PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: CZAJKA ZNAD WOŁGI

 

CZAJKA PRZELECIAŁA NAD WOŁGĄ – taka wiadomość nadeszła do moskiewskiej gazety, a redaktorzy nie wiedzieli, czy skierować ją do działu przyrodniczego, czy do kroniki wypadków drogowych“. To jedna z niezliczonych historyjek, jakie mój ś.p. Dziadek wymyślał na poczekaniu, by zabawiać kilkuletniego mnie w czasie długich spacerów po parku, albo też przy stole, kiedy nie chciałem jeść.

W tamtym czasie Wołgę, a tym bardziej Wołgę, kojarzyłem dobrze, natomiast o czajce i Czajce tylko słyszałem. Co do ptaka – to proste, bo zwierzętami mało się interesowałem, natomiast samochodów tej marki w Polsce już wtedy nie było. Dziadek wyjaśnił mi, że to taka olbrzymia limuzyna dla władzy, nie do kupienia przez normalnych ludzi. Tata z kolei relacjonował, że w dzieciństwie kilka razy widział pędzące przez miasto konwoje Czajek. “Wyglądało to, jak parada właścicieli świata” – dodawał. W tamtym czasie na całej jego ulicy parkował tylko jeden samochód, jedynie główniejszymi arteriami przeturlała się czasem jakaś Warszawa czy Syrena. Korowód lśniących chromami, skrzydlatych Czajek musiał robić piorunujące wrażenie.

Ja sam długo nie miałem pojęcia, jak Czajka wygląda. Paradoksalnie, dowiedziałem się tego w latach 90-tych. Jedna sztuka jeździła wtedy po Krakowie na taksówce: była czarna i mocno zmęczona, a pod maską miała jakiś francuski silnik Diesla, ale przynajmniej można ją było obejrzeć z bliska (najczęściej stała na postoju u wylotu ul. Siennej). Reakcje były niezdecydowane, bo wtedy mało kto wiedział, co o takim wynalazku sądzić. Nikt też nie miał ochoty zamawiać kursu specjalnie po to, by przejechać się limuzyną sowieckich bonzów. Do kwestii użytkowników wrócimy jednak za moment.

***

Czajka nosiła oficjalne oznaczenie GAZ-13 i w palecie producenta zastąpiła model GAZ-12 ZIM. Pierwsze prototypy, z połowy lat 50-tych, określano jednak mianem ZIM-2, bo w latach 1935-57 zakład w Gorki (dziś Niżny Nowogród) nosił imię Wiaczesława Mołotowa – tego od paktu z hitlerowcami. Dopiero po destalinizacji, zapoczątkowanej przełomowym referatem Nikity Chruszczowa, zmieniło się nazewnictwo.

Nad projektem pracował duży zespół inżynierów i stylistów, a wiele rozwiązań wybrano w drodze wewnętrznych konkursów (to w ogóle znamienne, że w ZSRR skrycie wierzono w rynkową konkurencję – bo tam, gdzie władzy naprawdę zależało na skuteczności, wprowadzano element rywalizacji. Nawet służby wywiadowcze, cywilna i wojskowa, dostawały te same zadania i “na froncie” zwalczały się nawzajem myśląc, że atakują wroga – w ten sposób eliminowało się słabszych agentów). W kwestii stylistyki zwyciężył niejaki Lew Jeremiejew – projektant ZIMa, Wołgi GAZ-21 i ZiŁa-111. Nad ZiŁem i Czajką pracował równocześnie – stąd duże podobieństwo sylwetek.

Głównymi wzorcami Jeremiejewa zostały oczywiście limuzyny amerykańskie. Czajka nie była wierną kopią żadnego konkretnego modelu – najbardziej przypominała Packarda Patrician, ale widać w niej też elementy Lincolnów i Mercurych. Rozstaw osi wynosił 3,25 metra, wymiary – 5,6 x 2 metry. Na zdjęciach widnieją przedprodukcyjne egzemplarze z 1957r., różniące się od seryjnych detalami dekoracji (między innymi złoconą atrapą chłodnicy, figurką mewy na masce, dwubarwnym malowaniem) oraz nieco mniejszym, prototypowym silnikiem.

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

Auto miało specyficzną konstrukcję: w przeciwieństwie do samonośnego ZIMa wykorzystywało ramę w kształcie litery X, lżejszą od tradycyjnej, ale wymagającą “współpracy” pewnych elementów karoserii (część obciążeń przenosiły podłoga i progi). To rozwiązanie, zapożyczone z kolei od General Motors, poprawiło sztywność i trwałość samochodu przy stosunkowo niedużym przyroście masy, z 1.940 na 2.100 kg. Pomiędzy ramą i nadwoziem umieszczono 16 gumowych podkładek antywibracyjnych.

Jeszcze większym przełomem był silnik: V8 OHV zamiast dotychczasowego dolnozaworowego R6, z aluminiowym blokiem, głowicami, tłokami i kolektorem dolotowym (amerykańskie V8 były jeszcze żeliwne). Motor miał pięć łożysk głównych, krótkoskokowe wymiary (100 x 88 mm), pojemność 5.526 cm³ i sprężanie 8,5:1. Do tego dochodził pierwszy w ZSRR czteroprzelotowy gaźnik i pierwsza automatyczna skrzynia biegów: hydrokinetyczna, z trzema przełożeniami i nowatorskim sterowaniem przyciskami zamiast dźwigni. Silnik rozwijał 195 KM przy 4.400 obrotach i 412 Nm przy 2.500, zapewniając prędkość maksymalną 160 km/h i przyspieszenie do setki w granicach 20 sekund.

Skąd pomysł na automatyczną przekładnię? Czajek nie prowadzili oczywiście ich użytkownicy, tylko zawodowi szoferzy-służbiści, ale chodziło o względy prestiżowe – żeby pokazać, że kraj aspirujący do miana światowego lidera potrafi zrobić coś, co w USA działało w 80% nowo rejestrowanych samochodów. Niektórzy mówią, że skrzynia została skopiowana z mechanizmu Forda, inni – że to TorqueFlite Chryslera. Ta druga wersja przekonuje o tyle, że właśnie Chrysler stosował sterowanie przyciskami, zresztą w identycznym układzie.

Innymi radzieckimi premierami były wspomaganie kierownicy i hamulców, samoregulujące szczęki hamulcowe, gumowo-metalowe połączenia zawieszenia, elektryczne podnośniki szyb, radio automatycznie wyszukujące stacje i elektrycznie wysuwana antena.

Nazwa Czajka jak najbardziej pochodziła od gatunku ptaka, ale… nie tego, o którym byśmy pomyśleli: rosyjska чайка to nie nasza “czajka”, tylko “mewa”. Mewy latają regularnie nad Wołgą – stąd ponoć wziął się pomysł, bo auto miało być pozycjonowane powyżej Wołgi.

Oficjalna prezentacja prototypu – w efektownym, biało-turkusowym malowaniu – nastąpiła w… Brukseli, na trwającej od kwietnia do października 1958r. wystawie Expo ’58 (tej samej, na której otwarcie zbudowano brukselskie Atomium). Niedługo później Czajkę pokazano na innych wystawach międzynarodowych, zarówno w krajach RWPG, jak i zachodnich (w tym nawet w Nowym Jorku – na radzieckiej ekspozycji w lecie 1959r., obok Sputnika i samolotu pasażerskiego Tu-114).

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

Oficjalną datą rozpoczęcia produkcji jest 16 stycznia 1959r., chociaż pierwsze samochody seryjne opuściły fabrykę kilka miesięcy wcześniej. Czajki GAZ-13 pozostały w produkcji (bo nie można powiedzieć, że “na rynku”) ponad 22 lata – do kwietnia 1981r.

Ogromna większość z wypuszczonych 3.179 sztuk dostała czterodrzwiowe nadwozia sedan z dwoma dodatkowymi, rozkładanymi siedzeniami. Malowano je prawie wyłącznie na czarno (schematy dwubarwne, znane z wczesnych egzemplarzy wystawowych, prawdopodobnie nie były stosowane seryjnie). Pewna seria, zamówiona przez Ministerstwo Obrony i oznaczona GAZ-13A, miała oddzielony przedział kierowcy.

Foto: materiał producenta

Kilkanaście sztuk z lat 1961-62 skarosowano jako paradne cabriolety z elektrohydraulicznie składanym dachem, zwane “faetonami” (GAZ-13B)

Foto: materiał producenta

Istniało też około 20 sztuk kombi (GAZ-13S, w cyrylicy 13C). Te auta, zabudowywane przez łotewskie zakłady RAF, wykorzystywano jako ambulanse, ale nieoznakowane: wyżsi rangą aparatczycy ukrywali zwykle swoją niemoc, a na drodze status pojazdu uprzywilejowanego dawał sam model samochodu, nawet bez syren i kogutów. Dwie takie sztuki kupił potem rząd Wietnamu jako karawany pogrzebowe, do jednorazowego przewiezienia ciała Ho-Chi-Minha.

Foto: materiał producenta

Na Węgrzech przynajmniej jedną Czajkę przerobiono na drezynę kolejową

Foto: Jan Tamas, Licencja CC

Zbudowano też dwa półotwarte wozy dla wytwórni filmowej Mosfilm, z podestami dla kamer, a niepotwierdzone pogłoski mówią o istnieniu tajnych samochodów-radiostacji oraz samochodów-“taranów” z pancernym przodem, służących jakoby do pilotowania konwojów najwyższych przywódców, z możliwością przebijania się przez ewentualne zasadzki. To jednak prawdopodobnie czysta fantazja.

Czajki zmieniały się niewiele: w 1962r. wprowadzono inny gaźnik, radio z regulacją głośności w tylnym podłokietniku, prostsze kołpaki kół i obicia wnętrz z szarego sukna (używanego też do szycia paradnych mundurów oficerskich). Z początkiem lat 70-tych zaczęto montować dwuobwodowe hamulce z tarczami z przodu i zewnętrzne lusterko po lewej stronie, a w kilku ostatnich latach we wnętrzu pojawiła się tapicerka z zielonego weluru, folia imitująca drewno i radio tranzystorowe.

W 1961r. przygotowano restylizowany prototyp GAZ-13M, mający dogonić aktualne trendy stylistyczne. Władze wstrzymały jednak projekt – prawdopodobnie w celu wyraźniejszego zaakcentowania “wyższości” ZiŁa-111, używanego przez najwyższe władze i regularnie modernizowanego (podobieństwo obu oryginalnych projektów Jeremiejewa było zresztą uderzające: np. w filmach fabularnych łatwiej dostępne Czajki często udawały ZiŁy). Poza przodem prototyp miał prawdopodobnie zmodyfikowany tył, to jednak nie jest pewne, bo zachowało się tylko jedno zdjęcie.

Foto: materiał producenta

***

Nowej Czajki nie mógł kupić żaden obywatel, ani w ZSRR ani w innych krajach. Nie istniała nawet oficjalna cena. Czarne limuzyny przydzielano radzieckim ministerstwom i centralnym urzędom, pierwszym sekretarzom obwodowym, placówkom dyplomatycznym, a z rzadka też służbom wywiadowczym. Pojedyncze sztuki otrzymywali “celebryci” – między innymi kosmonauci Jurij Gagarin i Walentyna Tierieszkowa (która dostała jedyny egzemplarz fabrycznie pomalowany na biało), pisarz Michaił Szołochow czy tancerka Galina Ułanowa. Urzędy terenowe czasem wynajmowały swe Czajki do ślubów – za słoną opłatą, kilkukrotnie wyższą niż za zwyczajową w takich przypadkach Wołgę. Dla ogromnej większości populacji była to jedyna okazja do przejażdżki takim wozem.

Pewna liczba Czajek trafiła do innych krajów bloku wschodniego – najwięcej do NRD, gdzie dopiero od lat 70-tych zaczęto je zastępować Citroënami CX i Volvami. Tylko tam wycofywane egzemplarze sprzedawano osobom prywatnym na przetargach, z pierwszeństwem dla rodzin wielodzietnych, ale chętnych było niewielu, z uwagi na ogromne zużycie paliwa i niedostępność serwisu. Po zjednoczeniu Niemiec wyeksploatowane Czajki powszechnie stały w komisach, wycenione na kilka tysięcy DM (nowy Golf kosztował nieco poniżej 20 tys.). Również polskie władze dysponowały Czajkami, których przy specjalnych okazjach używały jeszcze do lat 80-tych (ostatnie ich zdjęcia pochodzą z wizyty Kim Ir Sena w 1984r.). Jedynie w biedniejszych krajach poradzieckich Czajki służyły władzom jeszcze w obecnym stuleciu – w Tadżykistanie dwa cabriolety służą nawet do dzisiaj.

Wizyta amerykańskiego prezydenta G. Forda we Władywostoku, 1974r.

Foto: David Hume Kennerly

Wizyta Nicolae Ceaușescu w Kiszyniowie, 1975r. Właśnie tak wyglądały konwoje “właścicieli świata”, które z dzieciństwa wspominał mój tata.

Foto: Ion Chibzii, Licencja CC

Foto: Ion Chibzii, Licencja CC

Uroczystość 39-lecia NRD, październik 1988r.

Foto: Bundesarchiv, Bild 183-1988-1007-010 / CC-BY-SA 3.0

Ormiański Minister Obrony, Wagarszak Harutiunian, w czasie defilady w 1999r.

ŹRÓDŁO

I jeszcze jedna ciekawostka: w latach 1968-69 przy “dewizowych” hotelach 19 największych miast ZSRR działały wypożyczalnie samochodów, pod szyldem… amerykańskiej firmy Hertz!! Czajki były tam dostępne po 11,3 USD za dzień – obowiązkowo z szoferem, oczywiście skrzętnie pilnującym zagranicznych klientów i notującym każdą rozmowę (za Wołgę chcieli tam wtedy 5,5 USD, za Moskwicza – 5). Oferta nie cieszyła się jednak popularnością, a Hertz wycofał się z ZSRR po zaledwie roku: interes był bowiem deficytowy, a Sowieci właśnie wtedy mocno ograniczyli zagraniczną turystykę (podobno pod wpływem publikacji Miltona Friedmana – amerykańskiego ekonomisty i znanego wolnościowca, który wskazywał, że międzynarodowe podróże zawsze wzbudzają myśli wolnościowe, zarówno u podróżujących, jak i odwiedzanych).

***

Pojedyncze Czajki pozostałe w Polsce po epoce słusznie minionej zostały przerobione na napęd dieslowski. Egzemplarzy oryginalnych w zasadzie nie było. Tym cenniejszy jest więc okaz sprowadzony niedawno przez pochodzącego z Dniepropietrowska Aleksandra – kolegę, który dwa lata temu udostępniał mi do przejażdżki dwie Wołgi. Jego GAZ-13 jest wprawdzie biały, a wystrój jego wnętrza odbiega od fabrycznego, za to karoseria i mechanika nie tylko zachowały się bez przeróbek, ale też zostały fachowo odrestaurowane. Wrażenia z jazdy są więc takie, jakie powinny.

W aktualnej sytuacji trudno wyobrazić sobie samochód z bardziej niefortunnym kontekstem historycznym. Mimo to, na swoim pierwszym zlocie Krakowskich Klasyków Nocą, Aleksander bezapelacyjnie wygrał plebiscyt publiczności. Co najciekawsze, obok niego zaparkowała… druga, czarna Czajka – dokładnie ta sama, która przez lata jeździła po Krakowie z kogutem TAXI. Obecnie jeździ nią syn ówczesnego taksówkarza, auto zostało ładnie odnowione, a pod maską dalej pracuje diesel, ale teraz już trzylitrowy, z Mercedesa W124 300 D TURBO. Ja jednak wolałem przejechać się oryginałem.

Foto: © Wojciech Wiecha

Foto: © Wojciech Wiecha

Auto Aleksandra pochodzi z 1979r., czyli z samej końcówki produkcji, choć w szczegółach różni się od oficjalnej specyfikacji z tego okresu (ma np. stare, lampowe radio bez pokrętła u pasażera). Zostało odrestaurowane do użytku ślubnego – stąd biały lakier i tapicerka – ale też dostosowane do współczesnego ruchu przez dołożenie dwóch elektrycznych wentylatorów chłodnicy, włączanych z miejsca kierowcy.

Stylistykę Czajki nawet znawcy wzięliby za amerykańską. Nie widać tu nieudolnego naśladownictwa, charakterystycznego np. dla Zaporożców czy Moskwiczy. Widocznie zakłady GAZ zatrudniały zdolniejszych ludzi, bo ich inne modele osobowe – Pobieda, ZIM i Wołgi do 24 włącznie – też wyglądały zgrabnie. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się można zauważyć dość wysoki, 180-milimetrowy prześwit i mimo wszystko prostsze, grubiej ciosane linie, nie całkiem przystające do “amerykańskiego” baroku lat 50-tych. Nie ma też panoramicznych szyb, za to przetłoczenie tylnego błotnika i drzwi bardzo przypomina Wołgę GAZ-21.

Foto: praca własna

Reflektory i ich osłony to dość wierne naśladownictwo Packarda Patrician. Na imponującym grillu tkwi emblemat nadwołżańskiej mewy i czerwony znaczek z jeleniem – logo zakładów GAZ. Z kolei sterczące kły zderzaków kopiują Dagmar bumpers Cadillaca. W 1959r. wszystkie te szczegóły były bardzo świeże, ale szalone tempo pracy stylistów z Detroit dezaktualizowało je błyskawicznie. Gdy w 1981r. Czajka wychodziła z produkcji, wyglądała już jak prawdziwy eksponat muzealny.

Foto: praca własna

5,6 x 2 metry to naprawdę ogrom. Uwagę zwraca zwłaszcza podwójny przedział tylny, do którego zajrzymy za moment.

Foto: praca własna

Skrzydlatych błotników Europa trzymała się dłużej niż USA, więc one tak bardzo nie raziły. Uwagę zwraca dobra jakość renowacji – pięknie lśniące chromy i ładny lakier. To stan znacznie lepszy od fabrycznego: “na oryginalnych blachach w ogóle nie działał miernik grubości lakieru, bo fabryka wyrównywała je grubymi warstwami ołowiu” – mówi Aleksander. Dziś to już historia: ołów został wytopiony, a blachy przygotowane i polakierowane według współczesnej technologii.

Foto: praca własna

Emblematy powtórzono na pokrywie ogromnego bagażnika, ciekawsze są jednak wysokie, trójkolorowe lampy… 

Foto: praca własna

…a po nimi – rury wydechowe wkomponowane w zderzaki. To też motyw z Packarda Patrician.

Foto: praca własna

Nie jestem pewny, po co rządowej limuzynie bagażnik – bonzowie zawsze podróżują w konwojach ze świtą, chociaż niektóre służby miały tu pewnie co chować. Zresztą konwencja stylistyczna sedana nie pozwalała zrezygnować z kufra.

Foto: praca własna

Przejdźmy do najważniejszego miejsca każdej limuzyny: przedziału tylnego, który w tym przypadku oznacza pierwszą klasę. W Czajce przestrzeni było wyjątkowo dużo – nawet rozłożenie dwóch dodatkowych siedzeń, zwanych strapontenami, nie przeszkadzało zbytnio jadącym!!

Warunki są tutaj iście królewskie. Dzięki wysokiej podłodze tunel wału napędowego jest tylko ledwie zaznaczony. W lewy podłokietnik wbudowano popielniczkę i zapalniczkę, w drzwi – przycisk elektrycznego podnośnika szyby, pracującego bardzo szybko (szybciej niż w samochodach współczesnych). Materiały wnętrza nie są oryginalne, ale dziś trudno byłoby znaleźć sukno z paradnych mundurów oficerów Armii Czerwonej, a biała skóra i prawdziwe drewno lepiej nadają się do celów reprezentacyjnych.

Foto: praca własna

Luksus godny Pierwszego Sekretarza. Albo i Pierwszej Sekretarki 🙂

Foto: praca własna

Tak to wygląda z rozłożonym strapontenem (skierowanym do przodu, a więc utrudniającym rozmowę czy też pilnowanie osobistości siedzących z tyłu). “Miejsca jest ciągle tyle, co w normalnym aucie” – dodaje Ania.

Foto: praca własna

Przedział przedni to tutaj klasa druga, żeby nie powiedzieć – klasa robotnicza. Szofer Czajki był zawsze służbistą, w dodatku dwuetatowym, o jego komfort dbano więc mniej: przykładowo, przednia kanapa w ogóle się nie reguluje – można ją tylko przekręcić do podłogi w jednej z trzech pozycji. Kto nie pasował tu gabarytowo, mógł co najwyżej zawnioskować o przeniesienie na inny front służby. 

Foto: praca własna

Z moimi 173 cm wzrostu mieszczę się tutaj w sam raz, być może jednak kiedyś taka postura inaczej plasowała się na tle populacji. Gros długości kabiny zarezerwowano oczywiście dla VIPów, warto natomiast zwrócić uwagę na wysokość – na głowę spokojnie można założyć cylinder.

Foto: praca własna

Cztery przyciski elektrycznych szyb na drzwiach kierowcy – zupełny wyjątek w samochodzie radzieckim

Foto: praca własna

Złota siatka na desce rozdzielczej została przejęta – nigdy byście nie zgadli – z Packarda Patrician, choć tam układ wskaźników był całkiem inny. W ostatnich rocznikach powinna tu być folia drewnopodobna, ale podczas odbudowy wybrano starszy wzór, z dodanym drewnem prawdziwym. Szczątkowy tunel, brak konsoli i jakiejkolwiek dźwigni zmiany biegów powiększają dostępną przestrzeń, zwłaszcza dla ewentualnej trzeciej osoby (a w kabinie szerokości 1.665 mm miałaby ona całkiem wygodną jazdę).

Foto: praca własna

Kierownica w kolorze kości słoniowej i chromowany pierścień klaksonu to klasyka epoki (klakson ma bardzo ładny, dwutonowy dźwięk – słyszeliśmy go nieraz, bo przy kręceniu kierownicą czasem włącza się samoistnie). Centralny szybkościomierz jest nietypowo wyskalowany – do aż 200 km/h, ale z obciętym jednym zerem. Małe zegary wewnętrzne wskazują poziom paliwa i temperaturę wody, zewnętrzne mieszczą tylko kilka kontrolek.

Foto: praca własna

Pasażer ma przed sobą logo GAZ, zegar godzinowy, cięgła nawiewów i zapalniczkę. Gałka pod zegarem to…

Foto: praca własna

…wysuwana popielniczka!!

Foto: dostarczył właściciel

Lampowe radio jest raczej starsze od samochodu, ale za to stylowe

Foto: praca własna

Pod kokpitem widać hamulec ręczny i mały, nożny przełącznik świateł drogowych. Dwa pstryczki obok cięgła otwierającego maskę uruchamiają niefabryczne wentylatory. Cztery kremowe gałki to (od lewej) światła przeciwmgielne, wycieraczki, światła pozycyjne/mijania i ssanie. Najciekawsze są jednak cztery czarne przyciski – sterowanie automatyczną przekładnią.

Foto: praca własna

Przyciski wyglądają jak z Chryslerów, choć podpisano je oczywiście cyrylicą: litera H (nasze N) to luz, Д (D) to Drive (tak naprawdę – движение, czyli “ruch”), Т – торможение (“spowalnianie”, czyli hamowanie silnikiem – z wyłączoną trójką i podniesioną granicą zmiany 1-2), a ЗХ – задний ход (wsteczny bieg). Nie ma trybu parkingowego – na postoju samochód trzyma wyłącznie hamulec ręczny. Też jak w Chryslerach.

***

Czajka w każdym calu wzoruje się na skrzydlatych krążownikach z Detroit, a pod niektórymi względami nawet próbuje je wyprzedzać (całkowicie aluminiowy silnik!!). Jest to jednak zdecydowanie samochód dla pasażera, nie kierowcy.

Pierwszą część przejażdżki odbyłem na tylnej kanapie. Przestronność tylnego przedziału naprawdę powala, podobnie jak komfort kanapy. Kabina jest tak wielka, że można po niej swobodnie chodzić, niemal na stojąco – o ile tylko dodatkowe siedzenia pozostają złożone. W czasie jazdy panuje cisza, bo silnik znajduje się daleko, a zawieszenie jest wprawdzie toporne, ale przynajmniej miękkie: z gorszą drogą albo progami zwalniającymi radzi sobie bez kłopotu, oczywiście przy umiarkowanych prędkościach.

Nie przewidziano natomiast wyszukanych gadżetów – do dyspozycji pasażerów pozostaje tylko popielniczka z zapalniczką. Z jakiegoś powodu brakuje sterowania radiem z tyłu (które w tym roczniku powinno być), nie można też liczyć na stolik czy lampki do czytania (widocznie radzieccy przywódcy nie byli aż tak zapracowani jak użytkownicy limuzyn zachodnich i w czasie podróży mogli się relaksować). Tym bardziej nie ma mowy o lodówce, barku czy telefonie. Poza tym klasyczna Czajka nie miała klimatyzacji – ten luksus dostała dopiero druga (i ostatnia) generacja, GAZ-14. W ZSRR nie był to wielki problem, dla dzisiejszych nowożeńców już prędzej.

Za kierownicą miejsca jest dużo mniej. Wyposażenie – owszem, bogate, ale bardziej “na sztukę”, żeby móc powiedzieć – my też tak umiemy. W praniu bywa różnie: przykładowo, wspomaganie kierownicy silnie zależy od obrotów silnika, więc na postoju, gdy potrzebujemy go najbardziej, prawie nie działa. Pojawia się – i to od razu dość mocne – dopiero po ruszeniu, kiedy w zasadzie mogłoby go nie być. Manewrowanie ogólnie jest dość kłopotliwe, bo średnica skrętu przekracza 15,5 metra (ponad półtora metra więcej niż w kilkanaście cm dłuższym Buicku ’60). Chociaż tyle, że skrzydlate nadwozie dobrze eksponuje wszystkie rogi.

W teorii Czajka jest bardzo szybka, jak na warunki ZSRR, w praktyce znów wygląda to inaczej: włoskiej konstrukcji Ładą można pojeździć dynamicznie, Wołgą już znacznie gorzej, ale teoretycznie też się da. Czajka natomiast prowadzi się jak ciężarówka, trzeba więc powściągnąć temperament. Hamulce działają nawet dobrze: w czasie przejażdżki zaliczyłem jedno mocniejsze hamowanie, przed zmieniającym się światłem na skrzyżowaniu, z około 60 km/h, i wyszło to całkiem dobrze (ten rocznik powinien mieć z przodu tarcze, ale nie wiemy, czy ma, bo Aleksander nie ściągał jeszcze kół). Natomiast własności jezdne radzieckiej limuzyny – w tym wysoka masa, fatalna precyzja kierowania i rozlazłe zawieszenie – wymagają wielkiej ostrożności i wyczucia w zakrętach. O dynamicznej jeździe absolutnie nie może być mowy.

A że kiedyś konwoje genseków pędziły przez miasta niczym karetki na sygnale? No cóż, wtedy ulice były puste, a sowiecka wierchuszka miewała nawet osobne pasy ruchu, zarezerwowane wyłącznie dla siebie. Kto stanął na drodze przywódców, był sobie sam winien. Mimo to Czajki często się rozbijały: rosyjska Wikipedia podaje cztery nazwiska aparatczyków z samej Białorusi, którzy zginęli w wypadkach tego modelu (G. Kisieliew, F. Surganow, L. Bieda, P. Maszerow). No ale wiadomo, że ludzie wysoko postawieni często rozbijają się czymkolwiek, bo nie zwykli kłaniać się żadnym zasadom i prawom, tymczasem fizyka za nic ma ich stanowiska i majątki – obowiązuje sobie dalej, jak gdyby nigdy nic. Kierowca Czajki musi więc pamiętać, że mimo ośmiu aluminiowych cylindrów pod maską nie jedzie autem wyścigowym, a jego dokładnym przeciwieństwem.

Te osiem aluminiowych cylindrów też zresztą szału nie robi. Na całkowicie miejskiej trasie nie przekraczałem wprawdzie 60-tki, ale 195 rumaków spod maski wcale do przodu nie wyrywa. Dochodzi też kwestia przekładni: jedynka jest ponoć bardzo delikatna i nie znosi kawaleryjskich startów, dopiero na dwójce i trójce można dołożyć do pieca, jednak nawet kickdown od zera daje 20 sekund do setki – dużo gorzej niż w ledwie półtoralitrowej Ładzie. Z męczeniem skrzyni nie ma zresztą żartów: radziecki automat występował wyłącznie w Czajkach i specjalnych, “KGB-wskich” Wołgach z silnikami Czajki (tzw. “daganiałkach”), więc wyprodukowano go bardzo mało, a części nie ma dziś nigdzie, za żadną cenę. Dopóki skrzynia działa, auto jeździ gładko i płynnie (zmianę 1-2 czuć bardzo delikatnie, 2-3 – w ogóle nie), a zmiana trybów przyciskami to dodatkowy, ciekawy smaczek. Gorzej, jak działać przestanie – wtedy trzeba będzie dosztukować inną skrzynię, bo tej naprawić się nie da.

Co innego silnik. Aluminiowa V8-mka znalazła wiele zastosowań: poza Czajką i Wołgami bezpieki napędzała ciężarówki GAZ-53 i GAZ-3307, autobusy PAZ-672 i PAZ-3205 oraz pojazdy opancerzone BRDM-2. Pozostała w produkcji do 2021r. (!!) i powstała w aż 6,5 mln egz., dzięki czemu kupić do niej można wszystko (oczywiście w określonej części świata). Uwagę zwraca czteroprzelotowy gaźnik (przypominający dwa dwuprzelotowe, z osobną regulacją) i specyficzne serwo hamulców, w formie gumowej harmonijki przed miejscem kierowcy. Ruch pedału skraca ją i wydłuża.

Foto: praca własna

Ile pali Czajka? Oficjalnie około dwudziestu litrów, ale to dane dla najodpowiedniejszej w tym aucie, stałej prędkości 50-60 km/h. Aleksander nie mierzył jeszcze zużycia pomiędzy pełnymi tankowaniami, ale na oko ocenia, że trzydziestu litrów raczej braknie, przy spokojnej, miejskiej jeździe bez korków. Strach pomyśleć, ile wyszłoby na autostradzie – 80-litrowy bak nie wystarczyłby chyba na długo. W ZSRR dodatkowym ograniczeniem była minimalna liczba oktanowa 91 – takie paliwo miały tylko niektóre stacje w największych miastach, chociaż nie było to raczej zmartwienie dysponentów Czajek, dla których dostępne było wszystko. Dziś oczywistym rozwiązaniem wydaje się LPG – przynajmniej przydałby się na coś przepastny bagażnik.

Pozostając w ruchu Czajka nie grzeje się nawet w ekstremalnych upałach. Co innego w korku: dawnych układów chłodzenia nie obliczano na stanie z włączonym silnikiem, bez przepływu powietrza (nie tylko w ZSRR – to problem wielu modeli z Epoki Chromu). Stąd pomysł zamontowania dodatkowych wentylatorów.

Nam woda lekko przygrzała się na ciasnym, podziemnym parkingu, wymagającym długiego manewrowania na wolnych obrotach (z prawej strony zdjęcia widać termometr pokazujący ponad 100ºC i czerwoną kontrolkę temperatury wody). Na szczęście elektryczne wentylatory poradziły sobie z tym szybko. Niemal równie szybko, jak w garażu rozległ się alarm podwyższonego stężenia tlenku węgla…

Foto: praca własna

***

Czajka to bardzo specyficzny pojazd, opracowany przede wszystkim jako wizytówka sowieckiego reżimu. Ona miała okazale wyglądać i pokazywać światu, że ZSRR nie ustępuje Ameryce. W momencie debiutu faktycznie mogła ujść za typowy produkt z Detroit, tyle że… przy bliższym poznaniu to jednak nie to samo, a co więcej – tu nic nie zmieniło się aż do 1981r., a silnik produkowano jeszcze dosłownie przed chwilą.

To nie jest typowy klasyczny samochód do weekendowej zabawy. Kierowca Czajki był po prostu w pracy (pasażerowie zresztą też) i to czuje się do dziś. Za kółkiem nie doznamy wielkiego luksusu ani tym bardziej sportowych emocji, znajdziemy za to specyficzne świadectwo historii, w której złowieszcze mocarstwo ze wszystkich sił starało się pognębić swego największego przeciwnika, a równocześnie gorliwie kopiowało jego osiągnięcia, techniczne i wzornicze. Przez jakiś czas wychodziło to jako-tako, zwłaszcza zakładom GAZ. Ich samochody – w tym właśnie Czajki – wyglądały elegancko i odpowiednio do swojej roli, a pewnymi rozwiązaniami nawet próbowały je wyprzedzić. W swoim czasie wzbudzały nawet uznanie i zdobywały nagrody na wystawach europejskich – dopiero później cały zachodni świat uciekł do przodu w zawrotnym tempie, czyniąc radzieckie limuzyny żywymi skamielinami.

Dziś biała “Mewa” Aleksandra znów robi furorę – np. na zlotach Krakowskich Klasyków Nocą. To naprawdę rarytas: bardzo ładnie odrestaurowany, no i z całkowicie oryginalną techniką, czego w Polsce ze świecą szukać. A że tło historyczne ma mroczne? Historia ogólnie bywa mroczna, zwłaszcza w naszej części świata, więc powinniśmy się cieszyć, że czasy się zmieniły i że niegdysiejszy atrybut reżimowych dygnitarzy może dziś sobie kupić każdy chętny, w dodatku bez kierowcy-szpicla w pakiecie. A potem np. wynajmować do ślubów, jako aktywa prywatnego small-businessu. Czyż to nie piękny trolling na wszelkie totalitaryzmy…?

 

Foto tytułowe i końcowe: praca własna

Jeśli podobał Ci się artykuł – możesz rozważyć postawienie mi symbolicznej kawy (bez wpływu na dostępność treści bloga, przeszłych i przyszłych  – one są i zawsze będą całkowicie darmowe i całkowicie niekomercyjne)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

68 Comments on “PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: CZAJKA ZNAD WOŁGI

  1. Gdzieś ktoś kiedyś (tutaj?) wrzucał cennik samochodów z demoludów, no i zgodnie z nim, cena Czajki nie była duża wyższa od Wołga. Choć w komentarzach ktoś mądrze zauważył iż cena Czajki była sztuczna, innymi słowy, specjalnie ustalono aby była jedynie odrobinę wyższa od Wołgi, aby nie kuło w oczy. Zwykły obywatel i tak nie miał najmniejszych szans zostać posiadaczem Czajki, więc cena mogła być niższa od rzeczywistej.

    Inna anegdota- gdzieś kiedyś czytałem o odwiedzinach amerykańskiego muzyka w Polsce, około 90 roku. Nie było skąd wytrzasnąć nowoczesnej zachodniej limuzyny, więc dano Czajki. Muzyk był zadowolony, bo kojarzyła mu się z amerykańskimi samochodami.

  2. Trudno powiedzieć, żeby rama X została skopiowana z aut GM – pierwszy Cadillac dostał ją w 1957r, kiedy prototypy Czajki już jeździły i były bliskie autom produkcyjnym.

    Jeśli zaś chodzi o serwis skrzyń od Czajki, podobno był z tym problem jeszcze w czasach kiedy te auta jeździły jako wozy rządowe. Od kogoś, zupełnie nie pamiętam już kogo, słyszałem jakoby w naprawach tych skrzyń specjalizowali się… mnisi z Niepokalanowa, dorabiający na miejscu części.

    W kwestii czasu eksploatacji, musiały występować w instytucjach przynajmniej do początku lat 90 – na zdjęciach z wizyty JPII w Białymstoku w kolumnie aut widać, obok papieskiej gelendy, rządowe Lancie, borowikowe Polonezy oraz właśnie czarną Czajkę.

    W kwestii dostępności Czajki do zakupu, widziałem broszury belgijskie broszury Czajki, z lokiem Avtoexportu. Podejrzewam, że w teorii można było ją kupić na zachodzie, natomiast w praktyce, zapewne nie zrobił tego nikt – powiedzmy, że ludzie których byłoby stać na zakup i eksploatację auta tego typu niekoniecznie są ludźmi popierającymi idee komunizmu.
    W demoludach zaś mogło być podobnie jak z Tatrą 603, którą przecież też dało się kupić – ale w praktyce, była poza zasięgiem finansowym większości ludzi.

    Poza tym – widać, że to GAZ. Jako posiadaczowi Wołgi rzuciły mi sie w oczy detale wskazujące, że jest to auto z “jednego koncernu” – klamki, część gałek, sposób wykonania ramek drzwi, uchwyty we wnętrzu, sposób wykończenia słupka B, haczyki do ubrań, dźwignia maski i ręcznego, zatrzask schowka, korki pod maską, pedał gazu, wlot powietrza na podszybiu i garść innych krzyczą “przybywamy z Wołgi M21”.
    Ciekawe jak z zamkami drzwiowymi – jeśli drzwi zamykają się lekko, to raczej są inne niż w Wołdze, bo jeszcze nie spotkałem Wołgi w której komplet drzwi zamykałby się lekko. Przeważnie są to jedne, przypadkowe drzwi na całe auto.

    • Z Niepokalanowem to ciekawostka, nie miałem pojęcia…

      Co do dostępności auta – ZIM był osiągalny dla obywateli, ale tylko na przydział (jak każde auto w ZSRR) i za kosmiczną cenę. Czajka już w ogóle: nie miała swojej ceny i dostawało się ją “z urzędu”, jako auto służbowe. Do użytku prywatnego dostawali ją celebryci, w odosobnionych przypadkach. Tak mówią wszystkie źródła – polskie, zachodnie i rosyjskie też.

      Przydział konkretnego samochodu – Wołgi/Czajki/ZiŁa – był jednym z ustawowych przywilejów danego szczebla urzędniczego. Szeregowy obywatel mógł liczyć najwyżej na Zaporożca/Moskwicza/Ładę/Wołgę – najpierw na talony, a potem już za samą gotówkę, ale dopiero po pieriestrojce. Pisałem o tym w artykule o Wołgach, to tż relacjonował mi Aleksander.

      • Przypominam sobie, że dawno temu oglądałem komedię z lat 70-tych albo 80-tych o przeciętnym człowieku, który kupił sobie Czajkę i związanymi z tym perypetiami.

        Sam samochód pamiętam z lat 80-tych, kiedy to widziałem w W-wie kilka razy czarne i wiśniowe egzemplarze i za każdym razem robiły na mnie niesamowite wrażenie – w mojej pamięci miały one w atrapie dodatkowe niewielkie niebieskie i czerwone światełka, zatem zapewne były to dodatkowe wyróżnienia pojazdów uprzywilejowanych. A kupiony od “ruskich” na targu modelik w skali 1/43 z otwieranymi wszystkimi drzwiami i bagażnikiem był niekwestionowanym królem moich wszystkich resoraków 🙂

      • Jerzy – faktycznie był taki film, produkcji NRD, po googlowaniu “Einfach Blumen Aufs Dach” – w zasadzie nie znalazłem tytułu polskiego, ale film musiał być znany w Polsce, bo jesteś kolejną osobą która ten film w rozmowie o Czajce wspomina.

    • Ciekawe- w mojej wołdze 21 wszystkie drzwi zamykaja sie z cichym kliknieciem.. Może dlatego ze to wersja GAZ 21D- z 57 roku- z gwiazdą na ryju- jako nowa wyeksportowana z CCCP do Norwegii..

      • W Czajce też zamykają się pięknie, ale to jest restaurowana karoseria – a w takiej wszystko zależy od staranności blacharzy, nie fabryki. O jakości wykonania oryginału nie da się więc nic dziś powiedzieć.

    • W okolicach roku ’94 byłem podoficerem NJW w Warszawie. Na garażach rządowych stała jeszcze wtedy Czajka. Chłopaki mówili na nią Cadillac 😉. Nie była już wtedy używana. Prezydent jeździł W140, a oficjalne delegacje wydłużonym Volvo chyba 760.

  3. Swoją drogą, przód restylizowanej Czajki bardzo to jest wypisz – wymaluj Humber Super Snipe z podobnego okresu.

    • Jak dla mnie Plymouth Fury z 1958 (Christine), ale w 1958 nagle wszystkie samochody otrzymały w ramach nowej mody podwójne reflektory i bardzo się do siebie upodobniły.

      • @Jerzy Nie wszystkie, bo niektóre stany nie pozwalały od razu na podwójne reflektory i wychodziły często 2 wersje przez ładnych parę lat.

      • Do kolega Zrazik, bo nie widzę funkcji odpowiedz pod jego postem. Od 1958 wszystkie 48 stanów dopuszcało podwójne reflektory, opisana przez Ciebie sytuacja z dwoma wersjami dotyczy wyłacznie roku 1957 i mówimy tu wlaściwie o latach modelowych bo zmiana weszła w trakcie roku 1957.

    • Ja czytając miałem skojarzenie z Checkerem, ale faktycznie Super Snipe pasuje bardziej.

  4. Rosyjskie słowo “czajka (чайка)” oznacza mewę.
    Ptak czajka to po rosyjsku “czibis (чибис)”. 🙂

      • Tak, umknęło mi, za co przepraszam najmocniej. Można skasować mój komentarz, bo nic nie wnosi.

      • Ależ nie ma problemu, mnie nie takie rzeczy umykają 🙂 A komentarz wnosi np. rosyjskie słowo чибис 🙂

  5. Z wczesnej młodości pamiętam tę krakowską taksówkę z ulicy Siennej. Musiał to być naprawdę niezły biznes, bo to auto wraz z kierowcą zazwyczaj tam po prostu stało 🙂 chyba nigdy nie widziałem go w ruchu, nawet gdzieś w mieście, bo przecież teoretycznie musiał robić jakieś kursy, żeby utrzymać tego potwora…
    Ale oprócz iście barokowej wielkości, to auto zawsze wywierało na mnie jakieś smutne wrażenie. Może nawet bardziej przygnębiające.
    Co nie zmienia faktu, iż przejażdżki zazdroszczę, i mam nadzieję, że może kiedyś mi też się uda!
    Dziękuję za świetny artykuł 🙂

    • Obie Czajki bywają na KKN.

      Ta czarna teraz jest ładna, w czasach taksówkowych nie była. A jeździć musiała, bo znam przynajmniej jedną osobę, która nią jechała. Paliwo do Diesla to raczej nie była tragedia, gorzej chyba z częściami. Ale oczywiście nie znam szczegółów.

  6. Trochę nie na temat , ale zawsze coś.
    Pierwszy raz widziałem Czajkę we wczesnych latach sześdziesiątych , 1961?1962? . Do Wrocławia przybyła jakaś zagraniczna delegacja przodującej siły postępu i pokoju i przemknęła kolmną Czajek ulicą Pomorską do znajdującego się nieopodal gmachu KW . A ja i cała moja szkoła podstawowa staliśmy w szeregu wzdłuż ulicy żeby spontanicznie wiwatować . Czekaliśmy długo , że dwie godziny , albo lepiej . Cała ulica zamknięta , tramwaje też czekały . Mundurowi co kilka metrów , pilnowali porządku .Było bardzo zimno .Na drugi dzień połowa klasy nie przyszła na lekcje .
    Późniejszymi czasy chodziliśmy z kolegami na parking pod KW ( komitet wojewódzki PZPR) żeby sobie auta pooglądać , ale mundurowi gonili .

    • Mój tata jest chyba odrobinę młodszy (rocznik ’56), ale wspomnienia miał podobne. Tyle że on tylko oglądał przemykające konwoje na Alejach Trzech Wieszczów w Krakowie, chyba pod koniec lat 60-tych.

      • Alei Trzech Wieszczów? To tam gdzie był głośny na całą Polskę wypadek pijanego syna jakiejś drobnej aktoreczki czy innej piosenkarki?

      • Tak, to jest główna arteria przez środek Krakowa, wielokilometrowa. Tyle że, formalnie rzecz biorąc, Aleje kończą się dokładnie na tym skrzyżowaniu, gdzie żółte Megane omijało pieszego – wypadnięcie z trasy nastąpiło już za skrzyżowaniem, czyli już nie “na Alejach”. Ale to oczywiście czysty formalizm.

      • Swoją drogą to bardzo ładnie się ta aleja nazywa – Aleja Trzech Wieszczów – nazwa pełna powagi, dostojeństwa i arcypolska.

        Żałuję, że w moim rodzinnym Wrocławiu nazwy ulic niemalże żywcem tłumaczono z niemieckiego.

      • To odrobinę rozczaruję: oficjalnie Aleje nazywają się – na trzech kolejnych odcinkach – Juliusza Słowackiego, Adama Mickiewicza i Zygmunta Krasińskiego. Tyle że potocznie całość określa się jako “Aleje Trzech Wieszczów”, bo to jest jakaś ciągłość, tyle że bardzo długa (jak na Kraków przynajmniej).

  7. W Zamościu, z którego pochodzę, w latach 1980. jeździła jedna prywatna Czajka z podobno wymienionym silnikiem na dieslowskiego Mercedesa (takie przynajmniej były opowieści). Niestety, samochód nie był w dobrym stanie, na nadwoziu widać było korozję, były jakieś łatki przynitowane do nadwozia nitami jednostronnymi. Ogólnie sprawiał wrażenie nieco zaniedbanego, ale od czasu do czasu widziałem ją w ruchu na ulicy. Pamiętam, że parkowała na parkingu pod blokiem miasta.

    • Pozdrawiam Zamość – byłem turystycznie dwa razy, przepiękne miasto!!

  8. Ciekawy samochód. Szkoda, że materiał zastąpiono skórą, w późniejszych radzieckich limuzynach skórzany był tylko przedział kierowcy. Pracującego serwa będę musiał poszukać na filmikach w internecie, bo wyglada to ciekawie.
    Hamulców nie udało się podejrzeć na skręconych kołach? Coś powinno być widać.

    O ile kojarzę to samochody GM z ramą X słynęły z dużego tunelu na wal napędowy w pogoni za obniżaniem samochodu (przy okazji stosowano śmiesznie małe koła, chyba coś koło 175-14).

    Ciekawe, że Sowieci stosowali w ciężarówkach silniki o aluminiowym bloku podczas gdy w USA aluminiowych silników było niewiele, zdaję się, że do końca ery sedanów V8 zdecydowana większość bloków była żeliwna, głowic chyba też.

    Jeszcze lekki offtop w temacie gazu i emisji co2 – czemu producenci nie wpychają instalacji LPG/CNG gdzie się da? Przecież samo zastąpienie benzyny gazem pozwala obniżyć emisję co2 o kilka do kilkunastu procent, a potencjalnie można pewnie by jeszcze coś ugrać wykorzystując wyższa odpornosc na spalanie stukowe. Z CNG nie wiem, ale jeśli chodzi o LPG to są na rynku rozwiązania do wtrysku bezposredniego wykorzystujące układ wtryskowy (pompę i wtryskiwacze) benzyny.

    • Mogłem w sumie sfilmować to serwo, bo Olek mi pokazywał jak działa, ale nie mam zwyczaju kręcić filmów, bo za dużo by zajmowały na serwerze.

      Aluminiowe V8 w Detroit pojawiły się w latach 60-tych (np. słynna 215-tka Buicka, na którą licencję kupiło potem BLMC/Rover), ale Amerykanom zależało przede wszystkim na taniej produkcji, nie na lekkości i efektywności. Tamtejsi klienci chcieli aut tanich, tanich i jeszcze raz tanich (oczywiście w przeliczeniu na cale bieżące i sześcienne), a niekoniecznie oszczędnych czy dobrze prowadzących się. Stąd inne priorytety. A w ZSRR nawet Wołga miała aluminiowy silnik – być może zakłady w Gorki miały jakiś rozbudowany kompleks do odlewania/obróbki aluminium do innych celów i było im tak łatwiej, ale to trzeba by postudiować ich historię.

      LPG na wtrysku bezpośrednim jest teoretycznie wykonalne, ale na tyle drogie i kłopotliwe, że mało kto się na to decyduje. Nie jestem też pewny, czy to faktycznie obniża emisję CO2, bo zużycie wzrasta o kilkanaście do 20%. Na pewno obniża emisję węglowodorów i CO, bo spala się bardzo czysto, ale to jest już od dawna opanowane w inny sposób.

      • Żeliwo to świetny materiał na bloki silników i niektórzy producenci nadal go używają. Wszystko zależy od konkretnego projektu, ale potencjalnie jest stabilniejsze temperaturowo, łatwiejsze w obróbce, lepiej tłumi hałas, łatwiej taki blok remontować. Zastosowanie przez ruskich aluminium akurat w tych samochodach musiało się wiązać z jakąś fascynującą historią.
        Żeliwny silnik pewnie będzie cięższy, ale ruskie i amerykanie nie przejmowali się tym kiedyś zbytnio. Zresztą teraz producenci samochodów chyba też przestali się tym przejmować.

      • Jeśli chodzi o paliwa gazowe, to mamy dwie rzeczy: raz, że powinniśmy myśleć w kg a nie l, a tutaj benzyna jest taka sobie (~43 MJ/kg, LPG ~46 MJ/kg, CNG ~55 MJ/kg), dwa kg gazu zawiera mniej węgla niż kg benzyny (zwłaszcza w przypadku metanu). Zdaje się, że metan można dość łatwo uzyskać z wodoru i dwutlenku węgla, co by dało znacznie łatwiejsze w logistyce “zielone paliwo przyszłości” niż wodór.

        Skoro zewnętrznej firmie udało się przystosować pompę i wtryskiwacze benzyny do podawania ciekłego LPG to powinno to być tym bardziej wykonalne przy projektowaniu nowego układu do danego silnika – chociaż jakie z tego wynikają problemy w eksploatacji to nie wiem. No i ta sztuczka raczej nie udałaby się z metanem (wyższe ciśnienie – ale ten z kolei powinien sobie lepiej radzić z gorącą komorą spalania i możliwe, że można by zrezygnować z jej chłodzenia przez wtrysk bezpośredni… luźne myśli).

        W USA była rozwinięta produkcja żeliwa, nie wiem czy w SSSR mieli dużo kopalni boksytów i nie mieli co z nimi robić czy co, w każdym razie o łatwości wykonaniu odlewu decyduje nie tylko temperatura topnienia a o łatwości obróbki twardość materiału… Będzie trzeba podrążyć (chyba, że coś mnie rozproszy 😀 ) – zresztą zdaje się, że polskie Stary też miały aluminiowe bloki….

        @ R6, dzięki za link, fajnie to wygląda. Spotkałem się z opinią, że “ruscy” się raczej “mocno inspirowali” niż kopiowali i potrafili przy tym w jednym elemencie połączyć rozwiązania z kilku modeli zachodnich konstrukcji jednocześnie…

        @ benny – gdzieś kiedyś (możliwe, że nawet tutaj) trafiłem na anegdotkę dotyczącą spotkania konstruktorów lodówek z “zachodu” i “wschodu” – w skrócie, inżynier z zachodu “jeśli nasze produkty wytrzymają dłużej niżej 10 lat staniemy przed widmem bankructwa” – inżynier ze wschodu “jeśli nasze lodówki nawalą wcześniej niż po 20 latach to przy tych brakach ludzie po prostu po nas przyjdą i nas zaj…”. BTW – to już kojarzę ze studiów, ale w jakiś “wschodnich” (NRD? ) kompresorach ponoć zastosowano ciekawe materiały (w tym czynnik roboczy, ale nie pamiętam jakie) – pył ze zużycia par trących miał osiadać z powrotem na parach trących mocno spowalniając ich ostateczne zużycie…

      • ad 1) Ludzie myślą w litrach, bo za litry płacą 🙂 Czy wiesz, jak to się przekłada na gramy CO2 na kilometr? Bo od tego zależą wszelkie zagadnienia prawne w UE,

        ad 2) LPG do wtrysku bezpośredniego dokłada się najczęściej jako osobny układ, z osobnymi wtryskiwaczami wkręconymi do kolektora (a więc dodatkowy wtrysk pośredni). Ale i tak pracuje to średnio, bo silnik jest policzony na inny rodzaj zasilania. Instalacje wtrysku LPG w fazie ciekłej (bezpośredniego) są śmiertelnie drogie i zyskać na nich mogą chyba tylko taksówkarze. A co do zielonego paliwa przyszłości – opcji jego uzyskania jest więcej, tyle że unijni politycy i tak zakazali silników spalinowych jako takich, a nie konkretnego rodzaju paliwa czy poziomu emisji. Po prostu “nie, bo nie”, bez względu na parametry i realne emisje.

        A co do anegdotki z lodówką – aż do końca XX stulecia trwałość zachodnich samochodów ustawicznie rosła, i to bardzo znacząco. Potem to już sprawa względna: dzisiejsze auta dalej potrafią zrobić po 500-700tkm, tylko naprawy bieżące są droższe, więc ktoś kupujący 15-letnie auto z braku funduszy na nowsze nie będzie w stanie tego auta utrzymać. Ale jeśli np. firma taksówkowa kupuje nowe i chce jeździć jak najdłużej ze stałym budżetem na serwis, to dalej może jeździć równie długo jak 30 lat temu. A trwałości produktów ze wschodu nie skomentuję, bo każdy, kto przesiadał się z 5-letniego Malucha na 15-letniego Volkswagena albo Peugeota (nie mówiąc o Toyocie albo Volvie) natychmiast szokował się niezawodnością. Nie wiem tylko jak z lodówkami, bo te zachodnie znamy tylko dzisiejsze, nie te z lat np. 70-tych. Ale dzisiejszą lodówkę kupuje się za zarobek tygodniowy, a dawne Polary czy Miński – za roczny, więc to też trzeba wziąć pod uwagę. Lodówek i pralek Miele jakoś u ludzi nie widzę (ani sam nie kupuję) 🙂

      • No kg węgla w paliwie to kg węgla w spalinach – te kilka-kilkanascie procent co2 mniej przy gazie to są juz dane uzyskane w wyniku pomiarów w ruchu (internet to wspaniały wynalazek).

        Z czego wynika wysoka cena układów DI LPG nie wiem – pewnie po części z konieczności rozłożenia pompy paliwa (raczej nikt by nie chciał wiórów po obróbce w pompie) przed precyzyjnym wywierceniem i nagwintowaniem kilku otworków, po części pewnie z patentów (to takie rozwiązanie prawne służące hamowaniu postępu dla naszego wspólnego dobra)… jeśli głównie to pierwsze, to przy produkcji pompy koszty znacząco by spadły.

        Jeśli chodzi o wtrysk gazu do kolektora – to takie rozwiązanie występuje w dieslach – i że względu na dostarczenie do cylindra już homogenicznej mieszanki pozwala wykorzystać większą ilość powietrza. Podobno w niektórych silnikach lpg pozwala podnieść moc o 30-40 % 😳

        Jeśli chodzi o paliwo przyszłości, to mnie to interesuje ot tak, technicznie – biorąc pod uwagę to co wiem, metan jest kuszący.
        A politycy potrafią wywrócić wszystko do góry nogami w ciągu jednej nocy. Chociaż zdaję się, że Niemcy po wprowadzeniu zakazu silników spalinowych w 35 szybko powiedzieli, że go nie uznają 😀

        A z lodówką to anegdotka – nie wiadomo ile w niej prawdy, i czy samoregenerujący się kompresor to prawda (chociaż tak działa żarówka halogenowa). A jak skończyła planowana gospodarka (I co oferowała) to chyba wszyscy zainteresowani wiedzą…

      • lodówek zabardzo nie naprawiam, ale w ogromnej większości każda lodówka wytrzymuje przynajmniej 20 lat także w tej kwestii źle nigdzie nie było, gorzej z pralkami, jakieś 10 lat temu było najgorzej bo whirlpoole to aby do gwarancji 😉

        a co do Miele to ja mam nawet 2 pralki Miele 🙂
        jedna ta w ciągłym użyciu jest z lat 90 i jedynie elektrozawór wody w niej wymieniałem, podejrzewam, że wcześniej nikt nic nie wymieniał, a drugą znalazłem na wystawce, ale jeszcze do niej nie zaglądałem
        aaa i jeszcze trzecią mam ze złomu, taka sama jak ta pierwsza, jest na części bo znyrana mocno, ale jeszcze się z niej nic nie przydało 😉

  9. Wyjaśnienie produkcji silników z aluminium w ZSRR jest faktycznie dość ciekawe, to było ekonomicznie uzasadnione.

    Otóż, wiadomo było że samochód w warunkach ZSRR będzie eksploatowany w zasadzie bez końca, a przynajmniej tak długo, jak długo będzie do czego łatać. W dodatku, z uwagi na rozległość terytorialną, odległość do warsztatów naprawczych będzie wielka lub też warsztatów musi być więcej. Wyliczono więc, że bardziej opłaca się stworzyć sprzęt droższy w produkcji, z wymiennymi tulejami cylindrowymi, aby uniknąć konieczności wyposażania stacji obsługi w maszyny do rozwiercania cylindrów oraz produkcji – i logistyki – różnych rozmiarów tłoków. Zamiast tego, był po prostu tłok do silnika np M21, dostarczany w komplecie z tuleją i cały taki zestaw się zmieniało. Do tego produkowano panewki na „półszlif” – odpowiednio grubsze, aby uczynić konieczność szlifu wału dwakroć rzadszą. Czyniło to przy okazji blok silnika praktycznie wiecznym, a wały korbowe wymagały wymiany przy prawidłowej eksploatacji po 800 000 – milionie kilometrów (osiem napraw głównych).

    Podejrzewam, że mając już jeden warunek spełniony postanowiono pójść za ciosem i stworzyć bloki z aluminium – technologia była już wcześniej masowo stosowana w radzieckich motocyklach, a pozwoliła na lepszy rozkład mas i lepszą dynamikę w osobówkach czy większą ładowność w ciężarówkach.

    Ogólnie, to musiało być ogromne przedsięwzięcie, bo do produkcji nowej generacji silników otwarto cały kombinat ZMZ. Z lekkim opóźnieniem, dodajmy – najwcześniejsze Wołgi miały jeszcze stare, żeliwne M20.

    • Zeliwne bloki tez moga miec wymienne tuleje. Poza tym nie wiem czy aluminiowy blok jest drozszy w produkcji od zeliwnego. Wyzszy wydatek energetyczny, dalece trudniejsza obrobka skrawaniem oraz wiercenie i gwintowanie dziesiatkow precyzyjnych otworow

  10. Pamiętajmy też, że po wojnie właściwie cały świat miał nadprodukcję aluminium dla której nie bardzo było zastosowanie, za to cierpiał na niedobory stali – stąd też np aluminiowe nadwozia Panhardów.

    • Panhard, Land-Rover – fakt, były całe z aluminium z uwagi na dostępność surowca lepszą od stali. Ale to trwało bardzo krótko – gdzieś do początku lat 50-tych, nie wiem też dokładnie których krajów dotyczyło. Zachodniej Europy na pewno (zwłaszcza Niemiec i Anglii, gdzie produkcję aluminium rozwinięto do produkcji samolotów bojowych i po wojnie nie było dla niego zastosowania), ale już np. Amerykanie w ogóle nie mieli tego zjawiska. Podejrzewam więc, że ZSRR też mógł wcale nie mieć, zwłaszcza że u nich armię budowali głównie ze stali (największe w świecie siły pancerne i również po wojnie ogromny nacisk właśnie na ten typ broni). Ale może produkcję aluminium też rozwijali na potrzeby lotnictwa? Ciężko powiedzieć.

  11. ogólnie właśnie założenia i projektowanie w demoludach były niezłe i przewidywały eksploatację bardzo długowieczną.
    Niestety produkcja już za ty nie szła, wszystko robili z “gównolitu”, byle jak, byle na sztukę, dzięki czemu Żuki wytrzymywały 30tyś do remontu (tyle miały gwarancji nawet w latach 90) a np przeguby w syrenach rozpadały się od razu nawet po wyjeździe z fabryki mimo że były kopią przegubów Saaba których nikt nie wymieniał nigdy, chyba że przy remoncie po 40 latach…
    tak niestety działa “gospodarka” gdy pracownik jest wrogiem fabryki, fabryka wrogiem pracownika, rząd wrogiem obywatela a obywatele wrogiem rządu, każdy każdego nienawidzi i wszyscy robią wszystko (bo muszą, inaczej pójdą siedzieć) a więc robią to najgorzej jak potrafią, i przy tym kradnąc co tylko się da, to mniej więcej kwintesencja komuny

    • Kwintesencją jest to, że człowiek pracujący nie może liczyć na zachowanie owoców swojej pracy, podobnie na poziomie przedsiębiorstw (bo ich zysk nie należy formalnie do nikogo). Dlatego ani pracownik ani szefostwo nie ma interesu w efektywnej pracy, tylko w wykorzystywaniu zasobów na własne potrzeby (na najróżniejsze sposoby – nie tylko ordynarne wynoszenie czegokolwiek do domu, ale też np. rozwój swojej kariery poprzez decyzje zgodne z widzimisię konkretnych urzędników, itp.).

      Ale oczywiście skutek jest taki, jak piszesz – że bardzo szybko brakuje wszystkiego (łącznie z cukrem na Kubie i zbożem w ZSRR), i następuje stopniowy rozkład wszystkiego.

  12. Witam, często tu zaglądam, podziękowania dla autora za ogrom pracy i dla komenujących za poziom i kulturę dyskusji. Wracając do tematu, mieszkowy układ wspomagania hamulca, który zainteresował czytelników to Kelsey-Hayes, stosowany m.in. w Moparach z lat modelowych 1956-61. W komplecie jest zbiornik podciśnienia widoczny na lewym nadkolu. Tu można zobaczyć taki mieszek podczas pracy:

    https://youtu.be/N0HWQu1kvkE?feature=shared

    Również zespół prądnica/pompa wspomagania kierownicy pochodzi z półek Mopar. Wyglada to sądząc po zbiorniku na pompę Eaton.
    Szeroki pedał hamulca również wygląda jak z Chryslera, tyle że zamontowany do góry nogami.

    To nasuwa dwie tezy; albo ruscy skopiowali amerykańskie rozwiązania 1:1, albo zamontowano w samochodzie podczas remontu amerykańskie podzespoły. Albo obydwa na raz. Znalazłem inne zdjęcie komory silnika i wydaje się, ze na prądnicy nabite są znaki cyrylicą, równocześnie na wężu łączącym wzmacniacz ze zbiornikiem widać nadruk 7/16. Zabawne. Jeśli zastosowano amerykańską pompę wspomagania kierownicy jej wydajność lub ciśnienie mogą być nieodpowiednio dobrane dla przekładni, co skutkuje opisanym w tekście kiepskim dzialaniem. Możliwe też, że rosyjscy inżynierowie źle wykonali swoją pracę podczas kopiowania i tak to dziala.

    • Bardzo wartościowe komentarze, wielkie dzięki!!

      To prawda, że w trakcie restaurowania samochodu często sięga się po zamienniki, zwłaszcza w modelach ze słabą dostępnością oryginałów. Nawet Polacy Mikrusy odbudowują często na niemieckich częściach Goggomobila (bo to była dość wierna kopia, a jakość i dostępność zupełnie inne).

  13. Pamiętam jam mój tato bywał na giełdzie w Krakowie i kupował części do Skody 100. Głównie szukał całych, kompletnych, reflektorów przednich, których nie można było dostać w sklepie na ul. Prandoty. Były tylko tzw. wkłady optyczne. Pewnego razu, po powrocie, powiedział -” Nie uwierzycie co było do sprzedania. “Czajka, czarna”. Pewnie to ta sama, tego taksówkarza. Cieszę się, że nie poszła na złom. I jeździ dalej.

    • Jest oczywiście duża szansa, że to ta, ale Czajek w Polsce jeździło pewnie więcej, a czarne były praktycznie wszystkie, więc pewności mieć nie możemy.

  14. W moim rodzinnym mieście (15 tyś. miasteczko na wschodzie kraju) były dwie Czajki w rękach prywatnej inicjatywy w latach ’80 minionego wieku. Jedna taksówkarza, który ją wrastał przy wejściu do kamienicy (podobno z dieslem Ursusa), a druga rzemieślnika – też wrastająca tylko na podworku. W latach ’90 już ich nie widywałem. Nigdy też nie widziałem jak jeżdżą. Przypuszczam, że to był import z któregoś z demoludów w stanie zajechanym bez szans na sensowny serwis skoro nigdzie części do tego nie było.
    Pamiętam je bardzo dobrze, bo to było jak UFO w tamtych czasach. Pojawiał się jeszcze jeden złoty amerykański krążownik na szprychowych kołach, ale rzadko, pewnie przejazdem. Nawet nie wiem jakiej marki.

  15. Pierwsza generacja Czajki miała swój niepowtarzalny styl, w odróżnieniu od późniejszego modelu, który po prostu był brzydki. W jasnym malowaniu nieodparcie kojarzy mi się z taksówkami Checker Marathon, pewnie dlatego, że i one nie miały tak “wysublimowanych kształtów” jak produkty z Detroit (praktyczność). Ciekawe, jak wygląda sprawa awaryjności sowieckiego krążownika, a zwłaszcza na pozór drobne, a jednak dające w przysłowiową kość usterki, powiedzmy z przyciskami zmiany biegów, które mogą się obluzować i wpaść w czeluść deski rozdzielczej, tak, jak to się przydarzyło Jamesowi Mayowi w jednym z odcinków “Top Gear”?

    • Aleksander przywiózł Czajkę niedawno, jeszcze nie zdążył spalania porządnie zmierzyć, więc o awaryjności trudno wyrokować. Ale tak jak pisałem, to jest odbudowany egzemplarz, więc jego niezawodność nie zależy od pracy fabryki 44 lata temu, tylko od restaurujących. A ich robota przynajmniej wizualnie wygląda na rzetelną.

      • Też mi to wygląda na solidną robotę, o której w fabryce GAZ-a za “późnego Breżniewa”, nikomu się nie śniło, bo i po co?

      • Możemy śmieszkować, ale śmiem twierdzić, że oryginalne wykonanie GAZ-a też musiało być solidne. Po pierwsze to było nie było ręczna niskoseryjna produkcja, po drugie to nie było auto dla Kowalskiego, który cieszył się że dostał talon na cokolwiek, tylko dla ludzi, których gniew lub zadowolenie realnie mogly przełożyć się na dalsze losy załogi.

      • Aleksander mówił, że warstwa ołowiu na blachach była tak gruba, że czujnik lakieru nie dostawał sygnału. To chyba nie jest to, co określamy mianem solidnej roboty?

      • Bo prawdziwy sowiecki samochód jest od tego żeby był “gniotsa nie łamiotsa”, a nie żeby go badać jakimiś zachodnimi wynalazkami jak czujniki lakieru. Ważne żeby takiemu towarzyszowi Andropowowi przy wysiadaniu klamka w ręku nie została, bo wtedy cała zmiana jedzie na wycieczkę zakładową na białe niedźwiedzie, a czy równają blachę ołowiem, czy w inny sposób, to już drugorzędne – z zewnątrz nie widać, a w świecie zagrożonym wojna nuklearną taki ołów to nawet dodatkowe zabezpieczenie przed promieniowaniem 😉

      • W latach 50-tych wyrównywanie blach ołowiem było powszechne nawet na Zachodzie, ale tam to robili tylko miejscowo i minimalnie, tak jak blacharz szpachluje po wypadku (masz np. 400 mikrometrów lakieru zamiast 150). Mierniki mają zakres do około 2 mm (czyli 2000 mikrometrów), i tej skali w Czajce brakowało na większości blach, a gdzieniegdzie pokazywało np. 1600. Taka różnica to była.

        Poza tym zachodnie fabryki najdalej w latach 60-tych osiągnęły taki poziom jakości wykonania, że wyrównywanie ołowiem stało się zbędne. W Gorki, jak widać, stosowali to jeszcze przynajmniej w 1979r., a kto wie, czy i nie w następcy, produkowanym do 1988r. Nie wiem jak w Wołgach, czy one były lepsze?

      • @Jerzy
        Syrenę też początkowo wytwarzano ręcznie, a jakie były tego efekty, wszyscy dobrze wiemy. Teoretycznie nie ma co porównywać obu pojazdów, w końcu to nie taka sama klasa i docelowa grupa odbiorców, a mimo to zestawienie praktycznie samo się nasuwa. Przypuszczam jednak, że poziom bałaganu, niekompetencji i “tumiwisizmu”, nie wspominając już o nadużywaniu alko przez załogę, w gorkowskiej fabryce był o wiele większy, niż to miało miejsce w FSO, zwłaszcza w końcówce stagnacyjnej epoki breżniewowskiego “żywego trupa”.

      • Nie mam tyle doświadczeń z oryginalnymi radzieckimi samochodami, żeby coś wyrokować. Tata jeździł dłuższy czas Ładą 2103 z 1976r. i był zadowolony (jak na tamte czasy), za to o Ładach z 80-tych lat mówili, że były już dużo gorsze. Zaporożce nigdy nie były dobre, o Moskwiczach nie wiem nic. Może zakładów GAZ faktycznie lepiej pilnowali z uwagi na priorytetowych odbiorców? Nie mam pojęcia.

  16. U nas też jeździł jeden egzemplarz w rękach prywatnych i uwaga – miał telefon. To znaczy jakąś tam pewnie radiostację ze słuchawką, ale miał 😉

    Gdy jechała, odbiór był raczej obojętny. Wielki kloc, głośny, a niezbyt szybki, wyglądający po prostu staro. Poważania nie było już w latach 80-tych. Nam, dzieciakom, podobała się ta radiostacja. Jak u Carringtonów!

    • Z pozostałościami podobnej radiostacji zetknąłem się kiedyś, tyle że nie w żadnym sowieckim krążowniku, ale w dość mocno sfatygowanych Fiacie 132 i Peugeocie 505. Widać oba miały albo wyłącznie BOR-owską, albo też mieszaną BOR-owsko-bezpieczniacką przeszłość.

      • Żeby tam tylko jakieś pociągi pod Lublinem nie stanęły!! 😉 😉 😉

      • Noooo i stanęły, pod Łodzią aż…

        A to faktycznie mogło być to. Najważniejsze, że była słuchawka jak w telefonie – ja np. wtedy telefonu żadnego nie miałem i szpan był ogromny. Nawet próbowałem namówić rodziców na zakup takiej Czajki, żebyśmy mieli w końcu telefon 😉

      • hehehehe dobre 🙂
        a z tym radio-stopem to też wystarczy żeby ktoś miał taki radiotelefon kolejowy z jakiejś likwidacji i też może sobie takie zatrzymania wysyłać, ja taki mogłem kiedyś kupić za grosze, ale że to na jakieś bezużyteczne dla mnie częstotliwości to nie kupiłem, to taki Radmor 3066
        ten radio-stop to jest ten czerwony przycisk w czerwonym kółku:
        https://www.olx.pl/d/oferta/radiotelefon-pkp-radmor-3066-CID99-IDWVkHH.html

      • Nie tylko kolejowym – każdym radiem można to ponoć nadać, trzeba tylko znać “przepis”, ale on jest ogólnodostępny, do wygooglowania w minutę.

  17. Jak zwykle genialny wpis . Ja nigdy nie miałem okazji na żywo zobaczyć Czajki , tym bardziej chętnie o niej przeczytałem . Już kiedyś to pisałem ale jeszcze raz powtórzę : czasem nie wiem czy więcej wiedzy jest w artykule czy w komentarzach 😉
    P.s jest mała literówka: zwraca cztroprzelotowy gaźnik.

    • Dzięki, poprawione 🙂

      A dzięki Komentatorom sam dowiaduję się bardzo dużo!!

  18. Właśnie sobie obejrzałem ósmy odcinek serialu Alternatywy 4 – Wesele . I tam w pierwszej scenie para młodych zajeżdża pod blok właśnie czarną Czajką. Za nią dwa mercedesy pontony i jakiś radziecki pojazd , Chyba Wołga. A pod blokiem sąsiad ogląda swoje rozwalone P70 🙂