PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: DINO POD DINO
Niektórzy jeżdżą Golfem w golfie. Inni – Polo w polo. A my pojechaliśmy Dino pod Dino.
Zdjęcie pod Dino to oczywiście żart. W pewnym sensie kosztowny, bo żeby je zrobić, zrezygnowaliśmy z wyjazdu na autostradę, bo było nie po drodze. Odpadła istotna część testu, w zamian za śmieszną fotkę. Jak w starym wierszyku: “jechał ksiądz do Rzymu, sprawa była pilna, dla lepszego rymu zawrócił do Wilna“. Chociaż tym samochodem to ja bym jednak zdecydowanie wolał na południe, przez wysokie góry, nad błękitną wodę…
Można się rozmarzyć: włoskie GT sprzed kryzysu naftowego, karoseria 2+2 sygnowana przez Bertone, a projektowana przez Giugiaro i Gandiniego, sześciocylindrowy silnik konstrukcji Vitorio Jano i Aurelio Lamprediego (z na poły mitycznym wkładem przedwcześnie zmarłego Dino Ferrariego), rozrząd DOHC, czerwone pole od 8.000, pierwszy w świecie elektroniczny zapłon, trzy gaźniki, pięć biegów, seryjny dyfrencjał ze szperą, niezależne zawieszenie i wentylowane tarcze hamulcowe przy każdej z magnezowych felg Cromodora, skórzane fotele, drewniano-aluminiowa kierownica – a to wszystko złożone w zakładzie Ferrari w Maranello.
Czego więcej trzeba? Niektórym pewnie lepszego znaczka firmowego – ale ja zawsze powtarzam, że uprzedzeń do Fiata nie żywię. Mnie turyński gigant kojarzy się nie tylko z awaryjnymi, kaszlącymi dwucylindrówkami z trudnością mieszczącymi wychudzoną emerytkę z jamnikiem, ale też z wielkim automobilowym imperium tworzącym np. pierwowzory nowoczesnych kompaktów (z których Volkswagen kopiował Golfa) oraz wiele luksusowych limuzyn i grand tourerów.
Otto Vu, rodzina 1800/2100/2300, 2300 S coupé, 130 sedan i coupé, wreszcie Dino: one wszystkie rywalizowały w najwyższych segmentach, z najbardziej prestiżowymi autami (otwierający listę 8V – nawet w super-elitarnym gronie pereł coachbuildingu). Sprzedażowo nie wygrywały z Porsche, Mercedesami czy Jaguarami, ale to raczej przez pochodzenie z Italii, utrudniające przebicie się na najbogatszych rynkach anglosasko-germańskich – bo dziennikarskie testy potwierdzały ich pełną konkurencyjność wobec największych legend. Niektórzy spodziewają się pewnie sztandarowego dopisku “przy znacząco niższej cenie“, ale nie – to akurat nieprawda.
Na kluczowych rynkach eksportowych topowych Fiatów nie wyceniano bynajmniej okazyjnie. Debiutujące w 1969r. Dino 2400 kosztowało w RFN 25 tys. DM, podczas gdy Porsche za 911-tkę chciało od 21.645 (coupé), BMW za 2800 CS – 22.980, Mercedes za “Pagodę” 280 SL – 23.254, Jaguar za E-Type’a – od 27.195. Fiat nie miał tu żadnych kompleksów, bo parweniuszem absolutnie nie był.
Foto: praca własna
***
Alfredo “Dino” Ferrari zmarł na dystrofię mięśni w 1956r., w wieku zaledwie 24 lat. Niedługo wcześniej powstał 1,5-litrowy silnik V6 dla bolidów Formuły 2: po śmierci Dino nazwany jego imieniem i czasem mu przypisywany, ale w istocie skonstruowany przez węgiersko-włoskiego inżyniera Vitorio Jano, któremu niedoszły dziedzic firmy zasugerował tylko nietypowy, 65-stopniowy kąt rozwarcia cylindrów (wymagało to specjalnej konstrukcji wału korbowego, z podzielonymi czopami korbowymi przesuniętymi o 55º w obrębie każdej pary cylindrów, by zachować równe odstępy zapłonów). Przyczyna była banalna: przy zwyczajowych 60 stopniach pomiędzy głowicami nie mieściły się duże, wyczynowe gaźniki Webera. A że dodatkowo w tym układzie lepiej pracowały kolektory wydechowe, rozwiązanie zachowano w kolejnych latach i generacjach silników Formuły 2, które dla upamiętnienia Dino wciąż nazywano jego imieniem.
W 1967r. przepisy Formuły 2 ustaliły maksymalną pojemność 1,6 litra i… obowiązkowe wyprodukowanie przynajmniej 500 sztuk wersji drogowej. Dla ówczesnego Ferrari ten wymóg był zaporowy – stąd pomysł utworzenia nowej, bardziej masowej marki Dino.
Logo oparto na podpisie nieżyjącego juniora
Foto:
Samochód drogowy nazwano Dino 206 GT (od dwulitrowej pojemności i sześciu cylindrów), ale dziś wszyscy uznają go za pełnoprawne Ferrari – w dodatku przełomowe, bo pierwsze z centralnie umieszczonym silnikiem. Kosztował ponad 40 tys. marek: znacznie poniżej 70 tys. żądanych za 12-cylindrową Daytonę, ale wciąż dużo za dużo, by szybko sprzedać 500 sztuk. Nawet z pomocą nowej, wydajnej linii produkcyjnej, którą sfinansował nowy partner Ferrari – koncern Fiata.
Foto: Licencja CC
,Marka Dino przetrwała do 1975r., kiedy to, po rozwianiu obaw o rozmycie prestiżu, tańszym modelom przyznano prawo do mitycznego wierzgającego konika. Ale doraźnie, dla uzyskania homologacji, 65-stopniową V6-tkę postanowiono wkładać pod maski z logo Fiata. Zadziałało: model nazwany Fiatem Dino w niecałe trzy lata znalazł 4.833 klientów.
Pierścień okalający czerwone logo miał fabrycznie złotą powłokę. Niestety mało trwałą, ale jej starcie tylko dodaje szlachetnej patyny…
Foto: praca własna
***
Najważniejsze cechy Dino wymieniłem we wstępie, jednak trzeba dodać, że w latach 1966-73 powstały dwie generacje, z dwoma różnymi silnikami, a każda miała po dwa nadwozia (otwarte i zamknięte). Daje to cztery dość różne samochody.
Coupé firmy Bertone naszkicował młody Giorgio Giugiaro, a po jego odejściu ze studia dokończył Marcello Gandini. Określane jako czteromiejscowe, mierzyło ono 4.514 mm x 1.696 mm przy wysokości 1.287 mm i rozstawie osi 2.550 mm.
Foto: materiał producenta
Spider – autorstwa Pininfariny – miał tylko dwa miejsca i mniejsze rozmiary: 4.109 x 1.709 mm, przy wysokości 1.245 mm i rozstawie osi 2.256 mm. W zakrętach był szybszy, choć bardziej narowisty.
Foto: materiał producenta
Do grudnia 1969r. produkowano Dino dwulitrowe. Silnik z aluminiowym blokiem i mokrymi tulejami cylindrowymi dopracował Aurelio Lampredi: wybrał on bardzo krótkoskokowe wymiary (86 x 57 mm), sprężanie 9:1, półkuliste komory spalania, dwa wałki rozrządu i trzy gaźniki, co dało moc 160 KM przy 7.200 obrotach, moment 163 Nm przy 6.000 i prawdziwie wybuchowy temperament: najpierw długo nic, a tuż przed czerwonym polem eksplozja.
STO SZEŚĆDZIESIĄT KONI Z DWÓCH LITRÓW, w 1966r.!! Jednostki Dino 206 GT i Fiata nie różniły się niczym, produkowano je na jednej linii w Turynie – dlatego wyższa katalogowa moc Ferrari (180 KM) jest najprawdopodobniej zmyślona. Silnik łączono z fiatowską, pięciobiegową przekładnią i dyferencjałem z blokadą TorSen, co dawało maksymalną prędkość 200 km/h i przyspieszenie do setki w 9,5 sekundy. Doskonale jak na dwulitrówkę, choć kosztem skrajnie wysokoobrotowego charakteru, trudnego i męczącego na drodze. No ale w końcu chodziło o homologowanie silnika Formuły 2.
Zawieszenie przypominało naszego 125p: z przodu wahacze poprzeczne, sprężyny i stabilizator, z tyłu sztywna oś na resorach (jednopiórowych w spiderze, dwupiórowych w coupé), z wzdłużnymi drążkami reakcyjnymi. Wszystkie cztery tarcze hamulcowe były wentylowane – to ewenement nie tylko w latach 60-tych!!
Wiele zmieniło się w grudniu 1969r. Restylizacja zewnętrzna była kosmetyczna (najłatwiej rozpoznać grill – czarny zamiast srebrzystego), natomiast wnętrze zyskało elegantszy wystrój, a technikę znacząco zmodernizowano. Tylne zawieszenie zastąpiono niezależnym – zaadaptowanym z Fiata 130, a złożonym z układu wahaczy skośnych, podwójnych poprzecznych, McPhersonów i sprężyn resorujących. Ulepszone hamulce Girlinga, z dwoma obwodami i dodatkową pompą elektryczną “dorabiającą” podciśnienie dla serwa, trafiały w identycznej formie do De Tomaso Pantery i Lamborghini Miury.
Obie wersje podwozia
Foto: materiał producenta
Krytykowaną za brak precyzji przekładnię zastąpił wyrób niemieckiej firmy ZF z lżejszą, aluminiową obudową, tzw. typu dog-leg (z jedynką w tradycyjnym miejscu dwójki). Poza tym głęboko przeprojektowano silnik: ponieważ Ferrari zrezygnowało ze startów w Formule 2, Aurelio Lampredi zmienił blok na żeliwny (solidniejszy i cichszy), a cylindry powiększył do 92,5 mm × 60 mm, co dało pojemność 2.417 cm³ i znacznie poprawiło elastyczność. Moc wzrosła do 180 KM przy 6.600 obrotach, moment do 216 Nm przy 4.600.
2,4-litrówka z niemiecką skrzynią pozwoliły osiągać 210 km/h i przyspieszać do setki w 8,7 sekundy, ale przede wszystkim przyjemniej i harmonijniej pracowały w normalnym ruchu
Foto: materiał producenta
Używalności na co dzień miał też służyć elektroniczny, kondensatorowy zapłon Dinoplex, opracowany dla Dino przez Magnetti Marelli: powstał on po wypuszczeniu 500 homologacyjnych dwulitrówek z zapłonem klasycznym, w których powolny ruch miejski powodował zarzucanie świec. Łagodniejsza wersja 2,4-litrowa prawdopodobnie nie miałaby tego problemu, ale producent pozostawił nowoczesne rozwiązanie, którym bardzo się chlubił.
Materiał producenta
Seria I była montowana w fiatowskiej fabryce w Rivalta, seria II – tylko w Maranello, które przechodziło głęboki kryzys i cierpiało na niedostatek pracy (na zdjęciach widać równoległy montaż Dino 206 GT). Dwulitrowy Fiat powstał w 3.629 egzemplarzach zamkniętych i 1.133 otwartych, 2,4-litrowy – w 2.414 zamkniętych i tylko 425 otwartych. Razem – 7.601 sztuk.
Foto: materiał producenta
Nadwozia obu serii powstawały w zakładzie Bertone w Grugliasco – na jednej linii z konkurencyjnymi Alfami-Romeo Montreal
Foto: materiał producenta
***
Kolega Bart, który w swym życiu posiadał już większość powojennych modeli Fiata, Dino kupował dwukrotnie: raz jeszcze na studiach, w roku 2000, a ponownie – w zeszłym roku.
Jego pierwsza sztuka – brązowa dwulitrówka – wyglądała ładnie, choć mechanicznie była ruiną, rzadko palącą na sześć cylindrów. Ćwierć wieku temu budziła podobne reakcje jak dziś: najpierw zachwyt, a po chwili niedowierzanie, że takie cudo wypuszczał Fiat.
Foto: dostarczył Bart
Foto: dostarczył Bart
Aktualne Dino Barta to rocznik 1971, czyli już 2400, z ciekawym numerem nadwozia 4567. Oryginalnie pomalowane na kolor rosso ossido (“rdzawa czerwień” – przynajmniej nie trzeba się z minią krępować, buhahaha!!), a od 1998r. – na fiatowski, choć anachroniczny odcień blu trinidad, który zależnie od światła mieni się granatowo lub fioletowo. Pierwsze dwadzieścia lat, 1971-91, auto spędziło z jednym właścicielem – włoskim restauratorem, który w międzyczasie przeprowadził się z ojczyzny do Holandii. Tam pozostało do 2018r., w rękach kolejnych członków klubu Fiata Dino, i jako egzemplarz wzorcowy zostało kilkakrotnie opisane w samochodowej prasie. Później trafiło do południowej Francji, skąd w zeszłym roku do Krakowa przywiózł je Bart. Z drugim lakierem i nową tapicerką, ale też nigdy nie rozbieranym silnikiem i oryginalnym przebiegiem 142 tys. km, potwierdzonym dokumentacją serwisową.
Sylwetka na pierwszy rzut oka nie wygląda na dzieło Giugiaro czy Gandiniego, ale w tamtych czasach obaj oni rysowali właśnie tak – z dominacją lekkich krzywizn i zaokrąglonych bioder, choć bez przeładowania ozdobami.
Foto: praca własna
Zderzak pozostał chromowany, z białymi migaczami, pojedyncze, chromowane lusterko wsteczne też trąci latami 50-tymi. Grill jest już czarny i robi wrażenie lekko zmarszczonego czoła zawadiaki przechodząc w wielką, wklęsłą maskę silnika. Wycieraczki poruszają się w przeciwne strony – jak w Mercedesie W115.
Foto: praca własna
Kratka w błotniku – jest, podpis włoskiego stylisty – jest, magnezowe felgi Cromodora z oponami 205/70 14 – są. Lakier nie pochodzi z fabrycznej palety Dino, ale pasuje mu znakomicie.
Foto: praca własna
Coupé czy fastback – jak zwał, tak zwał, ścisłych definicji nikt nigdy nie podał. Obficie przeszklone nadwozie mieści czwórkę dorosłych i choć stylistycznie bardziej przypomina Audi 100 coupé niż Lamborghini Islero czy Maserati Khamsin, to technicznie bliżej mu do tych ostatnich. Linia jest piękna, proporcje właściwe, a dziką furię wcale nie każdy lubi.
Foto: praca własna
Mniej harmonijnie prezentują się boczne okna: kanciaste z przodu, mieszane z tyłu, do tego wciśnięte w dość grube ramki (okno tylne opuszcza się tylko odrobinę, bo głębiej uderza w nadkole). Bardziej finezyjny jest tył z łukowato uniesionym błotnikiem, wkomponowaną kratką wentylacyjną i czysto opadającym bagażnikiem.
Foto: praca własna
Z tyłu robotę robią podwójny wydech i trójkolorowe lampy identyczne z… Lamborghini Miurą SV!! A także, oczywiście, autograf Dino Ferrariego umieszczony pod spatynowanym znaczkiem Fiata.
Foto: praca własna
Bagażnik jest długi, ale bardzo płytki: ma ledwie ponad 200 litrów, bo pod podłogą leży koło zapasowe, a pod kołem jeszcze bak. Wąskich walizek-kabinówek weszłoby tu poziomo kilka, jednak do podróżowania odrobinę tu ciasno.
Foto: praca własna
W środku zachował się jedyny fragment oryginalnej tapicerki, koloru ciemnoczerwonego (która z fabrycznym lakierem zlewała się pewnie w jedną plamę, ale z aktualnym współgrałaby doskonale)
Foto: praca własna
Wnętrze Dino jest szlachetniejsze niż wygląd zewnętrzny: w latach 60-tych spokojnie można by przyczepić mu znaczek Lamborghini czy Maserati
Foto: praca własna
Fletnerek uchyla się pokrętłem, okno główne – opuszcza elektrycznie. Seryjnie.
Foto: praca własna
Słyszycie to trzaśnięcie drzwi, kliknięcie kluczyka w stacyjce, a potem wybuch w podwójnym wydechu trzygaźnikowej V6-tki? Tej, której pierwsze szkice przygotowywał Vitorio Jano, legendarny twórca przedwojennych Alf-Romeo, w porozumieniu ze śmiertelnie chorym Dino Ferrarim…? Są też dwa podpisy coachbuildera – na progu i nad pokrywą schowka. Wspólny kolega mój i Barta, Wojtek od testowanej wiosną Lancii Gammy, sugerował już, że napis BERTONE trzeba przerobić na BART ONE – jak u amerykańskiego prezydenta 😉 .
Foto: praca własna
Oryginalnie był tu ciemnoczerwony welur. Jak dla mnie szkoda, że go już nie ma (tym bardziej że jedyna skóra w palecie Dino była inna – miała kolor brązowych, wizytowych butów, jak w 2300 S coupé). Pasy są tylko biodrowe i niezwijane, za to fotele – najbardziej rasowe, jakie można sobie wymarzyć. Ciekawostka: cięgło otwierania bagażnika wraz z zamkiem znajduje się pod drzwiami kierowcy.
Foto: praca własna
2+2 to raczej nie jest, pełny czteromiejscowiec… według dzisiejszych standardów też nie, choć wtedy, ponad pół wieku temu, tak właśnie Dino opisywano. Ludzie musieli być mniejsi, a przede wszystkim mniej wymagający.
Foto: praca własna
Od domorosłych znawców Bart nieraz słyszy, że założył przełączniki z Poloneza. Fiatowskie części w Fiacie – ależ sensacja!! Ja, jako wychowany w Ładzie 2103, też widzę pełno analogii: podobne drewno, okrągłe nawiewy, rączka hamulca ręcznego, zapalniczka, mieszek dźwigni biegów, itp. Mój tata nie woził jednak fachowych, skórzanych rękawiczek rajdowych.
Foto: praca własna
Stacyjkę Włosi zrobili z prawej (Łada miała z lewej, jak Porsche), za to ogólny design to poziom Ferrari
Foto: praca własna
Przy wsiadaniu – podobnie jak w 2300 S coupé – serce przyspiesza bicie. Siedzi się niżej, bardziej sportowo, choć nogi również trzeba rozciągnąć (co ciekawe, regulacji fotela brakło mi w przód: ze względu na pedały życzyłbym sobie siedzieć ząbek bliżej, choć kierownica była już ząbek za blisko). Ogólnie ergonomia nadal pozostawia pole do poprawy, jednak poprzednika wyprzedza o lata świetlne.
Foto: praca własna
Od profilu maski, poprzez zakrzywiony zestaw wskaźników i baterię przełączników na konsoli, aż po drewniano-aluminiową kierownicę – to wnętrze jest jak malownicze toskańskie miasteczko, tzn. poprawić w nim nie da się nic. Tak wygląda esencja klasycznego, włoskiego gran turismo, tyle że późniejszego i dojrzalszego od 2300 S coupé.
Foto: praca własna
Przewrotnie powtórzę, że dla mnie to Łada – łącznie z pokrętłem zerującym licznik przebiegu i kształtem kluczyka stacyjki. Inne są tylko skale wskaźników (obrotomierz do 9.000, szybkościomierz do 250!!), zegarek i dołożony termometr oleju. To oczywiście nie wada, ale pochodzenie tego kokpitu nadaje mocnego uzasadnienia mojej dziecięcej fascynacji samochodem taty 😉
Foto: praca własna
Oto Italia w pigułce: strzałki są prawdziwymi strzałami, kontrolki – jak oszlifowane diamenty. Stan licznika jest autentyczny, przekręcony tylko raz.
Foto: praca własna
***
Przez pierwsze dwa lata Dino produkowano równolegle z 2300 S coupé, co niemal całkiem zastopowało sprzedaż staruszka. Trudno się dziwić, bo chromowany grand tourer jest dzisiaj wspaniałym klasykiem, ale stojąc w salonie obok Dino musiał przypominać Warszawę przy 125p.
Starego modelu na pewno nie rysowano wokół sylwetki człowieka, przy nowszym mógłbym w to uwierzyć. Owa sylwetka nie była raczej moja, bo ja wciąż mam zbyt krótkie nogi – ale tutaj już tylko trochę. Dzięki dobrze podpierającemu fotelowi nie muszę wisieć na kierownicy, a długa maska silnika i imponujący drewniany kokpit najeżony niezliczonymi instrumentami pozwalają wczuć się w prawdziwe ściganie.
2300 S był prawdziwym antykiem, obiektem muzealnym, choć jak najbardziej potrafiącym wzburzyć samochodziarską krew. Dino to najprawdziwszy sportowiec: jeździ męsko i ostro, domaga się zdecydowanej ręki, ale w zamian wyzwala wulkan neuroprzekaźników. Również dziś, niemal 60 lat od premiery.
Dino nie pachnie dziadkowymi butami, nie gotuje benzyny w przewodach ani nie stawia oporu wchodząc w zakręty. Drążek przekładni ma krótki i precyzyjny, zupełnie nie jak z lat 60-tych (“niemiecka precyzja” – powiedzą fanboje), breloczek o nic nie stuka, a kierownica – choć nie mniej efektowna – nie zasłania już zegarów, nie zmusza do nienaturalnego rozwierania ramion ani wykręcania nadgarstków w poszukiwaniu klawiszy. To jest zupełnie inny świat, mimo dwuletniej produkcji “na zakładkę”.
2300 S skłaniał do jazdy dostojnej, dlatego Bart kilkakrotnie strofował mnie za zbyt wysokie biegi (“powtarzam – nie jeździmy poniżej dwóch tysięcy!!“). Tu nie zdarzyło się to ani razu, bo V6-tka z Maranello aż prosi się o obroty. O dziwo, nie protestuje przy ruszaniu z dwójki ani schodzeniu do 20 km/h na trójce, ale jej żywioł zaczyna się od 3.000. Do końca nie kręciłem, bo nie jestem sadystą ani szwajcarskim dziennikarzem (oni, swoim zwyczajem, ciągnęli biegi do 8.500 – zobaczcie sobie, gdzie to jest na skali – i pisali, że silnik wytrzymał). Natomiast 5.000 nie żałowałem, a wtedy auto naprawdę kopie w plecy. Oraz pięknie brzmi: jak każdy włoski silnik na ucho kręci się szybciej niż w rzeczywistości, tyle że tutaj nie skłania to do wcześniejszych zmian biegów, bo człowiek chce jeszcze i jeszcze. Zachęca też żywa reakcja na gaz – inna niż dziś, bo bardziej liniowa. Współczesne silniki wydają się rozwijać całą moc na pierwszych dwóch centymetrach skoku pedału, dawne trzeba cisnąć mocniej, ale niektóre z nich – np. w Dino – czekają na to z niecierpliwością i pokazują, że to uwielbiają. Sam czas przyspieszenia do setki – 8,7 sekundy – odpowiada ówczesnym Porsche 911.
Silnik widać słabo, z powodu ogromnej obudowy filtra powietrza (całkowicie ukrywającej zestaw trzech gaźników, co odrobinę mnie rozczarowało). Komorę wypełnia jednak dość szczelnie, a ona nie jest przecież mała.
Foto: praca własna
Nie odmówiłem sobie sfotografowania pionierskiego modułu zapłonowego, nazwanego Dinoplex i w stanie działającym kosztującego dziś nawet 3.000 €. U Barta, odpukać, działa jak zegarek – ale gdyby nie daj Boże przestał, to wystarczy przestawić czarny przełącznik z pozycji NORMALE na EMERGENZA, by aktywować awaryjny system na klasycznych platynkach (dygresja: w trybie mechanicznym w kość dostawała cewka, której parametry były obliczone na potrzeby elektroniki. Problem usunięto w Fiacie 130 montując dwie cewki – w razie awarii modułu kabel należało przepiąć na tę drugą, normalnie nieużywaną).
Foto: praca własna
Niezależne zawieszenie Dino nie ma wykazuje toporności sztywnych osi 2300 S czy 125-tki: w zakrętach, niezależnie od stanu nawierzchni, tylna oś podąża za przednią, nie podskakując na wybojach ani nie uślizgując się na zewnątrz. Nie ma problemu z progami zwalniającymi ani szutrówką – komfort świetnie zbalansowano z własnościami jezdnymi. To nie jest jeden ze sportowców wytrzepujących plomby z zębów. Podobnież hamulce działają świetnie, nawet przy dynamicznej jeździe, mimo 60 lat na karku. To bardzo rzadka sprawa – dotąd przeżyłem to tylko w Citroënie DS i Mercedesach z czterema tarczami (od późnej “Pagody” wzwyż).
Minusów Dino ma niewiele. O bagażniku, zbyt małym do Wielkiej Turystyki, już wspominałem. Niewspomagana i relatywnie mała kierownica wymaga sporo siły, ale to niekoniecznie wada: na postoju kręcenie faktycznie jest trudne, natomiast po ruszeniu zmienia się w czynność męską i analogową, lecz przyjemną, z prawie dzisiejszą responsywnością. Przeszkadza trochę brak prawego lusterka i beznadziejne lusterko lewe – małe i położone zbyt blisko, przez co wygodniej obrócić głowę. W autach zabytkowych to zresztą typowy problem.
Mylić może przekładnia – dzieło firmy ZF (mój mechanik Paweł rozwija ten skrót jako Zeppelinfabrik – bo faktycznie, zakład mieści się w Friedriechshafen nad Jeziorem Bodeńskim, w budynkach dawnego producenta sterowców). W miejscu jedynki mamy wsteczny (na szczęście zabezpieczony blokadą – by go włączyć, drążek trzeba mocno wcisnąć), jedynka jest tam, gdzie spodziewamy się dwójki, itp. Konfuzji można uniknąć ruszając z dwójki i używając skrzyni jak czterobiegowej – bo zasadniczo stąd wziął się układ dog-leg, że w wyścigach jedynki używa się tylko raz, a i w ruchu drogowym mocne, sportowe silniki pozwalają przesunąć zakresy biegów. Tutaj 100 km/h odpowiada 4.000 obrotów na czwórce i 3.500 na piątce: przez chęć postawienia Dino pod Dino nie wiem, jak jechałoby się po autostradzie – podejrzewam, że głośno, ale soczysty gang silnika też potrafi hipnotyzować.
Soczysty gang zachęca też do mieszania biegami. Drążek pracuje z pewnym oporem, ale to opór przyjemny, “klikający”. Płaszczyzny 2-3 i 4-5 leżą dość blisko, więc na początku można nie trafić, ale człowiek szybko się uczy. Ponadto, zachęcony komentarzami pod wpisem o Cinquecento, u Barta spróbowałem hamowania z redukcją i międzygazem piętą: zsynchronizowanie wszystkich ruchów nie jest proste, ale faktycznie, pedały Fiatów ułożone są idealnie do naciskania gazu i hamulca dwoma końcami podeszwy, a dzięki podniesionym obrotom niższy bieg wchodzi jak po maśle. Oczywiście, żeby taka taktyka coś dała, trzeba wyćwiczyć ją do perfekcji, ale samo próbowanie dla zabawy daje ogromną satysfakcję (w innych autach gaz leży często zbyt głęboko, by dozować go nie tracąc płynności i efektywności hamowania).
Udało się przetestować szperę: co prawda tylko przy ustawianiu się do zdjęć i nawracaniu jednym kołem poza asfaltem, ale tyle wystarczy: przy klasycznym dyferencjale spod jednego z kół poleciałaby pewnie fontanna żwiru, tymczasem Dino zachowało się bardzo kulturalnie.
Przy takich okazjach cieszę się, że urodziłem się w Małopolsce, gdzie takie drogi, w dowolnej ilości, mam praktycznie pod samym domem. Stąd nie trzeba uciekać w Alpy ani do Toskanii, by cieszyć się zaangażowaną jazdą. Co oczywiście nie znaczy, że dalsze podróże nie mają sensu. Ani że wypalają dziury w portfelu: Szwajcarzy zmierzyli wprawdzie spalanie ponad 17 litrów, ale oni regularnie gwałcili czerwone pole obrotomierza. Tymczasem Bart mówi, że rozsądnie traktowane Dino potrafi zejść poniżej 9 – jedyny problem, to ów rozsądek zachować, bo pokusa jest wielka…
Foto: praca własna
***
Fiat Dino narodził się jako tańszy brat najmniejszego Ferrari (które zresztą nie nosiło nawet tej marki, ale wszyscy je tak nazywają). Silnik ma jednak ten sam, karoserię – praktyczniejszą i elegantszą, a w wersji 2400 powstawał nawet w Maranello. To auto można by śmiało nazwać najtańszym Ferrari, ale… już nie dzisiaj, bo aktualne ceny co pośledniejszych modeli z wierzgającym konikiem potrafią być niższe. Jak widać, przynajmniej w niektórych przypadkach rynki potrafią rozpoznać wartość konstrukcji, a nie samego logo.
Zresztą, w epoce przejmowania Lancii i Ferrari, uruchamiania mega-fabryk na całym świecie, od Brazylii i Argentyny po ZSRR i Polskę, w czasach niekwestionowanego panowania na rynku europejskim, rewolucjonizowania konstrukcji aut popularnych i oferowania najszerszej palety modeli na całym rynku, znaczek Fiata był wszystkim, tylko nie wstydem.
Popatrzmy zresztą sami i oceńmy: czy to nie jest ładniejsze niż Porsche? Bo w to, że jeździ tak samo, nie wątpił nikt, w żadnej epoce.
Foto: praca własna
Foto: praca własna
Jeśli podobał Ci się artykuł – możesz rozważyć postawienie mi symbolicznej kawy (bez wpływu na dostępność treści bloga, przeszłych i przyszłych – one są i zawsze będą całkowicie darmowe i całkowicie niekomercyjne)
Robisz super robotę takimi wpisami, ale pisanie “latach 60-tych” zamiast “latach 60.” przy tylu różnych szczegółach na temat danego modelu, osoby czy historii nie pasuje
Jestem tak samo “stary” jak Szczepan i nas w szkole tak pisać uczono. Przy całej wspaniłości Automobilowni i bogactwu wiedzy Autora proszę, nie bawmy się tu w lekcje j. polskiego 🙂
Nie o to tutaj chodzi.
Oczywiście, że lepszy od Porsche. Ma wszystko po własciwych stronach 🙂
Fiat słusznie postąpił wybierając ZF, wiedzą że sam nie potrafi porządnej skrzyni biegów wyprodukować.
Piękny samochód, patrząc na linię boczną i tył bardzo przypomina go debiutujący rok później Aston Martin DBS z 1967 – wygląda jak Fiat, który lekko przypakował na siłowni.
Coś w tym jest – DBS jest powolny
Piękna harmonijna sylwetka, jedna z najładniejszych w swych czasach. Chociaż mi kojarzy się z trochę wcześniejszym projektem Bertone, dość unikalnym ISO Griffo.
Kurde SzK, znasz mnie na tyle, że wole zdecydowanie tematy bardziej aut “ludowych” , ale kurde jak czytam takie historie to zastanawia mnie tylko , jak ogromne we Włoszech lat 60 i 70 musiało być rozwarstwienie społeczne, skoro z jednej strony powstawały takie cuda na dośc małą skalę , a z drugiej ludzie marzyli o 500ce, czy nawet skuterze Vespa.
Jejku, wszędzie i zawsze jedni umieją robić kasę, a inni nie. Kilka tysięcy sztuk w kilka lat sprzeda się zawsze, zwłaszcza że większość kupowały USA i północ Europy (dlatego też Fiat miał utrudnione zadanie, bo był z daleka i mniej ceniony). Ale ludzie z kasą naprawdę są wszędzie i zawsze.
Dino Barta kupił właściciel restauracji, 2300S – adwokat. Oczywiście że to nie byli półpiśm8enni chłopi, ale wcale nie żadni hrabiowie.
@SzK, no tak smiechem, żartem to Fiat do USA wysyłał głównie te “usportowione” auta.
Generalnie Ameryka stanowiła 80% światowego rynku droższych aut. Wszędzie indziej były zaporowe podatki i zupełnie inna siła nabywcza ludności. A Fiat 500 też był w Ameryce w ofercie, ale bardziej jako pocieszna zabawka niż samochód. I trudno się dziwić, jeśli kosztował niewiele mniej od Falcona.
To tak jak u nas – z jednej strony wiele osób nie stać na kupno własnej kawalerki, z drugiej podczas jednego spaceru warszawską ulicą można zobaczyć co najmniej kilka aut za 0,5 mln zł i więcej. Dzisiaj rano przy śniadaniu włączyłem TVN Turbo, gdzie jakiś gość z Poznania pokazywał swoją kolekcję składającą się z Mclarenów, Ferrari, Lancii Integrale itp. – każde za ok 1,5-2 mln zł i bynajmniej nie był to jakiś znany celebryta, czy gość z listy “100 najbogatszych Polaków” Forbes’a.
Ja w okolicy Krakowa znam trzy kolekcje klasyków o trzycyfrowej liczebności. I też nie są to ludzie o słynnych nazwiskach, a ich firmy wcale nie wyglądają na wielkie (dopiero rzut okiem na dane z KRS daje prawdziwy obraz).
Mieszkam w centrum Krakowa, w bloku obok parkuje Ferrari, kawałek dalej dwa Lexusy LC, regularnie widuję tuż obok Porsche, Corvette’y, czasem Astony, Ferrari i inne podobne. Na tyłach hotelu Forum, 300 m dalej, mieści się serwis takich aut, tam zawsze stoją Bentleye, Ferrari, Porsche, czasem Maserati itp. Ale czy to jest w jakikolwiek sposób reprezentatywne?
Sęk w tym, że to wszystko jest w rękach garstki ludzi, współczynnik Giniego (ciągle rosnący) się kłania. Często właściciel posiada od razu kilka takich ultradrogich pojazdów.
Natomiast to jest moim zdaniem tak, że człowieka w czerwonym Ferrari każdy zauważy, człowieka w starej Kii Rio raczej nikt, a na piętnastu ludzi stojących w tym czasie na przystanku, to nawet pies z kulawą nogą nie raczy spojrzeć. W rzeczywistości tylko wąziutka grupa ludzi posiada podobne pojazdy.
A to, że oryginalnie Fiata Dino kupował adwokat czy lekarz… Obecnie w Polsce są lekarze, którzy zarabiają po 100 tys. miesięcznie i więcej (kojarzę jeden przypadek przynajmniej), ale jednak większości z nich bardzo daleko do takich możliwości.
Natomiast osobiście o wiele większe wrażenie zrobiło na mnie Lamborghini w Chennai – bo tam kontrast pomiędzy bezdomnymi mieszkającymi w kartonach naprzeciw białego wozu był dramatycznie większy niż gdziekolwiek u nas.
Jak zauważyli przedmówcy: bogaci są na całym świecie. Kwestia (nie)równości społecznych.
PS.: piękny samochód, na zdjęciach wygląda na stan niemal idealny, może z leciutką tylko patyną, bo przemalowywany był przecież 26 lat temu (czy tylko ja pomyślałem w pierwszym odruchu, że w 1998, czyli bardzo niedawno?).
> STO SZEŚĆDZIESIĄT KONI Z DWÓCH LITRÓW, w 1966r.!!
Żadna rewelacja, skoro Alfa Romeo w 1967 miała z dwóch litrów 240. Oczywiście z pewnością Szanowny Pan Autor o tym wie, poza tym to była inna kategoria samochodu, o cenie nie mówiąc – ale chciałem się wykazać, żeby nie było, że piszę tylko bez sensu 🙂
A tak bardziej serio – sam samochód to klasyczny przykład tego, że jak Włosi chcą, to potrafią. Znam je z praktyki i jest zaiste wspaniałe. Szkoda, że tak rzadko im się chciało/chce.
Natomiast muszę stwierdzić tutaj, że wprawdzie nie wiem, kim jest pan Bart, ale kurde szanuję do granic możliwości takie hobby związane z zamiłowaniem do “nieprestiżowych gratów”. Cudzysłów zamierzony, bo cytuję tylko stereotypową opinię przeciętnych zjadaczy chleba niemających pojęcia z czym mają do czynienia. Panie Barcie, kiedy możemy się spodziewać na Automobilowni relacji z przejażdżki Fiatem G230S albo 8V? 🙂
Ja nie twierdzę, że 80 KM z litra było rekordem świata,, ale to jednak lepiej niż w 911 🙂
O 8V z Bartem już rozmawiałem, ale to jednak nie ta półka. W każdym razie na bl9gi zaliczone jest Dino, 130 coupe, 2300 S coupe i 1800 sedan, czyli najważniejsze prestiżowe Fiaty. Nie było jeszcze tylko Mirafiori 🙂 No u nielicznych mniejszych modeli.
911 to patologia w czystej postaci i dziwię się, że autor tak szanowanego serwisu w ogóle go tutaj podaje jako jakiś argument 🙂 🙂 🙂 Fuj 🙂
Myślę, że wszyscy czytelnicy Automobilowni trzymają kciuki, żeby prędzej, czy później 8V dla pana Barta było zaledwie drobiazgiem – najlepiej takim, że ładny 8V do garażu i ze dwa dodatkowe na części. Lepiej prędzej, niż później 🙂
Koncepcja silnika za tylną osią jest pomylona, ale sam silnik 911, jak na owe czasy, był zrobiony znakomicie. Dlatego traktuję go jak punkt odniesienia.
A…A…A…sertywny trochę będę. Nie ujmując nic Dino, 911 jest jednak kultowym samochodem i nazywanie go patologią jest trochę niesmaczne. Kultowe samochody są kultowe, niezależnie czy dają od tyłu, od przodu, czy ze środka, czy z przodu na tył (o napęd mi chodzi), ani z jakiej stajni pochodzą.
Cóż, samochody z krajów komunistycznych takie jak Trabant, czy maluch również są jak najbardziej kultowe, a jednak zarzucanie im patologii nie tylko nie uchodzi za niesmaczne, ale też jest niejako świadectwem posiadania zdrowego dystansu do tych konstrukcji🙂. Samochód to żadna świętość, a motoryzacja to nie religia, żeby się kryć z krytyką tego, czy owego.
Ale od razu patologia do Porsche, To jakiego określenia użyć do Syreny i Zaporożca? A motoryzacja czasem jest, a przynajmniej była przedmiotem kultu, a stąd tylko krok do religii.
911 to patologia z tego względu, że cała koncepcja jest poroniona u samych założeń. OK, może i się sprawdzała w małych autach jak 126p, czy Twingo (bieżące), ale w samochodzie sportowym taki układ to przede wszystkim ogromne wady, które inżynierowie Porsche przez lata bohatersko zwalczali, zamiast wyrzucić to wszystko do kosza i popracować nad czymś normalnym. Cóż, zawsze jest opcja, że na innych układach się kiepsko znali, bo 924, czy 968 były co najwyżej OK, wielkiego szału nie robiły 😉
Aaa. Doskonale wiem, że 911 ma wyjątkowo niekorzystny rozkład mas. Dobry tylko na prostej, bo dociąża koła napędzane (gumy nie palimy), ale w zakrętach trzeba uważać, żeby tył samochodu nie wyprzedził przodu. Taka była maniera konstrukcyjna Porsche. Pierwsze 911 miało ok. 100 KM i wprawny kierowca był w stanie nad tym zapanować. 7 czy 8 generacja ma do 550 KM (Carrera, RS) i bez zaawansowanej kontroli trakcji jazda będzie widowiskowa, ale krótka. Ale ciągle ta „patologiczna” 911 kosztująca dużą bańkę ciągnie sprzedaż tych wszystkich racjonalnie skonstruowanych, o połowę tańszych Panamer, Taycanów, Macanów. 924 słabo się sprzedawało nie z powodu niedopracowanego przedniego napędu, tylko dlatego, że nabywcy nie oczekiwali od Porsche samochodu z przednim napędem (nawet w Polsce są tanie, a nawet pełnią funkcje użytkowe – widziałem 924 ciągnącego przyczepkę bagażową).
A ciągle znajdują się nabywcy 911, tego nieracjonalnie, “patologicznie” skonstruowanego samochodu, stare odrestaurowane egzemplarze osiągają ceny bliskie nowym. Do samochodów awangardowych, których konstrukcja odbiega od sztampy nie pasuje określenie „patologiczny”. One czasem stają się kultowe (911), czasem popadają w zapomnienie.
Czy teraz wzorcem powinien być elektryk? Cztery silniki w kołach i akumulatory pod podłogą dają idealny rozkład mas – 50/50 i nisko położony środek ciężkości, tylko że ważą 3 tony i oponami rzeźbią asfalt. Więcej szacunku dla wizjonerów. Enzo nie był jedyny.
E tam. Ta maniera konstrukcyjna właśnie wymagała wyjątkowo zaawansowanych systemów wspomagających, bo inaczej samochód stawał się trudny do prowadzenia. Miałem np. okazję poznać 930 od strony praktycznej – czyli już mocne 911, ale jeszcze bez miliona kagańców. Jeżdżenie tym autem wymagało ciągłego skupienia, a jak jeszcze popadał deszcz, to pudło stawało się dramatycznie wręcz niesterowne. Miałem świetne, bezpośrednie porównanie z Corvette C4 – czyli autem niespecjalnie wyrafinowanym technicznie i niezbyt dobrym pod względem zawieszeniowym. Przy zbliżonych osiągach wypadała na tle 911 jak auto dla dzieci, czy tam może dla dziewczynek. Różnica w zachowaniu na drodze była porażająca, oczywiście na korzyść C4. Dlatego uważam, że pomimo otaczającego 911 całego tego nimbu wyjątkowości i sportowości, ten samochód z punktu widzenia konstrukcji to po prostu patologicznie nieporozumienie pod każdym względem.
924 sprzedawało się słabo nie z uwagi na FWD (bo miało napęd na tył), tylko dlatego, że było po prostu drętwe. Nic szczególnego w nim nie było i niczym nie potrafiło zaciekawić potencjalnego klienta, nie licząc jedynie znaczka na masce. To mogłoby potwierdzać moją teorię o tym, że trzymali się bez sensu silnika w zderzaku głównie dlatego, że nie potrafili przez kilkadziesiąt lat zrobić niczego porządnego w normalnym układzie. Nawet traktora 😉
924 to przyjemne autko, które bardzo traciło wizerunkowo, a to z dwóch powodów: a) zyskało opinię “Porsche dla ubogich” (“chce szpanować Porsche, a nie stać go na takie prawdziwe”, b) jego silnik wywodził się z dostawczych Volkswagenów (co wytykali dziennikarze i co całkiem zepsuło image modelu, choć sam silnik nie był zły). Dopiero od niedawna fani marki zaakceptowali całą “rodzinę czterocylindrowych transaxle” jako pełnoprawne Porszaki.
🤦♂️ się wszyscy uczepili tego silnika wzadu a nikt nie pamięta o skosnych wahaczach z tyłu i króciutkim rozstawie osi.
Z3 zabijało podobnie, w podobnych okolicznościach, a silnik miało z drugiej strony fotela kierowcy…
Przedni napęd w 926 to moje przejęzyczenie, miało być przedniosilnikowy. A twoją teorię, tyczącą patologii, potwierdzi też pewnie 21 milionów użytkowników Garbusa, też dzieła Porscha.
Generalnie silnik z tyłu jest ślepą uliczką ewolucji. Przed wojną wyglądało to inaczej, bo alternatywą był napęd przedni (wówczas bardzo niedopracowany, drogi i awaryjny) albo klasyczny (znów drogi, ciężki i bardzo objętościowy). Chcąc zrobić niedrogie i niezawodne autko popularne, Porsche spróbował silnika z tyłu i na tamte czasy nie było to głupie, ale po dopracowaniu przegubów napędowych straciło sens.
W międzyczasie, bardzo chcąc produkować sportowe autko pod własnym nazwiskiem, Porsche i jego syn zmodyfikowali to, co mieli gotowe – i tak powstało Porsche 356. Ciągle jeszcze akceptowalne, bo śmiesznie słabe i pochodzące z czasów, kiedy normą były sztywne osie i generalnie podwozia sprzed wojny.
Porsche 356 stało się legendą – bo nazwisko Porsche, bo dobry marketing, bo brak alternatyw, bo pochodzenie od popularnego “Garbusa” (co zawsze wzbudza sympatię), bo dobra jakość. Auta sportowe były w tych czasach chimeryczne i narowiste – nikt na to nie narzekał, bo to były symbole męskości, a nie wózki na zakupy. Tyle że jak potem zrobili 911, to znacznie wyższa moc i znacznie cięższy silnik – jeszcze w połączeniu z czynnikami, o których wyżej pisze kolega ndv (wahacze skośne, krótki rozstaw osi) – spotęgowały problem. A w tamtych czasach w Stanach i później też Europie na 911 mogło sobie pozwolić wielu ludzi, w tym niekoniecznie wykwalifikowanych kierowców sportowych. Stąd fala wypadków i reputacja “widow maker”.
Podobne kłopoty miał Chvrolet Corvair (o tym pisałem artykuł) i chłodzone powietrzem Tatry (też wspominałem). Ale legenda Porsche była najsilniejsza, a problem z nadsterownością – najgroźniejszy. “Garbus” nie rozpędzał się tak bardzo, no i w jego cenie należało się liczyć z samymi kompromisami. Za cenę 911 ludzie już wybrzydzali, a że przy okazji demaskowali swój brak umiejętności, to osobna sprawa.
Ale żeby nie było: legenda i kultowość 911 są faktem i ja jak najbardziej je szanuję. Przejażdżka jedynym 911, jakim dotąd jechałem, była wielkim przeżyciem – i to tym też pisałem, dokładnie w tym tonie. Teraz chcę tylko podkreślić, że istniały auta o podobnych osiągach, pozbawione wad Porsche – tylko że nazywały się np. Fiat, więc mało kto je poważa. A może powinniśmy.
SzK. Podpisuję się pod twoimi uwagami czterema kończynami. Ale uważam, że tylko słaba znajomość historii motoryzacji i być może wiek, pozwala użyć nonszalancko słowa ‘patologia’ w odniesieniu do jednak pewnej ikony w historii motoryzacji. Nie jestem fanem inż. Porsche, co nie znaczy, że nie był motoryzacyjnym geniuszem. Mam mu za złe, że tego geniuszu udzielał hojnie III Rzeszy i Hitlerowi projektując wieżę do czołgu Tygrys i o ironio, pierwszą hybrydę – działo szturmowe Ferdinand, gdzie potężny silnik Maybacha (też firmy zasłużonej historii w motoryzacji) napędzał prądnicę zasilającą silniki elektryczne kół napędzających gąsienice.
Co do Fiata, a szczególności jego sportowych odmian, również Dino, podziwiam stylistykę. Podziwiam też finezję włoskich inżynierów. Lekkość i przejrzystość, czytelność ich konstrukcji (z którą miałem do czynienia przy serwisowaniu włoskich maszyn i ciągów technologicznych). Ale nie szło to w parze z jakością i trwałością. Zaletą był dobry dostęp do okresowo wymienianych podzespołów.
Nie ma już właściwie Fiata, jest Stellantis & Tavares i likwidują. Zostały jakieś 500 ki, które stylistycznie są gorsze od Dacii. Likwidują jedną z fabryk Ram-a w Stanach, chociaż ze 3 lata temu wydzielili markę z Dodge’a, na odstrzał przeznaczona jest Lancia i DS (wykreowany w 2016 r przez samego Tavaresa) oraz Maserati (to bez problemu kupi jakiś szejk). I trzycylindrowy Jeep. Jak Jeep może mieć trzy cylindry, jak Syrena, czy Wartburg (i taki ma wygar). Historia zatoczyła koło. Do dawnego FSM wróciły trzy cylindry. Toż to profanacja i poniżenie marki w świetle reflektorów. A ja jeżdżę niemieckim Ds-em z Fabryki Opla w Russelsheim, który psuje się bardziej niż dawne francuzy (16 wizyt w serwisie przez rok).
Z inżynierskiego punktu widzenia układ RR to czysta patologia, która składa się wyłącznie z samych poważnych wad. No dobrze, można dostrzec dwie niewielkie zalety, czyli skuteczne chłodzenie powietrzem oraz dobra przyczepność na luźnej nawierzchni – stąd też popularność tego układu w pojazdach typu sandrail. Oczywiście przyczepność to tylko ułamek procenta pod względem przyczyn popularności, bo za to głównie odpowiada rozpowszechnienie Garbusa, ale fakt jest faktem. Rzecz jasna obie powyższe zalety są całkowicie nieistotne w autach sportowych, jakim jest Porsche 911.
Krótko mówiąc – silnik w tylnym zderzaku to patologia, niezależnie od konotacji historycznych i tradycji firmy. Zaś co do geniuszu inżynierskiego pana Porsche, to nie zapominajmy, że spory wkład w ten geniusz miał pan Ledwinka, na którego niektórych pracach pan Porsche się mocno wzorował. Żeby nie napisać wprost “bezczelnie kradł” 🙂
fajny Fiacik 🙂 choć Fiaty w sumie zawsze są fajne… tylko dziadoskie, no ale fajne 🙂
a taka V6stka na 3 gaźnikach to musi iść na prawdę jak szatan!
a cóż takiego magicznego może być w module zapłonowym z lat 60tych? przecież to naprawić to nie powinien być jakiś wielki problem, no chyba że on na tranzystorach germanowych jest, to może być już pewien problem z takimi tranzystorami mocy, ale coś mi się wydaje że tam pewnie siedzi wiecznie żywy 2n3055 🙂
Masz rację 2N30/55 jest nieśmiertelny, jak lampa EL84 ( mam radio z DAB+ na tych lampach). 40 lat temu, jak jeszcze dwa przewody potrafiłem zlutować bez okularów to robiłem na nich wzmacniacze dla siebie (znaczy dla satysfakcji), a niedawno ze zdziwieniem odkryłem, że 2N-y ciągle są na fali.
ale mocniejszy od “Dwuenek” jest Czeski KD502 🙂 i pasuje zamiennie a znosi więcej, nawet w środku ma ze 2x grubsze druciki do struktury 🙂
a do kineskopowych telewizorów najmocniejszy był zawsze ruski KT z elektronów, wytrzymywał nawet nieco przypalony trafopowielacz grzejąc się mocno ale z dużym radiatorem dawał radę 🙂
a na dwuenkach to mam wzmacniacz Forte 101 i nawet ostatnio robiłem na nim “dyskotekę” z okazji rocznicy ślubu i grał z 2 estradowymi kolumnami 8ohm połączonymi równolegle bo on jest 4ohmowy mono i słychać było na pół wsi 🙂
co może być trudnego… pewien znajomy ma ładowarkę teleskopową, w niej silnik bodajże Iveco, silnik oczywiście nowoczesny z komputerem. Komputer się ze..ał – koszt nowego 16K(parę lat temu to było jak mi opowiadał, teraz pewnie więcej) – to szukamy magika, a magik że nic nie poradzi bo całość zalana ŻYWICĄ i tak, on wie że cwaniaki ogarniają to hasło i jest chemia co rozpuszcza żywice, ale POPULARNE żywice, a magneti-menelli(nie mam 100% pewności czy o niego chodziło ale tak z 80%) opracował swoją żywice co jej te rozpuszczalniki nie biorą, a te co ja biorą sprawiają że odchodzi razem ze ścieżkami…
drugi przykład – w obrotomierzu w fiacie cc jest już mikrokontroler (sprzęt z lat 80, był także w innych autach) teoretycznie był programowany czy ma pracować na 1 czy 2 impulsy na obrót wału korbowego – znajdź teraz gdzieś na świecie nowy egzemplarz lub/i wsad do niego…(tak można go przetaktować wymianą kwarca, chodzi tylko o przykład)
a to nie łatwiej/taniej założyć wiązkę silnika z komputerem z busa Iveco jeśli to CR? a jeśli pompa elektronicznie sterowana (np Bosch VP37) to założyć zwykłą pompę VE?
Silnik produkcji iveco (właściwie FPT) ale przemysłowy, jak w agregacie prądotwórczym lub trakorze tam nic z Daily nie pasuje (może jakieś bulbulatory) plus nie wiem czy ten sterownik nie komunikował się z/sterował również napędem hydrostatycznym, dodajmy do tego absolutny brak dostępnej poza ASO dokumentacji technicznej (standard w rolnictwie) i robi się trudno.Wystarczy, że byłem u gościa na gospodarczej części podwórza – jeśli dałoby się pójść w patent – on by go z pewnością znalazł i zastosował.
Jak ujrzałem Dino przy Dino to aż skojarzyło mi się z pewnym cytatem z serialu, mianowicie “Dino, dinozaur? Dzwoń do Flinstonów” ; )
To w sumie zabawne (dla fanów Fiata pewnie smutne) że kiedyś turyńska marka miała aspiracje i potrafiła pokazać model w niemal każdym segmencie – nawet takich wozów sportowych -, a teraz jedyne co jest to 500 z mutacjami i Ducato pod kolejną marką. A nie zaraz, większość producentów redukuje gamę modelową…
I nie powiem, chociaż ciśnie mi się parafraza innego cytatu “Fiat – włoski samochód. BUAHAHAHA” (w oryginale chodziło o Dodge’a wyśmiewanego przez Japończyka) tak no cóż – nawet niezły ten model, chociaż Lampredi jak zwykle nie potrafił zrobić silnika którego nie trzeba żyłować by jechał ; ) Ciekawe jak to się w codziennym ruchu by sprawowało. Ta skrzynia z układem dog-leg mnie ciekawi, bo o ile wsteczny obok jedynki jest raczej powszechne, o tyle wsteczny i jedynka naprzeciwko to zazwyczaj Ferrari miały.
Co do wnętrza i deski z Łady oraz przełączników z Poloneza (ironia) to i tak najbardziej mnie rozśmiesza Testarossa z nawiewami “polonezokształtnymi” ; )
“…zazwyczaj Ferrari miały” – i IVECO 🙂
Wiele sportowych samochodów tak ma – nawet Mercedesy W124 w mocnych wersjach oferowały taką opcję
Te ducato to też trochę mieszaniec. Oficjalnie robi to spółka Sevel Sud, wiec podejrzewam, ze PSA i Fiat wspólnymi siłami to opracował.
Jest jeszcze spółka sevel Nord, tam robią rozmiar mniejsze dostawczaki.
A Żuk i Nysa tak nie miały? Nie pamiętam jak było w Warszawie M20. Ja miałem przerobioną starą Nysę z lewarkiem w podłodze i jedynkę ze wstecznym miałem naprzeciwko. Wryło mi się w pamięć, bo kiedyś nerwowo zmieniając 1 na 2 wbiłem wsteczny i skleszczyłem skrzynię ( na szczęście bez większych konsekwencji).
Tak, Warszawa też tak miała, podobnie jak większość aut trzybiegowych. Ale w pięciobiegowych skrzyniach to raczej domena mocno sportowych konstrukcji.
Sevel od zawsze robił Ducato/Jumper/Boxer (kiedyś Ducato/J5/C25)
bo to też pewnie jest kopia skrzyni Dodga w Warszawie/Żuku/Nysie/Tarpanie
ale swoją drogą wsteczny koło jedynki to BARDZO przemyślane rozwiązanie, BARDZO ułatwiające wykopywanie się metodą “rozbujania” gdyż bardzo łatwo i szybko przełącza się 1-R, osobiście wolę taki układ niż klasyczny wsteczny pod piątką, a już najgłupsze miejsce na wsteczny to jest po wolkswagenowskiemu czyli po lewo od jedynki – strasznie to wkurzające jest a jeszcze przy wyrobionym wybieraku to w ogóle utrafić w jedynkę ciężko, jak miałem Jette mk1 to przy ruszaniu wrzucałem 2 i do góry to w jedynkę trafiało, bo inaczej to loteria była i strach ruszać z pod świateł było bo można było w tył ruszyć
Człowiek ciągle się uczy Benny. Mam Dodge i nie skojarzyłem faktów, może dlatego, że tam biegi ciężko wchodzą i długą wajchą trzeba machlować, jak chochlą w kuchni polowej.
@mirek57 o, nie siedzę w dostawczych zbyt mocno, więc kolejne do dopisania do listy mam : )
@wojluk akurat Ducato robią pod coraz większą ilością marek, pomijając iteracje od PSA i Fiata, to jeszcze jest jako RAM, czy ma być też jako Toyota – no i parę innych, których z głowy nie pamiętam 🙂
@SzymonB Taak, Żuk i Nysa też miały ten schemat, odziedziczyły po “żuku wersja limuzyna” znaczy FSO Warszawie ; ) zresztą Warszawa miała taki sam układ jak pamiętam, rzuk i nyssan odziedziczyły po niej
Bardzo fajne coupe w “astonowskim” stylu, zapewne o wiele praktyczniejsze w codziennej eksploatacji i obsłudze, niż brytyjska maszyna. Jako ciekawostkę wklejam link z anglojęzycznego forum, na którym widać fabryczny układ klimatyzacji, będący prawdziwym “białym krukiem” wśród opcji oferowanych do modelu 2400: http://www.fiatdinoforum.org/download/file.php?id=602&sid=2e66c41a54a9958957a244245b155449
Oo, dzięki za link 🙂
😉
To jest akapit o opcjonalnej klimie do wersji dino 2000, nie 2400, jest blad w opisie pliku, na zdjeciach jest wnetrze dino 2.0. Szczerze mowiac to mialem instrukcje fabryczna do dino 2.0, nie bylo tego akapitu w mojej instrukcji. Do 2400 mam instrukcje chyba w pdf, tez nie ma akapitu z klima.Klimy nie ma tez w oficjalnych opcjach oferowanych globalnie. Moze na jakis rynek w porozumieniu z jakims dostawca komponentow typu Diavia czy Frigette na przyklad ,oferowano post factory fit w postaci klimy do Dino. Do 2300 coupe tez byla akcesoryjna klimatyzacja z parownikiem umieszczonym w bagazniku i nadmuchami z tylnej polki w przod auta . Diavia robila zestawy akcesoryjnej klimy do praktycznie kazdego fiata. Na niektore rynki nawet pandy jedynki byly doposazane w klime wlasnie Diavia. W Japonii jedyne pandy jedynki bez klimy to te importowane z Europy, auta sprzedane w JDM maja klime 🙂 Foto klimy z 2300S Coupe z 62 roku. [url=https://zapodaj.net/plik-iTyiTwHngH][img]https://zapodaj.net/images/ccbbf38d67fe7.jpg[/img]https://zapodaj.net/plik-iTyiTwHngH[/url]
https://zapodaj.net/plik-iTyiTwHngH
Dzięki za informacje 🙂 Podejrzewam, że układ fabryczny mógł się pojawić w późnych modelach 2000 i po prostu okazał się “niewypałem”, który później zarzucono na rzecz “znanych i lubianych” akcesoryjnych zestawów, montowanych pod deską rozdzielczą po stronie pasażera 😉
Dziś już inne czasy i inny typ kierowców, stad ten ogólny trend narzekania na koncepcję 911.
A przeciez lekki przód zapewnia świetną kontrolę przy ostrym hamowaniu, natomiast balans gazem ciężkiego tyłu w bezsystemowmym aucie pozwalal naprawić błąd nawet w zaciesniajacym sie zakręcie.
Taka laurka dla dawnych czasów. Stalowe jaja, skill i mokasyny 😉
https://youtu.be/OSMCfPASImQ?si=OMjYc-ub5eCszqnV
Chyba najpiękniejszy Fiat w historii marki. Nie pamiętam, kiedy aż tak Ci zazdrościłem testówki 😉