PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: JAKOŚĆ ORŁA
W latach 80-tych Chrysler był bohaterem. Tzn. bohaterem był jego prezes, Lee Iacocca, który za sprawą nieortodoksyjnych, wielce ryzykownych posunięć oraz rządowych gwarancji kredytowych wyprowadził koncern z faktycznego bankructwa i utrzymał jego pozycję trzeciej motoryzacyjnej potęgi Ameryki. W 1983r. przedterminowo spłacił wszystkie pożyczki wraz z odsetkami, uwalniając amerykańskich podatników od finansowej odpowiedzialności za błędy czyjegoś prywatnego przedsiębiorstwa. Lokomotywami sprzedaży były nowoczesne, kompaktowe samochody tzw. Platformy K oraz świeżo wprowadzane minivany Voyager. Iacocca chciał jednak więcej i w tym celu postanowił wykupić American Motors Corporation.
AMC to bardzo ciekawy temat: firma powstała w 1954r. z połączenia niezależnych marek Nash i Hudson, po czym przez trzy dekady walczyła o przetrwanie w warunkach oligopolu Wielkiej Trójki, który kontrolował ponad 90% amerykańskiego rynku. Robiła to głównie znajdując, a nawet kreując niewielkie rynkowe nisze, o których nie myśleli giganci, pochłonięci tłuczeniem milionów sztampowych pojazdów przynoszących zyski nie do przejedzenia. Kompakty, subkompakty, terenówki siermiężne i eleganckie, sześciomiejscowe muscle-cars i czteronapędowe crossovery, a nawet pierwsze w dziejach joint-venture pomiędzy podmiotem amerykańskim i chińskim (1983r.) – słowem wszystko, za co Wielka Trójka brać się nie chciała. To był oczywiście ciężki kawałek chleba, bo jeśli tylko jakiś pomysł chwycił, wielcy zaraz go przejmowali i przygniatali AMC swym rozmachem. Jeśli zaś nie chwycił, to oczywiście jeszcze gorzej… Koniec tej epopei nastąpił wiosną 1987r.
Powodem, dla którego Chrysler wykupił pozostałości AMC, była marka Jeep. W niej jednej Iacocca widział potencjał – i wcale się nie pomylił, tyle że w pakiecie musiał wziąć jeszcze sporo balastu.
W tamtym czasie triumfy w Stanach święcili Japończycy (w 1989r. szczyt amerykańskiego rankingu sprzedaży zajęła Honda Accord, jako pierwszy importowany model w historii). By z nimi walczyć, General Motors stworzyło od podstaw nową markę Saturn, zaś Chrysler przypomniał sobie o zgliszczach po AMC.
Zgliszcza w ogóle jeszcze istniały tylko z powodu dwóch nieznośnych ograniczeń: z jednej strony sprzedający udziały w AMC koncern Renault postawił warunek kontynuowania produkcji dotychczasowych modeli, a z drugiej – amerykańskie prawo pozwalało samochodowym dealerom domagać się terytorialnej wyłączności. Z tych powodów nierentownych produktów AMC-Renault nie dało się wycofać, a co gorsza, nie dało się też zintegrować sieci dystrybucyjnych – bo postawienie Chryslerów w salonie AMC (i vice-versa) oznaczałoby automatycznie pozew od lokalnego dealera danej marki. Jak to rozwiązać? Najłatwiej założyć nową markę, bez żadnej historii i działających salonów – jej produkty można by sprzedawać gdziekolwiek, bez oskarżeń o wewnętrzną konkurencję.
Nową markę nazwano Eagle – od ciekawego, czteronapędowego modelu AMC, uznawanego dziś za pierwszy crossover. Samochód produkowano jeszcze rok, pod nazwą Eagle Wagon (pozostałe wersje nadwoziowe zostały wycofane). Z marnymi zresztą wynikami: w ostatnim roczniku sprzedało się tylko 2.306 sztuk, podczas gdy w poprzednie siedem lat – ponad 195 tys.
Foto: materiał producenta
Ponadto, by wywiązać się z kontraktu z Renault, Chrysler rozpoczął import R21 z 2,2-litrowym, 125-konnym silnikiem z R25, w specyfikacji dostosowanej do wymagań amerykańskich. To auto nazwano Eagle Medallion, ale wycofano je już w 1989r., z powodu słabych wyników sprzedaży.
Foto: materiał producenta
Renault 25 nie było sprowadzane z Francji, ale użyczyło wielu komponentów modelowi Eagle Premier (1988-92), opartemu na chryslerowskiej platformie B-body, a napędzanemu silnikami R4 2,5 i V6 3,0, o mocach 113 i 153 KM. Droższe wersje Premiera trafiły na rynek pod historyczną nazwą Dodge Monaco.
Foto: RJHuffman, Licencja CC
Równocześnie Chrysler rozwijał współpracę z Mitsubishi, której początki sięgały jeszcze lat 70-tych. W jej ramach w latach 1988-92 marka Eagle oferowała modele Vista i Vista Wagon, czyli przemetkowane Mitsubishi Colt/Mirage i Space Wagon (zastąpiły one modele Renault Alliance i Encore, czyli sprzedawane przez AMC amerykańskie wersje R9 i R11). Vistę napędzały wolnossące silniki półtoralitrowe (69 KM) i turbodoładowane 1,6-tki (106 KM).
Foto:Licencja CC
,Foto:
W 1989r. gamę uzupełnił sedan nazwany Eagle Summit (alternatywnie – Plymouth lub Dodge Colt). Ten przetrwał dłużej – do 1996r…
Foto:
…z tym że od 1993r. oferowano drugą generację.
Foto: 0man, Licencja CC
Ta druga występowała też jako kombi, będące jednak całkiem inną konstrukcją, to jest przemetkowanym Mitsubishi RVR
Foto: IFCAR
Dwóch kolejnych wydań doczekał się też sportowy Eagle Talon – klon Mitsubishi Eclipse’a i Plymoutha Lasera, napędzany silnikami 1,8 (93 KM), 2,0 (137 KM) i 2,0 turbo (198 KM). Model pierwotny produkowano w latach 1990-94…
Foto: IFCAR
…a następcę – z nowym nadwoziem, przednim zawieszeniem, opcjonalną skrzynią automatyczną i wyłącznie dwulitrowymi silnikami – pomiędzy 1995-98.
Foto: Licencja CC
,Ostatnim modelem wspólnym z Mitsubishi był Eagle 2000 GTX, czyli dwulitrowe Mitsubishi Galant. Funkcjonował on jednak krótko (w latach 1991-92) i tylko w Kanadzie, bo w USA oferowano go wyłącznie pod marką japońską.
Foto: Bull-Doser
Prócz tego w 1993r. ukazał się jeszcze Eagle Vision, czyli jedno z wcieleń luksusowego sedana zbudowanego na rewolucyjnej, przednionapędowej platformie LH i stylizowanego zgodnie z awangardową filozofią Cab Forward (więcej na ten temat przeczytacie TUTAJ). Jedyny dostępny napęd stanowiła 3,3-litrowa V6-tka, a alternatywnymi wcieleniami, z różnym wyposażeniem i pozycjonowaniem, były Dodge Intrepid i Chrysler Concorde (tylko w Europie auto przemianowano na Chrysler Vision, zaś planowane budżetowe wydanie pt. Plymouth Accolade nie doczekało się produkcji). Eagle Vision powstawał do 1997r.
Foto:Licencja CC
,Marka Eagle używała własnego logo z głową orła w miejsce chryslerowskiej pięcioramiennej gwiazdy (tkwiącej na maskach wszystkich innych pojazdów koncernu). Nie zyskała wielkiej popularności – głównie dlatego, że nie była szczególnie potrzebna, więc szefostwo nie inwestowało w jej marketing. Funkcjonowała w ramach dywizji Jeep–Eagle, gdzie całą uwagę absorbował ten pierwszy człon, jako główny motyw przejęcia upadłego AMC. Dla Eagle’a nie było miejsca w znanym od dekad układzie Plymouth-Dodge-Chrysler, oferującym praktycznie te same produkty. Z tego powodu, po rozwiązaniu łamigłówki z siecią dystrybucji (do połowy lat 90-tych prawie wszyscy dawni dealerzy AMC przeszli pod skrzydła którejś z dywizji Chryslera), nie było już powodu utrzymywania odrębnego bytu. Eagle odszedł do historii wraz ze swym najefektowniejszym modelem Talon, w lutym 1998r. – niecałe siedem miesięcy przed osławioną fuzją Chryslera z Daimler-Benz.
W fabryce w kanadyjskim Brampton (Ontario), wzniesionej przez AMC w 1962r., Chrysler przerwał produkcję aut osobowych i pozostawił jedynie Jeepy, a w 1992r. ostatecznie zamknął zakład. Dziś na tym miejscu stoi magazyn Walmarta, a jedynym śladem automobilowej przeszłości jest nazwa przylegającej ulicy Rambler Drive (od kompaktowego modelu AMC z lat 1958–1969).
Foto: materiał producenta
***
Piotrek, którego poznałem na ostatnim zlocie Krakowskich Klasyków Nocą, jeździ Eagle Summitem z 1989r. – osiem lat starszym od Właściciela. Auto, choć w Polsce ultrarzadkie, nie przyciąga wzroku, bo wygląda skromnie i “niewidzialnie” dla ogromnej większości ludzi.
Historia egzemplarza nie jest znana: nie wiemy, gdzie auto jeździło w Stanach, choć dobry stan blachy w połączeniu z wypłowiałym (oryginalnym!!) lakierem i miejscowo wyblakłą tapicerką sugerują, że prawdopodobnie w rejonach pustynnych. Na pewno jednak jeździło niewiele, bo przebieg 97 tys. mil wygląda na nieoszukiwany.
Jak przystało na ten wiek, to pozycjonowanie i pochodzenie, Summit wygląda plastikowo i generycznie. Wprawdzie daje się rozpoznać jako członek rodziny Mitsubishi (oczywiście tylko ludziom znającym motoryzację XX-wieczną), nie wykazuje jednak żadnych nietuzinkowych pomysłów designerskich ani charakterystycznych detali.
Foto: praca własna
Lubiącym samochodowy antropomorfizm wąskie reflektory będą zapewne przypominać azjatyckie rysy twarzy. Typowa dla ówczesnej Japonii jest też wyraźnie opadająca maska, słabo widoczna z miejsca kierowcy.
Foto: praca własna
Przednie kierunkowskazy siedzą w zderzaku, zaś pomarańczowe światła na poziomie reflektorów to oczywiście obrysówki – w Stanach obowiązkowe od początku 1970r. (od 1968r. prawo wymagało obrysówek LUB odblasków, od 1970 – jednych i drugich równocześnie).
Foto: praca własna
Z rozstawem osi 2.385 mm i wymiarami 4.321 x 1.664 mm Eagle Summit należy do europejskiego segmentu kompaktowego, ale w Ameryce uchodził za subkompakt. Ot, taka różnica kulturowa. Sylwetka z łagodnie opadającą maską i szybą czołową oraz ostro uciętą kabiną i bryłą bagażnika to klasyka Detroit lat 80-tych. Być może Japończycy celowo poszli w tym kierunku, celując przede wszystkim w rynek amerykański,
Foto: praca własna
Charakterystyczny kształt karety – w Europie kojarzony np. z Volvo serii 700 – widać zwłaszcza z tyłu
Foto: praca własna
Auto prawdopodobnie często parkowało tyłem w stronę południową, bo słońce najmocniej zniszczyło lakier klapy bagażnika i odbarwiło obicie tylnej kanapy od tej właśnie strony. Ze stylistycznych smaczków epoki dodać można jeszcze odblaskowy pas łączący tylne lampy i światła wsteczne przeniesione do zderzaka.
Foto: praca własna
Tylne obrysówki mają oczywiście kolor czerwonym. W tym wypadku to w zasadzie zdublowane światła pozycyjne zachodzące na rogi auta (zwłaszcza że przepisy wymagają, żeby świeciły się zawsze razem).
Foto: praca własna
Bagażnik ma pojemność 10,3 stopy sześciennej, czyli nieco ponad 290 litrów. To nieszczególny wynik, zwłaszcza przy wnękach kół wbijających się dość głęboko w przestrzeń ładunkową.
Foto: praca własna
Być może japońscy inżynierowie celowo poświęcili kawałek kufra po to, by powiększyć kabinę – w końcu w USA subkompakty były najmniejszymi pojazdami na rynku (jeśli pominąć wybryki w rodzaju Forda Festivy, czyli znów przemetkowanego pojazdu japońskiego), a pojazdów najmniejszych częściej używa się do wożenia osób i codziennych zakupów niż dalekich wakacyjnych wypraw. Tymczasem pod względem przestronności kabiny – 100,7 stopy sześciennej, czyli 2,85 m3 – Eagle Summit klasyfikował się jako pełnoprawny kompakt, czyli o klasę wyżej niż według rozmiarów zewnętrznych. A taka sytuacja to zawsze sukces konstruktorów.
We wnętrzu najpierw zauważa się piękny, burgundowy kolor tapicerki, potem jej świetny jakościowo materiał (na pierwszy rzut oka robiący wrażenie weluru, choć w istocie to tylko porządna tkanina). Plastiki są odrobinę gorsze i gdzieniegdzie popękane – choć to ostatnie dotyczy głównie kokpitu, czyli powierzchni mocno wyeksponowanej na słońce. Jeśli chodzi o przestrzeń pasażerską z tyłu, Eagle przewyższa ówczesną Hondę Civic, nadawał się więc do walki z pojazdami importowanymi (sam też był w istocie importowany, ale liczyło się to, że sprzedawał go i reklamował koncern Chryslera).
Foto: praca własna
Miejsce z przodu robi subiektywnie lepsze wrażenie, choć obiektywnie na tym polu lepszy był akurat Civic (z drugiej strony – w przednim przedziale żadnemu z aut przestrzeni nie brakowało, więc ta konkurencja jest nieco mniej istotna). Kombinacja klimatyzacji (manualnej, ale zawsze) z korbkowymi podnośnikami szyb (czyli ogólnie ubogim wyposażeniem) to kolejna poszlaka świadcząca o pustynnym rejonie zamieszkania pierwszego właściciela. Najbardziej uderzająca jest jednak klamra pasa bezpieczeństwa przy… przednim słupku!! O co tu chodzi?
Foto: praca własna
Otóż Amerykanie znani byli z niechęci do używania pasów. By ich do tego zachęcić (a poniekąd zmusić) producenci stosowali automatyczne podajniki: tutaj część piersiowa pasa wpięta jest stale w klamrę, która samoczynnie cofa się do tylnego słupka, gdy tylko wsiądziemy i zamkniemy drzwi, przypinając człowieka niejako bez jego udziału. Pas można wprawdzie z klamry wypiąć, ale motywacja do jego użycia jest tutaj silna.
Foto: praca własna
Pas biodrowy zapinamy już osobno i ręcznie. W ten sposób obie części pasa trzymają nas prawidłowo, ale ich klamry znajdują się po przeciwnych stronach (pas piersiowy jest zakotwiczony przy podłodze i wpięty u góry środkowego słupka – odwrotnie niż jesteśmy przyzwyczajeni). By uwolnić się z pasa piersiowego musimy otworzyć drzwi – tylko wtedy klamra odjedzie do przodu, do pozycji widocznej na zdjęciach. W czasie przejażdżki wielokrotnie wsiadałem i wysiadałem z auta, i dopiero pod sam koniec przestałem zapominać się i odruchowo próbować odpinać pas w zwyczajowy sposób.
Foto: praca własna
Fotel porusza się ręcznie. Jego wysokość reguluje śmieszna, teleskopowo wyciągana dźwigienka. Inną ciekawostką jest kierownica regulowana w dwóch płaszczyznach – rzadkość w bazowych pakietach wyposażenia.
Foto: praca własna
Kokpit zdecydowałem się sfotografować z defaultowo zapiętymi pasami biodrowymi, bo to chyba najbardziej charakterystyczna cecha tego skądinąd generycznego samochodu. Stylistyka jest typowo japońska, jakość zresztą też – tzn. wizualnie robi dość tanie wrażenie, ale po 35 latach eksploatacji nie wykazuje większego zużycia (z wyjątkiem wspomnianych już, nielicznych pęknięć od słońca).
Foto: praca własna
Klimatyzacją sterują natomiast pokrętła (Japończycy – w tym ówczesna Honda – zwykle preferowali przyciski). Na tle konsoli nieproporcjonalnie duża wydaje się dźwignia trzybiegowej przekładni automatycznej.
Foto: praca własna
Przytrzymywacz kubków z napojami wygląda z kolei typowo amerykańsko
Foto: praca własna
Umieszczony ponad konsolą zegar godzinowy – z ciekłokrystaliczym wyświetlaczem i maleńkimi przyciskami – to już z powrotem klasyka japońska, przywodząca na myśl Toyoty czy Hondy
Foto: praca własna
Zegary, mimo podwójnej, milowo-kilometrowej skali szybkości, też nie wyparłyby się swego japońskiego pochodzenia. Nieco zaskakuje wysoki zakres obrotów, z czerwonym polem dopiero od 7.000 – ale to znów nic dziwnego w przypadku producentów japońskich.
Foto: praca własna
***
Wszyscy wiemy, czego spodziewać się po amerykańskim samochodzie z 1989r. Tę epokę nazwano nawet malaise era – czyli erą chorą, czy też erą dziadostwa – i choć według najpopularniejszej definicji marka Eagle do niej nie należy (bo narodziła się już po podniesieniu federalnego limitu prędkości z 55 na 65 mph), to stylistyka auta i jego ogólny, “nieamerykański” brak rozmachu wciąż tak się kojarzą.
Tymczasem nic z tych rzeczy: Eagle to marka amerykańska, jednak samochód jest japoński i tylko powierzchownie zamerykanizowany. Taki zresztą był plan: by konkurować z rdzennymi Japończykami, Chrysler postanowił po prostu kupować ich produkty i odsprzedawać je na rodzimym rynku z własnym logo (mało zresztą rozpoznawalnym). I tak też należy to auto traktować – jako japończyka w specyfikacji amerykańskiej.
W kwestii stylistyki – zewnętrznej i wewnętrznej – mamy przewagę Japonii. Fotele są dość wygodne i wraz z kierownicą ustawiane w każdej płaszczyźnie. Jak na dzisiejsze standardy nie dają dobrego podparcia pleców, ale w tamtych latach nie dało się go spodziewać. Poza tym drobnym szczegółem komfort jest zaskakująco wysoki.
Kabina Summita została skutecznie wyciszona – silnik zachowuje się więc dyskretnie, jak na wysokoobrotową jednostkę japońską. Biegi zmieniają się oczywiście same, bez udziału lewej nogi kierowcy. Kierownica ma silne wspomaganie, klimatyzacja chłodzi, a po jej włączeniu ręczne podnoszenie szyb przestaje mieć znaczenie (chyba że często płacimy za autostrady – wtedy może irytować). Jednym słowem – wszystko, co lubią Amerykanie, ale w japońskiej jakości.
Zawieszenie też zachowuje się amerykańsko. Płynie przez nierówności jak coś o dwie klasy wyższego, nie przenosząc na ludzi wstrząsów, jakie pamiętam np. z jeżdżenia Hondami po polskich drogach lat 90-tych. Tylko wysokie progi zwalniające, jakich pełno na moim osiedlu, wydają się przeforsowywać zdolności tłumienia – zapewne ze względu na jego prostą budowę (kolumny McPhersona z przodu i sztywna oś tylna). Przejeżdżając przez nie trzeba całkiem zahamować, w przeciwnym razie czeka nas głuche uderzenie, tyle że bez typowego dla produktów z Detroit trzeszczenia i grzechotania wszystkich plastików wnętrza.
W szybszych zakrętach dają się zauważyć boczne przechyły, ale nie przeszkadza to w kontrolowaniu auta ani nie odbiera poczucia bezpieczeństwa. Zaskakuje dobra precyzja układu kierowniczego, dająca się wyczuć nawet przy prędkościach miejskich. Mimo silnego wspomagania kierownica pracuje z przyjemną sztywnością, która w ogóle nie kojarzy się z Ameryką. Jak widać, zaordynowane przez Chryslera łagodzenie charakteru podwozia nie zepsuło tego aspektu.
Półtoralitrowa jednostka napędowa, oznaczona 4G15, ma jeden wałek rozrządu w głowicy i po dwa zawory na cylinder (o średnicy 75,5 mm i skoku tłoka 82 mm – takie proporcje odrobinę zaskakują w japońskiej konstrukcji kręcącej się nominalnie do 7.000 obrotów). Katalogowa moc to 82 KM przy 6.500 obrotach, moment – 123 Nm przy 3.000.
Foto: praca własna
Po silniku Eagle’a można spodziewać się charakteru wysokoobrotowego, ale leniwe toczenie się między skrzyżowaniami też wychodzi mu świetnie. Zwłaszcza że trzybiegowy automat zmienia biegi niepostrzeżenie i dość wcześnie, jeśli nie wymuszamy innego zachowania głębokim wciśnięciem gazu. Demonem szybkości półtoralitrówka nie jest: maksymalnie rozpędza auto do 108 mph, a do osiągnięcia 60 mph potrzebuje ponad 13 sekund. Żwawszy był opcjonalny wariant 1,6 DOHC 16v: jego 123 KM przekładało się na 0-60 mph w 9,6 sekundy, ale wyłącznie ze skrzynią ręczną – amatorzy automatu musieli zadowolić się słabszym silnikiem (który od 1991r. zyskał trzeci zawór i dodatkowe 11 KM, jednak przejażdżka dotyczyła rocznika ’89).
Przełożenia są krótkie: przy 55 mph obroty przekraczają 3.000, co przypomina raczej europejskie, ręczne skrzynie czterobiegowe
Foto: praca własna
Eagle wydaje się dostosowany do osławionego, 55-milowego limitu federalnego, z tym że trzeba pamiętać, że w 1987r. limit został podniesiony na 65 mph, a i ten wcześniejszy był nagminnie łamany (za częściowym przyzwoleniem policji, o ile ktoś nie przesadzał: zależnie od stanu poważniejsze mandaty groziły dopiero od 70-75 mph, a kontrole prowadzono prawie wyłącznie w pobliżu miast). Z drugiej jednak strony japońskie silniki nigdy nie nie miały nic przeciwko pracy na wysokich obrotach, również długookresowo. Na autostradzie hałas w kabinie nie dokucza, zaś pozamiejskie zużycie paliwa nie przekracza 7 litrów na 100 km.
Zamerykanizowane Mitsubishi nie jest tu wcale wyjątkiem: jeszcze kilkanaście lat wcześniej czterocylindrowe silniki faktycznie budziły w Stanach uśmiech politowania, ale pod koniec lat 80-tych tradycyjne, “pełnowymiarowe” krążowniki szos były już w pełnym odwrocie, brutalnie spychane na rynkowy margines. Rekordy popularności biły Ford Taurus i Honda Accord, a modele klasy Escorta i Civica deptały im po piętach. To zjawisko opisywałem już TUTAJ: w miarę rozwoju techniki przesuwała się granica pełnej użyteczności samochodu i jego silnika, a nabywcy jak najbardziej to zauważali – wbrew stereotypom wcale nie trzymali się ślepo ogromnych V8-mek, które mimo niskich cen paliw kupowali już głównie kierowcy starsi oraz ci z zacięciem sportowym.
***
Swojego Eagle’a Piotrek kupował dwukrotnie: najpierw na krótko jesienią 2021, a potem, po rocznej przerwie, odkupił go w grudniu 2022 – bo skonstatował, że bardzo mu ono odpowiadało. Od tej pory to jego ulubiony środek transportu, zwłaszcza w trasie. Kłopotów nie sprawia żadnych – raz tylko auto stanęło na dosłownie pięć minut, z powodu braku połączenia w układzie zapłonowym, to jednak udało się skutecznie usunąć ad-hoc.
W japońskiej konstrukcji z lat 80-tych takie doświadczenia nie dziwią. Bardziej zaskakuje bezproblemowa dostępność części do 35-letniego samochodu praktycznie nieznanej u nas marki: regenerując zawieszenie Piotrek dostał wszystkie potrzebne elementy w jeden dzień po zamówieniu, w polskim sklepie – podczas gdy użytkownicy współczesnych japończyków miewają problemy z zaopatrzeniem już po kilkunastu latach.
“Tu jakości strzeże Orzeł” – mówiła niegdysiejsza reklama polskiego koncernu naftowego. Do japońsko-amerykańskiego przedsięwzięcia hasło to pasowałoby znakomicie. Dlaczego więc nie udało się zawojować rynku? Czy jedynym problemem była niedostateczna uwaga marketingowców i dealerów? Niekoniecznie: nieco doposażony, 1,6-litrowy Summit LX kosztował w 1989r. aż ponad 14 tys. dolarów, czyli drożej nie tylko od Civica, co nawet od Accorda i Taurusa. A tego Amerykanie nie akceptują: ich nieufność wobec nieznanej marki czy azjatyckiego pochodzenia produktów znikają szybko, lecz tylko pod warunkiem atrakcyjnej ceny. Przepłacać ewentualnie mogą, ale za Porsche albo Rolls-Royce’a. Eagle nie łapał się na żadną z tych kategorii, a że ponadto producentowi wcale na nim nie zależało, historia marki skończyła się szybko.
Foto tytułowe i końcowe: praca własna
Jeśli podobał Ci się artykuł – możesz rozważyć postawienie mi symbolicznej kawy (bez wpływu na dostępność treści bloga, przeszłych i przyszłych – one są i zawsze będą całkowicie darmowe i całkowicie niekomercyjne)
Mała uwaga. Eagle Premier nie tylko korzystał z części Renault 25, ale także był oparty o jego przednionapędową platformę. Polska wikipedia, jak to często bywa, ma nieprawidłowe informacje. Były to w sumie konstrukcyjne bliźniaki. Co więcej, jego następca, Eagle Vision (wraz z bliźniakami od Dodge’a i Chryslera) nadal wywodził się konstrukcyjnie z Eagle Premier/Renault 25. Platforma LH była ewolucją platformy Renault. Ostatnia, niedoszła generacja modelu Eagle Vision nie doczekała się premiery przed zniknięciem marki z rynku, więc postanowiono go sprzedawać jako Chryslera 300M, wracając do dawnego oznaczenia marki. Można nawet znaleźć zdjęcia prototypów ze znaczkiem Eagle.
Platforma ta de facto zyła do tego roku, bo stanowi ona kręgosłup platformy chargera challengera i 300. Wiec tak, dziadkiem hellcatow jest renualt 25
Dobre – można trollować zloty Renault przyjeżdżając Hellcatem 😉
A co do samego Eagle Summit, to trochę tych pojazdów jeździło w Polsce połowy lat 90-tych sprowadzonych na tzw. “mienie przesiedleńcze”. Z dzisiejszej perspektywy “przesiedleńcy” nie mieli chyba wielkich pieniędzy, bo w swojej okolicy najczęściej widywałem właśnie Summity ew. Corolle i Pontiaci LeMans (a może specjalnie przywożono pojazdy spokrewnione z europejskimi/japońskimi licząc na łatwiejszy serwis?).
No nie bardzo, platforma 300M i 300C to jednak co innego 😉
300 to nie był aby Meecedes E?
@Jerzy, no ja też w swojej okolicy miałem mnóstwo przesiedleńców w latach 90 i u mnie to dominowały Hondy, głównie Civici, ale Accordy też sie zdarzały, także Toyoty zwykle Corolle, ale i parę Camry się zdarzyło, więc nie wiem czy takie słabe auta w erze disco polo. Jeden sąsiad miał Maximę, robiła wrażenie niczym dzisiaj Ferrari. Z amerykanów to głównie Voyager/Caravan, chociaż pamiętam też jednego Neona.
No kurde trudno, żeby polonia w USA powoziła Cadillacami. W czasach maluchów i Polonezów to i Civic był niezłym awansem. Mimo wszystko nikt tam nie jechał, aby całe zarobione pieniądze inwestować w fure.
dokładnie, 300M to jeszcze stara platforma LH, a 300 (c) i pochodne Charger/Challenger to już płyta podłogowa W211
@Pstryk ja tego nie pisałem w takim sensie, że to były złe samochody, a bardziej w takim sensie jak z czasem zmienia się nasze postrzeganie. W tamtym czasie tymi autami jeździli lokalni królowie życia i ta Corolla albo Ford Tempo (też u mnie były) na tle maluchów powodowały opad szczęki. Dopiero z dzisiejszej perspektywy kiedy za kierownicą Corolli często widzimy śniadego kierowcę Ubera zdaję sobie sprawę, że to co było wówczas dla nas luksusem tak naprawdę było często najtańszym nowym autem w USA, kupionym za lata pracy na czarno na zmywaku albo przy zdejmowaniu azbestu.
Mam świetny pomysł na trollowanie fanatyków na zlotach wszelakiej maści marek. No bo tak:
– Amerykańskie auto
– Platforma wywodząca się w prostej linii od Renault
– Zawieszenie wzorowane (niekoniecznie “zerżnięte”, ale właśnie “wzorowane”) na S-klasie Mercedesa
– Skrzynia biegów Mercedesa lub ogólnie niemiecka.
– Włoski diesel, ewentualnie amerykański słupek z włoską górą…
… i na koniec znaczki stwierdzające, że to Lancia Thema.
Ja mam lepszy pomysł na trollowanie.
Kupić lancie flavie ( chryslera 200 ) i pojechać na forza italia, żeby przypomnieć wszystkim iż prawdopodobnie ostatnią lancią w coupe/cabrio był średnio udany chrysler.
Pomysł dla bardziej ambitnych
Kupić chryslera 200 w sedanie i przełożyć grill i lampy od flavii i również udać się na ten sam zlot, mówiąc że sie ma jednego z 5 sedanów flavii. Bo mało osób o tym wie, ale do cabrio miał dołączyć również sedan i 200 ze znaczkami lancii trafiły na targi i podobno nawet do parków prasowych. Jednak z pomysłu wycofano się nim auta trafiły do salonów, legenda głosi, że zostały nawet wydrukowane prospekty w których występuje flavia sedan. Jako dowód wrzucam link do fot z targów z 2011 https://velocetoday.com/chrysler-lancia-flavia-debuts-at-geneva-2011/
Spoko auto do kręcenia się w koło komina, gdzie nie przeszkadza krótka skrzynia. Pamiętam jak zaczęły w PL pokazywać się pierwsze Lancery i Galanty i o dziwo większość z nich to była już ta generacja (Datsuny, Mazdy czy Toyoty widywało się wcześniej, większość kupionych w peweksie). A Eagle i inne wynalazki zaczeły masowo przyjeżdżać na mienie przesiedleńcze, w pierwszej połowie lat 90. Nagle na rynku pojawiły się tak przedziwne marki i modele, że głowa mała. Aż strach pomyśleć, czym ludzie je naprawiali…
Akurat chrysler już w 1999 zrobił RWD z platformy 300m. 1999 dodge charger concept był już rwd i mocno bazował na 300m. Potem platforma ta została przebudowana już przy użyciu elementów z mercedesa. Moja znajoma która mocno siedzi w produktach wielkiej 3 twierdzi, iż ’99 charger był praktycznie production ready, jednak mercedes go wyciął. Ponieważ jako 1 chciał mieć 4 door coupe…cls’a. Na ile to prawda, nie wiem. Wiem tylko że cały kręgosłup LX wywodzi się z 25 i nie jest wcale lekko inną e klasą
Przydałby się jakiś rysunek techniczny całej trójki – LH, LX i W211, żeby to sobie ładnie porównać, co z czego pochodzi
Ciekawe informacje. Dzieki
Ten Orzeł to przykład idealnego auta tła – nikt się nie obejrzy za nim, a jak już to uzna że “stare auto”. Idealny wóz który mijasz w drodze do pracy albo po zakupy i nie zwrócisz na niego uwagi póki nie zerkniesz na nieznany znaczek albo tylną ścianę. W sumie to nawet taka cecha starych japońskich aut, bo większość jest mniej lub bardziej do siebie podobna (albo do innych wozów) i postronna osoba nie będzie wiedziała co to jest – w sumie jak ten Summit.
Historia “romansów” japońskiej motoryzacji z amerykańską zawsze mnie ciekawiła na swój sposób, bo jakby nie patrzeć próbowano połączyć dwie różne przeciwności, co w sumie różnie wychodziło ; ) Pamiętam że prócz Chryslera i Mitsubishi była też współpraca Forda z Mazdą – 323 oferowano na niektórych rynkach jako Ford Laser, zaś 323 w sedanie w USA było Escortem; no i Ford Fiesta mk IV którego oferowano też jako Mazda 121 w Europie. Co do podajników pasów to potwierdzam, sam miałem tak że chwilę się przyzwyczajałem, że pasy się same zapną i nie muszę sięgać po nie : )
Podajniki pasów przypominają mi fragment biografii Iacocci, gdzie pisze o swojej walce na rzecz poprawy bezpieczeństwa samochodów i reakcjach społeczeństwa – ludziach, którzy aby “oszukać system” obcinali pasy i wpinali samą klamrę, siadali na zapiętych, obawiali się, że poduszka powietrzna może ich zabić – coś jak dzisiejsi antyszczepionkowcy 😉
Jeśli ktoś woli rozkwasić sobie nos o szybę, jego sprawa. Ja się zapinam zawsze i dobrowolnie, ale z narzucaniem pewnych rzeczy siłą “dla naszego dobra” trzeba uważać, bo najgorsze zbrodnie zaczynały się właśnie w ten sposób.
Co do pasów – trzeba ludzi edukować, że bez nich bezpieczeństwo w zasadzie nie istnieje. A jeśli do kogoś to nie przemawia, trzeba zostawić sprawę ewolucji. Co innego ze stanem hamulców albo opon, bo tu już można zrobić krzywdę innym.
O Mazdach 121 był już cały artykuł:
https://automobilownia.pl/modelologia-stosowana-121/
O Fordach z 1987r. również:
https://automobilownia.pl/konfrontacje-malaise-era-po-fordowsku/
🙂
Ta pierwsza Mazda 121 nie bazująca na Fiestach wydaje się najmniej pasująca do ogólnego wizerunku modelu jako takiego małego “pierdzika” do miasta – i chyba przez to mam wrażenie najbardziej zapadająca w pamięć.
A pierwszym Taurusem w sedanie, jeszcze w ciemnym kolorze i z kalkomanią DETROIT POLICE to bym jeździł, chyba to wina pierwszego RoboCopa ; ) chociaż Sable z tą świecącą listwą z przodu to mi siada mocno – no miód po prostu, zwłaszcza w nocy
Mazda 121 w Ameryce nazywała się Ford Festiva, a potem wróciła do Azji jako Kia Pride. Jeżdziłem tym dwa lata po teściu. Fajne autko, szybkie, zrywne tylko trochę niebezpieczne bo mocny silnik 1300/ 70 KM krótkie i na wąskich, małych kółkach. I strasznie kanciaste – waliło się kolanem o róg deski przy wsiadaniu i głową o kant klapy bagażnika, która otwierała się tylko na wysokość Koreańczyka.
zawsze mi się podobała ta Festiva (i dalej się podoba) chciał bym, w automacie oczywiście 🙂
Szczerze mówiąc, to wolałbym europejską wersję Lancera, a nie jankeską wydumkę z kretyńskimi pasami i milami na liczniku. Bogato wyposażone wersje, z pełną elektryką i klimatyzacją, w całkiem niezłym stanie technicznym, trafiają się nieraz w ogłoszeniach, nie tylko “starounijnych”, ale również krajowych.
Ale nie mają tak wspaniałego, “burdelowego” wnętrza 😉
Odpowiadającego w pełni amerykańskim gustom;-)
właśnie to wnętrze jest piękne <3 choć za ciemne, wolę całkiem czerwone 🙂
no i może dzięki Amerykańskości to jest ocynkowane?? bo orginalne Mitsubishi już dawno by zgniło 🙁
Ono jest japońskie. Produkowane w Japonii do bodajże 1992r.
@benny mój wujek ma/miał colta 3. Na pewno jeszcze 2 lata temu go miał, tera nie wiem bo nie mieszkam w okolicy. Widać było, że progi naprawiane, ale wyglądał w miarę OK. Wujek był szoferem za dawnych lat to i autko sam sobie serwisował, może to miało wpływ.
KAżdy rynek miał swoją wersję i każda z nich jest na swój sposób ciekawa
Oj tak. Fajnie wygląda odmiana GTI z początku lat 90. Niby nudny “japończyk”, a jednak z pazurem i to zarówno jako Colt, jak i Lancer.
Nigdy w życiu, europejskie pudełka są zbyt twarde i niewygodne, Amerykanie od zawsze umieli zrobić po swojemu coś lepiej niż w EU, nawet takie małe auta. Zawieszenie jest po prostu złoto, przewygodne auto. Pasy są prześwietne i bezawaryjne, a jaka wygoda no i kolejna rzecz której w zacofanej europie nie uświadczysz… A liczniki są w milach i kilometrach, bo pomimo produkcji w USA auto było też dostępne w Kanadzie.
Ależ by zrobił szał na niedawnym Festiwalu Pojazdów Nieznanych, Nieudanych i Zapomnianych!
To wręcz definicja pojazu nieznanego i zapomnianego, ale co do nieudaności można polemizować 🙂
Właściwie dlaczego Renault postawiło tak dziwny warunek?
Szczegółów nie znam, ale zapewne sporo w AMC zainwestowali i chcieli odebrać swoją dolę
Taką teleskopową dźwignię miałem w Xsarze przedlifcie. Fajnie to w sumie działało.
Wyposażenie amerykańskich samochodów azjatyckich to czasami niezły cyrk. Ostatnio zakupiłem Camry 3 generacji, która w wyposażeniu ma klimatyzację, tempomat… oraz otwierane korbami szyby i lusterka regulowane WYŁĄCZNIE z zewnątrz. Całości dopełnia ceratowa podsufitka. 🙂 Dla odmiany europejska wersja ma standardowo “pełną elektrykę” ale klimatyzacja jest opcjonalna. 🙂 Co do samego bohatera wpisu, to linia boczna tej generacji Lancerów bardzo przypomina mi Renault 12/Dacię, ten sam podniesiony, krótki tył. W swoim czasie sporadycznie widywało się na drodze Lancery tej generacji, ale szybko zniknęły. Fajny wóz, zazdroszczę czerwonego wnętrza!
Bardzo nie przepadam za japońskimi autami z lat 80, tak samo, jak za markami Eagle i Saturn – dla mnie to ucieleśnienie nudy i nijakości. Nie mniej jednak, ta sztuka ma piękne wnętrze. Jak widać, wszędzie znajdzie się jakiś pozytyw. 😀
Świetnie, że właściciel zachował tego dziwoląga, bo to właśnie nijakie samochody są najbardziej trzebione – a kiedy z racji wieku stają się “jakieś”, nagle nie da się żadnego znaleźć. Tak samo, jak z samochodami użytkowymi.
Użytkowe najłatwiej znaleźć w wersjach strażackich, ale wiadomo, że nie wszystkie i że taka specyfikacja nie każdemu odpowiada.
“a następcę – z nowym nadwoziem, przednim zawieszeniem, opcjonalną skrzynią automatyczną”
Chodzi zapewne o przedni napęd, w odróżnieniu od pierwszego modelu, który mógł mieć AWD.
chodzi o nowe przednie zawieszenie
Też odczytałem to jako “poprzedni model nie miał przedniego zawieszenia”. 😉
Kilka zdjęć poniżej też jest opis do korekty:
“Kokpit zdecydowałem się sfotografować z defaultowo zapiętymi pasami biodrowymi,(…)”
Chodzi zapewne o pasy piersiowe, bo biodrowych nawet na zdjęciu nie widać.
W całym artykule (jak zawsze ciekawym!) zabrakło mi napisanego wprost: to jest amerykańska wersja Mitsubishi Lancera. A w Ameryce musi być klimatyzacja i automatyczna skrzynia, elektryczne szyby już nie bardzo.
fajowy, piękne wnętrze <3, szkoda tylko że skrzynia 3 a nie 4 biegowa, niebardzo idzie tym autostradami lecieć, Asterka F przy 160 ma niecałe 4tyś obrotów i się nią super tak leci
a z powyższych to bym chciał takiego AMC Eagla 4×4 🙂 a z Eagli to najbardziej tego Miraga pierwszego i Space Wagona 🙂 Miraża bym przemalował na Pandę i udawał że to Levin 😉
a takiego Space Wagona 2 niebieskiego, tyle, że czerwonego to kiedyś prawie kupiłem, prawie, bo ktoś mnie ubiegł 🙁 a był taki ładny zdrowy w automacie i miał być dla Żonki zanim jeszcze była Zafira, był za 3tyś gdzieś prawie pod Niemiecką granicą (bo stamtąd sprowadzony) ale wyglądał na prawdę pięknie zdrowiutko… szkoda że się nie udało (teraz pewnie nie był by już tak piękny po paru latach na dzikim wschodzie i by pewnie miał lewy gaz hehe 😉 )
Oprócz Eagle posiadałem również kiedyś Mirage i to też z 1989. Jako, że Mirage był wersją Amerykańską, a Eagle jest wyprodukowany w USA przez podmarkę Chryslera to oba auta są mega wygodne… Miałem również europejską wersję z 4-ro biegową skrzynią, ale szczerze to mój z 3-biegową jeździ o dziwo lepiej i jest znacznie żwawszy. Niewiem czym jest to dyktowane, czy po prostu Eagle jest w tak dobrym stanie mechanicznie, że jeździ jak nowy? Niemniej jednak jak najbardziej nadaje się na autostradę, te 3-3,5 tysiąca obrotów to nie jest żaden wysiłek dla tych układów napędowych. 🙂
Szczepanie, ja trochę z innej beczki: mieszkam w Niemczech i jest tutaj ogromny tumult i społeczne napięcia, że duma Niemiec Volkswagen będzie musiał najprawdopodobniej zamknąć dwie fabryki z przyczyn ekonomicznych.
Zawsze bardzo lubiłem Twoje analizy ekonomiczne, które pisane w fachowy ale przystępny sposób najaśniały dany problem.
Wczoraj jeden z Niemców w czasie dyskusji wrzasnął rozjuszony: “to wszystko przez te cholerne związki zawodowe! To przez nie skończymy jak brytyjska motoryzacja!”
Przypomniałem sobie Twoją bardzo rozległą analizę upadku brytyjskiej motoryzacji i mam pytanie: jakie jest Twoje zdanie o problemach Volkswagena? Gdzie przyczyny?
Droga energia (odejście od atomu i inwestowanie w zieloną energię?)
Wspomniane związki zawodowe?
Obciążenia fiskalne spowodowane napływem cudzoziemców?
Przespanie rewolucji aut elektrycznych (jak Nokia, która przespała smartfony)
Nietrafione decyzje biznesowe? (zaniedbanie produkcji aut małych, tych najbardziej dochodowych a skoncentrowanie się na SUV-ach?
Można liczyć na jakiś artykuł w tej kwestii czy chociaż jakiś komentarz? Sądzę, że nie tylko ja chętnie przeczytam co o tym sądzisz.
Jeszcze ja, jedna rzecz mi się przypomniała: Volkswagen swoją decyzję o możliwości zamknięcia swych dwóch fabryk specjalnie ogłosił po wyborach lokalnych w Turyngii i Saksonii, aby nie napędzać poparcia AfD, partii jawnie antyimigranckiej. Ten fakt też był bardzo rozległe komentowany i krytykowany jako polityczna poprawność. A AfD i tak osiągnęła najlepszy wynik w swej krótkiej historii.
@Max, a mało to Volkswagen ma elektryków w ofercie? Suvy raczej idą im bardzo dobrze.
polecam niezly artykul na Gazeta.pl
https://next.gazeta.pl/next/7,151003,31282552,fatalne-dane-z-niemiec-produkcja-na-minusie-w-dol-ciagnie.html#do_w=399&do_v=1159&do_st=RS&do_sid=1722&do_a=1722&do_upid=1159_ti&do_utid=31282552&do_uvid=1725612305452&s=BoxOpImg3
trzeba przyznac, ze nader interesujacy. Jak na gez2te Michnika to artykul zadziwiajaco rzetelny
A czy to nie jest czasami związane z większym problemem natury demograficznej z jakim zmaga się Europa? – emigranci z Afryk Subsaharyjskiej raczej nowych VW nie kupują, z kolei starsi ludzie rzadko marzą o nowym samochodzie (najczęściej jeden ostatni przed przejściem na emeryturę), a szeroko pojęta Azja produkuje swoje samochody.
Hola hola, nie wrzucaj emerytów do jednego worka z niemotami. Ja jestem na emeryturze 3 lata i objechałem w tym czasie dwie nówki i właśnie rozglądam się za trzecią. Fakt, że ciągle pracuję na dwóch etatach, bo z emerytury to mógłbym sobie kupić hulajnogę na baterie.
Niech sie Niemcy uczciwej roboty chycą, bo widocznie są mało wydajni i drodzy. 😀
A tak serio to ciekawy temat. Zarzadzanie takim ogromnym konglomeratem rządzi się swoimi prawami i na koniec dnia dla decyzyjnych ma znaczenie wynik finansowy, bo od tego zależy ich stołek.
PS. ktoś wspomniał o Nokii. Nokia dalej istnieje i ma się całkiem OK. Po prostu przedstawili się z urzadzeń koncowych na produkcję urządzeń i systemów sieci komórkowej. Podobnie z Blackberry, smartfonow juz nie ma, ale za to w ilu samochodach jest ich system to się można zdziwić.
Nokia od zawsze robiła też BTS-y oraz wszystko z infrastruktury NMT i GSM a oprócz tego telefony, a że telefony coraz gorzej szły to w macafony pewnie specjalnie już nie szli bo to trzeba by w zasadzie nowy dział projektowy od softu otwierać, zresztą Nokie zawsze były softowo bardzo proste i mało funkcyjne acz zwykle solidne i bardzo intuicyjne w obsłudze
Natomiast co do Blackberry to bardzo szkoda, że już nie robią telefonów 🙁 a jeszcze dziwniejsze że poszli w software kiedy to właśnie ich soft (OS10) jest największą wadą tych telefonów (wiem bo używam cały czas Blackberry Q20 i jest bardzo fajny, tylko ten soft działa niestabilnie (nawet wbudowane udostępnianie netu przez wifi się rozłącza, zawiesza albo przerywa
ale i tak niema nic z innego fajnego z klawiaturą qwerty, a klawiatur ekranowych nienawidzę
poza tym nawet kiedyś od Nokii i tak lepsze były Siemensy i Ericssony, Ericssony z wysuwaną antenką miały ciągle zasięg tam, gdzie żaden inny telefon już nie miał, i normalnie można było rozmawiać
Też ubolewam, że nie ma już telefonów od blackberry. Mnie akurat ichni soft pasował bardzo, cały czas mi brakuje kilku funkcji (np Huba i natyciastowego wyszukiwania w całej treści telefonu). Dwa lata temu porzuciłem q10, niejako trochę zmuszony przez pracę (a dwóch telefonów nie potrzebuję).
Jeśli Ty nie jesteś przywiązany do ich systemu to są jeszcze trochę nowsze telefoniki z androidem, np keepass. Tylko tam już coś było z produkcją na zlecenie w Tajwanie, trzeba ogarnąć które modele to dotyczyło, bo kilka modeli wyszło z androdem.
Miałem kiedyś Siemensa, faktycznie lepszy od konkurencyjnej Nokii był. Dawne czasy, heh 😉
owszem Hub jest fajny, szczególnie jak się już poustawia kolory pasków i leda dla różnych rodzajów wiadomości, i powyłącza wyświetlanie niepotrzebnych, wyszukiwanie również jest fajne, ale dość często mi się on resetuje będąc w kieszeni, nie wiem czemu, pewnie się naciska jakaś kombinacja przycisków że mimo wygaszenia to i tak on to interpretuje jako restart, potem trzeba killować “zakończ konfigurację” bo brzdęka co chwilę, no i czasem też dzwoni pod ostatnio wybierany numer, też mimo że jest niby zablokowany, pewnie by pomogło wpisanie kodu do odblokowywania ale znów za każdym razem wpisywać kod to też wkurzające by było, no i GG się potrafi dość często wykrzaczać, no ale to już pewnie wina pseudo-kompatybilności z androidem 4.3, poza tym fajny telefon, fajnie że bateria 2 dni trzyma, mimo że już ma 10 lat
Siemensów miałem sporo, S4, S8, potem pierwszego kolorowego S10, oczywiście długo po tym jak były nowe 🙂 jakoś jak wchodziła 3310, także to już były wtedy niemalże zabytki, ale dwa ogniwa li-lon nie wiem czy nie takie laptopowe nawet, ale chyba krótsze powodowały że te Siemensy to z tydzień trzymały, no i też zasięg miały wszędzie, choć obsługa pisania sms-ów była wkurzająca, tak jak i w Ericssonach których też miałem sporo (S868 i poprzednie) ogólnie Ericssony były strasznie powolne, pisząc smsy wyprzedzałem pojawianie się literek nawet o cały wyraz co było wkurzające 🙂
najfajniej używało mi się 5510 z tuningowym softem gdzie było dużo fajnych dodatków, fajny telefon tylko konstrukcyjnie straszne dziadostwo, tam była płyta główna prawie jak 3310 i do niej na złączu sprężynkowym druga płyta klawiatury i wyświetlacza i to było poskręcane tak niezbyt solidnie, a w dodatku trzeba to było dość często rozkręcać i czyścić bo przyciski zaczynały ciężko chodzić, w głośniczek wiecznie się opiłków ponabijało, no i po kilkunastu takich rozkręcaniach/skręcaniach to się tak coraz gorzej trzymało, a no i klapka tylna to ciągle odpadała bo była tylko na takich delikatniutkich zaczepach, zajechałem kilka 5510, ale kilka jeszcze mam, Fleszer Dejana też mam bo sam sobie wgrywałem różne softy.
a co do 3310 po sfleszowaniu (żeby ustawić szybkość pisania-czekania na kolejny znak) to był najlepszy telefon do pisania smsów pod biurkiem w szkole, można było wszystko napisać w zasadzie bezbłędnie bez patrzenia na ekran 🙂 no i pakiety 100smsów za 1zł w Idei 🙂 potem 600smsów za 6zł, specjalnie tak hamsko zrobili żeby karta 5zł nie wystarczała… ale że wprowadzili “przelewy sms” to się kupowało drugą kartę na spółkę 😉 co prawda karta 5zł przedłużała konto bodajże na 3 dni ale pakiet był chyba na miesiąc 🙂 co prawda i tak starczał jakoś na tydzień-półtora
no i Siemens S45i warty odnotowania, ogólnie go nie lubiłem do obsługi, ale miał modem GPRS więc dzięki niemu był w końcu przenośny internet w laptopie (Pentium1) za dające się przeżyć pieniądze (po wyłączeniu obsługi wszystkiego nawet obrazków w IE, czyli sam tekst) ale głównie do IRC-a i GG bo to prawie nie żarło transferu, a było bodajże coś koło 10gr/100kB
Nie śledzę sytuacji zbyt szczegółowo, choć może powinienem.
Generalnie gospodarka europejska przypomina zombie – tzn. rusza się i daje znaki życia, ale tak naprawdę jest martwa. Otwieranie i rozwijanie działalności nie opłaca się w ogóle, z powodu gigantycznych obciążeń i jeszcze bardziej restrykcyjnych regulacji. Widać to zwłaszcza w sektorze samochodowym, gdzie ceny produktów w ciągu dekady wzrosły o 100%, bo niczego tańszego produkować albo nie wolno, albo się nie opłaca. Przymusem wciska się produkty, których nikt nie chce, każąc całym społeczeństwom płacić za coś, z czego korzystają nieliczni. A jeśli kto inny pracuje i płaci, a kto inny korzysta, gospodarka nie może dobrze działać. My, Polacy, już to przerabialiśmy i wiemy, do czego to prowadzi.
W Niemczech kompletnie przestaje się opłacać praca. Czytałem analizę dr Zittelmana, mojego ulubionego niemieckiego wolnościowca, który pisał, że gdy głowa 4-osobowej rodziny postanowi zdobyć nowe kwalifikacje i zwiększy swoje zarobki z 3000 na 5000€ brutto, to po odliczeniu wszystkich utraconych zasiłków i zapłaconych podatków z 2000 różnicy zostanie w kieszeni 32€. Czyli 1,5%. Tymczasem niemieckie gazety lamentują, że “chronicznie brakuje wykwalifikowanych pracowników”. Co za niespodzianka, prawda?
Aktualna zapaść sektora wynika z załamania popytu na EVs, które z kolei wynikło z wycofania dopłat. Jak już raz pisałem, podatnicy w Niemczech sprezentowali prawie 40k€ każdemu właścicielowi elektryka. Ci właściciele najwidoczniej wcale nie chcieli elektryków, tylko cudzej forsy – bo gdy cudzą forsę władza przestała rozdawać, popyt natychmiast przesunął się z powrotem w stronę napędu spalinowego, a kilku czołowych graczy – w tym Mercedes czy Volvo – zapowiedziało, że jednak nie będą wycofywać się z aut spalinowych do 2030r., jak wcześniej zapowiadali. Mercedes nawet wrócił do rozwijania silników Diesla!! Widocznie wszyscy czekają na zniesienie zakazu rejestracji samochodów spalinowych od 2035r., choć politycy jeszcze nie mówią o nim głośno. Szkoda tylko, że tyle miliardów euro i tyle miejsc pracy przez to znikło. Ale tak jest zawsze, jak władza próbuje ręcznie sterować gospodarką.
Cytuję Szczepana:
“Podatnicy w Niemczech sprezentowali prawie 40k€ każdemu właścicielowi elektryka.”
Jeśli “40k€” oznacza “40 tys €” to coś się nie zgadza. Dopłaty wynosiły do 4,5 tys €
“Die Bundesregierung fördert den Kauf eines Elektrofahrzeuges auch 2023 mit bis zu 4.500 Euro.
Źródło: oficjalna strona rządu federalnego
Dopłaty do zakupu to niewielka część kosztu. Infrastruktura, sama energia, ulgi podatkowe i dotacje dla producentów dają w sumie taki wynik. Na stronie któregoś niemieckiego czasopisma samochodowego znalazłem te 40k€, na początku roku (cytowałem je już w artykule o silnikach pneumatycznych). Tam pisali, że gdyby każdemu właścicielowi elektryka sprezentować nowego VW Tiguana, to wyszłoby taniej.
Telefunken, Grundig, Schneider, Loewe robiły niezłą elektronikę rozrywkową, Siemens i Bosch bardzo przyzwoite telefony, Blaupunkt radia samochodowe a Medion nawigacje i akcesoria komputerowe.
I co? Przyszli Japończycy i wespół zespół z Koreańczykami zaorali niemiecką elektronikę.
Tak samo będzie z niemieckim przemysłem motoryzacyjnym: przyjdą Chińczycy i wszystko zaorają a my BMW, Mercedesa czy Volkswagena będziemy wspominać jak Grundiga czy Schneidera, ot co!
Prawda, tylko produkcja elektroniki użytkowej przestała się opłacać już 40 lat temu. Nieco tańsze urządzenia Telefunkena, Saby czy Grundiga z drugiej połowy lat 80 to już całkowcie japońskie produkty z niemiecką metką. I tak samo jest z samochodami, coraz więcej komponentów to wyrób dalekowschodni.
Mnie nurtuje jeszcze inny temat. Ostatnio głośno mówi się o fatalnej jakości części zamiennych dostępnych na rynku. Z czego to wynika? Kupujesz produkt marki która niegdyś słynęła ze świetnych części, a tam tandeta która zrobi 1/10 założonego przebiegu.
Polecam wygooglac artykul na Gazeta.pl, jest zadziwiajaco obiektywny jak na medium Michnika.
Filtr antyspamowy nie pozwoli podac linka, proponuje wygooglac: “Fatalne dane z Niemiec. Produkcja na minusie, w dół ciągnie ją “perła w koronie” gospodarki”.
Zatwierdziłem ręcznie 🙂
W języku polskim, poprawne formy zapisu liczebników określających ubiegłe lata to: “w latach 80. ” lub “w latach osiemdziesiątych”.
Forma “latach 80-tych”, od której zaczyna się ten tekst (i wielokrotnie w nim i innych tekstach powtarza) jest niepoprawna i aż kłuje w oczy.
Panie Szymonie – ma Pan wielu czytelników, więc warto by było nie dawać złego przykładu 😉
A i tak każdy woli tą niepoprawną formę, bo jest po prostu lepsza
Nie zmieniaj tego Szczepanie 🙂
To nie jest zły przykład. Nas w szkole podstawowej w lata 80-tych (nomen omen:)) tak pisać uczono.
Kolejny raz proszę, nie róbmy tu zajęć z języka polskiego:)
Fajne auta robił Mitsubishi w tamtych czasach. Lancer, Galant, Sigma. Szkoda, że obecnie praktycznie zniknęli z naszego rynku.
A to co zostało to jakieś pseudoSUVy szkaradne…
Odmianę tego pojazdu, pod postacią Hyundaia Pony sedan rocznik 91, mieliśmy i bardzo dobrze wspominam ten samochód. Wrażenia z jazdy dokładnie takie jak opisałeś. W Pony była skrzynia manualna, silnik jak na masę pojazdu świetnie dawał sobie radę i mało palił. Zaraz po Pony była Lantra I przedlift, z tym samym motorem 1.5 86KM, auto którego nikt nie chciał, uzywana w 2009r była tańsza od Poloneza, jeździła dzielnie 4 lata i z przebiegiem 440tys poszła na szrot. Niepotrzebnie niestety, gdyż następca u nas, czyli Mitsubishi space Star 1.6 z roku 2005 okazał się być katastrofą techniczną i blacharską.
Pony właśnie było jednym z pierwszych aut z Azji, z którym mogłem obcować i je bardzo polubiłem, a szacunek do japońszczyzny z tamtych lat mam dalej i pod postacią nissana pathfindera z lat 90 dalej posiadam.
łojej i nie złamał się jeszcze? miałem trzy Terrano, były tak totalnie przegnite że nawet ramy spawałem z kątowników, na szczęście za jedno z nich ktoś się zamienił za Fronterę A 2.4 zCIH którą mamy już z 8 lat i prawie nie gnije i praktycznie nic się nie psuje, co prawda od samego początku jest urwana półośka i już próbowałem 3 różne i żadna nie pasuje więc się jeździ na samym tyle, ale tego i tak się w mocnym terenie nie upala bo Frontera to nawet w pełni sprawna jest tak średnio terenowa, więc głównie to teścio sobie nią na ryby jeździ
Hehe, przypomniałeś mi akcję, jak mojemu ojcu zgniły mocowania kielichów w vitarze ’91. No i buda siadła na ramie, i jak w rowerze, tylko opony dawały amortyzację:) No ale ktoś za 500 zł odkupił, pospawał, i chyba już z 10 lat się turla:)
Blacharsko jest trochę do poprawy, nadkola tylne głównie, zewnętrzne poszycia progów w tylnej części, od spodu ok, przednie kielichy, typowo w modelu, wymagały już naprawy, bo oferowały się od podłużnic. Techniczne jest idealny i świetnie jeździ, zupełnie nie jak terenówka.