PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: DWA I PÓŁ TE-DE-I

A6-Skan-1-0004

Mało który silnik samochodowy doczekał się artykułów na głównej stronie Onetu. Mało który tak podnosi temperaturę dyskusji prowadzonych przez Polaków przed i po fajrancie przy najróżniejszej mocy napojach. Mało który zrujnował też tyle polskich kieszeni. Mało który silnik jest jak DWA I PÓŁ TE-DE-I.

Ten artykuł nie ma być o silniku – gdyby tak było, należałby do serii „Z SERCEM O SERCU”. Tymczasem jednak zapoczątkowuje nowy cykl opisujący wrażenia z jazdy różnymi samochodami. Nie chodzi o typowe testy, bo tych można wszędzie znaleźć bądź ile. Ja nie będę zapełniał bagażników walizkami, tylnych kanap – dziecięcymi fotelikami, liczył uchwytów na kubki ani „surfował na fali momentu obrotowego” od 80 do 120 na piątce. Od tego są inni, lepsi. Ja natomiast będę – jak zresztą zwykle – dzielił się osobistymi refleksjami automobilowo-historycznymi, jakie będą nachodzić mnie po przejażdżkach ciekawymi autami i rozmowach z ich właścicielami, którzy okażą się łaskawi poświęcić mi kilka chwil i dopuścić na parę kilometrów za kierownicę. Tym razem łaskawy był Kolega Rycho, któremu serdecznie niniejszym dziękuję. Ujeżdża i dojeżdża on Audi A6 Avant 2,5 TDI (od 7 lat, w tym 4,5 roku codziennej eksploatacji, przez resztę czasu jeździł innym autem).

Hasło „A6 2,5 TDI” to prawdziwy fenomen. Mówi wiele, a każdemu coś innego. Oczywiście, polaryzujących samochodów nie brakuje. Począwszy od Dacii, a skończywszy na Maybachu od Brabusa, ta sama fura będzie u różnych ludzi wywoływała skrajnie różne reakcje, od uwielbienia po atak śmiechu, od ślinotoku po odruch wymiotny. Różnice te polegają jednak zazwyczaj na osobistym odbiorze obiektywnych cech: wiadomo na przykład, że Smart jest mały, z tym że dla niektórych będzie to wada, a dla innych – wcale. Podobnie z dynamiką W123 200D, spalaniem Cadillaca Escalade albo awaryjnością „Malucha” – jednym robi się słabo na samą myśl, inni wzruszą ramionami lub protekcjonalnie zaśmieją.

Z faktami się nie dyskutuje, można najwyżej przypisywać im różną wagę, w zależności od statusu majątkowego, rodzinnego albo wyznawanej filozofii. Inaczej z Audi: tu kontrowersje – co ja mówię, awantury  i mordobicia – wywołuje już sama próba stwierdzenia faktów. Choćby zadanie prostego pytania: „czy naprawdę jest tak źle jak piszą…?”. Z tymi wałkami rozrządu, i prowadnicami zaworów, i odmą, i pompą oleju, i pompą wtryskową (z podziałem na poszczególne roczniki), itp., itd.… Jedni będą kląć i piorunować, inni – utrzymywać, że to bzdury, bo wystarczy dbać, zmieniać olej, i takie tam. Co ciekawe, po obu stronach będą często bić się ludzie, którzy całe zagadnienie znają wyłącznie ze wspomnianych artykułów na moto.onet.pl. Czasem chyba bardziej neutralnie byłoby spytać Polaków, czy był w końcu ten zamach, czy nie.

Kolega Rycho uwielbia pytanie o niezawodność swojego Audi – dla niego to fajny sposób na trolling. Sława 2,5-litrowego tedeika jest bowiem tak duża, że nikt nie zadaje kluczowego pytania: „której generacji?”. Bo Rycho jeździ rzędową pięciocylindrówką z 1996r.

Mało który motor zmienił się tak diametralnie zachowując przy tym swoje oznaczenie (kolorów literek na tylnej klapie nie liczę, bo srebrny i czerwony wymawia się dość podobnie). I tutaj naszła mnie pierwsza refleksja historyczna: Oto był kiedyś taki czas, że A6 2,5 TDI było synonimem niezawodności… I komu to, do cholery, przeszkadzało…?!?!

Należę do pokolenia ukształtowanego w latach 90-tych. Niełatwych dla Polaków, ale cudownych dla motoryzacji. Samochodziarze nie musieli się jeszcze wstydzić swojej Pasji. W przyszłość wciąż patrzyli z entuzjazmem, wszystko szło do przodu i wszystko było na swoim miejscu. Modele z tamtej epoki przywołują we mnie wiele wspomnień, a auto Rycha jest wręcz jej kwintesencją.

Audi jako producent stoi dziś w rzędzie obok Mercedesa i BMW. Wielka Trójka z południa Niemiec zaciekle między sobą konkuruje, ale nie obawia się nikogo innego. Ten obraz tak mocno wrył się nam w mózgi, że gotowiśmy pomyśleć, że było tak zawsze. Wolne żarty – pierwszym Audi, które poważnie rywalizowało z gwiazdą i szachownicą był właśnie… samochód Rycha, czyli C4 (wcześniej istniał tylko niby-luksusowy V8 – piszę „niby”, bo nikt nie bierze na poważnie samochodu tej klasy, który nie ma poprzednika).

Model C4 narodził się w 1990r. jeszcze jako Audi 100. Ta nazwa kojarzyła się z modelami  awangardowymi, ale absolutnie nie sięgającymi gwiazd. Co ciekawe, chcąc to zmienić, producent zaczął od… poprawy jakości: Zmniejszono i wyrównano szpary między blachami, użyto więcej mas wygłuszających i lepszych materiałów we wnętrzu. Takie to były czasy. Równocześnie przygotowano pierwsze w tej marce benzynowe sześciocylindrówki (później – nawet V8), oraz prawdziwą Wuderwaffe koncernu: turbodiesla z bezpośrednim wtryskiem, czyli przesławne TDI. Tu miało ono 5 cylindrów, 2,5 litra i rozwijało 115 KM. Jeszcze lepiej zrobiło się po liftingu z 1994, kiedy to oznaczenie modelu zmieniono na A6: flagowy diesel dawał teraz 140 KM, osiągał 208 km/h i rozpędzał się do setki w 9,9 sekundy. Zużycie paliwa miało przy tym piątkę z przodu, a gdy się człowiek postarał – to i czwórkę…

Pamiętam dobrze te czasy. Przeglądając katalog „Samochody Świata ‘95” nie mogłem wyjść z podziwu nad tymi liczbami. Mój ojciec jeździł wtedy ledwie zipiącymi Mercedesami W115 i W123, które przy podobnej pojemności przekraczały 100 km/h tylko z góry i z wiatrem, wyjąc przy tym niemiłosiernie i błagając kierowcę o opamiętanie… Taki właśnie miałem obraz diesla. Tymczasem na żółtych stronicach katalogu, zaczynających się zaraz za opisem marki ZiŁ, widziałem osiągi kojarzące się raczej z Porsche (magiczne dwie paki i jednocyfrowe przyspieszenie do setki) połączone ze spalaniem ledwie osiągalnym w „Maluchu”…

Od tego czasu Rychowa fura osiągnęła pełnoletniość. 208 km/h, 0-100 km/h w niecałe 10 sekund i piątka z hakiem na sto – dzisiaj są to normalne parametry kompaktowego diesla, z tym że przy pojemności mniejszej o litr. Takie miałem przemyślenia, gdy umawiałem się na przejażdżkę.

Pierwsze wrażenie: staroniemiecka solidność bez fajerwerków, w jednym ze swych ostatnich wydań. Może to podświadome przywoływanie młodzieńczych lat, ale rzeczowa linia kombi mieszczącego pod półką złożoną szafę narożną po prostu budzi zaufanie. Wygląda na nowoczesną, schludną i efektywną przestrzennie oraz aerodynamicznie, ale nie popisuje się przy tym przed otoczeniem i nie stara się być w centrum uwagi. Przykładowo, stoi na niedorzecznie mikrych, zaledwie 15-calowych kołach (felgi 15-tki w Audi A6 – czyż trzeba dobitniejszego dowodu upływu czasu…?). Dzisiejsi następcy są znacznie więksi i masywniejsi, ale sylwetki mają zwaliste niczym nakoksowany, łysy kark obwieszony srebrem i szukający zaczepki. C4 na prowokacje nie reaguje – zachowuje chłodny profesjonalizm, wie ile jest warte i cierpliwie czeka, aż ktoś wsiądzie za kierownicę i w praniu przekona się o jego walorach. Wsiądźmy więc!!

We wnętrzu aż kipią lata 90-te. Czarny plastik, niezłamany gramem pseudodrewna ani aluminium, wygląda trochę grobowo, ale równie rzeczowo i solidnie jak sylwetka wiśniowej karoserii. Analogowe zegary są duże i czytelne, a wskazują nawet temperaturę oleju i prąd ładowania!! Nadchodzący XXI wiek zapowiadają tylko dwie rzeczy: Najeżona przyciskami konsola środkowa oraz dwa cyfrowe wyświetlacze w zestawie wskaźników. Jeden podaje temperaturę zewnętrzną, drugi – przebieg dzienny i sumaryczny. Ten ostatni wskazuje 290 tys. km, ale wystarczy rzec, że sam Rycho w 4,5 roku przejechał 150…

Wyposażenie? Są oczywiście elektryczne szyby i lusterka, jest tempomat, jest ABS, ale żadnych innych kagańców. Podgrzewane fotele mają aż 6-stopniową regulację. Przedni zderzak na odbojnikach został już przetestowany przy nocnym spotkaniu z dzikiem – bez szwanku dla żadnej ze stron.

Miejsca jakby niedużo. Nie żeby ciasno, kulić się absolutnie nie trzeba, ale jest tak jakoś… przytulnie. To nie jest nic przeciwko Audikowi, to po prostu spontaniczne wrażenie kogoś, kto przesiadł się z samochodu konstrukcyjnie młodszego o kilkanaście lat. Dziś nawet miejskie maluchy robią w środku wrażenie nadmuchanych (oczywiście tylko z przodu). Tutaj natomiast do drzwi blisko, do kokpitu blisko, do szyby blisko. To nie jest nieprzyjemne – to po prostu kolejny znak upływającego czasu.

Przekręcam kluczyk i słyszę… a jakże, lata 90-te. Nie z głośników – spod maski. Nieco stłumiona, lecz wyraźnie mechaniczna polifonia ma w sobie więcej z klasycznych diesli z komorą wstępną niż z XXI-wiecznych, podwójnie sturbionych komonrejli. Zmęczona 18-letnią służbą technika po raz kolejny budzi moje zaufanie.

Jazda przypomina mi lata za kółkiem W124 300D. Utrzymane w nienagannym stanie zawieszenie jest bardzo miękkie, a przełożenie kierownicy – powolne. W Audi!! Podobnie jak cała reszta, układ jezdny nie wyparłby się swego wieku. Dopiero po paru kilometrach nabieram pewności siebie w zakrętach – auto prowadzi się całkiem bezpiecznie, tylko po prostu inaczej, żeby nie powiedzieć – starodawnie. Za to progów zwalniających nie czuć, a mocno dziurawa droga w niczym nie przeszkadza.

Zaś silnik… Mityczne 2,5 TDI, którego dane z niedowierzaniem studiowałem w katalogu 20 lat temu, było głównym bodźcem, który skłonił mnie do poproszenia o przejażdżkę. Ma pięć cylindrów, więc bardziej szumi niż klekocze (do mercedesowskiej szóstki trochę mu brakuje, ale na pewno mniej niż czwórkom do niego). Jak każdy stary diesel bezproblemowo rusza z trójki bez dotykania gazu, samym łagodnym puszczeniem sprzęgła – lubię ten sprawdzian. Moc rozwija harmonijnie, prawie bez turbodziury – nieco poniżej 2000 obrotów jest wyraźny przyrost mocy, ale nie bardziej gwałtowny niż w wolnossącym benzyniaku z CLK. Przyspiesza w sposób, jaki również pamiętam z W124 – na gaz reaguje łagodnie, bez wystrzału z katapulty, ale zaskakująco sprawnie nabiera szybkości. Aż trudno uwierzyć strzałce licznika, bo przecież nic nie kopnęło nas w plecy, a tu już trzy cyfry!! Co więcej, diesle z tamtych lat mają wyjątkowo szeroki zakres użytecznych obrotów – nie tylko w dół (bo tak potocznie rozumie się elastyczność silnika), ale też w górę. Najdawniejsze osobowe diesle – np. „Beczka” albo Golf I – organicznie nienawidziły obrotów, z kolei komonrejle niby nie protestują, ale ich moc znika w pewnym momencie równie raptownie, jak przyszła niecałe 2000 obrotów niżej. I to ma być elastyczność…? 2,5 TDI – znów jak W124 – ochoczo porusza się po całej skali obrotomierza, potrafi dowolnie długo utrzymywać każdą żądaną prędkość, aż do maksymalnej, i nie daje po sobie poznać, że to jakiś wysiłek. Pod tym względem ta generacja jest czymś zupełnie wyjątkowym w historii silników Diesla.

Co do spalania, Rycho mówi, że naprawdę da się zejść poniżej pięciu litrów. Bez żadnych wyrzeczeń wyrabia się poniżej sześciu. Zaś wyjść ponad osiem nie ma szans. Zima w mieście albo podróżna 180 km/h na Bundesautobahnach kończy się wynikiem w granicach 7,7l. W połączeniu z 80-litrowym bakiem oznacza to realny zasięg 1500km!! Wierzę, bo W124 palił podobnie. Z jednym, półlitrowym cylindrem więcej, ale bez turbiny i wtrysku bezpośredniego. No i na piątym biegu, bo Audi ma ich sześć, jak mało kto w tamtych latach. Na szóstce przy 100 km/h mamy 1800 obrotów, czyli przy 200 będzie 3600. Do czerwonego pola brakuje jeszcze prawie jednej trzeciej…

Rycho nie chce zmieniać samochodu, bo nie ma szans znaleźć młodszego kombi tej wielkości i mocy, spalającego poniżej szóstki w trasie i mogącego bezproblemowo pokonać kroćset tysięcy kilometrów. Naprawy? Jedna wymiana amortyzatorów i wszystkich elementów gumowo-metalowych zawieszenia przedniego za nieco ponad 1000 zł (to jak miesięczna amortyzacja nowego kompaktu). Drugi raz tyle samo za nową pompę wspomagania, gdy pękł pasek wieloklinowy (to oczywiście zaniedbanie właściciela, że nie wymienił na czas). Raz uszczelnienie pompy wtryskowej za jakieś grosze. I to by było na tyle, na dystansie 150 tys. km (oczywiście najstarsi górale nie wiedzą, które to 150 tys. w życiu tego auta).

W 1997r. ukazał się następca – model C5. 2,5-litrowe TDI pozostało w ofercie, ale zostało zaprojektowane całkowicie od nowa, w układzie V6. Tym samochodem nie miałem okazji jeździć – o wrażenia na jego temat radzę zapytać znajomego mechanika.

Foto tytułowe: Materiał producenta udostępniony przez Jakube Widłę, autoArchiwum.pl

Pozostałe zdjęcia: Udostępnione przez właściciela pojazdu.

P.S. Jeśli posiadasz ciekawy pojazd – a to pojęcie jest znacznie szersze niż się wielu ludziom wydaje – i zechciałbyś go przedstawić na Automobilowni.pl, serdecznie zapraszam do kontaktu!!

AU09

AU04

AU05

20141110_121958

44 Comments on “PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: DWA I PÓŁ TE-DE-I

  1. Świetne podejście do tematu. Czekam na kolejne testy:)

     

    • Ja czekam na chętnych do udostępniania aut :-). Chociaż czekaj… wczoraj jechałem czymś wyjątkowym. Ale było ciemno, wiec muszę poczekać na fotki od właściciela i przemyśleć wszystko. Ale będzie.

    • Podobno istnieją instalacje LPG do diesli. Są trochę jak yeti – każdy słyszał, nikt nie widział.

  2. "Pierwsze wrażenie: staroniemiecka solidność" – E36 się przejedź, a słowa "Niemcy" i "solidność" przestaną występować w jednym zdaniu 😉

    Choć wierzę, że w Audi, które w tamtym czasie aspirowało jeszcze do miana marki luksusowej, bardziej się starano. Na zasadzie "jak to schrzanimy, to lata zajmie, nim ktoś nam da drugą szansę". A potem przy V6 TDi nie mieli już takich oporów 😛

    A A6 z R5 2.5 TDi to dobre auto. Mimo, że zupełnie nie jest to samochód dla mnie, to jednak je lubię. Tak jak piszesz, nie udawało niczego, czym nie jest – taka po prostu dobrze wykonana robota.

  3. Wszystkie 3 niemieckie premiumy z tamtych czasów były świetne – każdy miał swój charakter i tak jak napisał Yossarian, niczego nie udawały. Wybór naprawdę pozostawał kwestią gustu. Nikt wtedy nie kombinował "jakby tu podejść a) władze, b) redaktorów czasopism motoryzacyjnych". Nie było dopasowywania samochodów do idiotycznych norm danych podających średnie spalanie i emisję spalin, nikt nie podnosił linii okien w kombi żeby bagażnik wydawał się większy niż w rzeczywistości (norma wymaga mierzenia pojemności bagażnika w kombii do linii okien – jeden z przykładów – bagażnik Megane II i Megane III – pojemność na papierze taka sama, a w rzeczywistości do II sofa wchodzi, a do III nie wchodzi) itd. Działy kombinacji z normami wilekich koncernów dopiero raczkowały 🙂

    • Zgadzam się, wybór był kwestią osobowości wybierającego.

      A co do nieudawania, do zależy, o której generacji mówimy – bo W210 przykładowo udawał trwałego. Na tyle skutecznie, że nawet Clarkson pisał o nim, że przeżyje trzy azjatyckie hatchbacki :-). Dlatego właśnie stereotypy się nie sprawdzają.

      A co do kombinowania ze standardowymi testami, to jest to prosta konsekwencja istnienia standardowych testów. Kiedys jakieś tam dane fabryczne się podawało, ale każdy dzinnikarz pisał sam, ile mu wyszło spalanie, a ile przyspieszenie, robił też zdjęcia bagażnika z walizkami. I dało się samemu jakieś zdanie wyrobić, na pewno niedoskonałe, ale jakieś tam. A dzisiaj jest ten sam test od wieków i tylko pod niego projektuje się wszystko.

      • no, raczej miałem na myśli W124 niż W210, bo ten to faktycznie chyba pierwszy Merc który coś udawał… a nie, czekaj! Pierwszy był W202!

      • Z W202 nie mam doświadczeń. Gnił, bo był malowany akwarelką, tak jak wszystkie Mercedesy po 1993r. aż do wprowadzenia nanolakieru, ale poza tym chyba nie było źle? Choć fakt, wskaźnika ciśnienia oleju już nie miał – a to podobno wyróżnik “prawdziwych” Mercedesów.

  4. Avensis 2007-2008 spełnia twoje wymagania.
    Pali 5-6 litrów jeździ prawie 200 i się nie psuje

    • Po pierwsze, wymagania nie są moje, tylko Rycha, więc to jego trzeba by spytać.

      A po drugie, przy dieslach z common-rail owa bezawaryjność jest bardzo różna – są tacy, co robią 300 tys. bezproblemowo, a innym co chwilę coś się sypie. I marka auta nie ma tu wiele do rzeczy, bo fabryki produkujące układy zasilania można policzyć na palcach – wszyscy producenci aut kupują z tych samych źródeł, najcześciej zresztą z wszystkich na raz, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie uzależnia się w 100% od jednego poddostawcy (to samo tyczy się wielu innych podzespołów zaawansowanych technologicznie – one nie są dziełami producenta auta, ale poddostawców). Zdarzają się oczywiście ewidentne wpadki jakościowe przy konkretnych modelach (jak np. z wtryskiwaczami Delphi we wczesnych Mercedesach W212/207), ale te załatwia się w ramach gwarancji. Generalnie wszyscy mają w zasadzie tę samą technologię od tych samych kontrahentów.

      No ale tu wchodzimy już w dyskusje o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy, a w nie na Automobilowni miałem się nie angażować 😉

    • Słusznie. Akurat diesel w Avensis psuje się tak samo albo i częściej niż Niemcy. I naprawdę nie wiadomo co jest gorsze 2.0 czy 2.2.

  5. Super super, wszystko super, ale z tymi obrotami na szóstym biegu to nie będzie tak różowo. Przełożenie na szóstce na bank nie jest bezpośrednie a niższe i przy 200km/h obroty będą bliskie końca skali.

    • Przy dwa razy wyższych obrotach zawsze będzie dwa razy wyższa prędkość, o ile nie masz poślizgu sprzęgła. To nie jest zależne od przełożenia. Zanim zejdziesz do samochodu sprawdzić, poszukaj sobie w necie frazy “rpm to speed calculator” – tam masz symulacje szybkości przy różnych obrotach, przełożeniach i rozmiarach kół.

  6. Dobry test. I dobry samochód. Tak, jak nie lubię współczesnych Audi, tak tym bym jeździł.

    Warto zauważyć jeszcze jedną cechę Audi z tamtych (i nieco wcześniejszych – od 80 B3 zaczynając) lat: ponadczasowość. Te projekty nic a nic się nie zestarzały, tak samo zresztą jak W124. One są zaprojektowane niemalże na wieczność – zarówno mechanicznie, jak i stylistycznie.

    Będę polemizował tylko z jednym: "nikt nie bierze na poważnie samochodu tej klasy, który nie ma poprzednika". Jak zatem wytłumaczyć fenomen pierwszych Lexusów?

  7. Jako posiadacz dwóch wyklinanych modeli Audi (C6 BMK oraz C5 BCZ) dorzucę swoje 3 grosze 🙂

    W C5 mam własnie ten diabelski wynalazek w postaci 2.5 TDI V6. Auto kupiłem dużo później niż C6, bo po prostu się trafiło. Auto w stanie miętowym, od pierwszego właściciela, serwisowane. Za równowartość kilku paczek czipsów stałem się posiadaczem tego cuda, bo z racji opinii auto należy do "niesprzedawalnych".

    Autem na razie zrobiłem 30kkm, nie jest to duzo, ale już jakiś obraz mi te kilometry dały. Auto pochodzi z ostatniego miesiąca produkcji modelu, rocznik 2004, a silnik ma kod BCZ (163KM) – ponoć najlepszy ze wszystkich V6. Nie ma tu problemu z wycierającymi się wałkami (choć mogą się pojawić inne problemy), hudrauliką, odmą. Ponieważ preferuję emerycki styl jazdy a auto nie ma quattro zuzycie paliwa oscyluje w granicach 7,5-8,1 litra.

    Jest jednak w tym aucie coś co mnie do niego przyciąga. To czynnik "lata 90-te", który wyłazi z każdego zakamarka, bo przecież konstrukcja tego modelu sięga połowy lat 90-tych (lub dalej). Może nie ma polotu (w końcu to pancerwagen), ale wszystko jest takie klasyczne, oczywiste, bez niespodzianek. Do tego skóra jest prawdziwą skórą, a boazeria prawdziwym drewnem. To wszystko spowodowało że C6 jeździ żona a ja z prawdziwą przyjemnością wsiadam do C5.

    Szczepan, jestem z Miechowa, jeśli bedziesz zainteresowany porównaniem niezniszczalnego rzędowego 2.5TDI z najbardziej awaryjnym silnikiem świata, to możemy się kiedyś umówić. Tylko musiałbym go najpierw posprzątać, bo to taki trochę wół roboczy u mnie jest 🙂

    • Z dzika przyjemnością!! Oczywiście o niezawodności mogą się wypowiadać tylko praktycy, jak Ty i Rycho, ale wrażenia z jazdy chętnie porównam. Możemy nawet z Rychem mini spocik zrobić.

  8. I jeszcze jedno – nie zapominajmy że mało które auto ma realny przebieg mniejszy niż pół milona. One trafiały do nas gdy już kończyły swój żywot. A niestety ceny części potrafią przyprawić o zawał, stąd też pewnie druciarstwo, które dodatkowo zabijało te auta.

    Nie chcę brzmieć jak obrońca tych aut, ich właścicielem stałem się przez przypadek. Całe życie byłem przeciwnikiem VAG-ów. Przekonałem się do nich dopiero niedawno, może nie zachwycam się nimi, ale doceniam jakość i przyjemność jaką mi dają.

    Tylko wizerunek prawie jak w BMW… Stąd też mój nick, Złomnik kiedyś robił taką klasyfikację i mi się spodobało.

    • Bardzo lubię auto-przesmiewcze nicki, niestety sam jestem za mało kreatywny, by sobie jakiś wymyślić.

    • Słuchajcie, Chamie 😉 te auta bronią się same. Przez krótki czas jeździłem cygarem 2.2 5cyl w automacie, też niejako przez przypadek bo siora mi zostawiła ten wóz na 2-3 m-ce.

      Od pierwszego wrażenia do ostatniego polubiłem to auto. Za pozycję za kierownikiem – genialna, za satysfakcję z jazdy, kopa, wygląd… wszystko grało. Żłopał nie tak znowu przeogromnie a jeździł jak szatan. To było moje pierwsze, prawdziwe, rzekłbym – męskie auto (a od siostry, he he) i wręcz mnie ukierunkowało na fajne, mocne sedany w leniu, można powiedzieć że do dziś powielam ten schemat. Ostatnie kieszonkowe wysupływałem, żeby się tą 100-ką trochę pokulać 🙂

      Zresztą ona też go cholernie lubiła i przesiadła się na mniejsze auto, bo jednak koszty wachy trochę bolały. Miał też słaby punkt – chłodzenie. Mała chłodnica schowana za reflektorem, spory silnik benzynowy… no jak to ma działać? Tzn. działa, ale najmniejszy problem z układem i jest lipa z całością. A tak to same, wielkie plusy.

  9. Świetny te(k)st, podoba mi się to Twoje własne podejście do tematu i czyta się doskonale – dawać więcej i przede wszystkim nieco dłużej!

    Z przyjemnością przeczytam o BMW E28 – rekin piąteczka. Nie udostępnię już, bo upaliłem skutecznie 2 sztuki, ale kto wie czy nie wszedłbym jeszcze raz w ten temat bo jest coś bardzo wciągającego w tym aucie. Pewnie sporo pozytywnych rzeczy z tego artykułu się powtórzy… 524td 6cyl i ruszanie na czwórce bez gazu z kompletem pasażerów? Oczywiście. Każdej swojej furze robię taki miniteścik, a ten sprzęt go wygrał.

    Niechże ktoś weźmie pożyczy takiego Autorowi, bo o tej furze można niemało napisać 🙂

    SzK, jeżeli wzgardziłeś 105-tką z powodów które obaj uznaliśmy za uzasadnione 😉 mogę jeszcze zaoferować E32 730 w "leniuchu, patyku, szmacie i z szyberdziurą". Moim skromnym zdaniem, i nie tylko moim, to jedno z ostatnich aut z najlepszych czasów współczesnej motoryzacji. Jest wszystko czego potrzeba do jazdy, a także to coś ekstra dla benzynogłowych preferujących huk wielu cylindrów od mazania palcem po ekranie w poszukiwaniu biegów dmuchawy 🙂

    • Wiesz, 105-tka byłaby fajna, ale taka zachowana w miarę w oryginale 🙂 Może Ojciec Baldwin usłyszy? 🙂

      E32 oczywiście też byłoby ciekawe – kiedyś nawet miałem z takim trochę do czynienia, znajomy ojca miał 745-tkę z gazem jakieś 18 lat temu. W tym aucie poznałem, co to jest LPG.

      Ale tak naprawdę, to nie założyłem bloga po to, żeby żebrać u ludzi o przejażdżki. Gdyby ktoś zechciał się ze mną umówić na rozmowę i krótką jazdę fajnym autem, będę bardzo wdzięczny, ale nie chciałbym sprawiać wrażenia, że o to chodzi w tych pseudotestach. Poza tym też nie o każdym samochodzie miałbym coś konkretnego do powiedzenia – w Audiku najciekawszy był ten cały kontekst i jego konfrontacja z rzeczywistością. Nie mniej mam nadzieję, że się kiedyś zobaczymy.

       

      • Toż nikt tutaj nie mówi o żebraniu 🙂 mam nadzieję, że nie odebrałeś tego w ten sposób – sam przecież proponuję tak z siebie, jestem zwyczajnie ciekaw jaką wyrobiłbyś sobie opinię i czy nie podrapałbyś się po głowie, wsiadając ponownie do swojego Merca 😉

        Jeżeli taka siódemka jak mówisz byłaby dla Ciebie ciekawa, to się jakoś zsynchronizujemy, mamy czas. A jeżeli uznasz że nie, to się przecież nie sfocham i dalej sobie będę ją upalać a Automobilownię nadal czytać 🙂

        Być może w niedługim czasie wejdę też w posiadanie/użytkowanie Favoritki, ale to to już jest dopiero nuda i flaki z przepracowanym olejem – choć może akurat z jakiegoś powodu stwierdzisz dokładnie odwrotnie i poczujesz chęć stestowania.

      • Oczywiście, bardzo chętnie przetestuję prawie każdy samochód 🙂 Nie ineteresują mnie tylko daleko idące przeróbki domowe, bo one nie dają obrazu jakiejś tam rpoki i stylu, całkiem nowe modele też nie są superciekawe, bo nie mają do opowiedzenia swojej historii. Zarówno Favoritka jak i siódemka byłyby ekstra!!

         

         

      • Oj tam "daleko idące"… wydech i nakładka na kierownicę, ot całe przeróbki 😉 …a moment – jeden grzybopatent zrobiłem sam – rozwierciłem otwory na dysze spryskiwaczy i wstawiłem tam znacznie wyższe z Felicji. Teraz ustawiać można na konkretny punkt na szybie, a nie pod wycieraczkę/na wycieraczkę/na dach, jak wcześniej 🙂 a i wygląda to zacnie peerelowsko.

      • Ja zrozumiałem, że to bardziej harkorowy pojazd jest, bo pisałeś, że nie da się w nim poczuć klimatu epoki. Jeśli chodzi o wydech, to dawniej często ludzie jeździli z dziurawym… Może więc nie jest tak źle z tym klimatem…?

      • Szczepan, jak się ładnie uśmiechniesz to parę starszych fur mogę Ci podrzucić do przejażdżki 😉 Mojego C3 quattro nie proponuję, bo mam wybity tylny zawias, ale ładna 105L się szwęda też pod butem 🙂

  10. To może inaczej – jest hardkorowy nie poprzez przeróbki, bo te właśnie wymieniłem chyba wszystkie 🙂 tylko przez fakt bycia tylnosilnikową Skodą sprzed ćwierć wieku, z kraju którego już w sumie nie ma, i do tego lekko zaniedbaną więc wymagającą ogarniętej ręki. Taki, powiedzmy, trochę punkt widzenia dzisiejszego konsumenta SUV-ów – cooo jakieś gaźniki, cięgna ssania, moment zapłonu?! – czysty hardkor, zło i poruta.
    Współczesnego radia z USB (ale w oryginalnej kolumnie środkowej z epoki) czy gniazda 12 V na trytkę to chyba nie liczymy?

    Co do tego klimatu to już każdy pewnie sobie jakoś inaczej to rozumie, sądzę że nie odczujesz podczas jazdy braku zderzaków lub malowania blachy pędzlem 😉 prowadzi się to i zachowuje właściwie jak każda normalna 105-tka, czyli na mokrym skręcającym w dół wiadukcie przysparza kierownikowi jednego siwego włosa na sekundę. Moim zdaniem klimat jest – ale to taki klimat Złombolowy raczej niż klasykowy – o i to chyba jest właściwe rozróżnienie, bo do złombolowania to auto zostało zakupione, zresztą z pełnym sukcesem.

    W sumie propozycję podtrzymuję 🙂 a może chcesz zobaczyć ten sprzęt na zdjęciu, a już ocenisz sam czy Twój klimat został odcięty diaksem czy jeszcze nie 😉

    • Jeśli wrażenia z jazdy są w miarę zachowane, to jest w porzo, bo stylistyka zewnętrzna faktycznie nie ma większego znaczenia przy tego rodzaju przejażdżce (przy posiadaniu – już tak) :-).

      A jak chodzi o “mój” klimat, to ja lubię oryginalność, ale nie jestem talibem uznającym, ze inne style są głupie – po prostu, każdy lubi coś innego. Tylee tylko, że w artykułach chcę przekazywać właśnie klimat jakiegoś tam punktu w czasoprzestrzeni, a głębsze przeróbki, jakkolwiek cieszące właściciela, mogą go zniekształcać.

      Zdjęcia zawsze możesz przysłać, jeśli Ci się chce 🙂

       

  11. "Na szóstce przy 100 km/h mamy 1800 obrotów, czyli przy 200 będzie 3600. Do czerwonego pola brakuje jeszcze prawie jednej trzeciej…"  Niestety, ale takich głupot dawno nie słyszałem. Nie tak przelicza się obroty silnika na prędkosć… Np. mój stary SEAT robi przy 3 tyś obr. 110km/h (5800 odcina zapłon, wg książki bo nie sprawdzałem), ale później już tylko coraz bardziej wyje, a prędkość nie przyrasta proporcjonalnie do wzrostu obr. Tak jak w każdym innym samochodzie.

  12. Resurs silnika – silniki wysokoprężne:
    Audi 100/A6 2.5 TDI 5-cyl. 700 tys. km
    Mercedes E270 CDI 700 tys. km
    Volvo S60, V70 D5 163 KM 700 tys. km
    Mercedes C220 CDI 600 tys. km
    Honda Accord 2.2 i-CTDi 500 tys. km
    Mercedes A170 CDI 500 tys. km
    Nissan Primera P11 2.0 TD 500 tys. km
    Opel Vectra C 1.9 CDTI 500 tys. km
    Skoda Octavia I 1.9 TDI 90 KM 500 tys. km
    Toyota Corolla E12 2.0 D-4D 116 KM 500 tys. km
    Audi A6 2.5 TDI V6 163/179 KM 450 tys. km
    Volkswagen Passat 2.0 TDI 450 tys. km
    BMW 320d E90 400 tys. km
    BMW 530d E60 400 tys. km
    Źródło: http://motoryzacja.interia.pl/samochody-uzywane/porady/news-czy-przejmowac-sie-przebiegiem-ile-przejedzie-silnik,nId,1395064 

  13. Tata miał kiedyś A6 C4 ( chociaż de facto nie rózniło się niczym od 100 poza oznaczeniami), ten silnik to poezja, niby diesel ale 5 cylindrów to zupełnie inna bajka, dodatkowym smaczkiem był dźwięk, od razu wiadomo, kto podjeżdża 😀

    Nie porywają mnie VAGi ale ten motor jest naprawdę godny, może kiedyś sobię taki sprawię dla frajdy, z zastrzeżeniem, że w V70.