WPIS GOŚCINNY: PRACA SZOFERA, cz. I
Co roku – na szczęście!! – nadchodzi czas wakacji. Tym razem, wyjątkowo, na wakacje udajemy się z Anią w wakacje. Automobilownia działa jednak dalej i w najbliższe 20 dni zaprezentuje pięć nowych wpisów gościnnych, w odstępach czterech dni.
To rozkład gęstszy niż zwykle, ale po pierwsze, pięć wpisów tworzy cykl, którego nie chciałem rozbijać, a po drugie – one będą trochę krótsze od zwyczajowych (z wyjątkiem dzisiejszego – ten jest nawet dłuższy). Teksty te niektórzy z Was już znają, bo publikował je portal Petrolheart.pl, a ja nawet osobiście linkowałem i polecałem. Przepraszam za odgrzewanie starych treści: na usprawiedliwienie dodam, że są bardzo ciekawe, że ich Autora – naszego Czytelnika Aleksandra – sam kiedyś namawiałem na ich napisanie i miałem nadzieję, że znajdą się tutaj. W międzyczasie Aleksander podjął współpracę z Petrolheart.pl, ale zarówno on sam, jak i Redaktor Naczelny serwisu zgodzili się udostępnić wszystko i tutaj, by wzbogacić tematykę Automobilowni (tu ma być przede wszystkim różnorodność!!) oraz pomóc mi z kontentem urlopowym, który trudno mi tworzyć pomiędzy artykułami bieżącymi.
Zapraszam więc na pierwszą część cyklu o pracy zawodowych szoferów: nie taksówkarzy, nie zwykłych kierowców służbowych osobówek, ale swego rodzaju elity prawa jazdy kat. B, kontynuującej tradycje sięgające zarania dziejów motoryzacji. Przez kolejne pięć wpisów gospodarzem będzie tu Aleksander, któremu już oddaję mu głos. A także nieustająco polecam Petrolheart.pl, do czytania i zalajkowania, jeśli chcecie być na bieżąco z motoryzacyjną współczesnością. Oni znają się na meritum i naprawdę piszą to, co myślą, a nie co aktualnie wypada – a to obecnie nieczęsta cnota.
***
Na początku zaznaczę, że opowiem nie tylko o swojej pracy, co o całym rynku, bo szofer możliwości pracy ma mnóstwo – od jeżdżenia na etacie, przez bycie wolnym strzelcem, po prowadzenie własnej firmy. Opowiem Wam kim jest szofer, jakie ma możliwości pracy, oraz o paru innych aspektach tej pracy. Zdecydowana większość informacji i spostrzeżeń opiera się na rynku londyńskim, bo sam pracuję w Wielkiej Brytanii i realia angielskiej stolicy są mi znane bardziej niż jakichkolwiek innych miast.
Praca szofera – rys historyczny
Zawód szofera jest niemal tak stary, jak sama motoryzacja, zmieniają się jedynie przyczyny zapotrzebowania na tę profesję. Na przełomie XIX i XX w. automobile stanowiły głównie fanaberię bogaczy – nie były zbyt użyteczne, ponadto wymagały sporych umiejętności, zarówno w prowadzeniu jak i w obsłudze technicznej. Dawne automobile były tak uciążliwe, że z dzisiejszego punktu widzenia aż trudno uwierzyć, że ludzie chcieli nimi jeździć. Samochody bywały wtedy przejawem snobizmu, ale szybko zdobywały popularność wśród ówczesnej śmietanki towarzyskiej i jeśli świeżo upieczony właściciel takiego automobilu nie był prawdziwym pasjonatem, to potrzebował szofera, żeby móc korzystać ze swojej nowej zabawki. Nawet jeżeli ówczesny bogacz potrafił sam prowadzić i serwisować swój automobil, to jego obsługa wymagała tyle pracy, zarówno przed podróżą, jak i po niej, że i tak potrzebny był człowiek, który to wszystko zrobi. Za potwierdzenie tych wszystkich trudności w tamtej epoce niech świadczą słynne słowa wypowiedziane niegdyś przez Gottlieba Daimlera, jednego z czołowych pionierów motoryzacji: „na świecie nigdy nie będzie więcej niż milion automobili, bo człowieka pracy nigdy nie będzie stać na zatrudnienie szofera”
Chętnych na przeczytanie o tym, jak dokładnie wyglądała praca szofera u zarania automobilizmu, zapraszam TUTAJ, gdzie znajdziecie streszczenie poradnika szofera z 1906r.
Bentley Mulsanne
Foto: materiał producenta
Po ponad stu latach zmieniły się przyczyny zapotrzebowania na zawód szofera oraz stosunek jego pracy. Prowadzenie samochodu od dekad jest na tyle łatwe, że stało się dostępne dla większości społeczeństwa państw rozwiniętych, ale pojawiły się nowe problemy – przede wszystkim z parkowaniem, ale i z natężeniem ruchu w dzisiejszych metropoliach. Często zostawianie samochodu w docelowym miejscu podróży jest niemożliwe, a i sam przejazd może być stresujący. Zatrudnienie szofera lub skorzystanie z jego usług sprawia, że można wysiąść pod samymi drzwiami biura, restauracji lub teatru i nie przejmować się parkowaniem, a później wsiąść w tym samym miejscu. Szofer weźmie też na siebie wszelkie przeciwności związane ze współczesnym ruchem drogowym wielkich miast, a właściwie to sposobem swojej jazdy rozwiąże je, jeszcze zanim się pojawią – ale o tym opowiem w akapicie poświęconym prowadzeniu.
Dzięki tym umiejętnościom i luksusowemu samochodowi, szofer potrafi zmienić konieczność przemieszczenia się w przyjemność. Nie jest to przesada z mojej strony, bo zdarza się, że klienci, zarówno stali, jak i ci przypadkowi, żegnają mnie słowami: „Dziękuję, to była czysta przyjemność”. Ponadto kilkukrotnie zdarzyło mi się, że osoba korzystająca z moich usług chciała po prostu jeździć, nieważne gdzie. Oczywiście na regularne podróżowanie z szoferem pozwolić sobie mogą jedynie najbogatsi, więc dla zapotrzebowania na usługi szoferskie kluczowe są dwa czynniki: zamożność miasta (nie tyle średnia zarobków, co liczba bogatych mieszkańców i przyjezdnych), oraz trudność prowadzenia samochodu w danej lokalizacji.
Londyn świetnie spełnia oba warunki, dlatego w stolicy Wielkiej Brytanii są setki, jeśli nie tysiące szoferów. Londyn ma najwyższy współczynnik występowania multimilionerów na terenie Europy, choć wszystko zależy od zestawienia, bo używając innych wskaźników, najlepsza okazuje się… Moskwa. Żeby było bardziej obrazowo, to na terenie Londynu znajduje się około 150 pięciogwiazdkowych hoteli, a w Warszawie jest ich 10 [Przypis autora: 10 pięciogwiazdkowych było na początku 2022 roku. W chwili aktualizacji tekstu, w drugiej połowie 2024 jest już tych hoteli 15, z czego niektóre oferują usługi znacznie droższe od tych dotychczasowych. To dobitnie pokazuje, jak szybko rozwija się Warszawa i że obecnie Polska jest… modna]. Samo prowadzenie samochodu w tej wielokulturowej metropolii nie należy do łatwych, bo zmagać się trzeba z ogromnym natężeniem ruchu i wszechobecną ciasnotą. Żeby napisać obrazowo, choć tym razem subiektywnie, to kiedy odwiedzam polską stolicę, to przy Londynie Warszawa wydaje się być miastem-widmem, a warszawskie ulice przy londyńskich wyglądają jak autostrada.
Rolls-Royce Phantom
Foto: materiał producenta
Czym się różni szofer od kierowcy?
Kierowca po prostu prowadzi samochód, a szofer dba o potrzeby klienta i do tego prowadzi samochód. To zupełnie inny poziom oraz zakres świadczonych usług. Nawet jeśli w większości przypadków potrzeby ograniczają się do prowadzenia samochodu, to zdarzają się też zadania dodatkowe, a szofer zawsze chętnie je wykona i co najważniejsze – zrobi to dobrze. Przykład z życia: zawiozłem klienta do opery, a ten poprosił mnie, żebym w czasie trwania spektaklu pojechał do jego apartamentu, zabrał opisane przez niego walizki i zawiózł je do innego hotelu na miesięczne przechowanie. Przypadkowemu kierowcy nikt kluczy do apartamentu nie da, a szoferowi – jak najbardziej.
Chodzi tu o dość proste zadania, które jednak wymagają zaufania i pewności, że człowiek właściwie wszystkiego dopilnuje. Może to być odwiezienie dzieci do szkoły, zarezerwowanie stolika w restauracji, czy pomoc w załatwianiu spraw życia codziennego. Szofer to też gwarancja doświadczenia – nie ma takiej możliwości, żeby wykonywać ten zawód bez wcześniejszego doświadczenia w jeżdżeniu czy znajomości kluczowych lokalizacji. Szofer to człowiek, który w pracy wszystko ma dopięte na ostatni guzik, zwraca uwagę na najmniejszy szczegół i dąży do perfekcji. Za przykład niech posłuży moje spotkanie z kolegą, który też jest szoferem. Wsiadł do mojej S-Klasy i po chwili mówi:
– Masz brudny plastik na podłodze pod fotelem.
– Wiem, ale nie ma najmniejszych szans, że zauważy to ktoś niebędący szoferem.
– No tak.
Z drugiej strony, to luksus polega m.in. na dbałości o każdy najmniejszy detal i nawet jeśli żaden pasażer czegoś nie zauważy, to szofer i tak to zrobi dla własnej świadomości, że jest porządnie – to zwiększa zawodową pewność siebie i swoich usług. Ostatecznie więc po uwadze kolegi wspomniany plastik wyczyściłem.
Szofer o wiele więcej planuje
O ile kierowca może wcisnąć w nawigacji JEDŹ i po prostu wykonywać jej polecenia, tak szofer dodatkowo upewni się, że miejsce docelowe jest tam, gdzie pokazuje nawigacja, a nie za rogiem lub po drugiej stronie ulicy, zwróci uwagę na punkty charakterystyczne, żeby nie przegapić lokalizacji i wykorzysta w planowaniu swoje doświadczenia oraz wiedzę. Na jednym ze szkoleń usłyszałem świetny tekst dotyczący przygotowań: By failing to prepare, you are preparing to fail. Zarówno samochód szofera (na zewnątrz i w środku), jak i jego wygląd są nieskazitelne i słowo to nie jest użyte na wyrost – w tej branży używa się takich określeń, bo słowo czysty lub schludny nie odda w pełni standardów.
Szofer musi być też świetnie zorganizowany i tak rozplanować swój czas, żeby zdążyć z tym co ma do zrobienia, zanim np. klient skończy spotkanie biznesowe. Dobra organizacja wynika też z korzystnych nawyków – jeśli trafi się niespodziewana wolna chwila, to szofer wykorzysta ją na toaletę lub posiłek, dzięki czemu później będzie bardziej elastyczny i bez problemu dostosuje się np. do późniejszej nagłej zmiany planów czy wydłużenia całego zlecenia lub dnia pracy. Kierowca o tym wszystkim myśleć nie musi, bo on jedzie tylko z punktu A do B i jego rola na tym się kończy.
Szofer przestrzegając wysokich standardów branżowych dba o dyskrecję oraz zapewnia prywatność swoim klientom i dlatego nie mogę zdradzać tu jakichkolwiek szczegółów, przez które można zidentyfikować konkretnego człowieka. Kierowca nie ma takich zobowiązań, ani nie musi dbać o swoją reputację w aż takim stopniu. Szoferów wyróżnia też zaangażowanie, oddanie pracy i duma ze świadczonych przez siebie usług, podczas gdy kierowcy może się zdarzyć jechać jak za karę. Szofer zna i stosuję szoferską etykietę, a jego umiejętności drogowe są na najwyższym poziomie. Ponadto szofer zazwyczaj jest ambitniejszy zawodowo i chętnie się szkoli ciągle zwiększając swoje umiejętności. Zapewnia też większe bezpieczeństwo, ma aktualny certyfikat pierwszej pomocy i podstawowe umiejętności z zakresu obserwacji pod kątem potencjalnych zagrożeń, a dzięki parkowaniu umożliwiającemu szybkie odjechanie, odpowiednim nawykom i pewności siebie, minimalizuje ryzyko kradzieży czy napadu. Zorientuje się, że jest śledzony i będzie wiedział co zrobić. Nie zostawi przez pomyłkę otwartej klapy bagażnika, ani nie da sobie wyrwać walizki z ręki, bo w niej mogą znajdować się miliony i to dosłownie.
Krótka anegdota dotycząca gotówki: najbogatsi jak najbardziej wciąż jej używają i to w znacznych ilościach. Kiedyś wiozłem jednego ze swoich stałych klientów, a ten aż nie mógł się doczekać, żeby mi opowiedzieć, że wymienił swoje Ferrari na inny model. Od słowa do słowa, przeszło na temat znanego, wyspecjalizowanego w super-samochodach salonu w którym je kupił. Mój pasażer powiedział, że wcześniejszy klient tej firmy zapłacił za któryś hiper-samochód Ferrari 980 tys. funtów (ponad 5 mln zł) gotówką. W salonie były maszynki do liczenia pieniędzy i duży sejf – pracownicy byli przygotowani i nie byli zdziwieni, czyli to się zdarza. Dodam do tego, że podczas podróży prywatnymi odrzutowcami wszelkie kontrole ograniczone są do minimum, więc nigdy nie wiadomo, czy jakaś walizka nie jest wypełniona po brzegi gotówką.
Na koniec jedna z ważniejszych cech szofera: umiejętności interpersonalne na wysokim poziomie. W branży bardzo dużo mówi się o inteligencji emocjonalnej i empatii – dzięki niej szofer potrafi wyczuć emocje i oczekiwania klienta lub szefa, więc świetnie dostosowuje swoje podejście i działania do danej sytuacji. Podsumowując, nie każdy kierowca jest szoferem, ale każdy szofer jest świetnym kierowcą, a różnice między nimi są znacznie większe, niż mogłoby się wydawać. Można też uznać za pewnik, że obowiązki wspólne dla obu grup szofer wykona lepiej i bardziej profesjonalnie od kierowcy.
Gdzie i jak pracuje szofer?
Na przełomie XIX i XX w. szofer był służącym, a dziś – nawet jeśli pracuje dla konkretnej rodziny – najwyżej pracownikiem etatowym, członkiem personelu. Dzisiejszy szofer może pracować na etacie lub na własny rachunek. Może wozić tylko jednego człowieka lub setki różnych pasażerów – możliwości jest mnóstwo.
Zaczynając od etatu, tutaj znów pojawia się kilka dróg kariery do wyboru, które podzielę na trzy grupy. Pierwsza opcja to stała praca dla tzw. UHNWI (Ultra-High-Net-Worth Individual), czyli ludzi, których tzw. wartość netto (wartość całego majątku pomniejszona o kwotę długów i zobowiązań) przekracza 30 mln dol. Ci ludzie są tak bogaci, że mogą zatrudnić szofera na stałe i z finansowego punktu widzenia nie robi im to wielkiej różnicy. Albo wręcz odwrotnie – zatrudniając szofera oszczędzają czas każdego dnia, dzięki czemu zarobią w tym dodatkowym czasie więcej, niż zapłacą szoferowi. Druga opcja to firmy szoferskie, a trzecia – inne firmy oraz instytucje, posiadające własne limuzyny, przykładowo hotele lub ambasady. W każdym z tych przypadków szofer jeździ samochodami dostarczanymi przez pracodawcę, nie ponosi kosztów ani żadnego ryzyka. Praca dla UHNWI jest zdecydowanie najciekawsza, najbardziej złożona i najbardziej ekscytująca, więc zostawię ją na koniec.
Opcje druga i trzecia są proste – w firmie szoferskiej kierowca pracuje w stałych godzinach i jeździ tam, gdzie danego dnia ma zlecenie. W pozostałych firmach i instytucjach może być trochę inaczej – znam kilka przykładów, w których szofer (w firmie z branży usług luksusowych oraz w ambasadzie) całymi dniami siedzi we własnym domu i ma płacone za pozostawanie w gotowości w określonych godzinach, a jeśli zajdzie potrzeba przewiezienia gdzieś kogoś, to zostanie powiadomiony z dużym wyprzedzeniem. W obu przypadkach zarobki raczej nie imponują, zaletą są stałe godziny i krótki czas pracy. To zajęcie dla ludzi ceniących święty spokój, którzy lubią odpracować swoje godziny i iść do domu niczym się nie przejmując. Tego typu stanowiska mają też najmniejsze wymagania, a dostać się na nie można choćby z ogłoszenia. Jest to też łatwa droga, żeby się w tej branży zahaczyć.
Bentley Mulsanne
Foto: materiał producenta
Praca dla UHNWI jest o wiele ciekawsza, znacznie bardziej wymagająca, lepiej płatna, ale może też być stresująca i wpływać negatywnie na życie prywatne przez znacznie mniejszą ilość czasu wolnego. Ten rodzaj pracy jest też najbardziej zbliżony charakterem do dawnej służby sprzed I wojny światowej. Taki szofer przede wszystkim wozi ludzi – nie tylko szefa, ale też jego rodzinę, a czasem nawet znajomych. A to jeszcze nie wszyscy, bo zdarza się też wozić część personelu rezydencji, np. kucharza po zakupy. W takich przypadkach szofer raczej nie zmienia samochodu tylko dlatego, że w danej chwili nie wiezie szefa ani jego rodziny, więc zdarza się, że dwunastocylindrowa limuzyna służy mu do jazdy po bułki i jako samochód służbowy. Chociaż oczywiście są też rodziny, w których Rolls-Royce Phantom lub Maybach 62 wyjeżdżają z garażu tylko na specjalne okazje i wracają do niego tak szybko, jak to tylko możliwe. Na marginesie dodam, że Maybach 57/62, choć nie jest już produkowany od ponad 10 lat, to wciąż cieszy się popularnością wśród najbogatszych, bo nie ma go czym zastąpić. Późniejsze Mercedesy-Maybachy bazujące na S-Klasach W222 i W223 to zupełnie nie ta klasa samochodu, znacznie niższa jakość wykonania i dużo mniejsza dbałość o szczegóły. X222 i X223, bo takie oznaczenia noszą współczesne Mercedesy-Maybachy, nie są następcami 57/62 – to zejście o co najmniej jedną klasę niżej. W swoim czasie Maybach 57/62 najprawdopodobniej był najlepszą limuzyną świata, mógł konkurować z Phantomem VII, a może nawet go przewyższał, podczas gdy dzisiejszy Rolls-Royce Phantom VIII jest na rynku sam i nie ma żadnej konkurencji.
Etatowy szofer bogaczy, poza wożeniem ludzi, dba też o stan samochodów
Mowa zarówno o bieżącym utrzymaniu ich w czystości, jak i o serwisie mechanicznym. Przy większej flocie robi się z tego sporo roboty, a szofer musi się, za przeproszeniem, użerać z serwisami – tak, użerać, bo w Wielkiej Brytanii kultura techniczna i jakość usług jest na niskim poziomie, zwłaszcza po Brexicie. Bywa, że autoryzowany serwis przetrzymuje samochód miesiącami i na koniec twierdzi, że nie potrafi rozwiązać danego problemu. Sam też niedawno pojechałem do pobliskiego autoryzowanego serwisu Mercedesa i okazało się, że nie mają klocków hamulcowych do S-Klasy. Zrozumiałbym to, gdybym jeździł jakimś rzadkim modelem AMG sprzed dwudziestu lat, ale chodziło o zwykłego, trzyletniego Mercedesa. Problemy z zaopatrzeniem wynikają z braku ludzi do pracy i są widoczne w wielu branżach. Podobno nawet prywatny odrzutowiec trudno jest serwisować w Wielkiej Brytanii – te same problemy techniczne i zaopatrzeniowe, w efekcie samolot często nie jest gotowy do lotu na czas.
Mercedes S V222
Foto: materiał producenta
Wracając do obowiązków etatowego szofera bogaczy, to zajmuje się on wszystkim, co jest związane z samochodami. Uczestniczy w zamawianiu nowych samochodów, odbiera je z salonów, sprzedaje stare samochody i zajmuje się logistyką, bo np. czasem trzeba któryś pojazd wysłać za granicę. Zamawia usługi szoferskie, jeśli w domu z jakiegoś powodu brakuje samochodów lub szoferów oraz pomaga przy zatrudnianiu nowych. Poza tym często załatwia proste sprawy życia codziennego. Widywałem ogłoszenia, w których do obowiązków szofera należało wyprowadzanie psa i grabienie liści, ale to jedna z tych ofert, które wiszą miesiącami i nie znajdują chętnych. Nawet nie chodzi o obowiązki, które do szoferów nie należą, a o wyraźny sygnał, że z tym pracodawcą jest coś nie tak i próbuje oszczędzać na czym tylko się da, lub jest ogólnie problematyczny.
Do wad takiego rodzaju zatrudnienia zwykle należą przede wszystkim długie godziny pracy. Zmiana teoretycznie trwa 10 godzin, ale w praktyce często się przedłuża, a w wielu miejscach pracuje się 6 dni w tygodniu. Ponadto nie zawsze godziny pracy są regularne, bo bywają dostosowywane do potrzeb z dnia na dzień – tutaj dużo zależy od nawyków szefa i tego jak jest zorganizowany, ale w wielu przypadkach nie da się nic zaplanować. Na szczęście od szofera nie wymaga się dyspozycyjności w dni wolne, bo albo szoferów jest więcej niż jeden, albo rodzina w razie potrzeby skorzysta z usług jednej z firm z tej branży.
Do wad takiej pracy można zaliczyć też natłok obowiązków
Bywają dni, że od rana do wieczora trzeba załatwiać najróżniejsze sprawy, a nie każdy to lubi. Z opowieści wiem też, że nierzadko dochodzi do starć między personelem, bo współpracować trzeba z wieloma osobami i mimo, że oni wszyscy pracują dla jednego człowieka, to ich interesy bywają sprzeczne i czasem trudno to pogodzić. Przykładowo szofer ma coś do zrobienia poza domem, ale kucharz chce jechać na zakupy, ochroniarz upiera się, że samochód ma czekać w gotowości, a asystentka mówi jeszcze co innego – istny dom wariatów. Praca dla UHNWI to jedyny rodzaj zatrudnienia szofera, gdzie tego typu zjawiska występują – wszędzie indziej jest święty spokój. Oczywiście to wszystko zależy od konkretnego domu lub rodziny, bo w niektórych miejscach wszystko działa jak w zegarku, a godziny pracy są zgodne z założeniami.
Poza tymi niedogodnościami praca o takim charakterze wydaje się mieć same zalety
Dobre zarobki – dużo powyżej angielskiej średniej krajowej i zazwyczaj powyżej średniej londyńskiej. Praca jest też bardzo ciekawa choćby dlatego, że człowiek może zobaczyć od środka jak taka rezydencja funkcjonuje oraz jak żyją najbogatsi. Często zdarzają się też zagraniczne wyjazdy, a wtedy praca może przypominać wakacje. Przy okazji szofer zakosztuje odrobiny luksusu – a to zje jakiś absurdalnie drogi posiłek, a to przeleci się helikopterem. Zdarza się też, że taki szofer dostaje prezenty, bo szef sobie coś kupi, ale jednak mu się nie podoba – może to być zegarek kosztujący tyle co wynagrodzenie szofera za parę miesięcy, rower kosztujący tyle co samochód, albo designerski dres za równowartość 5 tys. zł. Tak, niektórzy naprawdę kupują takie rzeczy. Znam przypadek, w którym szef bez okazji dołożył szoferowi do zakupu Mercedesa-AMG, oraz wynajął mu piękny apartament w luksusowej dzielnicy po to, żeby miał on blisko do pracy. Słyszałem o szoferze, który odchodząc na emeryturę dostał jacht. Tak jak wspominałem w teście mojego W222 (już do niego wyżej linkowałem, ale na wszelki wypadek zrobię to jeszcze raz), kiedyś przeczytałem „Podręcznik dla klas wyższych” – jego autor napisał, że wieloletniemu i bliskiemu pracownikowi, w ramach podziękowań za całe lata starań, należy się porządna odprawa i to taka, żeby go porządnie ustawić – czyli takie rzeczy zdarzają się naprawdę. Tyle, że w obecnych czasach ludzie rzadko kiedy pracują tak długo w jednym miejscu. Występują też naprawdę korzystne oferty – przykładowo 6 miesięcy pracy w roku, a miesiące wolne w pełni płatne.
Jak zostać takim szoferem?
Z ulicy jest naprawdę trudno, dobre oferty zazwyczaj trafiają się z polecenia. Zawsze też wymagane jest doświadczenie. Jednak jak już się zahaczy, to dobry szofer pracę znajdzie zawsze. Pytanie tylko jak trafi, bo to zawsze jest ruletka, chyba że w danym miejscu pracują już jacyś znajomi, lub chodzą plotki wyrażające skrajne opinie.
Sam dla UHNWI na ich samochodach pracowałem kilka razy – zawsze dorywczo, z ciekawości i w ramach zdobywania nowych doświadczeń. Zazwyczaj było to zastępstwo lub chwilowa potrzeba dodatkowego szofera. W jednym z tych miejsc Mercedesem klasy V woziłem m.in. dziecko do szkoły. Dziecko miało asystenta, który zaprowadzał je z parkingu do szkoły, więc nie musiałem robić nic poza prowadzeniem. Następnie jechaliśmy do sklepu i asystent robił zakupy. Później nie robiliśmy nic aż do końca lekcji dziecka. Niby fajnie, bo praca lekka i relaksująca, tylko po odniesieniu zakupów asystent wracał do samochodu i… zasypiał na kilka godzin. Tłumaczył, że w rezydencji spać nie może, bo tam się dużo ludzi kręci i jest hałas, a w nocy nie mógł usnąć, bo wczoraj wyspał się w pracy. Zwizualizujcie to sobie: siedzę w samochodzie, nie mam nic do roboty, a obok śpi jakiś facet. A jak nie śpi to jeszcze gorzej, bo wtedy gada głupoty. I to pierwszego dnia, aż strach pomyśleć, co by było po tygodniu. Nie wytrzymałbym z takim, a szofer niestety nie ma wpływu na to, z kim musi pracować.
Druga grupa możliwości zatrudnienia to praca dla samego siebie
Teoretycznie tutaj nie ma żadnego szefa ani grafiku, ale ja twierdzę, że szefem jest rynek, bo ma on swoje oczekiwania oraz wymagania, do których warto się dostosować. Sam działam w ten sposób i być może zwróciliście uwagę, że o pasażerach tylnych foteli zazwyczaj piszę „klient”, a nie „szef”. Ten rodzaj pracy jest zdecydowanie najbardziej zróżnicowany i to pod każdym względem, a zarobki nie mają ani górnej, ani dolnej granicy, bo jak w każdym biznesie – można go rozwijać, ale można też zbankrutować. Taki szofer sam musi zdobyć samochód oraz klientów, a dróg do tego jest mnóstwo. Samochód można kupić, leasingować lub wynająć, a zlecenia pozyskiwać dzięki platformom szoferskim, marketingowi, networkingowi, znajomościom, lub po prostu wykonując zlecenia innych firm szoferskich. Podbieranie cudzych klientów, np. wykonując zlecenie jako podwykonawca, uznaje się za bardzo nieeleganckie i nieetyczne, a ceni się lojalność, ale powszechne jest wykorzystywanie Uber Lux do łatwego zdobycia nowych klientów – firma się przed tym w żaden sposób nie zabezpiecza, ani nie jest w stanie tego kontrolować. W Uberze Lux jeżdżą wszelkie samochody segmentu F i to niekoniecznie najnowsze, ceny są niższe niż średnie dla tej branży, a wymagania oraz jakość usług – niskie. Mimo to, jeśli dopisze Wam szczęście, to korzystając z tej aplikacji może przejedziecie się kiedyś Bentleyem lub Rolls-Royce’em. Właśnie dlatego, że jego szofer wychodzi z założenia, że skoro i tak nie ma innych zleceń, to trochę pojeździ na aplikacji, bo nigdy nie wiadomo kogo swoją limuzyną przewiezie, a nowa znajomość może w przyszłości przełożyć się na dziesiątki tysięcy funtów przychodu.
Zaletą pracy dla siebie jest ogromna elastyczność, poczucie wolności i bardzo szeroki wybór zleceń. W tym przypadku szofer nie zagłębia się tak bardzo w życie najbogatszej części społeczeństwa, za to doświadcza znacznie większej różnorodności osób i miejsc. Żeby się tym zająć trzeba mieć licencję na przewóz osób oraz spełniający wymagania samochód, który też musi mieć stosowną licencję. Wystarczy spełniać te podstawowe warunki i w wielu firmach można już zaczynać. Spróbować może każdy, a jeśli szofer się nie sprawdzi, to przestanie dostawać nowe zlecenia, lub dana firma podziękuje mu za współpracę. W niektórych firmach trzeba na początku przejść osobne szkolenie, w innych odbyć spotkanie wprowadzające.
Maybach 62 S
Foto: materiał producenta
Na koniec anegdota, która przypomniała mi się dzięki wspomnianemu wcześniej artykułowi na Automobilowni. Zacytuję ostatnią radę z liczącego niemal 120 lat poradnika szoferskiego:
„Porządny szofer powinien być całkowitym abstynentem. Jeśli sprawa ma się inaczej, powinien przynajmniej maskować efekty picia, w tym przede wszystkim – unikać wesołości.”
Historia miała miejsce w Monte Carlo, gdzie wykonywałem zlecenie. Dowiedziałem się, że mam trochę czasu wolnego, więc postanowiłem zjeść obiad i poszedłem do swojej ulubionej restauracji (była blisko, a i tak nie dało by się pod nią zaparkować). Była niedziela i dopiero po dotarciu na miejsce zorientowałem się, że w Monako restauracje są tego dnia nieczynne. Musiałbym jechać do Francji, co zajęłoby parę minut, ale znów – znikome szanse na zaparkowanie, a parę minut już zmarnowałem na spacer i powrót.
Zdecydowałem się zjeść w pięciogwiazdkowym hotelu w Monte Carlo, w którym wtedy zatrzymał się klient. Wystarczy, że podam jego nazwisko, numer pokoju i powiem, że to na jego rachunek i problem niedzielnego obiadu załatwiony. Trochę głupio byłoby mi zjeść jakiś stek za tysiąc złotych, więc znalazłem w menu rozsądną pozycję – risotto dnia za 40 euro, do tego cola, mrożona kawa i wystarczy. Nie zapytałem, co to za risotto, bo wychodziłem z założenia, że może być z kurczakiem lub z owocami morza, a chętnie zjem jedno i drugie. Po jakimś czasie przyszła kelnerka, podała zamówienie i powiedziała, że to… szampańskie risotto. Czyli ryż w szampanie – w pierwszej chwili nie wiedziałem, co mam z tym zrobić. Z jednej strony nie powinienem spożywać alkoholu, ale z drugiej, to przecież obiadem się nie upiję, w Europie Zachodniej do jazdy po drinku podchodzi się znacznie luźniej niż w Polsce, limity alkoholu są wyższe, ważąc ponad 100 kg w żaden sposób tego alkoholu nie odczuję, a innego obiadu zamówić nie zdążę. Poza tym jazda samochodem w stanie zmęczonym lub rozdrażnionym – a jedno i drugie wynika z głodu – jest realnie bardziej niebezpieczna, niż po symbolicznej dawce alkoholu.
BMW M760e xDrive
Foto: materiał producenta
Zdecydowałem się zjeść szampańskie risotto, które wyglądało jak bliżej nieokreślona ryżowa paćka, na którą położono pięć pestek granatu i duży plaster jadalnego złota. Risotto w smaku było słabe, gorzkie i kwaśne – nie polecam. Na szczęście wesołości ukrywać nie musiałem, bo działania alkoholu nie poczułem w najmniejszym stopniu. Zresztą i tak nie było mi do śmiechu, bo co to za obiad, bez mięsa i to jeszcze w niedzielę?! Innym razem, jadąc jedynie z ochroniarzem, utknąłem w korku Saint-Tropez. A że on ma duże doświadczenie i zawodowo zjeździł kawał świata, to zapytałem go, o co chodzi z tym miasteczkiem, czemu tak przyciąga bogaczy i co w nim szczególnego. Odpowiedział krótko: „Nothing, it’s just posh bullshit, Alex”. To określenie świetnie pasuje do całego mnóstwa usług oferowanych w Monako i Saint-Tropez – jedzenia posypywanego złotem lub hotelowej myjni za 80 euro, po której samochód wciąż jest brudny.
Napisałem już kim jest szofer oraz gdzie może pracować, a następny razem opowiem bardziej szczegółowo, czym i jak jeździ szofer, jak wygląda, jak się zachowuje, oraz kim są ci wszyscy bogacze i pozostali pasażerowie tylnych siedzeń limuzyn. Jeśli macie jakieś pytania, zachęcam do zadawania ich w komentarzach pod tekstem.
Tekst: Aleksander Grzelak
Foto tytułowe: materiał producenta
Już kiedyś czytałem ten tekst, ale jest tak dobry, że przeczytałem go jeszcze raz żeby sobie przypomnieć. Ujęła mnie zwłaszcza część o Saint-Tropez 😀
Pozdrowienia dla autora, a tobie Szczepanie udanej wycieczki!
Ponieważ jeszcze jestem na miejscu, to pozwolę sobie dorzucić swoje trzy grosze. Mam nadzieję, że Aleksander wybaczy.
Francuska Riwiera wzięła się stąd, że tam narodziło się zjawisko turystyki. Gdy pojawiły się koleje żelazne, angielscy lordowie natychmiast odkryli, że z Londynu mają teraz nie więcej niż 24h podróży nad Morze Śródziemne – i to było coś niesamowitego. Dlatego tam właśnie pojawiły się luksusowe hotele, kasyna itp. Potem pojawiły się też gdzie indziej, ale największy prestiż łączy się zwykle z pierwszeństwem. Dziś dochodzi do tego porządek i czystość: w Grecji, Turcji czy Hiszpanii jest z tym, jak jest, a południe Francji ciągle jeszcze przypomina pod tym względem lata świetności Europy Zachodniej.
To oczywiście prawda, że takie miejsca przyciągają snobów i buraków, którzy szpanują jedzeniem złotych listków. Ale równolegle można też znaleźć dużo fajnych miejsc i wrażeń w całkiem normalnych cenach (znam wspaniałe lokale na Lazurowym Wybrzeżu, w których 5-daniowa uczta kosztuje 30€, razem z widokiem na morze z wysokości 800 metrowych gór). Czyli tak jak wszędzie – co kto lubi, tego szuka i to znajduje 🙂
Dzięki za miłe slowa. Co do Saint-Tropez i Monte Carlo to uważam, że te miejsca są przereklamowane, ale też zgadzam się ze wszystkim, co napisał Szczepan. To co te najdroższe lokalizacje oferują, moim zdaniem nie rekompensuje niedogodności takich jak tłok i gigantyczna dawka snobizmu. A co realnie oferują, to towarzystwo, bo bogaci ludzie potrzebują innych bogatych ludzi, żeby się z nimi zadawać i robić interesy. Jednak jeśli bym był człowiekiem, który może prawie wszystko i prawie nic nie musi, to za nic bym tam nie przesiadywał. Zresztą widać to w moich prywatnych wyborach w – zamiast największych i najdroższych hoteli w Zakopanem, Sopocie czy w Mikołajkach, wolę mniejsze, za to bardziej klimatyczne hotele w spokojniejszych miejscach, bo do wszystkich atrakcji i tak dojadę samochodem.
Bardzo ciekawy temat.
Interesuje mnie pewne pytanie, jeśli Aleksander nas nasłuchuje.
Jak klienci UHNWI dysponujący własną flotą podchodzą do elektromobilności?
Sam miałem okazję być kierowcą testowym luksusowych chińskich EV i była to wyjątkowo przyjemne doświadczenie. Raz nawet w lobby hotelowym napotkany Polak skomentował, że wyglądaliśmy jak chińska misja dyplomatyczna.
Na zachodzie Europy nie było problemu z zasięgiem nawet przy napiętym harmonogramie i dużych dziennych przebiegach 500+ km, choć zdarzały się przymusowe postoje na “dotankowanie”. Pewnie wizja 30 minutowego postoju z VIPem na pokładzie jest nie do zaakceptowania. Za to komfort bezszelestnej jazdy był niesamowity.
Nie mam porównania z limuzynami spalinowymi, ani doświadczenia bycia szoferem, więc zwracam się z pytaniem do was.
Pozdrawiam,
Michał
W dużym uproszczeniu, to właściciele limuzyn zazwyczaj nie są zainteresowani elektromobilnością, a przyczyn pewnie jest kilka.
1. W świecie najbogatszych jedynie 10% to ludzie sławni. Czyli 90% nie musi się przejmować wizerunkiem i że na jakimś portalu napiszą, że czyjś samochód pali 30 litrów w mieście (z tego powodu swojego czasu Prius zrobił furorę w Hollywood, bo aktorzy chcieli pokazać, że się przejmują ekologią). Wpływ człowieka na klimat to osobny temat, ale niezależnie od poglądów… w głębi duszy nikogo to nie obchodzi. Oczywiście ludzie deklarują inaczej, ale osobiście nie znam nikogo, kto np. zrezygnuje z zagranicznych wakacji, żeby nie zużywać zasobów czy nie emitować CO2.
2. Oferta rynkowa. Luksusowych elektryków, poza BMW i7, na tę chwilę nie ma. Mercedes EQS jest wręcz wstrętny, z klasą S nie ma nic wspólnego i Mercedes musi dawać rabaty 200 tys. zł żeby cokolwiek sprzedać. Ludzie nie dali się ogłupić ani nabrać, że to elektryczna S-Klasa i jeżdżą tym jedynie najwięksi motoryzacyjni ignoranci. O samochodach chińskich za dużo nie wiem i jeśli rozwiniesz temat, to chętnie przeczytam, ale w Europie w segmencie lukusowym nie mają najmniejszych szans – tu nawet Lexus się nie przyjął (zdobył szacunek, ale nie rynek). Genesis też robi świetne i naprawdę dobre samochody, ale prawie ich nie widać na drogach, a luksusowy G90 (tylko jako spalinowy) dostępny jest jedynie w Niemczech i Szwajcarii.
3. W segmencie luksusowym potencjalne korzyści elektromobilności są marginalne. Kiedy w motoryzacji średniej klasy kierowca przesiada się na samochód elektryczny, to powiedzmy, że dostanie dodatkowe 50 – 100 KM, zniknie warkot czterocylindrowego silnika, a jazda stanie się płynna. Jednak spalinowe samochody luksusowe i tak mają mocy więcej niż potrzeba, jeżdżą niesamowicie płynnie, a dźwięk wielocylindrowego silnika zazwyczaj uprzyjemnia podróż (zazwyczaj, bo np. dzisiejsze benzynowe rzędowe szóstki Mercedesa i V6-tki Lexusa momentami brzmią natarczywie).
Porównując bezpośrednio BMW i7 do M760e, to hybryda plug-in jeździ znacznie lepiej. Elektryk, choć jest wolniejszy, to gorzej radzi sobie z przenoszeniem tej mocy, bo jest oddawana nagle, a cały samochód jest cięższy. Mi w obecnej pracy zasięgu elektryka by wystarczyło, tylko tak jak napisałem, nie odniósłbym korzyści, za to odczuł wady. Lepsze wrogiem dobrego, a elektryczna limuzyna, nawet jeśli jest świetna, to wciąż wyczuwalnie gorsza.
Przymusowy postój elektryka z VIP-em na pokładzie jest niepożądany, ale samo doładowywanie w “wolnej chwili” jest dla szofera ogromnym utrudnieniem logistycznym i poważnie ogranicza jego elastyczność.
Dzięki za odpowiedź.
W pełni się z tobą zgadzam, bardzo mądre słowa również o mentalnym przepracowaniem mentalnie zamożności w innej odpowiedzi.
Chyba rozwiązaniem biorącym to co najlepsze z obu światów jest właśnie hybryda. Silniki elektryczne są wspaniałe przy niskiej prędkości, ale masa baterii i przymus ładowania są nie do zaakceptowania. Dla mnie po kilku tys. kilometrów elektryki to nadal utopia, a nie racjonalny wybór.
Choć nie jestem entuzjastą elektromobilności, taka przytrafiła się praca i nie żałuję.
Co do aut chińskich, miałem styczność z Hongqui, sedanem EN7 i SUVem E-HS9.
Marka Hongqui jest jedną z najstarszych w kraju, w 100% finansowana przez chiński rząd, docelowo dla urzędników państwowych, SUVem E-HS9 wożony jest ich prezydent.
BTW. Polecam grafikę objaśniającą chiński rynek. Musiałem spędzić kilka wieczorów, aby rozgryźć kto jest kim, a i tak zawsze trzymam ją pod ręką.
https://x.com/lovecarindustry/status/1813070136045379584
Rynek luksusowych aut chińskich chyba w ogóle nie istnieje.
W autach spalinowych nie są konkurencyjni bez tradycji motoryzacyjnych starego kontynentu, a auta elektryczne nie są alternatywą dla ludzi bardzo bogatych.
Możesz zerknąć na dwa wymienione wyżej modele. E-HS9 to szczyt możliwości tamtejszego przemysłu, chiński Maybach, choć i tak w dużej części poskładany z kupionych europejskich komponentów.
Chętnie opowiedziałbym więcej, ale też nie znam aż tak dobrze realiów azjatyckich.
Jestem ciekaw, czy wraz z rozwojem branży elektrycznej trend wśród najbogatszych może się zmienić. Taki klient byłby dla mnie barometr mówiący o tym, że rynek dojrzał. To chyba jednak prędko nie nastąpi.
Cześć, bardzo się cieszę, że tu jestem 😉 Automobilownię zacząłem czytać prawie 10 lat temu, będąc świeżym imigrantem – dostawcą pizzy. Pewnego razu któryś artykuł lub dyskusja pod nim mnie tak wciągnęły, że postanowiłem napisać komentarz. Po jakimś czasie pisałem tych komentarzy naprawdę dużo, ale nigdy bym nie pomyślał, że takie niewinne komentowanie przerodzi się w wieloletnią realną znajomość ze Szczepanem, a także w pisanie własnych artykułów. Mogę więc śmiało napisać, że aktywne czytanie Automobilowni miało na moje życie zaskakująco duży wpływ, a co najważniejsze – jedynie pozytywy.
Pisząc powyższy tekst jeździłem na własny rachunek, najpierw V222 S350d, następnie V223 S580e. Ze względu na poufność i dyskrecję nie będę pisał artykułu na temat swojego obecnego zatrudnienia, ale Społeczność Automobilowni jest na tyle wyjątkowa, że wspomnę na marginesie, że dostałem ofertę nie do odrzucenia – zostałem osobistym szoferem UHNWI. Praca oczywiście z polecenia, bo żaden bogacz nie chciałby przypadkowego człowieka tak blisko siebie, ale i ja nie chciałbym pracować dla przypadkowego bogacza, bo nigdy nie wiadomo jak się trafi. Mój poprzednik odszedł na emeryturę po 10 latach, a to też dobrze świadczy o pracodawcy. Przyjmując tę ofertę dobrze wiedziałem jak będzie – praca ma wszystkie wyżej wspomniane zalety i bardzo nieliczne wady – pracuję zazwyczaj po 6 godzin dziennie, czasem mam parę tygodni wolnych, wszystko w pełni płatne. Zarobki dużo powyżej średniej londyńskiej i żadnych obowiązków dodatkowych – wożę tylko jedną osobę i pracuję zazwyczaj sam. Osoba którą wożę jest przede wszystkim… normalna, w bardzo pozytywnym znaczeniu. Odnoszę takie wrażenie, że zwyczajnie mnie lubi, a nawet o mnie dba. Oczywiście robię wszystko co do mnie należy, ale w ogóle nie czuję się, że jestem w pracy i że coś muszę. Reszta personelu też jest świetna – to ludzie sympatyczni, pomocni i zorientowani na to, żeby po prostu było dobrze. To bardzo ważne, bo dzięki temu nie ma żadnych wewnętrznych przepychanek ani konfliktów. Z wad to mój kalendarz wynika z planów pracodawcy, po prostu się dostosowuję. Tak jak wspomniałem, mam mnóstwo wolnego czasu kiedy pracodawcy nie ma w Londynie, ale w zamian jestem dostępny w pozostałych tygodniach.
Pisząc powyższy artykuł nie spodziewałem się, że będę szoferem osobistym. Ba, ja nawet pracy nie szukałem, sama przyszła. Nie spodziewałem się, że można aż tak dobrze trafić, ale skoro nadarzyła się okazja, to z niej skorzystałem. Z drugiej strony, to nie spodziewałem się też, że praca na własny rachunek tak szybko mnie zmęczy – przybijała mnie świadomość, że mam tylko tyle, ile sam sobie wyjeżdżę, co okazało się być pułapką prowadzącą do przepracowania i/lub frustracji. Jeśli kiedykolwiek będę jeszcze działał na własny rachunek, to już zrobię to zupełnie inaczej – pod własną marką, z większą flotą, z własnymi szoferami, bo tylko taka droga da realne możliwości rozwoju i być może zrekompensuje absurdalnie długie godziny pracy.
Póki co cieszę się tym co jest, świętym spokojem, sympatyczną atmosferą i czasem wolnym – teraz mogę wrócić nie tylko do pisania własnych artykułów, ale i do komentowania Automobilowni 😉
Dziękuję za ciekawy wpis i gratulacje nowej pracy. Dobre miejsce pracy to ważna sprawa, w końcu spędza się tam trochę czasu.
Rozumiem twoje bolączki związane z self-employed. Sam też tak pracuję w jednym z tzw “wolnych zawodów” (sic!) (które są
zasadniczo dość mocno regulowane). Ta pułapka, o której pisałeś zaprowadziła mnie to skrajnych myśli czy aby nie sprzedać sie korporze. Ale na razie swoboda i elastyczność są potrzebne z uwagi na sytuacje rodzinną.
A mam pytanie o topografię miasta. Kiedyś taksówkarze musieli zdać testy ze znajomości miejscówki. Czy jako szofer też musisz wykazać taką kompetencje?
Taksówkarze do dziś uczą się tej topografii, każdej ulicy na wyrywki, łącznie ze wszystkimi zakazami skrętów, w promieniu 10 km od centrum Lonynu. Nauka tego zajmuje co najmniej trzy lata.
Szoferzy nie muszą. Wystarczy, żeby znali kluczowe dzielice, lokalizacje i drogi pomiędzy nimi, ale żadnego oficjalnego egzaminu nie ma. Taksówkarz obudzony w środku nocy powie z pamięci jak dojechać z Tooting do Walthamstow, a szoferzy i tak nigdy w takie dzielnice nie jeżdżą, tylko krążą po Mayfair, Knightsbridge czy Kensington.
Szofer musi mieć wyczucie kierunku i sprawnie korzystać z systemów nawigacyjnych, po prostu świetnie sobie radzić.
Dziękuje za odpowiedź.
super, że udał Ci się taki “American Dream” w europejskich warunkach, to bardzo budujące że takie rzeczy są tu jeszcze możliwe. No i życzę dalszego powodzenia!
Wielkie dzięki Benny, ale nie uważam tego za jakiś dream 😉 Amerykański sen to by był, jakbym sam miał flotę Rolls-Royców i Bentleyów 😉
Tak czy inaczej fajnie wyszło. I tak, jedno z moich szoferkich marzeń się spełniło – zawsze chciałem się przejechać “prawdziwym” Maybachem 57 albo 62, a teraz mam takiego pod opieką, to jeden z moich dwóch samochodów służbowych.
W tej pracy podoba mi się swoboda w kwesti samochodów. Mam służbową kartę kredytową i dużą swobodę – nikt nie pyta co robię i po co, bo mi ufają – samochody mają być w dobrym stanie i tyle. S-Klasę mam do dyspozycji 24/7 i jeżdżę nią gdzie chcę, ale Maybacha też mogę wyprowadzić z garażu kiedy chcę. Teraz mam parę dni wolnych (szef za granicą) i dziś w ramach pracy pojechałem z kucharzem pomóc mu kupić samochód służbowy na zakupy (Hyundai Tuscon), a jutro podjadę do garażu i pojeżdżę Maybachem – ma 21 lat i trochę jest w nim do zrobienia. Na pewno podjadę na wulkanizację, bo na autostradzie czuć, że koła źle wyważone, a potem pojadę do siebie i go dokładnie wyczyszczę łączenie z dezynfekcją klimatyzacji i impregnacją skóry – nikt tego nie robił od lat, bo poprzedni szofer miał swoje lata i mu się nie chciało, a szef i tak się nie zna.
Ciekawy tekst; rzeczowy. napisany z odrobiną angielskiej flegmy i specyficznego humoru. Przybliża temat gentlemanów i chauffeurów, u nas szerzej nieznany. Rozbawił mnie Uber Lux. Oczami wyobraźni widziałem siebie podjeżdżającego Rollsem pod stadion na drugoligowy mecz. Czekam na drugą część.
Dziękuję. Tak czy inaczej zapraszamy na dyskuje w ciągu dwóch nadchodzących tygodni.
Ja z Uber Lux po raz pierwszy skorzystałem samemu będąc początkującym kierowcą Forda Galaxy w przewozie osób. To było niedługo po debiucie klasy S W222 i tak bardzo chciałem się przejechać, że sobie zamówiłem na jakimś krótkim dystansie 🙂 Sam jako szofer nie jeździłem na Uberze, bo jest tańszy, więc nie było sensu tego robić, skoro mogłem się trochę przyłożyć i wykonywać droższe zlecenia.
Bardzo ciekawy artykuł przyznam, że wybiegłem trochę naprzód – przeczytałem pozostałe na Petrolheart i wciąż czuję pewien niedosyt. Zastanawia mnie czym znani Ci UHNVI jeżdżą osobiście, bo domyślam się, że sami też prowadzą i mogą to być fascynujące historie. Czy są to “sztampowe” Porsche 911 i Range Rovery, zwyczajne samochody typu Golf albo Volvo – takie żeby jak najmniej wyróżnić się z tłumu, obdarzane sentymentem auta będące “w rodzinie” od kilkudziesięciu lat, czy wręcz przeciwnie – krzykliwe Ferrari albo Lamborghini.
Sam poznawszy kilkoro bardzo zamożnych ludzi (nie poziom prywatnego odrzutowca, ale na warunki Polskie duże i relatywnie “stare” pieniądze), zauważyłem całkowita niechęć do ekstrawagancji – ludzie mogący kupić Ferrari albo Bentleya za gotówkę, potrafili jeździć na co dzień po mieście Peugeotem 207, a w garażu mieć BMW serii 7, który kupili jako nowe na początku lat 90-tych.
Najciekawszy przypadk jaki znam, to pochodzący z Europy Zachodniej anonimowy miliarder-ekscentryk, który się wyniósł do Nowej Zelandii i on obecnie nawet nie zatrudnia szofera. Ma koło 40 Rolls-Royców/Bentleyów Chinese Eyes (czterdzieści sztuk tego samego modelu z lat 60.), a na codzień trzy sztuki Bentleyów Azure z przełomu wieków w trzech różnych krajach. Poza tym ma amerykańskie SUV-y Forda jak chce coś przewieźć albo zaparkować na krawężniku. W sumie jakieś 60 samochodów, ale chyba żadnego nie kupił w salonie, bo jak sam twierdzi… nie opłaca się.
Poza tym królują Ferrari, Aston Martin czy Porsche, ale w drogich dzielnicach Londynu to nie są krzykliwe samochody. Wszystko zależy od konfiguracji i np. Arabowie faktycznie mają obrzydliwe samochody, ale te należące do Europejczyków zazwyczaj są gustownie skonfigurowane.
Nie znam ani jednego przypadku, żeby ktoś jeździł jakimś Peugoetem czy Oplem i nawet postawię kontrowersyjną tezę, że takie zachowania świadczą o pewnych nie do końca rozwiązanych kwestiach mentalnych, przekonaniach takiego człowieka o swoim majątku, o tym jak według niego inni na to patrzą i przejmowanie się tym wszystkim. Nie do końca sam na to wpadłem, bo ostatnio słyszałem o przypadku, że do terapeuty w Polsce przyszedł facet, który… wstydził się jeździć swoim Porsche, bo inni będą gadać, że nakradł itp – finalnie nie potrafił się cieszyć tym co osiągnął. Często ludzie myślą, że “jaki fajny facet, bo taki bogaty, a Corsą jeździ”. Ja to widzę inaczej – jeśli to jeżdżenie Corsą wynika z nieprzepracowanych kwestii mentalnych i uświadomionych lub nieuświadomionych lęków (zazwyczaj tak jest), to jest to w takim samym stopniu niezdrowe, co jeżdżenie Ferrari na pokaz typu “postaw się, a zastaw się”. Bogaci ludzie jak najbardziej mają swoje problemy, tylko że inne. My, jako ci “zwykli” ludzie, na pierwszy rzut oka byśmy nie wpadli na to, dlaczego ten człowiek tą Corsą jeździ, bo nigdy nie byliśmy w takiej sytuacji, ale to się jak najbardziej zdarza, dlatego następnym razem można na to spojrzeć z tej strony 😉
Wśród najbogatszych w Londynie osobiste prowadzenie zazwyczaj jest fanaberią, bo nie ma takiej racjonalnej potrzeby – nawet jak zechce gdzieś pojechać w środku nocy, to dyskretny szofer z aplikacji podjedzie w parę minut. Więc jak już jeździ osobiście, to jakiś VW czy Volvo tylko pogorszy sprawę i taki kierowca będzie się rzucał w oczy jeszcze bardziej – już lepiej jechać 911. Jeśli ktoś chce w Londynie zniknąć w tłumie, to jest wożony czarną klasą S lub klasą V.
Ciekawe spojrzenie – nie patrzyłem na to w ten sposób i na pewno masz sporo racji, chociaż pewnie wpływa na to też pewna różnica w postrzeganiu luksusu pomiędzy W-wą a Londynem. Ja osobiście postrzegam tego gościa jeżdżącego Peugeotem jako człowieka po prostu mało zainteresowanego motoryzacją – jego żona ma nowego SUV-a premium, a on sam lubi zbierać dzieła sztuki, a na to czym jeździ ma po prostu wylane i traktuje samochód jako kolejny sprzęt AGD. Tak samo rozumiem też, że jeśli ktoś kupił przed laty samochód za furmankę pieniędzy (BMW 7 to było w 1992 – strzelam ok klikuset przeciętnych pensji), ma do niego sentyment i mu się on nie psuje, to woli go trzymać zamiast sprzedać za równowartość dwóch średnich wynagrodzeń.
Napisałem o tych “zwyczajnych” samochodach typu Volvo albo VW, bo kiedyś czytałem, że zdaje się księżna Diana miała jakiś taki zupełnie zwyczajny samochód, którym jeździła kiedy chciała się “urwać” Paparazzi.
Amerykańskie limuzyny i SUV-y w ogóle nie występują w Londynie jako pojazdy szoferskie. Niemal cały rynek zdominowany jest przez motoryzację europejską (w tym Range Rover należący dziś do Taty). Gdzieś tam na marginesie można dostrzec też japońską – Lexus LS i LM.
Oczywiście po ulicach jeżdzą też przedłużane amerykańskie Hummery i Fordy Excursion, ale to nie jest typ usług, o których tutaj rozmawiamy. Zazwyczaj są wynajmowane na wieczory kawalerskie, często są w fatalnym stanie, a prawo wymaga przyklejenie takich samych najlejek jak na autobusach, dotyczących wyjść awaryjnych czy liczby miesc siedzących.
@Jerzy Oczywiście nie będę się spierał, bo przecież nie nie znam tego człowieka i nie ma żadnej reguły, którą można dopasować do wszystkiego.
Jak najbardziej rozumiem, że można mieć wywalone na samochody i traktować je tak jak sprzęt AGD. Jednak zastanawia mnie, czy taki człowiek prawdziwe sprzęty AGD też ma dość tanie, czy jednak wyższej klasy. Być może z jakiegoś powodu po prostu otacza się tanimi przedmiotami, co byłoby trochę dziwne. Z moich obserwacji wynika, że jak ktoś z tych najbogatszych się nie interesuje samochodami, to domyślnie kupuje Mercedesa klasy S 😉 A jeśli się interesuje, to porówna go jeszcze z serią 7, A8, LS-em, a może wybierze Bentleya lub Rolls-Royce’a.
To może być też kwestia… zamożności. Jak najbardziej może być tak, że dwóch różnych ludzi stać na S-Klasę, ale jeden z nich jest stukrotnie bogatszy od drugiego. Ten drugi, choć może sobie pozwolić, to zastanowi się czy na pewno warto i raczej nie zatrudni szofera. Ten pierwszy z kolei w ogóle nie bierze pod uwagę tańszych rozwiązań, bo na jego poziomie finansowym tego typu oszczędności nie mają żadnego znaczenia.
Nawiązując do myśli poprzednika mam pytanie: a czy amerykańskie limuzyny i wielkie SUVy, jak Lincoln czy Cadillac są w Londynie całkowicie passe? Czy elity w ogóle dopuszczają myśl o zajęciu miejsca na tylnej kanapie takiego pojazdu?
Źle kliknąłem i odpowiedź na Twoje pytanie pojawiła się wyżej 😉