MODELOLOGIA STOSOWANA: DINGO
Gdy zastanawiałem się nad tematem dzisiejszego artykułu, miałem tylko jedno ograniczenie: żeby nie było o Niemczech, bo ostatnio zrobiło się tutaj zbyt niemiecko. Nie żebym był uprzedzony – jestem przykładowo wielkim fanem Mercedesa – ale na Automobilowni ma być pełen wachlarz i żaden kraj nie powinien zdobyć wyraźnej przewagi. Wybór padł na Anglię, bo po pierwsze, dawno o niej nie było, a po drugie, nie ma chyba lepszej przeciwwagi dla Niemiec niż Anglia. Wystarczy posłuchać sobie brytyjskich dowcipów o Niemcach. Wiem, że to offtop, ale pozwolę sobie opowiedzieć Wam jeden.
Starszej daty kapitan samolotu British Airways ląduje we Frankfurcie. Lotnisko wielkie, pogoda fatalna, więc kołując do terminala omyłkowo skręca w niewłaściwą drogę. Kontrola lotów natychmiast się wścieka: „Hej, British Airways, co ty odwalasz…? Nigdy nie leciałeś do Frankfurtu…?!?”. Na co kapitan odpowiada, z kamienną twarzą i rasową, angielską flegmą: „taa… owszem… Dwa razy. W czterdziestym czwartym. Ale bez lądowania…”
No więc taki jest stosunek Anglików do Niemców. Zresztą, co Wam będę mówił, zapewne oglądacie Clarksona, więc wszystko wiecie. Londyńska ambasada Bundesrepubliki co chwilę protestuje przeciwko podobnym dowcipom w telewizji, ale gospodarze niewiele sobie z tego robią. A piszę o tym wszystkim nie bez powodu, bo po wyborze kraju musiałem jeszcze zdecydować się na jakąś epokę. Długo zastanawiałem się, czy pisać o przedwojnie czy o powojnie, aż w końcu poszedłem na kompromis – będzie o samej wojnie. Drugiej i światowej, rzecz jasna.
W czasie obu wojen światowych w motoryzacji cywilnej działo się niewiele, ale mimo to po ich zakończeniu następowały spore skoki w samochodowej technice. Bo jakkolwiek produkcja samych aut osobowych była prawie całkowicie wstrzymana, to projekty wojskowe miały dużo wspólnego z normalnymi urządzeniami używanymi na co dzień. Dzięki temu po nastaniu pokoju inżynierowie mogli łatwo wykorzystać owoce kilkuletniej pracy na zdwojonych obrotach.
Ale dzisiaj będzie o czymś innym – o angielskim pojeździe pancernym pod tytułem Daimler Dingo. Ironia jest przednia, bo oto aliancki sprzęt, który gromił Niemców, nosił logo Daimlera. No, ale ostatnio pisałem już dwa razy, że pewien angielski aferzysta o nazwisku – nomen omen – Syn Prawa (Lawson), pozbawił Daimlera możliwości posługiwania się własnym nazwiskiem stosując perfidne klauzule pisane drobnym druczkiem. Grubo ponad sto lat temu, co dowodzi, że drobny druczek był już wtedy znany. Niedługo potem Lawson skończył w więzieniu, ale za coś innego (bodajże za podatki, ale nie dam głowy). A sprzęt wojskowy marki Daimler był używany przez Imperium Brytyjskie w czasie obu wojen światowych i nie tylko, bo w 1910r. firma związała się kapitałowo z grupą B.S.A. (Birmingham Small Arms Company) – przedsiębiorstwem zbrojeniowym założonym pierwotnie w 1861r. przez czternastu rusznikarzy w celu zdobycia rządowych zamówień podczas wojny krymskiej.
Przechodząc do rzeczy: Daimler Dingo powstał w odpowiedzi na wojskowy przetarg z 1938r., który opiewał na dostawy lekkich, czterokołowych pojazdów pancernych pozbawionych wieży i przeznaczonych do rekonesansu. Na apel odpowiedziały trzy firmy, które powinny być dobrze znane miłośnikom dawnej motoryzacji: Morris, Alvis i właśnie B.S.A., czyli de facto Daimler, bo to on był oddziałem grupy odpowiedzialnym za produkcję wszelkich pojazdów.
B.S.A. wystartowało słabo, bo nie zdążyło przedstawić prototypu na pierwsze testy w sierpniu 1938r. Kłopoty miał też Morris, którego silnik notorycznie się przegrzewał i został skierowany do poprawek, pierwszą rundę wygrał więc niemal walkowerem Alvis. W drugiej, która odbyła się w marcu 1939r., brały już udział trzy pojazdy, ale Morris znów się nie popisał, więc armia grzecznie mu podziękowała. Najlepszy okazał się po raz wtóry Alvis, ale ostatecznie wybrany został B.S.A / Daimler. Tym razem bynajmniej nie chodziło o żaden drobny druczek ani inne niecne postępki, a o niżej położony środek ciężkości, który, jak się potem okazało, był bardzo ważny z powodu zmiany pierwotnych założeń: wojskowi zdecydowali się bowiem domówić opancerzony dach chroniący załogę przed atakiem z góry, o którym wcześniej nie było mowy. Właśnie dlatego postanowili wybrać wolniejszy i mniej zwinny pojazd, który był jednak bardziej stabilny w terenie po dołożeniu całej masy żelastwa na samej górze.
Pierwsze zamówienie złożono jeszcze w maju 1939r., produkcja seryjna ruszyła niezwłocznie. Oficjalna nazwa pojazdu brzmiała Daimler Car, Scout, Mark I, (właśnie tak, z przecinkami), ale żołnierze szybko ochrzcili go dźwięcznym mianem Dingo.
Foto: FaceMePLS, Licencja CC
Daimler Dingo był pojazdem dwuosobowym, o wymiarach 317,5 x 171,4 x 149,8 cm. Pancerz czołowy miał grubość 30 mm, z boków i z tyłu – 12 mm, na dachu – 5 mm. Całość ważyła około trzech ton, w zależności od zastosowanego dachu (w niektórych wersjach był on wykonany z brezentu, w innych – pancerny). Uzbrojenie stanowił jeden karabin maszynowy Bren i standardowe uzbrojenie osobiste załogi (zwykle karabin Lee-Enfield lub pistolet maszynowy Sten). Do wyposażenia większości egzemplarzy należały też radiostacje.
Prześwit wynosił 25 cm, skok zawieszenia – 20 cm, głębokość brodzenia – 50 cm, a kąt podjazdu – 30 stopni. Własności terenowe (a także bezpieczeństwo załogi) zwiększały niemalże kuloodporne opony – pneumatyczne, ale ze szczątkową dętką. Były klasyfikowane jako run-flat – nawet w mało prawdopodobnym przypadku przestrzelenia własności jezdne zmieniały się stosunkowo nieznacznie. Do tego dochodziła podłoga w formie mocnej, płaskiej blachy – w ekstremalnym terenie, gdy zabrakło skoku zawieszenia, mogła łatwo ślizgać się po podłożu, ale była dość podatna na wybuchy min.
Jako napęd posłużyła sześciocylindrowa, gaźnikowa rzędówka znana z cywilnych aut koncernu, o pojemności 2,5 litra i mocy 55 KM (przenoszonej oczywiście na wszystkie koła, za pośrednictwem skrzyni rozdzielczej i dyferencjału centralnego). Rozpędzała Dingo do 90 km/h – był to rewelacyjny wynik jak na pojazd frontowy, bo szybkość ogromnie utrudniała trafienie w pojazd. Zużycia paliwa nie znalazłem, ale na wojnie stanowi ono problem jedynie ze względu na zasięg, który tutaj wynosił aż 320 km.
Prowadzenie w terenie ułatwiała preselekcyjna skrzynia o pięciu przełożeniach – dzisiaj nie postrzegamy obsługi przekładni jako wielkiego problemu, bo w naszych samochodach biegi zmienia się jednym palcem w sekundę, ale przedwojenne, niesynchronizowane skrzynie wymagały sporych umiejętności, wyczucia i skupienia kierowcy, a o to niełatwo w warunkach frontowych. Skrzynia preselekcyjna była natomiast obsługiwana małą manetką przypominającą joystick, którą wybierało się kolejny bieg z wyprzedzeniem – jego załączenie następowało potem w momencie jednorazowego kopnięcia w pedał sprzęgła (na marginesie: komputer właśnie podkreślił mi na zielono słowo „pedał”, które jest według niego uznawane za wulgarne. Niestety, nie zaproponował alternatywy, a szkoda, mogłoby być ciekawie – jak w pewnej amerykańskiej wypożyczalni DVD, gdzie, jak głosi fama, system pozmieniał określenia filmów czarno-białych i kolorowych na odpowiednio „afroamerykańsko-białe” oraz „niebiałe”).
Wracając do rzeczy: napęd był bardzo przyjemny, ale żołnierze słabo radzili sobie z opanowaniem układu kierowania obiema osiami: oto po maksymalnym wychyleniu kół przednich zaczynały się skręcać tylne, zaś w jeździe do tyłu kierowane były wyłącznie tylne (na froncie, w razie konieczności odwrotu czasami nie ma jak zawrócić, stąd maksymalne ułatwienia cofania: kierowanie tylną osią oraz odwracanie kierunku pracy przekładni, dzięki czemu szybkość i przełożenia były te same niezależnie od kierunku jazdy). Ponieważ jednak niedoświadczeni kierowcy woleli klasyczny układ kierowniczy, w późniejszych wersjach zrezygnowano z tylnej osi skrętnej, co zwiększyło średnicę zawracania z niewiarygodnych 7 metrów (chodzi o ŚREDNICĘ, nie promień!!) do 13.
Do końca wojny Daimler Dingo powstał w 6626 egz. Jego podwozie posłużyło też do opracowania podobnego, lecz cięższego pojazdu nazwanego Light Tank, Wheeled („mały czołg, kołowy” – nieodparcie kojarzy mi się to z „małym czołgiem Grubera” z serialu „Allo Allo”, ale cicho, bo miało nie być o Niemcach). Służył w armii aż do 1968r., mimo że następca wszedł do produkcji już w 1952.