(NIE)RZECZYWISTOŚĆ RÓWNOLEGŁA: WYŚCIG DOOKOŁA AMERYKI
Z dotychczasowych wyników sondy dotyczącej Waszego wieku wysnułem wniosek, że całkiem spora część z Was wychowała się na grach komputerowych. Pomyślałem sobie, że takie gryzmolenie, jak moje tutaj, ma za zadanie między innymi przywoływać ludzkie wspomnienia, więc może nie od rzeczy byłoby przygotować serię wpisów o grach, ma się rozumieć – automobilowych. Symulacja jazdy samochodem jest jednym z najstarszych gatunków wirtualnej rozrywki, i jak się pewnie domyślacie, była zawsze moim ulubionym. Pytałem się ostatnio facebookowych Fanów na profilu „klasycznie.eu”, czy mieliby coś przeciwko – nie było negatywnych głosów, stąd też dzisiejszy, eksperymentalny wpis.
Pierwszy kontakt z komputerem przeżyłem w wieku sześciu lat, czyli w roku 1986-tym. Wtedy to odwiedził nas na kilka dni kolega taty ze studiów, który przywiózł z sobą cudo ówczesnej techniki – Atari 800 XL z magnetofonem. Młodszym Czytelnikom spieszę wyjaśnić, że kasety magnetofonowe służyły wtedy jako zewnętrzna pamięć masowa – nagrywało się na nie programy, w tym gry, które można było potem wczytać do pamięci. Jako opcja deluxe dostępna była stacja dyskietek 5,25 cala o standardowej pojemności 90 kB na jednej stronie dyskietki (była też gęstość podwyższona, 130 kB, i podwójna, 180 kB). Takie urządzenie kosztowało jednak chore pieniądze, więc większość użytkowników poprzestawała na kaseciaku z licznikiem obrotów, umożliwiającym precyzyjne ustawienie taśmy w odpowiednim miejscu. Wczytywanie gry trwało kilkanaście minut (sic!!) i w tym czasie trzeba było chodzić na palcach, bo wstrząsy powodowały błędy odczytu, które skutkowały zawieszaniem się kompa bez ostrzeżenia (człowiek dowiadywał się o tym dopiero po fakcie, gdy magnetofon minął już koniec programu, a na ekranie nic się nie działo – trzeba było wtedy zaczynać wszystko od nowa). Podobnie było ze skokami napięcia w sieci – obowiązywał więc zakaz włączania światła i innych ustrojstw w czasie wczytywania. Najgorsza była lodówka: włączała się i wyłączała kiedy chciała, nie dawało się jej kontrolować.
W zasadzie powinienem jeszcze wyjaśnić, co to była sama kaseta, bo spotkałem już osoby w wieku całkiem świadomym, które magnetofonu nigdy nie widziały. Ba, podobno istnieją już osobniki, które na widok konturu dyskietki mówią, że to ikona „save” z Worda, ale nie mają pojęcia, skąd Microsoft wytrzasnął ten symbol!! Jednak z drugiej strony to jest blog o motoryzacji, a ja już i tak trochę za bardzo oddalam się od tematu. Tak więc wracając do rzeczy: kolega taty przywiózł sporą część swej kolekcji gier na Atarynkę. Niestety, część zostawił w domu i nieopatrznie przyznał się, że ma tam między innymi „wyścig dookoła Ameryki”. Nietrudno sobie wyobrazić, jak zareagował na to sześciolatek znający na pamięć pół instrukcji obsługi tatowego samochodu – ja po prostu zwariowałem. Zupełnie przestały mnie cieszyć proste zręcznościówki, w które miałem wtedy okazję po raz pierwszy w życiu pograć, bo czym jest jakiś nędzny „River Raid” czy „Boulder Dash” wobec JAZDY SAMOCHODEM, w czasie której – jak mówił „wujek”-komputerowiec – można przełączać biegi, tankować paliwo, zmieniają się pory dnia i warunki drogowe, samemu wybiera się trasę itp. Niestety, tej gry nie było i już (częściowo dlatego, że „wujek” nie wiedział o mojej fascynacji motoryzacją).
Swoje własne Atari – prawie identyczny z 800-tką XL model 65 XE – dostałem w czwartej klasie podstawówki, na jesieni 1990r. Oczywiście musiałem zdobyć ów mityczny „wyścig dookoła Ameryki”, o którym marzyłem przez większość mojego ówczesnego życia (przynajmniej tego w miarę świadomego). Wystarczyło jedno pytanie zadane giełdowemu piratowi, to była bowiem jedna z najsłynniejszych i najpopularniejszych gier na ośmiobitowce w ogóle, a spośród samochodówek – bezapelacyjnie najbardziej rozbudowana i generalnie najlepsza. Nazywała się „The Great American Cross-Country Road Race” (skracane zazwyczaj do „Road Race”), i właśnie ją chciałem Wam dzisiaj przedstawić.
Gra została wydana przez studio Activision w 1985r., i by właściwie ją ocenić, potrzebne jest porównanie do innych ówczesnych przebojów – jak choćby pierwszy „Tetris”, czy też wspomniane wyżej „River Raid” i „Boulder Dash”. To niesamowite, ile tzw. grywalności udało się wycisnąć ze sprzętu, który miał procesor taktowany zegarem 1,77 Mhz, 64 kB pamięci RAM (sześćdziesiąt cztery kilobajty) i maksymalną rozdzielczość ekranu 320 x 192 piksele w ośmiu kolorach. No, ale wtedy informatycy byli wirtuozami. Programowanie polegało na nieustannym poprawianiu algorytmów, by wykonywały swoje zadanie w najbardziej wydajny sposób – coś jak wykrzesywanie kolejnych ułamków koni mechanicznych z dwusuwa przedwojennego motoroweru. Dziś nikt tego nie robi – znacznie taniej niż zapłacić za całe miesiące pracy specjalistów jest po prostu dokupić więcej RAM-u lub szybszy procesor. Gdy zasuwa się z prędkością światła, nie robi różnicy, jeśli trasa z Kielc do Radomia jest poprowadzona przez Nairobi – i tak jest się na miejscu w ułamek sekundy.
„Road Race” polegał na przejechaniu jednej z czterech tras po autentycznej mapie USA: Los Angeles – Waszyngton, San Francisco – Nowy Jork, Seattle – Miami, lub – to udało mi się tylko raz – objazdu wszystkich miast zaznaczonych na mapie (było ich 25). W tym ostatnim przypadku chodziło nie tylko o jak najwyższą przeciętną, ale też oczywiście o wybranie jak najkrótszej trasy, co w przypadku tak złożonej mapy wcale nie było proste (to zadanie nazywa się fachowo problemem komiwojażera i jest dość złożone matematycznie, choć ludzki mózg radzi sobie z nim nieźle nie przeprowadzając żadnych obliczeń). Na ekranie mapy było widać ostrzeżenia o śniegu, deszczu i mgle na niektórych odcinkach dróg – niestety, zawsze tych samych, ale to i tak było coś niesamowitego, tym bardziej, że mgła naprawdę ograniczała widoczność, a śnieg i deszcz zwalniały reakcję auta na skręty. Do tego dochodziły zmieniające się pory dnia (różniące się nie tylko kolorem nieba, ale też natężeniem ruchu) oraz przede wszystkim krajobrazy – pustynie, góry, prerie, itp., występujące tam, gdzie powinny, oraz miasta, których charakterystyczne budynki (Golden Gate w San Francisco, Gateway Arch w St Louis, Statua Wolności w Nowym Jorku, itp.) majaczyły na horyzoncie przy dojeżdżaniu do nich. W sumie dawało to niewiarygodną, jak na tamte czasy, różnorodność i wrażenie realizmu.
Samochodem jechało się łatwo: joystick w prawo lub w lewo poruszał kierownicą, do tyłu – uruchamiał hamulec, do przodu – zmieniał bieg (tylko w górę, redukcja następowała samoczynnie przy pewnej prędkości), przycisk fire dodawał gazu. Drogi były dwupasmowe i jednokierunkowe, ale bez drugiej jezdni dla przeciwnego kierunku – zdumiewające, ale zauważyłem to dopiero teraz. Wtedy, prawie 25 lat temu, nawet nie zwróciłem na to uwagi, bo byłem tak zaabsorbowany wyprzedzaniem innych pojazdów, tankowaniem (stacje pojawiały się regularnie co 100 mil), a czasami i pchaniem auta (gdy nie zmieniło się biegu na czas, silnik się zacierał i trzeba było pchać do najbliższej stacji – co ciekawe, pchanie oznaczało szybkość 32 mph). Była jeszcze policja: gdy zapalała się kontrolka antyradaru, cały ruch drogowy znikał nagle jak kamfora – wystarczyło wtedy przyspieszyć do maksymalnej szybkości 240 mph i policjant nie zdążył nas zatrzymać (pod warunkiem niewjechania w radiowóz, który stał na prawym bądź lewym pasie – najlepiej było więc jechać dokładnie środkiem). Przed mandatem chroniło też oczywiście zwolnienie poniżej 65 mph, ale tego nie robił chyba nikt.
Jak w wielu ówczesnych grach, na ukończenie każdego etapu przysługiwał limit czasu (odpowiadający szybkości około 100 mph) – jego przekroczenie powodowało automatycznie przegraną. Nie było za to widzialnych przeciwników – o zajmowanej pozycji gracz dowiadywał się dopiero na mecie danego etapu (czyli w każdym kolejnym mieście). Droga z jednego wybrzeża na drugie zajmowała nieco powyżej 20 minut czasu rzeczywistego, objazd całej Ameryki – jakieś półtorej-dwie godziny. Oczywiście nie było możliwości zapisu stanu gry – na taśmie nie dało się nic zapisać.
Na koniec pokażę jeszcze coś, czego ćwierć wieku temu nikt chyba w Polsce nie widział – oryginalne pudełko z gry. U nas wszelki software był wyłącznie piracki i kosztował odrobinę więcej od nośnika, na jakim był nagrany. Na giełdę (lub do poważnych, oficjalnie działających sklepów) można też było przyjść z własną, czystą kasetą lub dyskietką i zapłacić jedynie jakąś śmieszną kwotę za nagranie dowolnej zawartości z katalogu. Mało tego: programy i gry były czasami nawet nadawane przez harcerskie radio (w formie śmiesznych pisków), żeby można je było sobie nagrać na kasetę, i to czasem nawet działało!! Artykuły o formie sprzedaży programów na Zachodzie czytało się jak fantastykę, a pojęcia praw autorskich nie rozumiał kompletnie nikt…
Dziś można bezproblemowo przypomnieć sobie tamte czasy – w Internecie dostępne są darmowe emulatory ośmiobitowców oraz stare gry w formie plików o rozszerzeniu .xex (to w przypadku Atari, ale inne platformy też są dostępne). I choć nie jest to może zbyt ambitna rozrywka, to wspomnienia z dzieciństwa są przecież bezcenne. Zwłaszcza dla pasjonatów dawnej motoryzacji, którzy przywoływanie przeszłości mają we krwi.
Foto: zrzuty ekranu oraz skany pudełka gry.
Z tymi powrotami do dawnych gier komputerowych to trzeba uważać. Jak ja powróciłem do staroci, to nadal mi się podobały, choć zacząłem zauważać wady których wcześniej nie widziałem. Znam jednak osoby które nieco zraziły się do gier co do których miały pozytywne wspomnienia
To zupełnie normalne, że po 20 latach człowiek inaczej postrzega pewne sprawy.
Ja swoją przygodę z komputerami zacząłem już na PC, gdzie raczkowały dopiero słynne tytuły Need For Speed i Test Drive. Wprawdzie styczność z Commodore czy Amigą miałem u znajomych to jednak pierwszym tego typu urządzeniem u mnie w domu było niesamowicie wtedy mocne 586 🙂 . Też miałem wtedy ok. 5-6 lat i w zasadzie aż tak wiele się od tego czasu nie zmieniło. Dalej "marnuję" sporą część czasu jeżdżąc wirtualnym samochodem mimo, że prawdziwe (legalnie) prowadzę od jakichś 7 lat 🙂 .
Z tego właśnie powodu nowa seria artykułów bardzo mi się spodobała i (o ile tylko nie zdominuje pozostałych) będę ją śledzić z takim samym zapałem.
Do Need for Speeda dojdę w swoim czasie 🙂
Gry oczywiście nie zdominują Automobilowni, bądźmyż poważni. Ja chcę temat motoryzacji i jej historii traktować najszerzej jak się da, stąd pomysł tej serii, ale zobacz sobie proszę po prawej stronie ekranu, ile tych serii jest. A będzie pewnie i więcej. Tak że tego, spokojna głowa.
Akurat 586 występował pod handlową nazwą Pentium. A ja jako pierwszą grę wyścigową wspominam Crazy Cars III, w której można było ścigać się po Ameryce, tuningować samochód i zakładać się o kasę z rywalami w wyścigach.
Cholera, nie znam tej gry a starałem się zawsze zaliczać samochodówki… ale może dlatego że zaczynałem od C64, a przez Atari/Spektruma/Amigę nie przeszedłem? Od razu był wskok na PC.
W każdym razie najcieplej wspominam NfS1, gdzie można było smażyć lacze i malować czarne ślady ósemkami na jezdni (z tego powodu moja ulubiona bryka to był Viper, bo miał najdłuższą jedynkę i najlepiej palił kapcia ;), sporo czasu ciąłem w Rally Championship i jarałem się tym, jak demolowanie auta wpływa na pogorszenie osiągów (tutaj mistrzowsko zrobili zmienną pogodę, dzień/noc itp.), a ostatnią ściganką którą raz na pół roku sobie nadal odpalam jest Gran Turismo na PS1. Tutaj z kolei ujął mnie system tuningowania fur i faktyczne auta, ot na przykład słynnymi Wanklowymi Mazdami można sobie poprzycinać 😉
W ogóle za dużo czasu spędziłem już za wirtualnym kółkiem, na szczęście od kiedy mam prawko mogę to robić w tzw. realu i mieć z tego uciechę 🙂 no dobra, dzwony wychodzą trochę drożej, ale coś za coś.
PS1. Carmageddon też jest godny wspomnienia, jako że ma znakomicie odwzorowaną fizykę, demolka jest totalna i efektowna a przy tym bez lipy, a podwójny podpis na asfalcie można złożyć lecąc bokiem przez, tak na oko, pół kilometra 😀
PS2. Jest taka fajna, klimatyczna bardzo 8-bitówka Harley-Davidson: The Road to Sturgis. Podobna do opisanej powyżej, jak nietrudno zgadnąć motocyklowa, ale dla miłośników nawijania asfaltu wskazana.
PS3. Dawno temu obejrzałem coś, co się nazywało bodajże “Full Throttle”, i to wyglądało jak połączenie gry z filmem, tudzież film po prostu tylko zrobiony na 8 bitach… ktoś kojarzy? Nawet niezła fabuła.
Na C64 “Road Race” był oczywiście dostępny. C64 był chyba najlepszą 8-bitową maszynką dla graczy (co przyznaję z bólem, bo sam wywodzę się z konkurencyjnego klanu Atarowców 🙂 ). Emulatory wszystkich platform sa dostępne powszechnie i za darmo, warto spróbować w wolnej chwili.
W NFS1 też najbardziej lubiłem Vipera, miał chyba najwięcej charakteru. A przejechać nim trasę Vertigo Ridge bezwypadkowo i z dobrym czasem, to była duża sztuka, która sprawiała naprawdę wielką radość.
“Harley-Davidsona” nie kojarzę, ale na Automobilowni motocykli raczej nie będzie (nie mam o nich pojęcia, poza tym mnie nie kręcą). A “Full Throttle” muszę obadać, bo nie słyszałem.
Więc to chyba właściwe miejsce, aby polecić solidną emulatorownię:
http://thecompany.pl/
Ale akurat Road Race tam nie znalazłem 😉 za to jest (są) Lotus(y) i ta jego słynna czadowa muzyka.
UWAGA! Wchodzisz na własną odpowiedzialność. Właśnie z miesiąc czy dwa temu zawaliłem nockę, bo dorwałem nieźle działający emu Pirates! Sida Meiera, niech go szlag trafi, napisał tyle kultowych gier mierzonych w kilobajtach a nie płytach DVD… jakby ktoś nie kojarzył, to właśnie typ od Civilization, Colonization, Pirates! właśnie, i od cholery innych najlepszych tytułów wszechczasów.
Pirates! i Civilization (wszystkie 5 części) bardzo lubiłem. Piratów mam nawet nową wersję z 2007r. Ale to już kompletnie nie na temat jest 🙂
Lotusy za to oczywiście będą.
Co do "Full Throttle", to z tego co kojarzę istniała taka przygodówka z lat 90., ale to pewnie nie chodzi o to, bowiem ta gra nie miała nic wspólnego z 8 bitowcami. Z drugiej strony, też ma coś wspólnego z motoryzacją, a konkrotnie z motocyklami. No i głos podkłada tam Mark Hamill, czyli Luke Skywalker 🙂
Nie upieram się przy 8 bitach! Widziałem tylko zrobiony z tego film, właściwie to taka jakby “solucja”, co za piękne polskie słowo 😉
Wyglądało to jakby pochodziło z ośmiu bitów, ale równie dobrze mogła być to normalna pc-towa robota! I rzeczywiście był tam jakiś motyw ze znanym aktorem – to by się zgadzało.
Oldskul, a czy przypadkiem nie chodzi Ci o serię "Doom Starców". Wpisz w googlach "Doom Starców Full Throttle", zobaczysz link do filmu
Nie, w ogóle pierwsze słyszę o tym Doomie Starców 😉 w tych zakątkach netu jeszcze nie byłem. Ale mowa jest tam właśnie o Full Throttlu którego miałem na myśli, no czyli to jednak rasowa przygodówka z pc-ta. Tak że musiałem widzieć jakiś zgrabnie zmontowany z niej film. Morda w lotniczych goglach się zgadza i cała reszta też 🙂
Fajnie napisane, choć ja pierwszy raz słyszę o tej grze. U mnie pierwszą samochodówką (nie licząc jakichś dziwadeł na Pegasusa) było demo Monster Truck Madness 2. Do dziś lubie sobie odpalić tą grę (już w pełnej wersji) – ściganie się Grave Diggerem po cmentarzu ma jakiś nieprzemijający urok ;).
A z pełnych wersji moją pierwszą grą był Need for Speed II SE. Ależ to było coś pięknego – te fantazyjne tory, te samochody (wiele concept carów) – ile ja się w to najeździłem. A gry z serii NFS zbierałem aż do Shift 2. Dalsze są już niestety tylko odgrzewaniem wciąż tego samego kotleta. Inna sprawa, że na moim kompie i tak by te najnowsze nie ruszyły.
Chyba trzeba będzie zrobić podobny wpis u siebie 🙂
Jeśli MTM2 było Twoją pierwszą samochodówką, to zupełnie normalne, że nie znasz gier na 8-bitowce, bo to różnica całej dekady. Jeśli chcesz, zawsze możesz się pobawić w emulację, ale bez wspomnień osobistych te gry są bez sensu – dzisiaj pewnie w zegarkach są lepsze (o smartfonach nie mówiąc, bo one mają moc obliczeniową około tysiąca razy większą od Atarynki, a pamięć – 32 tysiące razy…).
No kilka jednak znam: w pierwsze Test Drive zdarzyło mi się grać – to akurat podrzucił mi ojciec na zasadzie: "patrz w co ja kiedyś grałem jako młody informatyk" 🙂
A na smartfonach akurat 8 bitów ma się nieźle: https://play.google.com/store/apps/details?id=name.nick.jubanka.colleen&hl=pl
🙂
Test Drive będzie, ale dwójka (The Duel) i w wersji na Amigę. Po prostu wolę pisać o grach, z którymi sam miałem do czynienia, w tym temacie nie ma sensu inaczej.
Co do smartfonów, to faktycznie jestem nie w temacie, bo sam nie gram na nich, jedynie z rzadka odpalę coś na kompie stacjonarnym. O ile kolejny artykuł na bloga jest już gotowy 🙂
Ale oczywiście gry to będzie marginalny temat na Automobilowni, podkreślam to raz jeszcze. Na pewno nie wyprą innych serii, a jedynie je uzupełnią.
O, to mam pomysł na jeszcze jedną serię, mogę robić gościnne wpisy “porady wujka beemiarza” i doradzać nie tylko krótko strzyżonej młodzieży, jak się nie zawinąć na latarni na mokrym i jak rasowo brać skrzyżowania w lewo tudzież prawo 😉
Oczywiście nie zabrakłoby lifestylowych porad “jaki dresik wybrać na pojeżdżawkę” 🙂
Przy calym niekłamanym szacunku dla kreatywności oraz wiedzy autora, pozwolę sobie zauważyć, że sonda wieku jest tendencyjna i wyklucza pewne okresy życia człowieka. W tym dość istotny okres kryzysu wieku średniego. Co ma tam kliknąć taki fajny chłopak reprezentujący rocznik 1968? Tak, wiem, że to już dziad i grzyb. A może i ślepy i nie widzi guzika?
Faktycznie!!
nie mam pojęcia jak to się stało, bardzo przepraszam wszystkich zainteresowanych!! Ale faktycznie musiało ich być niedużo, bo nikt dotąd nie zauważył…
P.S. Grzyb to nie wiek, grzyb to stan umysłu. Przynajmniej według twórcy tego pojęcia (tutaj akurat się z nim zgadzam).
P.S. P.S. Ankieta oczywiście już poprawiona.