PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: HELLO KITTY !!
Do wyboru był dystyngowany czarny, albo różowy i oklejony w Hello Kitty. Każdy normalny człowiek wziąłby tego drugiego, prawda?
Chodziło oczywiście o Smarta. W żadnym – prawie żadnym – innym przypadku różowe nadwozie i infantylne kotki z kokardkami nie wzbudziłyby mojego entuzjazmu. Ba, nawet tutaj nie każdy je lubi: np. Jarek, wieloletni, zasłużony pracownik mojego taty, a przy tym ojciec właścicielki autka, wstydzi się w nim pokazywać: wysiadając na stacji benzynowej zawsze donośnym głosem oznajmia – “to nie mój, od córki pożyczyłem!!”.
Ja nie mam takich problemów – nie zważam na to, jak ludzie patrzą na mój pojazd, uwielbiam za to wyrazistość i spójność stylu, nawet gdy to nie mój styl. W Mercedesie S na pewno nie wybrałbym różu, ale dla Smarta to dobra opcja. Przynajmniej tak to postrzegam subiektywnie, pamiętając piękne czasy oczekiwania na rok dwutysięczny, kiedy wchodziłem w pełnoletność i dosiadałem pierwszego w życiu samochodu, a przyszłość motoryzacji ekscytowała, jak mało kiedy. Mój ulubiony producent, Daimler-Benz, przejmując Chryslera snuł wtedy plany zawładnięcia światem, a z kinowego ekranu Agent 007 dopowiadał, że “Świat to za mało“.
***
W tamtym czasie wszyscy chcieli opanowywać świat, to znaczy działać globalnie (co wcale nie było takie proste w sytuacji, kiedy domowy Internet działał z prędkością kilku kB na sekundę i kosztował równowartość litra benzyny za kwadrans surfowania). W przypadku Daimler-Benz podbój świata miał wiele aspektów: fuzja z Chryslerem, bliska współpraca z koreańskim Ssangyongiem, prezentacja modeli typowo sportowych (SLK, CLK), a przede wszystkim odmłodzenie klienteli za sprawą małej i niedrogiej Klasy A. A przecież jeszcze w 1996r. cała gama Mercedesa składała się z tradycyjnych modeli C/E/S, pseudosportowego dziadkowozu SL i bardzo niszowej terenówki G, przy czym wyłącznie ta ostatnia interesowała osoby w wieku produkcyjnym – tzn. wojskowych i wszystkich pracujących w kaloszach.
Ponieważ jednak świat to za mało, na obu krańcach gamy pojawiły się dodatkowe marki: u góry ultraluksusowy Maybach, a na dole odlotowy i łamiący wszelkie konwencje Smart. Ten ostatni do powagi producenta pasował jak pięść do nosa, ale za to patrzył w przyszłość. Już wtedy było jasne, że samochód przyszłości musi być oszczędny i ekologiczny, a więc przede wszystkim mały – a przecież sam Witold Rychter pisał, że samochód mały powinien mieć odrębną konstrukcję, a nie być tylko zmniejszeniem dużego. Dlatego, mimo że sam uznawałem tylko tzw. prawdziwe Mercedesy, w swym szczenięcym “znawstwie” zgadzałem się ze strategią koncernu, uznając ją za rozważną i rozwojową.
Daimler-Benz już w 1982r. zbudował miejski mikrosamochodzik NAFA (Nahverkehrsfahrzeug, czyli “pojazd ruchu lokalnego”). Dojście do seryjnej A-Klasse trwało kolejnych 15 lat – a i tak nie obeszło się bez osławionej wpadki z łosiem.
Foto: materiał prasowy Daimler AG
Idei Smarta nie wysunął jednak Daimler, a niejaki Nicolas Hayek – szwajcarski biznesmen pochodzący z libańskiej rodziny wyznania prawosławnego, który w 1983r. założył Grupę Swatch produkującą zegarki wszystkich segmentów cenowych (od dziecięcych Flik-Flak po najdroższe Omega czy Blancpain). W latach 80-tych wpadł on na pomysł wylansowania nowoczesnego mikrosamochodu nazwanego Swatch-Mobil: elektrycznego lub hybrydowego, na krótkich dystansach samobieżnego, zaś na dłuższych przewożonego specjalnymi wagonami kolejowymi (z dzisiejszej perspektywy można tu widzieć specyficzny rodzaj podróżowania autonomicznego). Coś takiego, wraz z krzykliwym, młodzieżowo-kolorowym stylem, dobrze wpisywało się w wizerunek marki Swatch.
Obchodząc konieczność zorganizowania dystrybucji (a także w obawie przed wrogością branży samochodowej) w 1991r. Hayek zaproponował partnerstwo Volkswagenowi. Umowa doszła nawet do skutku, ale dwa lata później zerwał ją nowy prezes VAG, Ferdinand Piëch, który wolał opracować własny “samochód trzylitrowy”. Wtedy Hayek zwrócił się do koncernu Daimler-Benz, który propozycję przyjął.
W 1994r. w szwajcarskim mieście Biel zawiązano spółkę Micro Compact Car AG z kapitałem Daimlera (51%) i SMH SA (jedno z przedsiębiorstw Hayeka, 49%). Fabrykę, nazwaną Smartville, wybudowano w lotaryńskim miasteczku Hambach, przy granicy Francji z Niemcami.
Nicolas Hayek (1928-2010)
Foto:
Jeden z pierwszych concept cars MCC, nazwany eco-sprinter (1994r.)
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Niestety, szybko wystąpiła fundamentalna różnica zdań: Hayek forsował bowiem napęd elektryczny lub hybrydowy, a Niemcy zrobili czysto spalinowy – bo jakikolwiek inny był wtedy w powijakach i wymagał gigantycznych inwestycji, do których nie zachęcały rekordowo niskie ceny ropy (zbliżone do poziomów sprzed 1973r.). Tuż po prezentacji autka Daimler przejął więc całość udziałów w przedsięwzięciu i drogi partnerów rozeszły się na zawsze.
27 października 1997r. kanclerz Niemiec, Helmut Kohl, i prezydent Francji, Jacques Chirac, wspólnie otwarli fabrykę Smartville jako przedsięwzięcie niemiecko-szwajcarsko-francuskie. Już pięć dni później, 1 listopada, Nicolas Hayek oficjalnie wycofał się ze spółki, oświadczając na odchodne: “dzisiejszy spalinowy Smart jest produktem Daimlera, nie mającym nic wspólnego z wizją Swatch-Mobil”. Mimo to, jeszcze przez dłuższy czas na łamach prasy przewijał się termin Swatch-Mobil, a nawet “Mercedes Swatch” jako nazwa modelu (kompletny absurd, który jednak pamiętam z pewnej gazety codziennej). Inna sprawa, że nazwa SMART pochodzi od pierwszych liter marek Swatch i Mercedes oraz słowa ART, mając przy okazji bardzo stosowne znaczenie jako całość.
Daimler zaraz zlikwidował centralę w Biel i zorganizował nową w Böblingen (okolice Stuttgartu), gdzie dotąd działało tylko biuro stylistów. 1 stycznia 1999r. nazwa spółki zmieniła się na MCC smart GmbH, a rok później – na smart GmbH, co usunęło ostatnie ślady szwajcarskich korzeni projektu.
Sprzedaż podstawowego wariantu, zwanego początkowo city-coupé, rozpoczęła się na jesieni 1998r.
Foto: materiał producenta
Rok później ukazał się cabriolet…
Foto: materiał producenta
…w 2002r. bardzo ciekawy roadster (przypominający pierwotne, przedwojenne znaczenie tego słowa jako spartańskiego, otwartego pojazdu sportowego)…
Foto: materiał producenta
…oraz jego wersja ze sztywnym dachem…
Foto: materiał producenta
…wreszcie w 2004r. gamę uzupełnił czteroosobowy Smart forfour, produkowany w Holandii i bazujący na ówczesnym Mitsubishi Colt (city-coupé przemianowano wtedy na fortwo).
Foto: materiał producenta
Najbardziej zwariowanym członkiem rodziny był crossblade, oferowany od 2002r. jako cabriolet bez dachu, drzwi i szyby czołowej, napędzany silnikiem tuningowanym przez Brabusa (Brabus w ogóle intensywnie współpracował ze Smartem modyfikując również jego podstawowe modele).
Foto: materiał producenta
Świetnie pamiętam te czasy. Sam nawet wtedy, jako nastolatek, wolałem dziadkowozy z boazerią na desce rozdzielczej, ale cieszyłem się, że mój ulubiony koncern ma coś do zaproponowania normalniejszej młodzieży. To był nowy pomysł na motoryzację: mniej zasobożerną, bardziej ekologiczną, no i z nowym, świeżym wizerunkiem. W wielu metropoliach Europy wyrosły charakterystyczne szklane wieże, widoczne z daleka i eksponujące Smarty potencjalnym nabywcom. Ten pomysł wysunął jeszcze Hayek, który w ten sposób chciał kusić ludzi do spontanicznych zakupów mikroautek – bo w jego pierwotnym zamyśle Swatch-Mobil miał być naprawdę tani, przynajmniej jak na siłę nabywczą średnich i wyższych warstw społeczeństwa Szwajcarii, Niemiec, Francji, Skandynawii czy Beneluxu.
Smart-Centre w Nicei w 1999r., kiedy motoryzacja wciąż jeszcze była świetną zabawą i nikt nie miał zamiaru odgórnie jej tępić
Foto: praca własna
***
Marka Smart istnieje do dziś i produkuje trzecią już generację mikrosamochodzików. W zachodnich miastach próżno jednak szukać szklanych wież z jej logotypem, z cennika dawno znikły modele inne niż fortwo i fourfour, a idea samochodu miejskiego w szybkim tempie traci rację bytu – bo aktualne, pseudoekologiczne restrykcje najsilniej duszą autka najoszczędniejsze, a sama jazda po mieście jest powoli, lecz konsekwentnie, krok po kroku, po prostu zakazywana. Dlatego ze wszystkich modeli Smarta za najfajniejszy uważam ten pierwszy: najwierniej odwzorowujący ideę Hayeka i pochodzący z czasów, kiedy prezentowała się ona świeżo i przyszłościowo.
A wybór tym razem miałem: Jarek, wspomniany pracownik taty, wyjawił mi, że jego córka wraz z mężem prowadzą jedyny w Krakowie specjalistyczny serwis Smartów (http://www.smartkrakow.pl) i posiadają całą ich kolekcję. Na pytanie o ewentualny test chcieli zaproponować coś nowszego, ale ja wolałem wariant pierwotny, rocznik ’99, w kolorze różowym z naklejkami Hello Kitty. Tak zapamiętałem markę Smart z czasów jej narodzin, a równocześnie mojego wchodzenia w dorosłość.
Pierwszy Smart, daimlerowski kod C450, ma rozstaw osi 1,81 m i mikroskopijne wymiary 2,5 x 1,5 x 1,51 metra. Strukturę nadwozia stanowi klatka bezpieczeństwa nazwana Tridion safety cell, wykonana ze stali lakierowanej na czarno lub srebrno. Poszycie z barwionego tworzywa jest łatwo wymienne – ułatwia to naprawy po stłuczkach, a jeśli ktoś ma taki kaprys, to nawet szybką zmianę koloru autka.
Foto: praca własna
Tridion safety cell jest bardzo sztywna – od przeszkód odbija się jak piłeczka. Niestety, stref zgniotu nie przewidziano, a stalowa klatka nie nadaje się do prostowania po odkształceniach – poważniejszy wypadek oznacza więc kasację. Z drugiej strony taka budowa umożliwia łatwe opracowanie cabrioletu.
Foto:
Budowa i proporcje nadwozia wymuszają wysokie zamocowanie foteli i podnoszą środek ciężkości. W pierwotnej koncepcji Hayeka sytuację ratowały podpodłogowe akumulatory trakcyjne – gdy jednak z nich zrezygnowano, a Mercedes A oblał “test łosia”, premierę Smarta opóźniono o ponad pół roku, by zapewnić mu stabilność. Usztywniono wtedy zawieszenie, poszerzono rozstaw kół, zmieniono charakterystykę układu kierowniczego i dodano balast nad przednią osią.
Podwozie jest nietypowe: z przodu do 2001r. stosowano poprzeczny resor (później – McPhersony), z tyłu znajdziemy oś de Dion – jedno i drugie mocno zaskakuje w “pojeździe przyszłości” przełomu XXI wieku. Podobnie z układem tylnosilnikowym z chłodnicą z przodu – jak, nie przymierzając, w Škodzie 105. Z dzisiejszego punktu widzenia dziwi też brak jakichkolwiek eko-patentów, w tym choćby systemu start-stop. A nie, przepraszam – mamy tu przecież downsizing: trzycylindrowego, turbodoładowanego benzyniaka pojemności 600 cm³, lub 200 cm³ większego diesla z common-rail. W tamtym czasie trudno było wyobrazić sobie coś bardziej zielonego (chyba że nazywało się Nicolas Hayek, ale jego Daimler nie słuchał).
Silnik – tutaj benzynowy – siedzi pod podłogą bagażnika. Fabrycznie rozwija 45, 51 lub 61 KM, lecz testowany egzemplarz ma warsztatowo wgraną mapę wtrysku Brabusa (“to jest ten wzmocniony!!“). Za pośrednictwem aż sześciobiegowej, zautomatyzowanej skrzyni manualnej napędza on tylne koła nadając autku prędkość do 135 km/h (elektronicznie ograniczoną) i przyspieszenie do setki w 18 sekund.
Foto: praca własna
Engineered by Mercedes-Benz!!
Foto: praca własna
Z przodu w oczy rzuca się duża, silnie pochylona szyba i wycieraczki w nietypowym układzie, a także wzrok beztrosko roześmianego dziecka, którym zdaje się patrzeć na nas Smart. Odsuwany dach to patent niefabryczny, podobnież różowy kolor i motyw Hello Kitty stanowią fantazję pierwszej właścicielki, która posiadała kilka identycznie pomalowanych pojazdów (samochodów i skuterów).
Foto: praca własna
Patrząc na Smarta aż trudno uwierzyć, że waży on aż 730 kg, ma za to umiarkowany współczynnik Cx (0,37). Duże drzwi ułatwiają wsiadanie na wysokie fotele, a dodatkowe okienka w tylnych słupkach poprawiają widoczność przy manewrowaniu. Opony mają nietypowy rozmiar 135/70 R15 z przodu i 175/55 R15 z tyłu.
Foto: praca własna
Tył wygląda chyba najoryginalniej – z poszerzonymi błotnikami (efekt wspomnianych zmian w ostatniej chwili), ukrytymi wlotami powietrza w zderzaku, potrójnymi lampami i unoszoną szybą.
Foto: praca własna
Pojemność bagażnika wynosi 150 litrów, a celem projektantów było pomieszczenie “skrzynki piwa i siatki z zakupami“. Śmiesznie jest uzmysłowić sobie, że widoczne tu fotele to te “przednie” – bo tylnych nie ma wcale. Zwisający z zamka breloczek to też Hello Kitty 😀 .
Foto: praca własna
Czarno-różowo-niebieski ze srebrzystymi felgami: Smartowi do twarzy w młodzieżowej pstrokaciźnie. A jak wygląda kabina?
Ramek okien nie ma – w końcu to coupé – ale nieruchome fletnerki znajdują się nietypowo za, nie przed opuszczaną szybą. Tapicerka dobrze zniosła upływ 21 lat, a jej część materiałowa wygląda całkiem porządnie, natomiast plastik jest chyba tańszy niż w Maruti – zupełnie nie przypomina produktu, który miałby spontanicznie kupować strasburski prawnik, wiedeński inżynier albo genewski bankowiec.
Foto: praca własna
Przycisk podnośnika szyby – jedynego elektrycznego gadżetu w tym aucie – to ta czarna kropka obok klamki. Swój obsługiwać łatwo, z tym drugim już gorzej. Co prawda Smartem rzadko zapuszczamy się w okolice wymagające pytania przechodniów o drogę (choć czasem jednak tak, zwłaszcza że o GPSie w 1998r. nie było co marzyć), ale przecież wystarczy chcieć się przewietrzyć – bo klimatyzacji też tutaj nie uświadczymy.
Dwie osoby, nawet spore, nie będą narzekać na ciasnotę ani trudne wsiadanie. Odczucie przestronności potęguje wielka, silnie pochylona szyba, zostawiająca na kokpicie miejsce na drobiazgi. Spora jest też kierownica – i dobrze, bo do 2003r. w ogóle nie oferowano wspomagania, nawet w opcji.
Foto: praca własna
Smartowi brakuje klasycznego schowka, którego miejsce zajmuje opakowanie poduszki powietrznej. Wesołą, nieco infantylną stylistykę świetnie uzupełniają wystające z kokpitu nawiewy, wskaźniki na czułkach, no i maty podłogowe w kolorowe grochy (normalnie przykryte firmowymi dywanikami). Jakość montażu – bez zarzutu, tekstylnych obić również, ale twarde plastiki to najprawdziwsza chińszczyzna. Wizualnie i dotykowo najtandetniejsze są te różowe, chociaż nawet one dobrze zniosły 21 lat eksploatacji, w tym 10 ostatnich w niewdzięcznej roli zastępczego samochodu dla klientów serwisu.
Foto: praca własna
Ja, podobnie jak Herod z jasełek w “Misiu“, nigdy nie byłem młody. A jednak – w takim otoczeniu, przypominającym mi w dodatku czasy 18-tych urodzin, mimowolnie się uśmiecham. Zaraz mam ochotę włączyć jakiś żenujący pop z lat 90-tych (LINK1 LINK2 LINK3) i wyjechać na nadmorskie promenady Barcelony.
Foto: praca własna
Szybkościomierz z nieliniową skalą (jak w Saabie!!) uzupełnia wyświetlacz, parę kontrolek w dolnych rogach…
Foto: praca własna
…oraz obrotomierz i zegarek na czułkach. Przełączników wiele tu nie ma, bo i wyposażenie egzemplarza jest skromne, o dobry humor jadących troszczy się za to cukierkowa stylistyka.
Foto: praca własna
***
Ćwierć wieku temu idea Smarta wydawała się sensowna. Dziś w sumie dalej się wydaje, dopóki na samochód patrzymy, wsiadamy, przymierzamy się. Miejsca w kabinie jest dużo, fotele wygodne (przynajmniej na miejskich dystansach). Z pakunkami już gorzej – schowków w zasadzie nie ma, a otwierając bagażnik nabrałem wątpliwości, czy zmieszczą się w nim supermarketowe zakupy. Bo to, że Smartem pojedziemy do centrum handlowego, było oczywiste od samego początku.
Drugim po szybkościomierzu podobieństwem do Saaba jest stacyjka między fotelami. Po przekręceniu kluczyka odzywa się turbodoładowana trzycylindrówka, która jednak nie brzmi jak dzisiejszy downsizing, a bardziej jak “Maluch” (jest wprawdzie cichsza, ale warczy za plecami i trzęsie na wolnych obrotach).
Smartem ciekawie się manewruje. Kierownica pracuje lekko, mimo braku wspomagania. Wszystkie rogi nadwozia – zwłaszcza tylne – leżą tak blisko, jakbyśmy siedzieli w fotelu na kółkach, a średnica skrętu wynosi zaledwie 6,95 metra (ŚREDNICA, nie promień!!). Jedyny problem występuje przy wycofywaniu prostopadle do ruchu, bo mimo dodatkowych szybek tylny słupek trochę zasłania.
Smart słynie z możliwości parkowania w poprzek: to w zasadzie prawda, chociaż trochę wystawać jednak będzie. Kolejne generacje autka, wydłużone o 19 cm, straciły tę zdolność.
Foto: mojej żony
Foto: mojej żony
Foto: mojej żony
Jazda Smartem nie generuje już tyle radości co wygląd, bo… znów przypomina “Malucha”. Na wybojach autko trzęsie i podskakuje, ponieważ króciutki rozstaw osi i twarde zawieszenie wybijają je w górę na byle nierówności (z progami zwalniającymi trzeba bardzo uważać). Taka charakterystyka mogłaby być przyjemna w zakrętach – ale nie jest, a to z powodu wysokiego środka ciężkości i wąskiego ogumienia. Mokra tamtego dnia jezdnia kilkakrotnie spowodowała podsterowny uślizg cieniutkich, 135-milimetrowych oponek. Ogółem w kwestii prowadzenia na pochwałę zasługuje głównie poręczność – bo przy tych rozmiarach własności jezdne imponować nie mogą.
Silnik też przywodzi na myśl małe Fiaty: jest wprawdzie bogatszy o jeden cylinder i turbosprężarkę, a do tego cichszy i dwa razy mocniejszy (nominalnie, bez uwzględniania sportowej mapy), brzmi jednak podobnie i podobnie lubi obroty. 100 km/h Smart osiąga w 18 sekund, ale subiektywne wrażenie jest lepsze, bo miejskie tempo 50-70 km/h wskakuje na licznik całkiem szybko. Trzeba tylko podejść do sprawy z głową, tzn. nauczyć się zwyczajów specyficznej skrzyni biegów.
Sześciobiegowa skrzynia najlepiej działa w trybie automatycznym: biegi można wprawdzie przełączać ręcznie, ale działa to powoli i jest całkiem zbędne. Automat też pośpiechem nie grzeszy (zwłaszcza przy redukcji – kick-down trwa tak długo, że lepiej dać ciut mniej gazu i odjechać z wyższego biegu), ale przynajmniej nie angażuje kierowcy, a przy odrobinie praktyki można go oswoić. Chodzi przede wszystkim o delikatne ruchy gazem: gwałtowne wyzwalają redukcję, czyli dłuuuugą przerwę w dostarczaniu mocy – a to ostatnia rzecz, jakiej chcemy, gdy wduszamy gaz. Gdy jednak dokładamy do pieca łagodnie, autko zbierze się ładnie, w czym pomoże mu rozkręcająca się turbina. W zakresach prędkości miejskich (30-70 km/h), nie schodząc poniżej 3.000 obrotów, można jechać przyjemnie, ocierając się momentami o doznania sportowe (pod warunkiem, że kierownicę trzymamy prosto).
O delikatności trzeba pamiętać zwłaszcza przy ruszaniu: kick-down nie dość, że opóźnia odjazd, to jeszcze zrywa przyczepność, co skutkuje odcięciem mocy przez elektronikę reagującą z refleksem XX-wiecznych komputerów – dlatego sprawny wyjazd z podporządkowanej wymaga trochę wyczucia. Z kolei ruszając pod górę musimy użyć hamulca tak, jak w ręcznej skrzyni sprzęgła – bo tutaj nie ma konwertera, tylko zwykły manual z samoczynnym sprzęgłem. Smart stojący bez gazu nie pełza, tylko wysprzęgla – po puszczeniu hamulca pojedziemy więc w dół, o ile nie zsynchronizujemy ruchu obu pedałów.
Brzmi to wszystko niefajnie, ale w praktyce nie jest tak złe. Smart to produkt specyficzny – prowadzi się go łatwo, trzeba tylko nabrać odpowiednich nawyków i wziąć pod uwagę charakter pojazdu. To nie limuzyna ani auto sportowe, tylko po prostu miejskie toczydełko. Czterokołowe, zadaszone urządzenie transportu osobistego, którego nie powinniśmy porównywać z dorosłym samochodem. Musimy bardziej zwalniać na progach i w zakrętach, delikatnie dodawać gazu, pod górę ruszać z hamulca, natomiast w zamian możemy parkować w poprzek, zmieniać kolory karoserii i gapić się w pstrokate zegary na czułkach.
A co z naszymi zakupami?
Za fotele marketowa torba nawet wejdzie, ale tylko pusta
Foto: praca własna
Skrzynka piwa plus siatka – mówili projektanci. W sumie nawet by się zgadzało. Tyle że samochodem jeździ się zwykle po trochę poważniejsze zakupy, a tutaj już nic więcej nie wejdzie. Problematyczne będą też większe przedmioty, jak choćby świąteczna choinka.
Foto: praca własna
Foto: praca własna
Zaś co do parkowania – jasne, można w poprzek, ale tylko tam, gdzie tak wolno. W dzisiejszych miastach stawać możemy praktycznie tylko na wyznaczonych miejscach, a w takim przypadku Smart nie ma przewagi nad, przykładowo, Mercedesem E – oba zajmą po prostu jedno miejsce. A że ten pierwszy zostawi je w połowie niewykorzystane…? Inny Smart i tak tam nie stanie, więc jak by to nie zabrzmiało, wychodzi na to, że to marnotrawstwo przestrzeni…
Foto: praca własna
Foto: praca własna
Foto: praca własna
Dla Smarta musimy zresztą mieć drugi garaż, albo drugie miejsce na ulicy – a to też zajmuje przestrzeń. Jako jedyny pojazd nigdy się on nie sprawdzi, bo poza miasto nie nada się wcale – nie tylko nie spakujemy żadnych bagaży, ale przede wszystkim nie będziemy się czuli bezpiecznie.
Wyjeżdżając na autostradową obwodnicę Krakowa myślałem, że po raz pierwszy w życiu dobiję do elektronicznego ograniczenia prędkości (135 km/h). Nic z tego. Po pierwsze, szósty bieg jest relatywnie długi (100 km/h przy 2.800 obrotach), przez co rozpędzanie trwa wieki. Po drugie, od 90-tki wzwyż stabilność robi się fatalna: po dojściu do 120-tu przemykający lewym pasem dostawczak prawie zdmuchnął nas z drogi. Wolałem więc nie kozakować i zwolniłem. Nie – to nie jest wóz na autostrady, a co najwyżej wózek na zakupy (byle nie za duże). Testowany egzemplarz jest przynajmniej pocieszny – to też może być wartość dodana (patrz klasyczny Fiat 500, który bez tego przymiotu byłby zupełnie do niczego!!). Do tego, jak każdy starszy i charakterystyczny samochód, rodzi cały wachlarz ciepłych skojarzeń z czasami, do których entuzjaści motoryzacji chętnie by wrócili.
***
Jeśli chodzi o eksploatację, Smart nie jest szczególnie trwały ani niezawodny, ale naprawy nie rujnują kieszeni. Korozja może wystąpić tylko na elementach nośnych, a i tam nie jest wielkim problemem. Kłopotów nie sprawia też zawieszenie. Trochę gorzej z elektryką, sterowaniem przekładnią, a przede wszystkim z silnikiem – benzynowy nadaje się do remontu najdalej po 150 tys. km, a czasami już przy 80-ciu. Testowany egzemplarz ma jednak na liczniku 130 tysięcy i jest oryginalny, mimo że pojazdy zastępcze klienci serwisu rzadko traktują jak swoje. Właścicielka zdradza, że kluczem jest regularna obsługa, w tym wymiana odmy (zalecana przez producenta przy każdej wymianie oleju, ale zaniedbywana przez lwią część użytkowników/mechaników). Mówi też, że awarie ogólnie omijają różową Hello Kitty, co jest raczej rzadkością wśród Smartów w tym wieku (sam stwierdziłem tylko świecącą lampkę poduszki powietrznej). Delikatnie traktowane autko spala około pięciu litrów na 100 km (oczywiście w mieście), chociaż nietrudno podbić ten wynik do siedmiu. Co swoją drogą potwierdza, że przewagi miejskich mikrosamochodów są raczej iluzoryczne.
Oszczędniejszy i trwalszy (>200.000 km) jest ponoć 800-centymetrowy diesel, tu jednak, jak to we wczesnych common-railach, bieżące naprawy wychodzą drożej.
***
Spółka Smart GmbH nie spełniła pokładanych w niej nadziei. Pod koniec produkcji I generacji, w latach 2003-2006, traciła po miliard euro rocznie, co zmusiło producenta do okrojenia szerokiej i ciekawej gamy modeli. Od 2007r. na rynku pojawiła się druga generacja obejmująca wyłącznie model fortwo w wersji zamkniętej i otwartej – 19 cm dłuższa i aż 200 kg cięższa od pierwszej (o parkowaniu w poprzek nie było już mowy), a napędzana litrowym benzyniakiem, 0,8-litrowym dieslem lub silnikiem elektrycznym. Z kolei w 2014-tym, w generacji trzeciej, powrócił pięciodrzwiowy forfour (tym razem bazujący na Renault Twingo), znikły natomiast diesle. W międzyczasie Smart prezentował wiele ciekawych prototypów, ideowo i stylistycznie nawiązujących do korzeni marki. Ich przegląd to skądinąd niezły temat na osobny wpis, do produkcji nie trafił jednak żaden.
Ciekawą puentę artykułu dopisało życie: otóż 8 grudnia, trzy dni po przejażdżce, Daimler AG sprzedał fabrykę w Hambach. Powód? “Zakład stanowił przeszkodę na drodze koncernu do neutralności pod względem emisji CO2“. Szczęśliwym kupcem został brytyjski konglomerat przemysłowy Ineos, który w kwestiach dwutlenkowych stoi widocznie lepiej od Daimlera, może więc zaakceptować dodatkowe emisje. W sferze realnej nie zmieni się oczywiście nic: produkcja będzie kontynuowana, nikt z 1.300 zatrudnionych pracy nie straci, nie zniknie też żaden komin. Grunt jednak, że zazielenią się słupki na urzędniczych wykresach, co przynajmniej chwilowo udobrucha paru biurokratów.
Czy o takim świecie marzył zmarły w 2010r. Nicolas Hayek? Wątpię, choć jedna sprawa mogłaby go ucieszyć – przyszłe modele Smarta będą bowiem napędzane wyłącznie prądem. Pytanie tylko, jak długo władze pozwolą im żyć w naturalnym środowisku?
Foto: materiał producenta
Foto tytułowe: praca własna
W sumie samochód do niczego nie przydatny.. To już lepiej kupić jakiś samochód klasy A
Według mnie minimum przydatności to segment B. A to raczej środek transportu osobistego, a mikrosamochody to jakaś kpina.
Miałem niedawno okazję przejechać się Twingo RS. W sumie klasyfikowali go jako klasę A. Jakbyś miał kiedyś okazję to polecam; śmieszny, 135 konny gokart. I on naprawdę jest przydatny; w znacznej mierze przez genialny system tylnej kanapy.
Ostatecznie kupiłem żonie Yarisa TS, który już uznawany jest za segment B, chociaż to w pewnym sensie był konkurent Twingo RS. Natomiast Aygo (czyli toyotowskie A) rzeczywiście wspomnianego minimum przydatności raczej nie spełnia.
Do czego zmierzam: segment A może być użyteczny ale trzeba tam wsadzić naprawdę wzmocniony silnik; jak to było w Twingo RS albo C2 VTR. No i wiadomo, cicho w środku nie będzie.
Osobiście uwielbiam takie wzmocnione maluchy: manewruje się bajecznie łatwo, gabaryty wyczujesz bez problemu, do 120 – 130 zbierają się całkiem nieźle, eksploatacja jest względnie łatwa, zaparkujesz tym niemal wszędzie, palą dużo jak na małe auto ale w porównaniu do klasy C, D czy E i tak mniej…
To zalezy co kto potrzebuje. Ja pracuje w centrum. Zawsze sie wcisne pomiedzy dwie doniczki na okolo plant podczas gdy Panowie z segmentu C i innych jezdza w kolo wozac na tylnych fotelach powietrze- jedynie. Punkt widzenia zalezy od punktu myslenia
Ovczywiście, dlatego napisałem Fabrykantowi komentarz o Rzymie. Jednak takich miejsc, gdzie wolno wbijać się między doniczki, jest niestety coraz mniej, dlatego po mieście jeździ się coraz gorzej, a przewaga małych samochodów topnieje.
To moja pierwsza wiadomość tutaj wiec witam wszyskich. Portal czytam już od dłuższego czasu i jest to najfajniejsza strona o motoryzacji i nie tylko. Pamietam jak pierwszy raz miałem smarta na warsztacie i jakie było moje zdziwienie kiedy spostrzegłem brak korka w misce olejowe, sposób wymiany przednich żarówek przez wloty powietrza też nie był najprostszy ale po kilku razach doszedłem do wprawy. A czy auto nie przydatne to zależy do czego je wykorzystujesz. Ja byłem pod wrażeniem miejsca w środku i jako auto dostawcy pizzy czy innego żarcia również nieźle się sprawuje. Ogólnie to jak patrzę na auta jeżdżące po mieście to w większości siedzi jedna osoba wiec brak 4 miejsc nie jest zbyt wielkim problemem. A ułatwienie przy parkowaniu też często można wykorzystać. Chociaż gdybym sam miał sobie sprawić takie auto to raczej wybrał bym jakiś mały kabriolet typu strretka albo tigra twintop.
No fakt, pizza na prawym fotelu się zmieści. Bo w bagażnika na pewno nie (chyba że by ją postawić, ale wtedy raczej nie dojedzie w całości).
Smart – w założeniach tanie i ekonomiczne miejskie toczydełko a ostatecznie drogi gadżet, bo o ile pamiętam kosztowało to tyle, co samochody na granicy segmentów C i D.
Co do wymierania małych miejskich samochodów – IMO to nie tylko wymogi prawne ale i rosnące wymagania klienta – czasy gołej blachy i wersji wyposażenia ABC raczej minęły, EuroNCAP dorzuciło swoje itd. A i koszt dopracowania projektu chyba w najmniejszym stopniu zależy od rozmiaru.
Wymogi bezpieczeństwa to jedno, wyposażenie obowiązkowe to drugie, ale normy CO2 są policzone tak, że duże auta je spełniają, a małe nie mają szans. Przy czym w cenie dużego łatwiej zmieścić karę za przekroczenie, przy małym robi się absurd. Więc małe auta znikają, a duże zostają. No ale to nic dziwnego, bo w Brukseli wprost już mówią, że “przeciętnego człowieka ma być nie stać na samochód”. Stąd stopniowe wyrugowywanie aut małych oraz wszystkich używanych, podczas gdy mega-SUVy dla elit sprzedają się rekordowo. Ekologia, panie!!
Niestety, do tego zmierzamy.
Pod pozorem ekologii wrócimy do dawnych czasów.
Bogata cześć społeczeństwa będzie się poruszała własnymi pojazdami, najczęściej wielkimi SUVami, a większość społeczeństwa zbiorkomem lub rowerem.
Moj kolega chcial byc kozakiem do konca.Jechal Smartem z Niemiec do Polski.Prawie sie udalo.Parenascie kilometrow przed Zgorzelcem podmuch wyprzedzajacego go TIR-a uniosl autko i kolega wyladowal na barierkach.
Ja utrzymałem się na środkowym pasie, ale wyprzedzał mnie tylko dostawczak (jakiś Sprinter czy Ducato). Wierzę więc, że może być nieciekawie.
Mogl nie pic redbulla:) na glupote nie ma rady. To nie wina auta
Małe Smarty są do dziś nieziemsko popularne w Rzymie, może przez praktyczność na zatłoczonych ulicach, a może przez modę, nadal trwającą. To jest pojazd do miasta bardzo sensowny, moim zdaniem, choć mało uniwersalny, w przeciwieństwie do większych aut segmentu A. Miałem do czynienia wyłącznie ze Smartem Forfour, tym ostatnim, nowym bliźniakiem Twingo i nic nie skręcało tak jak ten pojazd – niemal pod kątem prostym. Takie było przynajmniej wrażenie. Mimo wszystkich zastrzeżeń – dziesięć razy chętniej przemieszczałbym się po mieście pierwszym smartem niż komunikacją miejską, tylko ta różnica w cenie…
A Czy tam przypadkiem nie składało się siedzenie pasażera, żeby powiększyć przestrzeń na zakupy? Sprawdzam w googlu – tak składało się, przynajmniej w Smarcie II. To załatwia kwestię zakupów w markecie, a nawet choinki, o ile nie jest rozmiarów dębu Bartka.
W Rzymie tradycyjnie parkowało się po włosku, tzn. tam, gdzie się fizycznie zmieściło. W takich warunkach Smart ma sens. Ale jeśli mamy tylko wyznaczone miejsca, to lepiej, żeby ich powierzchnię zajął normalny bagażnik i strefy zgniotu, niż żeby miały stać puste 🙂
Smart II był praktyczniejszy, ale on już w poprzek nie stanie. A FourFour to oczywiście całkiem inna konstrukcja.
Taki Smart to jedyny tak mały samochód, w którym nie czułem się jak sardynka w puszce i naprawdę dobrze mi się nim jechało (oczywiście po mieście). Mniej lub bardziej klaustrofobicznych wrażeń doświadczyłem za to we wszystkich mikrych Fiatach z czasów przed CC, klasycznym Mini oraz Trabantach 601 i 1.1 Universal, mimo że jestem średniego wzrostu i równie średniej postury.
Lubię koncept Smarta, bo dla wielu osób to zupełnie wystarczający samochód do codziennego obijania się po mieście i dojazdy z podmiejskich “sypialni”, ale na trzeźwo i lubianemu człowiekowi poleciłbym tylko generację wypuszczoną po 2014, bo dwie pierwsze były niespecjalnie udane.
Mnie samemu z oryginalnym Smartem wspomnienia łączą nienajlepsze.
W latach 2003-2005 pracowałem w stacji dealerskiej Volvo, której właściciel miał również salony Mercedesa, Yamahy, i właśnie Smarta. W “świątyni trójramiennej gwiazdy” (nazwa ani o jotę nie przesadzona), mieścił się serwis mechaniczny MB i Smarta oraz nasza volvowska lakiernia, byłem więc często wystawiony na widok “Smarków” rozgrzebanych podczas serwisów lub napraw albo wręcz rozbite, przywożone do naprawy blacharsko-lakierniczej. Po każdym większym “dzwonku” widać było to, o czym piszesz – ten samochód nie miał stref zgniotu, ale przednie zawieszenie i elementy osprzętu w przedniej części nadwozia, potrafiły przyjąć sporą część energii mniejszych kolizji.
Przy dużych dzwonach rzeczoznawcy ubezpieczeniowi mocno musieli się napracować, żeby zrozumieć ideę “nienaprawialności” klatki nadwozia.
A co do moich nienajlepszych wspomnień:
1. mechanik wymieniał w Smarku przednie tarcze. Pobrał je z magazynu, oczyścił z powłoki zabezpieczającej, założył na te śmieszne trójśrubowe piasty, wrzucił nowe klocki i wyjechał z podnośnika, żeby wsystko się ułożyło. Kilka razy cofnął i podjechał po parę metrów do przodu, a jak usłyszał, że wszystko siedzi na miejscu, cofnął do skrajnej ściany i napędził się, żeby zrobić próbę hamulców (bo po co wyjeżdżać na dwór – w końcu jesteśmy zawodowcami).
Przy hamowaniu okazało się, że przed bramą po przeciwnej stronie hali, na posadzce jest masa wody naniesionej na oponach wjeżdżających samochodów, Smark nie złapał przyczepności i… mieliśmy bramę wjazdową wybrzuszoną na jakieś 30-40 cm idealnie na kształt przodu Smarka…
2. jechałem Smarkiem z centrum miasta do naszego salonu na obrzeżach, a podczas przejeżdżania poniemieckiego torowiska na pl. Grunwaldzkim, wpadłem przednimi kołami w zagłębione poniżej poziomu granitowej kostki szyny tramwajowe. Wyjechać nie sposób, zahamować również nie, bo przednie koła jadą po wilgotnych szynach i ABS nie daje żadnych szans – czujecie bluesa.
Na moje szczęście, pracujący już po wojnie polscy partacze kiepsko ułożyli kostkę paręnaście metrów dalej i torowisko “wypluło mnie” z pułapki na bardziej przyczepną nawierzchnię. Obyło się więc bez szkód w życiu, zdrowiu, mieniu i godności. 😀
Ten różowy Smark ma tuningowe felgi, ale szerokość opon jest seryjna. Masz więc szczęście, że nie załapałeś się na taką “przejażdżkę tramwajową” podczas swojego testu.
Podsumowując to przydługie ględzenie – czy kupiłbym Smarka? Nawet tego najświeższego, z sensowną skrzynią biegów?
Nie. Kupiłbym Toyotę iQ, bo wszystko robi lepiej.
Lub Astona Martina zbudowanego na jej podstawie, żeby wszystkich sąsiadów bolało 😀
Dzięki za podzielenie się!!
Najbardziej mnie w tym wszystkim dziwi upór Hayeka w forsowaniu napędu elektrycznego. Gość dobrze znał się na biznesie (w kręgach zegarkowych jest wręcz legendą), ale jak po tylu latach prac nad samochodem (i z dwoma znającymi się na rzeczy partnerami) nie doszło do niego, że elektryczne nie może być tanie.
Idea Smarta jako kolejne auto w gospodarstwie domowym jest jak najbardziej słuszna. W południowej Francji i we Włoszech ciężko nie spotkać przynajmniej kilku Smartów w ciągu dnia. Niestety przy tak ekstremalnie ograniczonej użyteczności musiał by być przynajmniej połowę tańszy żeby zyskać większą popularność.
Co do Hayeka – jak rewolucja, to rewolucja, on nie chciał kompromisów. Natomiast Smart jako drugi w rodzinie nie ma żadnych przewag nad np. Seicento. Tak uważam.
A ja znow bede bronic smarta. Ile widzisz fiatow seicento na drogach a ile smartow z roku 1999? Ile jezdzi jeszcze toyot czy hond? Wszystkie zginily. Ile aut z tego roku mialo eletryczne szyby, abs, kontrole trakcji, niektore mialy tez klime i wspomaganie (tak jak moj mial) . Ja majac smarta z 2001roku jechalam na serwis okresowy bo mi sygnalizowala inspekcja, ktorą to moj tata chwalil sie w nowiutkiej hondzie chyba z 5lat temu jako “nowosc” 🙂
Ależ ja niczego nie atakuję, tylko opisuję odczucia 🙂
Co do Seicento: ono kosztowało połowę ceny Smarta, albo mniej, więc trudno porównywać poziom wyposażenia. Natomiast czy przetrwało do dziś – to oczywiście zależy gdzie. W centrum Krakowa nie widać zbyt wiele SC, ale już 2h drogi dalej na wschód one stoją na każdym rogu, za to Smartów jakoś nie widać 🙂 Za to w takim Rzymie jeden i drugi model pozostaje bardzo popularny – tak więc wszystko jest względne 🙂
Ze smartami mam dwa wspomnienia.
Pierwsze, to kolega który miał takiego zarejestrowanego na B1 i jeździł nim mając lat 16 (popijając przy tym piwo trzymane między nogami, ale to insza inszość). Z tego okresu mam bardzo ciepłe wspomnienia o tym aucie, choć wynikało to chyba głównie z tego, że było i jeździło, a przy tym było całkiem pakowne – mieściła się w nim dwójka rosłych szesnastolatków, gitara w pokrowcu, niewielki piecyk do niej oraz koleżanka w bagażniku. Jak mu zgasł na skrzyżowaniu, to zjechał z niego otwierając drzwi i po prostu odpychając się nogą.
Drugie to koleżanka w czasach późnolicealnych, która miała to w charakterze zwykłego auta. Wówczas Smart nie bronił się już właściwie niczym, zwłaszcza że to był okropnie rozklekotany Diesel, a pozostali znajomi mieli już poważne auta – Volvo 940, Escorta, Astrę, Camry, Pandę itd. Wrażenia z dieslowskiego Smarta mogę najkrócej opisać jako “zmniejszony Autosan H9” – głośno, cały drży, przez szyby leje się woda i wieje wiatr, zaciąga spaliny do środka. Koleżanka też specjalnie wprawnym kierowcą nie była, bo ten mikrosamochodzik był wiecznie poobijany i trudno było znaleźć fragment auta bez obcierki parkingowej. Smart dokonał żywota drogą dachowania, bez szkód w koleżance.
Kolega w wieku 16 lat zrobił prawko B1 i kupił CC Sportinga. Oddał go do firmy dostosowującej auta do tej kategorii, obiecali mu, że się da. No i niestety nie ma opcji by taki Sporting się zmieścił w tych wymaganych 550kg, więc wywalili tylko tylną kanapę i podpisali mu papier, że spełnia wymogi rejestracji na B1. Ile myśmy mieli frajdy z tym autem, najwięcej udało nam się do niego wcisnąć w 7 osób 😀
Ja kiedyś w VW Polo 86c wiozłem składane łóżko (tylna klapa się zamknęła), tak więc małe auta też bywają pakowne 😉
“dwójka rosłych szesnastolatków, gitara w pokrowcu, niewielki piecyk do niej oraz koleżanka w bagażniku” – Polacy to jednak potrafią 🙂
tez mi wyczyn 🙂 maluchem jezdzilismy w 7 osob nad rzeke, a Cieniasem to ja przewozilem niemalze wszystko 🙂 nawet calego rozebranego drugiego cieniasa bez budy, Tico bez budy i rozne inne zespoly napedowe, a takze np 6 telewizorow kineskopowych 21 cali 🙂
Ciekawi mnie jak jeździ ten Smart Roadster. Rozstaw osi sporo większy, środek ciężkości położony niżej, tylny napęd, a i wygląda dość rasowo 🙂
Właśnie! Też mnie to bardzo ciekawi bo wóz wygląda na mnóstwo frajdy. Ale liczba dostępnych egzemplarzy jest wręcz homeopatyczna, zgaduję, że części byle gdzie się nie dostanie i to ponoć nie jest mało awaryjne auto. A dodatkowo na utrzymanie trzeciego pojazdu już nie mam ochoty 😀
Roadsterem oczywiście nie jeździłem. Popularność autka była znikoma. Pamiętam jednak test, chyba z AMiS (polskiego), gdzie napisali, że ono jest ogromnie twarde i bardzo spartańskie, przez co w “dzisiejszych czasach” (czyli ponad 15 lat temu) nie zdobędzie wielu zwolenników. Ale fakt, ciekawie byłoby przejechać się takim ustrojstwem.
Ja zawsze się dziwiłem, jak można chcieć Smarta Roadstera, skoro w tej cenie idzie kupić Porsche 924 lub 944 🙂
Albo mówimy o autach nowych, albo o używanych. Ja też całe życie jeżdżę starociami, ale nie można porównywać cen samochodu nowego do 30- albo 40-letniego.
Sprecyzuję 😉 moja znajoma miała chłopaka, który jeździł Smartem Roadsterem. Jak się dowiedziałem o tym, z ciekawości odpaliłem allegro (olxa nie było, był rok 2012 lub 2013) i zdziwiłem się, że ta fura kosztuje używana tyle, co fajny egzemplarz 944. A więc używka kontra używka. Dla mnie w tamtych czasach decyzja byłaby jednoznaczna jakie auto wybrać.
PS. Finalnie zamiast 944 skończyłem z rodzinnym kombi a myślę nad minivanem 😉
Jasne, ale to i tak 30 lat różnicy wieku. A w takim przypadku z cenami dzieją się różne cuda.
Mi ten mały Smart fortwo nigdy się nie podobał, przynajmniej w swoim oryginalnym wcieleniu, bo 2 generacja już jest znośna, a 3 naprawdę mi się podoba.
Ale Smart mi się kojarzy z moją nauczycielką z podstawówki, która takiego prawdopodobnie nowego pomarańczowo – srebrnego zakupiła gdzieś w 2000 – 2001 roku.
Co to był za kosmos pod szkołą! Mimo że według małego mnie brzydki to od razu przyciągał wzrok wszystkich pośród innych nauczycielskich aut, jakimi były wtedy między innymi: Maluch, dwa Lanosy, Tico, Polonez, Cinquecento i Passat B2.
Czasem też spotykam na drodze w Gdańsku babeczkę jeżdżącą czarnym Smartem BRABUSEM 2 generacji.
Cóż, pamiętam czasy kiedy pierwszy Smart był nowością, no i ów samochód dziwił mnie. Dziwił w negatywnym sensie- słyszałem że jest drogi, a drogi mały samochód to było w moich oczach coś dziwnego. Aczkolwiek pamiętam że już dawno temu słyszałem że jest to pojazd dość bezpieczny względem innych małych samochodów.
Dobry test! A co do muzyki – właśnie przypomniałem sobie o jednym fakcie: otóż Smarta reklamował onegdaj niejaki Robbie Williams. Można go lubić lub nie, ale w kategorii żenady zdecydowanie nie dorównywał takim tworom jak Aqua 😉
We wpisach często odwołuję się do żenującej muzyki, bo ona jest ściśle związana z danym okresem. Muzyka z klasą staje się ponadczasowa, zostaje więc z nami na zawsze. Natomiast jako obraz epoki, przywołujący skojarzenia z danym momentem z przeszłości, zapisuje się w pamięci muzyka żenująca 🙂
Ja też sobie pozwolę na pierwszy komentarz, choć AM czytam już długo ?
Kto pamięta to zdjęcie z gazet motoryzacyjnych?
https://666kb.com/i/bibyuzdct70q6e0ku.jpg
O dziwo,szukając je natknąłem sie na nastepny tak samo zakończony przypadek.
https://static1.mainpost.de/storage/image/9/0/2/0/8590209_default_1sjrSP_lMtqTR.jpg
Więc ec może te typy tak mają, że stają dęba…
Przy tych proporcjach trudno o stabilność
Pierwsze zdjęcie pamiętam, Auto Świat rocznik 99, natomiast tak przypomina mi się, że Smart w Polsce dostępny był dopiero kilka lat później niż w UE, nie mam pewności ale chyba coś około 2003 roku.