PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: UAZ WIECZNIE ŻYWY
Marszałek Piłsudski zdecydowanie nie miał racji. To znaczy nie miał jej wtedy, gdy mówił, że “Polska jest jak obwarzanek: wszystko, co wartościowe, znajduje się na obrzeżach“. Ja się z tym nie zgadzam – uważam, że ciekawe rzeczy można znaleźć wszędzie, tylko gdzieniegdzie trzeba wnikliwiej poszukać.
Weźmy taki Tomaszów Mazowiecki – rodzinne miasto mojej żony. Sami tubylcy nie doceniają często swojego regionu, tymczasem można tam zwiedzić całkiem fajne miejsca. Jedyne dwadzieścia minut jazdy od miasta leży Inowłódz: miejscowość z ruinami zamku Kazimierza Wielkiego i romańskim kościołem z czasów Władysława Hermana (!!). W połowie drogi do Inowłodza znajduje się Spała – z Ośrodkiem Przygotowań Olimpijskich, możliwością kajakowych spływów Pilicą i wieloma pamiątkami po prezydentach II RP, którzy w tamtejszej puszczy mieli swoje tereny myśliwsko-rekreacyjne. A jeszcze przed Spałą, trochę na uboczu, pośród gęstego lasu stoi mało znany świadek dramatycznej historii wojennej: bunkier w Konewce.
***
Bunkier w Konewce zbudowali hitlerowcy, jako ufortyfikowane centrum dowodzenia pod kryptonimem Anlage Mitte. W wolnym tłumaczeniu oznacza to “obiekt środkowy”, prócz którego powstały też Anlage Süd (w Strzyżowie i Stępinie na Podkarpaciu) i Anlage Nord (słynny Wilczy Szaniec pod Kętrzynem). Chodziło o kwatery dowodzenia na wschodzie, na potrzeby planowanej inwazji na ZSRR. Przedsięwzięcie ruszyło z początkiem 1940r., a ukończone zostało wiosną 1941. Na polanie obok wsi Konewka oraz przy położonej 6 km dalej stacji kolejowej Jeleń wzniesiono wtedy dwa kompleksy żelbetowych schronów. Ich głównymi budynkami były bunkry kolejowe, przeznaczone do pomieszczenia specjalnych pociągów – sztabowych oraz należących najwyższych dostojników III Rzeszy, z Adolfem Hitlerem na czele.
Ogromna inwestycja, przy której budowie ponad cztery tysiące robotników zużyło 75.100 m³ betonu, nie przydała się zbytnio, bo atakując Związek Radziecki Niemcy posuwali się tak szybko, że Anlage Mitte zrazu znalazło się na głębokich tyłach (a gdy przyszło się wycofywać, uciekali jeszcze prędzej). Ogółem więc niemieckie pociągi zajeżdżały do Konewki ledwie kilka razy. Za sprawą stosowania ostrych środków bezpieczeństwa lokalna ludność każdorazowo wiedziała, że coś się dzieje, nie było natomiast wiadomo, co dokładnie.
Pod koniec niemieckiej okupacji oba schrony służyły jako warsztaty naprawczo-utylizacyjne silników lotniczych, zatrudniające jeńców i robotników przymusowych. Obiekty ewakuowano pospiesznie w styczniu 1945r. – po uprzednim zaminowaniu, ale bez wysadzania w powietrze (były takie plany, jednak nie zostały zrealizowane).
Po wojnie i rozminowaniu przez polskich saperów w bunkrach urządzono magazyny Centrali Rybnej, które działały do 1990r. Piętnaście lat później w Konewce powstała trasa turystyczna – urządzona przez pana Juliusza, pasjonata historii i techniki, który do dziś gospodaruje obiektem, a poza tym od jakiegoś czasu czyta i komentuje Automobilownię, dzięki czemu miałem przyjemność nawiązać z nim kontakt i umówić się na spotkanie.
***
W Konewce byliśmy z żoną już lata temu, bo mamy nawyk dogłębnego eksplorowania każdej okolicy, w której się znajdujemy. Tym razem jednak byliśmy gośćmi pana Juliusza, który osobiście oprowadził nas po obiekcie, opowiedział wiele ciekawych historii, a ponadto udostępnił do przejażdżki jeden ze swoich klasycznych pojazdów wojskowych.
Kolekcja pana Juliusza składa się z Dodge’a WC51 (którego Rosjanie nazywali “doczką”, czyli “córeczką”), repliki pancernego SdKfz 222 (czyli serialowego “małego czołgu Grubera”), Land-Rovera z belgijskiej produkcji Minervy oraz UAZa 469B z 1977r., który jest głównym tematem tego wpisu.
Tak się dziwacznie złożyło, że przez całe lata prowadzenia bloga miałem mało okazji do przejażdżek samochodami radzieckimi, a obecnej, tragicznej sytuacji na wschodzie w pół roku trafił się już trzeci (z czego jeden był nawet limuzyną władz, a ten niniejszy – roboczym wołem Armii Czerwonej). Tyle że ja zawsze uważałem, że ludzkiej krzywdy nie są winne żadne narzędzia, a tylko używający ich ludzie.
Sam pan Juliusz przyznaje, że wojna na Ukrainie wstrząsnęła nim bardzo. Jako pasjonat techniki militarnej (a także ekspert w dziedzinie obiektów fortyfikacyjnych) mówi, że jego zapał trochę przygasł, bo co innego studiować i opisywać sprawy wydające się zamierzchłą historią, a co innego, gdy obiekty zainteresowań, badań i wysiłków muzealniczych służą zabijaniu i destrukcji, tu i teraz, bo wojna toczy się przecież za miedzą. Również dlatego już w pierwszej wiadomości pana Juliusza dowiedziałem się, że jego UAZ jest chyba najbardziej “nieprawomyślnym” z istniejących – bo nie dość, że nigdy nie służył w żadnej armii (w 1977r. z fabryki w radzieckim Uljanowsku trafił do PKP), to jedyni żołnierze, jakich kiedykolwiek woził, byli… generałami i oficerami NATO. Wśród gości odwiedzających Konewkę byli bowiem między innymi gen. Peter W. Chiarelli (były dowódca Wielonarodowego Korpusu w Iraku, a później zastępca Sekretarza Stanu USA) oraz gen. Frederick “Ben” Hodges (były naczelny dowódca wojsk lądowych NATO w Europie).
W letnie niedziele każdy zwiedzający może sobie dokupić leśną przejażdżkę UAZem (ewentualnie motocyklem K750 z wózkiem)
Foto: mojej żony
***
UAZ to skrót od Uljanowskij Awtomobilnyj Zawod. Miasto Uljanowsk leży nad Wołgą, około 900 km na wschód od Moskwy (a w linii prostej tylko nieco ponad 100 km od Togliatti, gdzie mieści się fabryka WAZ). W przeszłości nazywało się Symbirsk, ale ponieważ tam właśnie urodził się Lenin – który naprawdę nazywał się Władimir Iljicz Uljanow – po jego śmierci nazwa została zmieniona (w ramach akcji “osinowy kołek w mogiłę starego Symbirska” w mieście wyburzono wszystkie klasztory i cerkwie wraz z cmentarzami. Pozostawiono tylko grób ojca Lenina, choć i jemu zniszczono prawosławny nagrobek z krzyżem). Co ciekawe, w 2008r. mer Uljanowska zaproponował powrót do nazwy Symbirsk, ale… kategorycznie zaprotestowali mieszkańcy. Nie jest więc prawdą, że Rosjanie nigdy nie występują przeciwko władzy – przy próbie zdjęcia z piedestału “wiecznie żywego” Lenina zareagowali od razu.
Wracając do motoryzacji: historia zakładu UAZ zaczęła się w 1941r., kiedy do Uljanowska ewakuowano wyposażenie moskiewskiej fabryki ZIS, w celu zabezpieczenia produkcji wojskowych ciężarówek ZIS-5 (słynnych z powiedzenia “ZIS piat’ – z góry jechać, pod górę pchać“).
W 1954r. z taśmy zaczęły zjeżdżać terenowe UAZy 69 (czyli klony GAZa 69)…
Foto: public domain
…zaś cztery lata później – oparte na tym samym podwoziu i napędzie UAZy-450, czyli pierwsze w ZSRR użytkowe samochody w nowoczesnej konfiguracji z silnikiem pod kabiną.
Foto: public domain
Wdrożona w 1965r. modernizacja UAZa-450, oznaczona 452, pozostaje na rynku do dzisiaj. Podstawowa wersja, z nadwoziem furgon, jest znana pod potoczną nazwą Buchanka, czyli “bochenek” (na ambulans Rosjanie mówią “Tabletka”, a na odmianę skrzyniową – Gołowastik, czyli “Kijanka”).
Foto: Licencja CC
,Nas jednak w tym momencie interesuje model 469: to wypuszczone w 1972r. rozwinięcie GAZa 69, między innymi z odłączanym przednim mostem i górnozaworowym silnikiem odpowiadającym Wołdze GAZ 21 (a więc z aluminiowym blokiem, tłokami i głowicą, oraz żeliwnymi tulejami cylindrowymi). Niski stopień sprężania – 6,7:1 – umożliwiał spalanie benzyny nawet 72-oktanowej. Wałek rozrządu w kadłubie był napędzany parą kół zębatych. Kwadratowe wymiary cylindrów, 92 x 92 mm, dawały 2.445 cm³, 75 KM przy 4.000 obrotów i 167 Nm przy 2.500. Napęd przenosiła czterobiegowa przekładnia z synchronizowanymi biegami 3 i 4, oraz skrzynia rozdzielcza z dwustopniowym reduktorem.
Auto zbudowano oczywiście na masywnej ramie, z dwiema sztywnymi osiami na wzdłużnych resorach i hydraulicznymi amortyzatorami ramieniowymi (nie teleskopowymi!!). Hamulce zyskały dwa osobne obwody, ale pozostały bębnowe, a ręczny wciąż działał na wał napędowy (osi tylnej).
Każdy Polak żyjący w latach 80-tych doskonale pamięta takie obrazki. UAZami jeździło przede wszystkim wojsko (to był podstawowy lekki pojazd terenowy wszystkich armii Układu Warszawskiego), ale też milicja i inne służby państwowe.
Foto: Polimerek, Licencja CC
Foto: Jakub “Flyz1” Maciejewski, Licencja CC
Użytkownikom prywatnym nowych UAZów nie oferowano, jednak egzemplarze z demobilu dało się odkupić, a części były powszechnie dostępne ze względu na wielkość produkcji: rozwojowe wersje modelu są produkowane do dziś (aktualnie pod nazwą UAZ Hunter), a liczba wypuszczonych egzemplarzy, eksportowanych do ponad 80 krajów, przekroczyła już dwa miliony.
Co ciekawe, w pierwszej kolejności – od grudnia 1972r. – zaczęły powstawać wersje cywilne, oznaczone 469B. Dopiero w kolejnym roku dołączyły wojskowe 469, bez litery – z ekranowaną instalacją elektryczną i prześwitem zwiększonym z 220 na 300 mm (dzięki tzw. mostom portalowym – ze zwolnicami w piastach kół, umożliwiającymi podniesienie półosi napędowych). W późniejszych latach pojawiły się też odmiany zamknięte, sanitarne i specjalistyczne. Były one stopniowo modernizowane: między innymi zmieniono wnętrze, pojawiły się hamulce tarczowe, a silniki powiększono do 2,9 litra i 98 KM (w eksporcie stosowano też zachodnie diesle). Ogólna konstrukcja pozostała jednak niezmieniona. Od 1985r. model oznaczano UAZ-3151.
Pierwszy prototyp, oznaczony 471, powstał już w 1958r.
Foto: public domain
Terenowe własności UAZa były doskonałe: w 1974r. załogi trzech fabrycznych egzemplarzy wybrały się na Elbrus (5.642 m n.p.m – najwyższy szczyt Kaukazu, a co za tym idzie, formalnie również Europy, choć w szkole uczymy się zwykle o Mont Blanc), osiągając wysokość 4.200 metrów. Zależnie od użytych opon wersja wojskowa może mieć kąt natarcia do aż 52º, zejścia – do 42º, głębokość brodzenia – do 80 cm.
Foto: public domain
***
UAZa – czyli rozwinięcia konstrukcji pochodzącej w zasadzie z czasów II wojny światowej – nie da się testować jak zwykłego samochodu osobowego. Gdybym zaczął tu pisać, że zawieszenie jest strasznie wysokie i podskakuje na nierównościach, że auto przechyla się w zakrętach i prowadzi nieprecyzyjnie, że przyspiesza niemrawo i podobnież hamuje, a do tego nie ma wspomagania żadnego układu – tylko bym się ośmieszył. To nie jest normalne auto, tylko narzędzie pracy – dla służb mundurowych i cywilów potrzebujących dotrzeć tam, gdzie poza UAZem dociera wyłącznie traktor. A jak na traktor ów wynalazek jest całkiem wygodny i dynamiczny.
UAZ mierzy 4.025 x 1.785 mm, przy rozstawie osi 2.380 mm, ale jego całkowita wysokość przekracza dwa metry, a masa własna to aż 1.540 kg – bardzo dużo, jak na w zasadzie pustą, blaszaną skorupę tych rozmiarów. Ładowność wynosi za to 690 kg, a standardowa karoseria mieści siedem osób. W tle zdjęcia widać bunkier w Konewce – zakamuflowany jeszcze przez Niemców.
Foto: praca własna
UAZ też potrafi się kamuflować. W tym celu (a także np. do zrzucania na spadochronie) szybę czołową można położyć na masce. Ponieważ ramki drzwi są odkręcane, całość robi się wtedy niska. Jak na rasową terenówkę auto ma dość przyjemny wyraz twarzy, nie zdradzający skrajnie utylitarnych korzeni (jak np. w pierwszych Land-Roverach czy Willysach).
Foto: praca własna
Maska silnika otwiera się o ponad 90º, więc mechanik nie uderzy się w głowę. Jak to w ZSRR, wszystkie elementy są wyraźnie przewymiarowane. Uwagę zwraca zwłaszcza chłodnica – ogromna, mimo skromnej mocy silnika, ale – w połączeniu z chłodnicą oleju – utrzymująca odpowiednią temperaturę wody w każdych warunkach. Nawet w trakcie intensywnego piłowania pod górę, na zredukowanej jedynce, przez głębokie piaski i błota, w tropikalnym upale. Zimą chłodnicę można zasłonić żaluzją sterowaną z miejsca kierowcy.
Foto: praca własna
Panele nadwozia nie są wcale płaskie, choć ich krawędzie pozostały proste, a wyeksponowane zawiasy i prymitywne klamki pasują do natury i wizerunku modelu. Z boku widać krótkie zwisy i wysoki prześwit, choć to tylko wersja cywilna, bez zwolnic. Wlewy paliwa występują z obu stron, bo i 39-litrowe zbiorniki są dwa, przełączane małą dźwigienką przy fotelu kierowcy: w ten sposób, w razie przedziurawienia jednego, zostaje jeszcze drugi.
Foto: praca własna
Wykonanie i spasowanie elementów – jakie jest, każdy widzi. To nie bulwarowy tygrys, tylko broń, ewentualnie narzędzie pracy. Egzemplarz został zachowany we właściwym stanie: nie jest zanadto wymuskany, ma pojedyncze wgniotki, ale bez widocznej rdzy i większych uszkodzeń. Terenówkom w ten sposób najbardziej do twarzy.
Foto: praca własna
Z dzieciństwa pamiętam kanistry paliwa przytraczane do UAZów obok koła zapasowego (pewnie świetnie robiły za strefy zgniotu). Tu widać za to potężny hak, mogący pociągnąć do 850 kg, i rygle tylnej burty, przez którą wchodzi się na tylne siedzenia.
Foto: praca własna
Tak wygląda przedział klasy trzeciej…
Foto: praca własna
…a tak drugiej. Siedzenia są odnowione przez tapicera, ale oryginalne – bo do UAZa nie wypada wkładać nowych z zagłówkami (można je oczywiście wyjąć, uzyskując ponad 1,6 m² powierzchni załadunkowej, tyle że u pana Juliusza siedzi tam butla LPG). Warto zwrócić uwagę na wysokość podłogi i siedziska – tu wchodzi się jak po schodach.
Foto: praca własna
Miejsce kierowcy to oczywiście miejsce pracy: zero plastikowych osłon, płaski, blaszany kokpit, płaska szyba z odsłoniętym napędem wycieraczek, zwisające kable, proste, stojące pedały, fotele przykręcane sztywno do podłogi. Podłoga jest tak wysoka, że wymaga tylko szczątkowego tunelu wału napędowego.
Foto: praca własna
Pod kokpitem z prostej blachy tkwi ogromna nagrzewnica, dzięki której nawet w zimie można jeździć w samym podkoszulku (mimo nieszczelności dachu, a nawet samego nadwozia, przez które nieraz wlewa się woda). Pasów bezpieczeństwa brak, więc uchwyt dla pasażera ma duże znaczenie praktyczne.
Foto: praca własna
Tak wygląda esencja użytkowości, nieskażona gramem estetyki
Foto: praca własna
Z podłogi sterczą aż cztery dźwignie: hamulca ręcznego, zmiany biegów, reduktora i przedniego mostu
Foto: praca własna
***
Do UAZa wsiada się jak do traktora, wspinając się po schodach. Kierowca siedzi bardzo wysoko – nie spodziewałem się aż tak wyniesionego punktu obserwacyjnego. Ergonomia jest ponoć znacznie poprawiona w stosunku do GAZ-a 69, ale o niej raczej się tu nie myśli. To nie jest wóz podróżny, tylko wół roboczy, nie ma więc miejsca na narzekania, że np. tu trudno sięgnąć, tamta dźwignia chodzi ciężko, a tu przydałaby się elektryka. Drzwi zatrzaskują się z metalicznym brzękiem, odpalony silnik pohukuje jak Żuk czy Warszawa (z których zresztą całkiem sporo części do UAZa pasuje). Pierwszego biegu przez chwilę szukałem, bo dźwignia chodzi jak chochla w kotle z wojskową grochówką, ale do przekładni wrócę za moment.
Pedały pracują lżej niż się spodziewałem, mimo braku serwa hamulca, gorzej z kierownicą. Przy manewrowaniu trzeba się mocno napocić, zwłaszcza że duża, aż 12,5-metrowa średnica zawracania zmusza do wielokrotnego cofania (przy okazji można zrozumieć niegdysiejszych kierowców ciężarówek, chwytających wieniec kierownicy od wewnątrz – to zasadniczo błąd, ale w inny sposób niełatwo uzyskać wystarczającą siłę, szczególnie gdy za fajerą spędza się wiele godzin cięgiem). Precyzja kierowania w UAZie nie istnieje. Nie to, że jest słaba – to po prostu pojęcie z innego świata, w którym przed człowiekiem stoją całkiem inne zadania i priorytety. W terenie trzeba tylko wybrać odpowiednią drogę pomiędzy przeszkodami – i tyle ta kierownica zapewnia, a więcej… Więcej znajdziemy w innych pojazdach, projektowanych na drogi asfaltowe.
Podobnie zresztą z każdym elementem. Hamulec działa tak, że po naciśnięciu stajemy, kierownica – po obróceniu popycha samochód w prawo lub w lewo. To całe wrażenia z przebijania się przez leśne ostępy w tempie marszowym. Silnik, choć toporny i strasznie nieefektywny, zawsze ma dość pary (w najgorszym razie trzeba włączyć reduktor) i niełatwo zatrzymać go z byle powodu. A “dynamika” jest w terenie słowem tak samo obcym i niezrozumiałym, jak “nad”- i “podsterowność”.
Pod UAZem sucho może być tylko wtedy, gdy cały olej już się wyleje
Foto: praca własna
Sztywna oś – również z przodu
Foto: praca własna
Po objechaniu kilkusetmetrowej, leśnej ścieżki wokół bunkra wyjechaliśmy na moment na asfalt. Tu wszystko się zmienia: sprawny dotąd środek transportu w sekundę staje się niezdarny i nieporadny, wręcz kaleki – niczym karp wyciągnięty z wanny. Oryginalne rosyjskie opony pozwalają kontrolować auto najwyżej do około 60 km/h (według pana Juliusza – ja poprzestałem na 50, intensywnie skupiając się na trafianiu w drogę). Maksymalnie można rozpędzić się do około setki, ale to bardzo ryzykowne – nawet na pustkowiu, bo bardzo wysoki środek ciężkości i blisko rozstawione łapy grożą wywrotką z byle powodu.
UAZ w ogóle jest bardzo wywrotny, więc nie można przesadzać z szybkością, szczególnie po wertepach. Trzeba też nauczyć się ignorować wszelkie hałasy: opony huczą, przekładnia wyje, silnik hurgocze, wiatr gwiżdże, a metalowa karoseria dodaje do tej kakofonii brzęczenie i trzeszczenie. W UAZie można by skompilować kompletny słownik onomatopei.
“Każdy nit w silniku całym drży, wszyscy pragną szczęśliwego końca” – śpiewała kiedyś Budka Suflera. Znajomością mechaniki tekściarz się nie popisał, jednak w UAZie naprawdę czuć coś takiego. To bardzo pierwotne doświadczenie motoryzacji.
Foto: mojej żony
À propos pierwotnej motoryzacji: UAZ był dla mnie ważnym doświadczeniem, bo dał mi pierwszą w życiu okazję zmiany biegów bez synchronizacji. Tzn. w czasie jazdy – bo niesynchronizowaną jedynkę ma choćby “Maluch”, ale jedynkę włącza się stojąc. W UAZie sprawa dotyczy też dwójki – i o ile od biedy da się to obejść (bo z dwójki auto swobodnie rusza, a zamiast redukcji można by w ostateczności przystanąć), to ja chciałem spróbować, jak to jest. Okazało się, że nie taki diabeł straszny: przy niskiej prędkości dźwignia bez oporu przechodzi z 1 na 2, przy większej trzeba po prostu na pół sekundy puścić sprzęgło na luzie, a redukując – dać trochę międzygazu. Nie trzeba dawkować go bardzo precyzyjnie: przy zerowym doświadczeniu dwójka wchodziła mi “od strzała” w jakichś 50% prób, w drugich 50% zgrzytało i trzeba było obroty poprawić, ale myślę, że po krótkiej praktyce rozkład polepszyłby się znacząco. W każdym razie kolejna bariera została przełamana.
***
W sieci można znaleźć wiele artykułów o starych terenówkach, które robią sensacje z braku szczelnego dachu, niewspomaganej kierownicy albo konieczności okresowego smarowania podwozia (w UAZie punktów smarowania jest jedynie 26). A jak w praktyce wygląda eksploatacja?
Egzemplarz pana Juliusza ma łatwą emeryturę: dostał żółte tablice, ciemnozielony lakier z odrzutów wojskowych łódzkiego Polifarbu i spacerowo pomyka sobie wokół bunkrów, po względnie łatwej dróżce leśnej – z turystami lub przy codziennej obsłudze obiektu. Za to mój wujek i kuzyn z Kęt, prowadzący firmę geologiczną, przez wiele lat używali UAZów 452 i 469 do najcięższych prac w najgorszych warunkach. Oni mogliby o tych autach napisać książkę. Oto, co mówią, w wielkim skrócie.
W naprawdę ciężkim terenie często urywają się półosie, a czasem nawet rozsypują przekładnie (nieraz bywały zmieniane w polu). Przez pewien czas sypały się mosty napędowe – ale to akurat wina użytkowników, którzy dopiero później odkryli, że że UAZ nie ma międzyosiowego dyferencjału, więc na asfalcie przedni napęd trzeba bezwzględnie rozłączać. Często psuły się też hamulce (pozostawiając hamujące jedno koło), a ręczny, zaciskany na wale napędowym, całkowicie przestawał działać chwilę po omyłkowym ruszeniu bez zwolnienia (a jako że nie jest szczególnie mocny, o taką pomyłkę nietrudno). To jednak i tak lepiej niż w GAZie 69, który nie miał kompensacji zużycia szczęk i wymagał podciągania hamulców nawet co 100 km.
Z częściami jest aktualnie kłopot, bo obejmuje je embargo, ale do lutego 2022r. dało się kupić wszystko – łącznie z usprawnieniami typu mosty ze zwolnicami, pięciobiegowe przekładnie z pełną synchronizacją, albo jednokierunkowe sprzęgiełka przednich piast, wydłużające trwałość układu napędowego (choć one też były awaryjne). Wszystko kosztowało śmiesznie tanio, zwłaszcza u Rosjan odwiedzających polskie giełdy, jednak jakość bywała fatalna: normą były np. nowe mosty napędowe wypełnione piaskiem formierskim (przed założeniem trzeba je było rozebrać i wyczyścić), a raz, w fabrycznie nowym silniku ze sklepu, zrazu poobcinały się śruby regulacji zaworów. Na szczęście dziadek kuzyna – dziś już nieżyjący – miał całą szopę starych gratów do Żuka i Warszawy, jakości znacznie przewyższającej współczesną produkcję z Rosji. Co tylko do UAZów pasowało, zostało wykorzystane.
A wspomniany nowy silnik był potrzebny dlatego, że ze starym zrobiło się tak. Na takie rzeczy trzeba być przygotowanym, mentalnie i finansowo.
Foto: dostarczył kuzyn
Zarówno kuzyn, jak i pan Juliusz potwierdzają, że rosyjskie opony zupełnie nie nadają się na asfalt: są “kwadratowe”, nie dają żadnej kontroli powyżej 60 km/h, a na mokrym zachowują się wręcz jak slicki. Działają za to świetnie w błocie, a zwłaszcza w głębokim śniegu, w którym są bezkonkurencyjne. Czyli teoretycznie spełniają swoje zadanie, jednak każdy samochód, również UAZ, musi czasami pojechać gdzieś dalej (wujek przyjmuje zlecenia z całej Polski i nieraz dojeżdża na miejsca robót po kilkaset kilometrów), dlatego lepiej jednak założyć coś lepszego. Na autostradzie UAZ utrzymuje 80 km/h, a z nowszym motorem 2,9-litrowym w porywach i 100, choć wtedy utrzymanie się na jezdni wymaga mocnych nerwów i maksymalnej czujności.
Co ciekawe, UAZ jeździ ponoć przyjemniej, gdy nie jest całkiem nowy: układ kierowniczy daje lepsze czucie, jeśli dostanie trochę luzu, przekładnie też z czasem cichną. Ot, taki urok techniki ciosanej toporem. Instrukcja podaje zresztą złożoną procedurę docierania silnika: najpierw kilkadziesiąt minut pracy bez obciążenia, z obrotami zwiększanymi co 10-15 minut o 500, aż do 2.500, a potem, już w samochodzie, przez 1.000 km nie wolno przekraczać połowy maksymalnych obrotów – co oznacza 12 km/h na jedynce i 50 na czwórce.
Pan Juliusz podał mi spalanie 17 litrów benzyny lub 27 litrów LPG na 100 km, co pokrywa się z raportami prasowo-internetowymi. U rodziny z Kęt, po specjalnych regulacjach i “tuningu”, w trasie udawało się zejść do 10 litrów (na zmodernizowanych silnikach 2,9-litrowych). W terenie wskazówka paliwa opada w oczach – ale mówimy tu o pracach geologicznych, z ciężkim sprzętem, w głębokim błocie, itp. To godne podziwu, że jakikolwiek samochód potrafi służyć w takich warunkach. A jeszcze ciekawsze, że model tak pierwotny i archaiczny doczekał w produkcji XXI wieku. Na Zachodzie powiedzieliby – evergreen, ale do radzieckiego pochodzenia lepiej pasuje mi “UAZ wiecznie żywy”.
***
Przejażdżka wojskową terenówką lub motocyklem to oczywiście tylko jedna z atrakcji bunkra w Konewce.
Sam bunkier mierzy 380 metrów długości i mieści liczne eksponaty muzealne, zbierane i pielęgnowane od lat
Foto: praca własna
Przykładowo, jest tutaj 76-milimetrowa armata ZiS-3, która grała w serialu “Czterej Pancerni i Pies“, a po 1990r. została odkupiona od studia filmowego
Foto: praca własna
“Ze znalezionych w lesie wojskowych hełmów poiło się kury, a z naboi karabinowych wytapiało ołów, żeby robić strzały do łuków” – wspomina swe powojenne dzieciństwo mój teść. W Konewce nie brakuje reliktów tamtych czasów, również większego kalibru.
Foto: praca własna
O replice “małego czołgu Grubera” już wspominałem
Foto: praca własna
Na tyłach bunkra znajdują się kolejne budowle – pomieszczenia dawnej elektrowni i hydroforni
Foto: praca własna
W podziemnych tunelach zalega czasem woda, ale to tylko dodaje autentyczności. W jednym miejscu co odważniejsi (i szczuplejsi) mogą nawet przejść wąskim i niskim korytarzem z powrotem do bunkra kolejowego, ale nie będę zbytnio spoilerował.
Foto: praca własna
Foto: praca własna
Humorystyczne akcenty też tu znajdziemy
Foto: praca własna
Szczerze podziwiam takich pasjonatów jak pan Juliusz – który najpierw przekonał ospałych urzędników, że bunkrem warto się zająć, a potem własnym sumptem organizował to wszystko, co widzicie na zdjęciach (i jeszcze znacznie więcej), bez żadnych dotacji unijnych czy krajowych. Bunkier utrzymuje się sam, z jedynie niewielkim wsparciem władz lokalnych – mimo że znajduje się poza utartymi szlakami turystycznymi i że tak naprawdę mało kto o nim wie. Kultura i muzealnictwo naprawdę mogą się opłacać – o ile tylko zajmują się nimi ludzie z energią i Pasją, jak pan Juliusz.
Naprawdę, warto odwiedzić Bunkier w Konewce. To kolejny dowód na to, że nie ma nieciekawych miejsc – a co najwyżej mało dociekliwi turyści.
Foto tytułowe: praca własna
Jeśli podobał Ci się artykuł – możesz rozważyć postawienie mi symbolicznej kawy (bez wpływu na dostępność treści bloga, przeszłych i przyszłych – one są i zawsze będą całkowicie darmowe i całkowicie niekomercyjne)
Świetna sprawa, ze wszech miar. Bunkier w Konewce zrobił na mnie wielkie wrażenie, jak zresztą wszystkie inwestycje hitlerowskie tego typu. Wszystko się w Polsce zawali, ale te obiekty przetrwają tysiąclecia, jak egipskie piramidy. Używali do tego jakichś tajemniczych betonów, których już dzisiaj się nie znajdzie (może są za drogie w produkcji) – np. na bunkrach w Mamerkach użyli betonu pokrytego cienkimi wypustkami, żeby się roślinność dobrze czepiała i maskowała obiekt. Beton ma już ponad 80 lat, a wypustki nadal mają się dobrze. Jako że jestem z branży architektoniczno-budowlanej takie detale robią wrażenie. W Konewce jest zresztą cała sala wystawowa o budowie, bo znaleziono całą dokumentację od bunkra zamurowaną na wiele lat w jakiejś kasie pancernej w berlińskiej kamienicy. Fascynujące.
Co do UAZa 469 – raz tylko nim się przejechałem, ale jako wieloletni młodociany użytkownik UAZa/GAZa 69 mogę powiedzieć, że własności terenowe tych pojazdów są dosłownie znakomite, a nawet niewiarygodne. Idzie to po wszystkim i pod każde nachylenie. Oczywiście z pewnymi niedogodnościami – wspomniane w artykule zgrzytanie, łomoty, ciężko wchodzące i haczące dźwignie. GAZ miał np. kąt natarcia 45 stopni i ten pojazd bez specjalnego wysiłku pod takie zbocza podjeżdżał (powodując sraczkę ze strachu u kierowcy, w połączeniu z podnietą – przeżycia niezapomniane). Jedyne do czego można się przyczepić to może tylko wykrzyż, bo był wysoko zawieszony, ale też bardzo sztywny. Przy rozsądnym traktowaniu – tj rozłączaniu napędu kiedy nie był potrzebny i nie włączaniu na asfalcie jeździł w miarę bezawaryjnie.
Co do trwałości bunkrów – pamiętam, jak przewodnik w Wilczym Szańcu opowiadał, że Niemcy używali sspecjalnego betonu i zaprawy. W ceglanych budynkach cegły już kruszą się i rozpadają, a “siatka” zaprawy pomiędzy nimi jest nienaruszona i pewnie będzie taka jeszcze przez kilka pokoleń. Dla mnie ciekawe, że stawiający to więźniowie nie sabotowali budowy, bo np. w fabrykach zbrojeniowych zdarzało się to często. Ale faktycznie, te bunkry były super solidne.
Ilekroć widzę UAZa i wspomnienie o wywrotce, to przypomina mi się odcinek “07 zgłoś się”, gdzie się taki wywrócił – bodajże odcinek 16., “Ślad rękawiczki”. Zresztą w samym serialu kilkukrotnie się UAZ przewijał, głównie jako wóz milicji. No i nie tylko w nim – w “Ranczu” bodajże jeździła nim główna bohaterka przez kilka odcinków.
W sumie tak sobie myślę, ile cywilnych, czy też raczej – nie “powołanych” do LWP czy MO przetrwało, skoro kilkukrotnie już widziałem UAZy przerobione na milicyjne/wojskowe? Bo takich stricte wojskowych/MO to jeszcze nie spotkałem. Czyżby to było podobnie jak z taksówkami Checkera, których zachowało się więcej cywilnych niż tych taksówkarskich i innych? Ciekawi mnie to bardzo.
Jeszcze mnie smutna refleksja ogarnęła – kiedyś terenówka była terenówką, miała wjechać w ciężki teren i się nie złamać wpół oraz zakopać. A teraz niemal porzucono terenówki na rzecz nadmuchanych kompaktów/wozów klasy średniej zwanych crossoverami/suvami, co jedyne co mają wspólnego z terenówką to rozmiar kół i klockowatość – chociaż z tym pierwszym to temat sporny, terenówki miały “balonowe” koła, crossovery niskoprofilowe.
Był jeszcze film “U Pana Boga za piecem”, w którym Witek organista jeździł takim UAZem i woził nim ruską dziewczynę racząc ją po drodze przaśnymi dowcipami o radzieckich geniuszach:)
Służby pozbywały się zużytych pojazdów na przetargach, ale oczywiście demontowały swoje wyposażenie, więc niewiele ich pewnie zachowało się w oryginale
Skoro mowa o “07 Zgłoś się ” to w odcinku “Bilet do Frankfurtu” takimż Uazem dzielni antyterroryści pod wodzą porucznika Dziewulskiego ścigali lądujący samolot. Tak jest, samolot. I nawet na chwilę nie zostawali w tyle.
A po co ścigać lądujący samolot ? Wystarczy poczekać aż się zatrzyma 😉
(w “07 zgłoś się” akcja antyterrorystów miała miejsce w czasie rozbiegu – trwało to oczywiście nierealnie długo)
A tak, racja, to był startujący nie lądujący samolot.
Pamiętam UAZ-a z czasów gdy jeszcze powszechnie używano go w różnych instytucjach. Generalnie był wszędzie tam gdzie pojawiała się potrzeba zjechania z asfaltu. Milicja, wojsko, leśnictwo, straż graniczna i inne służby. Generalnie wszystkie poruszały się na zwykłych mostach bez zwolnic (może gdzieś tam były jakieś wyjątki ale z pewnością nieliczne) W tamtych czasach (gdy służby korzystały z UAZ-ów) nie istniało coś takiego jak wersja cywilna – był jeden model (poza busem oczywiście) a dostosowanie do danego użycia polegało na zamontowaniu odpowiedniego koguta, radiostacji i/lub namalowaniu odpowiednich oznaczeń na bokach, czasem ucinano połowę nadwozia i montowano np. wiertnicę do odwiertów geologocznych czy wysięgnik do pracy na słupach energetycznych – nie było fabrycznych krótkich kabin (pojawiły się chyba dopiero w latach 90 wraz z wersjami typowo cywilnymi.
Z tym prowadzeniem bym nie przesadzał w żadną stronę – na tle pojazdów z epoki (nysa, żuk , Warszawa, Star) nie był aż taki straszny na asfalcie jak dziś można by sądzić (moim zdaniem dużo łatwiej wydachować np. żuka) ani też tak dobry terenie (brak blokad mostów , słaby silnik) – gdyby było inaczej wszyscy mianiacy off-roadu poprzesiadaliby się z powrotem z Patroli na Uaza. Generalnie prosty pojazd uniwersalny dla służb.
Co do braku wiedzy u użytkowników – zdarzało się , często spotykało przypadku demontażu przedniego wału napędowego żeby ograniczyć opory toczenia – a wystarczyło wykręcić śruby imbusowe ukryte pod osłonami piast żeby rozpiąć przednie koła od półosi (taki prymitywny odpowiednik sprzęgiełek w piastach) Więc brak świadomości o konieczności rozpinania przedniego napędu na asfalt też nie dziwi choć dotyczy to 95% aut z manualnie dopinanym przednim napędem.
Warszawą faktycznie jechało mi się prawie równie niefajnie 🙂 Ale innymi samochodami z epoki na pewno nie. Nawet z Syreną dogadywałem się dużo lepiej – to zapewne kwestia środka ciężkości i opon.
W latach 1974/75 byłem wożony takim po poligonach na trzeciej klasie w charakterze ” telefonu komórkowego” z radiostacją R-105 . Z przodu dowódca Szkoły Oficerskiej ( jakiej nie powiem , bo to tajne ) w randze generała brygady . I potwierdzam , ani śniegi głębokie , ani rzeki szerokie (tak jak w popularnej piosence) , nie stanowiły przeszkody . Kierowca mówił żartem , że pionowo po ścianach by jechał , ale uprawnień nie miał .
W kwestii poprawy ergonomii względem GAZa 69, jestem w stanie w to uwierzyć – jakkolwiek nigdy nie jechałem UAZem, to GAZa 69 poznałem dość dobrze i tam ergonomia miejsca kierowcy nie występuje. A przynajmniej przy moim wzroście (187), ktoś 20 cm niższy narzekałby dużo mniej – zacznijmy od tego, że otwór drzwiowy jest zbyt wąski żeby wsiąść do auta w konwencjonalny sposób. Do tego blokada uchylania przedniej szyby jest tak zrobiona, że przy uchylonej szybie można sobie wydłubać oko wsiadając. Pedały sterczą tak wysoko, że żeby zahamować trzeba wysoko unieść nogi… ale kierownica nie pozwala. Do tego uruchamianie rozrusznika przez nożne pchnięcie go w koło zamachowe – wymaga wykręcenia nogi pod najdziwniejszym w świecie kątem.
Oprócz tego, zawsze jazda taką otwartą, wysoką terenówką mnie przerażała. Siedzimy w potencjalnie wywrotnej wannie, z której wystajemy praktycznie wszystkim powyżej pasa. Plus – zwykle w autach trzymamy się różnych uchwytów aby się o nic nie uderzyć. Tutaj trzymamy się aby nie wypaść.
W kwestii części, dalsza produkcja UAZa czyni utrzymanie Wołgi M21 bardzo prostym – prawie wszystkie zużywające się elementy są identyczne, przed wojną były łatwo dostępne i bardzo tanie. W ogóle, mam wrażenie, że 75% samochodów osobowych w demoludach to były dwie “platformy” – nazwijmy je roboczo “platforma GAZ” i “platforma Fiat” w obrębie których mnóstwo części jest współzamiennych, ale pomiędzy którymi zamienność części niemal nie występuje.
W omawianym aucie występuje chyba też najbardziej długowieczna część w historii motoryzacji. UAZowska dźwignia ręcznego, występująca po dziś dzień w Buchance, pochodzi z… Forda A, więc jeszcze kilka lat produkcji i stuknie jej stówa.
Jeśli chodzi o użycie w służbach, ostatni raz UAZa jako pojazd służb widziałem gdzieś w okolicy 2013-2015 roku – któregoś deszczowego, jesiennego wieczora UAZ jadący na sygnale, z białym napisem “Policja” na zielonej farbie śmignął ulicą kiedy akurat szedłem do kina. Swoją drogą, one występowały w innym kolorze niż wojskowy zielony?
Dzięki za uzupełnienie. Zaciekawiłeś mnie tym GAZem – zadziwiające to, bo przecież żołnierz, żeby działać efektywnie, nie powinien się martwić o wybicie oka ani wypadnięcie z kabiny. Wołgi potrafili zrobić całkiem wygodne, a tu taki numer… W UAZie jest w takim razie o niebo lepiej.
Co do dźwigni ręcznego – chyba kiedyś rozmawialiśmy nawet o tym, ale zapomniałem wspomnieć w artykule, mój błąd. A co do kolorów – milicyjne UAZy były na pewno “milicyjnie” ciemnoniebieskie. Pamiętam to dobrze, bo w dzieciństwie mieszkałem zaraz obok komisariatu (nie wiem czemu, ale UAZy mieli na stanie, mimo że to było prawie Stare Miasto w Krakowie). Żadnej trzeciej barwy nie kojarzę.
Milicyjny, jedyny w moim rodzinnym mieście był zielony, za to w Lublinie widywałem i takie, i niebieskie. Widziałem też czarnego w jakimś okolicznym OSP, ale to na 99% fantazja strażaków.
Dodajmy jeszcze istotny element UAZowego slangu – mostów portalowych nikt nie nazwie mostami portalowymi, zwolnicami czy jakimkolwiek oficjalnym terminem. To są “Afgany”!
Znam ten termin, ale świadomie go nie użyłem, bo jakośs za bardzo kojarzy mi się z wojną.
Oj, jazda w terenie ma sporo wspólnego z “dynamiką” – kilka razy dostałem w prezencie jazdę terenówką i wlaściciel/instruktor kazał jechać (znacznie) szybciej niż sam bym się odważył, kiedy zajął miejsce za fajerą to myślałem, że wypadnę przez sufit. Nie bez powodu Bronco ma silnik od Mustanga 🙂
A co do UAZa – miałem okazję kilka razy być czymś takim wieziony, ale nawet po poligonie to było tempo spacerowe, więc przyjemnie ale bez silniejszych wrażeń.
Generalnie bryka mi się podoba szalenie, ale kupię jak wygram w totka albo w inny sposób stanę się posiadaczem nadmiarowej gotówki 🙂 Pamiętam czasy, kiedy UAZy z demobilu w całkiem znośnym stanie schodziły za dość niskie pieniądze (ale to się skończyło w pierwszej dekadzie wieku).
Sądząc po wynikach crash testu Simbira (czyli w sumie to samo, tylko z nową budą) brak pasów nie wpływa jakoś znacząco na poziom ochrony…
Nie jestem pewien, czy pierwsze serie nie miały jednoobwodowego układu hamulcowego, w ogóle przez lata sporo detali się pozmieniało.
Z różnych stron o UAZach pamiętam narzekanie na tekstolitowy napęd rozrządu, chociaż biorąc pod uwagę wiek i stan eksploatowanych w Polsce UAZów trwałość tego nie musiała być taka niska.
Co do “afganów” czy “mostów wojennych” – wydaje mi się, że te były stosowane tylko w części jednostek wojskowych. W WP chyba zdecydowana większość miała zwykle mosty, nie mam pojęcia jak w innych krajach. Zdaje się, że w “afganach” mógł występować ciekawy, krzywkowy mechanizm różnicowy – na rynku części pojawiły się też oczywiście blokady i torseny. Jakieś opisy tego typu ustrojstwa (poza książką, która mi przepadła) udało mi się znaleźć na jakiś ruskich stronach i… amerykańskich forach Subaru.
Jasne, jest coś takiego, jak wyścigi w terenie (Baja 1000, albo choćby Paryż-Dakar). Ale pasjonaci off-roadu, z którymi rozmawiałem, zawsze mówili, że jedną z podstawowych zasad poza asfaltem jest “tak powoli, jak tylko można i tak szybko, jak to absolutnie konieczne”.
Rajdy i wyścigi to osobna kategoria 🙂
Prędkość zawsze trzeba dostosować do warunków, zresztą nawet na asfaltowym owalu (NASCAR) nie jeździ się całego wyścigu z butem w podłodze.
Z tych moich kilku przejażdżek wiem, że jazda terenowa jest zaskakująco dynamiczna (i to w 3D) – przed podjazdem jak się nie rozpędzisz wystarczajaco to się zatrzymasz w połowie i koła sobie wykopią ładny dołek, tak samo w błocie musisz utrzymać pewną prędkość bo inaczej się wkleisz i ani w te ani we wte.
Ja się nastawiałem na “trial” przypominający raczej sztukę precyzyjnego parkowania, a na poligonie okazało się, że trzeba jeszcze odpowiednio “depnąć” (a i jeszcze jedno zdziwienie – po kąpieli błotnej pedał hamulca trzeba wcisnąć zadziwiająco głęboko…)
Linki do opisu krzywkowego dyfra jak kogoś to ciekawi:
http://www.mojuaz.com/technika/waleczki.htm
http://www.lezo.hu/szerkezettan/hajtas/eroatvitel/kerekhajtas/SURETRAC_differencial.pdf
Wygląda, że robi mniej więcej to co torsen, czyli jak zabraknie wykrzyżu to już nie ruszymy 😉
fajny 🙂 nigdy nie miałem Uaza bo one zawsze były drogie, i dalej są, to dość bezsensowne ale tak jest i już.
off-roadowcy we wczesnych latach 2000 jeździli głównie UAZami, ale jak tylko Patrole, Troopery, Terrano, Frontery stały się tańsze to mówili, że w życiu by więcej nie chcieli UAZa – weź tym skręcaj w terenie w błocie do połowy koła, bez wspomagania 😉 zresztą ponoć nawet ARO było lepsze od UAZa, ale to wszystko tylko zasłyszane historie
ja tylko raz jechałem Uazem i to po podwórku więc się w sumie nie liczy, a mostów na zwolnicach nigdy w życiu nie widziałem w Uazie….. są za to w standardzie w Luazie 🙂
a o tym bunkrze pierwsze słyszę, muszę się tam kiedyś wybrać, szczególnie, że przez Spałę i Potworów się do Łodzi jeździ z Lublina przecież i nawet niedawno tamtędy znów jechałem (nienawidzę tego pomiaru odcinkowego tam… nie wiem jak można się wlec 50 na godzinę….)
“piłem w Spale, spałem w Pile, i to było by na tyle” 🙂
Ja poniekąd i piłem i spałem w Spale, bo mieliśmy tam z Anią nasze wesele 🙂 Ale z tym piciem to tylko symbolicznie, bo już tacy jesteśmy, a spać też nie było kiedy, bo nas na zabawie dzień zastał 🙂
fajnie 🙂 ja tam się nawet nigdy nie zatrzymałem, tylko hamuję przed tym radarem 😉
ale mieścinka urokliwa owszem 🙂
a co do wesela i nocy to gratuluję 🙂 myśmy po weselu byli tak zamęczeni, że od razu zasnęliśmy, noc poślubna to chyba taki mit, zdecydowanie była parę nocy później, no i wcześniej hehe 🙂
SzK dzięki za wizytę!. Uaz na twoich zdjęciach wygląda jak 46 letni gwiazdor po sesji na Photo Shopie. Imponujące. Do komentarzy technicznyci odniosę się jutro, bo dopiero przed chwilą miałem okazję zapoznać się ze wpisem.
Fabrykant. Twoją książkę o złotym Peugeocie kupiłem w sklepiku “U Jagody”, bo mieszkam cywilnie od lat po drugiej stronie parku julianowskiego, gdzie rozgrywały się najbardziej dramatyczne sceny opisane w książce. Inspiracją zakupu był oczywiście wpis na Automobilowni.
,
To my pięknie dziękujemy za gościnę i poświęcony czas!!
A swoją drogą, to fajnie rozpropagowywać tak wspaniałe rzeczy jak “Złoty Peugeot” albo Bunkier w Konewce. To daje dodatkową motywację do gryzmolenia – jeśli jeden Czytelnik pisze, że musi to Konewki zaglądnąć, a inny – że po gościnnym wpisie kupił powieść Fabrykanta.
A to miło mi. Jesteśmy zatem nieomal sąsiadami. Jednym słowem: z Łodzi przez Kraków z powrotem do Łodzi.
A wszystko dzięki Automobilowni.
a ja to muszę jeszcze Fabrykanta pochwalić i zareklamować, że jego książkę czytają w Radiu Łódź!
byłem jakiś czas temu i słuchałem 🙂 zawsze jak gdzieś jadę to sobie wynajduję różne stacje co u nas niema, bo “erefenu” i “radia bzdet” nie znoszę, a w jedynce jak się o polityce rozgadają to też porażka, jedynka jest fajna wieczorem jak są audycje naukowe. A Żonka z kolei zazdrości Wam “Supernovej” teraz słucha jej z internetu 🙂
Książkę czytaliśmy z żoną na zmianę, bo klimaty Julianowa, Arturówka są nam bliskie od lat. Odnajdowaliśmy znane miejsca i ulice. To było miłe. Ale i klimaty warsztatu na Wschodniej dobrze znam, bo kilkanaście lat mieszkaliśmy w kamienicy na rogu Kilińskiego i Pomorskiej (rozebranej), więc znamy ówczesną atmosferę tego rejonu miasta. Pierwszy wymarzony mały Fiat, z którego sąsiedzi z mieszkający drzwi w drzwi wybili mi szybę i ukradli radio, ulica Włókiennicza vel Kamienna (swoją drogą nazwać w mieście włókniarzy ulicę o najgorszej reputacji w Łodzi Włókienniczą to jakiś paranoiczny chichot komuny), okoliczne klimatycznie związane knajpy: Szewczyk, Golonka, Peszt to wszystko pamiętam z najaktywniejszego i barwnego okresu życia.
Miło było Pana poznać za pośrednictwem Automobilowni.
Ja Łodzi nie znam w ogóle, ale dzięki dwóm książkom Fabrykanta (bo najpierw był jeszcze “Tramwaj Tanfaniego”) mogę powiedzieć, że coś poznałem. Choć to oczywiście iluzoryczne, bo zupełnie inaczej czyta się historie osadzone w znanej sobie rzeczywistości.
nie zgodze sie z tą nagrzewnicą, pamiętam jak w 1997 jechaliśmy z Wujkiem na podkarpaciu po owce na Jasełka, było z -20 , i pomimo kilku warstw odzieży i kurtki , zmarzłem jak jasny ..uj !
🙂
Może nagrzewica była zapchana? Kuzyn mówił mi, że ona się często zapychała, ale jak była sprawna, to w zimie jeździli w podkuszulkach, oczywiście pod założoną plandeką. Być może też to kwestia rocznika, bo modyfikacje UAZy przechodziły regularnie.
Nagrzewnica raczej działa, chociaż, my jeździmy bez budy (nawet czasem zimą). Trzeba tylko zasłonić żaluzję przed chłodnicą i lekko uchylić wlot powietrza do dmuchawy pod przednią szybą. A jak się włączy dmuchawę to podeszwy miękną i nie słychać silnika, bo wentylator wyje jak odkurzacz przemysłowy.
A o jednym zapomniałem: woda w chłonicy musi być pod korek, bo nawet teraz jak jest jej za mało to zamarza parownik od gazu ogrzewany przewodem do nagrzewnicy.
UAZ-em policja jeździ w filmie “Pokłosie” ale to raczej zabieg filmowy mający na celu pokazanie zaściankowości zapyziałej mieściny zagubionej gdzieś na podlaskich kresach.
UAZ-em porusza się też milicjant w filmie “Wyjście awaryjne” z Bożeną Dykiel i Krzysztofem Kowalewskim.
Akcja “Pokłosia” rozgrywała się pod koniec lat 90 albo we wczesnych 2000. Wówczas jeszcze sporo UAZów jeździło w Policji, pomału na ich miejsce wchodziły SsangYongi Korando.
Miejsce Uaz-ów w Policji zajmowały różne pojazdy nie tylko Korando. Pamiętam , że były Kia Sportage, trochę Honkerów i Defendery. Czasem do zakupu dokładał się budżet lokalny, czasem ktoś cos podarował a czasem był to wynik ustawionego przetargu jak w przypadku koszmarnych ARO w cenie Land Rovera.
Na pewno wiele UAZ-ów zastąpiły zwykłe radiowozy bo w większości przypadków auto terenowe nie było potrzebne (przed wymianą odsetek UAZ-ów wśród radiowozów był irracjonalnie duży)
Przez parę lat w końcówce lat 80-tych Uaz stał pod posterunkiem w Mikołajkach. w 1990 przeszedł przeobrażenie. Napis MILICJA na drzwiach zastąpił: POLICJA , dostał też wypasionego koguta.
“silnik hurgocze” 🙂
Nie twierdzę, że nie było żadnej inspiracji, ale tego słowa w odniesieniu do silników z tamtej epoki używałem już wcześniej. Najczęściej opisując dolnozaworowce, bo tam ono najbardziej pasuje.
Kilka wspomnień z nim mam – był to pierwszy samochód, którym pamietam, że byłem wożony – ojciec pracował w domu wczasowym w Szklarskiej, gdzie Uaz robił za dostawczaka. Faktycznie potrafił robić różne cuda w terenie, włącznie z jeżdżeniem po schodach w obu kierunkach, ale to samo umiał zrobić choćby Muscel. Po lasach i górach jeździł jak dziki, ale już ze śniegiem bywało rożnie – to wspomniany już brak blokad mechanizmów. Gdy było bardzo źle, to faktycznie leśnicy wybierali Aro – nie dość, że sprawniejsze , to też z zamkniętym nadwoziem – nie padało do środka. Psuło się podobnie często, ale dostęp części był gorszy, więc częściej stały w warsztacie. Pamiętam też kilka dłuższych wycieczek, poza hałasem i wiatrem przeszkadzało mi, jako pasażerowi, wszechobecny zapach benzyny – odgaduję, że to pewnie kwestia tych połączonych zbiorników i jakichś niedrożnych odpowietrzeń, czy połączeń…
No widzisz, zdania są podzielone, bo kuzyn mówił, że w śniegu UAZ jest jedyny. Ale nie wypróbował nigdy ARO…
Gaz 69 miał tak samo odłączany przedni napęd dźwignia w kabinie jak Uaz. Różnica była taka, że Uaz miał skrzynie rozdzielcza zblokowana ze skrzynią biegów, a Gazik miał ją jako osobny zespół, napędzany ze skrzyni biegów krótkim wałkiem napędowym.