PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: IDEAŁ NIEDOSKONAŁOŚCI
“Włoskie Gran Turismo“. O jakich markach myślimy, słysząc to hasło?
Najpierw o Ferrari i Maserati. Potem zapewne o ISO, Bizzarrini… o Lamborghini już mniej – one są dziksze, choć kilka klasycznych modeli by się nadało. Dalej Lancia i Alfa-Romeo. A Fiat…?
Słyszę głośne parskanie. W Polsce Fiata nie poważamy i tak już raczej zostanie – zbyt długo z musu jeździliśmy “Maluchami” i efesowskimi wyrobami samochodopodobnymi. Jednak kiedyś topowe Fiaty bez kompleksów stawały obok pojazdów nadzwyczaj szlachetnych, a nawet niekoniecznie kosztowały mniej: w przejażdżkowym wpisie o 130-tce coupé podawałem, że na rynku szwajcarskim – najbardziej neutralnym pod względem ceł – rzeczony model sprzedawano za 39 tys. franków, czyli o kilkaset więcej od 12-cylindrowego Jaguara E-Type’a i aż 5,5 tys. więcej od bazowego Porsche 911 T. I nawet ktoś go kupował.
Generację wcześniejszego Fiata 2300 S coupé prasa porównywała do Mercedesa “Pagody”. Czyli, jak by nie patrzeć, do SL-a. Dla Polaków to absurd, bo my klasyczne Fiaty porównujemy najwyżej z Polonezami. “Fajna furka, ale ten włącznik świateł to pan efesowski założył!!” – usłyszał raz na zlocie właściciel testowanego wozu. Domorosły ekspert pękał z dumy, że w pięknym klasyku wytropił “niedoróbkę”. Szkoda że nie dodał, że pewnie Włosi ukradli nam projekt, na który wcześniej sami sprzedali licencję. To jednak tylko potwierdza tezę, że górnopółkowe Fiaty to całkiem inna planeta, której nawet Polacy nie kojarzą z drugim sortem i Trzecim Światem. Również oglądając z bliska, wąchając i macając.
***
Polacy powinni być fiatowskimi ekspertami, a wciąż powielają mity. Ileż razy słyszałem, że silnik 125p/Poloneza to “konstrukcja przedwojenna”, którą rzekomo “zatwierdzał Mussolini”. Bzdura: to dzieło Aurelio Lamprediego, stworzone w 1959r. jako sześciocylindrowa rzędówka opisywanego tu już modelu 1800. Dla Polaków – czysta egzotyka: Bogdan, właściciel tamtej 1800-tki, często słyszy pytania, jakim cudem stary Fiat tak śmiga?
“Wow, półtora Poloneza” – komentują niektórzy z niedowierzaniem. Oryginalna konstrukcja miała sześć cylindrów, dopiero potem Lampredi skrócił ją na potrzeby modeli 1300/1500 (czyli pośrednio naszego 125p). Wersja “pełna”, początkowo 1,8-/2,1-litrowa (85/95 KM), po dwóch latach zyskała jeszcze większy, długoskokowy wariant 2300 (105 KM), a następnie przygotowany przez Abartha 2300 S – z ostrzejszym wałkiem rozrządu, minimalnie wyższym sprężaniem i dwoma bocznossącymi gaźnikami Webera, co dało 136 KM. Szczególnie wymagającym nabywcom Abarth proponował jeszcze trzygaźnikową wersję 160-konną, ale jej powstały pojedyncze sztuki.
Foto: praca własna
136 KM przy 5.600 obrotach i 179 Nm przy 4.000 wyglądają dziś blado, ale warto wiedzieć, że niemiecki konkurent, który zadebiutował we Frankfurcie dwa lata później, oferował tylko 130 KM i 174 Nm – a nazywał się Porsche 911.
Demontaż filtra powietrza łagodzi typowy problem oldtimerów, czyli wrzenie benzyny w przewodach. Dawne paliwa parowały słabiej, a auta rzadko stały w korkach, więc konstruktorzy dbali raczej o podgrzewanie dolotu i dziś mamy przez to kłopot (teoretycy czasem nie dowierzają, ale ja już kilkakrotnie przeżyłem to w testowanych zabytkach). Bart planuje założyć osłonę termiczną, tymczasem doraźnie ściągnął filtr. Chłodzenie samego silnika ułatwia natomiast wentylator chłodnicy sterowany termostatem – fabryczny, z 1963r.!!
Foto: praca własna
Fiat mocniejszy od Porsche – pomyślelibyście? Wprawdzie przy większym silniku (dwugaźnikowe 2,3 zamiast wtryskowego 2,0), ale zawsze. Również wtryskowy Mercedes “Pagoda” rozwijał już więcej (150 KM i 200 Nm, też z 2,3 litra), jednak osiągi miał zbliżone: w prasowych testach oba auta osiągały około 200 km/h i 11 sekund do setki (911-tka – 210 i 9 sekund, ale ona była pełnokrwistym sportowcem, krótszym o pół metra i lżejszym o aż ćwierć tony). Niemieckie ceny wypadały zaś podobnie: Porsche kosztowało 21.900 DM, Mercedes od 20.600, zaś Fiat – 20.900 (w Szwajcarii już trochę inaczej – odpowiednio 29.950, 30.300 i 25.900 franków, ze względu na cła).
Za minus Fiata trzeba oczywiście uznać sztywną oś tylną na wzdłużnych resorach – ustępującą niemieckim rywalom pod względem komfortu i przyczepności, za to bardziej przewidywalną i łatwiejszą do opanowania. Z przodu były już jednak poprzeczne wahacze i drążki skrętne, zaś przy obu osiach – hamulce tarczowe, dwuobwodowe i wspomagane (ówczesna “Pagoda” miała jeszcze bębny z tyłu). Fiat oferował też największe nadwozie (4.620 x 1.635 mm, przy rozstawie osi 2.650 mm) i jedyną w towarzystwie tylną kanapę – co miało pewne znaczenie, bo wówczas nawet zamożni Europejczycy rzadko kupowali po kilka samochodów.
Karoseria powstała w studiu Ghia. Opracował ją Sergio Sartorelli (przy udziale sławnego później Toma Tjaardy), wykorzystując płytę podłogową czterodrzwiowego Fiata 2100. Prototyp zaprezentowano w listopadzie 1960r. w Turynie, pod nazwą Ghia 2100 coupé.
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Po entuzjastycznych reakcjach Fiat zapowiedział produkcję seryjną, powiększając równocześnie silnik do 2,3 litra. Jeszcze w 1961r. pierwsze kilkadziesiąt coupé wyklepano ręcznie u Ghii, kolejne wypuszczała już spółka-córka OSI (Officine Stampaggi Industriali, albo też, od głównych udziałowców, Olivetti-Segre-Innocenti). Stopniowo wzrastał udział elementów tłoczonych, ale dopiero w 1965r. udało się ostatecznie wyeliminować pracę ręczną – dlatego blachy starszych egzemplarzy nie są całkowicie współwymienne.
Na taśmie u OSI Fiaty 2300 coupé mieszały się z Innocenti 950 spider (później też z Fiatami 1300/1500 Familiare, Fordami OSI 20M i Anglia Torino, Alfami-Romeo 2600 Deluxe, itp.). Nadwozia numerowano kolejno, bez podziału na zleceniodawców – stąd brak rzetelnych danych co do wielkości produkcji.
Foto: materiał producenta
Seryjny Fiat 2300 coupé
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
W 1961r. na Monzy model pobił cztery rekordy w klasie do trzech litrów, między innymi przejechał 10.000 km z przeciętną 181 km/h
Foto: materiał producenta
W 1965r. nastąpił kosmetyczny lifting i wycofanie bazowej wersji jednogaźnikowej. W 1966r. zadebiutował dużo nowocześniejszy Fiat Dino, który bardzo zmiejszył sprzedaż 2300 S coupé, jednak produkcję kontynuowano jeszcze dwa lata. Fiat łącznie zamówił 3500 nadwozi, powstało przynajmniej 3.380, ale dokładnej liczby nie znamy. Prawdopodobnie ograniczył ją zresztą koszmarnie nieefektywny proces technologiczny, podzielony pomiędzy fabryki Fiata, Ghii, OSI i Abartha. Z jego powodu terminy dostaw sięgały dwóch lat, zniechęcając wielu klientów.
Foto: materiał producenta
***
Dwugaźnikowe 2300 S Coupé z 1963r. udostępnił mi Bart – kolega, który posiadał większość powojennych Fiatów, z czego Automobilowni użyczał dotąd trzech (Ritmo, Cromy i Uno SX). To cacko widziałem już wcześniej dwukrotnie. Dwukrotnie przymierzałem się do jego zjawiskowego wnętrza, wciągając nosem zapach dawnego, eleganckiego sklepu obuwniczego. Tak – ta kabina pachnie jak wizytowe buty naszych dziadków.
“2300 S, rocznik ’63” – mówi Bart – “zamówiony przez adwokata z Neapolu” (być adwokatem w Neapolu to swoją drogą propozycja z gatunku nie do odrzucenia…). “Po siedmiu latach auto przejął młodszy członek rodziny, który przemalował je na czerwono, a po jakimś czasie odstawił do garażu“. W tymże garażu, pod szmatami i skrzynkami po owocach, Fiat spędził kolejne czterdzieści lat.
Stare neapolitańskie tablice zachowały się i dodają szyku na zlotach. Niestety, jeździć na nich nie wolno.
Foto: praca własna
W 2019r. auto kupił niemiecki kolekcjoner, który przywrócił oryginalny kolor i stan (remont zlecił specjalistom włoskim). Co ciekawe, silnik okazał się zdrowy – po rozbiórce i przeglądzie został złożony jak był. W Niemczech coupé stało cztery lata, praktycznie pod kloszem. Bart kupił je w bieżącym roku i… zaczął jeździć. W dwa miesiące pokonał 1.300 km, bez żadnych kłopotów – poza gotującą się czasem benzyną.
Dziś włoski grand tourer wygląda prawdopodobnie lepiej niż kiedy opuszczał fabrykę. Kusi ogromnie. Tak zresztą miało być: modele Epoki Chromu w zamyśle służyły przede wszystkim do rozbudzania emocji, a dopiero w drugiej kolejności do jazdy.
Foto: praca własna
W klasycznym włoskim stylu podoba mi się robienie wrażenia bez epatowania agresją, bez zastraszania i zadzierania nosa. Wielki, chromowany grill i wyłupiaste reflektory wpisują się w trendy epoki, jednak wyraz twarzy zdaje się opanowany i przyjazny.
Foto: praca własna
“Koniec maski ma pewnie inny kod pocztowy niż fotel kierowcy” – powiedział kiedyś Bartowi kolega. Proporcje nadwozia są efektowne, ale całość – wyważona: ani wściekła, jak 911-tka, ani geriatryczna, jak “Pagoda” (tak, ja o “Pagodzie” marzę, ale jedno nie przeczy drugiemu 🙂 ).
Foto: praca własna
Słupka środkowego nie ma, a przedni i tylny – skądinąd bardzo filigranowe – układają się równolegle, przy zachowaniu “właściwego” pochylenia szyb. Bardzo oryginalnie. Poza tym, jak na projekt z 1960r., sylwetka jest dosyć prosta, nieprzeładowana, co wtedy oznaczało nowoczesność.
Foto: praca własna
Rasowości dodaje logo Ghii oraz wycięte w błotnikach wyloty gorącego powietrza (to nie dekoracja – tam są blaszane dukty spod samego silnika)
Foto: praca własna
Klasyczna, trójbryłowa forma mieści prawdziwie wielkoturystyczny bagażnik, w zasadzie dla całej rodziny
Foto: praca własna
Płytki, lecz bardzo długi kufer przypomina mi Mercedesa W115 (taki kształt wymusza umieszczony pod podłogą zbiornik paliwa). Mimo braku składanej kanapy przestrzeń jest duża i regularna, tyle że walizki trzeba kłaść “parterowo”. Zachowała się oryginalna, pikowana wykładzina – podkreślał to niemiecki kolekcjoner, podkreślę więc i ja.
Foto: praca własna
Z tyłu nie ma już skrzydeł, a tylko ledwie zaznaczone ranty. Status modelu dyskretnie podkreśla podwójny wydech…
Foto: praca własna
…a trójdzielna szyba, przypominająca panoramiczną, jeszcze dodaje lekkości (ten motyw zaproponował współpracujący z Ghią Virgil Exner, który zastosował go w swoim modelu Dual Ghia). Odrobinę nie pasują ramki drzwi: pierwotnie ich nie było, ale w 1963r., zostały dodane ze względu na huk wiatru przy wyższych prędkościach. Spoiler alert: niewiele pomogło :-).
Foto: praca własna
Uchylanym fletnerkiem dysponuje każdy z czwórki jadących…
Foto: praca własna
…i w ten sposób płynnie przechodzimy do wnętrza.
Foto: praca własna
Teraz już wiecie, skąd wrażenia rodem ze sklepu obuwniczego. To prawda, że na welurze siedzi się przyjemniej, ale porządna skóra to też uczta dla zmysłów – wzroku, dotyku, a zwłaszcza węchu. W tym aucie skórzany zapach dominuje nad wszystkimi innymi wrażeniami.
Foto: praca własna
Z tyłu grand tourery wożą zwykle powietrze, a tylko czasami dzieci (o fotelikach nikt wtedy nie słyszał), lub “awaryjnie” zabranych dorosłych. Dlatego przestrzeń z tyłu nie zachwyca, zachwyca za to piękno i klasa, które na każdym kroku widać i czuć.
Foto: praca własna
Ooo, lampka z Łady!! Barta irytują taki uwagi, tyle że ja nimi tylko trolluję, a gapie na zlotach na serio wytykają “polonezowskie” detale. Choć “polonezowskie” to akurat nie w 2300 S coupé, tylko w Fia… cicho, nie będę zapeszał. Tamto cudo też się tu wkrótce pojawi, o ile Bart nie ma mnie jeszcze dość 😉
Foto: praca własna
Wielkoturystyczna kabina naprawdę rozbudza wyobraźnię. Wprawdzie wyćwiczone i nieco trzeźwiejsze oko natychmiast dostrzeże, że z komfortem i ergonomią będzie tu ciężko (konstruktorzy nie zapomnieli tylko o popielniczkach), a o choćby ułudzie bezpieczeństwa nawet nie ma nawet co marzyć. Ale… czy takie rzeczy są w stanie nas zrazić? Włoskiego grand tourera nie kupuje się dla liczenia airbagów, cupholderów czy choćby zagłówków…
Foto: praca własna
No dobrze, oprócz popielniczek dali jeszcze gustowny podnóżek dla pasażera: ponieważ pasów bezpieczeństwa nie ma, a rączka na kokpicie pojawiła się dopiero w 1964r., zapieranie się nogami jest jedynym sposobem przeciwdziałania przeciążeniom. Bo w to, że sześciocylindrowe GT musi generować przeciążenia, nikt chyba nie wątpi?
Foto: praca własna
Fotele nie wyglądają sportowo: nie mają zagłówków, nie trzymają na boki, w upale zapewne niemiłosiernie się kleją, a w zimie mrożą (my szczęśliwie trafiliśmy na przyjemną temperaturę). Za to wspaniale wyglądają i pachną, a z przodu sterczy zjawiskowa kierownica Enrico Nardi – z wieńcem z autentycznego mahoniu i aluminiowymi szprychami. Taką samą, 420-milimetrową, miały Ferrari 250 – różni się tylko logo w piaście.
Foto: praca własna
Esencja klasycznego Gran Turismo: długa, żabowata maska z podniesionymi błotnikami (jak w Porsche, tylko subtelniejsza), pięć okrągłych zegarów, osłona kieszeni radia z logo włoskiego coachbuildera i jeszcze ten obuwniczy zapach… Opcjonalnych gadżetów – szyberdachu i elektrycznych szyb – tutaj akurat nie ma, w oczy rzuca się za to nienaganna jakość: w tym przypadku to bardziej zasługa renowatorów niż fabryki, ale o porządnych materiałach i schludnym montażu pisały nawet artykuły z epoki, i to te zestawiające Fiata z “Pagodą”. W topowym turyńczyku nie tylko moc dorównywała Niemcom.
Foto: praca własna
W latach 1961-62 deska rozdzielcza była malowana na kolor nadwozia, pomiędzy 1963-65 – czarna z fakturą “spękanej ziemi” (to nie ze starości – tu tak ma być). Później znów zaczęli ją lakierować, ale z dodanym fornirem otulającym zestaw wskaźników. Podpisanych oczywiście po włosku: benzina, temp acqua, temp olio, pressione olio (amperomierza brak, z powodu przejścia z prądnicy na alternator). Skala szybkości sięga 230 km/h, obrotomierz – po włosku contagiri – straszy czerwonym polem już od sześciu tysięcy, choć szwajcarscy dziennikarze z “Automobile Revue” pisali, że dokręcali motor do siedmiu i wcale od tego nie wybuchł (już nieraz wspominałem, że tak testowało się wtedy auta, również w Szwajcarii). Kolorowe kontrolki porozrzucane są wszędzie: na tarczy szybkościomierza, w srebrzystych oprawkach pomiędzy zegarami i w formie zielonych strzałek kierunkowskazów u góry. Cięgła i klawisze ukryto oczywiście pod kierownicą, by kierowca mógł ćwiczyć ruchomość stawów, za to patyczki od świateł i kierunkowskazów (wyłączanych samoczynnie!!) sterczą już po fiatowsku, przy kierownicy.
Foto: praca własna
“Trza być w butach na weselu” – pisał klasyk z moich stron. Do wielkoturystycznego Fiata specjalnie założyłem brązowe, skórzane buty, jak na wesele. Takie najlepiej pasują do stylu i zapachu kabiny. No i do tej niesamowitej kierownicy z wygrawerowanym autografem Enrico Nardiego, którego zresztą kompletnie się tu nie spodziewałem.
Foto: praca własna
***
Perfekcja, prawda? Otóż rzeczywistość jest bardziej złożona: Fiat 2300 S coupé jest zjawiskowo piękny, a tętno prawdziwych samochodziarzy podnosi skuteczniej od internetowych nagłówków o SCT. Tyle że… poza tym składa się z samych kompromisów.
Nie, absolutnie nie chcę go obsmarowywać. To wspaniały klasyk, wzorowo odrestaurowany do stanu fabrycznego. Z najdzikszą radością wybrałbym się nim gdzieś daleko – choćby tam, “gdzie cytryna dojrzewa, pomarańcz blask majowe złoci drzewa, gdzie wieńcem bluszcz ruiny dawne stroi, gdzie buja laur i cyprys cicho stoi” (cytat). Tyle że zakładając odświętne buty przed zajęciem miejsca za mahoniową kierownicą Enrico Nardiego trzeba się przygotować na wyrzeczenia. To niby oczywiste przy technice z lat 50-tych, ale skądinąd wiem, że nie dla każdego.
Wyrzeczenia zaczynają się od… braku pasów bezpieczeństwa. Dawniej wielu kierowców pasów nienawidziło, dziś bez nich czujemy się fatalnie. Zwłaszcza w autach szybszych, jak 2300 S coupé, gdzie w zakrętach musimy trzymać się kierownicy – bo siedzenie jest wprawdzie miękkie i pachnące, ale nie podpiera ciała z żadnej strony. Niskie siedzisko wymaga rozciągnięcia nóg: to nawet dobrze, bo pedały leżą daleko. Odwrotnie niż w młodszych Fiatach, tutaj najlepiej mieć krótkie ręce i długie nogi. Mierząc 173 cm musiałem maksymalnie przysunąć fotel, a i tak ledwie naciskałem (dość długoskokowe) sprzęgło, podczas gdy chwytając wielką, 42-centymetrową kierownicę rozkładałem i podkurczałem ramiona, jak ksiądz do błogosławieństwa. Kierownica zasłania zresztą wskaźniki i momentami ociera o uda (u kogoś tęższego ocierałaby pewnie stale), z kolei o wysuniętą do przodu dźwignię przekładni notorycznie dzwoni breloczek kluczyka (tylko na trójce, ale jednak). Przy czym, o ile duża kierownica ma techniczne uzasadnienie – mniejsza wymagałaby dużej siły albo wolniejszego przełożenia – to rozbawił mnie dziennikarz “Automobil Revue” radzący… przełożyć ją do góry nogami, bo wtedy środkowe, pionowe ramię zasłoni tylko zegarek, a szybkość i obroty odczytamy wreszcie bez naciągania szyi.
Czy nie dałoby się poprosić Signor Nardiego o obniżenie poziomych ramion? Albo odrobinę przesunąć stacyjkę, by breloczek nie walił o dźwignię? Pewnie tak, ale wtedy, 65 lat temu, nie było na to tzw. zasobów, bo wszystkie je absorbowało meritum – żeby samochód robił wrażenie, a przy okazji działał. Inżynierowie dopiero co wyeliminowali byli ręczną regulację zapłonu (Traction Avant miał ją do 1957r.!!) albo konieczność starannego dawkowania przegazówek przy każdej zmianie biegów – nikt więc nie narzekał, że słyszy stukanie breloczka albo wykręca nadgarstek, by włączyć wycieraczki. To są problemy współczesne, zauważalne tylko dlatego, że większych już dzisiaj nie mamy. Postawiona przy ówczesnych autach popularnych kabina testowanego wozu – z jej skórzanymi fotelami, przełącznikami migaczy i świateł pod palcem, czy wygodnym oparciem lewej stopy pomiędzy zmianami biegów – jest prawdziwym luksusem. “Pięćset kilometrów non-stop byłoby mordęgą, ale sto czy dwieście to sama radość” – mówi Bart. A w tamtych czasach 500-kilometrowa podróż nie mogła nie męczyć.
W sześciocylindrowym pomruku silnika Lamprediego chwilami przebija się nutka “Kanciaka”. To naprawdę jest półtora Poloneza, więc akustyka nie powala (zwłaszcza naprzeciwko np. ówczesnego DOHC Alfy-Romeo). W zamian motor bardzo przyjemnie jeździ. Przede wszystkim – inaczej niż wyroby FSO – chętnie wchodzi na obroty. Ponieważ nie jestem szwajcarskim dziennikarzem, nie wkręcałem się na siedem tysięcy, a maksymalnie na jakieś 4.500, jednak tyle wystarcza do jazdy wcale żwawej – wszak każdy koń mechaniczny ciągnie tu tylko 10 kg. Wrażenie dynamiki wzmacnia czułość pedału gazu: to pewnie kwestia regulacji, ale żywa reakcja następuje już na pierwszym centymetrze, zupełnie nie jak 60 lat temu. Fiat ma więc prawdziwie włoski temperament – ciągnie ochoczo na każdych obrotach i całkiem kulturalnie pracuje, mimo rozrządu OHV i tylko czterech łożysk głównych (na te brakujące łożyska strasznie w Polsce piorunujemy, ale wówczas nie było to wielkie faux pas: wał silnika “Pagody” miał cztery podpory aż do 1967r., a W123 250 – nawet do 1985r.).
Coupé, jako wersja sportowa, dostało krótsze przełożenie mostu i dźwignię czterobiegowej skrzyni w podłodze (sedan miał ją przy kierownicy). Przy okazji – co bardzo mnie dziwi – skasowano opcję nadbiegu, jednak i bez niego 100 km/h odpowiada umiarkowanym 3.000 obrotów. Pozytywnie zaskakuje praca przekładni: drążek sterczy dość daleko, jest długi i ma długi skok, jednak biegi wskakują gładko i nie trzeba ich szukać – a to już bardzo dużo, jak na włoskie lata 60-te.
Zacytuję jeszcze “Automobile Revue“: “gdy silnik nabierze temperatury, nie czuje się nieswojo nawet przy 170 km/h na drodze krajowej“. Dobrze czytacie – na drodze krajowej, w Szwajcarii. Po to kupowało się kiedyś mocne auta.
Ja rozpędziłem się tylko do 130, czyli 4.000 obrotów, oczywiście na autostradzie. Silnik jest wtedy w swoim żywiole, wciąż ma ochotę przyspieszać i pozwala nawet swobodnie rozmawiać, choć odrobinę przeszkadza hałas wiatru. Dodanie ramek drzwi nie pomogło – tak myślę, bo chociaż nie znam egzemplarzy wcześniejszych, to u Barta przy 100-130 km/h niewiele zmienia otwarcie/zamknięcie okien. Jakkolwiek więc poprawić dałoby się wiele – wygładzić aerodynamikę drzwi, dodać overdrive lub piąty bieg – na autostradzie nie ma powodów do narzekań (zwłaszcza jeśli pamiętamy, że za rodzinny pojazd podróżny uchodził wtedy np. 34-konny Volkswagen albo 37-konny Fiat 1100). Zresztą na Monzy auto udowodniło zdolność długotrwałej jazdy na pełnym gazie, a dziennikarze osiągali zupełnie obłąkane przeciętne: jeden z testów podawał autostradowe zużycie paliwa 17,2 litra przy średniej 150 km/h (i 15,2 litra przy 120). Jadąc spokojniej, 100-120 km/h, Bart objechał tegoroczny zlot Forza Italia kosztem mniej niż 10 litrów paliwa na sto kilometrów i pół litra oleju na tysiąc. Tak – nieremontowaną, dwugaźnikową sześciocylindrówką z lat 50-tych.
Tarczowe, wspomagane hamulce dają poczucie bezpieczeństwa, choć pedał jest trochę gąbczasty. Kto tylko pamięta, że jedzie pojazdem zabytkowym, na pewno się nie zawiedzie. Najbardziej byłem jednak ciekaw zawieszenia. Sztywna oś tylna – najtańszego typu, na dwóch wzdłużnych resorach – nie daje o sobie zapomnieć, zwłaszcza gdy np. najedziemy na wybój w zakręcie: tył uskakuje wtedy na zewnątrz, ale ląduje pewnie, natychmiast łapiąc przyczepność i nie wymagając korekt (oczywiście przy rozsądnej prędkości – innych nie próbowałem 🙂 ). Można narzekać, że Włosi przyoszczędzili w tym względzie, jednak ówczesne alternatywy – jak łamana oś Mercedesa albo wahliwe półosie Porsche – były wybitnie zdradliwe, zwłaszcza w niewprawnych rękach. Oś sztywna pozwala na mniej, ale jej kaprysy łatwiej przewidzieć i opanować, dlatego przed wynalezieniem układów wielodrążkowych korzystało z niej nawet Ferrari 250 czy Alfa-Romeo 2600. Dodam jeszcze, że zatankowany Fiat 2300 S coupé z dwiema osobami na pokładzie wykazuje prawie idealny rozkład masy, 50/50.
Współcześnie jego prowadzenie wymaga oczywiście pokory, no i chwili przyzwyczajenia, przede wszystkim do ogromnego i nieoptymalnie umieszczonego koła kierownicy. W zakręty auto składa się z pewnym oporem, ale kierowcy karnie słucha. Po chwili oswojenia można je nawet nazwać responsywnym – bardziej niż oczekiwałem po tym roczniku i koncepcji. Na komfort również nie sposób narzekać: resorowanie uważam za dobrze zestrojone, a spokrewniony, lecz 30 lat młodszy Polonez Caro znacznie gorzej traktuje kręgosłupy pasażerów na moim testowym, mocno pofalowanym odcinku trawersującym czynne osuwisko.
***
Czy fiatowskie coupé zasługuje na miano grand tourera i czy w swoim czasie było warte ceny SL-a lub 911-tki?
Ówczesnego Porsche nie miałem jeszcze okazji prowadzić, ale rocznik 1978 owszem, podobnie jak “Pagodę”. Fiat jest trochę inny, co jednak wcale nie oznacza gorszy: na pewno przestronny, wygodny i zjawiskowo piękny (nie mylić z “efekciarski”), do tego kokietujący podpisami Ghii i Enrico Nardiego. Silnikowo nie odstaje od Mercedesa, podwoziowo odrobinę tak, jest jednak zaskakująco responsywny, łatwiejszy do opanowania, a przy próbach ambitniejszej jazdy nie paraliżuje etykietką widow maker, nadaną przez Amerykanów obu niemieckim rywalom. Z drugiej strony Niemcy stosowali już wtedy zasilanie wtryskowe, efektywniejsze (choć narowiste) zawieszenia i zdecydowanie lepiej ogarniali ergonomię. Między innymi stąd wzięła się ich reputacja: w ich autach kierowca czuł się jak w domu, miał wszystko pod ręką, a właściwą pozycję znajdował jednym ruchem fotela.
Dzieło Włochów dalekie jest od perfekcji. To jednak nie znaczy, że nie fascynuje, bo homo sapiens sam składa się głównie z ułomności, więc za doskonałością nie przepada. Nie kręcą nas elektryczne supersamochody bezgłośnie przyspieszające do setki w dwie sekundy – po stokroć wolimy archaiczną OHV-kę Lamprediego, która potrzebuje sześć razy więcej czasu, a w zamian nagradza zmysły budującym napięcie, polifonicznym rykiem, dwukrotnie przerywanym przez zmianę biegu – czyli de facto stratę, ale też okazję do wykazania się i poczucia czynnikiem sprawczym.
Maszyny doskonałe tego nie dają: same dawkują moc i korygują każdą naszą akcję – wystarczy wcisnąć przycisk “wygrywam” i cyk, stajemy na podium. Są zimne i odpychające, bo uświadamiają nam naszą własną małość – niczym ten wredny współpracownik, który wszystko robi szybciej i nigdy się nie myli. Doskonałość jest nieludzka, a zabytkowe samochody kochamy między innymi za to, że pozwalają nam poczuć wyższość naszych czasów. “Popatrz, jak kiedyś trzeba było się męczyć” – mówimy, w domyśle ciesząc się, że dziś już nie trzeba. Że dokonuje się postęp, ergo – nasza codzienna praca ma sens. A gdy taki zabytek jest dodatkowo piękny, dostajemy prawdziwy ideał niedoskonałości. Tak można nazwać Fiata 2300 S coupé – w którym ułomna jest nawet marka, ale to nie przeszkadza w stawaniu obok “Pagody” albo 911-tki i byciu równie wspaniałym klasykiem.
Na tę przejażdżkę przygotowałem długą playlistę, między innymi z kawałkami Cateriny Caselli (LINK1 LINK2 LINK3), Betty Curtis (LINK), Gianniego Morandiego (LINK) czy Tony’ego Dallary (LINK). Niestety – jak zresztą zazwyczaj – nawet jej nie włączyłem, bo całą uwagę absorbowało chłonięcie wrażeń i rozmowa z Bartem. Co więcej, najlepsze fragmenty planowanej trasy, z długimi odcinkami soczystych serpentyn, odpuściliśmy ze strachu o zagotowanie paliwa i przymusowy postój na wąskiej, krętej drodze. Ale to nic, bo muzyki słucham sobie w domu, pisząc te słowa i powtarzając w głowie każdy przejechany zakręt, a emocjonujące wspomnienia wcale nie muszą odzwierciedlać idealnych scenariuszy – tak jak włoski grand tourer nie musi mieć głowicy DOHC, kompletu łożysk głównych ani skomplikowanego układu wielowahaczowego. Potwierdzi to każdy fan włoszczyzny: doskonałość jest przereklamowana 😉
Foto: mojej żony
Foto tytułowe: praca własna
Jeśli podobał Ci się artykuł – możesz rozważyć postawienie mi symbolicznej kawy (bez wpływu na dostępność treści bloga, i przyszłych – one są i zawsze będą całkowicie darmowe i całkowicie niekomercyjne)
Wentylator chłodnicy nie jest elektryczny, tylko, z tego co widzę na zdjęciach, jest na kole pasowym pompy i zapewne jest ze sprzęgłem elektromagnetycznym, jak w 1500-ce i 125p 1500.
Dzięki, zmienione
dokładnie tak 🙂 ale to o dziwo wystarcza.
Ja tu “efesowskiego przełącznika świateł” nie widzę 🙂 ale może chodziło o innego Fiata.
a ogólnie to bardzo ładny, mało spotykany klasyk, ale jazda zupełnie bez filtra powietrza to trochę jednak słaby pomysł, bo to dość szybko wykończy pierścienie…
a ogólnie fajniutki Fiacik, ładnie odremontowany (no może nie licząc jedynie tego wyszpachlowania wylotu powietrza w błotniku, no ale to drobiazg) fajne wnętrze, fajne te masywne chromowane okucia foteli
Efesowskie detale to w innym aucie, wspominałem tu
Dzień dobry
znalazłem dwie literówki:
“naweet” zamiast “nawet”
oraz
“z gatyunku” zamiast “z gatunku”
Pozdrawiam
Max
No tak, obie w zdaniach dorzucanych wczoraj po północy 🙂 Dzięki, poprawione.
benny_pl typowa obserwacja ” wujka Janusza znafcy zlotowego”, ale dziekuje .Musze nadmienic, ze ta “szpachla” to angielska cyna [ czyli w sumie tez szpachla, jeno premium 🙂 ) , ktorej baaardzo duze ilosci byly uzywane fabrycznie na ciagu technologicznym widocznym zreszta na czarno bialym foto w materiale Szczepana. Uzywana do wygladzania wielu spawow laczacych wytloczki lub wyklepki z ktorych sklada sie recznie robione nadwozie 2300 coupe . Sam pas przedni sklada sie z kilkunastu wytloczek zespawanych i cynowanych. Zauwaz ze na aucie nie ma praktycznie widocznych spoin blach, wszystko bylo fabrycznie cynowane i szlifowane. Polowa 2300 coupe ktore ogladalem zanim kupilem moj egzeplarz miala tak samo wykonczone okolice wylotow pow. w przednich blotnikach . Te zrobione “na gladko” to juz interpretacja osoby restaurujacej auto. Ogladalem 5 aut,a dokumentacje zdjeciowa dostalem w sumie do 9 sztuk aut w przedziale 45-65 tys euro. .Remont wykonal Nino Pironti z Benewentu pod Neapolem, czlowiek ktory zna sie na rzemiosle i nie poprawia fabryki.Zamieszcze zdjecie wytrawionej chemia karoserii fiata 2300 coupe w trakcie remontu, na ktorej widac dobrze miejsca , gdzie fabrycznie “bylo szpachlowane ” , szare placki na lekko rudej blaszce .Uzbrojony w ta wiedze bedziesz mogl jeszcze sprawniej tropic szpachle na kilku polskich egzeplarzach fiata 2300 sc, jest conajmniej 7 sztuk w kraju, wiec napewno bedzie okazja zapolowac na niedorobki 🙂
Cynowanie ma tą ogromną zaletę nad szpachlą, że tak nie pęka, no i w dodatku zabezpiecza blachę antykorozyjnie, w przeciwieństwie do szpachli która jest jak gąbka, no ale o wieeeele trudniej się cynuje niż szpachluje, a i potem wyrównywać też trudniej bo cyna się ciągnie.
A skoro mówisz że to cynowali na łączeniach blach no to super, bo to tam zwykle zaczyna gnić, a jak dobrze zalutowane, to powinno być o wiele trwalsze.
ja to nigdy nie próbowałem takiego cynowania, nie wiem jak wielką kolbę do tego trzeba mieć, albo palnik, bo mocną dużą lutownicą lutowałem ze 3 chłodnice, no to udało się, ale grzać trzeba strasznie długo, ale ostatecznie się udało i nie ciekły (jedna taka chłodnica jest u mnie w użyciu w minikoparce, okazjonalnie, ale nie cieknie nadal)
Jednak coś już musiało się dziać z Fiatem w tamtych czasach, że wypuszczał takie niedoróbki w poważnym samochodzie To musiało skończyć się hegemoniæ niemieckich marek. Auto w dużym stopniu kupuje się oczami
Jakie niedoróbki? Cynę? Po pierwsze, to jest ręczna robota, nie ma możliwości żeby jej nie musieć wyrównywać. A po drugie – zobacz sobie Ople albo Borgwardy z lat 50-tych, nawet wielkoseryjne – można z nich wytapiać całe kilogramy ołowiu (bo wtedy stosowało się ołów, tylko dzisiaj nie wolno i daje się cynę). Zupełnie normalna sprawa w tamtym czasie, na całym świecie.
Ten wylot powietrza w błotniku nie jest wytłoczką, bo pewnie nie umieli tak głęboko wyklepać blachy, ale składa się z kilku elementów, więc musieli to jakoś poszpachlować 😉 czyli nałożyć cynę, żeby to jakoś przyzwoicie wyglądało.
Tutaj znalazłem zdjęcie wnętrza błotnika od środka. Dużo sobie zadali trudu skubani, żeby to zrobić, więc pewnie bez tego silnik wybuchał w korkach…
https://www.bartholland.com/wp-content/uploads/2018/09/PIC00007.jpg
Samo cynowanie ok, dużo było tego też np. na Wołdze i tam można by było przymknąć oko na nieciągłości ale nie w drogim samochodzie z nadwoziem budowanym przez prestiżowego podwykonawcę. Po prostu cierpliwości zabrakło. Szkoda że tu jednak nie poprawiono producenta przy okazji renowacji. Dziś też cynują po naprawach w droższych autach ale śladu nie widać, a technologia ta sama. Zresztą cynowanie to skrót myślowy, w tej “cynie”z 80 procent to ołów.
https://zapodaj.net/plik-MNA3kWmHGf
A co to jest za prostokątna klapka ponad wylotem powietrza, której Twój samochód nie posiada, jest natomiast na zdjęciu w zimowej scenerii?
Właściwie to ten wylot na dole jest tak jakoś nisko, jakby wcale nie prowadził do komory silnika tylko do nadkola a ten powyżej wydaje się na odpowiedniej wysokości i na wprost otworu w komorze: https://www.bartholland.com/wp-content/uploads/2018/09/PIC00001-3.jpg
Ta klapka doszła po liftingu, służy do wentylacji kabiny
Jak juz wspomnial Szczepan, uchylana z wnetrza pojazdu klapka prostokatna pojawila sie w polifcie, od 65 roku w obu blotnikach, wymusza przeniesienie logo Ghia na tylny blotnik ,i sluzy jako dodatkowe przewietrzanie kabiny. Nie jest polaczona w zaden sposob z wylotem goracego pow z silnika. Pod podluznica z lewej i prawej strony sa otwory, dukty ktorymi gorace pow trafia do wneki nadkola zamknietej wytloczka blaszana od strony kola i uchodzi na zewnatrz przez pelniace rowniez funkcje estetycznej dekoracji wyloty w dolnej czesci blotnika.
Pozwolę się przyczepić do drobnego detalu:
“Przede wszystkim – inaczej niż wyroby FSO – chętnie wchodzi na obroty.”
Silniki z FSO jako spokrewnione z bohaterem artykułu też chętnie wchodzą na obroty. Najstarszy 1300 z pierwszej serii 125p nawet bardzo chętnie, żeby nie powiedzieć, że kręcą się jak wściekłe do około 7500 obrotów. Słowo – klucz to “sprawne”. Czyli dobrze wyregulowany zapłon, odpowiednie dysze w gaźniku, niezacinający się pływak, działające obie przepustnice i podciśnienie, brak luzów na ośkach, brak lewego powietrza itp. A to niestety była prawdziwa rzadkość, bo praktycznie nikomu nie chciało się tym zająć, auta z fabryki wyjeżdżały poskładane byle jak i potem byle jak jeździły.
A sam 2300S wypala się na mózgu, bo jakieś 25-30 lat temu jechałem takim i choć był w stanie totalnego rozkładu, to do dziś to pamiętam. Szczere gratulacje i szacunek dla właściciela za auto w takim stanie.
“W Polsce Fiata nie poważamy i tak już raczej zostanie – zbyt długo z musu jeździliśmy “Maluchami” i efesowskimi wyrobami samochodopodobnymi.” – polemizowałbym, patrząc po popularności tych wszystkich małych tworów jak Cinquecento i Seicento, czy też inne Uno i Sieny/Palio, co to wszelkiej maści influencerzy i inni jutuberzy zaczęli propagować, to jednak trochę osób poważa ten wyrób turyński. Mniej lub bardziej bezwiednie, chociaż żaden nie stał koło opisanej 2300 czy 130 Coupe.
Jakby tak spojrzeć to w sumie fiaty nie stały dużo wyżej od rodzimych fiatopochodnych 😉 tylko były nowsze i lepiej wyposażone i miał taki vibe “auta z Zachodu”, chociaż Siena i Palio to bardziej bym powiedział “kraj Trzeciego Świata” (jeździłem, mocno nie polecam, chyba że oddać na skup złomu). Osobiście prędzej bym nazwał wszelkie nowsze fiaty z 90. wyrobami samochodopodobnymi, bo z jednej strony europejska marka z długą tradycją, a z drugiej strony dosyć mocno losowa jakość. Chyba dopiero przy trzecim Punto zaczęli na powrót robić coś w miarę trwałego.
Inna sprawa, że w Polsce jest mocno zakorzenione “forca italia”, bo jakby nie patrzeć ludzie mają te wszelkie wynalazki jak Alfy, Fiaty czy inne Lancie. Nie wiem nawet czy we Włoszech mają taki “kult” jak w naszym kraju nad Wisłą. XD Nawet ostatnio był taki festiwal włoskich wyrobów, i jednak trochę tych Fiatów było.
Co do wkręcania na obroty, tak jak kolega @Aaa wyżej pisał, wiele w żerańskich wozach zależy od dokładnej regulacji i sprawności. A że w fabryce nie zawsze o to dbano – skandaliczna jakość iwięźniowie czy żołnierze na produkcji w stanie wojennym, no i też sami użytkownicy stroili jako tako – to jeździło jak jeździło.
“Inna sprawa, że w Polsce jest mocno zakorzenione “forca italia”, bo jakby nie patrzeć ludzie mają te wszelkie wynalazki jak Alfy, Fiaty czy inne Lancie. Nie wiem nawet czy we Włoszech mają taki “kult” jak w naszym kraju nad Wisłą.”
Nie wiem czy kult, ale rok temu poleciałem na kilka dni do Turynu (bardzo polecam!) i zdecydowanie najbardziej popularne auta na ulicach to Fiaty – Pandy i Punto, głównie nowsze generacje, ale również sporo Pand jedynek (zdecydowanie najstarsze jeżdżące auta tam, jedyny klasyk jakiego widziałem to przepiękna Autobianchi Bianchina, poza tym głównie auta kilku i kilkunasto letnie, max 20) oraz Lancie. Głównie Ypsilonki różnych generacji oraz co ciekawe – Lancia Musa. Odniosłem wrażenie, że u nich jeździ większość wyprodukowanych egzemplarzy, nawet bliźniaczych Fiatów Idea było mniej niż Musy. Dużych suvów i limuzyn praktycznie tam nie widziałem, największy wóz jaki widziałem to w miarę świeże Audi A6 avant, BMW czy Mercedesów jak na lekarstwo.
dla mnie Cinquecento 900 to najlepszy Fiat z jakim miałem do czynienia i autentycznie go uwielbiam, byłem z niego niesamowicie zadowolony, w przeciwieństwie do innych Fiatów które miałem 😉 nie to żebym innych nie lubił, bo ogólnie Fiaty są zawsze przesympatyczne i zawsze dają frajdę z jazdy, no ale zwykle to jednak większe lub mniejsze dziadostwo jest, a Cienias 900 jest na prawdę postarany, nie jak dla obcego 🙂
podobne wrażenie odniosłem też w Cromie, choć niestety nie miałem żadnej własnej
tak czy siak Fiaty na pewno i tak są bardziej poważane od “francuzów” (nie dotyczy hydrocytryn, bo one też są fajne i postarane)
Statystyki sprzedaży nowych o używanych samochodów francuskich mówią jednak co innego i są jednak częściej kupowane niż Fiaty. Sam pół roku temu kupiłem żonie Peugeota 308 II kombi z 2016 roku, 1.6 BlueHDI 120 KM. Dużo miejsca wewnątrz, ogromny bagażnik, fajne wnętrze z zegarami piętro wyżej niż w innych samochodach, bogate wyposażenie (m.in. reflektory full LED, kamera cofania, czujniki parkowania, szklany dach, itp.), a do tego śmiesznie mało pali – 6 l w mieście, 4,2 l w trasie. Znajdź Fiata, który będzie odpowiednikiem i konkurentem 308. Niestety nie ma, a Tipo odstaje jakością wykonania, wyglądem, wyposażeniem.
My chyba o różnych epokach rozmawiamy – bo u Fiata 2016r. to już była pełna degrengolada. Moim prywatnym zdaniem – kontrolowana, w sensie planowane wycofywanie się rodziny Agnellich z biznesu, który ma być pomału wygaszany w całej Europie. We wcześniejszych latach oferta Fiata była znacznie ciekawsza.
Masz rację, ale po przeczytaniu, że fiaty są bardziej poważane od marek francuskich automatycznie pomyślałem o współczesnych autach.
I zgadzam się, że Fiat się stacza, miałem Bravo II i Tipo pod pewnymi względami to krok w tył względem poprzednika.
O ile stare Fiaty jeszcze rozumiem (z wyjątkiem śmieci typu Siena), tak nijak nigdy nie zrozumiem próby robienia z rozmaitych Lanosów, Matizów, Cinquecento innych niż Sporting, Nexii czy Nubir wielkich yountgimerów.
Tak samo mówili www latach 90-tych o starych Syrenach, które dziś kosztują powyżej 100 tys. złotych i są w Polsce rzadsze od samych przedwojennych Rolls-Royce’ów (mówię o Syrenach dwucylindrowych). “Każdy przedmiot na świecie będzie kiedyś bezcennym zabytkiem, o ile wcześniej ktoś go nie wyrzuci do kosza” – to najmądrzejsze zdanie na temat zabytków, jakie znam. Niektóre przedmioty na ten status czekają 20 lat, inne 200, a jeszcze inne są cenionymi klejnotami od nowości, ale każdym będziemy się zachwycać, kiedy stanie się rzadki. Dobrze więc, że są ludzie, którym chce się zachowywać stare przedmioty na etapie, na którym one są tylko pośmiewiskiem – bo dzięki temu mają szanse przetrwać do kolejnych etapów.
Wyprodukowali je w Polsce na terenie postkomunistycznych zakładów – tyle z ich magii i uprzywilejowania. No i jeszcze kilka osób promuje ich kult. Co jest ciekawe, bo w latach 90. robiono/montowano/legalizowano przykręcając polskie tabliczki wiele aut różnych marek: Mercedesy, Ople, Skody, Volkswageny, Fordy, a trzy z tych marek również robiono na terenie fabryk pamiętających PRL, no ale z jakiegoś powodu mało kogo one interesują mimo, że jest w nich podobna ilość uroku co w tych Fiatach i Daewoo.
Gdyby nie epizod z FSO samochody Daewoo byłyby równie interesujące dla pasjonatów co Hyundai Accent, czy Kia Shuma.
Oczywiście, że lokalna produkcja kreuje popyt – bo w zabytkach zawsze chodzi o sentyment, a krajowe samochody były pierwszymi w życiu dla milionów ludzi. Niemcy za Isettę płacą po 30k€, a za Messerchmitta Tiger – ponad 100k, czyli drożej niż za niejedno Ferrari. Te auta to były połówki Malucha, mniej wygodne i wolniejsze od co lepszych motocykli, w dodatku też produkowali je w “posthitlerowskich zakładach”. Ale jak widać, to wystarcza.
A co do Hyundaiów i Kii, to one też kiedyś znajdą swoich zwolenników, jak wszystko na świecie. Mamy tu na forum pasjonatów Toyot z lat 80-tych, a są też ludzie kolekcjonujący pudełka zapałek albo jeszcze bardziej niszowe rzeczy. Czy w nich też jest “urok”? Dla kupujących – tak, a oni nie muszą się z tego tłumaczyć. Sami kupują za swoje pieniądze i sami się cieszą. Jeśli ktoś woli same Ferrari i na to go stać, to też jego prawo. A inny będzie się cieszył Skodą 105 albo Kią Shumą, bo np. taką akurat miał dziadek. Każdy ma swoje gusta i emocje.
Największa magia się zaczyna gdy okazuje się, że w Polsce mieliśmy naprawdę różnorodność wśród lokalnych wyrobów w tamtych czasach tylko trzeba trochę pogrzebać – internet mówi o Audi A6 z poznańskich zakładów, a telewizja donosiła o tym, że w Karczewie robiono nie tylko Balerony, ale też lochy W140, o Buicku Cascadzie z Gliwic nie wspominam, bo to za młode jeszcze – pojawić się na zlocie takimi klasykami polskiej motoryzacji i osiągnąć poziom posiadaczy Bulgaralpine, czy Citroenów DS z jugosłowiańskiego montażu🙂
Na moje pompowania balonika “fiaty-daewoo z lat 90” to po prostu takie kreowanie rynku na zasadzie “a nóż-widelec kupię 5-10-15 śmietników, zacznę gadać jakie to zarąbiste, ludzie podchwycą i tez się nabiorą na to, a po jakimś czasie to sprzedam” ; ) a tak bardziej poważnie to takie leczenie kompleksów, na zasadzie patrzcie mieliśmy “polskie” auta marki dełu i “fatalna imitacja auta terenowego”. Czy mam rację, szczerze mówiąc nie wiem – ale spoglądając na fakt, że ludzie zaczęli się interesować tymi śmietnikami, to coś jest na rzeczy.
@Projektor to że te kilka osób kreuje te dwie marki, to nie byłbym wcale zdziwiony, że ze względu na swoje osobiste preferencje i przekonania – patrz Pan, o Mercedesach w124 czy w140 z polskiego montażu czy fordach albo audi a6 ani widu ani słychu; nawet o endemicznej wersji audi a3 cerruti, którą przygotowano z inicjatywy polskiego dealera też prawie informacji nie ma. O tym, że w Poznaniu montowano chociażby Skodę Favorit i Felicię oraz Fabię (oraz inne z grupy VAG) to też nie każdy wspomina. Jedyne co mi się nasuwa to pytanie, czy to zwykła ignorancja, niewiedza, albo oba naraz…
@SzK stare hyundaie i kie moim zdaniem wpadną w pewne limbo – te nieliczne co przetrwają, to będą traktowane jak UFO na drodze, zaś właściciele będą podchodzić pod grono indywidualistów (by nie powiedzieć że hipsterów) albo osoby dojeżdżające ostatnie egzemplarze dopóki rdza nie zeżre albo nie padnie jakaś kluczowa część, która już nie będzie dostępna. A nie przepraszam, starych Pony/Excelów, Accentów czy innych Pride, Rio i Carensów prawie się nie widuje na drogach; na zlotach też nie występują.
Nikt nie dba, bo niska wartość i niska jakość plus żadnego sentymentu i kreacji “mody” nie ma. Miałem do czynienia z Hyundaiami i te starsze gniją jak głupie – co z tego że silnik całkiem sprawny jak buda pordzewiała jest; plastiki nieco lepsze niż w daewoo/fiacie, chociaż ich włoska ręka nie rysowała więc nie będą podziwiane (żart). Zresztą stare Hyundaie czy Kia podchodzą pod kategorię aut jednorazowych, jednak z czasem to poprawili.
Oczywiście, że o mniej efektowne modele mało kto dba i dlatego one przeżywają w pojedynczych egzemplarzach. Ale tym bardziej doceniam tych, którzy jednak to robią, bo dzięki nim zachowujemy historię.
Nikt nikogo nie zmusza i nie nakazuje kupowania Daewoo czy Hyundaiów. Ci, którzy to robią, po prostu tego chcą. Ich decyzja, ich pieniądze. Kto nie chce, niech sobie kupi Ferrari albo Rolls-Royce’a. Albo W124 z polskiego montażu (który zresztą był marginalny, więc praktycznie nikt nie może powiedzieć, że “jego wujek miał takiego”). A kto chce kupić Tico, niech kupi Tico.
Idea zabytku to zachowywanie historii i dbanie o jej materialne dziedzictwo w każdej jego autentycznej formie, a nie samych insygniów koronnych królów i pałaców książąt. One są cenne, ale nie mówią nam wiele o historii – w przeciwieństwie do wiejskiej lepianki albo studni z żurawiem. A to, że większość interesuje się tylko pałacami, tym bardziej każe docenić tych, to zachowują lepianki, zamiast nazywać je “śmietnikami”. W takich “śmietnikach” żyli dziadkowie 90% z nas, podobnie jak nasi rodzice jeździli Daewoo i CC, a nie Cadillacami ani Lamborghini.
Zdrowe podejście. O niebo lepsze niż “samochody X to badziewie, syf, powinno się je wszystkie wyzłomować do zera i zostawić jeden egzemplarz w muzeum wstydu dla potomności”. Mało, że władza nam chce wszystkiego zakazywać, to jeszcze wśród zwykłych szaraków znajdą się tzw. zamordyści, zdolni tylko do zabraniania.
Ja wtrącę się historycznie: historia życia codziennego, zwłaszcza odnośnie epok takich jak średniowiecze, niestety może powiedzieć najwięcej tylko o życiu elit. Im wyżej na drabinie społecznej, tym więcej świadectw. Nawet pomimo faktu, że taka arystokracja potrafiła stanowić 0,5% populacji. I dlatego niezwykle cenne okazuje się źródło, które może coś przekazać o tej biednej, szarej większości społeczeństwa.
I tak samo jest, jak uważam, w dziedzinie motoryzacji: Mercedes W124 jest historycznie o wiele mniej wartościowy niż jakiś panel van czy inne użytkowe auto (bo te najrzadziej przeżywają) z podobnego czasu.
Dlatego po pierwsze świetnie, że ktoś może dbać np. o Hyundaia Pony (kiedy ktokolwiek z Was widział ostatnio Pony, choćby w przeciętnym tylko stanie, hę?), a po drugie tacy ludzie na szczęście będą. Może to nieco ekscentryczne, ale wartościowe.
Poza tym Mercedes w pięknym stanie będzie wielokrotnie droższy od Kii w pięknym stanie, a to oznacza, że nie tylko bardzo zamożni mogą jeździć zabytkowym autem. Chociaż oczywiście wspomniana Shuma, Cerato czy Carens to jeszcze nie prawdziwe zabytki. Ale za kilka – kilkanaście lat…
W124 mówi jeszcze wiele, bo to bardzo demokratyczne auto (wyprodukowane w 2,7 mln egz. – to więcej niż bardzie wiele modeli “popularnych”). Ale właśnie dlatego i on jest często stawiany w jednym rzędzie z “niezabytkami” typu Daewoo.
Ogólnie jednak zgadzam się całkowicie.
Ja dodam tylko tyle, że niech każdy robi co chce i kupuje co chce – tak było, jest i miejmy nadzieję będzie. Fajnie, że ktoś chce zachować kawałek historii. Jednak robienie zabytku i “samochodu rodzimej produkcji” z potworka typu całkowicie koreańskiej myśli Matiz z niechlujnie przyklejoną na szybko naklejką FSO zakrawa na żart. Tak samo polskie są Peugeoty 405 i Astry F, tylko tam producent zachował własne logo, przez co nie mają żadnego poważania. Do tego piję. 🙂
Akurat rzeź Astry F mnie serio boli, bo auto moim zdaniem o niebo lepsze od tych wszystkich Fiatów lepionych w Polsce, jeden z ogólnie najlepszych Opli (i światowych modeli GM) w dziejach i chyba do dziś największy bestseller w historii tej marki, poza tym gliwickie egzemplarze posiadają oznaczenia unikatowe dla wersji wytwarzanej wyłącznie w Polsce (nigdzie indziej nie produkowano czegoś takiego jak Astra Classic), w dodatku to jest auto, które przetarło szlak dla nowego epizodu w historii General Motors na polskiej ziemi – historii o tradycjach przedwojennych. Poza tym do dziś da się tym jeździć na co dzień przy zerowych kosztach utrzymania, ale niestety wielcy tego środowiska wolą promować Fiaty z Cinquecentem na czele (szkoda, że żaden z nich nie zaprząta sobie głowy ratowaniem wersji Van, która wkrótce będzie większym unikatem od takiego np.: Soleila). Szkoda, bo od ponad 6 lat Astra okupuje pierwsze miejsca najczęściej złomowanych aut w Polsce.
Spieszmy się kochać Astry. Tak szybko zjada je rdza.
Piękne auto – gratulacje dla właściciela i szacunek za utrzymanie w takim stanie, bo domyślam się, że utrzymanie w sprawności tak rzadkiego samochodu musi być bez porównania trudniejsze niż przywoływanych Pagody i 911.
Auto zostało w pełni odrestaurowane przez Niemca, od tamtej pory zrobiło może 2000 km. Oczywiście utrzymanie go w ładnym stanie wymaga trochę dbałości, ale – jak w medycynie – najważniejsze, to nie szkodzić. To już 3/4 sukcesu.
Ja zapytam przy okazji: skąd biorą się niektóre części do takich samochodów? Weźmy pasek rozrządu; element eksploatacyjny, który po latach leżenia nie będzie się przecież nadawał do niczego, bo sparcieje. A pasowałoby go tak co 6 lat wymienić, zgaduję, że w starszych autach interwał wymiany nie będzie dłuższy?
Jeżeli jakiś wóz produkowano w latach 60-tych, to nawet jeżeli części robiono i 20 lat później, to by oznaczało, że nikt ich nie robi od 30 lat.
A z kolei jak można “dorobić” podobne elementy? Rzeźbić z nowszych, przycinając, skracając itp.?
Sam właśnie musiałem ściągać cały rozrząd z USA, bo tylko tam jeszcze są. Do modelu wyprodukowanego 34 lata temu w liczbie ponad 2 mln egzemplarzy. To jak to wygląda w autach, które nie są amcarami (do nich, jak słyszałem, ciągle się produkuje niektóre części)?
PS.: o tym egzemplarzu już słyszałem i widziałem na zdjęciach, byłem ciekaw kiedy tu trafi. Bardzo ładnie się prezentuje, gratulacje!
Z eksploatacyjnymi częściami zwykle ni ma problemu, bo one są znormalizowane, pasują do wielu samochodó, czasem produckoanych przez kilka dekad. Paski klinowe nieraz wwystępują ww pralkach albo innych popularnych urządzeniach. Problemy robią się z bardziej indyidualnymi częściami.
I tutaj jest chyba olbrzymia przewaga firm takich jak BMW, Mercedes, czy Porsche, że wprawdzie w kosmicznych cenach, ale wszystko jest dostępne i pewnie też częściowo tłumaczy to dlaczego np W107 jest bardziej popularny jako klasyk niż 124 Spider. Czytałem kilka lat temu artykuł o zbudowaniu współcześnie nowego BMW 2002 w oparciu o części dostępne w ASO – poniżej link.
https://classicmotorsports.com/articles/2002-redo-building-new-bmw-2002/
A co do jakości współczesnych części to zastanawiam się czy do klasyków typu Pagoda, czy 911 ich jakość również uległa obniżeniu – to w końcu niewielkie partie, jednostkowo bardzo drogich części, dla bardzo wymagających klientów – zlecaliby ich produkcję Chińczykom?
Pagody nie posiadam, ale o R129 pisałem wyżej – czasem bywa dramat, i nie tylko z chińszczyzną, ale z Boschem też.
PS. to niestety już od dawna nieprawda, że dostępne jest “wszystko” – tak było kiedyś, ale dziś pasjonatów są dosłownie miliony, a tego nikt kiedyś nie przewidywał, więc zaczynają się schody.
W 2300 jest lancuch rozrzadu, ten sam co w 4 cylindrowcach, dostepnosc jest bdb. W fiacie 130 coupe mam juz pasek, ktorego produkcja jest po prostu co pare lat wznawiana przez firme Gates,numer 5013. Kupilem ostatnio nowy bo sie pojawil w pudelku z aktualna szata graficzna Gatesa za 80zl z wysylka ? Paski rozrzadu do starszych aut sa dostepne, nie slyszalem o klopotach z paskami przynajmniej do wloszczyzny. .
Sprawa mocno indywidualna w zależności od konkretnego modelu ale ogólnie rzecz biorąc wspomniany pasek rozrządu leżąc na półce w magazynie zamknięty w pudełku nie będzie się starzał tak jak ten pracujący na silniku poddany notorycznym zmianom temperatury i obciążeń. Sadzę , że spokojnie 10 letni z magazynu nadaje się do użytku (to nie jest taka sama guma jak na opony 😉) Poza tym takie części są dostarczane do produkcji i potem na rynek wtórny przez niezależnych wyspecjalizowanych producentów więc w większości przypadków ten konkretny pasek będzie pasował czasem do dziesiątków różnych modeli pojazdów co sprzyja wydłużaniu okresu produkcji takiego paska. W tym akurat przypadku problem paska rozrządu raczej nie występuje bo zapewne mamy tu łańcuch rozrządu jak w Fiacie 125. Akurat z łańcuchami będzie pewnie łatwiej bo łańcuchy da się z powodzeniem skracać na wymiar.
Celowe indywidualizowanie części eksploatacyjnych jest raczej wynalazkiem lat późniejszych. W autach kilkudziesięcioletnich części eksploatacyjne starano się z korzyścią dla użytkownika opierać jednak na produktach znormalizowanych (np. łożyska typowe z katalogu łożysk maszynowych)
“borze tucholski” chroń tylko przed polskimi rozrządami-zamiennikami do tych silników firmy KAZ – to jest coś tak strasznie tandetnego, że do roweru strach by taki łańcuch założyć (a ciężko by było bo jest 2 rzędowy)
w moim DFie to taki łańcuch nie wytrzymał 2 lat, tak się rozciągnął że przepiłował pokrywkę rozrządu i chlapiąc olejem po paru dniach przeskoczył co ostatecznie przypieczętowało los tego DFa 😉 a jak by zostawić orginalny to pewnie by był i był… no nie aż tak długo bo i tak buda była niemiłosiernie przegnita
Jakość zamienników to jest duży problem, ale właśnie dlatego warto mieć dobrgo mechanika, który wie, co można zalożyć, a co nie. Inna sprawa, że dziś coraz trudniej o dobrą jakość nawet w renomowanych firmach: w 25-letnim SLu miałem dobry zapłon, ale chciałem ruchome elementy wymienić “na wszelki wypadek”, z powodu wieku. No i nowy palec rozdzielacza padł po 20 km (nie dojechałem z warsztatu do domu), następny już lepiej, bo chyba 15 tys., ale też potem padł. Myślę, że oryginał działałby do dziś, ale wolałem “dla pewności” nowy. Takie czasy (producenci rzeczonych palców to Bremi i Bosch, żadni Chińczycy).
dla tego ja jestem przeciwny wymienianiu czegokolwiek orginalnego czego nie trzeba. wiadomo pasek rozrządu trzeba, ale właśnie takie “profilaktyczne” wymienianie np orginalnych kabli do świec czy cewki to głupota, potem się dopiero zaczynają problemy, ja w jednej Astrze miałem taki dziwaczny problem że ona gasła w losowych momentach, tylko na gazie (sekwencja) i tylko jak się nagrzała i zeszła ze “ssania” i co się okazało? chińska (prawie nowa) cewka którą wymienił poprzedni właściciel, razem z kablami (które powsadzał nie tam gdzie trzeba) a świec, które miały luz na porcelance!!! nie wymienił… i sprzedał uszkodzoną Astrę, bo nie mógł odpalić, okazało się też że wyjudłał przy tych próbach całą benzynę, bo jej też nie było, (a śladów spuszczania nie było) no i ja pierwsze co to podłączyłem dobrze kable, potem jak załapywała aby to dolałem benzyny, a potem jak nierówno chodziła to wymieniłem świece. a cewka padła w taki przedziwny sposób jakoś po roku jazdy.
oczwiście założyłem starą orginalną 25 letnią ze złomu i działa do dziś, ubolewam, że orginalnych kabli niemam do ekotka…
do 8 zaworowej udało mi się trafić orginalne na złomie i założyłem do tej drugiej 8 zaworowej, oczywiście ponad 25 lat i dalej są dobre i nie przebijają
Ja też uważam że lepiej nie ruszać niczego co oryginalne. Ja mam na szybie mały odprysk i mógłbym ją wymienić na ubezpieczenie ale wolę nie ruszać na razie . Teraz to trzeba kalibrować czujniki , kamery , radary 🤦🏼♂️ . A co do dostępności części to ponoć najgorzej z Francuzami i Japończykami.
wykorzystaj to że jest teraz ciepło i sucho i puki ciepło i sucho kapnij w ten odprysk kropelkę super gluta (tylko orginalnego, lub Kropelkę) to nie pęknie dalej. ja już z tak “zakonserwowanyn” odpryskiem z 4 lata jeżdżę i nic się nie dzieje
Nawet ładny z zwłaszcza jak na dwudzwiówkę. Za motor ładniutki. Chętnie bym posłuchał bo “chrypka” dużego Fiata zawsze mi się podobała.
Głowica z polisferycznymi komorami okazała się ślepa drogą w rozwoju motoryzacji. Duze zawory to nie wszystko, zwłaszcza w codziennej eksploatacji. Z testów wychodziło, że 125p a nawet Polonez potrafiły być szybsze od Łady – pod warunkiem trzymania gazu w podłodze i kręceniu do czerwonego.
Parę lat później podobny łoś spotkał głowice 5 zaworowe.
Jesli chodzi ontylne zawieszenie, to w tamtym mniej więcej okresie chyba największy potencjał na “klejenie się do drogi” miały samochody z osią deDion – jeszcze przez wiele lat powszechne były albo wahliwe półosie albo wahacze skośne, chociaż znano inne rozwiązania – Jaguar bardzo fajnie wykminił kompaktowe podwójne wahacze, kolumny (zastosowane zresztą chwilę później w 130) też były chyba mniej narowiste od typowego układu.
A takie 2300? Pewnie bym wolał sedana. Raz na jakiś czas się przejechać spoko, ale nie na codzień. Czyli w sumie jak motocykl, tylko wymaga więcej 😀
Właśnie dlatego pisałem, że w tamtym czasie sztywna oś nie była aż taka głupia.
Co do coupe – to wyłącznie sprawa estetyki. Jeśli nie wozi się z tyłu wielkoludów, to różnicy nie ma żadnej 🙂
Link do filmiku na jutjubie z dzwiekiem silnika i jeszcze na neapolitanskich tablicach 🙂 https://www.youtube.com/watch?v=DOq7FLCqAIg
Pięknie dziękuję!! Na filmie brzmi tak jak na żywo – czyli jak “Kanciak” z dodatkowymi cylindrami 🙂
“W Polsce Fiata nie poważamy i tak już raczej zostanie – zbyt długo z musu jeździliśmy “Maluchami” i efesowskimi wyrobami samochodopodobnymi.” Może i się mylę, ale mam wrażenie, że ludzie nie traktowali naszych wyrobów w tamtych czasach jak pełnoprawnych Fiatów: klnąc na maluchy z zazdrością raczej patrzyli na dyrektorskie modele 132, czy Mirafiori oglądając z wypiekami na twarzy zdjęcia takich modeli jak 124 Spider czy Ritmo. Zła fama na całego weszła w latach 90. gdy po pierwsze przyszła pierwsza fala masowego importu używek z zachodu i auta włoskie wykazywały mniejszą żywotność od niemieckich, a po drugie nowe Fiaty z salonów były… średnie. Ni to ładne, ni to charakterne, no i zdecydowanie niezbyt trwałe – Golfy dwójki, Audi 80 B3 i B4, czy Mercedesy W201 i W124 do dziś da się zobaczyć w normalnym ruchu, a przy odrobinie szczęścia da radę nawet spotkać Astrę F przedlifta, ostatnio widziałem nawet Vectrę A. Tymczasem Fiaty z lat 90… Bravy nie widziałem od miesięcy, Siena i Palio Weekend od czasu do czasu się zdarzy, Marei, czy Cromy od lat. Najlepiej z tamtych czasów trzymają się Cinquecenta, o których przyszłość dzięki kilku influencerom można być już spokojnym, a poza tym Seicenta, trochę Uno, no i tyle. W dodatku Fiat rzucił na nasz rynek podłe modele na biedackie rynki, czyli Sienę i Palio Weekend, które są mega tandetne w porównaniu z Astrą Classic – modelem niby też na kraje rozwijające się, ale za to projektowanym jednak na rynki zachodnie.
Sam recenzowany model – klasa! Nie jestem nastawiony na zachwalanie dosłownie wszystkiego, co ma tylko metkę “Zdiełano w Italii”, ale tutaj wóz naprawdę prezentuje się świetnie: ładna linia, bardzo dobre proporcje. Jak na 1960 rok w Europie naprawdę musiał wyglądać nowocześnie bez skrzydeł i innych ekstrawagancji lat 50. No i ręka mistrza Exnera czuwała przy tej szybie. Wnętrze również zaskoczyło odwrotną w stosunku do klasycznych Fiatów koncepcją na długość kończyn kierowcy🙂
Tak z innej beczki kolega Szymon w komentarzu pod testem Lancii Gammy wspominał, że porównując rysunki techniczne przekrojów silników Fiata 1400 (opartego o silnik Fiata 1100 z 1937) i “naszej” OHV stwierdził na tej podstawie, że mają one ze sobą wiele wspólnego. Że to jest wręcz ten sam stary blok tylko z nową głowicą, poza tym znany jest test Poloneza Kombi z okolic 2000r. gdzie pan dziennikarz przedstawiając ów samochód twierdzi wszem i wobec, że jego silnik powstał w roku 1936. To jak to w końcu jest z tym mitem?
No i jeszcze jedno pytanko na koniec: czy w czasach świetności klasycznego włoskiego stylu powstawały już na świecie samochody epatujące agresją, zastraszające czy zadzierające nosa? Bo mam wrażenie, że w tamtych czasach ogólnie auta miały dużo spokojniejszy design, nie była to tylko domena aut włoskich.🙂
No i świetnie napisany test jak zwykle zresztą. Dobrze jest poczytać coś wykonane z wiedzą, no i w sposób obiektywny – brakuje tego w dzisiejszych czasach coraz dotkliwiej.😉
Ja mam wrażenie, że niemieckie auta zawsze wyglądały pretensjonalnie i agresywnie. Z perspektywy kilku dekad nie zawsze to zauważamy (tak jak nie od razu rozumiemy, że designerską rewolucją był np. Citroen Traction Avant), jednak Porsche, BMW czy Mercedesy już wtedy budziły chęć zjechania na pobocze 🙂
Silnik Lamprediego jest z pewnością z 1959r., Bart potwierdzi – a on naprawdę dużo wie o Fiatach. Nie wyklucza to użycia bloku podobnego do wcześniejszego, ale mimo powszechności mitu to na pewno nie jest konstrukcja przedwojenna.
W temacie porownywania przekrojow silnikow i na tej podstawie snucia domyslow, zamiast przeczytac jakas ksiazke , czy nawet durna Wikipedie, to powiem tyle, ze w przekroju silnik czolgu t34 typ V2 z roku 1939 z 4 walkami rozrzadu w glowicach i 4 zaworami na cylinder komus moze sie wydawac podobny do jakiejkolwiek v12ki z lat 90tych . I co z tego 🙂
@Bart No to już wiemy od kogo Mercedes podwędził konstrukcję silnika do swojej S-klasy W140🙂
Bart czytaj dalej internet, może w końcu zrozumiesz co jet namalowane na rysunku technicznym.
Polacy mają kompleksy i tworzą dziwne mity.
Skoro silnik ma nową głowicę, wał korbowy, tłoki i masę innych elementów to jest to silnik nowy czy stary?
W technice projekty od zera zdążają się bardzo rzadko, w większości przypadków jest to rozwój starszych konstrukcji i pewne podobieństwo zawsze jest widoczne.
Sądzę, że powstawały: wystarczy spojrzeć na Astona DB5, czy pierwszą Corvette (to takie przykłady, które mi przychodzą ad hoc na myśl). Może w porównaniu do tego co się wyprawia obecnie to nie był szczególnie agresywny design, ale na tle ówczesnych, malutkich samochodów – bo wtedy wszystkie były mniejsze, może poza gargantuicznymi amcarami, to wyglądało i tak “agresywnie”. Zresztą sądzę, że nieprzypadkowo – w końcu drogi samochód bardzo często ma pokazywać zamożność właściciela, psychologia ewolucyjna się kłania.
Moim zdaniem Fiat z wpisu, w swoich czasach, mógł być postrzegany jako nieco agresywny, do dziś uważam, że trochę taki jest.
Inna sprawa, że obecne trendy zakrawają o absurd, ot, nawet malutki Fiat 500E wygląda jakby go coś ugryzło, a przecież to tylko minimalnie przeprojektowany Fiat, którego jeszcze kilkanaście lat temu reklamowano: “There are enough angry faces on the road. Drive friendly”. Co za ironia losu.
No w sumie co do Porsche nie sposób się nie zgodzić, patrząc na BMW Neue Klasse również widzę sporo zadziorności, w przypadku Mercedesów zaś zazwyczaj one wzbudzają we mnie podobnie jak u pani Celińskiej w “Pieniądze to nie wszystko” taki jakiś respekt, ale nie powiązany z agresją, tylko bardziej z powagą🙂
Oczywiście, że każdy postrzega to na swój sposób. Starsze Mercedesy były mniej agresyne, to prawda, ale wwg mnie miały więcej wyniosłości i arogancji niż Fiaty. A BMW coupe z czasów opisywanego Fiata wyglądało tak:
https://commons.wikimedia.org/wiki/Category:BMW_2000_CS#/media/File:BMW_2000_CS_(4892112488).jpg
Zasadniczo podobnie, ale jednak z zupełnie innym wyrazem twarzy 🙂
Fakt, same reflektory robią dużą robotę, nie wspominając o dziobatym froncie pod ostrym kątem – widać, że Hofmeister działał bezkompromisowo.
Piękny samochód. Gratuluję przejażdżki i gratulacje dla właściciela. Dziwne, że ktoś to wycackał i zaraz sprzedał. Aż się nabiera chęci na dalszą wycieczkę bocznymi drogami. Szwajcarzy cisnęli 170 przez wioski, ale podejrzewam, że nie robiło się tego całą drogę tylko od czasu do czasu dla podbudowania ego. Jako posiadacz samochodu z bezramkowymi szybami przyznaję, że wiatr hula wewnątrz powyżej 100 km/h, ale na lokalnych drogach wcale to nie przeszkadza.
Także stoczyłem walkę z gotująca się benzyną. Zdecydowanie odradzam jazdę bez filtra ponieważ zawsze jestem zaskoczony przy jego wymianie ile zbiera się w nim piachu i większych śmieci. Polecam za to montaż dodatkowego elektrycznego wentylatora po drugiej stronie chłodnicy, czyli pomiędzy chłodnicą i zderzakiem, jeśli jest tam wystarczająco dużo miejsca. Taki wentylator może być włączany automatycznie lub ręcznie i idea jest taka żeby pracował cały czas lub tylko przy mniejszych prędkościach, ewentualnie kilka minut po zgaszeniu silnika. Obroty mogą być niższe niż standardowych wentylatorów chłodnic a obudowa bardziej ażurowa, aby nie blokowała wlotu powietrza do chłodnicy. Jego zadaniem jest przedmuchiwanie komory silnika, aby obniżyć tam temperaturę. Łatwo kupić taki na ebayu albo dopasować coś z graciarni kolegi.
Alternatywnie jeśli nie stoisz bardzo dużo w korkach a problemem jest głównie utrudniony rozruch, można po zaparkowaniu samochodu w garażu zostawić otwartą maskę aby ciepełko uciekło i po godzinie uruchomić silnik na chwilkę, aby pozostawić większy zapas benzyny w gaźniku na kolejny raz.
Dlaczego poprzedni wlasciciel sprzedal to auto ? Jurgen , od ktorego kupilem 2300 coupe ma 35 samochodow , i taki fiacik za 58tys euro absolutnie nie byl najdrozszym cukierkiem w garazu 🙂 To jest “gruby kot” ze tak powiem. Co jakis czas cos sprzeda, cos dokupi, specjalizuje sie w Alfach Romeo, ale ma tez inne auta, 80% wloszczyzna 20% reszta swiata..Jego garaz, o ile tak mozna nazwac hale wielkosci przecietnego lidla w PL, to swiatynia motoryzacji i sportu. Od 35 lat Jurgen sie sciga Alfami, z sukcesami w rajdach typu Monte Historique itp. A fiata 2300 sc mial jego tata 60 lat temu, to byl sentymentalny gadget w jego kolekcji. Co do modyfikacji , ktore chce wykonac aby zapobiegac gotowaniu paliwa, to jest to wlasnie dodatkowy el. wentylator, pompa paliwa elektryczna oraz tekstolitowe przekladki miedzy gazniki a kolektor ssacy. Na foto 2300 i garaz Jurgena w tle. https://zapodaj.net/plik-h8ejnx9kwJ
A tak na mnie czekalo 2300 jak przyjechalem po nie w marcu, wiecej nie pokaze ze srodka szanujac wole Jurgena. https://zapodaj.net/plik-PKHV0Y1Mj9
Garaż marzeń, ale ile trzeba mieć wolnego czasu żeby tym wszystkim jeździć, ja od kilku lat myślę nad zakupem jednego klasyka i zastanawiam się czy znajdę czas żeby się nim cieszyć 🙂
Na jeżdżenie zawsze jest czas, bo jeździć musimy na co dzień. Ja np. dzisiaj byłem SLem w biurze (jeżdżę raz w tygodniu do biura, 4 razy pracuję z domu), a nieraz zdarzało mi się jechać nim na zakupy czy coś załatwić, zwłaszcza poza miastem. Gorzej z robotą koło niego, bo większość klasyków wymaga jednak trochę zachodu (również dlatego ja wybrałem takiego, który przy jednej wizycie w serwisie rocznie jeździ bezobsługowo – o ile akurat nie spali się felerny palec rozdzielacza 😉 ).
Rozumiem – sam rozważam sprzedaż, bo często jeżdżę swoim na siłę; na zasadzie: mogę jechać rowerem ale tym razem jednak wezmę auto, bo już tydzień stoi, to lepiej ruszyć.
A do biura mam 5,5 km samochodem, 4,5 rowerem a 3,5 pieszo (rowerem wygodniej po ścieżkach), bywam tam średnio raz na dwa – trzy miesiące.
Więc jak widzę garaż nie dziesięciu, ale trzydziestu czy pięćdziesięciu aut, to też się zastanawiam co to za frajda, ale kto bogatemu zabroni.
Przepiękne auto. Jeden z moich ulubionych Fiatów. Niech mi ktoś teraz powie, że ta marka to gorszy sort. Czasy się zmieniły a z czasami rzeczywistość. Aż się chce zacytować Clinta Eastwooda w filmie “Żółtodziób” – ” Teraz już takich nie robią ” -;)