WPIS GOŚCINNY: PRACA SZOFERA, cz. II
Dziś będzie druga część serii gościnnych artykułów o szoferowaniu, udostępniona przez jej Autora, Aleksandra, i motoryzacyjny portal Petrolheart.pl, który nieustająco polecam.
***
Poprzednio opisałem przyczyny zapotrzebowania na ten ciekawy zawód, zasadnicze różnice pomiędzy szoferem a kierowcą oraz możliwe rodzaje zatrudnienia. W tej części skupię się na konkretach: jakimi samochodami jeżdżą szoferzy i w jakim utrzymują je stanie.
Jeżeli jeszcze tego nie zrobiliście przy okazji części pierwszej, to gorąco zachęcam do zapoznania się z poradnikiem szofera z 1906r., który możecie zobaczyć klikając TUTAJ. Autor tej ponad stuletniej książeczki udziela porad praktycznych kładąc nacisk na obowiązkowość, staranność i zapobiegliwość, a pod tym względem nic się nie zmieniło, o czym przeczytacie poniżej.
Czym jeżdżą szoferzy?
Rozstrzał samochodów szoferskich jest duży, zaczynając od Mercedesa E, a na Rolls-Roysie Phantomie kończąc. Co prawda za kierownicą E-Klasy znacznie częściej spotkamy zwykłego kierowcę świadczącego usługi biznesowego przewozu osób (w Wielkiej Brytanii ten segment rynku określa się mianem Executive), jednak czasem zdarza się, że szofer z prawdziwego zdarzenia jeździ Mercedesem klasy wyższej.
Mercedes klasy E to taki szoferski entry level
Foto: materiał producenta
Zaczynają się też pojawiać Mercedesy EQE oraz EQS i choć producent nieudolnie próbuje pozycjonować EQS-a na równi z S-Klasą, to elektryk nie zdobył uznania szoferskiej branży. Takim samochodem można pracować, tylko że w niższym segmencie – tam gdzie jeżdżą Mercedesy klasy E oraz EQE. EQS-em miałem okazję trochę pojeździć i niechęć branży do tego zbyt drogiego elektryka ani trochę mnie nie dziwi. EQS okazał się porażką także w Polsce – niedawno widziałem reklamę wyprzedaży rocznika 2022 (to nie literówka), przecenionego o 200 tys. zł.
Szofer jeżdżący E-Klasą oferuje ten sam zakres usług co jego koledzy jeżdżący samochodami luksusowymi i nie musi się niczego wstydzić – jeżeli klient chce korzystać z usług prawdziwego szofera, ale nie czuje potrzeby jeżdżenia luksusowym samochodem, to rynek oferuje mu taką możliwość.
Nowa E-Klasa W214
Foto: materiał producenta
Następnym typowym dla branży szoferskiej samochodem jest kolejny Mercedes – klasa V. Ten elegancki van właściwie nie ma żadnej konkurencji, bo osobowe wersje dostawczaków pozostałych marek wyraźnie od niego odstają pod względem wykończenia wnętrza i komfortu jazdy. V 300d ma prawie 240 KM, rozpędza się do setki w 8 s i osiąga 220 km/h. Najszybciej jechałem takim jakieś 180 km/h i zapewniam, że przy tej prędkości nie ma z klasą V żadnych problemów – jest cicho i stabilnie, co w połączeniu z typową dla samochodów dostawczych pozycją za kierownicą, jest trochę dziwne i wymaga przyzwyczajenia.
Niestety od początku 2023 r. w Londynie na przewóz osób licencjonować można jedynie samochody elektryczne i hybrydy typu plug-in, więc do użytku komercyjnego trzeba załatwić licencję w innym mieście, lub wybrać elektryczną wersję klasy V, zwaną EQV. Ten elektryk ma kiepskie osiągi i beznadziejny zasięg teoretyczny, nie mówiąc o praktycznym. W spalinowej klasie V też przydałby się jakiś inny napęd niż czterocylindrowy diesel, ze względu na kulturę pracy. Moim zdaniem sprawdziłaby się benzynowa rzędowa czwórka w połączeniu z silnikiem elektrycznym i bateriami, które można ładować z gniazdka. To spełniłoby wymagania „ekologiczne” wymagania formalne i likwidowało nieelegancki klekot czterocylindrowego diesla.
Mercedes V
Foto: materiał producenta
Po co szoferowi van?
Ze względu na duże nadwozie, klasa V wykorzystywana jest do mnóstwa zadań. W zależności od potrzeb, może przewieźć sporo ludzi lub mnóstwo walizek. Zabierze całą rodzinę i ich wakacyjny bagaż na lotnisko, lub uczestników firmowej imprezy do restauracji. Z klasy V można korzystać jak ze zwykłego samochodu – komfort jazdy jednego pasażera z bagażem podręcznym nie będzie gorszy niż w popularnym Mercedesie klasy E, nie spali też dużo więcej paliwa.
Czasem klasa V wypełniona jest po brzegi bagażem, a pasażer jedzie limuzyną lub leci helikopterem. Aż trudno sobie wyobrazić, ile najbogatsi ludzie miewają bagaży. Kiedyś podczas zagranicznego zlecenia mój klient zmieniał miejsce pobytu, więc w bagażniku i na tylnych siedzeniach limuzyny wiozłem walizki, dodatkowo bagaż wypełnił całe wnętrze wynajętej klasy V, a to jeszcze nie wszystko – reszta bagażu popłynęła na pokładzie łodzi klienta. Nie opisuję tu zmiany stałego miejsca zamieszkania, tylko wakacyjny bagaż. Innym razem prowadziłem klasę V wyładowaną po dach, a to był jedynie bagaż weekendowy. Zamożne rodziny często mają we flocie Mercedesy klasy V, bo są im potrzebne do wielu celów. Od wożenia bagaży, dzieci do szkoły, po personel na zakupy, a zastosowań takiego samochodu jest dużo, dużo więcej. Co ważne, klasa V wygląda jak na Mercedesa przystało i w każdej prestiżowej lokalizacji prezentuje się dobrze.
Wnętrze Klasy V. Drugi rząd siedzeń ustawiany jest tyłem do kierunku jazdy.
Foto: materiał producenta
Mercedes nie oferuje klasy V w wersji Maybach, więc naprzeciw oczekiwaniom wychodzą producenci niezależni, a raczej tunerzy, tacy jak niemiecki Klassen czy brytyjski Driven Land Jets. Przerabiają te eleganckie vany na ultra-luksusowe salonki, których możliwości konfiguracji i wyposażenia wnętrza ograniczają tylko wyobraźnia oraz portfel zamawiającego samochód. Takie luksusowe przeróbki wykorzystywane są do podobnych celów, co limuzyny – do wożenia jednej lub dwóch osób.
Dzięki praktycznemu nadwoziu wnętrze ma znacznie więcej miejsca, więcej elektroniki, stoliki itp., więc bywają też wykorzystywane jako mobilne biura.
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Co ciekawe, ostatnio zadebiutowała druga generacja samochodu mogącego w niektórych zastosowaniach konkurować z klasą V – to Lexus LM. Ma geny bardziej osobowe niż dostawcze, bo wywodzi się z minivana (Toyoty Alphard/Vellfire), więc spodziewam się trochę wyższego komfortu niż w klasie V. Z tego samego powodu Lexus ma też mniejsze możliwości przewozowe niż Mercedes, ale to bardzo ciekawy samochód i chciałbym żeby kiedyś na łamach Petrolheart.pl ukazał się jego test. Znając swoją branżę, to Lexus LM i tak nie ma na rynku najmniejszych szans, bo tak to już jest z Lexusami w Europie. Tutaj samochód luksusowy musi być europejski, inaczej nie odniesie sukcesu. Lexus w Europie jest powszechnie szanowany za bezawaryjność, nikt nie kwestionuje przynależności marki do segmentu premium, a sprzedaż i tak jest słaba – stanowi ułamek wyników Audi, BMW czy Mercedesa. Poza tym LM nie jest dostępny w wersji plug-in.
Lexus LM
Foto: materiał producenta
Wnętrze wersji 4-osobowej (jest też dostępna 7-osobowa)
Foto: materiał producenta
Z pracą szofera najbardziej kojarzą się limuzyny segmentu F, z S-Klasą na czele. Zauważyliście, jak silną pozycję ma w tej branży Mercedes? W segmencie luksusowym liczy się klasa S, a później długo nic. Ułamek popularności Mercedesa ma BMW serii 7 oraz i7, a Audi A8 jeździ jeszcze mniej.
Foto: materiał producenta
Po śmierci królowej Elżbiety II można za to spotkać A8 z herbem rodziny królewskiej. Dotychczas samochody rodziny królewskiej były brytyjskie, ale Karol III ewidentnie jest fanem Audi – poza A8 widziałem też m.in. Q8 e-tron w królewskim konwoju. Jeszcze kilka lat temu względną popularnością cieszył się Jaguar XJ L, ale jego produkcję zakończono w 2019r., nad czym ubolewam, bo wnosił do świata limuzyn trochę typowego dla marki, zawadiackiego charakteru. Z powodu zakończenia produkcji i wysokiej awaryjności, XJ przestał jeździć komercyjnie w trakcie pandemii, a od jakiegoś czasu nie widuję go już w administracji państwowej (sądząc po samochodach jeżdżących w konwojach, to XJ-y zastąpiono Range Roverami). Kiedyś na internetowej grupie szoferskiej trafiłem na pytanie dotyczące Jaguara XJ i odpowiedzi były zgodne – wspaniały samochód na użytek prywatny, ale lepiej nie wybierać go do pracy. Naprawdę ładny, świetnie wykończony i doskonale jeżdżący, ale bardzo kapryśny. Niestety legendarna awaryjność samochodów grupy JLR nie jest przesadzona. W segmencie F od ponad trzech dekad Lexus oferuje limuzynę LS, ale jej popularność w branży jest bliska zeru – zakładam, że w Londynie to pojedyncze sztuki. O ile Jaguara XJ z ponad 500-konnym V8 chciałbym mieć w prywatnym garażu, tak Lexusem LS przejechałbym się tylko z zawodowej ciekawości i jak już pisałem przy okazji LM-a, Lexus w Europie żaden sposób nie może się przebić w klasie luksusowej – widocznie niezawodność to za mało.
Jaguar XJ L
Foto: materiał producenta
Limuzyny segmentu F wożą pasażerów zarówno komercyjnie, jak i prywatnie
To najbardziej klasyczne i typowe dla branży samochody, które wykorzystywane są do tego, z czym najbardziej kojarzy się praca szofera – do przewożenia jednego lub dwóch pasażerów w bardzo komfortowych warunkach i z klasą. Często służą do jeżdżenia z punktu A do B po mieście, czasem jeżdżą też na lotniska, o ile bagaż się zmieści do bagażnika sedana. Naturalne środowiska tych samochodów to eleganckie hotele, luksusowe butiki, restauracje, teatry, opery, kluby tylko dla członków, pola golfowe, country cluby, wybrane dworce kolejowe i oczywiście lotniska, zarówno te duże, jak i prywatne, w tym lądowiska dla helikopterów.
Co ciekawe, S-Klasy do typowych biur jeżdżą znacznie rzadziej niż E-Klasy, których w londyńskich centrach biznesowych (City of London i Canary Wharf) jest całe mnóstwo. Z perspektywy szofera widać jak na dłoni, że pasażerowie samochodów luksusowych raczej nie pracują na etatach i nie przemieszczają się po to, żeby odbębnić kolejny dzień pracy w biurze. Sam jeżdżę w tym segmencie i w dzień pisania tych słów odebrałem klienta z dużego lotniska i zawiozłem do apartamentowca, następnie z modnego osiedla zabrałem na trening piłkarza Premier League. Dzień wcześniej m.in. zawiozłem do domu w drogiej dzielnicy pasażerkę prywatnego odrzutowca oraz odebrałem klienta z londyńskiego lądowiska dla helikopterów – to wszystko są bardzo typowe zadania Mercedesa klasy S. Co prawda wśród limuzyn istnieje konkurencja, ale parafrazując klasyka: S-Klasa to jest król limuzyn, jak lew jest król dżungli. To wzorzec limuzyny i punkt odniesienia dla pozostałych samochodów. Chcąc jeździć dla niektórych firm trzeba mieć S-Klasę, bo pozostałe samochody nie są akceptowane. Tak samo niektórzy klienci nie chcą limuzyny, tylko chcą klasę S. Kiedyś wiozłem klienta, który opowiadał, że sam posiada Mercedesy klasy S od prawie trzydziestu lat, każdą kolejną generację. Dodał, że bardzo je lubi oraz że żaden nigdy go nie zawiódł – i choć w tym ostatnim aspekcie mógł mieć trochę szczęścia, to jego przykład świetnie obrazuje ten mechanizm. Klienci kupują kolejne S-Klasy lub zamawiają kolejne przejazdy nimi, a firmy szoferskie nawiązują współpracę z szoferami jeżdżącymi Mercedesami i to działa z automatu – inne samochody często nawet nie są brane pod uwagę, tak silna jest pozycja klasy S. Ze względu na te zależności sam jeżdżę S-Klasą, chociaż wolałbym BMW serii 7 – w obecnej generacji to zauważalnie lepszy samochód.
SUV-y
Kolejnym bestsellerem branży szoferskiej jest „duży” Range Rover w dłuższej wersji nadwoziowej. Tak samo jak w przypadku S-Klasy, Range wykorzystywany jest zarówno komercyjnie, jak i prywatnie. Usługi świadczone Range Roverem są droższe niż klasą S, a zastosowanie podobne – luksusowy SUV świetnie się sprawdza w roli limuzyny i zrozumiałem to, gdy tylko wsiadłem na jego tylne siedzenia. Choć Range Rover w dłuższej wersji LWB jest krótszy niż klasa S w longu, to ze względu na pionowe pozycje pasażerów ma wyraźnie więcej miejsca w drugim rzędzie. Do tego Range Rover jest pięknie wykończony, o wiele lepiej niż jakikolwiek Mercedes-Maybach. Siedzi się w nim bardziej jak na tronie niż w samochodzie. Range Rover jest też bardziej praktyczny od limuzyn, więc pod względem liczby zastosowań jest czymś pomiędzy Mercedesami klas S i V. Osobiście nie przepadam za SUV-ami, ale Range Roverem naprawdę lubię się czasem przejechać, zwłaszcza jeśli ma pod maską benzynowe V8. Szczególnie dużo endorfin dostarcza pięciolitrowy silnik poprzedniej generacji, bo obecnie pod maską znajduje się 4.4 biturbo, które nie ma aż tak wyrazistego charakteru.
Foto: materiał producenta
Popularność SUV-ów przeznaczonych do bycia wożonym stopniowo się zwiększa, ale to wciąż nie jest tak jak w niższych segmentach, gdzie SUV stał się wyborem domyślnym. Poza Range Roverem mamy tutaj… tak, kolejnego Mercedesa, a dokładniej Mercedesa-Maybacha GLS. Do wyboru jest też Bentley Bentayga, czyli nieco „oszukany” luksusowy SUV, bo w rzeczywistości wywodzi się z klasy wyższej – spokrewniony jest m.in. z Audi Q7, Porsche Cayenne i VW Touaregiem. Z drugiej strony dostępny był z silnikiem W12, oraz do dziś występuje w długiej wersji EWB. Na samym szczycie znajduje się Rolls-Royce Cullinan, najbardziej luksusowy SUV świata. W przeciwieństwie do Range Rovera, GLS oraz Bentayga nie są wykorzystywane komercyjnie, natomiast Cullinan występuje w stałej ofercie niektórych firm szoferskich.
Ultralimuzyny
Na szczycie hierarchii samochodów szoferskich stoją ultralimuzyny. To nie jest oficjalny termin, a moje nazewnictwo pomagające odróżnić je od „zwykłych” S-Klas i siódemek. W tym segmencie liczą się tylko trzy marki: Bentley, Maybach (razem z dzisiejszym Mercedes-Maybach) oraz Rolls-Royce.
Bentley Mulsanne EWB
Foto: materiał producenta
Bentley Flying Spur konkuruje z Mercedesem-Maybachem klasy S, nieprodukowany już Bentley Mulsanne to konkurencja Rolls-Royce’a Ghosta, a również nieprodukowany Maybach 57/62 walczył z Rolls-Royce’em Phantomem VII. Wśród obecnie produkowanych samochodów Rolls-Royce Ghost i Phantom VIII nie mają konkurencji. Flying Spur i wszelkie Maybachy zazwyczaj są w użytku prywatnym, a Mulsanne’a, Ghosta i Phantoma można też spotkać w firmach szoferskich.
Ultralimuzyny w swoich długich wersjach bywają nieproporcjonalne, a ich kolorystyka bywa odważna i dwubarwna. To już najwyższy przepych, czasem nawet balansujący na granicy kiczu, a jeżdżąc takimi samochodami nie da się pozostać niezauważonym i częściowo właśnie o to chodzi – Phantom nie ma nawet przyciemnianych szyb ani rolet, żeby gawiedź mogła zobaczyć kto jedzie w środku. Są za to eleganckie zasłonki. Te samochody służą do robienia wrażenia na całym otoczeniu, to współczesny odpowiednik dawnej karocy, a jazda nim przypomina przedstawienie. Pewnego dnia jeździłem po Chelsea purpurowo-srebrnym Phantomem VIII i przypadkowi przechodnie robili zdjęcia, co w Londynie zdarza się rzadko. Mimo że nie jeździłem wtedy z żadnym klientem, to Phantoma pozwolono mi zaparkować na podjeździe pięciogwiazdkowego hotelu zupełnie za darmo, bo ładnie wygląda, a goście hotelu robili mu zdjęcia.
Rolls-Royce Phantom
Foto: materiał producenta
Konfiguracja samochodów szoferskich
Jeżeli samochód ma być wykorzystywany komercyjnie, to powinien być we właściwej specyfikacji. Odpadają jakiekolwiek odważne kolory (sprawdzić czy nie Phantom), najlepszy jest czarny. Dopuszczalne są też srebrne i szare, jednak to czarny jest wszędzie mile widziany, czyli oferuje potencjalnie największą liczbę zleceń. Odpada wszelki tuning czy modyfikacje wizualne, a nawet fabryczne pakiety pozbawiające samochód chromu nie zawsze są akceptowalne. Tak samo czarne felgi odpadają, uchodzą za nieeleganckie. Pakiet AMG jest akceptowany, właściwie to coraz trudniej znaleźć Mercedesa bez pakietu.
Powyższe uwagi dotyczą tylko samochodów wykorzystywanych komercyjnie, bo prywatny użytkownik konfiguruje samochód jak mu się podoba, nawet jeśli całe nadwozie, łącznie z felgami i galanterią, jest czarne jak smoła, lub wręcz przeciwnie – dwukolorowe, np. kremowo-wiśniowe. Znajomy prowadzący małą firmę szoferską opowiadał ciekawą historię: jakaś księżna z Bliskiego Wschodu zażyczyła sobie różowego Rolls-Royce’a na parę tygodni, więc szofer wynajął Ghosta, okleił go folią i za zrealizowanie tak szczególnego zlecenia skasował tyle, że cała operacja zwróciła się z nawiązką.
Stan samochodów
W branży mówi się, że samochody należy utrzymywać w tzw. showroom standard, czyli żeby samochód wyglądał jak zaraz po wyjeździe z salonu, a pasażer odnosił wrażenie, że nikt przed nim w tym samochodzie nie siedział. Doprowadzenie przeciętnego samochodu do takiego stanu zajęłoby kilka godzin, jednak szofer dba o czystość na bieżąco, dzięki temu wystarczą mu drobne poprawki, do których jest świetnie przygotowany. Absolutne minimum to parę różnych ścierek (jedna do wnętrza, druga do nadwozia i trzecia do progów i felg), uniwersalny spray do czyszczenia i przenośny odkurzacz. Dobrze jest mieć ściągaczkę wody z karoserii, ręczniki papierowe, małe worki na śmieci i jednorazowe rękawiczki. W poprzednim samochodzie, który miał duży schowek pod podłogą bagażnika, woziłem też tzw. detailer do nadwozia w sprayu, chusteczki do skórzanej tapicerki, środek do felg i California Car Duster – miotełkę do usuwaniu kurzu i pyłu z nadwozia.
Poza tym samochód szofera zaopatrzony jest w zapas odpowiedniej wody mineralnej, co najmniej jeden czarny parasol i tablicę, na której szofer markerem pisze nazwisko klienta, którego nie zna osobiście i odbiera się go np. z lotniska. Samochód musi być wyposażony w kable USB-C oraz Lightning i w środki czystości – mogą to być chusteczki higieniczne i żel antybakteryjny w tylnym podłokietniku. Wszystko co znajduje się w samochodzie musi być wysokiej jakości – woda z dyskontu, której butelka gnie się w dłoni, zepsułaby cały efekt. W samochodzie nie powinno być niepotrzebnych rzeczy ani przedmiotów osobistych, ja jednak wożę swoją skórzaną aktówkę, w której mam kanapki, kawę i laptopa. Dzięki temu nie muszę nigdzie jeździć po jedzenie, stać w kolejce ani czekać na realizację zamówienia, co zwiększa moją elastyczność, a w wolnych chwilach mogę w samochodzie pisać artykuły. W samochodach nie jeżdżących komercyjnie zwykle wożone jest więcej rzeczy ze względu na potrzeby oraz przyzwyczajenia, zarówno właściciela pojazdu, jak i jego szofera.
Foto: Olek
Foto: Olek
Foto: Olek
Szofer powinien znać swój samochód jak własną kieszeń i dostosować wszelkie ustawienia do wymogów pracy. Przedni fotel pasażera powinien być przesunięty do przodu, a telefon szofera umieszczony w solidnym uchwycie w dyskretnym miejscu. Telefon musi być wyciszony i z wyłączonym bluetoothem, żeby nie łączył się z samochodem (w samochodowym systemie multimedialnym nie da się wyciszyć telefonu i ten mógłby mógłby generować zbędny hałas. Radio zazwyczaj jest wyciszone, ale dobrze ustawić je na stację grającą łagodną muzykę, bo gdyby klient jednak chciał posłuchać czegoś w tle, to wystarczy podgłośnić. Temperatura ustawiona powinna być na 20-22 st. Celsjusza, a klimatyzacja włączona. Czujniki parkowania, oraz wszystkie możliwe ostrzeżenia dźwiękowe należy wyłączyć, bo ich hałas zaburza spokój podróży. Lusterko wsteczne powinno być ustawione w taki sposób, żeby było w nim widać tylko górną część tylnej szyby – dzięki temu widać co się dzieje za samochodem, ale jednocześnie zapewnia się pasażerom więcej prywatności poprzez brak kontaktu wzrokowego. Rozmowa z patrzeniem w lusterko wsteczne jest wbrew pozorom nieprofesjonalna.
Na dzisiaj to tyle. Następnym razem zapraszam na tekst o standardach prowadzenia samochodu, wyglądu szofera i obsługi pasażerów.
Tekst: Aleksander Grzelak
Foto tytułowe: materiał producenta
Cóż, Panta rhei. Pamiętam Londyn z czasów, gdy na ulicach wśród limuzyn królowały Phantomy VI i Daimlery 420, a Bentley T był uboższym krewnym “budżetowego” Silver Shadow. Turyści robili zdjęcia Rollsom z lat 20-30. i amerykańskim różowym Cadillacom na blachach z Florydy, którymi gdzieś po Marylebone rozbijała się amerykańska młodzież. Nie wiem czy to prawda, ale mój chrzestny studiujący (podyplomowo) w Anglii w latach 60. twierdził, że do do kupna Rolls Royce’a z fabryki potrzebne były referencje i “świadectwo moralności” osoby wprowadzającej. Dopiero szejkowie zmienili zasady.
Właśnie zdałem sobie sprawę, że w artykule brakuje wspomnienia o limuzynach zabytkowych – czasem można spotkać pozostające na służbie R-R Silver Shadow, Phantom VI i starsze, Daimlery 420, a na specjalne okazje – także limuzyny przedwojenne.
Tymi wszystkimi zabytkowymi samochodami jeżdżą ludzie mający pieniądze od pokoleń. Dla nich to ważne, żeby ich przedmioty były stare, bo to ich odróżnia od nowobogackich. Często też ludzie jeżdżący tymi zabytkowymi samochodami są naprawdę starzy – nie zdziwilbym się, gdyby szofer jeżdżący Silver Shadow wciąż uważał ten model za nowinkę techniczną, bo za jego czasów R-R to był na ramie 😉
Co do weryfikacji klientów przez R-R w latach 60., to może Szczepan będzie wiedział. Sam wizerunek marki mocno się zmienił wraz z debiutem Silver Shadow – mówiono, że to nie jest prawdziwy Rolls-Royce, jego elitarność się obniżyła, a popularność zwiększyła – używane egzemplarze zaczęli kupować ludzie o bardzo wątpliwej reputacji.
Napisałem w artykule, że chciałbym żeby na ramach Petrolheart.pl pojawił się test Lexusa LM i voilà:
https://petrolheart.pl/2024/02/29/lexus-lm-350h-recenzja/
Oczywiście Toyota czy Lexus nie są zainteresowane tak niszowymi redakcjami, więc trzeba było radzić sobie inaczej i pojechać do salonu 😉
Niestety nic mi nie wiadomo o selekcji klientów u RR. U przedwojennego Bugatti i u Ferrari owszem (w tym drugim przypadku – głównie chodzi o najdroższe modele, często limitowane), o innych markach nie słyszałem, ale to oczywiście nie znaczy, że takiej selekcji nie mogło być.
Podobno Tony Crook, właściciel Bristol Cars, odmawiał sprzedaży samochodów klientom, którzy budzili jego wątpliwości.
Poprzedni wpis jak i ten- świetne. Jestem zachwycony tematyką. Strony Petrolheart nie znałem (nie wiem jakim cudem, czuje się jakby wszyscy zmienili lokal nie mówiąc mi o tym ;))
Autoblog zaczął dobrze a teraz czytam go już tylko dla Złomnika (zdziwiłem się, że przestał być redaktorem naczelnym).
Jestem zdumiony, że można mieć taki zawód; brzmi to jak praca marzeń (poza pierwszą pomocą- to dla mnie dyskwalifikujące i w sumie szerzej- jest potrzebne jak latarka led przy młotku). Za to lusterka wstecznego nie używam wcale więc jest równowaga 😉
Są jakieś wymagania wiekowe, znajomość języków obcych, w tej branży?
Jak to możliwe, że klasa V pali niemal tyle co E/S?
Jak odbierać słowa, że klasa V jest tak samo wygodna jak limuzyny a dalej, że Lexus LM jest na bazie osobówki a nie busa więc pewnie jest wygodniejszy? Z tego wnioskuję, że klasa V jest wygodna jak na busa a nie równie wygodna co E/S.
Jak ma się używanie nawigacji (yanosika ;)) do niezakłócania spokoju pasażerów?
Bardzo mi miło i zapraszamy na Petrolheart.pl regularnie – piszemy dla ludzi, którzy chcą to czytać, a nie dla algorytmów czy potencjalnych reklamodawców – dlatego przebić się ciężko i liczymy na stałych Czytelników.
Wymagania wiekowe to co najmniej 30 lat. Językowe to zazwyczaj angielki plus język loklalny jeśli to gdzieś poza UK.
Klasa V pali troszkę więcej od klasy E (te same układy napędowez dieslem R4) i mniej od klasy S (większe silniki R6, V8 i V12).
Z wygodą w klasie V podobną do klasy E chodzi o to, że w V ani nie będzie głośniej, ani nie będzie bardziej trzęsło niż w E, a fotele będą porównywalnie wygodne, z tym że w V jest dużo, dużo więcej miejsca. Więc może tak – klasa V nie odstaje komfortem od E, za to oferuje więcej miejsca. Klasa S to zupełnie co innego, wyraźnie odstaje od E i V. Lexus LM zdecydowanie jest bardziej komfortowy od E i V, nawet przy S nie ma sie czego wstydzić.
Nawigacji używa się bez dźwięku, a telefon zamontowany jest dyskretnie przy kierownicy, poniżej linii szyby. Kiedy zdobędzie się wprawę, to wystarczy tylko rzucać kątem oka na telefon, nie potrzeba komunikatów głosowych ani wielkiego ekranu.
Jeszcze jedno- z czego wynika estyma Mercedesa obecnie? Bo rozumiem, że 30 czy 20 lat temu znaczek i jakość robiły wrażenie a BMW a zwłaszcza Audi nie miały odpowiedniej marki w tej klasie. Ale dzisiaj? Skoro sam autor mówi, że BMW jest lepsze? Chodzi o to samo co z Saint Tropez? 😉
Jeśli chodzi o ciężarówki to Mercedes robi najgorsze jakie znam. One wg mnie nie powinny być dopuszczone do ruchu. A patrząc, że wnętrza osobowych Mercedesów są zrobione wg podobnej szkoły (dotykowa obsługa oraz takie same- bezużyteczne smyrane panele na kierownicy) to jakoś w moich oczach znika uczucie do osobowych, współczesnych modeli (co innego stare MB).
Czy VW Phaeton załapał się do branży choć w śladowych ilościach?
Pozycja Mercedesa wynika tylko i wylacznie z prestiżu, z niczego racjonalnego. A prestiż ten wziął się najprawdopodobniej z najdłuższej historii i świetnych modeli W126 oraz W140. Z racjonalego punktu widzenia to bez sensu, ale tak to już jest i Mercedes oraz VAG do dziś odcinają kupony od tego, jakie samochody robili dekady temu.
VW Phaeton, nawet jeśli się załapał, to było to jeszcze przed moim przyjazdem do UK i do dziś nie dotrwał. Nie znam żadnego przypadku, ale jak najbardziej mogło tak być, bo dało się go zamówić w wersji długiej oraz czteroosobowej. Phaetona jako samochód szoferki widziałem za to w jednym z polskich seriali sensacyjnych. Był nim wożony biznesmen grany przez Jana Frycza.
Ponieważ wspomniałeś znów o St Tropez, przypomniały mi się jeszcze dwie rzeczy:
-to jedyne miejsce na francuskiej riwierze, które ma szerokie, piaszczyste plaże. Wszędzie indziej są wąskie i kamieniste, co nie przeszkadza w pływaniu, ale w klasycznym plażowaniu już tak. Właśnie z powodu plaż do St Tropez ściągali wczasowicze z całej Francji, już kilkadziesiąt lat temu – patrz filmy o Żandarmie,
-i to jest kolejny punkt – Żandarm ma miliony fanów, a fajnie jest się przejść po promenadzie z filmów i odwiedzić sam posterunek, w którym zresztą od jakiegoś czasu jest muzeum tych filmów.
Ja uważam że w każdym miejscu na świecie można znaleźć ciekawe wrażenia i nie musi to mieć nic wspólnego z byciem “posh” lub przeciwnie. Ale wiem też, że dla niektórych ten właśnie czynnik jest najważniejszy i nic tego nie zmieni. Wielu ludzi odrzuca np. Zakopane, bo “po Krupówkach chodzi wielu szpanerów”. Ja jadąc w Tatry w ogóle na Krupówki nie zaglądam, tylko idę w góry i wracam do domu. W dowolnym miejscu świata każdy z nas widzi to, co chce.
-dla dzisiejszych turystów masowych atrakcją będzie na pewno
Renault Master 3 (najdłuższy i najwyższy) też prowadzi się zupełnie normalnie przy 170km/h (więcej już niebardzo idzie) jedynie hamulce ma trochę słabawe, szczególnie jak waży ze 4t załadowany 😉
Vitem nie jeździłem, ale Ducato jest dużo gorsze od Mastera, dużo więcej też pali, ale ma fajny duży moment przy ruszaniu (Master ma niemalże zerowy i trzeba go mocno cisnąć żeby nie zgasł przy ruszaniu, to strasznie wkurzające, ale za to wyżej się kręci i tam ma więcej mocy – jak niema zmiennych faz rozrządu no to albo dół albo góra, nie można mieć wszystkiego)
Z plandeka 3,55m z gorki tez tyle idzie 😉
Zrobilem tymi wehikulami grubo ponad banke jezdac francje hiszpanie i portugalie wylacznie landem. Zaleta mastera do roku 2018 byla bezawaryjnosc, najwieksza kabina i cena, ale 3 litrowe ducato lub iveco w automacie miazdzy konkurencje. Fabryczna pneumatyka, skrzynia zfa, wzmacniane resory, aktywny tempomat, asystent korkow. Jedyny sensowny owczesnie automat oferowal vw w crafterze ale to bylo totalne padlo, dopiero man naprawil wady glowicy i napinacza rozrzadu. W kazdym razie gdy masz daleko, bierz iveco w himaticu 😉
mieliśmy takie 3l Iveco w automacie w firmie w longu, ale nie dało się nim jeździć za granicę, bo od razu zatrzymywali i od razu przeważone i od razu takie kary że szkoda gadać, Mastera się w zasadzie nie czepiają, mimo że wcale mniej nie wozi, ale wygląda niepozornie 😉 o dziwo znosi to bardzo dzielnie
osobiście jednak wolę Mastera mimo że uwielbiam automaty, ale Iveco to jednak ciężarówka na ramie, jakoś Masterem się o wiele lepiej jeździ (pomijając brak mocy przy ruszaniu i słabawe hamulce)
Mój komentarz wyjątkowo nie będzie związany z wpisem, no może pośrednio, bo dotyczy Wielkiej Brytanii, klasycznych limuzyn i sporych pieniędzy, ale poczułem się na tyle zbulwersowany, że postanowiłem się podzielić. A mianowicie przypadkowo trafiłem na stronę firmy zajmującej się organizowaniem jazd pojazdami pancernymi. W ramach tych jazd w ramach atrakcji można rozgnieść samochód – nie ma w tym specjalnie nic dziwnego, bo takie pokazy organizuje się także u nas. To co mnie zbulwersowało to, że w ramach “DeLuxe driving expierience” można sobie wybrać do zniszczenia prawdziwego klasyka typu Jaguar MKII, czy Cadillac z 1959 – w opisach podkreślone jest, że auta są w bardzo dobrej kondycji i jak piszą na stronie “We always carry a stock of real beauties to make your crushing experience even more memorable”. Tak sobie pomyślałem, że naprawdę trzeba mieć mnóstwo pieniędzy i do tego zdrowo nas(…)ne pod deklem żeby szukać tego rodzaju wrażeń.
Poniżej link:
https://tanks-alot.co.uk/product/deluxe-tank-driving-experience/
Szkoda gadać. Jednak nie uważam, żeby ktoś realnie chciał niszczyć tak drogie samochody, to tylko marketing.
1. Gdyby nie to, to byś tego linku nie wrzucił i byśmy nie poznali tej firmy.
2. A nuż trafi się chętny, to się doliczy taką marżę, że z tego niszczenia zysk wyniesie wielokrotność tego co zwykle.
3. Może trafi się jakiś znany youtuber nagrywający treści dla idiotów, który jeszcze na tym zarobi, a firma zyska darmową popularność.
Na szczęście w rzeczywistości nie spotkałem nikogo przejawiającego chęć niszczenia drogich rzeczy dla samego niszczenia. To zawsze jest chęć zysku czy popularności, bo znajdzie się wielu, co będą to oglądać, tym samym napędzając takie zjawiska.
Swego czasu były jakieś tiktoki gdzie młode dziewczę wskakiwalo na hipercary i robiła “taniec szuraniec”.
Nie wiem czy to było dogadane, czy było jakieś OC, ale uważam że motywacja była tak jak Aleksander opisał. Po prostu parcie na szkło, wyświetlenia i sławę.
Jak sądzę ceny rozjeżdżanych z dostawą z pobliskiego szrotu/autokomisu.
Chęć niszczenia, strzelania, dewastowania jest wśród wielu nieprzeparta. Pół życia spędziłem w bunkrach, gromadziłem wojskowe artefakty, w tym broń, pojazdy ale raczej pod kątem tego jak to zrobiono/zbudowano, jaka była zasada działania, skuteczność, technologia wykonania. Chociaż mam bogatą ekspozycję udostępnioną zwiedzającym turystom, to moja fascynacja takim sprzętem umarła. Refleksje przyszły, po zorganizowaniu kilku rekonstrukcji historycznych, kiedy to rekonstruktorzy gdy dostali do rąk mundury i prawdziwą broń palną (chociaż z ćwiczebną amunicją) dostawali amoku i “małpiego rozumu”. A lawinowy spadek mojego zainteresowania bronią (nawet historyczną) spowodował wybuch wojny za naszą granicą.
Tak z ciekawości, na czym polegał ten amok uczestników rekonstrukcji gdy dostali broń? Jak się zachowywali?
Można by wiele pisać na ten temat. Wśród rekonstruktorów sporo jest osób z komleksem władzy. Karabin w ręku dodaje im pewności siebie i wyższości. Nie wzięli ich do wojska. Nie dostali się do policji, więc poczucie odrobiny władzy nad innymi daje im bycie ochroniarzami albo udział w rekonstrukcjach, gdzie tłum podziwia ich poczynania z karabinem w ręku.
Zwykle już na początku przy podziale broni wyrywają sobie z rąk co ciekawsze egzemplarze broni, marudzą że ślepaków za mało (zwykle 10-15 szt na karabin, 1 magazynek na pm). Z chwilą rozpoczęcia “walk” scenariusz idzie w łeb, rwą się do walki jak ruski sołdat po manierce samogonu. Byle postrzelać. Planowo polegli zmartwychwstają po chwili, bo zostały im jeszcze im dwa niewystrzelone naboje. Prowadząc “jeńca” obalają go i kopią podkutymi butami, a po interwencji organizatora obruszają się: no przecież miało wyglądać realistycznie. Strzelają sobie koło uszu i potem przez tydzień słabo słyszą. Potrafią puścić serię tuż przy publiczności obsypując wylatującymi gorącymi łuskami tłum (kiedy taka łuska trafiła kilkulatka pod oko – była trauma i kłopoty). A jak zostanie im jakiś ślepak po rekonstrukcji to najlepiej wystrzelić z niego w powietrze w wianuszku nastolatków, budząc ich podziw i patrząc ja gremialnie rzucają się na poszukiwanie łuski. To tak pokrótce.Tacy są w mniejszości, ale mnie skutecznie zniechęcili do ich środowiska.
Dla mnie to zaskakujące, ten kompleks władzy, ale zupełnie nie siedzę w temacie. Myślałem, że rekonstrukcje to rekonstrukcje, bez wynikających z kompleksów podtekstów. To też inny temat, ale tak długo, jak do policji będą szli ludzie z kompleksem władzy, tak długo nie będzie w tej policji dobrze – w końcu policja to służba, a nie władza.
Sam nigdy nie byłem rekonstruktorem, ale mam przyjaciół z tego środowiska i nigdy nie odbierałem ich jako niespełnionych żołnierzy albo policjantów – w większości są to pasjonaci, którzy zaczynali tego rodzaju “zabawę” jako studenci, a obecnie mają własne nieźle prosperujące działalności, czas i pieniądze aby realizować tego rodzaju pasje – myślę, że gdyby któryś chciał iść do wojska albo do policji, to pewnie miałby sporą szansę zrealizować tą ścieżkę kariery – obecnie wymagania przy naborze nie są szczególnie wyśrubowane.
Dlatego zastrzegłem, że tacy, którzy chcą się dowartościować i domorośli celebryci są w mniejszości, ale potrafią skutecznie zniechęcić.