PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: Samochód sportowy

“Samochód sportowy” to prawdziwy fetysz naszej cywilizacji. Czy jednak zastanawialiście się kiedykolwiek, co też takiego wyjątkowego odróżnia go od “zwykłego” auta?

Może Moc? Tak się jednak składa, że mianem „sportowego” bez wahania określimy 21-konnego Fiata 500 Abarth, a nawet przedwojennego Austina 7 Nippy (12 KM!!), zaś 460-konny Rolls-Royce Phantom jest antytezą tego pojęcia. Może więc decyduje lekkość i zwinność? W takim razie co powiemy o aktualnym Bentleyu Continental, lub o najwspanialszym supersamochodzie lat 20-tych, Mercedesie SSK (rozstaw osi trzy metry, masa dwóch ton)…? Niektórzy mówią z kolei, że sportowe auto to takie, które „w pełni angażuje i wystawia na próbę cały potencjał kierowcy”. Chwileczkę… Czy tego warunku nie spełnia czasem Trabant…?

James May, słynny Kapitan Snuja z magazynu Top Gear, rozpisał w 2006r. konkurs na definicję auta sportowego zawierającą maksymalnie dwanaście słów. Wśród 450 odpowiedzi znalazła się i taka, która mówiła, że określenie “samochód sportowy” to… sprzeczność – i choć wiemy “co poeta chciał powiedzieć”, na pewno się z nim nie zgodzimy. Co ciekawe, wśród poważniejszych prób najczęściej powtarzały się odwołania nie do przymiotów samej maszyny, ale do jej PERCEPCJI PRZEZ CZŁOWIEKA. I tak ktoś napisał, że sportowe auto to „stan świadomości kierowcy”. To prawda, ale i woda na młyn marketingowców wychwalających w swej bełkotliwej nowomowie „sportowy charakter” SUVów, krosowerów i vanów. „Samochód, którym jeździsz szybciej niż powinieneś” – niby niezłe, ale tak naprawdę, to stwierdzenie jest tym prawdziwsze, im MNIEJ sportowy jest dany samochód. Najlepsze z psychologicznych metafor to „stan ducha wyposażony w cztery koła, ale pozbawiony wyrzutów sumienia”, oraz „historia don Kichota wspawana w blok silnika”. Definicja techniczna to z kolei „przyrząd do przemieszczania się z punktu A do punktu A” – może nie jest zbyt wysublimowana, ale świetnie oddaje istotę auta sportowego: RADOŚĆ Z SAMEJ JAZDY. Jeszcze prościej ujmuje to najkrótsza z odpowiedzi na konkursowe pytanie: „Yeeeehaaaaa!!”.

Tak się składa, że wczoraj miałem okazję przejechać się autem ze zdjęć – Mazdą MX-5 z 2003r., o przebiegu zaledwie 75 tys. km. Miałem zamiar napisać coś w rodzaju jej testu, ale moje umiejętności jeździeckie, a także praktyczne doświadczenie z różnymi modelami są zbyt małe, by wyprodukować jakiś sensowny tekst. Postanowiłem więc pozostać przy mojej zwyczajowej formie luźnej refleksji na tematy okołoautomobilowe.

Odnosząc się do powyższych definicji z całą pewnością mogę potwierdzić, że gość mówiący o sprzeczności nie wie, o czym mówi. Mazda MX-5 jest nieskończenie wręcz spójna wewnętrznie – zarówno pomiędzy poszczególnymi jej elementami, jak i między nią a kierowcą panuje perfekcyjna harmonia. “Stan świadomości kierowcy” – prędzej, ale tym faktycznie można dowolnie manipulować. “Jeździsz szybciej niż powinieneś” – co za bzdura, jechałem całkiem, ale to CAŁKIEM powoli. Częściowo dlatego, że inaczej nie umiem, częściowo – że jak na taką maszynę jestem zbyt bojaźliwy/rozsądny (niepotrzebne skreślić). Z tego samego powodu nie łapię się również na definicje z brakiem wyrzutów sumienia oraz z don Kichotem. Spokojna jazda brała się jednak również z hałasu wiatru przy złożonym dachu, oraz – może przede wszystkim – z tego, że W TAKIM POJEŹDZIE WCALE NIE TRZEBA WARIOWAĆ, ŻEBY GĘBA SIĘ ŚMIAŁA. MX-5 to esencja radości życia, nawet przy 40 km/h. Również wtedy chce się krzyczeć za jednym z konkursowiczów – „Yeeeehaaaaa!!”. Zostaje jeszcze przemieszczanie z punktu A do punktu A – ta definicja według mnie wygrywa. I to nie tylko dlatego że Mazdę, jako nienależącą do mnie, musiałem zwrócić w miejscu, z którego ją wziąłem.

Jakkolwiek w automobilizmie najbardziej fascynuje mnie różnorodność, to moje praktyczne doświadczenia są dość ograniczone (sam posiadałem wyłącznie Mercedesy, kolejne sześć sztuk, z roczników 1973-2005, prowadziłem też dość często najróżniejsze Hondy od lat 90-tych do dziś, cokolwiek innego zaś – bardzo sporadycznie). Jednak mimo tego, a także nikłych umiejętności sportowej jazdy, w MX-5-tce czułem się jak ryba w wodzie. Chyba po raz pierwszy w życiu poczułem, co znaczą powtarzane do znudzenia przez rasowych automobilistów stwierdzenia o “samochodzie jako przedłużeniu kończyn kierowcy” oraz o “jedności Natury, Człowieka i Maszyny” – bo z tak wielką ochotą, wręcz służalczą gorliwością pojazd wykonywał moje polecenia (nawet te przypadkowe), a Natura, nieizolowana ścianą z blachy i szkła, była częścią całego Przeżycia. Również po raz pierwszy tak ogromną przyjemność sprawiała mi zwykła zmiana biegów: Choć na co dzień jestem wielkim fanem automatów, to tutaj – możecie się ze mnie śmiać – kilka razy zamieszałem sobie lewarkiem na prostej, przy stałej szybkości, tak po prostu, jak to mówi mój brat – na fazę. W dodatku z międzygazem, który po dosłownie kilku kilometrach zaczął mi całkiem dorzecznie wychodzić, a nigdy go wcześniej nie trenowałem!! Po prostu, z tym autem nawet taki patałach jak ja dogaduje się w pięć sekund.

Cała przejażdżka trwała jakieś 20 minut, w tym 3/4 podmiejskich dróg, w większości z ograniczeniem 40-70 km/h, i pięć minut obwodnicy autostradowej Krakowa, gdzie tylko na chwilę przyspieszyłem do 120, po czym zaraz zwolniłem do 100, bo mnie, zmanierowanemu burżujowi, który jako pierwszego samochodu w życiu dosiadał S-Klasy W116, od hałasu mózg chciał wyskoczyć z czaszki. Ale tornada w środku nie odnotowałem, a niczym niezabezpieczona fryzura mojej drugiej połowy pozostała nienaruszona.

Pojęcie “samochodu sportowego” jest niezwykle pojemne. Mieści się w nim tuningowany “Maluch”, Civic Type-R, Impreza WRX, Saab 9-3 Viggen, BMW M5, S-Klasa coupé, Ferrari F50, Viper, Caterham, Porsche 911 i Caye… nie, Cayenne się jednak nie mieści. Ale mój prywatny CLK 280 Elegance, którym przyjechałem po Mazdę – już raczej tak. Czy te samochody cokolwiek łączy…? Na pierwszy rzut oka – nic. Gdy jednak spojrzymy na sprawę szerzej, dostrzeżemy wspólny mianownik: Otóż wszystkie one sprawiają, że zwykłe przemieszczanie się w przestrzeni – nieważne, czy 500 metrów do piekarni, na urlop na drugim krańcu kontynentu, czy po zamkniętym obwodzie wyścigowego toru – staje się prawdziwym Przeżyciem, a przeparkowanie na drugą stronę ulicy – Podróżą. O tym właśnie usiłowała powiedzieć większość uczestników relacjonowanego na początku konkursu na definicję auta sportowego.

Aha, nie podaliśmy jeszcze jego zwycięzcy. Jego pomysłodawca i jedyny arbiter, James May, po przeczytaniu 450 zgłoszeń uznał, że prawdziwe Emocje da się przelać na papier jedynie w formie poezji, i dlatego nagrodę dostał niejaki Alan Lidmila, który napisał wiersz o ryku silnika o świeżym poranku, wijącej się między kołami czarnej wstędze asfaltu i niezakłóconym widoku horyzontu. Ponieważ poezja jest z natury nieprzetłumaczalna, zacytuję go w oryginale:

The floored howl, dawn clear
undulating blacktop wheel-gripped
view ahead
.”

Foto Mazdy: Praca własna, 31.V.2014

Foto z nagłówka: Public domain

(post z klasycznie.eu, 1.VI.2014)

0 Comments on “PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: Samochód sportowy