WPIS GOŚCINNY: PRACA SZOFERA, cz. III

 

Zapraszam na trzeci odcinek gościnnej serii Aleksandra, opowiadającej o pracy współczesnych zawodowych szoferów, a pierwotnie publikowanej na motoryzacyjnym portalu Petrolheart.pl. Portalu, który regularnie odwiedzam i rekomenduję każdemu samochodziarzowi!!

***

Dotychczas napisałem m.in. czym różni się szofer od kierowcy, jakie ma możliwości zatrudnienia i czym jeździ, a dziś skupię się na tym, jak szofer prowadzi samochód oraz jak wygląda.

Jak szofer prowadzi?

Przede wszystkim płynnie i bardzo komfortowo. Prędkość jazdy i szybkość manewrów nie odbiega znacząco od ogółu ruchu drogowego, ale wszelkie manewry wykonywane są w taki sposób, żeby były jak najmniej odczuwalne wewnątrz samochodu. Płynność jazdy oraz jak najniższe przeciążenia uzyskuje się przede wszystkim właściwie obserwując drogę, przewidując zachowania innych uczestników ruchu, planując, oraz wykorzystując całą dostępną powierzchnię drogi.

 

Foto: materiał producenta

Ruszanie z miejsca i przyspieszanie powinny być łagodne, a hamowanie rozpoczęte wcześnie. Zakręty i skrzyżowania pokonywane są w odpowiedni sposób. Wjeżdża się w nie jadąc po zewnętrznej stronie pasa ruchu, mniej więcej w jego połowie dojeżdża się do wewnętrznej, a wychodząc z zakrętu znów wraca się do jego zewnętrznej krawędzi. Pas ruchu niemal zawsze jest sporo szerszy niż samochód i wykorzystując całą jego szerokość można znacząco zmniejszyć przeciążenia boczne. Zresztą nawet chwilowe najechanie na linię ciągłą lub powierzchnię wyłączoną z ruchu (o ile nie jest zanieczyszczona), żeby kąt zakrętu stał się łagodniejszy też się zdarza. W końcu jazda samochodem to nie egzamin na prawo jazdy, a w Wielkiej Brytanii wychodzi się z założenia, że linie na drodze są po to, żeby pomagać kierowcom, a nie stanowić jakąś nieprzekraczalną granicę, niczym w dziecięcej zabawie, w której za linią jest lawa. Na Wyspach na podwójnej ciągłej można nawet skręcić w prawo (czyli jak u nas w lewo) i o ile nie stwarza się realnego zagrożenia i nie blokuje ruchu, to nikogo to nie interesuje.

Jeśli chodzi o kulturę na drodze, to należy znaleźć złoty środek. Nie można wpuszczać przed siebie każdego po kolei, żeby pasażer nie odniósł wrażenia, że marnuje się jego czas, ale nie można też jeździć chamsko ani agresywnie bez poszanowania pozostałych uczestników ruchu – drogi samochód nie oznacza, że jest się ważniejszym od pozostałych. Swoje prawa względem innych kierowców należy egzekwować stanowczo, ale nie za wszelką cenę – trzeba wiedzieć kiedy odpuścić nim dojdzie do konfliktu, którego można było uniknąć, bo nie jest ważne kto ma rację, a to, żeby podróż przebiegła bezproblemowo.

 

Foto: materiał producenta

Powyższe zasady stosować może każdy kierowca, moim zdaniem w ten sposób jeździ się najlepiej. Prywatnie wpuszczam przede siebie nawet więcej kierowców, niż jadąc z klientem. Oczywiście jako doświadczony kierowca mam swoje typy samochodów, które wpuszczam chętnie i których nie wpuszczam. Przykładowo, co by o nich nie mówić, to lubię wpuszczać kierowców BMW i Audi, bo wiem, że oni zawsze sprawnie pojadą w swoją stronę. Nie wpuszczam Priusów (i ogólnie wielu modeli Toyot) oraz niektórych crossoverów i wielu aut sugerujących, że ich właściciel ani trochę nie interesuje się samochodami.

Samo w sobie nie stanowi to żadnego zarzutu ani absolutnie nie wynika z moich własnych antypatii, ale z doświadczenia już owszem. Istnieje bowiem ogromne prawdopodobieństwo, że taki kierowca będzie się snuł, popełniał błędy, nie będzie wiedział co się dzieje dookoła ani gdzie ma jechać, lub będzie stwarzał całą masę innych problemów – lepiej więc się z nim i innymi tego typu kierowcami nie męczyć. Idealiści mogą się oburzać, że przecież nigdy nie wiem do końca, kto jedzie danym samochodem i że oceniam go pochopnie, ale to naprawdę działa – zasady prawdopodobieństwa są skuteczne, a stereotypy są przydatne w prowadzeniu samochodu. Trzeba tylko pamiętać, że stereotyp nie oznacza „zawsze”, a „prawdopodobnie”.

 

Foto: materiał producenta

Jazda defensywna jest kluczowa

Szofer, jak każdy dobry kierowca, jeździ defensywnie, nawet jeśli nie jest tego świadomy. To zagadnienie zasługuje na osobny artykuł i jest szalenie ważne dla skutecznej jazdy. Dygresja: słowa „bezpieczeństwo” nie używam, bo źle mi się kojarzy. W dzisiejszych czasach jest tak nadużywane, że często nie ma nic wspólnego ze swoim pierwotnym znaczeniem, za to jest wykorzystywane podobnie jak „ekologia” – do usprawiedliwiania wszelkich zakazów, ograniczeń, kontroli, utrudnień, kar, mandatów i pozostałych zgodnych z prawem haraczy. Zresztą jeżdżąc po mieście współczesnym samochodem z racjonalną prędkością, z zapiętymi pasami i właściwie ustawionym fotelem, w przypadku kolizji z innym pojazdem nic się nam nie stanie. Chociaż to nie jest niebezpieczne, to dobry kierowca nie wjeżdża w inne samochody i z tych dwóch powyższych powodów wolę pisać o jeździe skutecznej, a nie o bezpiecznej.

 

Foto: materiał producenta

Jazda defensywna to cały system filozofii świadomego prowadzenia samochodu. Świadomego, gdyż bierze pod uwagę znacznie więcej czynników, niż kawałek asfaltu przed kierowcą i najbliższy pojazd poprzedzający. Jazda defensywna opiera się przede wszystkim na właściwej obserwacji drogi i jej otoczenia, wczesnym planowaniu manewrów, przewidywaniu możliwych zdarzeń i na współpracy z innymi uczestnikami ruchu w taki sposób, by odbywał się on jak najsprawniej.

Kierowca jeżdżący defensywnie bierze pod uwagę „interesy” wszystkich uczestników ruchu, nawet tych jadących w innych kierunkach. Nie jeździ egoistycznie i jeśli jest to korzystne dla ogółu, to wpuszcza przed siebie innych, nawet jeśli nie jest do tego zobligowany przepisami, bo sam też wielokrotnie korzysta z takiej pomocy udzielanej przez pozostałych kierowców.

Dobry kierowca wypatruje też, a nawet przewiduje błędy innych i odpowiednimi reakcjami jest w stanie za nich wspomniane błędy „naprawić”. To ostatnie wymaga dużego doświadczenia, a tysięcy godzin spędzonych za kierownicą raczej nie zastąpimy kursem, ale z czasem kierowca uczy się intuicyjnie przewidywać, co prawdopodobnie zaraz się wydarzy, jest na to przygotowany i nie da się zaskoczyć. Poza tym kierowca jeżdżący defensywnie sam nie zaskakuje innych nagłymi manewrami i wszystkie je sygnalizuje we właściwy sposób, nie tylko za pomocą kierunkowskazów, świateł i gestów, ale też ustawiając samochód w sposób adekwatny do danej sytuacji.

Jazda defensywna to odpowiedni sposób myślenia, w której kierowca nie pomstuje na błędy innych, a skupia się na tym, co sam może zrobić, żeby rozwiązać dany drogowy problem. Taki kierowca dużo wymaga od siebie i jednocześnie niewiele wymaga od innych – to taka zasada ograniczonego zaufania w praktyce. Zresztą samemu będąc w czołówce najlepszych kierowców na drodze, byłoby nierozsądnie liczyć na to, że cała reszta będzie prezentować podobny poziom umiejętności, dlatego dobry kierowca jest wyrozumiały i cierpliwy dla pozostałych. Jeśli jakiś kierowca oczekuje, że pozostali będą jeździć tak samo jak on, to z logicznego punktu widzenia musiałby on być… średnim kierowcą. A bycie średnim kierowcą nie powinno być ambicją żadnego samochodziarza, a już na pewno nie szofera.

 

Foto: materiał producenta

Dwudniowy kurs jazdy defensywnej przeszedłem w Wielkiej Brytanii na długo przed tym, nim zostałem szoferem

Zajmowałem się wtedy przewozem osób i jeździłem dla firmy z segmentu premium. Zależało jej na jakości usług, więc oferowała takie szkolenia każdemu kierowcy. Od razu napiszę, że żadne inne szkolenie, a kilka ich ukończyłem, nie wpłynęło na moją jazdę tak silnie, pozytywnie i natychmiastowo, co jazda defensywna. Pierwszego dnia odbywały się zajęcia teoretyczne prowadzone przez British Transport Police, czyli odpowiednik naszej drogówki, ale o wiele bardziej kompetentny.

Bardziej kompetentny i wyposażony w szybsze samochody

Foto: materiał producenta

Drugi dzień to praktyka prowadzona przez… byłego szofera. Czy mówiłem już, że szoferzy podchodzą poważnie do jazdy samochodem? Szczególnie mocno zapadł mi w pamięci jeden dialog. Mianowicie, zapytałem instruktora, co mówią przepisy na temat zagadnienia, które mnie wtedy nurtowało, a on odpowiedział, że mógłby mi opowiedzieć o przepisach, ale to jest bez sensu, bo część kierowców ich nie zna, a inni olewają i dlatego on woli wytłumaczyć mi jak jeździć, żeby było dobrze. Wtedy zdałem sobie sprawę, że dogłębna znajomość przepisów nie jest do niczego potrzebna, a same przepisy im są prostsze, tym lepsze.

 

Foto: materiał producenta

Czytając polski internet motoryzacyjny, zarówno artykuły na portalach, jak i sekcje komentarzy, łapię się za głowę widząc, jak duży nacisk kładzie się tam na przepisy. Kiedy czytam o tych wszystkich zawiłych paragrafach, to zastanawiam się, czy taki nadgorliwy kierowca w ogóle widzi drogę zza tego swojego kodeksu, albo czy w zaskakującej sytuacji zdąży sobie ten kodeks otworzyć na odpowiedniej stronie i przeczytać co ma dalej zrobić.

Znajomość przepisów, poza tymi podstawowymi, nie ma większego znaczenia dla skutecznej jazdy samochodem

O wiele ważniejsza jest umiejętność właściwej obserwacji oraz dogłębne zrozumienie ruchu drogowego. Bo co kierowcy da znajomość najbardziej skomplikowanych przepisów? Że w razie kolizji prawo będzie po jego stronie? Dobremu kierowcy nie zależy na tym, żeby mieć rację, tylko żeby w ogóle nie uczestniczyć w żadnych kolizjach, nawet z cudzej winy.

 

Foto: materiał producenta

Ubolewam nad tym, że jazda defensywna nie zdobyła znaczącej popularności poza Wielką Brytanią i Szwecją, a przy okazji zwracam uwagę, że oba te kraje, w zależności od rankingu, mają najbezpieczniejsze drogi w Europie. Gdyby więcej kierowców było przeszkolonych pod tym kątem i stosowało tę filozofię jazdy, to na naszych drogach byłoby o wiele przyjemniej. Jako redakcji Petrolheart.pl zależy nam na promowaniu zwiększania drogowych umiejętności. Póki co mamy kilkuset stałych Czytelników, ale gdy już setki zmienią się w tysiące, to pewnie będziemy mieć stałą rubrykę o tej tematyce, może nawet uda się nawiązać współpracę z jakąś poważną firmą oferującą wartościowe szkolenia w Polsce – a przynajmniej na to liczymy i będziemy działać w tym kierunku.

Wygląd szofera – jaki powinien być?

Szofera cechuje higiena osobista na wysokim poziomie. Nie kojarzę żadnych wytycznych dotyczących konkretnych fryzur i rodzajów zarostu, ale w każdym przypadku muszą być one czyste i zadbane. W dużej mierze trzeba opierać się na wyczuciu i osobiście zakładam, że irokez lub broda jak u harleyowca nie przejdzie, tak samo jak tatuaż na czole. Tematu higieny osobistej nie będę tu rozwijał, bo zakładam, że każdy wie o co chodzi, a w innych branżach związanych z pracą z klientem wygląda to zupełnie tak samo.

Do dresscode’u przykłada się dużą wagę, choć ten nie niesie ze sobą większych kontrowersji. To ważne dlatego, że Londyn jest światową stolicą mody męskiej i szofer popełniający jakieś odzieżowe faux pas negatywnie by się wyróżniał i nie pasowałby do środowiska, w którym funkcjonuje.

Szofer wygląda przede wszystkim elegancko i schludnie. Nie goni za chwilową modą, stroni od ekstrawagancji, a jego styl odporny jest na upływ czasu. Akcesoria takie jak czapki szoferskie czy białe rękawiczki odeszły już do historii, choć od czasu do czasu widuje się je u szoferów rodziny królewskiej lub u szoferów zajmujących się tym od pokoleń – oni jeżdżą też starszymi samochodami, często zabytkowymi i czasami trudno się zorientować, czy mamy do czynienia z autentycznym szoferem, czy z pasjonatem, dla którego wspomniane akcesoria są elementem wystroju starej limuzyny.

Dresscode współczesnego szofera to jednorzędowy (czyli z jednym rzędem guzików, taki standardowy) garnitur biznesowy. Ważne żeby był stonowany, w tradycyjnym kolorze: czarnym, granatowym lub szarym i bez mocno kontrastujących prążków. Kamizelka pod marynarką jest opcjonalna, ale w ostatnich latach mało popularna. Koszula musi być biała i gładka, z długim rękawem, z mankietami na guziki lub spinki, oraz z zapiętym pod szyję kołnierzykiem. Na szyi zawiązany jest krawat – też gładki i jednokolorowy.

Buty do garnituru powinny być czarne, skórzane, czyste i wypastowane, a występują dwa rodzaje takiego obuwia: oksfordy i derby. Niezależnie od koloru garnituru buty muszą być czarne, bo istnieje stara angielska zasada brzmiąca: no brown in town. Mówi ona, że brązowego obuwia nie nosi się w mieście, tylko na wsi, np. na polowaniu. Obecnie odchodzi się od tej zasady coraz bardziej, jednak mimo wszystko czarny to zawsze bezpieczny wybór, a arystokrata do dziś nie będzie nosił brązu w mieście.

Pasek do spodni powinien być czarny, co związane jest bezpośrednio z kolorem butów. Odpadają modne w ostatnich latach kolorowe skarpetki – powinny być czarne. Męska biżuteria, poza zegarkiem i ślubną obrączką, nie jest mile widziana. Ewentualne spinki do mankietów czy krawatów nie powinny być ostentacyjne, należy też unikać niepotrzebnych przypinek do klap marynarki. W kwestii ozdób mówi się, że less is more. Co ciekawe, w Polsce wszyscy eksperci zdecydowanie odradzają noszenia do garnituru zegarków na bransolecie ze stali szlachetnej, a Wielkiej Brytanii jest to zupełnie normalne, zresztą nawet James Bond tak chodzi. Na Wyspach dopiero do smokingu i fraku należy założyć bardziej elegancki zegarek na skórzanym pasku.

Jesienią i zimą szofer może założyć czarny płaszcz, klasyczny czarny kaszkiet i czarne, skórzane rękawiczki, ale co ważne, nigdy nie wsiada w tym do samochodu, tylko zdejmuje i wkłada do bagażnika. Tak samo nigdy nie zdejmuje marynarki i nie jeździ w samej koszuli.

Poza wiedzą co nosić, trzeba również wiedzieć jak to nosić

W tym zakresie najczęściej dochodzi do pomyłek wśród ludzi zakładających garnitur okazyjnie. Nawet jeśli nikt z Czytelników nie zamierza zostać szoferem, to i tak udzielę paru wskazówek, jak uniknąć podstawowych błędów, popełnianych przez zdecydowaną większość mężczyzn w Polsce, bo te zasady mimo wszystko są dość istotne podczas uroczystych wydarzeń, spotkań biznesowych czy rozmów kwalifikacyjnych.

  1. Nie nosi się koszul z krótkim rękawem, chyba że podczas wakacji w letnim kurorcie. Nigdy do garnituru i nigdy z krawatem. Co prawda chodzą tak m.in. piloci rejsowi, ale to jest mundur, a ta branża też rządzi się swoimi prawami.
  2. Nie zapina się wszystkich guzików marynarki – dolny guzik musi zostać odpięty. Współczesne garnitury najczęściej mają dwa guziki i w takim przypadku zapina się jedynie górny. Do końca nie wiadomo skąd się ten zwyczaj wziął, ale legenda głosi, że brytyjski król, Edward VII, nie zapinał dolnego guzika, bo… był gruby, a reszta zaczęła go naśladować.
  3. Nie siada się z zapiętą marynarką, ani nie chodzi się z rozpiętą. Warto wyrobić sobie nawyk, że siadając rozpina się marynarkę i zapina się ją za każdym razem wstając z miejsca. Wyjątkiem są uzbrojeni ochroniarze, oni noszą marynarki rozpięte przez cały czas, co łatwo zaobserwować na przykładzie ochrony prezydenckiej.
  4. Nie zdejmuje się marynarki. Może się wydawać, że dzięki temu będzie chłodniej, ale przy marynarce i koszuli z materiałów wysokiej jakości nie robi to odczuwalnej różnicy. W żadnym wypadku nie chodzi się w krawacie bez marynarki lub kamizelki. Wiem, że 99 proc. uczestników polskich wesel to robi, ale należy tego unikać, chyba że chce się wyglądać jak… pijany wujek na weselu. Jeżeli koniecznie chce się zdjąć marynarkę, to należy zdjąć też krawat i rozpiąć kołnierzyk.

Każdy szofer powyższe zasady zna i stosuje, ale cały ten dresscode to ubiór do wożenia pasażerów komercyjnie. W przypadku pracy jako etatowy szofer rodziny może wyglądać to zupełnie inaczej, w zależności od zwyczajów w danym domu. Może być tak samo jak opisałem powyżej, ale może też być garnitur bez krawata, marynarka i spodnie, czarny golf, marynarka i sweter, koszula z długim rękawem itp. Możliwości jest mnóstwo, a ja wymieniłem tylko najpopularniejsze z nich. W takich przypadkach, o ile szofer nie jeździ Phantomem lub Maybachem, a np. Range Roverem, Bentleyem czy S-Klasą, to może być trudno odróżnić go od szefa. Sam dorywczo pracowałem nad Lazurowym Wybrzeżem i jeździłem w koszulce polo oraz szortach, a młodzież nagrywająca telefonami krótkie filmiki pytała mnie, jak zarabiam na życie.

Na dzisiaj to tyle, bo wraz z pisaniem kolejnych akapitów przychodzi mi do głowy coraz więcej zagadnień, o których chciałbym wspomnieć, więc zamiast „upychać” jak najwięcej tekstu w jednym artykule, wolę go rozłożyć na parę części i napisać trochę więcej o tematach godnych uwagi. Za tydzień będziecie mogli przeczytać więcej o obsłudze klienta oraz o… samych klientach.

Tekst: Aleksander Grzelak

Foto tytułowe: materiał producenta

29 Comments on “WPIS GOŚCINNY: PRACA SZOFERA, cz. III

  1. o tak! o płynnej i przewidywaczej jeździe powinno się dużo mówić, bo niestety ludzie jeżdżą coraz gorzej

      • I tego oczekują kursanci – duża część umie jako tako jeździć już przed jego rozpoczęciem. 😀

      • Za moich czasów faktycznie tak było, ale dziś to już nie jestem pewny. Czy ktoś ma tu jakieś doświadczenia?

      • to zależy pewnie od osoby po prostu, no i skąd jest, wiadomo że na wsi prędzej ktoś będzie umiał jeździć bo jeździł od dziecka jakimiś motorkami czy traktorem a miastowi pewnie nie, no bo i kto da dziecku jeździć po ulicy, jeszcze w kogoś przywali i będzie straszny problem

    • Dokładnie, Benny. Płynność, przewidywalność, obserwacja i dystans to podstawy jazdy nie tylko skutecznej, ale przy okazji komfortowej i ekonomicznej.

      A nie mówi się o tym, bo dziś prywatna motoryzacja jest be i nie wypada być dumnym ze zwiększania swoich umiejętności – należy jedynie zachęcać do zwiększania mandatów i zaostrzania ograniczeń prędkości, choć klucz leży zupełnie gdzie indziej – w eduakcji i świadomości.

  2. Dawno, z dobrym skutkiem, zacząłem stosować zasady jazdy defensywnej. Szczególnie przydają się gdy wożę mojego wilczura na tylnym siedzeniu (przypiętego specjalnym pasem do obroży), bo on bardzo nie lubi przejazdów przez ronda. Niestety nie jestem flegmatycznym Anglikiem i czasami puszczają mi nerwy.
    A czy pasażerowie limuzyn pokornie zapinają pasy bezpieczeństwa?

    • Pasażerowie tylnych foteli limuzyn niemal nigdy nie zapinają pasów, a większość producentów to przewidziała i nie wyposażyła tylnych miejsc w irytujące pipczyki.

      Na typowo szoferkim szkoleniu któryś z uczestników zapytał instruktora, czy szofer powinien zwracać uwagę pasażerom, żeby zapinali pasy. Odpowiedział następująco:

      -Nie, pasy pasażerów to nie Twoja sprawa.
      -Ale przecież w razie wypadku pasażer bez pasów…
      -To się nie rozbijaj, szoferzy nie mają wypadków. 😉

      Instruktor jest byłym komandosem i szkoleniowcem wojskowym, a tacy ludzie lubią proste i jasne rozwiazania. Nie rozbijaj się i tyle 😉

      Co ciekawe, w branży jest wielu byłych wojskowych, bo zawód szofera wymaga podobnych cech, a szkoleniem ich zajmują się byli wojskowi. Krótki wycinek tego co instruktorzy mają do powiedzenia:

      https://youtu.be/QRnQWnXdwRw?si=ECbOk_tgz-R4F9Id

      Problemem są za to systemy automatycznego hamowania awaryjego – w wielkich miastach sprawiają piskusy niezależnie od marki samochodu dlatego trzeba je wyłączyć, żeby pasażer nie wypadł z fotela podczas mimowolnego, niepotrzebnego hamowania awaryjnego z 30 – 40 km/h… Co ciekawe, w Mercedesie W222 da się to dziadostwo wyłączyć raz na zawsze, a w W223 trzeba to robić za każdym razem od nowa.

      • Tak sobie wyobrażałem zapinanie pasów w limuzynach. System awaryjnego w hamowania może faktycznie być niebezpieczny, ze względu na dużą przestrzeń i potencjalnie długi lot klienta w kabinie. Kiedyś mi się włączył w niegroźnej sytuacji; byłem tak samo zaskoczony jak kierowca piszczącego oponami samochodu za mną. Asystenta pasa udało mi się trochę spacyfikować. Wystarcza jeden klawisz i dwa kliknięcia, zamiast błądzenia palcem po kolejnych ekranach i ustawieniach. Często jeżdżę po wąskich drogach, na autostradach da się znieść.

  3. Do jazdy defensywnej, czy też efektywnej, bo ja to tak nazywam, trzeba dojrzeć, a konkretnie trzeba umieć przestać rywalizować o miejsce w hierarchii. Do tego z kolei potrzebne jest poczucie własnej wartości wynikające z odpowiedniego dla swoich oczekiwań usytuowania w jakiejś innej hierarchii – zawodowej czy rodzinnej/społecznej.
    Z perspektywy techniki jazdy pewnie nie miałbym problemów w tym zawodzie. Jeżdżąc autami ze skrzynią manualną, dla zabicia nudy bawię się ćwicząc zmianę biegów tak płynnie, aby odczucia były jak w automacie (takim stary, trochę ospałym). Stosuję też wydłużanie promienia skrętu, tu zresztą ciekawostka – podobno Hołowczyc będąc kierowcą biskupa stosował tę technikę, żeby biskup nie odczuwał nadmiernej prędkości 🙂 Za to brak możliwości noszenia dżinsów, t-shirtu i bluzy a w zamian cała ta opisana galanteria – z tym bym chyba nie wytrzymał.

    • dojrzeć tak, ale żadna hierarchia tu niema nic do rzeczy, po prostu trzeba się ojeździć, przeżyć sporo różnych także niespodziewanych sytuacji i nabrać po prostu doświadczenia, ruskie filmiki z wypadkami też są bardzo pomocne dla większej wyobraźni co ludzie potrafią wyczyniać

    • @MAK Doskonała uwaga. Ogarnięte szeroko pojęte kwestie psychiczne to też jest obowiązkowy zestaw cech i umiejętności dobrego kierowcy. Ba, standardowa check-lista przed jazdą obejmuje nie tylko stan techniczny samochodu, ale i stan fizyczny oraz psychiczny kierowcy – dobry kierowca wie, jak określone czynniki, takie jak zmęczenie czy stres wpływają na jego jazdę i zawsze bierze je pod uwagę.

      Co więcej, szofer musi umieć rozpoznawać i okiełznać swoje ego także z przyczyn zawodowych. Może się zdarzyć, że szofer koniecznie chce zabłysnąć i na każdym kroku udowadnia innym, że on wie lepiej, ma lepsze pomysły itp., a to jest zasadniczy błąd prowadzący do niższej satysfakcji klienta/szefa. Dla przykładu, pasażer może mieć swoją ulubioną trasę i wtedy nie należy się spierać, że inna droga jest lepsza, bo w gruncie rzeczy to nie chodzi o to, żeby było obiektywnie najlepiej, tylko żeby pasażer był usatysfakcjonowany. Zadaniem szofera nie jest samo w sobie bycie najlepszym szoferem w mieście, a utrzymywanie najwyższej satysfakcji klienta. Trzeba mieć wyczucie i wiedzieć kiedy można zaproponować lepsze rozwiązanie, a kiedy należy milczeć i realizować takie czy wytyczne – nie można być nadgorliwym.

  4. Zastanawia mnie na ile w takiej defensywnej zrównoważonej jeździe pomaga środek transportu – domyślam się, że jak się jedzie Rollsem z przyciemnionymi szybami inni uczestnicy ruchu traktują taki pojazd z większym respektem niż np Fiata Pande i rzadziej siedzą na zderzaku albo zajeżdżają droge.

    • W naszym kraju na bank ma to znaczenie. Do niedawna jeździłem na zmianę Mercedesem ML i VW Polo rocznik 1992 – różnica w traktowaniu przez innych uczestników ruchu wyraźnie zauważalna.

      Z drugiej strony w naszych warunkach żeby uzyskać respekt wystarczy mieć czarne BMW za śmieszny pięniądz.

      • Mnie się wydaje, że najlepsze są jednak SUVy – w myśl zasady, że pierwszeństwo ma pojazd o wyższej masie 🙂

      • hehe respekt może i tak, ale jaką frajdę daje wyprzedzanie wszystkich Tikiem na dwupasmówce to jest bezcenne 🙂

    • Mogę się wypowiedzieć z racji posiadania aut z zupełnie różnych końców skali i regularnego nimi jeżdżenia – tak, różnica w byciu traktowanym przez innych na drodze jest tak kolosalna, że momentami aż kabaretowa. Ale nie tylko w Polsce, w innych krajach europejskich jest identycznie.

    • @Jerzy – Ciężko mi jednoznacznie powiedzieć, bo zawodowo jeżdżę co najmniej luksusowymi Mercedesami, a prywatnie sportowymi BMW, więc jak chodzi o innych kierowców, to jeździ mi się bardzo dobrze, zarówno w UK, jak i w Polsce.

      Czasem nawet śmieję się, że zupełnie nie rozumiem idei poganiania długimi. Jeżdżąc niemieckim premium, o ile od razu widać, że mocne – lewy pas oczyszcza się sam 😉 Momentami to aż mi głupio, że ktoś wręcz nadgorliwie zjeżdża na prawy pas, aż sam musi hamować. Myślę wtedy: “Chłopie, przecież bym spokojnie zaczekał aż skończysz wyprzedzać – nie siedzę na zderzaku, na migam światłami i nie ma się co stresować”.

      Jednak sam dostrzegam pewną różnicę jak pozostali reagują na moje obecne Z4 i poprzednie M6. Roadster nie ma oznaczeń wersji silnikowej, więc nawet gdyby miał 2.2 /177 KM, to wyglądałby zupełnie tak samo, miałby ten sam wydech i mógłby mieć te same felgi. Z tego powodu nawet średniej klasy SUV-y, dwulitrowe sedany premium, czy służbowe Skody próbują się ścigać. Choć ten roadster ma już 21 lat, to jego 5,9 s do setki i 250 km/h to wciąż znacznie szybciej niż w większości jeżdżących po drogach samochodów i różnica osiągów jest porażająca, no ale chętnych do sprawdzania nie brakuje 😉 Za to z M6 kierowcy “zwykłych” samochodów nie próbowali nigdy – miał cztery końcówki wydechu i wielki znaczek M6, więc już na pierwszy rzut oka nie było sensu.

      Raz miałem zabawną sytuację z tym M6. Zrobiłem tego dnia kilkaset kilometrów i koło 22 jechałem obwodnicą Warszawy. I tak ponad limit, bo jakieś 140 – 150 km/h, ale nie szalałem – spokojny ostatni odcinek do domu po kilkunastu godzinach na nogach. W lusterku dostrzegłem szybko jadące Audi Q7 i zastanawiałem się, czy będzie migać długimi. Zjechać na prawy nie było jak bez zwalniania, więc musiał zaczekać. Okazało się, że trzymał dystans i cierpliwie czekał aż zjadę. Nadarzyla się okazja, zjechałem na prawy, a Q7 pomknęło dalej. Parę sekund później Audi dojechało do Astry III, która jechała dokładnie tak samo jak ja przed chwilą i co się stało? Na drogowskazach widziałem odbijające się, migające na Opla “długie” światła Audi.

      Czasem jeżdżę po Polsce Mazdą 6 rodziców, generacja obecna, 2.5l. Jeździ się zupełnie normalnie. Ale raz zrobiłem też trasę ich poprzednim samochodem – Peugoetem 307 kombi. Choć dwulitrowa benzyna zapewniała jako-takie osiągi, to jeździło się co najwyżej średnio – pozostali kierowcy ewidentnie nie przepadają za takimi samochodami.

      • Zupełnie kuriozalne próby ścigania się to chleb powszedni dla motocyklistów. Wiele się na przestrzeni lat zmieniło i kierowcy samochodów trochę się z motocyklami oswoili ale nadal pełno jest takich , którym się wydaje , że jak mają 2 litry w golfie to mogą próbować sił z motocyklem. Wspomniane powyżej 5,9 do setki to w motocyklowym świecie odpowiednik miejskiego toczydełka.
        Honda CBR 600 przyspiesza do setki w 3,3 sekundy a opasła Honda Gold Wing – 4,2 sek.
        Dlatego zupełnie naturalne takie , bez napinki ruszenie motocykla spod świateł w oczach kierowcy samochodu może wyglądać jak popisywanie się czy prowokowanie do ścigania.

      • ja tam zupełnie nie rozumiem denerwowania się miganiem długimi, mi to zupełnie nie przeszkadza, bo choć rozglądam się i staram zjechać jak ktoś widzę że jedzie szybko i się zbliża a mam gdzie zjechać bez hamowania to bez problemu zjeżdżam, ale czasem zdarza się nie zauważyć, bo też Asterką F po eskach jeżdżę tak koło 140-160 (licznikowe), więc zwykle to ja jednak komuś mignę (oczywiście mignę a nie napierdzielam tymi długimi jak poje**ny 🙂 )
        niektórzy włączają lewy migacz, to chyba takie “nieśmiałe” mignięcie, ale bezsensowne bo tych migaczy prawie nie widać, szczególnie przy jakiś zmatowiałych lampach

      • @Kuba Podczas covidu byłym motocyklowym kurierem i jeździłem właśnie takim motocyklem miejskim (Honda NC750S, koło 6 sekund do setki). Motocyklista wręcz powinien ruszać ze świateł dynamicznie, bo skoro wjechał przed innych kierowców bez pytania, to nie wypada, żeby ich później blokował 😉 Więc rusza szybko jak tylko zapali się zielone, ale jednocześnie musi się dokładnie rozejrzeć, czy ktoś nie przelatuje na wczesnym czerwonym.

        Co do oddziaływania samochodów sportowych na pozostałych kierowców, to nie wiem jak to wytłumaczyć, ale tego “małpiego rozumu” zwykle dostają kierowcy samochodów nie nadających się do ścigania. Kiedyś, jadąc M6, na A2 wyprzedziłem wolniej jadące Ferrari 458 i nic – po prostu jechał swoim tempem. Z4 na S7 wyprzedziłem Mustanga GT i też żadnej reakcji. A wyprzedź Audi Q5, to zaraz zacznie próbować aż do momentu, gdy zda sobie sprawę, że to bez sensu.

      • NC750 ma 4 sekundy z małym haczykiem.
        6 sekund ma na przykład Suzuki DR650 – czyli singiel o mocy 48 KM

      • Na 100% nie ma 4 sekund. To ma poniżej 60 KM i połowę silnika z osobowej Hondy Jazz/Civic (R2 z odcięciem przy 6 tys. obrotów).

        Honda sama nie podaje przyspieszenia i na tę chwilę na szybko znalazłem parę wartości: 5,4 s, 5,7 s i 6 sekund. Tak czy inaczej jestem pozytywnie zaskoczony, że poniżej 6.

      • Weź poprawkę , że te 60KM ma do rozpędzenia mniej niż 300 kg z kierowcą licząc więc jakby nie patrzeć nie ma porównania do większości aut.
        A wynik w okolicach 6 sekund to tak jak już napisałem motocykle o mocy w okolicach 45 – 50 KM to akurat jest do sprawdzenia w przypadku wielu starszych konstrukcji gdzie producenci podawali takie dane.
        Jeśli zaś chodzi o tę “połowę silnika” domyślam się , że masz świadomość jak bardzo na wyrost są takie stwierdzenia nawet jeśli prawdą są pogłoski o konsultacjach zespołów pracujących nad oby dwoma jednostkami.

      • Nie mam żadnych doświadczeń z motocyklami – nie jeździłem nawet za młodu motorynką, ale wyobrażam sobie, że siedzenie okrakiem na silniku, który katapultuje Cię w tempie 3/s do setki musi być przeżyciem jedynym w swoim rodzaju. Inna rzecz, że chyba nie ma “starych” motocyklistów na ścigaczach, bo prędzej czy później albo trzeba zrezygnować/przesiąść się na Cruisera, albo odejść do krainy szerokich autostrad.

      • Jerzy : z mojego doświadczenia (ponad 30 lat na motocyklach) wynika, że wrażenia trudno porównywać do samochodu – sportowe motocykle nigdy nie były w kręgu moich zainteresowań więc o tych 3 sek. trudno mi się wypowiedzieć , natomiast jeżdżę maszynami z zakresu w okolicach 4 sekund – i powiem szczerze, że poza pierwszym razem , przyspiesza się zupełnie normalnie może dlatego , że siedzenie nie ma opacia w które mogłoby Cię wciskać 🙂 Z kolei najszybsze auto które miałem przyspieszało do setki w okolicach 8 sekund i tam cieszyłem się z tego dużo dłużej.

      • Jeśli zaś chodzi o wiek , nie wiem ile miał najstarszy zawodnik w wyścigach Man TT ale wydaje mi się , że formalnie jeździł tam nie jeden dziadek (taki co mógł mieć wnuki) Są natomiast wyniki badań oficjalnie potwierdzające , że jazda na motocyklu wpływa na spowolnienie procesów starzenia mózgu 😊

        No i criuser/chopper wcale nie jest najłatwieszym motocyklem do prowadzenia czyli wcale nie dla emerytów – osobiście uważam , że to najmniej racjonalny rodzaj sprzętu bo „nie przyspiesza , nie skręca i nie hamuje” ale tylko wygląda i hałasuje. Najłatwiejszy do opanowania będzie motocykl stosunkowo lekki , z nisko ale nie za nisko położonym siodłem i zapewniający wyprostowaną turystyczną pozycję za kierownicą.

      • @Kuba
        “najmniej racjonalny rodzaj sprzętu bo „nie przyspiesza , nie skręca i nie hamuje” ale tylko wygląda i hałasuje.”

        Ogólnie zgoda. Przy czym są cruisery i choppery, które mają czym przyśpieszać (jak np. stara Yamaha V-Max), albo mają wszystkie trzy wymienione cechy na co najmniej przyzwoitym poziomie (Honda Magna 1100 lub Suzuki Madura na przykład).

        To tylko tak tytułem uszczegółowienia 🙂

  5. “Nie wpuszczam Priusów (i ogólnie wielu modeli Toyot) oraz niektórych crossoverów i wielu aut sugerujących, że ich właściciel ani trochę nie interesuje się samochodami.” Bardzo trafna obserwacja! Właśnie na ulicach Warszawy obserwuję mnóstwo priusów jadących niepewnie i trudno przewidzieć co zrobią. A osób nie interesujących się samochodami jest coraz więcej. Dla nich samochód jest jak długopis: skończył się to biorą następny ;-). Czasy dzieci biegających po parkingu i zaglądających do samochodów “ile wyciąga?” dawno minęły.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.