PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: MONTE OLYMPIA

 

Ależ tym razem będzie tematów!! Aż sam nie wiem, od czego zacząć. No bo tak: była przejażdżka przedwojennym samochodem, który odegrał ważną rolę w historii – samo to wystarczyłoby na normalny artykuł, ale jest dopiero początkiem, bo trzeba jeszcze wspomnieć o specyficznych akcjach promocyjnych (po części związanych z najmroczniejszymi aspektami historii Niemiec i Europy), o montażu w Polsce i innych krajach. Następnie o tym, że w 1939r. dwaj wielcy automobiliści, Tadeusz Marek i Witold Pajewski, wybrali się owym samochodem na Rallye Monte Carlo zdobywając 5 miejsce w klasie i 32 w generalce – w dodatku z kompletem punktów za Zlot Gwiaździsty, czego nie dokonał nikt inny w całej stawce.

A przede wszystkim o tym, że na piękną przygodę zaprosili mnie przedstawiciele Śniadanie & Gablota – Sławomir Poros Junior i Sławomir Poros Senior. Starszy z panów Sławomirów całe życie zajmuje się zabytkowymi samochodami, zaś młodszy – współtworzy projekty Śniadanie & Gablota (spotkania miłośników motoryzacji w różnych miastach Polski) oraz prowadzi bloga Tejsted.pl (gdzie wydobywa na światło dzienne nieznane epizody z XX-wiecznej historii Polski, polskiej kultury i motoryzacji, a przede wszystkim swego rodzinnego miasta Łodzi). Obie internetowe strony serdecznie polecam, a teraz przechodzę do kolejnych tematów, bo sami widzicie, że one mają prawo nie pomieścić się w głowie, a co dopiero w jednym blogowym wpisie.

Chyba jeszcze nie powiedziałem: samochód, o którym mowa, to Opel Olympia z 1939r. Oryginalny, z fabrycznym w większości lakierem i odtworzonymi tablicami rejestracyjnymi Marka i Pajewskiego. Ależ wspaniałość!!

Foto: Sławek Poros

***

Opel Olympia to samochód niemiecki, choć produkowany przez General Motors, które w 1929r. wykupiło firmę braci Opel. Został przedstawiony w lutym 1935r. i nazwany od zaplanowanych na lato 1936r. berlińskich Igrzysk Olimpijskich, do czego wrócimy za moment. Chodziło o nowoczesny model kompaktowy, z samonośną karoserią powstającą przez spawanie i zgrzewanie stalowych wytłoczek, zupełnie jak dziś. Jej produkcją zajmował się najlepiej wyposażony zakład nadwoziowy ówczesnej Europy, firmy Ambi Budd z Brandenburga, będącej filią amerykańskiej Budd Company.

Opel Olympia – inaczej niż np. Chrysler Airflow – był autentycznie samonośny, tzn. nie opierał się na zintegrowanej ramie, a na przestrzennym szkielecie podobnym do powojennych. Dzięki temu ważył tylko nieco ponad 830 kg. W razie wypadku struktura miała łamać się w przewidzianych przez konstruktorów miejscach – była więc prekursorem znanych dziś stref kontrolowanego zgniotu. W latach 30-tych nikt nie produkował niczego równie zaawansowanego.

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

Dumne z zaawansowanej konstrukcji GM chętnie eksponowało specjalny egzemplarz ze szklanym poszyciem. A zauważyliście może wzmocnienia w drzwiach? Niektórzy producenci chwalili się nimi jako „nowością” jeszcze w latach 90-tych.

Foto: materiał producenta

Rozstaw osi 2.370 mm i wymiary 3.930 x 1.430 mm plasowały Olympię w klasie kompaktowej. Prócz dwudrzwiowej limuzyny…

Foto: materiał producenta

…w ofercie znalazła się cabriolimuzyna. Warto zwrócić uwagę na zintegrowane reflektory.

Foto: Berthold Werner

Zawieszenie przypominało Chevrolety Deluxe: z tyłu sztywna oś na resorach, z przodu niezależny układ Dubonneta – pracujący w oleju, więc podatny na wycieki, ale zapewniający dobry komfort. Hamulce były początkowo mechaniczne, silnik – dolnozaworowy, o pojemności 1,3 litra – osiągał 24 KM przy 3.300 obrotach i 70 Nm przy 1.600. Za pośrednictwem trzybiegowej skrzyni bez synchronizacji zapewniał maksymalną prędkość 95 km/h.

W 1937r. nastąpiła głęboka modernizacja: rozstaw osi wzrósł do 2.430 mm, gabaryty do 4.020 x 1.500 mm, pojawiły się hydrauliczne hamulce i półtoralitrowy górnozaworowiec rozwijający 37 KM przy 3.500 obrotów i 90 Nm przy 2.000 (na nim bazowała większość późniejszych konstrukcji Opla, aż do premiery Kadetta A z 1962r.). Skrzynia pozostała niesynchronizowana, ale zyskała czwarty bieg, a maksymalna prędkość wzrosła do 112 km/h. Reklamowy prospekt mówił nawet o możliwości długotrwałego utrzymywania setki, co miało wielkie znaczenie wobec szeroko zakrojonego planu budowy autostrad.

Opel Olympia ’37 nosił oznaczenie OL38. Łatwo odróżnić go po węższej i mniej pochylonej atrapie chłodnicy o półokrągłym kształcie. Wersja dwudrzwiowa kosztowała 2.675 RM, cabriolimuzyna – 2.750, a nowo wprowadzona czterodrzwiówka – 2.950. Podobnie zbudowany, lecz mniejszy i zubożony Kadett (ze starym, 1,3-litrowym dolniakiem i sztywną osią przednią) był do kupienia od 1.795 marek. Tłumaczy to euforię gawiedzi i panikę przemysłowców, które wybuchły, gdy Hitler obiecał pełnowartościowy „ludowy wóz” za marek 990.

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

Dzięki popularnej Olympii Opel został liderem krajowego rynku, z aż 40-procentowym udziałem, i pierwszym niemieckim producentem wypuszczającym ponad 100 tys. aut rocznie. Był też największym eksporterem w całej niemieckiej gospodarce: w 1938r. głównymi rynkami zagranicznymi były Szwecja (7.200 samochodów), Dania (3.250), Polska (1.400), Argentyna (1.300) i Południowa Afryka (1.200). W kilku z tych państw działały montownie – dotyczy to również Polski, gdzie wszelkie produkty General Motors składała warszawska firma Lilpop, Rau & Loewenstein (ciekawostka: przed rozpoczęciem montażu w Warszawie do Polski sprowadzano Ople duńskie, ze względu na klientów pochodzenia żydowskiego, bojkotujących wszelkie produkty z III Rzeszy).

Reklama nagłaśniająca bezawaryjne przejechanie przez jednego z użytkowników Olympii aż 57 tys. km w ciągu jednego roku. Poniżej ogłasza się rozsławiona w książkach Witolda Rychtera firma Auto-Service Józefa Łepkowskiego – dealera wielu marek samochodów, w tym całego General Motors, zaś jedno i drugie obramowuje wymowny artykuł o milionach marek wydawanych przez Niemców na antypolską propagandę. Skan pochodzi z popołudniówki „Goniec Warszawski„.

Skan udostępnił Sławek Poros

Z kolei w gazecie „Republika” z 4 grudnia 1938r. reklamował się łódzki handlowiec nazwiskiem Edward Kummer, o którym Sławek pisał artykuły z wieloma zeskanowanymi dokumentami

Skan udostępnił Sławek Poros

Kolejne reklamy salonu Kummera, również z udziałem znanego rajdowca, Aleksandra Mazurka

Skan udostępnił Sławek Poros

Skan udostępnił Sławek Poros

Opel Kadett kosztował od 5.300 zł, Olympia od 6.100. Dla porównania: za Fiata 508 liczono od 5.400, za sześciocylindrowego Chevroleta Master Sedan – od 7.600, za jego wersję Deluxe – 10.100. Wszystkie te auta montowano w Polsce, co dawało nabywcom prawo odliczenia 20% ceny zakupu od podatku dochodowego. Poniżej – skany oryginalnych faktur z salonu Kummera.

Skan udostępnił Sławek Poros

Skan udostępnił Sławek Poros

Gwoli pełności obrazu dodam, że 2.675 RM oznaczało w Niemczech roczny zarobek robotnika, a 6.100 zł w Polsce – zarobek ponad pięcioletni (cen nominalnych nie da się niestety porównać, ponieważ ani złotówka ani Reichsmarka nie były w pełni wymienialne na wolnym rynku, obowiązywały ścisłe ograniczenia kwot wymiany i wywozu obu walut).

Do 1940r. powstało ponad 81 tys. Olympii pierwszej serii i 87 tys. drugiej. W 1947r. w Rüsselsheim, po usunięciu skutków bombardowań, wznowiono produkcję wersji OL38 z wahaczami poprzecznymi w miejscu delikatnego systemu Dubonneta, wypuszczając przez dwa lata dodatkowe 26 tys. egz.

Wojenne dzieje Opla to złożony temat. Mimo pozostawania amerykańską własnością zakłady w Rüsselsheim i Brandenburgu intensywnie zaopatrywały Wehrmacht (głównie w ciężarówki Opel Blitz), a prezes GM, Alfred Sloan, utrzymywał, że korporacje nie mają obowiązku zważać na polityków i animozje między nimi. Wiceprezes koncernu na Europę, James Mooney, utrzymywał bliskie stosunki z Hitlerem i dostawał nazistowskie ordery. Dopiero po ataku na Pearl Harbor amerykańskie kierownictwo opuściło Niemcy, a GM spisało niemieckie aktywa na straty, odpowiednio zmniejszając sobie podatek dochodowy – jednak po czterech latach odzyskało własność bez rozliczania tego z fiskusem. Co więcej, w 1951r. zażądało od Opla wypłaty 22,4 mln marek zaległych dywidend z lat 1942-45 – co było o tyle haniebne, że w czasie wojny niemieckie zakłady zatrudniały tysiące robotników przymusowych. Pierwsze wpłaty na rzecz fundacji wspierających ofiary III Rzeszy firma poczyniła dopiero w 2000r.

***

General Motors dysponowało największą w świecie machiną marketingową, hitlerowskie władze – najbardziej rozwiniętą propagandą. Nie powinny więc dziwić szeroko zakrojone kampanie, powiedzmy że informacyjne, dotyczące Olympii.

Zacznijmy od nazwy auta, w której chodziło oczywiście o berlińską olimpiadę. Zapewne nie wszyscy wiedzą, że piękną tradycję sztafety niosącą zapalony znicz z Olimpii wymyślili hitlerowcy, na potrzeby berlińskich igrzysk 1936r. Wyprawę do Grecji zorganizowała wtedy ekipa Opla, której towarzyszyli najlepsi niemieccy fotoreporterzy – Alfred Tritschler i Paul Wolff.

Wyprawę dokumentuje książka „Griechenland im Auto erlebt” („Grecja poznawana w samochodzie”), której egzemplarz posiada Sławek

Foto: praca własna

Foto: praca własna

Ceremonia zapalania olimpijskiego ognia miała w zamyśle odwoływać się do greckiego antyku, jednak w praktyce na pierwszy rzut oka widać, że chodzi o odmienny od Greków naród i bardzo odmienną ideologię

Foto: Alfred Tritschler & Paul Wolff

Reporterzy przy pracy

Foto: Alfred Tritschler & Paul Wolff

Dziś śródziemnomorska sceneria nie robi na nas wrażenia, ale 90 lat temu wyglądała bardzo egzotycznie. Taka podróż była sporym przedsięwzięciem, które dało się wyzyskać propagandowo.

Foto: Alfred Tritschler & Paul Wolff

W tle – ateński Akropol

Foto: Alfred Tritschler & Paul Wolff

Na górskich traktach głównym środkiem lokomocji pozostawał osioł

Foto: Alfred Tritschler & Paul Wolff

Śródziemnomorski krajobraz miejski

Foto: Alfred Tritschler & Paul Wolff

Opiewany przez Juliusza Słowackiego mykeński Grobowiec Agamemnona (czasem błędnie zwany Skarbcem Atreusza)

Foto: Alfred Tritschler & Paul Wolff

Dla podkreślenia związku z igrzyskami na atrapach chłodnicy pierwszej serii Olympii przytwierdzano plakietkę z antyczną rzeźbą „Dyskobol” autorstwa Myrona

Foto: materiał producenta

Opel Olympia został też pierwszym w dziejach samochodem przewiezionym drogą lotniczą – słynnym sterowcem Hindenburg, na trasie Friedrichshafen – Rio de Janeiro. W ten sposób GM z przytupem weszło na obiecujący rynek południowoamerykański, a hitlerowcy pokazali światu swe technologiczne atuty.

Transatlantycką trasę długości 11 tys. km sterowiec pokonał w trzy doby, startując 30 marca 1936r. W jego ładowni podwieszono na linach Olympię będącą 500-tysięcznym wyprodukowanym Oplem. Na auto miejscu odebrał brazylijski Minister Transportu, Marquis de Reis, który osobiście przejechał z portu lotniczego do lokalnego przedstawicielstwa GM. Pojazd został tam wystawiony na licytację i słuch o nim szybko zaginął, jednak PR-owy efekt był niesamowity.

Foto: public domain

Od tego momentu na maskach Opli montowano opływową figurkę Zeppelina. Trwało to do 1950r., mimo że z transportu sterowcowego Niemcy zrezygnowali już w maju 1937r., po nowojorskiej katastrofie Hindenburga.

Foto: public domain

Oprócz propagandy przedstawię jeszcze kontrpropagandę: artykuł wykazujący, że zreprodukowana wyżej reklama – ta z przejechaniem 57 tys. km w rok – nie może być rzetelna. Trudno powiedzieć, która strona ma rację, ale z tekstu można się przynajmniej dowiedzieć, że rzeczony samochód przez jakiś czas należał do inż. Tadeusza Marka.

Skan udostępnił Sławek Poros

***

Tadeusz Marek to niesamowita postać. Jego życiorys nakreśliłem kiedyś TUTAJ, a w sposób bardziej szczegółowy, w pięciu kolejnych tekstach, zrobił to redaktor Piotr R. Frankowski na stronie Śniadanie & Gablota. Zainteresowanych odsyłam do źródła, natomiast tu podam tylko w skrócie najważniejsze fakty.

Tadeusz Marek urodził się w 1908r. jako syn lekarki Ady Markowej i socjalistycznego działacza Zygmunta Marka. Po studiach technicznych w Niemczech pracował przy konstruowaniu motocykli Sokół 600 i 1000, w czasie wojny trafił do Wielkiej Brytanii i tam osiadł już na stałe. Znalazł zatrudnienie u Aston Martina, gdzie stworzył najsłynniejsze silniki tej marki, napędzające modele od DB4 do V8.

Dla nas teraz ważniejsze jest jednak to, że w latach 1937-39 Marek brał udział w Rallye Monte-Carlo. Za pierwszym razem startował z Palermo, Fiatem 1100, i był zmuszony wycofać się z powodu wyjątkowej śnieżycy w Dolomitach (wcześniej doznał awarii hamulców i musiał przejechać 300 km z Messyny do Neapolu bez możliwości hamowania, w wyścigowym tempie, by nadrobić czas konieczny na naprawę z użyciem części z neapolitańskiego magazynu!!). Za drugim, po starcie z Aten nowoczesną, lecz delikatną Lancią Aprilią, dojechał do Monaco, ale nie był w stanie kontynuować udziału w próbach sportowych, bo filigranowe zawieszenie Lancii nie nadawało się już do użytku.

Najbardziej udany był start ostatni, w 1939r., odbyty z pilotem Witoldem Pajewskim na Oplu Olympia z warszawskiej montowni. Załoga wybrała wtedy najwyżej punktowaną trasę z Tallina i jako jedyna pokonała ją z kompletem punktów: podczas gdy konkurenci zostali opóźnieni przez ciężkie śniegi w okolicach Warszawy, znający okolicę Marek poradził sobie w wyznaczonym czasie. Ostateczny wynik Polaków to piąte miejsce w klasie 1,5 litra i 32 w klasyfikacji generalnej.

Foto: public domain

Firma Lilpop, Rau & Loewenstein nie omieszkała pochwalić się sukcesem w swych reklamach

Skan udostępnił Sławek Poros

Jadący z Markiem Witold Pajewski był współtwórcą Automobilklubu Śląskiego (do 1937r. – Śląskiego Klubu Automobilowego) i wieloletnim jego prezesem. Pełnił też różne funkcje w PZM i był wielokrotnym komandorem Rajdu Wisły. Sam startował w Rajdzie AP w 1939r. (jako członek drugiego zespołu Chevroleta) oraz w Rallye Monte Carlo.

Właśnie ten ostatni wyczyn – przejazd z Tallina do Monaco – pragnie powtórzyć zespół Śniadanie & Gablota. Ich trasa biegnie inaczej, ponieważ do Królewca lepiej się dziś nie zapuszczać, zaś w Polsce wypada odwiedzić rodzinne miasto i kilka osób w innych regionach.

Grafikę udostępnił Sławek Poros

W tym celu w ubiegłym roku został zakupiony pięknie zachowany Opel Olympia z 1939r. Samochód był już publicznie pokazywany w Rozalinie…

Foto: caroseryjni.pl

…i w Muzeum Motoryzacji WENA w Oławie.  

Foto: caroseryjni.pl

Teraz zaszczytu przedstawienia auta dostąpiła też Automobilownia.

***

Co dotąd zrobiliście przy 86-letnim aucie? – zapytałem Sławka. „Jeszcze nic nie robiliśmy, dopiero zaczynamy, bo czekaliśmy między innymi na Twoją wizytę„. No pięknie, przez moją opieszałość Załodze zostało ledwie trzy miesiące, by Opla rozebrać, przejrzeć, złożyć i solidnie przetestować przed wyruszeniem w trasę liczącą 4.000 km. Ale przynajmniej sam mogłem doświadczyć auta w postaci nierestaurowanej.

Wóz pochodzi ze Szwecji. Tam został zmontowany (w trybie podobnym do „montażu” włoskich Fiatów na Żeraniu – przez przykręcenie kół, akumulatora i podobnych drobiazgów, jedynie w celu ominięcia cła na gotowe pojazdy). Następnie, w styczniu 1939r., kupił go brygadzista ze znanej do dzisiaj firmy Skanska. Łodzianie, którzy są czwartymi właścicielami od nowości, sprowadzili auto z Gotlandii – bałtyckiej wyspy, gdzie samochody żyją długo i zdrowo, ze względu na niesolenie dróg, niewielkie przebiegi i ponadprzeciętną dbałość właścicieli. Nawet lakier koloru Marinetiefblau pozostał w większości fabryczny!!

Przedwojenny lakier nie może wyglądać idealnie, ale patrząc na niego i tak nie chce się wierzyć, że jest aż tak stary (pomalowane są prawdopodobnie tylko błotniki)

Foto: praca własna

Zeppelin jako maskotka – to mogli wymyślić wyłącznie Niemcy 🙂 W każdym razie genezę już znamy.

Foto: praca własna

Dotąd jeździłem już kilkoma autami międzywojennymi, ale jedynie klasy wyższej i zazwyczaj amerykańskimi. Dlatego bardzo ciekawił mnie tylko czterometrowy, półtoralitrowy Opel – choć i on nie jest całkiem typowy, bo samonośne nadwozie, niezależne zawieszenie, hydrauliczne hamulce i blisko 40-konny silnik z górnymi zaworami i pompą wody nie były wówczas standardem w klasie popularnej.

Stylizacja jest typowa dla końcówki Epoki Niklu: wystające błotniki i stopnie do wsiadania zostały już zredukowane, reflektory wbudowane w przedłużenia bocznego profilu, a cała sylwetka zaokrągliła się i wyraźnie upodobniła do Chevroletów. Podstawową formą nadwozia był dwudrzwiowy sedan – to też przejaw postępu, bo jeszcze na początku dekady dominowały otwarte tourery, w ogóle niezabezpieczające przed wpływami atmosferycznymi.

Foto: praca własna

Również z przodu Olympia wygląda jak baby-Chevy, dzięki czemu oferta europejskich montowni GM – w tym warszawskiego Lilpopa – wyglądała spójnie. Nie ma plakietki z „Dyskobolem”, której nie montowali w „poliftingowej” serii OL38. Egzemplarz ma odtworzone tablice rejestracyjne (na co dzień przykryte legalnymi, żółtymi) oraz numer startowy Marka i Pajewskiego. Przy okazji przypomnę, co usłyszałem w wywiadzie z Janem Ripperem: że kształt tablicy z Rallye Monte Carlo jest inspirowany łopatką, jaką krupierzy w kasynie zgarniają ze stołu przegrane żetony.

Foto: praca własna

Na nawierzchniach nieutwardzonych, którymi prowadziła spora część naszej przejażdżki, bardzo przydaje się 19-centymetrowy prześwit. W czasach świetności Olympii tak właśnie wyglądały typowe drogi, które konstruktorzy musieli brać pod uwagę.

Foto: praca własna

Dach Olympii wykonywano jako pojedynczą wytłoczkę, zamiast typowego wówczas spawania mniejszych kawałków. Wymagało to zaawansowanej technologii, którą najwcześniej – w sezonie ’35 –  opanowało właśnie GM, nazywając ten patent turret roof. Tłoczone z blachy były też felgi rozmiaru 5 x 16 (tutaj w wersji pełnej, choć równolegle występowały takie z czternastoma otworami). Szerokie użycie wytłoczek obniżało koszty, ale tylko przy założeniu wypuszczania naprawdę wielkich serii.

Foto: praca własna

Tył też jest jednolity – tak bardzo, że nie ma nawet otwieranej klapy bagażnika. Reklamy mówiły, że to zaleta, bo chroni bagaże przed kurzem i utrudnia zadanie złodziejom, choć właściwe przyczyny były technologiczne. Dobrze jednak, że jakikolwiek bagażnik już jest, bo kilka lat wcześniej trzeba było przytraczać walizy na zewnątrz karoserii.

Foto: praca własna

Tak to wygląda po odchyleniu oparcia tylnej kanapy

Foto: praca własna

Bardzo ciekawiło mnie, jak ma się sprawa przestrzeni w kabinie przedwojennego auta klasy czterech metrów. Teraz już wiem: do DeSoto czy Packarda Opel nie ma oczywiście startu, ale nie można też mówić o ciasnocie. Kolejna epoka przyniosła wielki regres w tej kwestii, podarowała za to automobilistom duże bagażniki.

Foto: praca własna

Tu nie da się rozciągnąć nóg ani założyć na głowę cylindra, jak np. w równoletnim Chevrolecie, jest jednak znacznie lepiej niż w modelach z lat 50-tych, a i siedzenia są po przedwojennemu wygodne

Foto: Sławomir Poros

Drzwi otwierają się bezpiecznie, to jest z wiatrem, ukazując wygodną kanapę tapicerowaną sztruksem. Pod nimi, na przednim słupku…

Foto: praca własna

…znajduje się plakietka z nazwiskiem i gotlandzkim adresem niegdysiejszego właściciela. 

Foto: praca własna

Kabina jest oczywiście dużo węższa niż w autach amerykańskich, a kierownica ogromna, jak na dzisiejsze standardy, jednak jadący nie przeszkadzają sobie nawzajem (tyle że jest ich dwóch, trzecia osoba tu raczej nie wejdzie). W kokpicie wycięto aż dwa schowki, niestety niezamykane. Wycieraczki w spoczynku nieco ograniczają widoczność, działają natomiast sprawnie, bo napędza je bezpośrednio silnik, linką podobną do sterującej szybkościomierzem (tempo pracy zależy więc od obrotów silnika, ale nigdy nie spada do zera, jak zdarza się to przy wycieraczkach podciśnieniowych). Za wentylację odpowiadają jedynie okna: opuszczane szyby w drzwiach oraz uchylane fletnerki i szyby tylne. Szyba czołowa jest nieruchoma, a na system nawiewów nie dało się jeszcze liczyć.

Foto: praca własna

Pod kokpitem widzimy akcesoryjną nagrzewnicę (specyfika szwedzka), podwójnie wygiętą dźwignię przekładni, drugą prostą od hamulca ręcznego, nad pedałem gazu nożny przycisk rozrusznika, a na lewo od sprzęgła – malutki grzybek przełączający światła mijania/drogowe.

Foto: praca własna

Instrumenty są proste: stacyjka, wyżej włącznik świateł, na podszybiu kierunkowskazów (ramieniowych). Termometr wody został dołożony niefabrycznie – producent jako jedyną sygnalizację przegrzania przewidywał kłęby pary spod maski.

Foto: praca własna

***

Skromne, popularne auto z lat 30-tych, w sam raz dla brygadzisty Skanskiej. To było dla mnie nowe i bardzo ekscytujące doświadczenie.

Przestronność kabiny, jak widać powyżej, jest całkiem niezła, bagażnik też już się pojawił. Na miękkiej kanapie siedzi się jak w pokoju gościnnym – z tą tylko różnicą, że samochód się porusza, i to po nie zawsze równej drodze, więc bez solidnego podparcia kości po pewnym czasie cierpią. Jak chcecie przejechać tak 4.000 km? – spytałem Właścicieli. „Jak najbardziej rozważamy montaż nowocześniejszych siedzeń„. Nie dziwię się wcale, podziwiam za to dawnych automobilistów, którzy „nowocześniejszych siedzeń” w ogóle nie znali. Ale nie od dziś wiadomo, że to byli ludzie nie tyle ze stali, co z najwytrzymalszego włókna węglowego. Życiorys Tadeusza Marka potwierdził to wielokrotnie.

Pod maską bez sensacji – jeśli nie liczyć linki napędu wycieraczek i kilku otworów do smarowania łożysk

Foto: praca własna

Silnik Olympii uruchamia się palcami prawej stopy bacząc, by nie wcisnąć piętą gazu. Światła, chcąc nie chcąc, włączyć trzeba, choć prądnica ma moc całych 90 watów, więc przy świecących reflektorach mało co ładuje. Biegi są już cztery, ułożone w klasyczne H, ze wstecznym na lewo od jedynki, trzeba jednak uważać na małą odległość między płaszczyznami. Skrzynia nie ma synchronizacji, więc wyższy bieg należy wrzucać z szybkim puszczeniem sprzęgła na luzie (co nie sprawia większego problemu), a redukować z dodatkowym podniesieniem obrotów gazem (tu trzeba trochę więcej wyczucia, ale to też nic strasznego). Silnik jest oczywiście bardzo elastyczny, więc biegi redukuje się rzadko.

Prowadzenie nie wymaga zbyt wiele siły. Nawet na postoju opór kierownicy jest akceptowalny (zapewne dzięki jej wielkości), a 11,5-metrowa średnica skrętu przypomina dzisiejsze kompakty (choć subiektywnie wydaje się gorsza, z uwagi na niewielkie gabaryty Olympii). Najciekawszym wrażeniem jest jednak to, że na jako-tako równej szutrówce jazda jest gładsza i bardziej komfortowa niż na podniszczonym asfalcie. Najwidoczniej zawieszenie projektowano na nawierzchnie miękkie i łagodnie pofalowane, a nie na choćby delikatne, ale gwałtowne uderzenia – dlatego np. listwowe progi zwalniające trzeba pokonywać w tempie marszu, jak obniżonym E46 :-). Podkreślam jednak, że i szuter musi być stosunkowo równy, bo przy głębszych wyrwach konieczne jest zwolnienie do dwudziestki, praktycznie jak w dzisiejszym samochodzie.

Czytając wspomnienia Rychtera zawsze zastanawiałem się, jak oni szaleli po straszliwych dziurach po 100-120 km/h? Po polnej przejażdżce Olympią… dalej tego nie wiem, bo w zobrazowanych warunkach rozsądne prędkości nie przekraczają wcale tych, które rozwinąłbym współczesnym autem. „Dziś jeździmy delikatnie, bo dbamy o zabytek, a oni na rajdach walczyli o sekundy, nie zważając na sprzęt” – wyjaśnia pan Sławomir senior. Fakt, że Rychter własnoręcznie wzmacniał zawieszenie w swym Chevrolecie, a na okoliczność prób szybkościowych montował lotnicze pasy bezpieczeństwa, by pasażerowie nie połamali sobie karków o sufit. Z tym że o ile resorom zawsze można dołożyć po dodatkowym piórze, to kręgosłupom już nieszczególnie. Oni naprawdę mieli pancerne organizmy…

Foto: Sławomir Poros

Reklamy zachwalały zdolność Olympii do stałego utrzymywania prędkości 100 km/h, ale Sławek mówi, że dziś granicą rozsądku jest 80, natomiast nasza przejażdżka miała miejsce na polach i fragmencie miasta, gdzie nie przekraczaliśmy 40 z uwagi na przedwojenne hamulce (z tego samego powodu jeszcze wolniej jechał pan Franciszek, gdy wiózł nas przez miasto Renault Celtaquatre). Ja wsiadając do każdego zabytkowego auta zaczynam od próby hamowania, by wiedzieć, na ile mogę liczyć – tu też to zrobiłem i odtąd wolałem jechać wolniej niż pozwalają znaki. Oczywiście przy zachowaniu odpowiedniego marginesu da się uczestniczyć w dzisiejszym ruchu: nie przeszkadzają ani słabe hamulce (oczywiście o ile nie dojdzie do sytuacji awaryjnej) ani niesynchronizowana skrzynia, której po minimum praktyki nie warto demonizować. Dużym plusem jest zużycie paliwa – około 10 litrów na 100 km, czyli bardzo umiarkowane jak na samochód z Epoki Niklu.

***

Chyba się udało: przejechać przedwojennym Oplem przez pole i miasto, odczarować niesynchronizowaną przekładnię i antyczne, jednoobwodowe hamulce wymagające naprawdę mocnego nacisku na pedał, sporo dowiedzieć się o marketingu Olympii i… zawrzeć to wszystko w pojedynczym artykule o zwyczajowej objętości.

A czy załodze stareńkiej Olympii uda się przemierzyć prawie całą Europę, z Tallina aż do Monaco? Myślę, że jeśli było to wykonalne w 1939r., to będzie i w 2025. Obu panów czeka jeszcze dużo pracy przy przygotowaniach, ale wierzę, że wszystko pójdzie pomyślnie. Gorąco kibicuję i obiecuję przekazywać wieści, które do mnie dotrą. Zachęcam też zainteresowanych, by sprawdzali je u źródła, na stronach Śniadanie i Gablota oraz Tejsted.pl – które rekomenduję już dziś, dla artykułów, które się tam znajdują. Szerokiej drogi!!

Foto tytułowe i końcowe: Sławomir Poros

Jeśli podobał Ci się artykuł – możesz rozważyć postawienie mi symbolicznej kawy (bez wpływu na dostępność treści bloga, przeszłych i przyszłych  – one są i zawsze będą całkowicie darmowe i całkowicie niekomercyjne)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

21 Comments on “PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: MONTE OLYMPIA

  1. Rzadko zdarza się, że wygląd przed- i poliftowych wersji jednego modelu jest przeze mnie tak skrajnie oceniany. Pierwsza seria bardzo mi się podoba, druga – wcale. Może przez skojarzenia z Moskwiczem? xD

    • No właśnie to jest paradoks, że Wehrmacht w dużej części wyposażyły zakłady GM i Forda…

      • Krążą brzydkie plotki, że zza oceanu płynęły spore sumy pieniędzy na partię Hitlera, z uwagi na żywe zainteresowanie eugeniką wśród pewnych środowisk w USA, a wprowadzanie założeń tej „filozofii” w życie przez tegoż Hitlera. Także paradoksów pewnie jest więcej.

      • Plotek, a co gorsza sprawdzonych faktów o ścisłej współpracy Amerykanów z Hitlerem jest niestety więcej – było na przykład takie przedsiębiorstwo jak American IG Farben (dla przypomnienia: IG Farben to producent Cyklonu B, największy koncern chemiczny na świecie oraz największy wyzyskiwacz przymusowych pracowników w historii, miał np w swoim posiadaniu co najmniej jeden obóz koncentracyjny) amerykański oddział ściśle współpracujący z niemiecką centralą – dzięki niemu hitlerowcy zamówili w 1939 roku na kredyt benzynę lotniczą w USA za kwotę 20 mln dolarów, oraz gigantyczne zapasy magnezu – surowca do produkcji materiałów wybuchowych. Kredyt nie został spłacony, ale zapasy się przydały.
        Tymczasem IBM zorganizowało hitlerowskim Niemcom super dokładny i nowoczesny system selekcji informacji – będący protoplastą maszyn komputerowych. Dzięki niemu błyskawicznie wyłapano i wytropiono wszystkich europejskich Żydów (w podbijanych krajach), a także dzięki niemu zorganizowano pracę obozów koncentracyjnych, prac przymusowych i niemieckich kolei. Polecam książkę Edwina Blacka „IBM i holocaust”. Zawsze jak o tym czytam, to mi się automatyczny nóż w kieszeni otwiera, sorry za te przykre fakty.

      • Nie ma potrzeby przepraszać – o historii trzeba pamiętać, żeby wyciągać wnioski na przyszłość.

  2. Fajny Opel. Jeszcze w latach 70tych konkurowali z najlepszymi. A obecnie słowa Opel i niezawodny w jednym zdaniu użyte to oksymoron.

    • GM pomiędzy latami 20-tymi i kryzysem naftowym to była taka potęga, jak dzisiaj Google albo Apple.

  3. Po sprawdzeniu w street view adresu pierwszego właściciela okazuje się, że aktualni mieszkańcy kontynuują tradycje użytkowania budżetowych modeli Opla 😉

    • Też sprawdzałem, ale nie chciałem w artykule robić halo wokół czyjegoś prywatnego domu 🙂

  4. Budynek autosalonu Kummera przy Wigury 7 w Łodzi dalej stoi. Zamieniono tylko bramę wjazdową na teren do stacji obsługi na jedną z witryn sklepowych. Do lat 70. była tam stacja obsługi i sklep Motozbytu, później prywatny serwis samochodowy i chyba motocyklowy. Teraz we frontowym budynku są sklepy (jeszcze 8 lat temu kupowałem tam bajeczne włoskie gresy).

    • W Krakowie stoi kamienica, w której Wilhelm Ripper otwarł pierwszy warsztat samochodowy w Galicji, nazwany Auto-Palais (w 1912r.). Adres – ul. Smoleńsk 29-31.

  5. Niesamowicie ciekawa historia pojazdu. Myślałem, że takie popularne wozy, które przetrwały do dzisiejszych czasów mają sporo niewiadomych w swojej przeszłości. Haha, wychodzi, że 10 letnie auto z Niemiec od tzw. turasa skrywa znacznie więcej tajemnic, niż kilkudziesięcioletni opel:)
    Zaskoczyło mnie też jak zaawansowana była to konstrukcja. Niby wiedziałem, że samonośny, ale jednak te detale robią wrażenie.

  6. Może nie do końca na temat, ale dziś Kaliningrad to znów Królewiec, a obwód nazywa się królewiecki. Zostało to oficjalnie zmienione już ponad dwa lata temu. 😉

  7. O kurcze, dopiero co z kolega naprawialismy taki silnik ktory ktos kiedys zamontowal do starego widlaka „clark”
    Zalozylismy tam gaznik od seata Marbelli 850 bo pasowal na rozstaw srub no i taki mielismy bo kieds mialem taka Mitabelke i zalozylem tam gaznik od cieniasa 900 ale nie pomoglo, dalej szarpal, mialem zakladac jeszcze elektroniczny zaplon z 900tki ale ostatecznie sprzedalem Mirabelke,
    A orginalny gaznik z tego silnika byl tak zaregulowany na smierc ze juz sie do niczego nie nadawal, ten Mirabelkowy fajnie tam dziala

  8. Oplem do Monte to piękna inicjatywa! Porusza wszystkie czułe struny petrolheadów. Z całych sił kibicuję!

  9. Ten co Hindenburegiem poleciał do Ameryki południowej to chyba raczej był 50 niż 500-tysięczny??