PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: NIEPOLSKI FIAT
To było rzadkie auto, choć wtedy, jako dzieciak, nie wiedziałem jeszcze, że aż tak rzadkie. Jeden egzemplarz, intensywnie czerwony, widywałem regularnie na spacerach z dziadkiem, w pobliżu Parku Krakowskiego. Inne zdarzały się bardzo sporadycznie, ale to wystarczyło bym rozpoznawał model, który nazywałem Fiatem 128. Nie zauważyłem, że to tylko część właściwego oznaczenia – dopiero późniejsza lektura książki Zdzisława Podbielskiego uświadomiła mi, że “normalne” 128 to taka śmieszna Zastava z kanciastym tyłem, a ten spod parku to tylko niszowa odmiana sportowa. Widocznie na kilkulatku ten wóz nie robił aż tak bajeranckiego wrażenia – może poza potrójnymi, trójkolorowymi lampami tylnymi, które bardzo mi się podobały. Podobają się zresztą do dziś.
Gdy zacząłem poważnie zgłębiać historię motoryzacji, dowiedziałem się, że w ciągu sześciu lat – 1974-79 – FSO zmontowała tylko 824 egzemplarze, ale Włosi sprzedali ich aż ponad 330 tysięcy, w dwóch kolejnych wydaniach: najpierw, w latach 1971-75, z dwudrzwiowym nadwoziem coupè, a potem, do 1980r., jako trzydrzwiowego liftbacka. W tamtym czasie Europa bardzo ceniła małe, sportowe autka, szczególnie te z włoskim charakterem.
W Polsce wyglądało to inaczej: każdy samochód, mały czy duży, pełnił rolę rodzinnego minivana, a z doskoku i dostawczaka, dlatego coupé było czystą abstrakcją. Po co montowano je na Żeraniu? Do głowy przychodzi mi scenka z serialu “Alternatywy 4“, gdzie towarzysz Winnicki załatwia sobie przydział na mieszkanie, wypisując prezesowi spółdzielni “talon na Mirafiori“. Rozochocony prezes odpowiada: “Ja lubię jazdę z wygodami, ale moje dziecko marzy o sportowym wózku” – po czym bez słowa dostaje drugi glejt. Akcja serialu działa się wprawdzie już po zakończeniu produkcji 128p Sport, ale i w latach 70-tych takie “dzieci” już jak najbardziej istniały, a liczba 824 egzemplarzy wydaje się pasować do tej hipotezy.
Istnieli też oczywiście tzw. prywaciarze i inni dewizowcy, uwielbiający zadawać szyku. Oficjalnie tylko za dewizy kupowało się wszystkie “elitarne” modele Polskich Fiatów: 127p, 128p Sport, 131p Mirafiori i 132p, “montowane” na Żeraniu przez założenie do prawie gotowego auta polskiej tabliczki znamionowej, opon, akumulatora i mało czego więcej – by tylko móc powiedzieć, że to “nasza produkcja”. Mimo polskiego pochodzenia zupełna niedostępność tych modeli dla Polaków-szaraków i ich względna nowoczesność roztaczały nimb prawdziwego luksusu.
***
Fiat 128 był wielkim przełomem, bo jako pierwszy model marki miał zblokowany, poprzeczny zespół napędowy z przodu. Większość Europy, zwłaszcza północnej, kojarzy ten układ z Volkswagenem Golfem, ale Włosi do dziś nazywają go disposizione Giacosa – od nazwiska Dante Giacosy, legendarnego konstruktora większości Fiatów Epoki Chromu. 128 zadebiutowało w 1969r. – cztery lata przed Golfem, uważanym za pierwszy nowoczesny kompakt. Fakt, że pierwotnie nie miał piątych drzwi, jeśli jednak popatrzymy na wersję jugosłowiańską… Zastava 1100 weszła do produkcji w październiku 1971r., czyli wciąż długo przed Golfem. A to i tak nie pierwsza przednionapędówka koncernu, bo tak samo skonstruowane Autobianchi Primula było wytwarzane już od 1964r., jako swego rodzaju “testowanie na produkcji”, by użyć języka dzisiejszych informatyków. Stąd właśnie nazwanie tej koncepcji “układem Giacosy”.
Mimo formy sedana Fiat 128 był całkiem pakowny, jak na swe gabaryty (3.850 x 1.590 mm), bo w komorze silnika umieszczono nie tylko cały zespół napędowy, ale też akumulator i koło zapasowe (by oszczędzić miejsce, konstruktorzy zawiesili przednie koła na kolumnach McPhersona). Za osią tylną – wykorzystującą wahacze poprzeczne i poprzeczny resor – pozostał natomiast zbiornik paliwa: to nie jest rozwiązanie najbezpieczniejsze, ale w latach 60-tych było jeszcze powszechne.
Foto: public domain
Przywykłych do widoku Zastavy taki tył może trochę razić
Foto: public domain
Zupełnie nieznana u nas, usportowiona wersja Rally miała jeszcze inne lampy
Foto:
Taką samą egzotyką jest poza Włochami kombi 128 Panorama. Produkowano je krótko – tylko do 1972r.
Foto:
Sedan został Europejskim Samochodem Roku 1970. Dziennikarze uznawali go za najnowocześniejszy i najbardziej przemyślany pojazd kompaktowy Europy. Zresztą nie tylko oni: Giorgio Giugiaro opowiadał, że prezentując w Wolfsburgu wstępne szkice projektu Volkswagena Golfa zobaczył tamtejszych inżynierów wnikliwie studiujących rozłożone na czynniki pierwsze podzespoły Fiata 128. Być może wyłażą teraz ze mnie uprzedzenia, ale uważam, że warto o tym wspomnieć wobec wszechobecnego wychwalania Golfa jako “pierwszego nowoczesnego kompaktu w dziejach”. Tymczasem przejdźmy do sportowych odmian Fiata.
***
W końcowej Epoce Chromu prawie wszyscy produkowali niedrogie auta sportowe, oparte na wielkoseryjnej mechanice. We Włoszech były to Lancia Fulvia, Alfa-Romeo GT i sportowe odmiany prawie każdego Fiata, poza nimi – np. Renault 15/17, Opel GT i Manta czy Ford Capri. Duża popularność segmentu pozwalała inwestować weń większe środki i np. przygotowywać osobne struktury nadwozi. Fiat 128 nie był wyjątkiem: jego rozstaw osi zmniejszono o aż 22 cm (do 2.223 mm), dodano specjalne wzmocnienia konstrukcji i całkowicie przeprojektowano zawieszenie, oczywiście pod kątem własności jezdnych – bo w tamtych czasach rodzinne kompakty miały być pakowne i wygodne, nie wyścigowe. W coupé powiększono też bak (z 38 do 50 litrów), bo zasięg i rozkład masy znaczyły tu więcej niż odrobina przestrzeni bagażowej.
Coupé mierzyło 3.808 x 1.560 mm. Stylistyka autorstwa Paolo Boano z Fiat Centro Stile była dość śmiała, jak na adaptację sedana segmentu C, jednak prasa przyjęła ją chłodno. Chwaliła za to przestronność kabiny i wciąż spory, 320-litrowy kufer. Na górnym zdjęciu widzimy bazową wersję S…
Foto: materiał producenta
…podczas gdy elegantsza SL miała między innymi okrągłe reflektory, dodatkowe chromy, progi malowane na czarny mat, sportowe felgi, światło wsteczne i czarny pasek na pokrywie bagażnika. Wnętrze różniło się lepszymi fotelami, obszywaną kierownicą, schowkiem na tunelu środkowym i dodatkowymi wskaźnikami (obrotomierz, termometr wody).
Foto: materiał producenta
W 1975r., po kryzysie naftowym i załamaniu sprzedaży sportowych aut, Fiat dodał trzecie drzwi, by nadać modelowi pozory praktyczności (prócz łatwiejszego załadunku użytkownicy zyskali dodatkową przestrzeń z tyłu, zwłaszcza na głowy). Nadwozie zyskało konieczne wzmocnienia tyłu, a nazwa zmieniła się na 128 3p. Te same modyfikacje przeszły auta “montowane” w Warszawie – bo one przyjeżdżały z Włoch w stanie praktycznie gotowym.
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Występowały dwie wersje silnikowe: 1,1 i 1,3 litra, różniące się średnicą cylindra. Rozwijały moce 64 i 75 KM oraz prędkości maksymalne 156 i 164 km/h – znakomite, jak na ten litraż, z tym że jedyna dostępna przekładnia miała cztery biegi, co psuło komfort w trasie. Silniki nie różniły się od zastosowanych w sedanie – poza osprzętem typu wydech czy dwuprzelotowy gaźnik, podnoszącym moc o 8 KM w obu przypadkach.
***
W tym miejscu mógłbym się jeszcze poprodukować na temat polskich konotacji modelu: jego udziału w serialu “07 Zgłoś się” (gdzie kaskaderską ucieczkę ulicami Warszawy pięknie odegrał sam Marek Varisella), albo o upodobaniu żywionym doń przez polskie gwiazdy estrady (128p Sport jeździli Jerzy Połomski, Maryla Rodowicz i Marek Grechuta, którzy odsprzedawali sobie kolejno ten sam wóz, po drodze niejednokrotnie rozbijany – co wiele mówi o motoryzacyjnej rzeczywistości PRL). Produkować się jednak nie będę, bo… już w trakcie spotkania dowiedziałem się, że przedstawiany egzemplarz – należąca do Macieja z Tarnowa 1,3-litrowa trzydrzwiówka rocznik 1978 – wcale nie pochodzi z FSO, tylko z (zachodnio)niemieckiego Heilbronn.
Bo może nie wszyscy wiedzą, że to właśnie tam do całkiem niedawna mieściło się niemieckie przedstawicielstwo Fiata. Dysponowało ono własną montownią, która w latach 1929-73 dla ominięcia ceł złożyła ponad 412 tys. samochodów. Siedziba Fiat Deutschland pozostała w Heilbronn aż do 2006r., kiedy przeniesiono ją do Frankfurtu. Swoją drogą zawsze rozczula mnie waga dawnych aut – tutaj 1.170 kg to nie masa własna, a DMC !!
Foto: praca własna
Niemieckie pochodzenie egzemplarza jest o tyle ważne, że tylko w RFN sprzedawano najbogatszą wersję 128 3p GLX – z tylnym spoilerem, tylną wycieraczką ze spryskiwaczem, zagłówkami foteli i specjalną tapicerką (tylko pod koniec produkcji nieduża liczba takich aut trafiła na rynek włoski, jako seria limitowana). Maciej miał szczęście dorwać właśnie taką sztukę.
Samochód przeszedł pełną odbudowę w tarnowskiej firmie MotoPasja, którą kiedyś już odwiedzaliśmy i gdzie mieliśmy okazję przyjrzeć się procesowi restaurowania zabytkowego samochodu. Procesowi, który – przypomnę – potrafi trwać kilka lat, wymagać ponad półtora tysiąca roboczogodzin i kosztować jak nowy model segmentu E, albo więcej. Gdy jednak przeprowadzić ją porządnie, rezultat zapiera dech w piersiach.
Kontakt do Macieja dał mi Tadek – jeden ze wspólników MotoPasji, bardzo dumny akurat z tego dzieła. Dlaczego? Bo z przyczyn kosztowych pełnej restauracji nieczęsto poddaje się kompaktowe samochody plebejskiej marki, o pojemności 1,3 litra. Nawet takie z nadwoziem sportowym. “Wpadniesz, przejedziesz się – zobaczysz, jak może prowadzić się ponad 40-letnie auto, jeśli zostało zrobione i poskładane jak należy“.
Nie wiem, ile takich Fiatów zostało jeszcze na świecie, wiem jednak, że ten egzemplarz z pewnością należy do najlepszych. On jest w zasadzie nowy, a pod wieloma względami nawet lepszy, choć odbudowany z najwyższą dbałością o oryginalność.
Foto: praca własna
***
Co można poprawić, nie tuningując i nie modyfikując? Wiele zależy od punktu wyjścia: w latach 70-tych Włosi nie słynęli ze staranności pracy (tak po prawdzie, to nie słynęli z niej nigdy), więc zdolny rzemieślnik, wkładający w swą robotę serce, jest w stanie np. obrobić i wyważyć układ korbowy z dalece wyższą precyzją. Podobnie z każdym innym elementem – dlatego przykładowo drzwi w 128 Macieja zatrzaskują się tak lekko i z takim odgłosem, jak w bezwypadkowym Mercedesie.
Jak to w tamtej epoce, Fiat 128 ma jeszcze chromowane błotniki, ale już czarną atrapę i czarny, gumowy ochraniacz zderzaka, spełniający jego praktyczną funkcję. Dziób z podwójnymi reflektorami wygląda dynamicznie i sportowo.
Foto: praca własna
Reflektory Elma pozostały oryginalne – zostały tylko rozebrane, odnowione, wypolerowane i złożone z powrotem. “Tylko”…
Foto: praca własna
Sylwetka straciła na przejściu z dwojga na troje drzwi. Zrobiła się klockowata, ale co poradzić – praktyczność rzadko bywa piękna. Na osłodę klientom została lepsza widoczność i… rasowa włoska nazwa – bo wersję 3p producent nazywał berlinettą, dokładnie jak Ferrari (co jest oczywiście nieścisłe, bo Ferrari nie mają trzecich drzwi).
Foto: praca własna
Z drugiej strony – takiej klockowatości życzyć można każdemu. Słupek środkowy istnieje, choć sprytnie kryje się pod listwami, a proporcje są świetne – wydłużenie drzwi i skrócenie rozstawu osi wyszło im bardzo na zdrowie. I jeszcze jedno: ogólnie nie lubię samochodów czerwonych, jednak sportową włoszczyznę dla siebie kupiłbym właśnie taką. Ten lakier nazywa się rosso arancia (czerwień pomarańczy – pewnie chodzi o te sycylijskie, z Katanii) i świetnie współgra z charakterem modelu.
Foto: praca własna
Tylne szyby nie opuszczają się, tylko uchylają. Jadącym z tyłu nie daje to pełnego komfortu, ale tym z przodu zapewnia dobrą wymianę powietrza, bez huku i urywania głów. Wszystkie szyby są zabarwione na zielono – to jeszcze jeden wyróżnik niemieckiej wersji GLX.
Foto: praca własna
Tylne słupki wyglądają masywnie, ale o dziwo, nie ograniczają nadmiernie widoczności. Spoiler i tylna wycieraczka ze spryskiwaczem to prawdziwe rarytasy, znów występujące tylko w GLXie.
Foto: praca własna
Klapki wlewu paliwa nie ma – jest tylko zamykany na kluczyk korek
Foto: praca własna
Z tyłu auto wygląda odrobinę archaicznie i chyba najmniej sportowo…
Foto: praca własna
…ale potrójne lampy to prawdziwy cymes. Przez takie smaczki uwielbiam Epokę Chromu – nawet u jej schyłku stylistom wciąż jeszcze starczało kreatywności na takie detale.
Foto: praca własna
Pięknie prezentują się felgi Cromodora: z oponami 185/60 R13 (ambitniejszymi od oryginalnych – pełnoprofilowych 145-tek). Jako wykonane z magnezu nie nadawały się do lakierowania proszkowego, lecz efekt i tak jest wspaniały.
Foto: praca własna
Lusterka to też Cromodora. Wyglądają na dwustronne – w niejednym starszym lusterku szkło nie odbija tak, jak tutaj chromowane plecy.
Foto: praca własna
320-litrowy bagażnik przewyższa oczekiwania wobec auta sportowego: nie jest nawet szczególnie płytki, choć pod nim mieści się spory bak
Foto: praca własna
Z prawej strony widzimy odrębny zbiornik spryskiwacza tylnej szyby. Oczywiście oryginał.
Foto: praca własna
Drzwi zamykają się fenomenalnie. Od tego standardu odstają nieco tworzywa wnętrza, ale to w końcu tylko Fiat sprzed półwiecza, a MotoPasja z zasady nie przerestaurowuje samochodów, tylko zachowuje maksimum oryginalnej substancji.
Foto: praca własna
Zachowane zostały np. wkłady foteli i unikatowa tkanina tapicerska (niełatwe zadanie, ale było warto). Wymieniono jedynie wypełnienie i skaj.
Foto: praca własna
Wnętrze to typowy Fiat tamtej epoki, z detalami jako żywo przypominającymi swojskie 125p czy Ładę. Nie ma tu blichtru i kosztownego wykończenia, jest za to włoski, sportowy duch.
Foto: praca własna
Nadkola mocno wcinają się do wnętrza, pedały leżą dość blisko fotela i siebie nawzajem, do tego są przesunięte w prawo. To też urok klasyków z Italii. Przestronnością kabina nie grzeszy, a siedzisko leży głęboko – mimo to dominuje uczucie trzymania auta w ręce, niczym psa na krótkiej smyczy. O to chyba chodzi w wozie sportowym. Aha – w kokpicie nie ma zamykanego schowka. Niezamykanego zresztą też nie – jest tylko półka poniżej. Czarny prostokąt po prawej użytkownicy często wycinali w celu zamontowania radia (wówczas półkę zajmował zwykle głośnik, bo fabryka nic takiego nie przewidywała).
Foto: praca własna
W kokpicie panuje włoski chaos. Nie będę wyliczać wszystkich detali, jakie z dzieciństwa pamiętam z Łady, ale najciekawsze z nich to klamki, dźwignia hamulca ręcznego, zapalniczka z pomarańczowym podświetleniem i okrągłe, obracane nawiewy (niestety tylko dwa, co nie jest wystarczające, ale to włoskie auto – tam w lecie otwiera się okna, a mroźnej zimy po prostu nie ma). Dziwnie umieszczono lampkę oświetlenia wnętrza – w konsoli zamiast podsufitki (!?!?). Z nieoryginalnych dodatków Tadek namówił Macieja na manometr oleju, ale już nie na jego termometr, bo w jego miejsce klient wybrał zegarek.
Foto: praca własna
Wskaźniki mniej przypominają Ładę: mają czerwone skale i wskazówki, a do tego duże, prostokątne kontrolki. Tak jest bardziej rasowo. Napis FIAT na kierownicy ręcznie namalowała znajoma Macieja – artystka po ASP. Czasem aż trudno uwierzyć, ile pracy i rozmaitych umiejętności wymaga odbudowa starego auta.
Foto: praca własna
Tylna kanapa też siedzi nisko, więc z nogami jest kłopot. Za to nad głową miejsca więcej niż w pierwotnej wersji dwudrzwiowej.
Foto: Motopasja
***
Dawne Fiaty to ciekawe bestie. Z daleka wyglądają tanio, z bliska… chyba jeszcze bardziej, ale mają w sobie coś, co budzi w człowieku radość. Zarażają śródziemnorskim entuzjazmem – nawet jeśli pod maską kryją się dwa dychawiczne cylinderki robiące chłe-chłe-chłe i wydobywające z siebie maksymalnie osiemnaście koni.
Kabina 128 wymusza nienaturalną pozycję: niskie siedzisko, podkurczone i wykręcone w prawo nogi, wyciągnięte ramiona… Nie mam pojęcia, jakim cudem w ogóle to nie przeszkadza – być może z tego samego powodu, z którego w 500-tce Abarth tuż po ruszeniu zapomina się o fotelu przypominającym barowy taboret.
Silnik rozbrzmiewa wyraźnym, acz szlachetnym tonem. Tu widać rękę fachowców: po pierwsze – staranne wyważenie i montaż, po drugie – tłumiki, które zachowują fabryczny kształt, ale po autorskiej, Tadkowej przeróbce wnętrzności robią robotę już na postoju. Jeszcze lepiej rzecz jasna po ruszeniu, a najlepiej – na wysokich obrotach w tunelu (oczywiście przy uchylonych oknach). Tak, mieliśmy okazję. Tak jak przy Alfie 166 pisałem, że aż chce się jechać – tak samo jest tutaj, choć w nieco inny sposób.
Brzmienie silnika akcentują bardzo krótkie biegi. 75-konna 1,3-litrówka to najmocniejszy napęd 128-mki, ale i ona daje ledwie 94 Nm, dlatego by jechać, lenić się nie może. Przy setce obrotomierz wskazuje aż 4.300: każe to nie dowierzać w deklarowane przez fabrykę 164 km/h (wał musiałby przekroczyć 7.000 obr/min), za to tłumaczy doskonałe przyspieszenie. 12 sekund do setki to wynik ówczesnego, sześciocylindrowego Mercedesa 250, a wymuszone wysokie obroty pozwalają jechać żwawo praktycznie cały czas. W Polsce epoki Edwarda Gierka 128p Sport musiał naprawdę zwalać z nóg. 75 KM na 820 kg masy własnej oznacza ponad 90 KM na tonę, dodatkowo w okolicach 4.000 obrotów otwiera się drugi przelot gaźnika, co zaraz czujemy w plecach. Ten silnik uwielbia się kręcić, niczym Hondy z końca XX wieku. A że z powodu przełożeń kręcić się musi, to momentami naprawdę można zapomnieć, że ma tylko 1,3 litra i pochodzi z lat 60-tych.
Chyba, że wyjedziemy na ekspresówkę. Silnie krótkoskokowy motor (86 x 55,5 mm) – zwłaszcza po solidnej kuracji wyważająco-dopieszczającej – nie protestuje przeciwko wysokim obrotom, jednak hałasuje wtedy mocno. Najszybciej pojechałem 110: gdy wskazówka obrotomierza zbliża się do 5.000, a uszy krzyczą o litość, można docenić postęp ostatniego półwiecza. Choćby w formie większej liczby przełożeń, o co Fiat wręcz błaga. Za to przy niższych prędkościach silnik jest czystą radością, zarówno dynamicznie jak i akustycznie.
Skrzynia biegów – jak to u Włochów – działa mało precyzyjnie. Prawa płaszczyzna ruchu dźwigni – pomiędzy trójką i czwórką – leży dziwnie blisko lewej, co wymaga przyzwyczajenia. Sprawnej zmiany 2-3 nauczyłem się dopiero pod koniec przejażdżki, bo początkowo trafiałem w próżnię gdzieś z boku. Niewygodnie wchodzi też wsteczny, ale to akurat standard Epoki Chromu. Do tego wszystkiego można jednak przywyknąć, natomiast do braku piątego biegu raczej trudno. Najlepszą radą jest chyba po prostu omijanie autostrad i ekspresówek…
Jeśli chodzi o podwozie – tu też trzeba oddać honor jakości odbudowy: w niewielu przejażdżkach miałem do czynienia z praktycznie nowym samochodem sprzed ponad 40 lat, niewykazującym śladu luzów czy wibracji. Tutaj nie tylko nic nie stuka, nie puka i nie trzeszczy, ale też przy prędkości 110 km/h można puścić kierownicę na dowolnie długi czas i nie zauważyć najmniejszej odchyłki od kursu na wprost, ani utraty kontaktu z drogą na wybojach i dziurach. Stan przewyższa fabryczny, bo turyńska fabryka, wypluwająca kilkaset tysięcy samochodów rocznie, nie poświęcała każdemu z nich nawet ułamka tego czasu i serca, co warsztat restaurujący, a i materiały czy technologie były kiedyś inne. Auto odbudowane dzisiaj jeździ więc lepiej niż kiedykolwiek, choć zachowana została jego oryginalna charakterystyka. Tu nie ma tuningu, więc zawieszenie pozostało miękkie – zapewne nie tak jak w 128 sedan (bo konstruktorzy specjalnie je przeprojektowali), ale o niebo miększe niż np. w testowanej w tym roku, równoletniej Lancii Becie Monte Carlo. To szczerze mówiąc trochę mnie zaskoczyło – spodziewałem się większej sztywności. Ale to nie jest wada, tylko urok epoki i segmentu. Gdy dopasujemy swój temperament, 128 coupé sprawi mnóstwo frajdy – bo jego krótki rozstaw osi, niska masa i bezpośredni, niewspomagany układ kierowniczy świetnie współgrają z zadziornym, szybkoobrotowym silnikiem i bardzo przyzwoitymi hamulcami (tarczowo-bębnowymi). Trzeba tylko pamiętać, że nie jest to współczesny go-kart, tylko odmiana kompaktu skonstruowanego w latach 60-tych.
W zawieszeniu MotoPasja i tak dodała niefabryczną rozpórkę. Taki szczegół – podobnie jak “sekretne” wkłady tłumików – nie niszczy pierwotnego ducha modelu, a poprawia odbiór, dostosowując go do współczesnych oczekiwań. Poza tym silnik jest trudno dostępny: mimo że mały jak na tę wielkość komory, to szczelnie zakryty kołem zapasowym, obudową filtra powietrza, itp. Nie jestem mechanikiem, ale podstawowe elementy typu świece, rozdzielacz zapłonu czy nawet korek oleju wydają się kłopotliwe w obsłudze.
Foto: praca własna
***
MotoPasja zawsze dokładnie dokumentuje proces odbudowy samochodu, w artykule nie może więc tej dokumentacji zabraknąć.
Opisywany Fiat powstał z aż trzech dawców, bo dopiero trzeci zakupiony przez Macieja egzemplarz, pochodzenia niemieckiego, okazał się nadawać do odbudowy. Z kolei jego silnik – deklarowany jako 1,3 – w istocie był 1,1-litrówką, w dodatku jugosłowiańską. Trzeba więc było poszukać właściwego.
Udało się znaleźć dwa, z Fiatów X1/9. Wyglądały tak sobie…
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
…ale mozolna praca pozwoliła przywrócić świetność poszczególnym elementom. Na tym etapie kluczowe okazała się precyzyjna obróbka i wyważenie (np. wału korbowego z założonym kołem pasowym, zamachowym i dociskiem sprzęgła). Pozwoliło to usunąć wszelkie niedoróbki włoskiej produkcji masowej i zneutralizować długie late zużycia.
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Niektóre części trzeba było dokupić. Pompa oleju (na zdjęciu) okazała się dostępna, ale np. rolka napinacza paska klinowego przyleciała aż z USA.
Foto: MotoPasja
Nad gaźnikami pracował kiedyś na co dzień każdy mechanik. Dziś znalezienie fachowca graniczy z cudem!!
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
A oto i gotowy motor
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Jeden z dawców
Foto: MotoPasja
I ostatecznie wybrana baza – nigdy dotąd nie spawana i w rzadkiej, bogatej wersji z RFN
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Tego wnętrza, z tymi fotelami, nie wolno było odpuścić
Foto: MotoPasja
Bywało gorzej
Foto: MotoPasja
W tej branży wyrażenie “iść do piachu” nabiera zupełnie innego znaczenia
Foto: MotoPasja
Teraz dopiero wszystko widać
Foto: MotoPasja
Renowacja chłodnicy…
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
…i unikatowych reflektorów.
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Z tych hamulców niewiele już będzie
Foto: MotoPasja
Za to kolumny zawieszenia…
Foto: MotoPasja
…udało się zregenerować…
Foto: MotoPasja
…a nawet zachować pierwotne śruby z logo producenta – bo oryginalność przede wszystkim.
Foto: MotoPasja
Regeneracja foteli z pozostawieniem fabrycznej tkaniny
Foto: MotoPasja
Przekładnia kierownicza też dostała drugie życie
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Czas na prace najżmudniejsze i najkosztowniejsze – czyli blacharskie
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Dokładność wykonania i spasowania jest tutaj kluczowa
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Porządna galwanizernia to też prawdziwy skarb
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Przygotowanie do położenia epoksydu
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Jedziemy z koksem
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
A teraz rosso arancia
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Można montować
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Orzeł wylądował!!
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
***
Fajnie ogląda się zdjęcia, choć warto sobie uświadomić, że one pokazują prawie dwa lata pracy całego sztabu specjalistów z wielu dziedzin, wyposażonych w najlepszy sprzęt i odpowiednie materiały, oraz niekończące się poszukiwania części. To rzadka sytuacja, że takie środki zostają zaangażowane w odbudowę pojazdu klasy Fiata 128 – tym cenniejszy jest więc ich rezultat. Dodajmy – rezultat w 100% wierny oryginałowi, ale działający lepiej, a to za sprawą staranności wykonania elementów, na którą nie stać było dawnej fabryki. Do tego dochodzą drobne, acz znaczące modyfikacje detali – wkłady tłumików cz rozpórka zawieszenia.
Dopóki działają tacy ludzie, jak zespół MotoPasji i dopóki znajdują się klienci gotowi powierzyć im swoje marzenia, klasyczna motoryzacja nie zginie!!
Foto: MotoPasja
Foto: MotoPasja
Foto tytułowe: praca własna
Jeśli podobał Ci się artykuł – możesz rozważyć postawienie mi symbolicznej kawy (bez wpływu na dostępność treści bloga, przeszłych i przyszłych – one są i zawsze będą całkowicie darmowe i całkowicie niekomercyjne)
Fiata 128 3P właśnie w takim zielonym kolorze i to zmontowanego w RFN miał mój chrzestny. Kupił go w 1981 r. po saksach w RFN i sprzedaniu za zielone poprzedniego wozu czyli Garbusa. Jeździł nim do 1986 r. Niestety, wujek – mimo samochodowego zacięcia – słynął w rodzinie z ostrej jazdy, a ponieważ mieszkał we Wrocławiu, jego samochody przechodziły prawdziwy poligon.
Najlepsze jest to, że kiedyś wujek i tato pojechali w niedzielę na zakład taty umyć wozy. Wujek stwierdził, że myjką ciśnieniową umyją silnik. Efekt był taki, że woda zalała 2 świece i jeszcze dostała się do jednego cylindra. Wyobraźcie sobie teraz jak dwóch eleganckich panów (adiunkt Akademii Rolniczej i ekonomista kierownik Teansbudu) robili remont silnika OHC ze spuszczeniem oleju i zdjęciem pokrywy zaworów. Z godzinki zrobiło się 6. Na końcu Fiat 128 1.3 dostał olej od Żuka i pojechał 100 km do Wrocławia.
Niestety rocznika wozu nie znam (tato i chrzestny juz nie żyją) ale był to model 3P.
Po sprzedaży 128 wujek kupił Ritmo rocznik 1979 od krewnego, który dostał azyl w RFN. Ten wóz dopiero przeszedł swoje, z tym nawet, że 2 razy był kradziony, a potem odzyskiwany przez milicję (u wujka studiowali i milicjanci i choć ten był z Solidarnością za pan brat, to temat traktowali priorytetowo za dobre oceny na egzaminie).
Taki Fiat w latach 80. parkował pod willą na poludniowych wrocławskich osiedlach domków jednorodzinnych, które upodobali sobie partyjni czyli “czerwoni”, jak ich nazywał mój ojciec.
Jeździliśmy tam z chłopakami na rowerach podziwiać auta parkujące na podjazdach – było tam sporo dobrej “włoszczyzny”: Fiaty 132, Mirafiori, 127 czy właśnie 128 sport. Oprócz “włoszczyzny” widzieliśmy też Toyoty Corolle, Taunusy, jedną Mazdę i BMW pierwszej serii 3. Auta były piękne, błyszczące, zadbane i zupełnie inne niż cała szarzyzna maluchów i syren na naszych rodzinnych osiedlach.
Gdy w 1989 roku dzięki koleżance mamy pracującej w milicji w dziale paszportów otrzymaliśmy te wymarzone dokumenty pojechaliśmy na wycieczkę autobusową do Włoch. Oficjalnie była to pielgrzymka ale dwutygodniowa i dotarliśmy aż do Bari. Były to jeszcze Włochy “niewinne”: bez tłumów nielegalnych “gości” i związanymi z tym patologiami społecznymi: dilerstwem prochów, kradzieżami, włamaniami, prostytucją, nachalnym handlem obnośnym czy żebractwem. Kadafi trzymał towarzystwo za twarz i byl spokój.
Byłem w ciężkim ekstremalnym wręcz szoku, gdy na zwyklych osiedlach widziałem te wspaniałe elitarne w moim mniemaniu auta jakie u nas parkowały tylko na “osiedlu czerwonych świń”: Fiaty Ritmo; Regaty, Cromy czy Argenty. Były pordzewiałe, poobtłukiwane, widać było, że traktowane są jako zwykłe przedmioty codziennego użytku, zupełnie bez pietyzmu. Nikt na nie nie chuchał, nie dmuchał, nie trząsł się nad nimi. Ale wpadłem w stan totalnego osłupienia i wręcz stuporu, gdy zobaczyłem, że kasjerka do supermarketu zajechała nowiusieńkim prześlicznym Fiatem Tipo. Ubrana już w służbowe ciuchy zajechała na tylny parking i weszła służbowym wejściem. Chwilę później widziałem ją już na kasie. Płakać mi się chciało nad tą niesprawiedliwością, że tam kasjerka jeździ takim autem. Mama tłumaczyła mi coś o leasingu, ratach, ze to być może nie jej auto lecz banku ale średnio to do mnie docierało. Jak nim jeździ to auto jest jej i już. Tato tłumaczył mi w drodze o jakiejś żelaznej kurtynie, zdradzie w Jałcie, kapitalizmie itd ale nie zmniejszyło to mojego rozżalenia i frustracji. Miałem 11 lat i śliczne Tipo było obiektem mojej miłości od czasu, gdy zobaczyłem go w “Motorze”, który, po przeczytaniu przynosił do nas wujek pracujący we Wrocławskich Zakładach Graficznych i mający dojścia do deficytowych czasopism (np. do kochanego przez mamę “Przekróju”)
W drodze powrotnej nie przypuszczałem, że za rok zacznie się w Polsce kapitalizm a dla naszej rodziny nastaną dużo lepsze czasy.
Ja też podróżowanie zaczynałem od pielgrzymki do Włoch, ale dopiero w 1992r. No i najdalej dotarliśmy na Monte Cassino. A motoryzacyjne wrażenia opisywałem już tutaj w kawałkach wielokrotnie.
Mała korekta obywatelska – na zdjęciach tej niemieckiej wersji nie widać żadnych chromów na błotnikach. Może Autorowi chodziło o ramki szyb lub zderzaki ?
Tak mówiła specyfikacja, ale nie jestem pewien, czy w zakresie ozdób wszystko jest idealnie zgodne, bo takie detale mogły zaginąć po drodze albo nie nadawać się do uratowania, a pozostali dwaj dawcy byli z FSO, bez wyposażenia GLX.
@grzegorz bodula – a w tych “niewinnych
Włochach” to przed falą uchodźców mafia żyła z czego ?
Ciekawe ocena świata albo klapki naiwności na oczach: nie ma i nie było
“białej” prostytucji i dilerki narkotyków…
Spokojnie, bez napinki, oczywiście, że przed zalaniem Włoch falą nielegalnych też było dilerstwo, gangi, prostytucja czy kradzieże. Po prostu byłem we Włoszech w 1989 i 2018 i miałem możliwość porównania. Moja ocena jest subiektywna a każdy może mieć inne zdanie i głosić, że po napływie kilku czy nawet nieoficjalnie 8 milionów nielegalnych imigrantów Włochy stały się dużo bezpieczeniejsze. Szanuję taka opinie aczkolwiek pozwolę sobie i nią zupełnie nie zgodzić.
Po prostu w mojej ocenie Włochy przed falą imigracji miały przestępczość tylko “białą”, natomiast dziś oprócz tej swojskiej “białej” mają też tą gościnną “kolorową”. Obie godne potępienia.
Z tymi twierdzeniami o tym, że do “białej” przestępczości dołączyła “kolorowa” – zgadzam się. Moja siostra mieszka w Kalabrii od prawie 30-tu lat i też to potwierdza.
Oczywiście, że napływ emigrantów z Afryki i Azji nasilił patologie i przestępczość, ale to nie znaczy że wcześniej jej nie było w krajach “starej Europy”
Kilkanaście lat temu w “Classicauto” był świetny artykuł opisujący takiego fiata, tyle że zielonego, w doskonałym stanie, zmontowanego w FSO. Jakieś 10 lat temu ów fiat wypłynął na allegro za 35 tys zł.
Auto było w stanie niemal salonowym z bardzo niewielkim przebiegiem, rarytas!
To bylo w numerze 35-tym ale opisywana byla wersja wczesniejsza, coupe, a nie hatchback. A artykul rzeczywiscie byl bardzo dobry.
Odnośnie tych “niewinnych” Włoch, to faktycznie warto mieć na względzie, że w tamtych czasach gdy sędzia albo prokurator nie chciał “współpracować”, to mafia potrafiła wysadzić w powietrze całą kamienicę, w której mieszkał, albo odcinek kilkupasmowej autostrady, którą się poruszał i nikt się specjalnie nie przejmował postronnymi ofiarami. Mam koleżankę, która jest rodowitą Włoszką i pamiętam jak kiedyś wspomniałem przy niej o przeczytanym artykule o nieruchomościach w urokliwych miasteczkach południowych Włoch sprzedawanych w symbolicznej cenie – bardzo szybko sprowadziła mnie na ziemię i wyjaśniła dlaczego nikt tam nie chce mieszkać, ani prowadzić biznesu (bynajmniej nie chodziło o emigrantów).
A co do prezentowanego Fiata 128, to podziwiam pracę włożoną w jego odrestaurowanie – efekt naprawdę jest niesamowity. Zastanawia mnie jedynie czy jego nabywcy w latach PRL nie odczuwali pewnego niedosytu, bo z jednej strony taki samochód kosztował pewnie tyle co 2-3 125p, a z drugiej każdy 125p mając 1.5 l pojemności i 75KM, nie tylko mu nie ustępował, ale pewnie nawet przewyższał go osiągami.
12 sekund do setki to nie miał żaden 125p, nawet jak silnik Mirafiori przeszczepiłeś. Na tamte czasy takie przyspieszenie to był kosmos. Zdarzały się nawet niemieckie szesciocylindrówki z takimi osiągami (Taunusy V6 albo W123 250). Tyle że one na prostej mniej się męczyły przy wysokich prędkościach, ale przyspieszały tak samo.
To prawda, 125p miał na pewno dłuższe przełożenia, a masa i jakość wykonania też pewnie robiły swoje, tym niemniej nie uważam, żeby osiągi obydwu samochodów (zwłaszcza jeżeli 128 był w wersji 1.1) miała dzielić jakaś przepaść, podczas gdy cena i stylistyka 128 (zwłaszcza “muskularnej” pierwszej generacji) wydaają się obiecywać znacznie więcej.
Niska masa, krótkie biegi, inny charakter silnika – wysokoobrotowy, z drugim przelotem gaźnika otwierającym się przy około 4000. To auto przyspiesza jak dzikie, jak na tamtą epokę i segment. Mercedes 250 ny nie odjechał, aż do końca trójki. Nasz Kanciak przy 4000 brzmi jak torturowany… To jest kompletnie inny świat.
hehehehe kolego Jerzy, Ty chyba Dużym Fiatem nie jechałeś 😉 ja miałem kilka, i to przyśpiesza porównywalnie z maluchem, a Zastava 1100 to go bierze bez problemu
75 koni to są bardzo pobożne życzenia FSO które z realiami nie mają nic wspólnego
Ja jechałem, tylko sprawnym. Nawet test był tu na blogu. Wersja 1300 z początku produkcji – rakieta to nie była, ale z Maluchem nie miał nic wspólnego.
Wiele zależy od stanu konkretnego egzemplarza, 125p pamiętam doskonale z dzieciństwa, bo ojciec przez 10 lat eksploatował go na taksówce i chociaż remont silnika trzeba było robić co 3 lata i rdza go żarła, to dynamiki trudno mu było odmówić – oczywiście z perspektywy czasu można się zastanawiać na ile przekłamywał licznik, a na ile poczucie prędkości wzmacniała akustyka, ale dobrze pamiętam wygrany wyścig z Corollą E7 znajomych. Swoją drogą ojciec wcześniej pracował jako inżynier w OBR i znam z jego opowieści historie o tym, że testowe 125p na czerwonych blachach, z gazem w podłodze utrzymywały na trasie W-wa-Gdańsk średnią w ok. 150 km/h (z tego co pamiętam testowali m. in. zasilanie etanolem, a kierowcy mieli za zadanie zrobić na tym paliwie określony przebieg i robili w ramach tych testów zakłady kto szybciej pokona trasę w obie strony – jedynie potem był problem z wytłumaczenia się ze zużycia paliwa, a i same testowane silniki podejrzanie szybko się “kończyły”).
Trzeba było ustawić zapłon i gaźnik w tym 125p to by przyspieszał, gamoniu. Poza tym 125 P potrzebował et 94 a nie jak zapewne lales,,po taniości,, et 79 lub 86…
Fiat w latach 70, miał swietny okres i najlepsze czasy. Z wyjatkiem zabezpieczenia antykorozyjnego produkowne przez Fiata pojazdy byly niedrogie a przemyslane, ekonomiczne i praktyczne.
Jakosc byla jaka byla ale kto zna historie i “czas olowiu” w latach 70 oraz wieczne strajki prowokowane przez sterowane z Moskwy zwiazki zawodowe, ten przyzna, ze jakosc jak na warunki w jakich te samochody powstawaly byla zadziwiajaco dobra.
Lata 70 we Włoszech to temat rzeka. Polityczne morderstwa, zamachy bombowe, chaos, strajki, niepokoje społeczne i krwawe tumulty to był wtedy w Italii chleb powszedni.
Fiat 128 Sport miał po prostu płytę podłogową od F127 – skąd niby “skrócony” rozstaw osi. Nie był skrócony, tylko zaadaptowano podłogę z F127 – oczywiście ze zmianami. Wybacz SZK, ale wyjątkowo w kwestii wyglądu F128 3P się z Tobą nie zgodzę: uważam, że cały F128 3P wygląda niestety zdecydowanie gorzej niż F128 Sport, nowszy tył jest z wyglądu po prostu beznadziejny, psuje cały samochód, jak można było tak to zepsuć ???
Zauważyliście, że ogólnie wszystkie włoskie auta są najfajniejsze w “prima serie”; wszystkie późniejsze zmiany wychodzą bardzo źle. Dal mnie wyjątkiem jest jedynie F132 – ten w III wersji wydaje się być pod każdym względem lepszy niż wcześniejsze i Uno Restyling z 1991r. – mnie się podobna o wiele bardziej niż wcześniejsze Uno. To oczywiście rzecz gustu.
Trzeba podkreślić, że osiągi tego samochodu są znacznie słabsze niż obiecuje to producent; “licznikowo” to się może zgadza, ponieważ prędkościomierz już fabrycznie dodaje +10 km/h; realnie osiągi to 16s-17s; 140 km/h dla 1,1 oraz 13s-14s; 150 km/h dla 1,3. Także dopiero 1,3 wystarczało do objechania wszelkich seryjnych konkurentów z RWPG; W dodatku jakość wykończenia wnętrza oraz zużycie paliwa przy dłuższych trasach jest podobne. Oczywiście – F128 Sport, a w szczególności wersja SL 1,3 – to jest STYL i PIĘKNO. Za to się płaci…
Trzeba mieć na uwadze, że podawane przez FIATa parametry techniczne są bardzo “optymistyczne” i luźno zgodne z włoską normą CUNA (czyli pomiary przy pełnym napełnieniu zbiorników i TYLKO 2 osoby), która jest niezgodna z później stosowaną europejską normą ECE (pomiary przy maksymalnym dopuszczalnym obciążeniu). PF 125p 1,5 “na pusto”, a tym bardziej Łada 1,5 były w stanie zrobić podobne wyniki jak F128 1,1; przy czym silnik F128 choć pięknie śpiewa, to baaardzo głośno i w długą trasę np. z Gdańska do Krakowa to chyba wolałbym pojechać z V=120 km/h czymś w rodzaju Poloneza lub Łady, szczególnie ze skrzynią 5-biegową.
Nie wiem jaki silnik Mirafiori ma SZK w swojej wypowiedzi na myśli; pierwotne silniki stosowane w F131 Mirafiori to były słabe silniki OHV 1,3 65kM i 1,6 75kM w latach ’74-’78, niewiele lepsze od naszych w Polonezie (różnica oczywiście polegała na trwałości – wynikającej z zastosowania 5 podpór wału korbowego w F131 i tylko 3 podpór w wcześniejszych konstrukcjach silnikowych tego samego A. Laprediego, stosowanych w FSO); czy też ma na myśli świetne silniki DOHC 1,3 78 kM i DOHC 1,6 97 kM w latach ’78-’82, które jednak występowały w F131 SuperMirafiori (również konstrukcji A. Lamprediego). Jest to ważne, bo PF125p/FSO 1500 z przeszczepionym jednym z tych ostatnich silników (jak również z silnikiem 1,6 DOHC 100 kM z włoskiego F125 Special) niestety oczywiście miażdżyły F128; jeśli tylko nie były już w połowie zatarte, gdy ktoś wyciągnął je “za połówkę” ze złomu biorąc za dobrą monetę informację od złomiarza że “ja ni wiem panie, ale woł sie łobraca” i zainstalował “po taniości” w swoim Dużym Fiacie. A jak robił przeszczep DOHCa z F123 2.0 wraz ze skrzynią biegów, która miała napęd licznika właściwy dla mostu o przełożeniu 3,7 a w FSO był 4,1, to mu licznik pokazał 9s do 100 km/h i 170 km/h przy 140/kmh – jak to już Szczepanie opisywałeś w jednym z archiwalnych wpisów poświęconych m. in. wyjazdowi do Harrachov “na Małysza”. Co by było, gdyby tam założyć np. oryginalny silnik 1.6 DOHC 100kM w doskonałym stanie, taki jak w moim F125 Special America? Chyba by mu obróciło licznik dwa razy i miałby jak Pilot Pirx z Lem’a) “podwójną zerową”… 🙂
Chciałbym też ostudzić zapał osób, które już przeglądają internet aby może złowić to cacko i zauważyć, że ilość miejsca w F128 jest porównywalna z… Seicento! Osiągi też ma porównywalne z Seicento – jeśli porównamy te same pojemności silników 1100. To jest naprawdę bardzo mały samochodzik, w zasadzie F127, tylko z zewnątrz bardziej obudowany… Mimo wszystko, był po prostu bardzo zadziorny i zewnętrzne – pełen STYLU (szczególnie F128 Sport 1,3 SL “Prima Serie” tym właśnie zdecydowanie odróżniał się od tej całej 3-pudełkowatej produkcji w RWPG) ale powyżej dystansu 50 kilometrów – baaardzo niekomfortowy…
Co do sylwetki – masz 100% racji, napisałem przecież: “Sylwetka straciła na przejściu z dwojga na troje drzwi. Zrobiła się klockowata, ale co poradzić – praktyczność rzadko bywa piękna” 🙂
Co do osiągów – też napisałem, że wątpię w podawane prędkości maksymalne, choćby z uwagi na wskazania obrotomierza. Natomiast przyspieszenie subiektywnie wydało mi się świetne, motor wkręca się błyskawicznie, a powyżej 4000 obr włącza się drugi przelot gaźnika. Stąd moja opinia (a ten egzemplarz zapewne jest ciut mocniejszy przez staranny montaż i czterocyfrowy przebieg po remoncie)
Ciekawe, że pamiętasz opis wyprawy “Kufrem” 🙂 To był kompletny trup 🙂 A z Mirafiori to 1,6 zwykle wkładali, o ile mi wiadomo, i do tego piłem.
Co do porównania z Seicento – no cóż, to się nazywa postęp. 1,1 z lat 90-tych pewnie będzie szybsze… A co to wysokich prędkości, to przecież też napisałem, że ekspresówki radzę omijać 🙂
1.1 z s eicento czy cinquecento nie pochodzi z lat dziewięćdziesiątych…. Lepiej chłopie zamilknij bo się kompromituje sz każdym wpisem.
Wielki szacun za odbudowę! A fotele w łowickie paski to jest coś genialnego. Strasznie mi się spodobały.
Ja rozważałem bardzo poważnie zakup F128 Sport 1,3 SL w jasnej, beżowej tapicerce.
Na zdjęciach śliczny! W realu już mniej. Po przejażdżce – zrezygnowałem.
Zadowalam się na co dzień niewysokim poziomem komfortu zapewnianego przez takie samochody jak F125 Special na przemian z F132 2.0ie oraz Ładą 2107. F128 Sport nie zapewnia nawet tego poziomu…
PS. Szczepanie, ja pamiętam bodaj wszystkie Twoje artykuły… cały czas trzymasz bardzo wysoki poziom. Niech moc (silnika) będzie z Tobą!
Wizualnie auto bardzo ładne lecz patrząc na niego zdaję sobię sprawę, że to taka podrasowana Zastava i cały czar pryska.
Lata 60te takie były, że niedrogim autem sportowym była podrasowana Zastava. W 90-tych była to np. podrasowana Corsa (pod nazwą Tigra).
Za czasów 128 dwulitrowa sześciocylindrówka też w segmencie sportowym istniała – miała 130 KM i przyspieszenie do setki w prawie 10s, tyle że nazywała się Porsche 911 i kosztowała jak piękny dom. Jednocyfrowe przyspieszenia w autach popularnych to dopiero lata naprawdę najnowsze. Kto chce wejść w Epokę Chromu, musi pamiętać, że masowe tanie auta miały wtedy nawet kilkanaście koni (Fiat 500, 2CV), a segment D np. 45 (VW 1500). Od tamtego czasu minęło już 50 czy 60 lat.
Szczepan, na jednym ze zdjęć z odbudowy Fiata widać zielonego Sonneta. Czy to ten sam, którym zainteresowała się Twoja żona podczas poprzedniej wizyty w Moto Pasji ?
Wygląda na to, że jego odbudowa dobiega końca i czy w związku z tym czeka nas kolejny wpis z cyklu “Przejażdżka po godzinach”, tym razem rzadkim modelem Saaba ?
Tam jest kilka Sonnettów, ale taka odbudowa to proces na lata.
Sądząc po zdjęciach to nie wiem czy brzydszy 3p czy coupe… w każdym razie ze zdjęcia coupe z prostokątnymi reflektorami kojarzy mi się raczej z Oplem albo Fordem niż Fiatem. Wizualnie to bym wolał 127 pierwszej serii 🙂
IMO “taniość” to jest jedną z cech ówczesnych Fiatów, odpowiedzialna za frajdę z jazdy. Samochód mały, lekki, prosty – no czujesz, że jedziesz. (spokojnie, powrót takiej motoryzacji raczej nam nie grozi)
To jak zaproszenie koleżanki na frytki w barze – niby można wynająć damę do towarzystwa na kolację w restauracji z gwiazdkami, co pewnie pod każdym możliwym do obiektywnej oceny względem byłoby lepsze, ale czy dałoby taką niczym nie wymuszoną dawkę frajdy?
Zdjęcia z remontu… mrrr, technoporno 🙂
Jak na mój gust, to samochód jednak był tuningowany – wyważanie układu korbowego, frezowanie niedoróbek w głowicy i kolektorach, zabawy z wydechem czy zmiana amortyzatorów to jak najbardziej typowe zabiegi klasycznego tuningu – jeśli nie przesadzone to faktycznie praktycznie bez żadnych negatywnych skutków, ale jednak “seria” to nie jest 😉
Swoją drogą samonośne karoserie składane z wytłoczek są właściwie jednorazowe, jeśli idzie o walkę z rdzą – dostęp jest tylko od zewnątrz, a one się składają z masy zamkniętych profili. Pewnie wyczyścić jeszcze jakoś można jakimś kwasem czy czymś, ale łatanie dziur zostawi ślady “nasi tu byli” – o ile nie rozprujemy budy na poszczególne blachy to bez dostępu od środka nie ma możliwości (chyba, że jakimś endoskopo robotem) wyszlifowania grani spoiny wstawki. A za 50 lat będzie jeszcze trudniej, bo od jakiegoś czasu są stosowane jakieś dziwne super stale, które mogą nie wyrażać chęci współpracy ze spawarką…
Dobre porównanie do frytek z koleżanką 🙂
Co do zdjęć z remontu – polecam profil FB Motopasji, tam są fotorelacje chyba z każdego projektu, jaki przeprowadzają. I zdjęć więcej niż tutaj (z Fiata 128 też więcej), bo ja wrzucam tylko wybrane.
Co do współpracy nowoczesnych stopów ze spawarkami – nie jestem absolutnie technikiem, ale wiem, że możliwości warsztatów gonią inżynierię. Jeszcze jak sam jeździłem W124 to mało kto chciał mi zbieżność ustawiać, “bo to trza komputerowo w takim aucie”. Nie mówiąc np. o wtrysku common-rail, który dziś C&G na wsi naprawiają seryjnie. A z innej beczki – kiedy wchodziły cyfrowe liczniki przebiegu, to wielu mówiło, że “skończyło się oszukiwanie, bo komputera się nie cofnie” 😀 😀 😀 Dziś spawa się bez problemu plastik, więc może te nowe stopy za jakiś czas też będzie się dało?
Bezproblemowe spawanie
plastiku właśnie się kończy z prostej przyczyny – “receptury” obecnie stosowanych tworzyw są coraz bardziej zanieczyszczone granulatem z tego, co pozostaje po przesortowaniu elementów w procesie recyklingu. Coraz częściej pozostaje tylko klejenie.
“Dać” to pewnie się “da” – z tym, że może to wymagać “różnych dziwnych sztuczek z palnikiem” i prawie na pewno wytrzymałość spadnie do poziomu stali na rynny czy inne parapety – z drugiej strony szanse udziału samochodu po restauracji w jakiejś kolizji są stosunkowo niewielkie… hmm, właśnie zastanawia mnie kwestia eksploatacji “klasycznych rajdówek” – przecież te samochody są niemiłosiernie tłuczone na oesach i czasami odbudowywane z postaci pulpy homogenizowanej przy raczej “takiej se” dostępności elementów…
W ogóle współczesne “superhiper” stale są ciekawe – blacha jaka jest każdy widzi, a to ma bardzo krótki termin przydatności do użycia – leżak magazynowy tłoczyć się już nie da.
Zdjęcia Motopasji sobie chętnie przejrzę, chociaż interfejs FB jest dla mnie równie przyjemny jak odgłos śrutu sypanego między tryby 😀
To jest profil Motopasji:
https://www.facebook.com/motopasjatarnow
Natomiast co do historycznych rajdówek, to z nich głównie tabliczka znamionowa zostaje… Całą resztę robi się od zera. Tak, koszt jest gigantyczny, ale to tak jak z każdym rodzajem motorsportu 🙂
Termin przydatności dla blach do tłoczenia nie jest niczym nowym. Jakieś dwadzieścia lat temu jeden z wykładowców na PŁ opowiadał jak to kiedyś (lata 70 czy 80) w FSO mieli problem z jakością blach , które dostawali bo po paru tygodniach magazynowania darły się jak papier na tłocznikach. Wynika to z tego , że stal jako taka ma kilka typów struktur krystalicznych występujących w różnych proporcjach, zależnie między innymi od temperatury i składu chemicznego. Zmiany fazowe zachodzą nie tylko w tracie obróbki cieplnej czy plastycznej ale także później w trakcie “spoczynku” materiału.
@ndv. Ciekawy wtret o tych stalach. Mozna gdzies wiecej poczytac?
Ja pracuje w branzy budowlanej i tam wybór stali jest dosc klasyczny. Cos tam niesmialo pojawiaja sie w uzyciu stale trudnordzewiejace (dopisek W, corten nazwa handlowa) lub nierdzewne. Czesciej jako elewacje, rzadziej jako konstrukcje.
@Wojluk – musisz poszukać, popytac wujka googla, bo ja wiem, że takie stale są, ale nie mam z nimi bieżącego kontaktu.
Hasła to powinny być “ultra high tensile steel”, “dual phase steel” i “obróbka ciepło plastyczna” (tutaj nie pamiętam jak to było po angielsku – w jednym zabiegu łączysz tłoczenie i hartowanie). A potem standardowo szukamy po hasłach z artykułów 😉
Był taki okres w połowie lat 90-tych w Polsce, że wszelkie takie stare fiaty miały właściwie ujemną wartość. Kolega skądś wytrzasnął wczesną wersję jeszcze 2d i nie był w stanie sprzedać jej za żadne pieniądze. W końcu po latach stania pod pokrowcem poszła za flaszkę. Inny miał X1/9 – na początku wielki szpan, bo otwierane reflektory, ale po opatrzeniu się spowszedniał, a spod świateł ruszał wolniej niż Sierra, więc po jakimś problemie z odpalaniem znowu poszedł za jakieś grosze.
A wisienką na torcie był kamper na bazie Fiat 238, sprowadzony za jakieś grosze z Niemiec, którym ekipa kolesi w średnim wieku pojechała nad jezioro i go tam zostawiła, bo nikt nie chciał być kierowcą i woleli wracać autobusem 🙂
Ja bym powiedział, że nie tylko Fiaty – w pewnym momencie każdy stary rzęch zaczął kosztować grosze, bo nikt nie traktował zardzewiałych samochodów jako hobby, ani tym bardziej wartość historyczną. Youngtimerstwo w Polsce zaczęło się około 2010r.
No nie do końca, jednak niemieckie fury miały zupełnie inne “publicity”. To się faktycznie zmieniło po 2005, kiedy uzyskaliśmy nieograniczony dostęp do gratów z całej unii i na szrocie lądowało wszystko, włącznie z ukochanymi golfikami i kadettami.
@ndv – niestety, żadne zabawy palnikiem ani “dedykowane” elektrody nie pomogą – zwłaszcza w przypadku tworzyw z przewagą PUR – one się zwęglają i kruszą.
Spytaj każdego speca od spawania plastików o zderzaki do Fordów czy Mercedesów. To się nadaje wyłączniw do klejenia.
@Pablo – mi o “dziwne zabiegi palnikiem” chodziło o spawanie stali stopowych.
Duroplasty (a zwłaszcza napełniane kompozyty) to generalnie “trudny odpad” – chociaż tu też coś się może zmienić, jakiś czas temu trafiłem na artykuł, w którym opisywano recykling żywić epoksydowych.
Z drugiej strony jeśli chodzi o różne plastikowe elementy to dzisiaj mamy druk 3D i dostęp do wielu materiałów – gdzieś kiedys widzialem jak chyba z PU odtworzono deskę rozdzielczą włącznie z fakturą “skórki”…
piękny remont! choć sam samochód taki tam sobie, Zastava 1100 o wiele ładniejsza 🙂
czemu tam nie włożyliście silnika 1500 z Uno wraz ze skrzynią 5 biegową? to taki sam silnik, nikt by nie poznał 😉 a mocy sporo więcej, no i 5 biegowa skrzynia to zbawienie.
a co do kluchowatości wybierania biegów – to oczywiście słynny “lizak” zmora wszystkich Zastav 1100, ale też i maluchów, choć w maluchu to akurat nie idzie tak pod kątem i jakoś tam to nawet działa
Ciekawe, Szczepanie, że zwróciłeś uwagę na coś, na co prawie nikt nie zwraca uwagi.
„ (…) cztery lata przed Golfem, uważanym za pierwszy nowoczesny kompakt” – otóż ten germanocentryzm zawsze mnie wyjątkowo drażnił, chociaż oczywiście miałem w swojej karierze niejeden niemiecki samochód — natomiast porównywanie wszystkiego do golfa jak dla mnie było co najmniej nie na miejscu. Ale historię piszą zwycięzcy, liczba sprzedanych golfów zapewne wielokrotnie przekracza liczbę sprzedanych fiatów… A szkoda.
Artykuł jak zawsze świetny, a technoporno, jak to określił kolega ndv, rewelacja. Aż będę musiał wejść na fb (brrr) i pooglądać, co oni tam jeszcze mają.
Marketing, marketing i jeszcze raz marketing.
Dokładnie tak , mini ze swoimi rozwiązaniami którymi się tak chwali też pierwsze nie było – przedni układ napędowy z poprzecznie ustawionym silnikiem był już w okolicach lat 20 w jakiejś amerykańskiej taksówce o ile dobrze pamiętam.
Przedni napęd miało przed wojną wiele samochodów, ale Mini dostało ustawiony poprzecznie zespół napędowy, o bardzo kompaktowej budowie (skrzynia w misce olejowej), pozostawiający 80% objętości karoserii pasażerom. Co więcej, napęd Mini działał niezawodnie – a przedwojenne przeguby co rusz się rozpadały. Tak że akurat Mini trzeba honor oddać.
Nie,,marketing,, tylko trwałość… Znajdź sprawnego, dziesięcioletniego fiat-a, nie pordzewiałe go, który nadaje się do jazdy… Golfy, owszem, na chodzie, także te które mają po trzydzieści lat.
Ja tylko zapytałbym z ciekawości: dlaczego akurat ten samochód restaurował właściciel? Myślałem, że puenta będzie taka, że samochód był w rodzinie od nowości czy coś podobnego, ale nie. Oczywiście, kiedy mamy niemal nielimitowane środki, możemy sobie pozwolić na dowolny kaprys, ale czy nie lepiej byłoby wówczas sięgnąć po podobnego klasyka, ale z większym poziomem komfortu i mocniejszym silnikiem? Niekoniecznie musiałby być bardziej popularny przecież.
No chyba, że jakiś osobisty sentyment do modelu, o ile tego nie przeoczyłem we wpisie…
A zdjęcia samej renowacji… Ech, zazdroszczę umiejętności i podziwiam, coś pięknego. Chociaż auto traci nieco duszy i patyny, no ale po latach nadawałoby się inaczej tylko na złom, więc zecydowanie lepiej już jest je odbudować.
Lepsze czasy dla twojej rodziny? Miliony ludzi wpadło w nędzę , bezrobocie, czasem bezdomność, takie ,,lepsze czasy,, nastały po 1989 roku dla większości Polaków , a dla ciebie lepsze? Te ,,lepsze czasy,, po 89 nastały tylko dla cwaniaków, złodziei, solidaruchowych i kor- owskich bonzów, którzy okradali Polskę po 89 i rozdawali nie swój majątek obcym, zachodnim korporacjom.
Wstawaj. Zaspałeś na WUML i przemówienie wodza
125 P czasem , ( już jako FSO )po 1983 miał skrzynię v, był cichym i komfortowym samochodem. Można było nim podróżować z prędkościami 120 140 km/ h bez zmęczenia.