PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: DO ZOBACZENIA NA KSIĘŻYCU!!

 

U progu lat 70-tych ludzkość sięgała gwiazd. Tzn. docierała ledwie na Księżyc, ale nie ulegało wątpliwości, że dalsze to tylko kwestia czasu. W literaturze i kinie szczyt popularności przeżywał gatunek science-fiction, a do podboju kosmosu – choćby tylko metaforycznie – odwoływała się nawet poetycka piosenka. À demain sur la lune (“do zobaczenia jutro, na Księżycu”) – śpiewał Salvatore Adamo. Śpiewał po francusku, bo wychowywał się w Belgii i Francji, ale rodziców miał Włochów i czuł mocne więzi z Italią.

Ta piosenka zawsze przywodziła mi na myśl Citroëna SM: kosmiczny samochód GT, francuski, ale z włoskim sercem. Mój ulubiony segment, zaawansowana hydropneumatyka, silnik V6 z Modeny i czasy, kiedy rozwój wciąż jeszcze był rozwojem, a w przyszłość patrzyło się wyłącznie z nadzieją.

Sa Majesté (“Jego Wysokość”) – tak fani SMa tłumaczą jego oznaczenie. Wbrew wersji oficjalnej mówiącej, że litera S oznacza po prostu Sport (oraz pokrewieństwo z legendarnym DSem), zaś M to inicjał marki Maserati. Od Maserati pochodzi silnik SMa, choć jak zaraz zobaczymy, rzecz jest dyskusyjna.

Pomnikowy status SMa częściowo wynika z historycznego kontekstu: Francja, która przed 1939r. produkowała najwięcej ekskluzywnych samochodów wielkoturystycznych, po wojnie oddała ten rynek walkowerem (w latach 50-tych zaistniała wprawdzie na moment marka Facel-Vega, ale po pierwsze, ów moment był krótki, a po drugie – ona bazowała na technice amerykańskiej). Pierwszym i zarazem ostatnim po wojnie naprawdę francuskim pojazdem segmentu był właśnie Citroën SM, wytwarzany w latach 1970-75.

***

Już na etapie konstruowania DSa jego główny stylista, Flaminio Bertoni, zasugerował budowę sportowo-luksusowego wariantu coupé. Auto rewolucyjne, budzące powszechny zachwyt, aż prosiło się o taką wersję, jednak pomysłowi nie sprzyjały priorytety producenta ani gospodarczo-polityczny klimat ówczesnej Francji. Projekt oznaczony literą S (od słowa sport) rozpoczął kilka lat później szef konstruktorów Citroëna, Jean Cadiou. Skoncentrował się on na najważniejszym niedostatku DSa, czyli braku ciekawych silników. Gama coupé miała zaczynać się od dotychczasowych czterocylindrówek i obejmować też jednostki 6- i 8-cylindrowe, ale dostępne środki absorbowały pilniejsze inwestycje. Tymczasem twórca citroenowskiej hydropneumatyki, Paul Magès, rozwinął swe dzieło uzupełniając je o niezwykle oryginalny, hydrauliczny układ kierowniczy DIRAVI.

Głównym stylistą coupé został Robert Opron: narysował on kształt przypominający modele DS i GS, przeskalowany i przebrany stosownie do statusu flagowca. Jego najbardziej uderzające cechy – prócz firmowych osłon tylnych kół – to potrójne reflektory schowane pod wspólną, szklaną pokrywą, prawie pozioma szyba tylna i tył zwężający się aerodynamicznie w obu wymiarach (niektórzy dodają – “bionicznie”, na wzór ciał wielu gatunków zwierząt). Producent podawał niebywale niski współczynnik Cx = 0,26, choć późniejsze testy skorygowały go na 0,34.

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

Wiecznie odkładaną kwestię silnika rozwiązało dopiero przejęcie firmy Maserati. Wiosną 1968r. główny inżynier firmy, Giulio Alfieri, dostał polecenie przygotowania sportowej jednostki o mocy powyżej 150 KM. Zrazu zaproponował adaptację V8-mki z Maserati Indy, ale zleceniodawca chciał czegoś mniejszego, do klasy podatkowej 16 CV, bo cokolwiek powyżej było we Francji niesprzedawalne.

Alfieri skonstruował więc nowy, wyjątkowo zwarty i lekki motor V6 z kątem rozwarcia 90º. Project S przemianowano na SM (Sport Maserati).

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

Blok i głowice z półkulistymi komorami spalania wykonano z aluminium, z mokrymi tulejami cylindrowymi. Cztery łożyska główne, rozrząd DOHC z napędem trzema łańcuchami (poprzez wałek pośredniczący), nadkwadratowe cylindry (87 x 75 mm, o łącznej pojemności 2.670 cm³), sprężanie 9:1 i trzy gaźniki Webera dały moc 170 KM przy 5.500 obrotach i moment 231 Nm przy 4.000 – przewyższało to najmocniejsze Porsche 911 S. Uzyskiwane z pięciobiegową, manualną skrzynią 220 km/h i 8,9 sekundy do setki były naonczas światowymi rekordami dla samochodów przednionapędowych, co warto docenić zwłaszcza wobec niedużej pojemności i masy aż 1.450 kg (ówczesne sedany klasy średniej ważyły poniżej tony).

Zawieszenie wykorzystywało oczywiście citroenowski system hydropneumatyczny obsługujący też sprzęgło, diabelnie skuteczny hamulec wysokociśnieniowy (tutaj – po raz pierwszy z czterema tarczami) oraz – znów po raz pierwszy – hydrauliczny układ kierowniczy DIRAVI.

DIRAVI oznacza Direction à Rappel Asservi, czyli “układ kierowniczy ze aktywnym prostowaniem” (w Wielkiej Brytanii zwał się on VariPower, w USA – SpeedFeel). Nie ma on mechanicznego połączenia kierownicy z kołami – tzn. ma, ale tylko awaryjne, ze względu na przepisy, zaś normalnie za skręt kół odpowiada hydrauliczny siłownik poruszający zębatką. Kąt skrętu kół jest hydrostatycznie ustalony przez położenie kierownicy – niezależnie od sił zewnętrznych, które całkowicie niweluje ciśnienie oleju.

Materiał producenta

Przy układzie DIRAVI wjechanie w dziurę, zjazd jednym kołem na szuter albo wręcz wystrzał opony w ogóle nie przenoszą się na kierownicę, niezależnie od prędkości. Kierownica obraca się lekko (mimo bardzo bezpośredniego przełożenia – w SMie skrajne pozycje dzielą zaledwie dwa obroty!!), a po puszczeniu wraca do położenia na wprost, również na postoju.

Hydraulika SMa odpowiadała też za samoczynne poziomowanie reflektorów i ich zwracanie na boki (co w DSie uskuteczniały mechaniczne dźwignie)

Foto: materiał producenta

Przy tych wszystkich cudach detale typu pierwsza w świecie automatyczna regulacja przerywanego trybu wycieraczek (zależnie od oporu stawianego przez bardziej lub mniej mokrą szybę), pierwsza wklejana szyba czołowa czy unikatowa wówczas kierownica ustawiana w dwóch płaszczyznach – są już tylko przypisami.

Premiera SMa nastąpiła w Genewie, wiosną 1970r. Dziennikarze przeżyli szok podobny jak 15 lat wcześniej przy DSie: “Nowy Citroën to Rolls-Royce wśród samochodów sportowych!!“, “Nikt w świecie nie łączy tak harmonijnie mocy, komfortu i bezpieczeństwa“, “auto prowadzi się dwoma palcami przy 220 km/h!!” “W testach wielu samochodów miejscami używałem wyrażenia CZAPKI Z GŁÓW!!, natomiast przy SMie czapki nie można założyć ani na chwilę!!” – zachwycali się testerzy. Jedynie marginalnie krytykowano typowe cechy coupé – niezbyt obszerną kanapę tylną i mało wygodny bagażnik (niemały, bo 488-litrowy, ale o niepraktycznym kształcie), a poza tym utrudnione zapalanie silnika, niezależnie od temperatury. To w końcu była jednostka Maserati.

Foto: materiał producenta

Wielkoturystycznego Citroëna producent wyceniał na ponad dwukrotność topowego DSa 23. Podobnie jak Fiat Dino, SM był droższy od rywali niemieckich: w 1972r. kosztował 33.835 DM, podczas gdy Porsche 911 S – 30.680, ośmiocylindrowy Mercedes 350 SL – 29.970, a BMW 3.0 CS – 27.840 (również Szwajcarzy – płacący cło za wszystkie samochody, niezależnie od pochodzenia – pisali, że “SM to jedna z najdroższych propozycji w segmencie“, choć tamtejszych cenników nie odnalazłem). Trzeba jednak uwzględnić bogate wyposażenie – Francuzi żądali dopłat jedynie za skórzaną tapicerkę, klimatyzację i radio (testowany egzemplarz ma wszystkie te dodatki).

Entuzjastyczne reakcje ostygły po dwóch kolejnych podwyżkach cen w pierwszym roku produkcji. Citroëna nie przyjęli też Amerykanie, preferujący do bólu proste, ramowe krążowniki z gigantycznymi V8-mkami.

W USA reflektory zmieniono na obowiązkowe tam, nieruchome lampy sealed beam

Foto: materiał producenta

Niestety, szybko nadeszła fala awarii – głównie delikatnych i skomplikowanych silników. Serwisy Citroëna, przywykłe raczej do topornych, przedwojennych konstrukcji 2CV i DS, nie radziły sobie choćby z regulacją i synchronizacją trzech gaźników, a i użytkownicy nie pamiętali o spokojnym rozgrzewaniu silnika przed daniem pełnego ognia (co niewysilone silniki francuskie znosiły bez problemu, ale dzieła Alfieriego, o rodowodzie wyścigowym – wręcz przeciwnie). Wiele motorów zniszczyło przeskoczenie łańcucha rozrządu spowodowane faktycznym problemem jakościowym – zakleszczaniem pompy hydraulicznej napędzanej od tego samego wałka.

W 1972r. pojawiła się wersja z elektronicznym wtryskiem Bosch D-Jetronic – oszczędniejsza i mocniejsza o 8 KM, rok później – trzygaźnikowa, o pojemności trzech litrów i mocy 180 KM, połączona z trzybiegową, automatyczną skrzynią BorgWarner. To jednak niewiele pomogło (zwłaszcza że automatyczne skrzynie Europejczycy psuli podobnie jak silniki Maserati), więc kryzys naftowy 1973r. jedynie wzmocnił negatywny trend sprzedażowy. Niedługo potem bankrutującą firmę Citroën wykupił Peugeot, ale bez oferowanego w pakiecie Maserati. Model SM, którego i tak już nikt nie chciał, wycofano w 1975r.

Łącznie powstało 12.920 egz., z czego 868 w roku 1970, a w kolejnych 5.032, 3.992, 2.619, 294 i 115. Aż 5.509 aut pozostało we Francji, 2.070 kupili Włosi, 2.037 Amerykanie, 971 Niemcy, a 134 Japończycy.

Z obowiązku wspomnę jeszcze o nieseryjnych SMach, w tym pojedynczym prototypie napędzanym V8 z Maserati Indy (przygotowanym w Modenie dla udowodnienia wykonalności takiego połączenia, ale odrzuconym przez Citroëna) oraz kilku egzemplarzach coachbuilderskich.

Henri Chapron, twórca cabrioletów i coupé na bazie DSa, zbudował siedem czterodrzwiowych sedanów SM Opera, z rozstawem osi wydłużonym o 290 mm i długością 5.190 mm…

Foto: Brian Snelson, Licencja CC

…oparte na nich dwa cabriolety dla prezydenta Francji, Georges’a Pompidou (które służyły w Pałacu Elizejskim w latach 1972-99)…

Foto: Remi Mathis, Licencja CC

…oraz pięć dwudrzwiowych cabrioletów SM Mylord.

Foto: Thesupermat, Licencja CC

Studio Frua stworzyło pojedyncze coupé przypominające Maserati Merak

Foto: public domain

…a Heuliez – dwa hardtopy z opuszczanymi tylnymi szybami, nazwane SM Espace. Żadna z tych propozycji nie została jednak zaakceptowana przez zarząd pogrążonego w kryzysie Citroëna.

Foto: materiał producenta

***

Citroën SM to jedno z moich największych automobilowych marzeń. Jako fan wielkoturystycznych coupé, citroenowskiej hydropneumatyki i mocnych, sześciocylindrowych silników od dawna śniłem o spotkaniu z modelem kontynuującym przedwojenne tradycje francuskich Grandes Marques. Dlatego ogromnie ucieszyłem się z kontaktu z panem Jackiem, który od roku posiada białego SMa – rocznik 1973, z trzylitrowym silnikiem, ale manualną skrzynią. W tym czasie auto pokonało 3.700 km, zaliczając między innymi dwie eliminacje MPPZ.

Do zobaczenia jutro, na Księżycu – śpiewał Salvatore Adamo. “Podjedzie tam karoca, która zabierze nas do krainy moich młodzieńczych marzeń. Na miejscu rozpoznasz się natychmiast…” Prawie pięciometrowej długości coupé z niemal 500-litrowym bagażnikiem, komfortem porównywanym z Rolls-Royce’em i dynamiką nieustępującą Porsche 911, przy stokroć pewniejszym prowadzeniu – czy można wyobrazić sobie lepszego grand tourera?

Foto: praca własna

Ja nie musiałem lecieć na Księżyc – karoca moich marzeń przyjechała pod sam mój dom.

Po przywitaniu i moim pierwszym pogłębionym westchnieniu pan Jacek przekazał mi kluczyk ostrzegając jednocześnie przed specyfiką układu DIRAVI i ogromną czułością wysokociśnieniowego hamulca. Powiedział też o wycieku z wysprzęglika, przez który biegi – zwłaszcza wsteczny – wchodzą nieco trudniej.

Uruchomienie silnika – zgodnie z relacjami dawnych dziennikarzy – wymagało kilku prób. Motor w końcu odezwał się: głośno, jak na auto luksusowe, ale to w końcu bestia z Modeny, pamiętająca Epokę Chromu. Kilka sekund później nadwozie uniosło się dwoma szybkimi ruchami. Przed ruszeniem nie omieszkałem wypróbować samoodwracalności kierownicy: ona faktycznie sama powraca do centralnego położenia, choć robi to dość powoli. Bardziej uważać trzeba z hamulcem.

Po niegdysiejszym spotkaniu z DSem pisałem, że szeroko opisywana hiperreaktywność hamulca to przesada, wynikająca pewnie z dostępnej w 1955r. skali porównawczej, ale SM jest znacznie czulszy: gumowy grzybek zastępujący środkowy pedał ma skok może jednego centymetra, więc płynne hamowanie jest sztuką wymagającą odrobiny praktyki (z grubsza opanowałem ją po jakichś kilkunastu próbach). Stare Hydrocytryny hamują fenomenalnie – praktycznie współcześnie, bez konieczności zwiększania marginesu. Fizyka ma jednak swoje granice, więc lepiej nie dać się zwieść gwałtownej reakcji na sam dotyk stopą.

Foto: praca własna

Podwozie SMa dostarcza niezwykłych przeżyć. Nad dowolnie zniszczoną drogą, z głębokimi wyrwami, auto niemal przefruwa, z prędkością o dobrą połowę wyższą niż zawieszenie klasyczne (jedyny problem sprawiają silne wstrząsy podrzucające – np. listwowe progi zwalniające. Progi szerokie, płytowe, przejeżdża się niemal niezauważalnie). Nawierzchnię musimy obserwować, bo kierownica nic nam nie powie: DIRAVI prostuje ją tym mocniej, im szybciej jedziemy. Zmiana pasa na autostradzie wymaga już zdecydowania – dlatego niektórzy błędnie piszą o “sile wspomagania malejącej w miarę wzrostu prędkości“. Prawda jest odwrotna: przy szybszej jeździe hydraulika działa SILNIEJ, tyle że ona nie pomaga w skręcaniu, a przeciwnie, prostuje koła.

Kierowcom z żyłką sportową DIRAVI przeszkadza, bo całkowicie izoluje od drogi. Wszelkich informacji musimy szukać wzrokowo (ewentualnie odbierać przez plecy, ale hydropneumatyczne zawieszenie też sporo filtruje). Z drugiej jednak strony kierowanie jest niezwykle precyzyjne, bo żadne zewnętrzne siły nie wybijają kół z równowagi, a przejęcie fizycznej pracy przez hydraulikę pozwala zastosować dowolnie szybkie przełożenie (na wiejskiej drodze skręt w przecznicę wymaga około 90 stopni obrotu kierownicy). Co więcej, zawieszenie zaprojektowano na zerowe kąty wyprzedzenia zwrotnicy, zbieżności i pochylenia kół: dzięki temu opona zawsze przylega do jezdni maksymalną powierzchnią, a stabilność nie cierpi, bo hydraulika żelazną ręką trzyma zadany skręt kół – nawet gdy przy 200 km/h pęknie przednia opona albo zahamujemy awaryjnie z jednym kołem na szutrze. Kierowca nie walczy z żadnymi wrażymi siłami, również gdy chce pojechać dynamicznie: swoje “domowe” serpentyny pokonałem SMem całkiem żwawo, tyle że mogłem bazować wyłącznie na wzrokowej ocenie ich promienia i nawierzchni. Trzeba więc mieć doświadczenie z konwencjonalnych samochodów, bo dłońmi nie wyczujemy nic – jak w komputerowej grze bez force feedbacku.

DIRAVI ostatecznie się nie przyjęło. Dostały je tylko Citroëny SM, CX (początkowo opcjonalnie), BX 4TC, XM (opcjonalnie do V6 PRV) oraz Maserati Quattroporte II i Khamsin. Rajdowcy go nie polubili, jednak kierowcy ceniący bezpieczeństwo i święty spokój bardzo cenią ten wynalazek.

Silnik SMa wyraźnie słychać. Pracuje bardzo równo – rzecz nieoczywista w 50-latku na trzech gaźnikach – a przyspiesza równomiernie, bez żadnych dziur. I to jak przyspiesza!! Na dwójce od zera, na trójce od 20 km/h, wkręcając się bez wysiłku do końca skali. Na piątce przy 100 km/h motor kręci się ledwie 2.500 razy na minutę, a po spięciu ostrogami przy licznikowych 140 wyrywa do przodu, jak gdyby był ćwierć wieku młodszy. W 1970r. musiało to robić nieziemskie wrażenie, bo miniaturowe V6 ciągnie 1,5-tonowe cielsko z lekkością i spokojem, jakich nie powstydziłyby się XXI-wieczne, teutońskie połykacze Autobahnów. W dodatku przy soczystej ścieżce dźwiękowej, bardziej przypominającej V8 niż V6 i bardzo odpowiedniej dla maszyny pochodzącej z rodzinnego miasta Luciano Pavarottiego.

Gdy delektowałem się tym belcantem, skacząc pomiędzy środkowym i lewym pasem południowej obwodnicy Krakowa, kątem oka dostrzegłem świecącą kontrolkę ładowania. “To tak ma być?” – spytałem, bo instrumenty zabytkowych aut często rozmijają się z prawdą. “Nie” – brzmiała lakoniczna odpowiedź. “Pewnie strzelił pasek klinowy – dopiero mi go wymienili, ale na jakiś dziadowski. Czułem w kościach, żeby mu nie ufać“. Pan Jacek miał rację.

Szczęśliwie po opuszczeniu obwodnicy jedynie dwa kilometry dzieliły nas od serwisu Honda Kolaczek, gdzie też natychmiast zjechaliśmy i otwarli maskę.

Łomatko, to wygląda jak umysł kobiety!!” – skomentowała to zdjęcie moja żona (która niestety wyjątkowo nie mogła mi towarzyszyć w przejażdżce). Mamy tu zielone gruchy hydropneumatyki, nabijającą je pompę napędzaną długim wałkiem pośredniczącym, obok kompresor klimatyzacji i rurę filtra powietrza jak z odkurzacza (jemu niczego nie brakuje, “te typy tak mają”). W oczy rzucają się też przykryty siatką wlot powietrza do kabiny (w górnym lewym rogu zdjęcia) i biało-zielony kanister płynu LHM przy wnęce prawego koła. 

Foto: praca własna

Samego silnika trzeba wypatrywać z lupą – on naprawdę mierzy 31 cm!! Niesamowita sprawa, bo w segmencie GT, przy osiągach topowej 911-tki, motor zazwyczaj rozsadza nadwozie. Tutaj prawie pięciometrowej landarze przyspieszenie na poziomie podstawowych Ferrari zapewnia silnik, którego musimy chwilkę poszukać.

Hydropneumatyka i Maserati to fascynujące połączenie, choć pochodzenie silnika nie jest jednoznaczne. Naonczas obie firmy były połączone, a Giulio Alfieri zaprojektował V6-tkę na polecenie Francuzów, pod francuski system podatkowy, do napędzania francuskiego flagowca. Dopiero dwa lata później ten sam motor przeszczepiono do Maserati Merak, powstałego w zaledwie 1.800 egz. (15% produkcji SMa). Bardziej zasadne byłoby więc stwierdzenie, że to Maserati dostało silnik Citroëna, ale takiego sformułowania nigdy nie przepuściliby marketingowcy.

Foto: praca własna

A oto i sedno problemu: pasek od klimatyzacji jest cały, za to dalece bardziej potrzebny od alternatora – pękł i odfrunął. Na osłonie chłodnicy leży już nowy. Tzn. stary – bo pan Jacek cudem nie wyrzucił paska, który mu wymieniono.

Foto: praca własna

Mechanicy u mojego taty byli niestety zajęci, ale jeden z nich, Kuba, akurat kończył zmianę i zgodził się pomóc nam po godzinach, za co mu chwała i cześć!! Szczególnie że nie miał łatwego zadania, bo w SMie niczego nie da się zrobić normalnie: by wymienić pasek alternatora należało najpierw odpiąć wałek pośredniczący i zdjąć koło pasowe kompresora klimatyzacji.

Foto: praca własna

Kuba, który nigdy wcześniej nie pracował przy zabytkowym aucie, dzięki Bogu dał radę, ratując jedną z najciekawszych przejażdżek mojego życia. Dziękuję w imieniu swoim i pana Jacka!!

Foto: praca własna

***

Pęknięty pasek zabrał nam 45 minut, a że mamy już jesień, ze zdjęciami zdążyliśmy w ostatniej chwili. Z powodu niskiego słońca wybraliśmy zacieniony plener, a na miejsce dojechali żwawym tempem, żeby zdążyć przed zmierzchem.

Citroën SM jest moim wielkim marzeniem, jednak stylistycznie pozostawia niedosyt: wcześniej naocznie widziałem go tylko raz, w muzeum Autoworld Brussels, gdzie wydał mi się przerośnięty, przyciężki i przekombinowany. Egzemplarz pana Jacka robi lepsze wrażenie, bo biały kolor maskuje rozmiary i tonuje bogate chromy. Obiektywnie auto jest jednak wielkie: 4.893 x 1.836 mm przy rozstawie osi 2.900 mm to poziom ówczesnego Mercedesa S (W108).

Foto: praca własna

Maska jest olbrzymia – bo po pierwsze, ma słusznie wyglądać, po drugie – prócz malutkiego silnika kryje mnóstwo innej maszynerii, a po trzecie – łagodnie opada ku efektownemu dziobowi przykrytemu trójdzielną, szklaną osłoną. Szyba czołowa jest wklejona, by zminimalizować zawirowania powietrza.

Foto: praca własna

W masce wycięto “firmowy” wlot systemu wentylacji

Foto: praca własna

Reflektorów mamy aż sześć, ale jednocześnie świecą dwa (światła mijania) lub cztery (drogowe). Na więcej nie pozwalają przepisy.

Foto: praca własna

Foto: praca własna

Foto: praca własna

Rzut boczny w położeniu najniższym, środkowym (najczęściej używanym do jazdy) i najwyżyszym. Tylna szyba leży prawie poziomo, a boczne są lekko wygięte, by zmniejszyć wpływ wiatru.

Foto: praca własna

Foto: praca własna

Foto: praca własna

Tył wciąż uważam za mało udany (w roli bazy dla coupé prędzej widziałbym mniejszego i smuklejszego CXa, ale on w 1970r. jeszcze nie istniał). Wielka tylna ćwiartka i nieforemny pięciokąt tylnego okna wyraźnie psują sylwetkę. Oryginalnie prezentuje się natomiast “bioniczny odwłok”: tylne koła rozstawiono aż 20 cm bliżej siebie niż przednie, a zwężenie tyłu nadwozia wydatnie redukuje opór i poprawia stabilność.

Foto: praca własna

Tu jest już całkiem osobliwie: chromu więcej niż lakieru, zderzak z pasem lamp tworzy mało zgrabny schodek, a nad całością góruje… tablica rejestracyjna. Do tego dochodzi podwójny wydech – odpowiedni dla grand tourera, ale cokolwiek niecodzienny w Citroënie. Napis AUTOMATIQUE jest nieaktualny – w przeszłości skrzynia została wymieniona na ręczną (prawdopodobnie z powodu awarii, co w Europie zdarzało się często).

Foto: praca własna

Drzwi nie mają ramki, ma ją natomiast szyba, więc efekt hardtopu jest ograniczony. Zwłaszcza że tylne okno jest zamocowane na stałe.

Foto: praca własna

Przy progu kryje się pięciopozycyjny regulator wysokości zawieszenia

Foto: praca własna

Jak na grand tourera SM oferuje sporo miejsca z tyłu (choć przy tych gabarytach nie jest to wielka sztuka). Tylny słupek i ustawienie szyby ograniczają widoczność, ale kwestię manewrowania ratuje układ DIRAVI (bardzo bezpośredni i lekko pracujący) oraz średnica zawracania 11,5 metra. To ponad 60 cm mniej niż we współczesnej Hondzie Civic.

Foto: praca własna

Foto: praca własna

Wygodne, skórzane fotele mają zagłówki i zalążki trzymania bocznego. Ustawia się je w trzech płaszczyznach, kierownicę w dwóch – takich możliwości nie oferował wtedy żaden inny samochód.

Foto: praca własna

Kabina jest mniej ekscentryczna niż spodziewalibyśmy się po flagowcu marki produkującej 2 CV i DSa. Za całą ekstrawagancję muszą wystarczyć grzybkowy hamulec, dźwignia hydropneumatyki i kierownica – formalnie z wciąż tylko jednym ramieniem, chociaż szerokim i z dużą piastą.

Foto: praca własna

“Mniej ekscentrycznie” nie znaczy nudno: wnętrze spełnia oczekiwania wobec segmentu GT, zarówno pod względem przestronności jak i wyposażenia (również z zakresu bezpieczeństwa: seryjne pasy bezwładnościowe, miękkie obicia, gruba i miękka kierownica, itp.). Przyzwyczajenia wymaga “przedwojenne”, niskie umieszczenie wewnętrznego lusterka (zapewne wymuszone silnym pochyleniem tylnej szyby), brakuje też regulacji zewnętrznych lusterek z kabiny.

Foto: praca własna

Forma kokpitu i zestaw wskaźników budzą wielki apetyt

Foto: praca własna

Szybkościomierz, citroenowskim zwyczajem, podaje równocześnie drogę hamowania (żółta skala), a punkt zerowy pokrywa się z 260 km/h. Prawą tarcze szczelnie wypełniają kontrolki z wielką centralną lampką STOP: ta ostatnia oznacza niemożność jazdy i świeci przez chwilę po zapaleniu silnika, zanim hydropneumatyka osiągnie robocze ciśnienie, a także równocześnie z kontrolkami ciśnienia oleju, awarii hydrauliki lub ładowania (tę ostatnią sytuację niestety przećwiczyliśmy w praktyce).

Foto: praca własna

Na godzinie trzeciej mamy kontrolkę prawego migacza, dalej w dół – zużycia klocków hamulcowych, temperatury wody, spadku ciśnienia hydrauliki, ładowania, lewego migacza, świateł mijania, hamulca ręcznego, świateł awaryjnych, rezerwy paliwa i świateł drogowych. Czerwona lampka poza tarczą przypomina o zapięciu pasów. Imponujący zestaw, jak na 1970r. Pozostałe wskaźniki i przełączniki znajdują się dalej na prawo.

Foto: praca własna

Gdy żadne ostrzeżenia nie zapalają się podejrzanie długo, można sprawdzić, czy same się nie zepsuły 🙂

Foto: praca własna

Radio siedzi w niezbyt wygodnym miejscu pomiędzy fotelami. Bardzo smakowicie wygląda za to dźwignia przekładni: jej skok jest dość długi, a obsługa wymaga odrobinę zdecydowania (co niezupełnie licuje z superlekką pracą kierownicy i hamulca), jednak biegów pomylić się nie da, a każdy wchodzi z przyjemnym kliknięciem, dającym kierowcy poczucie sprawczości.

Foto: praca własna

Wyciek z wysprzęglika powoduje okazjonalne zgrzytanie, ale automobiliści mają na to sposób – trzeba samemu wyrównać obroty.  Manualna skrzynia poprawia dynamikę: silnik jest elastyczny, jednak przyspieszenie i gang V6-tki po sprawnej redukcji pod górę po prostu miażdżą (zwłaszcza z piątki na czwórkę, na dwupasmowej Zakopiance przed wiaduktem w Mogilanach 🙂 ). Tak właśnie powinien jeździć prawdziwy grand tourer.

Foto: praca własna

***

To było niesamowite doświadczenie i kolejny dowód na to, że spotykanie swoich odwiecznych marzeń nie musi skutkować rozczarowaniem. Chociaż w każdym z moich wyśnionych modeli, które miałem okazje wypróbować, jakieś wady znajdowałem (np. “Pagoda” ma toporne podwozie, Porsche 928 jest głośne i nie zmieściłoby wakacyjnego bagażu, klasyczne Hydrocytryny miały beznadziejne silniki, itp.), to zdecydowanie przeważały plusy, a nad wszystkim dominowała wielka radość. Tak było i tym razem.

Moje narzekania na stylistykę tyłu to oczywiście rzecz gustu. Ogólnie SM mógłby być ciut mniejszy i lżejszy (na samej przedniej osi spoczywa ponad tona – więcej niż w 1970r. ważył typowy samochód rodzinny!!), jednak dzięki magicznemu zawieszeniu, szerszemu rozstawowi przednich kół i oczywiście układowi DIRAVI owej masy w ogóle nie czuć. Pan Jacek dwukrotnie uczestniczył w rajdach MPPZ, z czołowymi wynikami w próbach sportowych – co poniekąd przeczy obiegowym opiniom o “antysportowości” Hydrocytryn. Ale tylko poniekąd, bo profesjonaliści potwierdzają, że do prawdziwego ścigania SM się nie nadaje – ze względu na rozkład mas i kompletny brak zwrotnej informacji od kół. Poza tym jednak należą się same superlatywy, zwłaszcza że nie mówimy o maszynie torowej, a o bardzo szybkim i nieskończenie wygodnym pojeździe podróżnym.

Średnie zużycie paliwa wynosi 12-13 litrów – znakomicie jak na ten rocznik, komfort i moc. Pan Jacek przejechał dotąd 3.700 km, włącznie z dwoma rajdami MPPZ i powrotem na kołach z Dortmundu, gdzie rok temu auto zakupił. Na awaryjność nie narzeka: poza zerwanym paskiem (nowym, więc to ewidentna wina współczesnego producenta) naprawiał klimatyzację, a do usunięcia pozostaje okazjonalne zawieszanie szczotek rozrusznika.

Foto: praca własna

Kiedyś bywało gorzej. Skomplikowana, nieprzyjazna mechanikom budowa auta, pewne ewidentnie wadliwe elementy (przede wszystkim zacierająca się pompa hydrauliczna, powodująca przeskakiwanie łańcucha rozrządu) i nieodpowiednia kultura techniczna (serwisy i użytkownicy niepotrafiący obchodzić się z delikatnym silnikiem Maserati i automatyczną przekładnią BorgWarner, na którą skądinąd nikt nie narzekał w USA) zabiły wiele egzemplarzy wielkoturystycznej Hydrocytryny, a przede wszystkim zrujnowały jej reputację. Automatyczne skrzynie masowo wymieniano na ręczne (nie ominęło to auta pana Jacka), a Francuzi, zwłaszcza po kryzysie naftowym, uszkodzone silniki zastępowali prostymi jednostkami DSa albo CXa (w tym turbodieslami!!), niszcząc unikatowy charakter modelu.

To wszystko sprawiło, że skrót SM bywa tłumaczony jako “sado-maso”. Większość problemów powodowali jednak użytkownicy i mechanicy, a jedyny zawiniony przez producenta – zacierająca się pompa hydrauliczna – został poprawiony w późniejszych rocznikach (pan Jacek ma już młodszą, niezawodną pompę).

***

Koncern Stellantis zapowiedział ostatnio nowe wcielenie Citroëna SM, o czym donosił zaprzyjaźniony portal Petrolheart.pl. W komunikatach prasowych nie pada jednak słowo “hydropneumatyka”, nie mówiąc o “DIRAVI“, a w sprawie napędu panuje wymowna cisza (bardzo wątpię, że doczekamy się V6-tki z Maserati, mimo że dziś obie marki znów spotkały się pod jednym korporacyjnym dachem). Podobnież NASA realizuje program powrotu ludzi na Srebrny Glob – ale równie niemrawo, jak Stellantis wskrzesza dawne Legendy.

Pewnie dlatego żaden Francuz z włoskim sercem nie śpiewa już “À demain, sur la lune!!“, a z nowych concept carów samochodziarze najwyżej dowcipkują (o ile w ogóle się nimi interesują). Znacznie częściej wspominamy czasy, kiedy telewizja na żywo transmitowała misje Apollo, dziennikarze zachwycali się Citroënem SM, a prezydent Georges Pompidou – prywatnie wielki entuzjasta motoryzacji – sam takim jeździł i zawzięcie blokował pierwsze polityczne inicjatywy ograniczania prędkości na francuskich autostradach. I komu to przeszkadzało…?

Foto: materiał producenta

Foto tytułowe: praca własna

Jeśli podobał Ci się artykuł – możesz rozważyć postawienie mi symbolicznej kawy (bez wpływu na dostępność treści bloga, przeszłych i przyszłych  – one są i zawsze będą całkowicie darmowe i całkowicie niekomercyjne)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

68 Comments on “PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: DO ZOBACZENIA NA KSIĘŻYCU!!

  1. Super opis auta z górnej półki w tamtych latach . Sam coś takiego posiadam i opisywałeś to nawet .(FIAT 130) To są auta tak nie powtarzalne że trudno je porównywać do innych masowo produkowanych i same w sobie stanowią klasę. Ale jedną nieścisłość znalazłem . Fiat 130 miał premierę 1969r więc o rok wcześniej a miał kierownice regulowana w dwóch płaszczyznach . Więc to nie SM był pierwszy z tym udogodnieniem . A może jeszcze wcześniej gdzieś indziej to zastosowano?? Właśnie takie auta wyznaczały kierunki motoryzacji , choć czasami były to “ślepe uliczki”.
    Gratuluję właścicielowi super auta i życzę wielu miło przejechanych kilometrów .

    • Fiat 130 wspaniały, to też jedna z moich ulubionych przejażdżek!! Również dlatego, że uwielbiam duże, wygodne i mocne coupe. GT to zdecydowanie mój ulubiony segment.

      Z innej beczki: znalazłem w sieci porównanie Fiata 130 i SMa, z hiszpańskiego czasopisma, ale nie korzystałem z tego tekstu, bo mój i tak już zrobił się długi, no i miał być przede wszystkim mój. Jeśli są zainteresowani, to tłumacz Google powinien dać radę:

      https://www.pieldetoro.net/web/pruebas/ver.php?ID=2380

      Na tej stronie jest mnóstwo innych historycznych testów aut, często z niej korzystam, ale to głównie w przypadku artykułów “teoretycznych”, bo w testach staram się nie sugerować cudzymi opiniami (choć czasem też do nich zaglądam).

      PS Informacja, że kierownicę ustawianą w dwóch płaszczyznach wprowadził do Europy SM, miałem ze strony francuskiego klubu tego modelu. Ale rozumiem, że tam mogą pisać fanboje, którzy słabo znają inne modele poza swoim ulubionym. Z drugiej strony w Fiacie ten bajer mógł być nie od początku, ale tego nie jestem w stanie sprawdzić, więc lepiej usunę tę wzmiankę, dziękuję!!

      • W Fiacie kierownica w dwóch płaszczyznach regulowana była od początku . Ale wcale nie jestem pewien czy Fiat był pierwszy bo możliwe że za chwile ktoś odezwie się i okaże się że jeszcze jakaś inna firma była “szybsza”
        Pozdrowionka

  2. Zawsze czuję ekscytację w dzień premiery nowego artykułu, a dziś była wręcz podwójna po niedawnej zajawce na FB 🙂

    SM to również jedno z moich aut marzeń, ale osobiście chyba wolałbym posiadać nieco bardziej konwecjonalnego DS’a. O ile można go w ogóle nazwać konwencjonalnym, chyba tylko w porównaniu do kosmicznego SM’a. 😉

    Kabina jest mniej ekscentryczna niż nawozie, ale trzeba przyznać, że sam projekt deski spokojnie mógł powstać nawet współcześnie. W latach 70ych musiało to wyprzedzać swoje czasy, wtedy wnętrza były dużo bardziej kanciaste i toporne.

    Przyczepię się tylko do jednej rzeczy, ale jeśli się mylę, proszę mnie wyprowadzić z błędu ponieważ nie udało mi się znaleźć intrukcji obsługi SM’a – z tego co mi wiadomo, w hydropneumatycznych Citroenach nie ma czegoś takiego jak położenie zawieszenia “autostradowe”. Na pewno nie było go w moim BX’ie ani w CX’ie znajomego. Znalazłem też skan amerykańskiej instrukcji DS’a, gdzie położeń jest aż 6 (!), ale mamy wtedy poziom 0, normalny, kolejne 3 podwyższone do jazdy terenowej, i najwyższy serwisowy do zmiany koła. Jest to błąd, który niestety zbyt często powielają motoryzacyjni jutuberzy itp., którzy myślą, że dźwignia regulacji zawieszenia opuszczona maksymalnie w dół oznacza jazdę autostradową. Jest to błąd, który może doprowadzić nie tylko do niebezpieczeństwa na drodze, ale również uszkodzenia auta! Poziom 0 w hydropneumatyce spuszcza całe ciśnienie z układu i służy do serwisu auta (np. żeby nam rurki nie prysnęły LHM’em pod ciśnieniem w twarz po odkręceniu). W tym położeniu absolutnie nie można jeździć ponieważ wtedy cała amortyzacja opiera się jedynie na oponach, a w hamulcach mamy tylko tyle ciśnienia ile pozostało w układzie. Raz zdarzyło mi się tak ujechać ze 2km po mieście kiedy z padniętą pompą LHM jechałem odstawić auto do mechanika z samego rana. Samochód na każdej nierówności zachowywał się jak rower ze sztywną ramą i mocno nabitymi oponami, szorował podwoziem po progach zwalniających, a hamulce po chwili przestały całkowicie działać i całą drogę używałem ręcznego, naciskając pedał jedynie w celu zapalenia świateł stopu.

    • Dzięki za poprawkę, już zmieniam.

      Określenia “pozycja autostradowa” użył sam właściciel, ale z drugiej strony każdy właściciel Hydrocytryn mówi, że do jazdy używa się praktycznie tylko jednego położenia, “standardowego”. A Twoja uwaga z wypuszcaniem ciśnienia ma sens, bo przecież musi być taka możliwość.

    • XM miał położenie autostradowe – w stosunku do standradowego obniżało się o parę mm po przekroczeniu określonej prędkości. Przynajmniej u mnie w V6 z początku produkcji tak było 😀 Z tym, że nawet w tym lekko obniżonym ustawieniu (którego nie dało się ręcznie na postoju wymusić) daleko było do tzw pozycji 0 z której auto startowało.

      • Z wysokością zawieszenia hydro jest ten zasadniczy problem, że im wyżej się je podnosi, tym bardziej się je utwardza. A chciałoby się odwrotnie – na złych drogach mieć miękko, a do szybkiej jazdy twardo. Tak się niestety nie da, dlatego regulacja wysokości ma ograniczone zastosowanie.

    • Na najniższym położeniu ciśnienie w układzie hydraulicznym jest normalne, jeśli pompa jest sprawna, nie świeci na nim kontrolka STOP, a hamulce są nadal skuteczne. Finalnie, ciśnienie z układu, w starych hydro, spuszcza się śrubą przy sferze akumulującej ciśnienie. Ale, co do tego, że na najniższym położeniu się nie jeździ – pełna zgoda, wahacze są wtedy oparte na odbojach.

  3. SM, fajny wóz z wyglądu, ale brakuje mi w nim czegoś, w sumie dwóch rzeczy, normalnego silnika co nie kaprysi jak ten motor Maserati i napędu na tył. Mam wrażenie, że SM brakiem tylnego napędu zawęził swoją klientelę, bo tak to byłaby fajna “kupeta”, a tak to dziecko mariażu Citroena z Maserati, które jeszcze wyszło niemal przed kryzysem paliwowym 🙂 Khamsin miał gorzej bo wyszedł w momencie kryzysu paliwowego jak pamiętam daty.

    Co do tyłu SMa, to wydaje mi się, że Opron specjalnie go tak narysował, bo wóz miał wyglądać jak statek kosmiczny – a z tyłu taki statek ma zazwyczaj dysze wylotowe silników i jest bardziej zwarty w formie 😉 Więc tutaj narysował wielki tył z dziwnym oknem, które swoją drogą przypomina mi te jakie dekadę później miał Chevrolet Camaro i Pontiac Firebird trzeciej generacji.

    • Z tym celowym upodobnieniem auta do statku kosmicznego to bardzo prawdopodobne. Niby szczyt fascynacji kosmosem w kulturze przypadł raczej na lata 70-te, kiedy SM był już dawno gotowy, ale Citroen zawsze starał się wyprzedzić swój czas 😉

      • Szczerze mówiąc, nie widzę tu żadnego wyprzedzania, no chyba, że pamiętać będziemy o tym, że samochód projektuje się od zera latami. Ale gdy Citroen SM debiutował to ludzie już dobrze znali “2001: Odyseję Kosmiczną” Kubricka, oraz mieli świeże wspomnienie transmisji z lądowania na Księżycu, której ponoć towarzyszył hit Davida Bowiego “Space Oddity” – on raczej perfekcyjnie trafił w swój czas.🙂

      • Prawda, trafił dokładnie w swój czas, ale to znaczy, że był przygotowany wcześniej. Dlatego mówię o “wyprzedzaniu”.

  4. Pamiętam opis systemu Diravi w dawno juz nieukazującym się Auto Sukcesie, cytuję z pamięci:

    “system zawsze ustawia koła ‘na wprost’ wydając przy tym odgłos przypominający siorpanie gorącego bulionu”

    Pamiętam strasznie mnie rozbawiło to “siorpanie gorącego bulionu”

    Szczepanie, czy rzeczywiście jest słyszalny ten odgłos?

    • Szczerze, to nie zauważyłem. Silnik pracuje dosyć słyszalnie, poza tym mieliśmy cały czas uchylone szyby (niestety przy niektórych zdjęciach zapomniałem ich domknąć 🙁 ), dlatego pewnie nie zwróciłem uwagi. Generalnie hydropneumatyka czasami słyszalnie cyka, w każdym Citroenie, ale jak się nie zwraca na to szczególnej uwagi, to można nie usłyszeć.

  5. System Diravi został bardzo dobrze wyjaśniony w filmie z serii Motodziennik Warsztat. Pan Jacek Bałchan wspominał kiedyś w tej serii o zakupie SM-a (aczkolwiek na wizji go chyba nigdy nie pokazał w całości, bo chyba tylko podwozie przy diagnostyce). Czyżby to SM prowadzącego Motodziennik? 🙂

      • Chyba DIRAVI też było dostępne w Xanti i w XM, może ktoś tu pomoże?

      • Lista modeli jest w artykule.

        XM na niej figuruje, ale tam to była opcja, wyłącznie przy silniku PRV (czyli bardzo mało tego jest). W Xantii już DIRAVI nie było wcale.

  6. Moim zdaniem najpiekniejszy samochód wszechczasów.
    Mam nawet jego logo wytatuowane na przedramieniu.

  7. SM był moim zdaniem kwintesencją twórczych działań konstruktorów Citroena. Po Traction Avant, DS-ie, to było apogeum ich możliwości, które trwało jeszcze przez jakieś 20 lat – poprzez czasy CX-a, XM-a, a w międzyczasie mniejszych BX i GS-a (nie wspominając o 2CV bo to inna bajka). Schyłek hydropneumatyki i wizji Citroena zaczął się od Xantii, w której hydraulika była już doprowadzona do perfekcji, ale sylwetka nadwozia przestała być innowacyjna i szokująca. Były jeszcze hydro C5, pierwsza trochę opasła, kojarząca mi się z Fordem Taurusem, druga ładna, ale „bez wątpienia niemiecka” – tak przynajmniej była reklamowana, tylko w części modeli z hydrauliką (Hydroactiv II).
    Jeździłem BX-em i Xantią (tą przejechałem 160 tkm, choć jak kupowałem miała już 60tkm. Zawieszenie to była poezja, nie do porównania z żadnym innym seryjnym samochodem. Korektor ciśnienia wyrównywał poziom zawieszenia w zakrętach i nie pozwalał na nurkowanie samochodu przy ostrym hamowaniu. Moje dzieci (czasy bez fotelików) który nagminnie przy ostrzejszym hamowaniu spadały na stos śpiworów rzuconych za przednimi siedzeniami w innych samochodach, w BX-ie nawet nie zsuwały się z siedzenia (buda zachowywała cały czas taką samą odległość od asfaltu).
    O ile moim BXem dawało się całkiem sprawnie poruszać w podwyższonej pozycji zawieszenia (nie najwyższej) to Xantia bardzo się w tej pozycji utwardzała i można było pokonywać tylko wolno większe przeszkody , w najwyższej była całkiem twarda, ale dawało się pokonać głęboką wodę.
    Nie zgodzę się, że w najniższej pozycji, bez ciśnienia w zawieszeniu nie działał hamulec(zawór hamulcowy) bo przy włączonym silniku pompa LHM dalej kręciła i jakieś ciśnienie do hamulców dawała. Nadwozie leżało na gumowych poduszkach i chociaż trzeszczało udało mi się dojechać z urwanym i zaślepionym przewodem LHM kilkanaście km, do nazwijmy to, serwisu.
    Chociaż Citroen raczej nie pretendował do miana producenta samochodów sportowych, poza tytułowym SM-em, to jednak Citroeny 8 razy zdobywały mistrzostwo WRC (ZX, Xsara, C4), 3 razy wgrywały Dakar, a raz Paryż – Pekin.

  8. Piękny samochód i piękne czasy dla francuskiego przemysłu – pomyśleć, że mniej więcej w tym samym czasie kiedy prezentowano SM-a, swoje pierwsze loty zaczynał Concorde. Wiadomo coś więcej o historii tego konkretnego egzemplarza? – domyślam się, że ktoś kto w 1973 r. kupował SM-a w pełnym tłuszczu mógł być nietuzinkową osobą.

    • Wiem tyle, że auto od początku jeździło w Niemczech, a kupione zostało w Dortmundzie rok temu. Kiedyś dawno temu automatyczną skrzynię zastąpiła ręczna – typowa akcja w Europie (Amerykanie umieli się obchodzić z automatami, Europejczycy średnio, dlatego u nas panowała opinia o awaryjności i nienaprawialności takich skrzyń).

      • Tym bardziej ciekawi mnie pierwszy właściciel – Francuzi kiedyś za pkt honoru stawiali sobie kupno francuskich samochodów, ale ktoś kto płacił w Niemczech za Citroena więcej niż za Porsche albo Mercedesa SL musiał być prawdziwym oryginałem. Swoją drogą SM był (oprócz Mercedesa 600) ulubionym autem Idi Amina.

      • Tak jak pisałem, niecały tysiąc SMów sprzedało się w RFN. Ale nie wiem niestety kto jeździł tym.

  9. Spośród wszystkich opisanych na automobilowni przejażdżek – tej właśnie zazdroszczę Szczepanowi najbardziej. 🙂
    Genialne auto , podoba mi się tak bardzo , że w przeciwieństwie do autora nadal nie widzę żadnych wad stylistycznych 😉 A wnętrze moim zdaniem jest w sam raz , może i nie jest równie ekstrawaganckie jak w innych modelach ale za to moim zdaniem godnie się zestarzało i nadal ma styl.
    Pamiętam , że w jednym z odcinków Columbo występował CitroenSM i co ciekawe miał oryginalny przód bez tych szpetnych sealed beam.
    W moim garażu marzeń stałby obok Astona Martina Lagondy 😀

  10. Czy to nie było tak, że hydrocytryny z każdą kolejną generacją stawały się coraz twardsze i mniej “płynące” po drodze względem konwencjonalnego zawieszenia? Miałem okazję jechać C5 pierwszej generacji, ale nie dostrzegłem w nim jakiegoś znacząco wyższego komfortu względem konkurencji, natomiast dawał dość dziwne wrażenie mało stabilnego na drodze.

    • A po jakiej drodze jechałeś? Generalnie do lepszego człowiek się łatwo przyzwyczaja i niewiele zauważa, gorsza jest przesiadka w drugą stronę 🙂 Ale najważniejszy stan nawierzchni: na dzisiejszych drogach faktycznie nie m sensu dopłacać za hydropneumatykę i dlatego właśnie kliencie jej już nie chcieli. Natomiast na dziurach to jest po prostu magia – zwłaszcza kiedy się popatrzy na szybkościomierz. Przy mocno zniszczonej drodze jazda 50 czy 60 km/h zamiast 30 to olbrzymia różnica dla zawieszenia, której jadąc często nawet nie zauważamy. Tymczasem klasyczne zawieszenie dawno by się uszkodziło albo rozwaliło koło przy takiej szybkości.

      • Zaciekawiło mnie to co napisałeś – zupełnie nie znam się na tym od strony technicznej, ale zawsze żyłem w przekonaniu, że zawieszenia hudropneumatyczne było wygodniejsze, ale niekoniecznie trwalsze – bardziej odporne na złą nawierzchnię od standardowego – z drugiej strony Citroeny DS i CX startowały w afrykańskich rajdach, więc może coś w tym jest

      • Jeżeli hydropneumatyka jest zadbana, powinna bez problemu przejechać 300 tkm. Tyle że trzeba sprawdzać ją pod kątem szczelności – w razie wycieków może dojść do kosztownych uszkodzeń. Kiedyś nikt nie umiał o to dbać, ludzie lali też byle jakie płyny zamiast LHM (czasami rozpuszczając w ten sposób uszczelki), stąd powstała fama, że hydropneumatyka to tragedia.

        Dokładnie tak samo jak z automatycznymi skrzyniami albo wtryskiem K-Jetronic – jak ktoś nie umie się z nimi obchodzić, czeka go finansowa katastrofa. Ale przy zachowaniu właściwej dbałości nie ma żadnych problemów przez bardzo długi czas.

      • Kiedyś, na jakimś zlocie militarnym ścigałem się Xantią z terenówkami po poligonowych drogach w Nadarzycach. Uazy i Gelandy zostawały w tyle, a ja miałem kontrolę nad Citroenem nawet przy 80 km/h. Tyle, że kosztowało mnie to później wymianę łączników stabilizatora.

      • Ja po dziurach jeździłem jakieś 50-60, ale za to po takich, gdzie innymi autami jedzie się 20 🙂

      • C5 byłem chyba wieziony ze dwa razy i było raczej twardo. Ale to były taryfy, więc nie mam pojęcia czy hydro czy stal.
        W sumie najbardziej komfortowym, miękkim samochodem w jakim jechałem było… BMW e34.

        No i nie doszukujmy się w hydro jakiejś magii, jeśli dobrze kminie, to siłownik zawieszenia ma liniową charakterystykę – tyle, że może być miękki, bo pompa robi za poziomowanie. Stalowe sprężyny trzeba usztywnić, żeby było miejsce na ładunek (jakieś 400 – 500 kg), hydro się samo podniesie, wiec może byc mięciutkie. Jest tez kwestia masy nieresorowanej (sprezyny cos tam ważą). Ale to też traci znaczenie ze względu na rosnąca masę samochodów – 450 kilo to prawie połowa masy bazowego BXa, i ledwie 1/4 dwutomowego suva.

        A SM wspaniały szalenie. Chociaż jak patrzę na zdjęcia wnętrza to muszę zamykać oczy. Przy zdjęciach CX też mam takie odczucia. Ciekawe co bym o nich sądził widząc je na żywo, bo jednak zdjęcie a rzeczywistość to dwie różne rzeczy.

      • W kwestii współczesnych hydrocytryn, różnicę w jeździe czuć głównie z perspektywy kierowcy – kiedy pierwszy raz byłem wieziony C5 jako pasażer nie bardzo rozumiałem o co tyle szumu. Kiedy kilka lat później już taką posiadałem, to czułem różnicę jako kierowca pomiędzy C5 a sprężynowcami, wiedząc, że mogę sobie na dużo więcej pozwolić na kiepskich drogach.

        A poziomowanie przy hamowaniu… w C5 I wyraźnie czułem przysiadanie tyłu w trakcie hamowania – samochód faktycznie opadał tyłem i był zupełnie poziomy. W C6, pomimo pięciu lat jazdy, dalej nie jestem w stanie stwierdzić, czy z niego zrezygnowano, czy dzieje się to na tyle dobrze, że wcale tego nie czuć i po prostu zakłada się, że to naturalne zachowanie auta. Mówiąc szczerze – zbyt rzadko jeżdżę czymś innym, żeby mieć rozeznanie w zachowaniu się typowych aut i kojarzyć, jaki poziom nurkowania przodu jest normalny, a jaki nie.

      • Nie wiem, czy znajdzie się tutaj ktoś, kto pamięta słynne dziurostrady, jak na przykład E28 od Szczecina do granicy, czy E22 koło Olszyny do granicy. Jeśli nie, to powiem tylko w skrócie, że to było coś w rodzaju autostrady wykładanej betonowymi płytami o różnym stopniu zniszczenia i nierównej jak jasna cholera. Przeciętnym samochodem jechało się tam maksymalnie 40-50 km/h obijając się o sufit i omijając wężykiem wyboje. Nawet tak miękkim jak 125p. Przeciętnym… Bo CX-em można było śmiało grzać tam 120-150 i samochód po prostu po tych wertepach płynął jak po gładkim asfalcie. Może minimalnie czasem bujnęło, ale to był maks. reakcji na dziury. Zawieszenie też nie wykazywało się podatnością na awarie pomimo takiej specyficznej dość drogi. Hydro to był kosmos a Diravi to już w ogóle musiało gotować mózg – niestety w moim aucie go nie było.

      • Oczywiście że pamiętam, np. jeszcze w naszym stuleciu drogę z Górnego Śląska na Opole (nawet jednojezdniowa była), albo fragmenty A4 pod Wrocławiem. Wtedy byłem całkiem młody, nie miałem okazji jeździć Hydrocytrynami, ale one właśnie do tego były projektowane – bo jak powstawał pierwszy DS, takie drogi były normą. Starsze samochody radziły sobie z nimi, ale absolutnie nie było tak, że jadący tego nie czuli – rzucało okropnie, tyle że nikt nie narzekał, bo narzekanie w ogólności uchodziło wtedy za słabe (poza tym nikt nie przypuszczał, że jazda autem może wyglądać inaczej). Natomiast hydropneumatyka właśnie w takich warunkach robiła iście magiczne wrażenie, podczas gdy dziś, na gładkich drogach, faktycznie wielkiej różnicy może nie być widać.

    • Z tego co pamiętam, to była zwykła droga asfaltowa, ale na drogach nieco niższej klasy też nie było jakiejś przepaści, na jaką się nastawiałem przed przejażdżką. 🙂 Może na skrajnych wertepach byłoby inaczej.

    • Nie sądzę – wiosną miałem okazję chwilę pojeździć C6 i jego komfort był wręcz magiczny, jak prawie każdej hydrocytryny, którą miałem okazję się przejechać.

  11. Jeden z najwspanialszych, najniezwyklejszych samochodów w historii motoryzacji. I też jedno z moich marzeń. Zazdroszczę przeokrutnie 😉

  12. Przejażdżka motoryzacyjną ikoną, do dzisiaj cieszącą oczy swoimi niepowtarzalnymi kształtami. Ma swoje wady, ale legendzie się je wybacza.

  13. Wspaniały samochód. Gdyby nadal miał automatyczną skrzynię to mógłbym się zakochać. Ma wszystko czego trzeba do wielkiej turystyki.
    Nic dziwnego, że Amerykanie tego nie kupowali. Wsiadając do jakiegoś Mercurego czy Oldsmobila wiedzieli, że dojadą na miejsce, mimo iż serwisem zajmował zię głupek Joe ze stacji benzynowej, a w Cytrynie wielka turystyka może się skończyć w szczerym polu z powodu jakiegoś śmiesznego paska, uszczelki czy pompy.

    • Automat bardzo by tutaj pasował, to prawda. Sam jestem fanem automatów, zwłaszcza w tym segmencie. Trzeba tylko pamiętać, że ówczesne konwertery zżerały mnóstwo mocy, a fakt posiadania tylko trzech biegów też sporo zabierał. Dlatego nie dziwię się, że w zasadzie do lat 90-tych samochodziarze nie lubili automatycznych skrzyń. To zmieniło się dopiero po wejściu na rynek konwerterów z lockupem, elektronicznego sterowania i skrzyń z przynajmniej pięcioma biegami. Te wcześniejsze też mogą być fajne, ale do dynamicznej jazdy się nie nadają, a w górach wymagają ręcznego mieszania.

      • Czy przypadkiem na drag stripach automaty nie królują od dziesięcioleci? Chyba nawet pół wieku temu do dragsterów wkładano dwubiegowe automaty a nie 4 biegowe manuale.
        No kiedyś trafiłem na opis jakiegoś Astona, chyba poprzednika kanciastej i przepaskudnej Lagondy, dla którego przyspieszenia dla 3 biegowego automatu były krótsze niż dla 5 biegowego manuala. Ale jedno, że mocy to tu raczej nie brakowało i za dokładność tych danych ciężko ręczyć…

      • Nie znam się na dragsterach, ale ponoć w klasie top-fuel od lat nie ma żadnych przekładni, zastąpionych przez efekt zwiększania średnicy opony powodowany siłą odśrodkową – i tyle wystarczy. Ale nie znam kompletnie historii tej dyscypliny.

      • Mi chodziło o dragstery “niższych” klas, będące po prostu zmodyfikowanymi samochodami cywilnymi. Top Fuel to zupełnie inne zwierze, z silnikiem bez układu chłodzenia.

        Do “cywilnych” dragsterów Hurst robił dźwignie biegów do 4 biegowych automatów o nazwie “lighting rod” – istne szaleństwo 😀

  14. SM. Zawsze uwielbiałem te kształty mimo, że tradycyjnie po citroenowsku jest “front cacany, a tył pies”🙂. O ile podobnie wyglądający tył uwielbiam w Corolli E80 liftback, tak tutaj wygląda wybitnie dziwnie z rzędem lamp poniżej linii tablicy rejestracyjnej. Za to przód to najczystsza magia. Genialna rzecz. Zawsze mi się podobał ten rząd reflektorów pod jednym szkłem z tablicą rejestracyjną.
    Z biegiem lat coraz bardziej też doceniam design wnętrza tego wozu – nie mamy może liczników bębenkowych jak w GS, czy CX, ale sam kształt deski jest genialny, fotele przypominają mi trendy wczesnych lat 70. tak dobrze ukazane w filmie “Mechaniczna Pomarańcza”, a kierownica jest tak świetnie narysowana, że Citroen mógłby ją stosować jeszcze w latach 90. i wyglądałaby ona bardziej świeżo niż wszystkie późniejsze jednoramienne kierownice tego producenta razem wzięte!
    Generalnie widzę wiele analogii między tym autem a zachodnioniemieckim NSU Ro80 – również rewolucyjny design, klasa premium, bardzo wysoka cena i… wysoka awaryjność, która doprowadziła producenta na skraj upadku. No i obu modeli szkoda, bo były mistrzostwem w swojej lidze.
    Swoją drogą nie dziwię się, że Amerykanie niezbyt poważają te samochody – pełno tego tam wrasta, a jak ktoś coś wyciąga to często prosto do prasy – ani to tylnego napędu nie ma, ani żywotnego mocnego silnika, z opisu sprawia wrażenie najlepszego gdy jest nowy i dość kapryśnego jako auto używane, no i za bardzo izoluje kierowcę od doznań na drodze. Amerykańskie krążowniki co prawda też izolują od świata zewnętrznego, ale nie od tego co się dzieje na drodze.
    A i jeszcze przypomniało mi się a propos układu DIRAVI, że pan Paweł Rygas z kanału MotoPrawda opowiadał o nim, że jest to dość specyficzne i wymaga pewnych przyzwyczajeń od kierowcy – z jednej strony dobrze, że kierownica sama powraca do położenia zerowego, z drugiej strony słabo, że przy każdym jakimkolwiek jej puszczeniu na nawet lekko skręconych kołach powraca ona od razu gwałtownie do owego położenia. Także ciekawy gadżet, ale przy codziennej eksploatacji wymaga niecodziennych przyzwyczajeń. Ciekawe, czy inni posiadacze aut z tym układem mają podobne wnioski, czy raczej im to nie przeszkadza/nie przeszkadzało.
    “To było niesamowite doświadczenie i kolejny dowód na to, że spotykanie swoich odwiecznych marzeń nie musi skutkować rozczarowaniem. Chociaż w każdym z moich wyśnionych modeli, które miałem okazje wypróbować, jakieś wady znajdowałem” Taki się jeszcze nie narodził, co by każdemu dogodził. Wiadomo, że wszystko na tym świecie ma swoje wady.🙂
    No i szkoda, że wóz musiał być dziełem Francuzów – z takim V8 to by było coś, no i może by to było mniej kapryśne od tego co tam ostatecznie weszło, a tak to musiały wejść ograniczenia związane z lokalnym rynkiem…
    No generalnie zazdroszczę przygody podobnie jak wielu przede mną.😉

    • W BX-ie, chociaż prawie na pewno nie miał Diravi, dało się zaparkować ze skręconymi kołami, ale po ponownym włączeniu silnika (zawsze trzeba było odczekać parę sekund aby wstał z poduszek) kierownica powoli się prostowała. Czasem po wyłączeniu silnika robił “taniec kangura” – potrafił podnieść tył, opuścić, po czym podnieść przód i powoli osiąść na poduszkach. Na Piotrkowskiej wzbudził kiedyś zainteresowanie, jak Lowrider.
      Wracając do SM. Na zdjęciach deski rozdzielczej ma wskaźnik ciśnienia oleju VDO. To chyba nie jest oryginał? Wtedy chyba nie określano ciśnienia w Pascalach tylko w Atmosferach atm. A VDO jest z gruntu niemieckie.

      • BX miał DIRAVI tylko w rzadkiej wersji 4TC.

        SM też może zaparkować ze skręconymi kołami – widać to na zdjęciu ze stacji benzynowej. Wystarczy po prostu zgasić silnik zanim się koła wyprostują (one się prostują powoli, zresztą nikt nie każe kierownicy puszczać przed wyciągnięciem kluczyka).

        Co do wskaźnika – niestety nie wiem, jaki był oryginalnie, ale auto jeździło w Niemczech, więc niewykluczone, że ktoś mu założył to, co było pod ręką. Znając Francuzów oryginalne wskaźniki znikły pewnie z ofery koło 1978r. 😀

    • Teraz w samochód o tej długości i masie wkłada się silnik 1600 z drobną hybrydą. Np. Hyundai Snata Fe, fakt, że trochę mocniejszy, ale ma chociaż 4 cylindry, w odróżnieniu od Jeepa Avengera , który ma ich 3. Na na pociechę zachował siedmioszczelinowy grill. A Tobie marzy się V8. Jedź po taki szybko do Stanów, bo tam Stellantis też ostro miesza. Ostatnio zresetował RAM-a 1500.

    • Co do V8 – SM był szybszy od większości V8. Od Mercedesa 450 SLC na pewno, od większości amerykańców też – dla nich 120 mph to było maksimum, ale tylko teoretyczne, bo przy tej prędkości one zamieniały się w niekierowane pociski balistyczne. Topowe muscle-cars i topowe Ferrari/Lamborghini przyspieszały oczywiście lepiej, ale ich nie ma co porównywać z superwygodnym i luksusowym SMem.

      • Absolutna zgoda, do wyrafinowanego SM, jak ulał pasowała chimeryczna,wyrafinowana “jednostka napędowa” wymagająca uwagi i kontroli i obsługi przez znającego temat cierpliwego mechanika. Ale przy śladowej produkcji takich było niewielu. To w pewnym stopniu pogrążyło markę, przejętą najpierw przez Peugeota (boleję nad tym), potem PSA, a teraz … W wysublimowany samochód nie wkłada się topornego, choć sprawdzonego Big Blocka.

      • Tak odnośnie “chimerycznej jednostki napędowej”. Obecnie jako na klasyka patrzymy inaczej, ale wówczas:
        1. To było auto do używania na co dzień, często jako jedyne, a nie drogowa wersją auta torowego typu Ferrari, Lamborghini.
        2. Skoro kosztował drożej od 911 i SL-a, to na dzisiejsze ceny tych aut byłoby to ok 1 mln zł.

        Gdybym wydał 1 mln zł na samochód, umówił się na ważne spotkanie, a następnie stał w deszczu na poboczu łapiąc stopa żeby dojechać do najbliższego automatu telefonicznego i wezwać lawetę, to następnego dnia byłbym w salonie Mercedesa.

      • Wtedy miałoby to sens – i dlatego SM odniósł porażkę. A dziś ciężko znaleźć auto klasy luksusowej, które nie jest kapryśne. Tyle że chociaż producenci mają swoje assistance i zwracają za transport zastępczy…

  15. Aż mnie kręgosłup zabolał, jak popatrzyłem na zdjęcie z wymiany paska;)

    Deska rozdzielcza faktycznie ładna i nawet współczesna. Śmieszne, że oglądałem ją akurat po przeskoczeniu z artykułu o yarisie GR na petrolheart, w którym to aucie designu deski nie powstydziliby producenci rozdzielni nastawnych w fabryce:) nawet pierwszy viper ma ładniejszą:)

  16. Wspaniałe auto!
    Basista ma całkowitą racje! Hydropneumatyki jeżdżą cudownie!
    SM wówczas po prostu zmiażdżył konkurencje! Gdyby dali tam jakiś niehumorzasty silnik to byłoby coś! Choć to nie jego wina, a raczej słabej kultury technicznej.
    Bo reszta automatyki tego samochodu nie stanowi raczej problemu. Wygląda skomplikowanie, ale to dla tego że tu wszystko jest inne. Po zaznajomieniu się z tym jest to logiczne i jasne.

    Miałem C5 (testowany kiedyś tutaj) teraz mam C6 3.0HDI i XM 2.9i – C6 jest najwygodniejszy, żadna S-klasa czy 7ka nie ma startu do tego, wiem co pisze – trochę tymi różnymi autami dane jest mi powozić.
    C6 – po prostu uwielbiam nim jeździć! Specjalnie jadę dłuższą trasą aby się cieszyć tą jazdą 🙂 Ja uwielbiam to jego ‘pobujanie’ jak wleci (celowo piszę ‘wleci’) na złą nawierzchnie. Tylko pobuja i nic, progi zwalniające – nic!
    Mój brat mówi, że Citroeny są jak gogle VR – widzisz, ciało się spodziewa jakiegoś wstrząsu, ale ten nie następuje! Nic poza lekkim stukiem.
    Słyszałem opinie że C5 są ‘komfortowsze’ niż C6 z Amvarem – to nie jest prawda. C6 to najwyższy poziom rozwoju tej technologii do tego najdłuższy rozstaw osi i logiczne, że jest (i będzie) bezkonkurencyjny. Komfort, utrzymanie zadanego kierunku i stabilność jest wręcz porażająca!
    A jeśli ktoś narzeka na komfort to… może puste sfery??, nieprawidłowy poziom podstawowy??

    Szkoda, że już nie ma Citroena -kupowałem kiedyś nowe ^^ i znów chętnie bym kupił nowego.

    • Ambasador Francji w Polsce w dalszym ciągu jeździ C6 pomimo, że auto ma już swoje lata (widziałem dzisiaj na mieście jadąc do pracy) – widać do tej pory nie stworzono nic lepszego i bardziej reprezentacyjnego.

      • kolega z pracy miał C6 diesel V6, fajnie ten silnik pracuje na wolnych obrotach, jak Autosan 🙂 tylko ciszej oczywiście, ale bardzo podobnie 🙂

  17. fajowy, zazdraszczam przejażdżki 🙂 a na początku lat 70 musiał to być kosmos.
    poza tym w tym wypadku też nie sprawdzi się, że wiek konstrukcji najłatwiej poznać po wnętrzu, bo to wnętrze datował bym raczej na lata 80 niż na dobrą sprawę koniec lat 60 – ta miękka góra i kierownica dużo wyprzedzają swoje czasy również

    co do Hydropneumatyki zaś, to miałem (a konkretnie to Żonka nią jeździła) Xantię parę lat (1.9D) i o ile z początku na prawdę była super miękka, to pod koniec już taka raczej zwyczajna, chyba dość szybko ulatuje gaz z tych sfer, ja tam w zawieszeniu nic nie robiłem, bo nic nie wymagało roboty, mimo że był to gracik za 1500zł, po taksówce, z przebiegiem na liczniku coś ponad 400tyś, a w rzeczywistości pewnie dużo więcej, bo synchronizatorów nie było już na 1, 2 i 3, a fotele były całkiem podarte (trafiły się fajne welurowe na złomie to przełożyłem), ale nie pamiętam aby się tam cokolwiek popsuło (zupełnie podstawowa wersja) poza zapowietrzaniem pompy wtryskowej z rana, zapewne z powodu mocnego zużycia, ale elektryczna “cykająca” pompka z allegro za 50zł podłączona przed pompą wtryskową całkowicie rozwiązała problem, no i o dziwo oleju też sporo już brał ten XUD, mimo że bez turbiny, no ale on pewnie miał bliżej 800 niż 400 tyś 😉
    tak czy siak, Wargolf (Wartburg 1.3) jest o wiele miększy od Xantii i każdemu polecam się przejechać jeśli ma taką możliwość
    a co do jazdy po dziurach/śpiących policjantach to Xantią raczej po tym szybko nie jeździliśmy więc nie wiem, zresztą nią w ogóle ciężko było szybko jeździć 😉 natomiast Dużym Fiatem po dziurach jak i tych garbach 80 można było bezproblemowo jeździć i też nie robiło to na nim żadnego wrażenia 😉

    • Benny, doświadczony jesteś. Czy nie zdarzyło ci się wydłubywać spod warstwy bitexu podłużnic w 125p/FSO 1500, ktore wpadły do bagażnika po kawalerskiej jeździe, żeby je jakoś wspawać na miejsce? Albo urwane denka kielichów amortyzatorów, które wpadły do bagażnika?. W Xantii najpoważniejszą awarią zawieszenia była urwana dźwignia korektora poziomującego tylne zawieszenie na jakimś kamieniu między koleinami w polu. Wróciłem 350 km do domu z czterema osobami, tylko w trakcie jazdy musiałem co ok. 10-15 km podpompować tył, podnosząc na chwilę samochód w wyższe położenie.

      • nie urwałem nigdy w DFie mocowań resorów ani amortyzatorów 🙂 mimo ciągania co raz kogoś na lince którą właśnie wiązałem za wieszak resora
        natomiast ułamała się przekładnia kierownicza z kawałkiem podłużnicy i to spawał mi jakiś dziadek w garażo-warsztacie za flaszkę 🙂 ale długo nie potrzymało, wtedy jeszcze niestety nie umiałem spawać
        na jednym amortyzatorze rozleciały się gumy z przodu, to ukroiłem kawałek dywanika z podłogi, złożyłem na 3, wydłubałem dziurkę i podłożyłem pod podkładkę i nie tłukło się do samego końca 🙂

      • ps. po kawalerskiej jeździe DFem zwykle wydech trzeba było składać z powrotem, specjalnie nie był mocno poskręcany na opaskach bo jak było mocno to się ułamywał gdzieś, więc lepiej już jak się wysunął 🙂 potem jak się z tyłu całkiem urwały wieszaki to na pręta gwintowanego 12mm nałożyłem węża, wygiąłem koniec w takie kółko w które wchodziła rura wydechowa, wywierciłem dziurę w bagażniku i nakrętki z obu stron i podkładki duże i to przykręciłem od środka bagażnika i już taki uchwyt wydechu trzymał do końca 🙂

  18. Autor się nie zna – śliczny ten samochód. Awangardowe wzornictwo, piękne linie, zwłaszcza linia przedniego błotnika przechodząca w zagięcie karoserii aż na tył. A sam tył zakończony tak jakby luksusowo (cytat). Zewnętrznie auto jest wręcz idealnie wstrzelone w segment cenowy i mówi od razu: “jestem sportowym Rolls Roycem”. Piękne materiały wnętrza. Chciałbym choć raz zobaczyć takie coś na żywo.

    • Bardzo mi przykro, ale naprawdę CXa uważam za smuklejszego i fajniejszego. SM ma natomiast niesamowity przód i tutaj jest benzkonkurencyjny.

      • Fabrykant się zna bo szkolony z układania kresek w spójne kompozycje!
        I ja mu wierzę 🙂
        Stawiając CX obok SM od razu będzie widać które auto jest wyższego segmentu.
        A tył jest jak najbardziej spójny i mi się podoba to , że odstaje od typowych rozwiązań nie jest wadą. Z resztą nawet Warszawa M20 miała tablicę rejestracyjną powyżej linii świateł i jakoś nikt tego nie wytyka.

      • też mi się podoba tył SMa, trochę dziwny, ale z pomysłem, a CX jest nijaki, zresztą jest nijaki jako całość (no poza wnętrzem) ale z zewnątrz wygląda ociężale i pękato, nigdy mi się nie podobał

    • Zgadza się – to było główne hasło reklamowe Citroena przez wiele lat, aż dokąd nie zrezygnowali z hydropneumatyki.

  19. Europejski okręt lądowy (zwłaszcza w 4 drzwiowej wersji – znacznie lepsze proporcje). Ja to z “awangardą i bytami nietuzinkowymi” skonfronowałem się w życiu aż nad to ale skoro SM oferuje dynamiczny napęd i to przy tych osiągach hydro pokazuje swoje zalety to zyskał w moich oczach. Plus ergonomiczne wnętrze. Czyli jest efektywny zamiast “efektowny”. Co do szarż hydro po dziurach X2 większą prędkością niż standardowa osobówka…. System jest dość skomplikowany (w porównaniu z pneumatyką) a to, że nie czuć pracy zawieszenia nie znaczy, że ono nie pracuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.