PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: KRYZYSOWA IMPREZA
Tym razem, po raz trzeci z rzędu, mam zamiar opisać przejażdżkę małym hatchbackiem, tyle że teraz niegorącym, tzn. niesportowym. Dlatego początkowo myślałem, by na wzór wpisów poprzednich niniejszy zatytułować „Zimna Klapa” albo jakoś podobnie. Nie potrafiłem jednak zdecydować, w jakim to ma być języku – bo Ford Europe żadnej narodowości nie ma.
Koncern Forda jest zasadniczo amerykański – i to bardzo, bo trudno wyobrazić sobie postać bardziej amerykańską od jego założyciela. Jednak modele europejskie zawsze były odmienne, i o ile do późnych lat 60-tych opracowywano je oddzielnie w Wielkiej Brytanii i RFN, według lokalnych wzorców i preferencji klientów, to od momentu debiutu pierwszego Escorta i Capri podział ten zanikł, a fabryki – poza dotychczasowymi lokacjami niemieckimi i angielskimi – zostały też otwarte w Belgii, Hiszpanii, a potem Turcji i Rumunii.
Czy więc Fiesta albo Focus pochodzą z jakiegoś konkretnego kraju? Według mnie nie. To globalne produkty globalnego koncernu, zresztą od pewnego momentu eksportowane nawet do USA. To samo można powiedzieć o klasycznych Oplach (tzn. tych z czasów General Motors), tyle że one nosiły ostentacyjnie niemiecką markę i dlatego dawały się jednoznacznie zaszufladkować. Europejskie Fordy nie, dlatego artykułów o nich – jako jednych z nielicznych – świadomie nie otagowuję nazwą żadnego kraju.
Z tego samego powodu tytuł wpisu brzmi KRYZYSOWA IMPREZA. Dlaczego kryzysowa? Bo w 1976r. samochodowym rynkiem rządził kryzys (przynajmniej w sensie psychologicznym). A impreza, bo słowo to po hiszpańsku brzmi Fiesta.
Foto: praca własna
***
Spółka Ford of Europe została założona w 1967r. w Irlandii, choć oficjalną siedzibę ma w niemieckiej Kolonii. Trudno powiedzieć dlaczego wcześniej, przez kilka dekad, jeden amerykański koncern utrzymywał w Starym Świecie nie tylko osobne organizacje biznesowe, ale też osobne linie produktów w swych fabrykach angielskich (Dagenham) i niemieckich (Kolonia). Co więcej, do 1954r. istniały też całkiem odrębne Fordy francuskie, a w pozostałych krajach Europy Zachodniej wszystkie te spółki z sobą konkurowały, jak gdyby nie należały do jednego właściciela (jedynymi wyjątkami były RFN i Wielka Brytania, gdzie działały wyłącznie sieci sprzedaży lokalnych oddziałów Forda).
Pierwszym samochodem opracowanym wspólnie przez Dagenham i Kolonię był dostawczy Transit z 1965r., pierwszą osobówką – Escort MkI, produkowany w obu krajach i sprzedawany na całym kontynencie od początku 1968r. Escort zastąpił brytyjski model Anglia, który nie miał swojego odpowiednika w RFN – gdzie wcześniej każdorazowo oferowano tylko dwa auta, oba nazwane Taunus, a należące do klas średniej i wyższej. W niższych segmentach koloński Ford nawet nie próbował konkurować z Volkswagenem, jednak oddział angielski już od przed wojny produkował auta kompaktowe, dlatego połączenie obu spółek oznaczało rozszerzenie niemieckiej gamy w dół.
Escort I (1968-75) nie zawojował RFN, gdzie markę Ford kojarzono inaczej (i zasadniczo słabo, bo przez całe lata reklamy używały wyłącznie określenia Taunus, nie pokazując nawet logo w kształcie niebieskiego owalu). Jednak w innych krajach wyniki były znakomite.
Foto: materiał producenta
W kolejnym roku doszedł sportowy Ford Capri – jak mówiły reklamy, „samochód, który zawsze sobie obiecywałeś„. To wprowadzało zupełnie nową jakość, bo Fordy – również poza RFN – miały dotąd wizerunek rodzinno-mieszczański, pozbawiony większych emocji (nawet sportową wersję Cortiny sprzedawano ze znaczkiem Lotusa).
Ford Capri naśladował koncepcję amerykańskich muscle-cars. Wyglądał oszałamiająco, ale bazował na prostej technice – dzięki temu w specyfikacjach podstawowych kosztował niewiele, a za dopłatą oferował bogate wyposażenie i mocne silniki, nawet sześciocylindrowe. Dzięki temu został kolejnym hitem.
Foto: materiał producenta
W następnej kolejności europejski Ford przedstawił następców dotychczasowych samochodów klasy średniej i wyższej, odpowiednio w 1970 i 1972r. Konstrukcje zostały zunifikowane, choć z pozostawieniem lokalnie opracowanych silników, a w segmencie D również lokalnych nazw Cortina i Taunus (w E nowy Ford dostał nową nazwę Granada, chociaż w Wielkiej Brytanii tańsze wersje sprzedawano pod tradycyjną nazwą Consul).
W 1975r. Escort doczekał się nowej karoserii (zwanej zwykle nową generacją, mimo identycznej techniki)…
…a rok później nastąpiło kolejne rozszerzenie gamy w dół – za sprawą zupełnie nowego modelu Fiesta.
materiał producenta
***
Niektóre materiały określają Fiestę „pierwszym przednionapędowym Fordem„. To nieprawda, bo przedni napęd miały niemieckie Taunusy P4 i P6 oraz brazylijski Corcel, ale jeśli rozważyć wyłącznie produkty Ford of Europe, to faktycznie, wcześniejsze przedniego napędu nie miały (nawet Taunus TC, który zastąpił P6, wrócił do układu klasycznego). Podobnież nie miały silnika umieszczonego poprzecznie, a to też postęp.
Gdzie indziej można przeczytać, że wprowadzenie w 1976r. małego Forda wiązało się z kryzysem naftowym. Chronologicznie to nawet pasuje, tyle że trzeba pamiętać, że opracowanie od podstaw nowego modelu samochodu już w tamtych czasach trwało całe lata. W przypadku Fiesty zaczęło się w 1970r., gdy o żadnym kryzysie nikt nawet nie śnił, za to europejski Ford intensywnie się rozbudowywał i planował szerzej zaistnieć na całym kontynencie.
Z tego samego powodu między bajki można włożyć opowieści o reakcji na Opla Kadetta City – skróconą, trzydrzwiową wersję Kadetta C, która ukazała się w połowie 1975r. (wciąż z napędem tylnym). Fiesta przechodziła wtedy ostatnie testy.
Pierwotnie Fiesta miała nazywać się Bobcat. Tę nazwę przyjął w końcu najtańszy model marki Mercury (będący elegantszą wersją amerykańskiego Forda Pinto), natomiast słowo Fiesta ponoć osobiście wybrał Henry Ford II.
Prototypy z 1972r. – w wersjach coupé i kombi – zaprojektował jeden z bardziej wpływowych stylistów w dziejach, Tom Tjaarda, a wykonało studio Ghia. Przy wersji ostatecznej pracował też etatowy designer kolońskiego Forda, Uwe Bahnsen (twórca między innymi nadwozia Taunusa P3, Capri, Sierry i Scorpio).
Szkic: materiał producenta
Szkic: materiał producenta
Szkic: materiał producenta
Fiestę ostatecznie zaprezentowano wyłącznie jako trzydrzwiowego hatchbacka. Miała ona rozstaw osi 2.286 mm, wymiary 3.565 x 1.567 mm i masę od 730 kg. Technika wyglądała sztampowo: McPhersony z przodu, sztywna oś z drążkiem Panharda z tyłu, stabilizator wyłącznie w późniejszych wersjach usportowionych. Felgi mierzyły tylko 12 cali, jak w Fiacie 126p, za to przednie hamulce seryjnie wykorzystywały tarcze (choć za wspomaganie żądano dopłaty). Dużą uwagę przywiązano do maksymalnego ułatwienia obsługi – również dlatego, że za główną grupę docelową obrano kobiety. Przykładowo olej w skrzyni biegów i przekładni głównej w ogóle nie wymagał wymiany – konstruktorzy uznali, że wystarczająco skuteczny będzie zamontowany we wspólnej obudowie magnes wyłapujący opiłki.
Zespół napędowy potajemnie przetestowano w nadwoziach specjalnie zakupionych Fiatów 127. Chodziło o starą, dobrze już znaną jednostkę Kent, ale połączoną z nową, czterobiegową przekładnią i półosiami napędowymi o nierównej długości, z czym Ford nie miał dotąd żadnych doświadczeń.
Produkcja ruszyła w czerwcu 1976r.: najpierw w nowo wybudowanej fabryce w Walencji, a potem też w Dagenham, Saarlouis i Kolonii. To od początku był samochód paneuropejski, bez konkretnej narodowości.
Fiesta miała też być samochodem prostym i tanim, pełniącym funkcję podstawowego środka transportu. Z tego powodu najwyższym priorytetem konstruktorów zostały efektywność kosztowa i praktyczność nadwozia (w sprzeczności z tym stał brak tylnych drzwi, ale ówcześnie jeszcze nie wymagano ich od aut małych).
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
W latach 1977-81 istniała też odmiana towarowa, z zaślepionymi tylnymi oknami. Jak zaraz się przekonamy, było w niej więcej sensu niż można by przypuszczać.
Foto: materiał producenta
Początkowo Fiesta oferowała trzy silniki: podstawowy o pojemności 950 cm³ w dwóch wersjach mocy (40/45 KM, 130/137 km/h i 18,6/16,6 sekund o setki) oraz 1.100-centymetrowy (52 KM, 145 km/h 15,2 sekundy). Silniki te nazywano Valencia – bo ich konstrukcja wywodziła się z Dagenham, ale produkcję wersji montowanej poprzecznie podjęto tylko w nowej fabryce hiszpańskiej. Po roku doszła jednostka 1,3-litrowa (65 KM, 158 km/h, 11,6 sekundy), a na przełomie dekad – usportowione 1,3 RS (75 KM, 166 km/h, 11,2 sekundy), 1,6 RS (90 KM, 1 66 km/h, 9,6 sekundy) i 1,6 XR2 (85 KM, 171 km/h, 9,5 sekundy).
Fiesta XR2 miała też niższe i twardsze zawieszenie ze stabilizatorem z tyłu i odrobinę większym rozstawem kół, wentylowane tarcze hamulcowe, tranzystorowy zapłon i sportowe akcenty stylistyczne. Wyróżnikiem wszystkich sportowych wersji było zastąpienie prostokątnych reflektorów okrągłymi.
Foto: materiał producenta
Nadwoziowe studio Ghia firmowało najwyższe pakiety wyposażeniowe…
Foto: materiał producenta
…przygotowało też ciekawy, choć niestety jednostkowy prototyp Fiesta Tuareg, inspirowany pustynnym rajdem Paryż-Dakar.
Foto: materiał producenta
Był też fabryczny concept car Fiesta Fantasy, na okoliczność 75-lecia Ford Motor Company…
Foto: materiał producenta
…i niezliczone propozycje tunerów, począwszy od turbodoładowania silnika…
Foto: materiał producenta
…po przeróbki na cabriolety.
Foto: , Licencja CC
Fiesta MkI praktycznie nie przechodziła liftingów – jedynie w 1981r. nastąpiły drobne zmiany (z zewnątrz widoczne jest głównie zastąpienie metalowych zderzaków plastikowymi). Dopiero model MkII z lat 1983-89 można uznać za prawdziwą modernizację, choć zasadniczo wciąż była to ta sama konstrukcja. Samych egzemplarzy MkI wyprodukowano 2.937.133.
***
Popularne samochody sprzed półwiecza to rzadkie zjawisko. Oczywiście istnieje kilka modeli prawdziwie kultowych, typu „Garbus”, Fiat 500 czy Citroën 2CV, ale one jeszcze przed końcem swej produkcji przeistoczyły się w lifestyle’owe gadżety dla indywidualistów. Co innego pojazdy czysto utylitarne – jak Opel Corsa, Toyota Starlet albo właśnie Ford Fiesta. Je wszyscy traktują jak miotłę do podłogi – używając, kiedy zachodzi potrzeba i wyrzucając na śmietnik po ostatecznym zużyciu. Na szczęście jednak chyba nie wszyscy.
Na jednym ze zlotów Krakowskich Klasyków Nocą moją uwagę przykuła pomarańczowa Fiesta pierwszej generacji. Jej właściciele – Kacper i Wiktoria – kupili auto rok temu, w zwykłym komisie. Karoseria jest w większości oryginalna: z odświeżanym lakierem, ale po tylko nielicznych poprawkach blacharskich. Podłoga pozostała całkowicie fabryczna – to prawdziwy ewenement w popularnym samochodzie z lat 70-tych.
Wprawdzie Ford w swych prospektach chwalił się dodatkowymi zabezpieczeniami newralgicznych punktów nadwozia, ale przytłaczającej większości egzemplarzy nie przeszkodziło to w szybkim zgniciu do cna. Niewykluczone więc, że ten konkretny okaz jeździł gdzieś na suchym południu Europy, szczególnie że jego tapicerka wyblakła od słońca. To jednak pokażę za chwilę – najpierw skoncentruję się na praktyczności nadwozia.
Historia małych samochodów to historia walki o każdą krztę przestrzeni, w kabinie i bagażniku. Najdonioślejszą zdobyczą był tutaj oczywiście zblokowany układ napędowy ustawiony poprzecznie z przodu, ale niemal równie ważne okazało się zwykłe zwiększanie gabarytów, możliwe dzięki bogaceniu się zachodnich społeczeństw. Fiesta jak najbardziej dostała przedni napęd, którego przecenić nie sposób, poza tym jednak przekroczyła 3,5 metra długości – co kiedyś było rozmiarem kompaktowego Forda Y.
Foto: praca własna
Zgodnie z panującymi trendami nadwozie dostało bardzo proste, kanciaste linie i niemal zero ozdób (brakowało też tylnych drzwi – pierwsza pięciodrzwiowa Fiesta pojawiła się dopiero w 1989r.). Wciąż jednak widać chromowane zderzaki, lusterka, klamki i korek wlewu paliwa. Dzisiejszego obserwatora uderzą też filigranowe słupki i drobniutkie opony – 145 R12, tylko centymetr szersze niż w „Maluchu” (opcjonalnie dostępne były 155 R12, również na alufelgach, ale to wszystko).
Foto: praca własna
Linie tak proste, że ciężko cokolwiek napisać – może poza zauważeniem niespójności zgeometryzowanych kształtów ze srebrzystą galanterią. Uwagę zwraca kolor lakieru: w latach 70-tych powszechnie uważano, że jaskrawe malowanie ułatwia zauważenie auta z daleka, co skwapliwie wykorzystywali producenci – np. w przypadku Fiesty kolory żółty, trawiastozielony i widoczny na zdjęciach pomarańczowy wymagały dopłaty jako dodatek z zakresu bezpieczeństwa!!
Foto: praca własna
Forma hatchbacka z przednim napędem pozwala maksymalnie wykorzystać przestrzeń z tyłu – cała objętość karoserii pozostaje do dyspozycji jadących. Są też oczywiście duże okna dające świetną widoczność. Szkoda, że te tylne się nie otwierają, ale taki już był urok tanich segmentów.
Foto: praca własna
Brak świateł wstecznych, brak tylnej wycieraczki i spryskiwacza, brak nawet oznaczeń marki. O dziwo, tylna szyba ma ogrzewanie.
Foto: praca własna
Jak na dzisiejsze standardy bagażnik nie jest wielki, ale w porównaniu do ówczesnych małych samochodów – wręcz ogromny, z płaską podłogą i niskim progiem załadunku. Przesiadka z popularnych wówczas modeli segmentu A, zwłaszcza tylnosilnikowych, była ogromnym skokiem.
Foto: praca własna
Pod podłogą mamy dodatkową przestrzeń. Siedziało tam tylko koło zapasowe i podnośnik, co prasa czasem krytykowała (u konkurencji koło leżało często w komorze silnika). Dziś można to miejsce wykorzystać dla siebie – o ile ktokolwiek chce użytkowo wykorzystywać prawie 50-letnią Fiestę.
Foto: praca własna
Podłoga rocznik 1977, w stanie fabrycznym. Warto dodać, że 34-litrowy zbiornik paliwa umieszczono bezpiecznie pod tylnym siedzeniem – podczas gdy w równoletnim amerykańskim Pinto był on tykającą bombą wciśniętą pomiędzy tylny zderzak i wystające śruby tylnego mostu (słynna historia o Pinto masowo zabijającym pasażerów z powodu oszczędności 11 dolarów na sztuce jest w dużej części mitem, którego dekonstrukcję mam już przygotowaną, prawda jednak, że auto bezpieczne nie było).
Foto: praca własna
Największe wrażenie robi złożona kanapa: objętości przestrzeni bagażowej niestety nie znalazłem (dane są dostępne dla późniejszych generacji, dla pierwszej niestety nie), ale gołym okiem widać, że zaślepiona wersja dostawcza miała sens. Podłoga pozostaje płaska, nie trzeba nawet wyciągać półki, która w pozycji złożonej w pewnym stopniu chroni kanapę. Pomyśleć, że jeszcze kilka lat wcześniej w małych samochodach nie dało się zmieścić dwóch walizek!!
Foto: praca własna
Tapicerka i cały wystrój wnętrza przypomina stylizację zewnętrzną: prostota do bólu, absolutne zero dekoracji i luksusów, ale funkcjonalność bez zarzutu. Na drzwiach nie znajdziemy podłokietnika czy popielniczki, jest natomiast dobrze widoczna klamka i normalny uchwyt do zamykania drzwi (w niektórych tanich modelach zastępowano go czasem szmacianym paskiem).
Foto: praca własna
Wbite w kanapę wnęki kół wyglądają słabo, podobnie jak boczki z twardego plastiku. Przestrzeń wydaje się ograniczona…
Foto: praca własna
…jednak w istocie Kacper jest w stanie usiąść sam za sobą. Nie jest to jazda wygodna – zarówno nogi, jak i głowa rozsadzają dostępną przestrzeń – ale trzeba dodać, że on ma prawie dwa metry wzrostu!! (dokładnie 197 cm). W Autobianchi tylko odrobinę lepszym komfortem cieszyła się moja żona siedząca za mną – tyle że ona jest od Kacpra niższa o 32 cm, a ja o 24.
Foto: praca własna
Z tej perspektywy prędzej docenimy przestronność i płaską podłogę
Foto: praca własna
Z tyłu pasów bezpieczeństwa nie ma, za to przednie są bezwładnościowe. To duży plus, choć wymagający dopłaty.
Foto: praca własna
Typowa dla epoki była urozmaicona kolorystyka nie tylko lakieru, ale też wnętrza. U Kacpra i Wiktorii mamy tapicerkę w ciekawym odcieniu łososiowym – tzn. dzisiaj, bo podniesienie zagłówka ukazuje znacznie intensywniejszy kolor ceglasty, który prawdopodobnie wypłowiał od słońca.
Foto: praca własna
Tu nawet Kacper siada wygodnie. Wystrój jest skromny, środkowej konsoli czy zamykanego schowka brak, jednak konstruktorzy nie zapomnieli o półkach (również z lewej strony, co słabo widać na zdjęciu) albo popielniczce (ja nigdy nie paliłem i palenia nie pochwalam, ale standardy epoki jakie były, wszyscy wiemy). Są też szerokie nawiewy na szybę, jeden duży centralny (pod klapką, przypominający popielniczkę) i dwa po bokach, indywidualnie ustawiane i otwierane. W śródziemnomorskim Autobianchi, przy całej jego wspaniałości, takich luksusów nie przewidziano.
Foto: praca własna
Za kierownicą można docenić efektywne wykorzystanie przestrzeni: w tym aucie, mimo jego widocznej taniości, siedzi się przynajmniej jak w kompakcie. Dorzeczna jest też ergonomia – przejście pomiędzy Epokami Chromu i Plastiku zabrało samochodom wiele uroku, jednak niewypowiedzianie poprawiło praktyczność i ułatwiło jazdę. Przedstawiany egzemplarz ma jednak ubogą specyfikację: brakuje np. radia i przewidzianego w wyższych wersjach kwarcowego zegara. Są za to światła awaryjne, wówczas wcale nieoczywiste.
Foto: praca własna
Hawajska laleczka to prezent od znajomych z pracy Wiktorii – pomarańczowa Fiesta skojarzyła się im z tropikalnymi imprezami. Właściciele planują iść za ciosem i w przyszłości dokupić więcej stosownych gadżetów 🙂
Foto: praca własna
Bogatsze wersje miały z prawej obrotomierz, podczas gdy wskaźniki paliwa i temperatury zajmowały górny prostokąt, tutaj wypełniony schematem zmiany biegów. Na szybkościomierzu zaznaczono zakresy poszczególnych przełożeń, nie ma natomiast typowego dla RFN wyróżnienia liczby 50 jako miejskiego ograniczenia prędkości. Co tylko potwierdza, że Fordy to jednak nie są niemieckie auta 🙂
Foto: praca własna
***
Jak na swój segment Fiesta oferuje sporo przestrzeni: kierowca nie czuje się ściśnięty, a obecność rosłego pasażera nie przeszkadza w zmianie biegów, co nieraz zdarza się w małych autach. Za to fotele pozostały tanie – nie podpierają pleców ani boków, nie nadają się więc na dłuższe dystanse ani do bardziej zaangażowanej jazdy.
Najbardziej zaskoczył mnie świetny stan techniczny auta. Tu nie tylko nie widać rdzy – kierownica nie wykazuje luzu, na wybojach podwozie nie stuka, nie skrzypi i nie traci kontaktu z nawierzchnią, a biegi przełączają się jak po maśle – czegoś takiego trudno uświadczyć w blisko 50-letnim aucie popularnym, szczególnie nierestaurowanym. Potwierdza to tylko, że jedynym ograniczeniem trwałości samochodów jest dbałość i budżet właścicieli.
Fiesta jest przyjazna nowemu użytkownikowi, tzn. nie sprawia mu żadnych niespodzianek. Od pierwszych metrów jedzie zgodnie z oczekiwaniami, co rzadko można powiedzieć o autach sprzed półwiecza.
Kierownica jest dość spora, przez co obraca się bardzo łatwo (ciekawostka: klakson uruchamia dźwigienka kierunkowskazów, jak w autach francuskich, za to patyczek zmieniający światła mijania/drogowe sterczy z prawej strony kolumny, równolegle z przełącznikiem wycieraczek). Nie jest oczywiście sportowa – reaguje dość powoli, a precyzja kierowania pozostawia sporo do życzenia, lecz z drugiej strony zawieszenie nie straszy nadmiernymi przechyłami. Uwagi wymagają hamulce – tarczowo-bębnowe, ale niewspomagane: do spacerowej jazdy po płaskim wystarczają (choć łapią niemrawo, a cisnąć trzeba je mocno), natomiast na zjazdach konieczny jest naprawdę spory margines.
Silnik Kent powstał w 1959r., na potrzeby ostatniej Anglii, i przetrwał aż 43 lata (dopiero w 2002r., w Fieście V, wyparła go jednostka serii Duratec). Z żeliwa wykonano tu nie tylko kadłub, ale też głowicę. Tutaj widzimy nowszy typ crossflow, z dolotem i wydechem po przeciwnych stronach, choć wał nadal leży w tylko trzech łożyskach, a układ zapłonowy zachowuje mechaniczny przerywacz.
Foto: praca własna
Silnik, choć archaiczny, zdaje egzamin lepiej od podwozia. To 950-centymetrowa wersja z wyższym sprężaniem, osiągająca 45 KM przy 6.000 obrotów i 66 Nm przy 3.000 (niższe sprężanie zabierało 5 KM i 2 Nm, a w zamian umożliwiało tankowanie tańszej benzyny, co w tym segmencie kusiło). Rozpędza lekkie autko do 137 km/h łamiąc pierwszą setkę w 16,6 sekundy. Wrażenia subiektywne są lepsze od tych liczb, choć zależą od warunków drogowych.
Na autostradę rozmyślnie nie wyjeżdżaliśmy, by staruszka nie przemęczyć. Na dwupasmowej Zakopiance najszybciej pojechałem licznikowe 110 i tyle stanowi granicę rozsądku. Obrotomierza Fiesta nie ma, ale w starym teście przeczytałem, że na czwórce – co ciekawe, będącej nadbiegiem o przełożeniu 0,959 – każdemu tysiącowi obrotów odpowiadają 24 km/h. To oznacza, że przy 110 będzie prawie 4.600. Zdecydowanie wystarczy jak na konstrukcję wywodzącą się z lat 50-tych. Nie muszę chyba dodawać, że uszy też nie lubią takich ekscesów.
Za to na bocznych drogach moc wystarcza w zupełności. Reakcja na gaz jest żwawa i dość liniowa do samego końca skoku pedału. Przy umiarkowanym tempie przyspieszenie może być nawet przyjemne, o ile utrzymujemy wyższe obroty. Zresztą stareńki Kent kręci się zaskakująco chętnie, tyle że mocno wtedy hałasuje. Nie, to nie jest Autobianchi Abarth, tylko tanie toczydełko miejskie – tyle że w przeciwieństwie do wielu starych maluchów na starcie spod świateł dotrzymuje kroku współczesnemu ruchowi, a po redukcji potrafi przyspieszyć (przynajmniej subiektywnie) sprawnie. I naprawdę fajnie zmienia się w nim biegi – za co być może odpowiada jakiś grubszy remont przekładni z niedalekiej przeszłości. Kacper się nie przyznaje, jednak wcześniejszej historii auta nie zna.
Mierzy za to skrupulatnie zużycie paliwa: na tysiącu kilometrów, przeważnie miejskich, wyszło mu dotąd średnio 6,8 litra na 100 km. Wynik wręcz rewelacyjny na tle np. Fiata 126, który w zakupie był wprawdzie tańszy, ale którego gabaryty, praktyczność i moc to najwyżej połowa Fiesty.
Najważniejszy wniosek z przejażdżki jest taki, że w małych samochodach postęp w postaci zblokowanego napędu przedniego jest nie do przecenienia. A poza tym – że europejski Ford zrobił mało może spektakularną, ale dobrą robotę, która dała mu zasłużony sukces rynkowy.
Foto: materiał producenta
Foto tytułowe: praca własna
Jeśli podobał Ci się artykuł – możesz rozważyć postawienie mi symbolicznej kawy (bez wpływu na dostępność treści bloga, przeszłych i przyszłych – one są i zawsze będą całkowicie darmowe i całkowicie niekomercyjne)
śliczna jest <3 kiedyś mogłem taką Fiestę kupić za 400zł i do dziś żałuję że nie kupiłem 🙁
rozbiłem wtedy swojego DFa i lepiliśmy go z kolegą no ale jeździć czymś trzeba i pojechałem na złom gdzie dojrzałem ładnego DFa (niestety bez gazu) a była tam też rzeczona Fiesta na którą namawiał mnie właściciel złomu że jest w niezłym stanie i normalnie jeździ i za 400 sprzeda, no ale gdzież tam, musiał być DF no i kupiłem za 50zł więcej tego Fiata, w sumie okazało się że on najprawdopodobniej musiał mieć ze 3/4 zbiornika benzyny, co było jego znaczącą częścią wartości, a wskaźnik niebardzo coś pokazywał, no ale benzyny starczyło na jakieś 2-3tyg jeżdżenia że aż się dziwiłem jak on musi mało palić, ale jak już się ta benzyna skończyła to zaraz się okazało że jednak mało nie pali i że idzie ok 10 litrów na tydzień, na co stać mnie nie było więc zaraz po ulepieniu swojego tamtego sprzedałem, a była to wersja 1.5L i to zdaje się jakaś pomilicyjna, bo pod maską była jeszcze puszka "przemiennik sygnałów PS" którą oczywiście wymontowałem i gdzieś tam pewnie mam, ale był przemalowany, zresztą bardzo ładnie na ładną troszkę ciemniejszą czerwień
miałem natomiast dwie Fiesty MK3 i obie dobrze wspominam, jedna była orginalnie z Kentem 1.1 ale zajechanym (dymił i żarł olej ale pracował ładnie równo) i go przełożyłem na 1.3 z Forda Ka, w zasadzie plug&play na osprzęcie z 1.1 (również wtrysk i komputer z 1.1) więc osiągi niebardzo się zmieniły, ale nie dymił i nie żarł oleju 😉 buda była bardzo ładna zdrowiutka, ale też nie miała gazu i też z 10l paliła mimo prób jazdy jak dziadek co mnie okropnie irytowało no i ją sprzedałem (jeździ do dziś, czasem ją widuję, ale mają ją takie dziadki – złomiarze którzy zamęczyli już poprzednią swoją Fiestę mk3 wożeniem tego złomu i teraz zamęczają tą moją… już nie wygląda jak nowa tak jak gdy ja ją miałem… 🙁 )
druga z kolei była 1.1 CVT z gazem zwykłym 1gen który działał tak niesamowicie dobrze, że w ogóle nieodróżnialnie od benzyny czy sekwencji, niestety skrzynia była trochę zajechana i się ślizgała przez co przyśpieszać trzeba było delikatnie, żeby ślizgała się jak najmniej, bo więcej gazu pogarszało tylko przyśpieszanie i pewno dobijało by jeszcze bardziej tą skrzynię.
Po mieście dało się jeździć normalnie, ale na trasę się nie nadawała (raz próbowałem tira wyprzedzić a miejsca było dużo, ale i tak prawie pod tira z naprzeciwka wpadłem więc więcej już nie próbowałem), zresztą 110km/h z ledwością udawało się osiągnąć maksymalnie, a więc 100 to było tak raczej max.
Kupiłem nawet drugą skrzynię CVT od kogoś z forum Forda Fiesty z Kielc, ale że jeździła no to nie chciało mi się jej przekładać i sprzedałem ją kolejnemu właścicielowi wraz z Fiestą, też kupił jakiś dziadek spod Warszawy, ciekawe czy jeszcze jeździ, ta nie była w tak ładnym stanie jak ta poprzednia Fiesta, ale też zgnita nie była, tylko lakier brzydki wyblakły ciemny brąz (poprzednia była piękna bordowy metalik)
Co by nie mówić, Fordy z drugiej połowy lat 70 i początku lat 80 są fajne. Wszelkie Granady, Taunusy czy Fiesty mają swoisty „klimacik” epoki. Nowsze modele też są fajne, bo technologia dalej pozostaje klasyczna do bólu, ale wewnątrz jednak bardziej plasticzane, vide Fiesta Mk2. Swoją drogą dawno takiej Fiesty na drogach nie widziałem.
Jeszcze jedna ciekawostka – zwróćcie uwagę, jak długi resurs miały poszczególne Fiesty. Tak realnie od połowy lat siedemdziesiątych aż do 2002 roku były dwie generacje Fiesty – bo poszczególne wersje Mk2 i Mk4 można raczej nazwać głębokimi liftingami niż nowymi modelami. 🙂
Podobnie było z mondeo gdzie niektórzy nie uznają MK2 jako osobnej generacji a jedynie jako lifting. Wtedy mamy jedną generację od 1992 do 2000.
Moje pierwsze auto to była Fiesta MK3 1.1. Całkiem miło wspominam. I fakt na autostradę się nie nadaje. Po 500 km na odcięciu silnik umarł.
Większość teoretyków twierdzi, że przy sprawnym chłodzeniu i smarowaniu jazda na odcince nie powinna szkodzić. Po II wojnie światowej Niemcy często pisali w reklamach, że ich silniki są „vollgasfest” (czyli wytrzymują dowolnie długą jazdę z gazem w podłodze). Ale praktyka wygląda zwykle inaczej, zwłaszcza w niemłodych samochodach. Każdy mechanik powie, że tak się nie robi – a doświadczonym mechanikom ufam jednak bardziej niż reklamom samochodów 🙂
ja Kadettem z silnikiem Nexii 1.5 przyholowałem ze Zwolenia do Lublina Evasiona z martwym silnikiem i niestety zarżnąłem tym silnik Kadetta mimo że jechałem delikatnie a silnik się nie przegrzał ani nie tracił ciśnienia oleju, najprawdopodobniej pękły pierścienie z przegrzania samych komór spalania, być może przytarły się tłoki? nie wiem, wkarzmądź razie zaczął dymić coraz bardziej na niebiesko pod Lublinem no i potem z każdym dniem normalnej jazdy dymienie się powiększało.
Ale Kadetta kupił i tak człowiek, któremu zależało na zdrowej budzie bo miał kompletnie zgnitego GSI i chciał zrobić przekładkę budy
To na pewno z powodu holowania? Jeśli się nie grzał i jechałeś delikatnie, to może tak czy siak by padł?
PS Twoje „wkarzmądź razie” powinno wygrać każdy konkurs na językową inwencję 🙂
z kolei Astra 1.4 8v od jeżdżenia na gazie z gazem w podłodze kilka razy wywaliła UPG a w końcu zawór wydechowy się wypalił, ale mi tego silnika nie było szkoda bo już czekał 1.6 na podmiankę 🙂 po wymianie na 1.6 nie trzeba było już go cisnąć do dechy żeby dało się jeździć 🙂 i tylko jedna wymiana UPG wystarczyła bo ją i tak już podejrzewałem przed rozbiórką przegnitej Astry z tym silnikiem, gdyż jak nią wracałem do domu to się dziwnie podejrzanie grzała za mocno
Chyba zależy od kondycji silnika. W nowym aucie zero strachu ale w używanym… loteria. Moja stara toyota wielokrotnie osiągala na trasie prędkości vmax rzędu 200 km/h z gazem w podłodze. Nic sobie z tego nie robiła. Wystarczyło jednorazowe przeciągnięcie trójki do ok. 6000 obrotów przy wyprzedzaniu, by silnik powiedział „mam dość” i zastukał panewką. Zresztą temperatura układu chłodzenia to jedno, a temperatura oleju drugie – a mało które auto ją wskazuje 🙂
wcześniej nie dymił wcale, a Evasion to prawie 2 tony waży a Kadett 900kg więc miał ponad 3x ciężej przez jakieś 70km, zresztą to się zaczęło w trakcie (pod koniec) tego holowania no więc jak by nie patrzeć była to bezpośrednia przyczyna
„wkarzmądź razie” mówi mój dziadek, pewnie to jakieś regionalne skrócenie „w każdym bądź razie” i nawet nie wiem jak to napisać, choć teraz widzę że raczej przez ż z kropką 😉
Auto było z podtlenkiem LPG a wcześniej jeździła nim jakaś kobieta 10 km do pracy.
Skodę Felicję 1.3 MPI ganiałem na odcince autostradą od Ostravy do Gdańska i problem się pojawiał tylko gdy trzeba było się zatrzymać.
Zależy jeszcze kto projektuje silnik. Japońskie i włoskie raczej nie mają z tym problemu – na przykład zdarzało mi się lecieć w dawniejszych czasach przez całe Niemcy Alfą 164 z Busso mając pedał w podłodze, co się przekładało na zamknięty licznik (260), z przerwami jedynie na tankowanie (no bo godzina takiej jazdy to był maks na jednym baku 🙂 ) i zwalnianiem jedynie na łącznikach autostradowych. I to różnymi egzemplarzami w różnym stanie technicznym. Dla silnika nie był to najmniejszy nawet problem. Z Hondami było podobnie.
Mam słabość do samochodów z książki Podbielskiego, Pojazdy RFN. A ta Fiesta bardzo mi się podobała…dużo bardziej niż Polo i Corsa z owej książki. Ponadto, lifting (nie wiadomo czemu nazwany mkii) wyglądał z przodu jak statek kosmiczny w porównaniu z mki.
I właśnie… Podbielski nie miał wątpliwości co do narodowości Fiesty 😉
Sprawy narodowościowe zawsze są subiektywne. Ale ja nie mam uprzedzeń do poszczególnych krajów – najwyżej w artykule inny kontekst przedstawiam i włączam inne tło muzyczne 🙂 Przy europejskich Fordach całkiem się w tym momencie zawieszam 🙂
Odnośnie kolorowych samochodów lepiej zauważalnych na drodze,moja rodzicielka jest gorącym zwolennikiem tej tezy.
Od pierwszego malucha (beżowego) wszystkie jej auta od lat 80 są wściekle czerwone- ostatnie 2 to yarisy . W czasach minionych zwłaszcza w zimie i przy słabych reflektorach i zalegającym wtedy śniegu na poboczach kolorowe auto widać było lepiej i z daleka
Ja też uważam, że hipoteza jest niegłupia. Kiedyś nawet w PZU białe samochody miały jakąś minimalną zniżkę (bodajże 2%). Jednak już dawno temu czytałem – bodajże w „Motorze” – że statystyki wypadkowości nie potwierdzają wpływu koloru auta na ryzyko wypadku. To jeden z przypadków, kiedy tzw. chłopski rozum nie znajduje poparcia w faktach. Ale jeśli wpływu negatywnego też nie ma, to może nie zaszkodzi trzymać się instynktu…? 🙂
W latach 60tych Volvo robiło testy bezpieczeństwa i uznali, że wozy żółte najlepiej widać.
W.tym czasie PEKAES zamawiał nowe wozy i stąd duża partią F89 z żółtymi kabinami. Aby ujednolicić flotę (Magirusy, Fiaty i Pegaso były zielone) od tego pory zamawiano żółte kabiny.
Czytając tytuł byłem przekonany, że chodzi o ostatni model Subaru 😉
Sama Fiesta bardzo fajna – ja w ogóle bardzo lubię segment „B” z lat 70-tych – z jednej strony są bardzo praktyczne i zbudowane wg nowoczesnej koncepcji zblokowanego napędu, a z drugiej zachowują jeszcze charakterystyczne dla epoki stylistyczne smaczki w rodzaju chromowanych zderzaków i uszczelek.
A co do kolorów samochodów, to ja też zawsze uważałem, że jaskrawe są bardziej widoczne, a już za kompletną aberrację uważam ostatnią modę na pojazdy w kolorze betonu – o gustach i modach wprawdzie się nie dyskutuje, ale czasami nie mieści mi się w głowie jak można wydać kupę kasy na nowe auto, a potem jeszcze dopłacić za lakier żeby wyglądało jak jeżdżący fragment Linii Maginota.
Też tego nie rozumiem. Niektóre modele wyglądają jakby ktoś zapomniał je polakierować i zostały w samym podkładzie. 🙂
W samochodach niektórym ludziom chodzi o pokazanie agresji – zapewne to właśnie z dziedziny militariów się wywodzi, że szary, betonowy mat łączymy z siłą. Kompletnie mnie to odrzuca, no ale ludzie są różni.
Natomiast dla mnie jeszcze większą ciekawostką jest to, że ludzie płacą ogromne pieniądze za taki beton w domu (!!). I to dosłownie beton – nazywa się to „beton architektoniczny” i służy do wykładania ścian, które naprawdę robi z mieszkania wnętrze bunkra albo zakładu karnego. Kosztuje krocie, ekipy budowlane zdychają z wyczerpania (bo takie płyty są często wielkie i trzeba je wnosić po schodach np. na 10 piętro, jako że do windy nie wejdą), a efekt jest tak przygnębiający, że mnie nie mieści się w głowie, żeby na coś takiego wpaść. No ale ja jestem niedzisiejszy 🙂
mi się najbardziej podoba lakierowana boazeria na ścianach
U siebie mam zwykłą farbę, żółto-zielonkawą, ale gdybym chciał mieć wypas, to zainwestowałbym w elegancką tapetę, taką z fajnego materiału z fajnym wzorem. Boazeria mniej mi się podoba, ale oczywiście rozumiem.
Jako, że betonem militarnym zajmuję się ponad połowę życia, zresztą zawodowo pokutuję w betonowym bunkrze z II w.ś., bardzo dużym bunkrze, pusty śmiech mnie ogarnia, jak widzę u kogoś na ścianie tzw. beton architektoniczny. Mam nieprzepartą chęć sprawdzenia jego wytrzymałości moim tytanowym kolanem, ale nie wypada i tylko lekko stukam palcem, żeby sprawdzić, czy pod spodem jest płyta gipsowa, czy wełna mineralna.
Jeśli chodzi o kolory samochodów. Mój ojciec miał Warszawę M20 w fabrycznym „lakierze” koloru pomarańczowego, a właściwie wściekle ceglastego (znów ten budowlany motyw). Było to dawno temu, samochodów było w ogóle mało, a ceglaste Warszawy w Łodzi dwie. Ojciec miał tak dosyć komentarzy znajomych, gdzie i o której godzinie był widziany w mieście w swoim rzucającym się w oczy samochodzie, że po dwóch latach przemalował ją na ciemnoszary (taki feldgrau), żeby zniknąć wśród wielu taksówek o podobnym „neutralnym” kolorze.
Fiestą Mk II przejechałem 1800 km. Ściągaliśmy ją z Francji dla ciotki. Na autostradzie upalił się tłumik przy 130 km/h i przez Niemcy jechałem 80, głównie na wybiegu, żeby nie narazić się policji. Na tamte czasy to było fajne, zręczne autko, podobnie jak Escort.
Kustomy, rat rody – tym tropem.
Oczywiście z Volvo czy BMW w gołym podkładzie taki kustom jak z tylnego kraju kozy instrument dęty, ale ludzie łykają jak pelikany.
cześć. Co do koloru to tak jest. Na drodze widzę jaskrawe zielone auto wcześniej niż to 'betonowoszare’. a teraz przecież nowe auta nie maja świateł dziennych z tyłu i kiedy są gorsze warunki to kompletnie nie widać tego szarego (aż zaświeci stopem, bo włączyć światła mijania to niełaska)…..
Przełożenie 4. biegu ma swoją przyczynę w konstrukcji skrzyni biegów, przy układzie poprzecznym dwuwałkowym ze stale zazębionymi kołami trzeba (w dużym uproszczeniu) unikać przełożeń wyrażonych liczbami całkowitymi, jak m.in. 1,0:1,0. Przy klasycznym układzie podłużnym skrzyni z trzema wałkami załączenie biegu 3. lub 4. polega najczęściej na złączeniu obracających się względem wspólnej osi wałków sprzęgłowego z wyjściowym, stąd używany często termin „bieg bezpośredni” i wynikające z niego przełożenie skrzyni biegów równe 1,0. Konstruktorzy skrzyni Fiesty wybrali wartość bliską 1; formalnie byłby to nadbieg ale praktycznie bliżej mu do bezpośredniego.
Proszę poprawić mnie, jeśli jestem w błędzie 🙂
Czego jak czego, ale tak niskiego progu załadunku w aucie z tamtych lat to się nie spodziewałem – w końcu to była ta dziwna epoka, kiedy były one praktycznie zawsze wysoko – bywały wyjątki jak np.: Renault 5, które w ogóle było wspaniałym i rewolucyjnym projektem, ale do reguły należały raczej auta takie jak Fiat 127.
Pamiętam jak kiedyś miałem taki dziwaczny epizod w życiu, że dużo czytałem o Tavriach – widać w nich ewidentną inspirację pierwszymi Fiestami, nawet ludzie pracujący przy tym pojeździe wspominali, że debiut Fiesty sprawił, że prace nad Tavrią rozpoczęto praktycznie od nowa. Oczywiście wyniki testów małego Forda na radzieckich drogach były do przewidzenia: ładny, nowoczesny i przestronny, ale niestety o dość delikatnym zawieszeniu – konia z rzędem temu, który wskaże ówczesne europejskie auto, któremu radzieckie drogi nie były straszne🙂
czy ja wiem, czy zawieszenie Tavrii jest wytrzymalsze? pewno trochę wyższe ale trwalsze to raczej nie (może w założeniach miało być, ale późniejsze dziadostwo produkcyjne szybko te plany zweryfikowało), co prawda Fiesty mk1 nie miałem niestety, ale Tavrię owszem i to sporo przed Złomnikiem i sworznie wymieniałem, tyle dobrego że są odkręcane od wahaczy, więc tańsze, do Tavrii to akurat wszystko kosztowało śmieszne pieniądze a w sklepiku to się wręcz cieszyli że ktoś to w ogóle jeszcze chce kupić 🙂
Temat jakości i wytrzymałości w Tavrii to temat-rzeka – w poprzedniej robocie jeden z moich szefów wspominał, że jego pierwsze auto to była Tavria, no i tam trzeba było walczyć z maszyną, żeby to działało jak trzeba. Najlepsze, że on nią jeździł aż koła odpadły: przy ok. 120 tys. km przebiegu nie wytrzymały te obręcze uchodzące za felgi i się rozpadły.🙂
ja swoją miałem niezbyt długo, jakoś niecały rok, to w sumie nie licząc tego, że po prostu była zapuszczona, no była za 500zł no i musiałem na początek wymienić wydech, sworznie i klocki/szczęki hamulcowe to się w sumie tam nic nie psuło, pompa wody była rozleciana i latało kółko na boki (na pasku rozrządu!) ale nie wiedziałem wtedy że to pompa wody i że to w zasadzie niesamowicie niebezpieczne bo może się rozrząd urwać/przeskoczyć, a niemam pojęcia czy jest bezkolizyjny tam no i tak jeżdziłem, bynajmniej nie delikatnie 😉 np na dwójce jechała 90, może i więcej ale się droga kończyła, no i ogólnie się nią jeździło raczej ostro, może nie strasznie ostro bo się trochę sprzęgło ślizgało ale raczej od wycieków oleju a nie że było już cienkie, bo to się nie pogarszało, a oleju ciekło tyle, że drożej kosztowały dolewki niż gaz LPG którego paliła tylko 10l
> konia z rzędem temu, który wskaże ówczesne europejskie auto, któremu radzieckie drogi nie były straszne🙂
Pierwsze skojarzenie – Volvo 200/700, drugie skojarzenie – Peugeot 504. Na co mogę wymienić tego konia, bo go nie chcę? 🙂
Cóż, Volvo, czy Peugeot to inne standardy jakościowe, zwłaszcza w segmentach, które reprezentowały – Mercedesy sądzę, że również sobie radziły nie najgorzej. Tak czy inaczej w sprawie nagrody zadzwonimy do Pana.🙂
Hm. Taką Fiestą jeździł mój wujek w okolicy roku dwutysięcznego, więc i ja nią byłem wożony, ale jako trzylatek, pamiętam niewiele. Pamiętam złoty metallic z jakimś pin-strippingiem, pamiętam fioletowo-granatowy uchylany szyber – dach (akcesoryjny?), brązowawe szyby i odklejającą się ceratę boczków w części samochodu w której powinny być tylne drzwi – z resztą tak samo jak w aucie ze zdjęcia. Pamiętam też walkę z korozją która zjadała auto od przetłoczenia w dół i lakierowanie tej części na podwórku, na kolor… powiedzmy, że coś pomiędzy Bahama yellow, a mocno mleczna czekoladą.
Auto zostało potem wstawione do garażu u wujowego teścia w Suwałkach… i kto wie, czy dalej tam nie stoi.
Swoją drogą, czy ktoś może nie jest zainteresowany Camry 3.0 V6 z 1995r? Dziadek przestał jeździć i już raczej do jazdy nie wróci, aut w rodzinie mamy nadmiar, a szkoda byłoby je sprzedać komuś na dobicie, bo jest całkiem niezłe.
Ja oczywiście chętnie bym Camry opisał, gdybyś miał okazję znów przyjechać do Krakowa 😉
Kusisz… Rozważałem zamianę mojej Camry (V20) na XV10 – czyli wspomnianą. Sęk w tym, że i tu i tu z częściami słabo i tu i tu trzeba walczyć z rdzą…
Ale zapytam: w jakiej konfiguracji i stanie jest auto? Tzn. sedan czy kombi? Jaka kolorystyka? Z rynku europejskiego czy USA?
A wspomnianą Fiestę widziałem ostatnio na KKN. Faktycznie ładna, na oko wygląda jak po renowacji.
Fiesta jak najbardziej jest z KKN, tak jak połowa albo więcej aut z blogowych przejażdżek. Jest po poprawkach blacharskich, ale ponoć kosmetycznych. Szczegółów nie znam, podłoga wygląda na oryginalną przynajmniej tam, gdzie widać ją z góry.
Camry to sedan, bordowy z jasnym, materiałowym wnętrzem, 1995 rok, 3.0 V6 188 koni, automat, z rynku USA – sprowadzona jako nowa – w naszym posiadaniu od 2006r. Korozja – strukturalnie jest zdrowa, kilka lat temu miała blacharski remont podwozia, załatane końcówki progów i zrobione zabezpieczenie antykorozyjne, od tamtej pory jeżeli przejechała 5000 km to góra. Podłoga jest zdrowa. Przebiegu ma koło 180 tysięcy, chyba nawet mniej. Korodują narożniki drzwi, ale bez tragedii. Mechanicznie – poci się pod tylną głowicą, łączniki stabilizatorów z przodu są wybite, no i z racji trzydziestki na karku przydałaby się jej wymiana wszystkich elementów gumowych – choć luzów czy sparcenia per se na nich nie ma. Ma sekwencyjne LPG STAGa założone w 2006r, legalizacja zbiornika kończy się jesienią. Środkowa sonda lambda jest zepsuta. Zgięta i nieszczelna jest chłodniczka klimatyzacji oraz wzmocnienie zderzaka pod nią – kiedyś trafiłem na dół, a w dole był wystający kamień. W 2008 zaliczyliśmy nią krowę, więc zmieniony był grill, pas przedni, maska, reflektory, przednia szyba, lusterka i drzwi na używki, całe auto z wyjątkiem tylnej klapy było wtedy polakierowane; na słupkach C klar się trochę łuszczy, ale starałem się to zabezpieczać. Radio jest nieseryjne, 1 DIN. Wersja to LE, ma szyberdach, nie cieknie. Ogólnie samochodem w ubiegłym roku jeździłem zupełnie bezproblemowo na co dzień kiedy mój Citroen był zepsuty (czyli często). Jeden dywanik jest nieseryjny, był już przetarty i podłaził pod pedały. Tu i ówdzie na zderzakach są jakieś otarcia – dziadek jeździł nią aż do 88 roku życia, a garaż ma ciasny. Innych wad auta sobie nie przypominam.
Bardzo liczę że ktoś byłby nią zainteresowany w charakterze youngtimera, bo już teraz, w Białymstoku, wzbudza reakcje w gatunku „miałem taką/szef taką miał/wujek w stanach taką miał/to były Toyoty”; miała być z resztą odświeżona dla nastoletniej siostry, ale ta, pomimo naszych usilnych starań, nie przejawia zainteresowań motoryzacyjnych.
W jakim stanie jest tylna belka zawieszenia? Właściwie to głównie rzutuje w Camry na to czy auto nadaje się do dalszej eksploatacji, czy trzeba kombinować z szukaniem belki. Pozdrawiam jako posiadacz XV10. 🙂
Stan tylnej belki dokładniej sprawdzę w weekend gdy będę u rodziców, na tą chwilę mogę powiedzieć tylko, że gdy robiłem rok temu przegląd to diagnosta nie miał zastrzeżeń.
Camry w automacie? z gazem? bardzo zjedzona?
Stare Fiesty są całkiem niezłe. 😉 Może nie wyglądają najlepiej, ale są przyjemne dla oka. Na pewno lepsze to niż te paskudne komunistyczne/sowieckie pseudosamochody. Jeśli chodzi o europejskie Fordy moim zdaniem najfajniejsze są jednak Cortina, Escort Mk1, Sierra Cosworth i Focus RS Mk1.
Motoryzacja nie umarła póki my żyjemy!
Miałem kiedyś Forda Fiestę mk3 1,3 z 1995 roku. To był postęp w porównaniu do mojego pierwszego auta – Fiata 126p Elegant z 1998 roku
Znaczek Ford powinien być po prawej stronie tablicy rejestracyjnej, widać nie przeżył próby czasu, podobnie jak światło cofania, które powinno być pod zderzakiem na środku.
Ja w 1994 roku stanąłem przed wyborem auta z RFN za 100 DM – Fiesta 1.1 czy Kadett 1.3, obydwa rocznik 1981. Wygrał Kadett, ale to był bardzo trudny wybór. Obydwa 3-drzwiowe.