skrzyni z gotowymi już tabliczkami znamionowymi.
Wiadomo natomiast, że łączna liczba wyprodukowanych egzemplarzy wyniosła 3.867.932 sedany, 1.246.335 furgonetek, 694 terenowe Sahary, 1.443.583 Dyane, 253.393 towarowe Acadiane, 144.953 plażowe Méhari i kilkadziesiąt tysięcy innych wariantów – w sumie 6.990.880 sztuk.
***
2CV to – obok Forda T – bezapelacyjnie najlepszy ludowy samochód w historii. Paradoksalnie jednak, “ludowy” nie oznacza, że dla każdego.
Już w czasie premiery “Kaczki” dziennikarze wyśmiewali jej wygląd, moc, wykończenie – dosłownie wszystko. Tym bardziej my, przywykli do iPhonów i wakacji all-inclusive, nie zawsze doceniamy wehikuł, który już 70 lat temu nazywano “czterema kołami pod parasolem”. 2CV nawet nowy przeciekał ze wszystkich stron (na zdjęciach z przejażdżki pokazywałem, że między próg i drzwi da się włożyć dłoń – to nie usterka, te typy tak mają). Nie można marzyć o zamykanym schowku, blokadzie drzwi albo dmuchawie ogrzewania. Hałas silnika jest uciążliwy, a od 40 km/h blachy telepią się, jak w starym dowcipie o Syrenie (Syrenę przypomina też ogólna jakość wykonania, zwłaszcza egzemplarzy portugalskich). Średnica zawracania wynosi prawie 12 metrów – pół metra więcej niż w Mercedesie W220. Siedzenia przypominają ogrodowe leżaki, co w połączeniu z ciężarówkowym pochyleniem kierownicy mocno obciąża kręgosłup. O wnętrzu jeden z redaktorów “ClassicAuto” obrazowo napisał, że wygląda, jak gdyby przed chwilą splądrował je złodziej. Komfort zawieszenia – jasne, jest świetny, jeśli wozimy jajka po zaoranym polu, z prędkością co sprawniejszego kolarza. W innych okolicznościach “chód kaczki” i szorowanie klamkami po asfalcie nie mają wielu zalet, a wyjazd na autostradę, choćby na chwilę, zmienia się w desperacką walkę o przetrwanie.
Test ADAC z 1989r. wykazał prędkość maksymalną 109 km/h (wobec deklarowanych 115), przyspieszenie do 80-tki w 19,2 sekundy i hałas na poziomie aż 82 dB przy 100 km/h. W ruchu miejskim autko spaliło 7,5 litra na 100 km, na drodze krajowej – 6,9 litra, na autostradzie z gazem w podłodze – 8,8 (pan Boulanger nie byłby zadowolony – z tym że od jego czasów pojemność silnika wzrosła o 2/3, a moc – ponad 3-krotnie). Zasięg, limitowany przez zaledwie 25-litrowy zbiornik, wypadał więc nader skromnie, choć to był chyba najmniejszy problem.
Tak przyspiesza wersja 18-konna (jedynka kończy się na 20 km/h, a dwójka na 40-tu)
Tak z niedostatkiem mocy radzą sobie francuscy górale…
…a tak – angielscy hobbyści z Festiwalu Szybkości w Goodwood.
Mechanika 2CV była “nadzwyczaj trwała”, to znaczy bez remontu przejeżdżała 50.000 km – takie standardy obowiązywały w latach 40-tych. “Kaczce” należy jednak oddać, że bez sprzeciwu znosi jazdę z gazem w podłodze przez 100% czasu (co roku w październiku organizuje się zawody 24h 2CV – i seryjne silniki to wytrzymują). Wybacza też błędy użytkowników i zaniedbania serwisowe – zgodnie z założeniem Pierre’a Boulangera, który chciał konstrukcji dla technicznych laików. Tak właśnie trzeba budować samochody ludowe.
W klimacie innym niż pustynny po 5-7 latach korozji poddawała się nawet rama – dlatego dziś prawie nie ma już najstarszych modeli z ryflowaną maską, które zezłomowano zanim zaczęły wzbudzać sentyment (z młodszymi jest lepiej, bo one, choć tak samo nietrwałe, cieszyły się statusem klasyków i maskotek praktycznie od nowości, poza tym autem 29-konnym można od biedy jeździć i dziś, podczas gdy 9- czy 12-konnym – nie dało się już od bardzo dawna). Obecnie można zresztą kupić nowe ramy, z niemal nierdzewnej stali cynkowanej, z 12-letnią gwarancją (cena około 1.000€). Tyle że taką inwestycję w zgnitą “Kaczkę” podejmą tylko najbardziej hardkorowi fani: tacy, którzy i dziś, w dobie elektrycznych crossoverów z trzema ekranami dotykowymi, cenią brezentowy dach i możliwość odpalenia silnika korbą, a na uwagi o brzydocie auta odpowiadają cytatem z niegdysiejszej reklamy: “jest zawsze tak samo ładne – czy je myjecie, czy nie“.
Sentyment do “Kaczki” pozostaje domeną zagranicy. We Francji istnieje wprawdzie ponad setka klubów, ale na ulicach ciężko spotkać zadbane egzemplarze (podczas gdy np. we Włoszech Fiaty 500 wciąż widać, nawet jako ślubowozy). Citroën często służy za scenografię ujęć “typowo francuskich” i symbol “starej Francji” – obok bagietki, chłopskiego beretu i walca granego na akordeonie. To jednak od dawna już mocno sztuczne – niczym szlachecki strój z pasem kontuszowym w roli atrybutu Polaka.
Foto: public domain
***
Ze wszystkich pięciu superszlagierów Epoki Chromu 2CV był bez wątpienia najoryginalniejszy. Jak przystało na Citroëna, odstawał od wszystkich przyjętych norm, dlatego początkowo nie został zrozumiany. Zwłaszcza za granicą długo wyśmiewano go i odrzucano, ale we Francji szybko zaakceptowano jako pojazd brzydki, powolny, fatalnie wyposażony i wykonany, ale przemyślany, praktyczny i bezkonkurencyjnie tani. Jednym słowem – stojący na wysokości zadania, które mu powierzono, w myśl kolejnego cytatu z Pierre’a Boulangera: “to nie ma być samochód, jakiego biedni ludzie pożądają, ale taki, jakiego potrzebują“.
2CV świetnie trafił nie tylko w swój czas, ale i miejsce – bo nie miałby szans zaistnieć nigdzie poza swą ojczyzną. Tylko Francuzi podchodzą do życia na tyle pragmatycznie i bezobciachowo, żeby poruszać się nieszczelną puszką z blachy falistej, przykrytą plandeką i napędzaną 9-konnym silniczkiem, kompletnie nie zważając, co ludzie powiedzą. Niczym moja niegdysiejsza korpo-znajoma, Francuzka, która pewnego ranka z pośpiechu włożyła dwa różne buty, a zauważywszy to dopiero w biurze sfotografowała swoje stopy i rozesłała wszystkim współpracownikom (w wielu krajach) z komentarzem – PATRZCIE Z JAKĄ KRETYNKĄ PRACUJECIE!! Wyobrażacie sobie, by tak zachowała się kobieta z Włoch, Niemiec albo Polski? To nie przypadek, że właśnie jej naród skonstruował 2CV. Mało tego – jej naród przez ponad 40 lat 2CV kupował, i to nie jako filozoficzny manifest, tylko zwykły środek transportu.
Naklejki mówiące, że “2CV to nie samochód, tylko styl życia“, widywałem wyłącznie poza Francją (ostatnio – w 2019r. w Kętach). Natomiast na Lazurowym Wybrzeżu do dziś można ujrzeć wieśniaków podjeżdżających pod piekarnie rozpadającymi się “Kaczkami” i wożących skrzynki owoców w Acadiane. To nie są żadni naśladowcy Diogenesa, tylko zapracowani rolnicy (poniższe zdjęcie zrobiłem w 2016r. w Gorbio, rzut beretem od Monaco).
Foto: praca własna
Fritz Busch nie był Francuzem, ale miał bujną wyobraźnię. Zafascynowany 2CV nie ograniczył się do wyzywania go od kloszardów – użył też określenia “abenteuerliches Auto“, czyli, przekładając na angielski, adventure car (“Samochód-Przygoda”?). “Jeśli nigdy nie mieliście takiej fury, wiele tracicie. Zupełnie jak ktoś, kto nigdy nie kochał się w wiejskiej nastolatce, która po pastwiskach biega boso, a słowa “biustonosz” nigdy nawet nie słyszała“. Odważnie, jak na teutońskiego drobnomieszczanina, rocznik 1922. Jak jednak łatwo się domyślić, w tym samym akapicie padło stwierdzenie, że abenteuerliche Autos – podobnie jak rzeczone wiejskie dziewoje – dziś już nie istnieją.
Współczesne tanie samochody – np. Dacia Logan – są pełnowartościowe. Nie przeciekają, nie telepią się i swobodnie przekraczają każdy autostradowy limit prędkości, spalając mniej od 2CV i bezawaryjnie osiągając dziesięciokrotnie wyższe przebiegi. Ale czy jakikolwiek spadkobierca Fritza Buscha, albo choćby podrzędny polski bloger porówna je do starożytnego filozofa, ewentualnie bosej pasterki? Czy ktokolwiek użyje w jednym zdaniu słów “Dacia Logan” i “Przygoda”? Dziś nie piszą tak nawet marketingowcy, a co dopiero dziennikarze.
***
Pewnie zastanawiacie się, dlaczego pisząc o najbardziej francuskim z samochodów co chwilę podpieram się cytatami z Niemca. Otóż w kwestiach techniczno-historycznych jak najbardziej bazowałem na źródłach francuskich, ale przeglądając tamtejsze artykuły kontekstowo-filozoficzne natychmiast zwątpiłem – nie tylko w tamtejszy automobilizm (bo to już dawno przegrana walka), ale w całą naszą cywilizację i jej przyszłość.
Wpis o Renault 4 kończyłem uwagą o pseudoekologicznych zakazach wjazdu, jakie niegdysiejszej maskotce pokolenia ’68 zafundowała pani mer Paryża (kryptonim Notre Drame de Paris – “nasz paryski dramat”). Od tamtego czasu minęły już trzy lata i… tzw. postępowcy nie zawiedli: oto Citroëna 2CV, który tak potężnie wspomógł ubogich chłopów i zdemokratyzował osobistą mobilność, nazywają… narzędziem burżuazyjnej walki klasowej!!
Tak, oni całkiem serio piszą, że 2CV można postrzegać jako “projekt narodzony z ducha burżuazyjnej protekcjonalności i upokarzania klasy robotniczej“. W ich opinii dzielny Citroën nie pomagał ludowi pracującemu, tylko “pluł mu w twarz swoim jednym reflektorem i korbą rozruchową. Przecież to prostacy, bez gustu, zróbmy im samochód na ich miarę!!“.
Ja oczywiście rozumiem, że francuskich rolników wytworniej zmotoryzowałyby Bugatti i Delage z indywidualnymi karoseriami Saoutchika. Z całą pewnością. Tak się jednak składa, że zaraz po wojnie takie produkty zostały przez rząd ogłoszone “niepożądanymi społecznie” i planowo wykończone podatkami oraz odmowami przydziału dewiz i materiałów. To oczywiście nie była żadna “walka klasowa” – było nią natomiast podstępne, złośliwe wyprodukowanie ultrapraktycznego i ultrataniego samochodu dla mas, które wcześniej o mobilności mogły tylko pomarzyć. Bezczelność współczesnej antycywilizacji nie zna naprawdę żadnych granic.
Monsieur Boulanger – głęboko wierzę, że tam, gdzie Pan teraz jest, nie brakuje niczego. Mam jednak nadzieję, że takich tekstów tam jednak nie dowożą i że w zamian może Pan sobie do woli gaworzyć z Herr Buschem oraz z milionami dusz zapracowanych ludzi, których Pana genialny wynalazek uszczęśliwił i których życie uczynił lżejszym i radośniejszym. Chylę czoła!!
Foto tytułowe i końcowe: materiał producenta
Dzięki,
Chylę czoła!
Kolejny świetny materiał. Moja wiedza o 2CV powiększyła się chyba 10-krotnie.
Rówież chylę czoła!
W cyklu o tym Citroenie trzeba też poruszyć wątek Polski. Pod koniec lat sześćdziesiątych w naszym kraju zdano sobie sprawę (częściowo na przekór towarzyszowi ,,Wiesławowi”) że jednak świat idzie naprzód i konieczna jest produkcja samochodu dla przeciętnego Kowalskiego. Plany stopniowo się krystalizowały (i ostatecznie kupiliśmy licencję na ,,malucha”) jednak bardzo poważnym kandydatem był odpowiednio zmodyfikowany do naszych warunków Citroen Dyane). Co prawda włoski samochód wybraliśmy ze względu na lepszą możliwość spłaty licencji oraz wpięcie Fiata 126p w sieć sprzedaży Fiata na rynkach eksportowych, jednak moim zdaniem do naszych warunków bardziej nadawały się produkt francuski…
No niestety, wyszło jak wyszło. Też bym wolał Dyane od Malacza. Ba, wolałbym jakiekolwiek dostępne wówczas auto z 2cylindrowym silnikiem chłodzonym powietrzem o zbliżonej pojemności. Czy byłoby to Dyane, NSU Prinz 4, Honda N600 czy coś innego. Warto dodać że w Polsce testowano specjalną wersję Dyane P6, o wzmocnionym zawieszeniu i seryjnym sztywnym dachu z tworzywa. Jednak jak twierdzi Zdzisław Podbielski rozeszło się o kasę. Citroen chciał zapłaty w twardej walucie, a wstępnie skalkulowana cena detaliczna w PRLowskich złotówkach oscylowała wokół 120 tysięcy tamtych złotówek. Dużo za dużo. Mimo wszystko szkoda
O planach zakupu licencji dla Polski pisałem w artykule przejażdżkowym 2CV.
Ja myślę, że jako tanie wozidło dla rodziny Dyane w każdych warunkach nadawał się bardziej 🙂 Był jednak wyraźnie droższy w zakupie dla polskiego rządu, więc wybór padł na Włochów.
Jako podstawowy samochód rodzinny na rozwijające się rynki oferta francuska faktycznie wydaje się bezkonkurencyjna.
Z drugiej strony – 2CV z bliska nie kojarzę, ale Renault 4 widziane z zewnątrz, ale z bliska w porównaniu do Malczana stwarza wrażenie puszki – większej, ale puszki.
Historia z wyborem Malucha ze względu na w sumie darmową licencję niby jest znana… Ale Polska to Polska i biorąc pod uwagę historie z Ursusem U i licencją na Massey Fergusona nie zdziwilbym się, gdyby za wybór odpowiadały “inne czynniki”…
Renault 4 jest znacznie dojrzalsze, ale ono weszło do produkcji w 1961r. To jest ogromna różnica w stosunku do czasu powstania koncepcji 2CV – dobre 20 lat.
Skoro R4 (i to któreś z późniejszych) z pewnej niewielkiej odległości wydaje się toporniejsze od Żuka to jak przy tym musiała wypadać 2CV? 😀
Przy czym jestem zdania, że i tak 2CV (przynajmniej w mocniejszych wersjach) lepiej by się nadała do roli jaka przypadła Maluchowi w PRL (FIAT 128 byłby opcją “na wypasie”).
PS – osiągi 2CV są niewyobrażalne – coś koło 11 KM mam w chińskim Romecie, który razem ze mną i paliwem nie waży nawet 200 kg i jakiś atomowych przyspieszeń nie zapewnia…
Jeszcze raz powtórzę, że uważam 2CV za 100 razy praktyczniejszy od tylnosilnikowych Fiatów (500 i 126). A co do osiągów – ja jechałem 2CV, ale “big blockiem”, który był żwawszy od Malucha. Wcześniejsze były tragicznie słabe jak na samochód, ale one nie miały zastępować innych samochodów, tylko lekką furmankę do wożenia jajek na targ – a od niej były jednak sporo szybsze 🙂 W miarę upływu lat moc 2CV wzrosła o 300% i to jest chyba największy taki przyrost w historii motoryzacji 🙂
Naprawdę bardzo dobry tekst.
Super historia.
Dobry wpis- zdziwiło mnie ze 2cv aż tak długo miał silnik o mocy poniżej 20 KM. To zresztą pokazuje że Maluch, choć słabowity, to jednak ze swą mocą nie był takim kuriozum za jaki uważało go wielu Polaków…
Brawo drogi Panie, doskonały artykuł. Wiedzy po kokardki. Dziękuję!
Jak zawsze świetny, wnoszący wiele ciekawych informacji artykuł!
Muszę jednak przyznać, że czytanie artykułu z France Culture było dla mnie prawie fizycznie bolesne. Takich bzdur, jak rzekome upokarzanie kogokolwiek przez danie możliwości (nie obowiązku!) zakupu jakiegoś produktu, nie umiem znieść bez publicznego danai upustu swojemu niezadowoleniu. 😉 Oprócz tego mierzi mnie siłowe doczepianie do wszystkiego aspektu politycznego i (chyba szczególnie częste we Francji) głupot w stylu “walki klas”.
Właśnie dlatego nazywam ten prąd antycywilizacją. Oni zresztą nie ukrywają już tego – otwarcie mówią, że człowiek jest chorobą planety, że posiadanie dzieci jest zbrodnią, itp. Wprost twierdzą, że ludzkość należałoby zniszczyć – i to jest duży postęp, bo jeszcze do niedawna obruszali się na takie zarzuty, które co przenikliwsze umysły formułowały już dziesiątki lat temu. Teraz przynajmniej uczciwie stawiają sprawę – wprost mówią, że wszystko, co ludzkie, jest im obce i z definicji złe.
to na szczęście zgodnie ze swoimi postulatami wyginą bez potomstwa 🙂 “pan Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy”
Czyli jak u Ruskich – wszelka patologia (jak komuniści) ma na szczęście to do siebie, że sama się unicestwia, niestety trwa to długo, ale w innym przypadku ludzkości już dawno by nie było…
Ale człowiek w obecnej postaci jest chorobą planety. Jest nas zbyt wielu, a większość z nas marzy o życiu w stylu amerykańskim z lat 50/60 czego niewielka planeta nie jest w stanie na dłuższą metę uciągnąć. Jeśli nic konkretnego nie zrobimy (a nie zrobimy bo człowiek w większości wypadków budzi się dopiero gdy katastrofa wchodzi mu do chałupy) to po suszach, powodziach, głodzie i wojnach o zasoby podstawowe wykończymy się w końcu sami.
I tyle będzie z epizodu obecności najinteligentniejszego zwierzęcia na Ziemi.
PS
Przy takim zaludnieniu i uprzemysłowieniu niewielkie wtopy staja się dużym problemem. Oleje PCB (polichrolowane bifenyle) były kilkadziesiąt lat temu objawieniem i cudem techniki po czym okazało się, iż masowo stosowane wywołują raka. Powszechnie stosowany obecnie gaz sześciofluorek siarki nie mający jakoby żadnych wad i skutków ubocznych jest jednocześnie gazem wybitnie działającym na efekt cieplarniany. O azbeście każdy słyszał, a przecież pokrywanie dachów eternitem było swego czasu standardem. Stosowanie etyliny na całym świecie zatruło glebę ołowiem na setki lat i to mimo, iż niemal od początku było wiadomo, iż ołów jest silnie trujący.
Człowiek jest taką samą częścią natury, jak każdy inny organizm, wyewoluował w tym samym procesie. I “choroby”, z kataklizmami włącznie, a także z nadmiernym rozrostem jednych gatunków kosztem drugich, to też jest część natury i zjawisko powszechne. Tyle że natura się zawsze reguluje – rozrost jednego gatunku zawsze przynosi w końcu reakcję, która przywraca równowagę. A człowiek jest na tyle wyjątkowy, że tę równowagę zaczął przywracać sam, jak tylko zauważył, że ją zaburzył (w kilka pokoleń po pierwszych negatywnych skutkach – w skali przyrody to w zasadzie reakcja natychmiastowa).
Jest tylko jeden warunek tego przywracania równowagi: nie wolno zatrzymywać rozwoju. To właśnie chce nam wmówić antycywilizacja – że mamy wrócić do jaskiń i wtedy będzie dobrze. A jest dokładnie odwrotnie: wyższymi celami możemy się zajmować dopiero wtedy, kiedy osiągniemy niższe. Biedni ludzie muszą się najpierw wyżywić, a dopiero jak osiągną pewien poziom, odczuwają potrzeby wyższe, takie jak potrzeba dbania o przyrodę. Widać to dobrze w III Świecie, gdzie zanieczyszczenie jest 100 razy takie jak w Europie, a tysiące ton plastiku pokrywają całe terytorium całych kontynentów – tylko u nas się o tym nie mówi, bo to my mamy się czuć winni.
Nie, nie winię III Świata – oni po prostu są na wcześniejszym etapie, a wyjść z niego mogą tylko poprzez dalszy rozwój, jak na Zachodzie, a nie poprzez cofanie rozwoju. Jest taka wspaniała książka profesora Ernesta Fiali (skądinąd twórcy napędu Audi Quattro), pt. “Rozwój Bez Granic”. Pisałem już o niej nie raz. Jest tam wspaniale przeanalizowane, jak poszczególne problemy społeczne i ekologiczne – od przemocy na ulicach, na emisji CO2 skończywszy – pojawiają się na pewnym etapie rozwoju gospodarki, i w miarę dalszego rozwoju przybierają na sile, by osiągnąć w pewnym momencie maksimum i potem zacząć się zmniejszać. W różnych krajach te punkty – początek problemu, apogeum i łagodzenie, aż do zera – występują na prawie identycznych etapach, mierzonych PKB per capita. Przy czym problemy bardziej rozwiniętych krajów są nieporównanie mniej groźne niż te wcześniejsze. Np. zagrożenie zdrowotne spowodowane brakiem wodociągów, kanalizacji i pojazdami konnymi (w tym tysiącami ton odchodów na ulicach i dziesiątkami ciał koni padających codziennie w każdym większym mieście) zabijało znacznie więcej ludzi niż smog z lat 50-tych, a smog z lat 50-tych zabijał nieporównanie więcej niż “smog” dzisiejszy. A ten dzisiejszy też zwalczymy, tylko trzeba KONTYNUOWAĆ rozwój, a nie zatrzymywać go.
To samo dokładnie tyczy się przyrostu naturalnego (on też zmniejsza się, i to do wartości głęboko ujemnych, w krajach bogatszych) i zużycia zasobów (które są wykorzystywane coraz efektywniej, recyclingowane i wreszcie zastępowane odnawialnymi). Prof. Fiala pięknie to wszystko pokazuje, ale dziś się go nie wznawia i nie tłumaczy, bo władza musi utrzymywać ludzi w poczuciu winy, że jedzą, wychodzą z domu i oddychają – bez tego nie mogłaby rządzić. Kiedyś straszyli zaćmieniami słońca, potem piekłem, potem Żydami albo Sowietami, a dziś straszą dwutlenkiem węgla i epidemiami. To wszystko są zjawiska naturalne, które możemy opanować i pokonać przez rozwój naukowy i gospodarczy, a nie przez jego zatrzymanie. Jeszcze do niedawna było to oczywiste, dziś o tym mówić nie wolno, ale żaden zamordyzm faktów nie zmieni.
Ostatnio natknąłem się na taką piękną myśl: “Zapał do zbawiania świata prawie zawsze kamufluje żądzę nieograniczonej władzy”. Tak było od starożytności aż do dzisiaj.
wszystkie te “setki tysięcy lat” skażenia i itp to jedna wielka bujda wymyślona, żeby straszyć ludzi.
Nawet w Czarnobylu jest już tak małe skażenie, że można tam normalnie żyć, że o Hiroszimie i Nagasaki nie wspominając nawet, bo te miasta od dawna są odbudowane
Azbest na dachach jest zupełnie nie szkodliwy, bardzo szkodliwy jest gdy się go łamie/kruszy/szlifuje, a puki leży, to leży i tyle.
Pokaż mi gdzie ta gleba jest zatruta ołowiem na setek lat? pola od zawsze są przy drogach, i jakoś okoliczne wsie nie wymierają.
Nawet plastiki co to niby kilkaset lat się będą rozkładać to po paru latach na dworze kruszą się i rozpadają od promieniowania UV.
podobnie z olejami, po roku, dwóch w miejscu wylewania oleju i tak wyrasta wszystko z powrotem
a ludzi jest tak dużo? chyba w miastach bo zaraz za miastami to jest pusto, pooglądaj sobie widoki satelitarne chociażby zamiast pitolić takie farmazony, choć jak uważasz, że ludzi jest za dużo, to zawsze możesz “dać dobry przykład” i zacząć redukcję od siebie….
“Human history becomes more and more a race between education and catastrophe” H.G.Wells 😉
artykuł super! tylko czemu tych 2cv-ek jest tak strasznie mało i tak straszne ceny mają skoro tyle ich naprodukowali i robili do 1990r ? tak strasznie szybko poszły na złom?
Maluchów jest jednak dużo dużo więcej, i to nawet nie elegantów a właśnie FLi jest najwięcej najtańszych
W kwestii mehari. Nie pamiętam gdzie ale kiedyś czytałem , że nadwozie było wykonane z barwionego w masie ABS-u a nie laminatu.
Ktoś wie jak było na prawdę ?
@benny_pl
Mniej ciśnienia i więcej spokoju. To po pierwsze.
Po drugie: Europa czy nawet Kieleckie to nie cały świat.
Po trzecie zbiorczo: Ołów cały czas siedzi zarówno w glebie jak i w każdym z nas. W Tobie również. Jak wygląda dach pokryty eternitem po 30 latach chyba każdy widział. Sypie się od wiatru – nie trzeba go specjalnie ruszać. O plastiku nie pisałem ale jeśli już to nie ma czegoś takiego jak “plastik” – są tworzywa sztuczne o różnej budowie i różnej charakterystyce plastyczności, szkodliwości i biodegradowalności.
A jeśli chodzi o nawet zwykłe oleje (a ja przytaczałem przykład olejów PCB z którymi raczej nie miałeś do czynienia) to niestety znowu kwestia skali. Gdzie w ziemię pójdzie kilkaset litrów oleju (w pewnych branżach to minimum) tam już nawet chwast nie urośnie.
Lubię czytać prasę i literaturę naukową z różnych dziedzin oczywiście na poziomie uniwersalnego dyletanta. I jeśli naukowcy piszą, iż nie jest dobrze to ja mam do ich słów większe zaufanie niż do przysłowiowego “specjalisty” z YT czy ogólnie internetu, a zwłaszcza do polityka. Ja za oknem mam łąkę, las i skraj w miarę czystego jeziora. Ale nie napiszę “ale o co chodzi u mnie jest ładnie i pusto” bo bym się ośmieszył.
A – i na koniec – bo nie zamierzam i nie lubię się kłócić:
Francuzi to bardzo specyficzna nacja. Miałem z nimi do czynienia na przełomie XX i XXI wieku i nie wspominam tego dobrze. Mieszanka ignorancji i poczucia wyższości. Zapewne takie kadry przysyłali do nas czyli na dziki wschód ale kolega pracując pod Paryżem odczucia miał podobne.
mamy eternit ca całej stodole i na domu rodziców na tym samym podwórku, niejednokrotnie łaziłem po tym dachu, i to, że on wygląda jak by się miał zaraz rozpaść, to się nie rozpada i nie kruszy pod nogami, ciężko go się nawet wydłubać palcem, nie jest tak jak mówisz, to się nie pyli….
w ołowiu mam czasem całe łapy brudne i żyję 😉 no wiadomo nie jem go ale bez przesady…
nie wiem jakie to są oleje PCB ale zwykłe oleje czy to silnikowe czy ropa nie są za bardzo szkodliwe, na drugi rok i tak wszystko odrasta, nie nadają się nawet na chwasty 😉
Naukowcy mówią też to, za co im płacą, nie łudź się… wiadomo, że nie jest to taki bełkot jak polityków, bo ci to nawet nie wiedzą co mówią, ale rzetelne informacje to i tak nie są…
Taka drobna impresja co do naukowców. Kilkukrotnie w różnych miejscach spotkałem się z opinią, że w środowisku naukowym też jest swego rodzaju poprawność. Nie wszystkie tematy należy poruszać/badać. Nie na wszystko dostaje się grant 🙂
Niestety w moim odczuci dziś wszystkie informacje trzeba traktować z przymróżeniem oka i filtrować.
To, że granty dostaje się na określone badania to fakt, ale pamiętajmy, że nie wszystkie ośrodki badawcze są zasilane z podatków (a nawet te raczej nie wzgardzą mamoną za “niekoszerne” badania). Wydaje mi się, że artykuł w naukowym periodyku może opublikować każdy o ile trzyma standardy – tzn. opisano eksperymenty i ich wyniki w taki sposób, że każdy może je powtórzyć i potwierdzić lub obalić.
Natomiast jest to (finansowanie badań) argument często wyciągany przy dyskusjach o efekcie cieplarnianym czy generalnie jednak niekorzystnym wpływie ludzkości na świat. O dziwo spiski producentów paliw i dóbr konsumpcyjnych nie produkują masy artykułów o korzystnym wpływie spalania węgla czy hodowli wołowiny na klimat itd. 😉
Oczywiście dziennikarze sprzedają na ogół wizję świata kierowaną do określonego odbiorcy, artykułów naukowych prawie nikt nie czyta a polityków interesują jedynie punkty procentowe…
Teoretycznie każdy może naukowy artykuł opublikować, w praktyce – jeśli opublikuje coś niepoprawnego, to więcej nikt z nim rozmawiał nie będzie. To nie jest moje zdanie, tylko zasłyszane od studenta pewnej bardzo renomowanej uczelni w Polsce, który słyszał to wielokrotnie od własnych wykładowców, z tym że poza salą wykładową. Szczegółów bliższych nie znam, ale ponoć od lat normą jest pisanie pod tezy – inaczej kariery się nie zrobi. A i badań poważnych nie da się przeprowadzić bez budżetu i wsparcia środowiska.
A producenci paliw nie produkują artykułów o korzystnym wpływie CO2, bo sami biorą najwięcej dotacji na “transformację energetyczną”. Spora część opinii publicznej ciągle myśli, że tkwimy w XIX wieku, kiedy producent wódki pisał, że wódka to samo zdrowie, a hodowca koni – że jazda pociągiem powoduje wszystkie choroby świata. Dziś jest inaczej – jedna i druga strona to często ten sam podmiot. Firmy paliwowe sprzedają paliwa, a niezależnie od tego inwestują w wiatraki i fotowoltaikę, otrzymując za to nagrody i dotacje (artykuły prasowe na temat CO2 sprawią co najwyżej, że my będziemy płacić wyższą akcyzę, ale producentom to nie zaszkodzi w niczym, więc oni nie muszą zaprzeczać oficjalnej narracji).
Ale to akurat nie jest złe, że koncerny przygotowują się na przyszłość – w końcu ropa i węgiel kiedyś się skończą i lepiej być na to przygotowanym. Problemem jest wymuszanie siłą przyspieszenia tej transformacji, w sytuacji, kiedy nowa technika nie jest jeszcze w stanie zastąpić starej. Samochody zastąpiły konie dopiero wtedy, kiedy stały się efektywniejsze i tańsze. A samochody elektryczne długo jeszcze nie będą mogły zastąpić spalinowyvh – sam Elon Musk to przyznaje. Kiedy będą mogły – ludzie sami się przesiądą. Ja sam sobie kupię elektryka, jeśli on da mi tę samą funkcjonalność (tzn. zawiezie mnie w dowolnym momencie w dowolne miejsce, bez czekania i kombinowania, w czasie i koszcie auta benzynowego). Na razie elektryk w cenie niezłego mieszkania nie potrafi po całonocnym ładowaniu objechać obwodnicy mojego miasta w dwie strony, więc nazywanie go “samochodem” jest pomyleniem pojęć.
“Nauka” tym różni się od religijnych dogmatów, że nakazuje, powtarzam, NAKAZUJE krytyczne i sceptyczne podejście do każdego stwierdzenia i każdej obserwacji, NAKAZUJE też polemikę (rzeczową, oczywiście) z każdym stwierdzeniem.
Dziś niestety słowo “nauka” jest używane w stosunku do dogmatów właśnie: nie zgadzasz się z politycznie poprawną narracją, to jesteś przeciwko “nauce” i można Ci spokojnie wyłączyć mikrofon. Prawda jest odwrotna: to wyłączanie mikrofonu i ślepe przyjmowanie jakiegokolwiek twierdzenia jest przeciwieństwem nauki. A mieliśmy już w Parlamencie Europejskim próby wprowadzenia karnych paragrafów za kwestionowanie pewnych “naukowych faktów” (na szczęście nie przeszły, bo wystarczy nie dać budżetu na badania i zbanować konta w social media, a efekt jest ten sam bez wywoływania kontrowersji). “Nauka”, w imię której wypowiada się jakakolwiek władza, to nie jest żadna nauka, tylko Święta Inkwizycja. Zwłaszcza jeśli ostatecznym wnioskiem jest konieczność zacieśniania zamordyzmu i mocniejszego łupienia obywateli, jak od setek lat. W imię “nauki”, oczywiście.
Artykul na miare pomnikowych. Bardzo obszerny i wielowątkowy. Dzięki za przeszły i współczesny kontekst kulturalny. Odnośnie tych współczesnych rozpraw filozoficznych to może i lepiej, że nie znam francuckiego, czego oczy nie widzą to organizmowi mniej stresu 😉
Co mnie zaskoczyło to wielkość produkcji, myślałem, że tego więcej naprodukowano. (Np. takich 206 wyprodukowali ponad 8mln przez 14 lat, ale fakt więcej nadwozi + zbyt ogólnoświatowy). Na terenach zamorskich też sprzedawali 2CV-ki?
To i ja dodam coś od siebie – obecnie pisze się ostatni rozdział historii 2CV, gdzie dawny samochodowy Diogenes i symbol kontrkultury powoli staje się (no może poza Francją) coraz droższą zabawką dla przedstawicieli klasy średniej. To taki trochę paradoks jak z VW Bulikami, który kiedyś był “antyestablishmentowym” tanim wozidłem hipisów, a obecnie kosztuje często więcej niż Porsche z tego samego rocznika.
A co do wcześniejszych komentarzy o człowieku jako “chorobie” planety, to prawdą jest, że w ciągu każdej dekady przybywa ok. mld nowych ludzi (!) – fakt, że tego nie dostrzegamy, bo przyrost następuje głównie w Azji i Afryce, ale czy mamy moralne prawo wymagać od nich ograniczenia konsumpcji i aspiracji do lepszego życia, w sytuacji jeżeli sami utrzymywać będziemy dotychczasowy styl konsumowania?
Co do 2CV – nie słyszałem, żeby był modnym gadżetem, w przeciwieństwie do VW, Fiata 500 albo Mini. Masz może jakieś przykłady? W jakich krajach się to dzieje?
Co do konsumpcji – patrz moja odpowiedź dla Friedricha. To nie o konsumpcję tu chodzi, a o niedostateczny poziom rozwoju. Kilkaset lat temu arystokrata musiał zaprzęgać do niewolniczej pracy setki ludzi, żeby żyć na swoim poziomie, zajmować setki hektarów ziemi, lasów, spalać tony drewna, itp. Dzisiaj szeregowy robotnik mieszka, je, podróżuje i żyje wygodniej, nie mówiąc o poziomie opieki zdrowotnej, a pracuje sam na siebie. Zużywa oczywiście inne zasoby, w tym nieodnawialne, ale za następnych x pokoleń nikt już nie będzie pamiętał o ropie czy gazie, a ludzie będą żyli jeszcze lepiej – o ile tylko nie cofniemy się na naszej ścieżce rozwoju, tylko pójdziemy nią dalej, w stronę efektywności, wydajności i nowych technologii, a nie w stronę jaskiń.
Ad1 Jeżeli na europejskich portalach ogłoszeniowych przy dużej podaży rzędu kilkuset egzemplarzy, za ładny egzemplarz trzeba zapłacić 10-15 tys euro to raczej klientem nie jest osoba kupujaca 2cv jako najtańszy środek do przemieszczania się z pkt a do pkt b.
AD. 2 Jeżeli wierzyć statystykom z internetu, to w 1950 r na świecie było 25 mln samochodów, a obecnie 1100 mln, co w wielkim uproszczeniu oznaczaloby że aby utrzymać poziom wywoływanych zanieczyszczeń na podobnym poziomie współczesny samochód musiałby być 44 razy bardziej efektywny energetycznie, boję się że przyrost wyprzedza możliwości nauki…
W XIX wieku mówili, że jeśli dziś mamy pół metra końskiego łajna na ulicach Londynu, a liczba koni podwaja się co 50 lat, to za 100 lat będziemy mieli dwa metry i ludzie mieszkający na parterze zostaną zalani gnojówką. Tymczasem przed upływem 50 lat konie znikły całkowicie. Ujemnego przyrostu naturalnego tak samo sobie wtedy nie wyobrażano (vide czarnowidztwo Malthusa, piękny przykład na to, co mówię).
W 1950r. w samych USA było 40 mln samochodów, a nie 25 mln na świecie. Ale abstrahując od tego, żaden trend nie trwa w nieskończoność, a problemy rozwiązuje się skokami technologicznymi. Jak chodzi o toksyczność spalin, to dziś jest ona znacznie mniejsza niż 1/44 poziomu z 1950r., a za kolejne 50 lat najprawdopodobniej nie będzie żadnych spalin. Energia? Na ten temat wiemy tyle, co XIX-wieczny londyńczyk o dieslach z common-rail. Chińczycy już są całkiem niedaleko komercyjnej fuzji termojądrowej, chcą na Księżyc latać po hel-3, inni mówią o ogniwach słonecznych na orbicie. Fiala pisał, że gdyby jakiś procent Sahary pokryć fotowoltaiką (a pisał ponad 20 lat temu, kiedy ta technologia była w powijakach), to nie musielibyśmy w ogóle martwić się o energię. Rozwój przynosi przełomy, o jakich nie śniło się pisarzom science-fiction, tylko nie wolno go zatrzymywać. A dziś niestety się zatrzymuje, żeby móc straszyć i rządzić.
Przepraszam zapomniałem: Ad1) egzemplarze za 15k€ nie są tanimi jeździdłami, ale na wsiach we Francji dalej jeżdżą egzemplarze zupełnie inne. Ruch oldtimerowy to ruch pasjonatów, niekoniecznie szpanerów. Najlepsze Mercedesy W124 masz do kupienia nawet za 30k€, a jednocześnie w małych miasteczkach polskich one dalej jeżdżą na taksówkach, kupowane po 3000 zł. To nie są te same egzemplarze, ale jak najbardziej ten sam model.
W sumie nie wiemy dokładnie jaki wpływ na globalne zanieczyszczenie ma motoryzacja indywidualna. Ponoć do smogu doklada sie kilka procent, a większość z tych kilku procent to wznoszenie zanieczyszczeń znajdujących się na jezdni. Faktem jest, że jednak wiecej samochodów równa się więcej odpadów powstajacych podczas ich eksploatacji.
Jeśli jednak CO2 jest takim gigantycznym problemem to skupilbym się na czymś innym. Np. w krajach rozwijających się przygotowanie posiłku wiąże sie bardzo czesto na nieumiejętnym paleniu ogniska lub paleniu w prymitywnych piecach. Także nie pojmuję co mnie tu męczą w ojropie z jakimiś zakazami dotyczącymi samochodów spalinowych. Ma naszym kontynencie przyjrzyjmy się bliżej cementowniom, które chyba są największymi emitentami CO2 do atmosfery. A z ciekawostek paliwo powstaje do nich z opon. Taki akcent motoryzacyjny na koniec
Myślę, że powinien pojawić wpis poświęcony wyłącznie zmianom społecznym i poglądom autora na nie. Plus duża dyskusja w komentarzach. Obecnie pod każdym wpisem, w komentarzach zaczynają coraz mocniej być widoczne komentarze z poglądami, zamiast związanymi z meritum. To psuje automobilownię bo ja (i pewnie nie tylko ja) z komentarzy dowiadywałem się również wielu ciekawych rzeczy, równie wartościowych co sam wpis.
Co do obserwacji na temat postępu – że on wyprzedza/rozwiązuje problemy. To jest obserwacja. Zgadzam się z nią. Nie można jednak jej traktować jako niezmienne prawo. Warto pozostać czujnym wobec zmian, które zachodzą.
A co do samej ziemi – jej jest wszystko jedno czy ten lub inny gatunek (ludzie) przetrwa. Nie zapominajmy, że gdyby porównać okres trwania świata z okresem trwania ludzkości to jeśli cały świat trwałby dobę to my jako ludzkość pojawilibyśmy się dopiero w ostatniej sekundzie tej doby. A zachowujemy się czasem jakby było dokładnie odwrotnie.
Zapraszam również do dyskusji na temat wpisu, jedno nie wyklucza drugiego 🙂
Co do naszego zachowania – każdy gatunek się tak zachowuje, tylko my jako jedyni:
1) dzięki wyjątkowemu mózgowi opanowaliśmy prawie całą planetę i zwiększyli wpływ na nią,
2) zdaliśmy sobie z tego sprawę i staramy się coś z tym zrobić.
Szarańcza nie myśli o tym, że jak przesadzi, to zeżre wszystko i nie będzie miała co jeść. My już dawno zaczęliśmy tak myśleć i robimy wiele w tym kierunku, żeby jednak planetę zachować. Tyle że nie wszyscy, bo nie wszyscy doszliśmy do etapu, na którym to widzimy i stać nas na inwestycje w przyszłość. Dlatego właśnie rozwój trzeba kontynuować, żeby i reszta, poza najbogatszymi krajami, też mogła do tego dojść.
To jak, co powiesz o 2CV ? 🙂
Czytałem z zaciekawieniem. Natomiast nie jestem w stanie uciec od moich subiektywnych ocen – to auto było dla mnie zawsze najpaskudniejszym z aut. Nic na to nie poradzę. Cieszę się, że nie pojawił się on w Polsce zamiast uroczego maluszka.
Natomiast gdybym żył w tamtych czasach prawdopodobnie jeździłbym takim właśnie Citroenem. Dzisiaj zupełnie pragmatycznie wybieram auta i ważniejszy jest dla mnie wygląd wnętrza auta niż jego bryła – z zewnątrz może nawet razić – to już problem tych kierowców, którzy będą mnie mijać 🙂
Ps. Bardzo cenię w Twoich wpisach to, że historie aut nie są oderwane od historii ich projektantów/twórców. Ta wiedza zmienia postrzeganie tych aut. Nawet tak odpychających jak ten Citroen 🙂
Fajnie – wreszcie znalazł się krytyczny głos. Pan Boulanger pewnie by się ucieszył, że uważasz auto za brzydkie, bo sam powściągał artystyczne zapędy Bertoniego, żeby “nie upiększył autka zbytnio” 🙂
a ja kochając kanciastość tak bardzo, że z Citroenów to najbardziej podoba mi się Xantia, to i tak Kaczka mi się podoba, jest śmieszna, ale nie brzydka, też taka właśnie sympatyczna, oczywiście Maluch jest o wiele ładniejszy, ale to nic dziwnego bo jest włoski, natomiast taka syrena… raczej każdy zamienił by ją na 2cv 🙂
a wracając do dyskusji o 2cv to można też wspomnieć o CIMOS-ie 🙂
https://francuskie.pl/geri-dak-citroeny-nieznane/
https://www.youtube.com/watch?v=VgytW1LLAZw&t=3s
O wersjach pochodnych 2CV być może coś kiedyś napiszę, tak jak pisałem o pochodnych Fiata 500, a Fabrykant – o nietypowych wersjach Fiata 600.
nawet nie chodziło mi o wersje pochodne a bardziej o lokalną produkcję, przez co tam jest tego trochę i myślę, że w normalnych cenach, tylko jak tam coś kupić? bo przywieść na lawecie to żaden problem, zarejestrować najlepiej na zabytek było by najprościej i najtaniej bez tych wszystkich chorych akcyz, podatków i kombinacji, po prostu kwity się “zgubią” i tyle 😉
Świetny artykuł o jednym z moich ulubionych samochodów w całej historii motoryzacji. Czy chciałbym takim jeździć na co dzień? No niekoniecznie. Czy chciałbym takiego by móc cisnąć na spoty, zloty, rajdy turystyczno-nawigacyjne a czasem także na położoną niespełna 60 km od Warszawy działkę? Po stokroć TAK! Ale raczej z tych późniejszych – przynajmniej z pasami i 12-woltową instalacją 😉
Chapeau bas!
Spóźniłem się trochę na dyskusję powyżej 😀
Poleciłbym książkę M. Davisa “Planet of Slums”; tak a propos rozwoju naszej cywilizacji, który owszem, postępuje, ale dotyczy elit tego świata. W roku 2006 na niespełna 7,5 mld ludzi na świecie, przeszło 1 mld żył (raczej wegetował) w slumsach. Ta liczba znacząco rośnie, dysproporcje się pogłębiają z roku na rok.
Zapytałbym też, czy wspomniana Francuzka od dwóch butów przypadkiem miała na imię Charlotte? Bo możliwe, że ją znałem.
Uważam, że dyskusje tutaj są w porządku, przede wszystkim poziom jest zupełnie inny niż w większości internetu. Jasne że można założyć osobny wątek / kanał, ale wątpię żeby miało to sens w oderwaniu od rzeczywistości motoryzacyjnej (bo taka sugestia padła wyżej).
A o samym 2CV uważam, że to był samochód jakie lubię: pragmatyczny, zwyczajny. Bo samochód to przede wszystkim przedmiot, rzecz użytkowa. Można zrobić z niego dzieło sztuki, tak jak i z pralki, ale masowa produkcja wielkich limuzyn, supersamochodów itp. istnieje głównie dlatego, że jesteśmy chciwi, pyszni i musimy mieć więcej. Ciągle więcej. Z jednej strony to oznacza postęp, z drugiej strony za to się płaci i to coraz bardziej słono. My w naszej bańce bogatej Europy (bo nawet Polska jest superbogatym krajem w porównaniu do przeszło połowy świata) mniej, pozostała większość znacznie więcej.
Mysle, ze te nasze naturalne delikatne sklonnosci do chciwosci sa umiejetnie podsycane przez konstrukcje (a moze konstruktorów i “utrzymanie ruchu”) systemu finansowego w jakim zyjemy. Polityka ciaglego wzrostu, zielonych wskaznikow, zeby ten system sie nie zapadl do siebie wymaga wzmozonej konsumpcji. Nowe auto co 3 lata, nowa kolekcja cichow co kwartal itp. Sami z siebie ludzie moze az tacy chciwi by nie byli.
“Konstrukcja systemu finansowego” o której mówisz, to nie jest nic innego, jak niewyobrażalne tempo zadłużania się państwa. Tylko po to potrzebny jest “ciągły wzrost” (poza chwaleniem się w kampaniach wyborczych). Jeśli co roku rząd wydaje 20% więcej niż zabiera ludziom, a różnicę pożycza, to w każdym kolejnym roku musi ludziom zabierać coraz więcej, żeby spłacić coraz większe raty z odsetkami. Gdyby nie to, nie byłoby żadnego problemu z zerowym wzrostem. Zresztą problemu nigdy nie było, właśnie dopóki rządy nie zaczęły zapożyczać się bez opamiętania.
(tak samo mają zresztą ludzie zapożyczający się bez opamiętania, tyle że na własne zachowanie mamy wpływ, a na rząd nie)
W ciągu ostatniego półwiecza odsetek ludzkości niedożywionej spadł wielokrotnie (nie pamiętam z głowy procentów, ale to było coś rzędu z 40% do 10). W większości krajów Afryki większym problemem jest dziś otyłość niż głód – jeszcze w latach 90-tych sprawa nie do pomyślenia. Najszybciej rosnącą klasę średnią mają dzisiaj Indie i Chiny – kraje, które parędziesiąt lat temu w większości głodowały.
Tak, ludzie dalej żyją w slumsach, ale dzisiejsze slumsy to coś zupełnie innego niż kilka pokoleń temu, na dużej części z nich są anteny satelitarne, a mieszkańcy mają smartfony. Nie, nie zamieniłbym się z nimi, ale w stosunku do tego, co było w poprzednim stuleciu, to jest niebo a ziemia. Właśnie dzięki rozwojowi, a nie jego blokowaniu. Tylko dalszy rozwój może zahamować bombę demograficzną, upowszechnić opiekę zdrowotną i poprawić standard życia.
P.S. Pozdrów ode mnie Charlotte – sam uczyłem ją analizy kredytowej 🙂 Ale dwa różne buty miał kto inny, Francuzka z Francji, z wysyłek w Saillat (ja przed kredytem byłem w logistyce).
Otyłość – 2,5 mld
Głód – 0,85 mld
W skali świata.
Tak się porobiło, pierwszy raz w dziejach…
Kolejny świetny artykuł. Te dwie części doskonale opisują historię 2CV oraz kontekst jego powstania.
No i wątek dzisiejszej antycywilizacji opisany bardzo trafnie (zwłaszcza w komentarzach).
Niestety, antycywilizacja najwięcej zabierze zwykłym ludziom w krajach bogatszych. Tym w biedniejszych nie pomoże, a jak słusznie zauważył Autor to rozwój poprawił byt milionów czy wręcz miliardów najbiedniejszych ludzi, a nie to chcą narzucić członkowie ruchów antycywilizacyjnych.