PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: Toyota przepiękna, aż strach
“Mąż tam w świecie za funtem, odkładał funt, na Toyotę przepiękną, aż strach…”
Tak śpiewał w 1982r. Felicjan Andrzejczak z Budki Suflera. Ja nie mogę tego pamiętać, bo miałem wtedy dwa latka, ale doskonale przypominam sobie koniec tamtej dekady. Takie auto, oczywiście z Pewexu, było wtedy odpowiednikiem dzisiejszego… czy ja wiem? Może nie prywatnego helikoptera, ale przynajmniej, dajmy na to, nowego Range-Rovera z salonu. Podobny status miały zresztą wszystkie peweksowe japończyki – obok Corolli E80 przykładowo Sunny B11, albo Charade G11. Jak coś takiego stało na ulicy, to podobne mi dzieciaki od razu podbiegały i przeklejały się do szyby kierowcy. Raz nawet właściciel pewnego seledynowego Sunny’ego zauważył mnie w tej pozie i zaprosił do środka razem z moim ojcem. Pamiętam do dziś, jak facet opowiadał tacie, że wraz z autem kupił od razu pełny bagażnik części wartych połowę ceny samochodu – tak na zapas, póki były pieniądze i towar na półce, bo za chwilę mogło nie być, a przecież awarie musiały się zacząć zdarzać lada chwila. Pompa wtryskowa, sprzęgło, półośki, przeguby… Miałem wtedy 8 czy 9 lat, więc nie pamiętam wieku i przebiegu auta, ale one były takie, że właściciel wraz z tatą z niedowierzaniem kręcili głową nad faktem, że wszystkie te części wciąż leżały w garażu, zawinięte w folię. Podobnie niesamowicie wyglądało spalanie niższe niż w “Maluchu” przy utrzymywaniu stałej prędkości 120 km/h w pełnym komforcie. Kiedyś trzeba będzie zrobić wpis pod tytułem Pewex Classics.
Odkładanie funta za funtem brzmi dzisiaj dziwnie znajomo, ale warto zdać sobie sprawę, że 30 lat temu to był zupełnie nie ten rząd wielkości. Aktualnie na Zachodzie zarabia się polską miesięczną pensję w tydzień albo dwa (w niektórych zawodach – nawet dłużej), a wtedy – najwyżej w dwie-trzy godziny. Warto o tym pamiętać. Znałem dwóch ludzi, którzy w latach 80-tych zarabiali za granicą: jeden w Stanach przez dwa lata (nielegalnie), drugi – w Libii przez półtora, na oficjalnym “kontrakcie”, jak się to wtedy mówiło. Obaj za zaoszczędzone pieniądze wystawili ładne domy, kupili samochody (krajowe – nowego Poloneza “Akwarium” i używanego “Kanciaka”), a z tego, co zostało, po włożeniu na lokatę walutową, mieli normalną pensję co miesiąc z samych odsetek, bez ruszania kapitału. Powtarzam – po odpowiednio półtora roku i dwóch latach pracy.
Toyotę Macieja też pierwotnie kupił emigrant zarobkowy, jednak jeden rzut oka na auto natychmiast zdradza, że nie mógł on być Polakiem: nadwozie auta jest bowiem typu liftback, skrzynia biegów – automatyczna, a silnik – benzynowy. Każda z tych rzeczy z osobna eliminuje obywatela schyłkowej PRL jako pierwszego właściciela, a co dopiero wszystkie na raz.
Samochód pochodzi z niemieckiego salonu, choć zamówił go Sycylijczyk. Tak tak, to były jeszcze czasy, kiedy nie wschodni, ale południowi Europejczycy masowo wyjeżdżali za chlebem do krajów germańskich. Najpierw Włosi, potem Hiszpanie, Grecy, Jugosłowianie (był wtedy w Europie taki kraj, jak Jugosławia), wreszcie Turcy – oni wszyscy przez całe dekady budowali niemiecki dobrobyt i co miesiąc wysyłali go swoim rodzinom w kopertach. Niektórzy zostawali na Północy na stałe, ale większość po jakimś czasie wracała z odłożonym kapitałem, znajomością języków i nowoczesnej gospodarki.
Wracali najczęściej Fordami, Oplami lub używanymi Mercedesami, ale Sycylijczyk Macieja był wyjątkiem – on kupił Corollę
Corolla pochodzi z roku 1986-ego. Obecnie ma na liczniku 91.500 km, z czego 2.042 zostało nawinięte w czasie powrotu z Sycylii do Krakowa, 600 – w podróży do Warszawy na ostatnią Auto Nostalgię, a 46 – przeze mnie w ostatni piątek wieczorem. Niski przebieg ma proste wytłumaczenie: auto nie służyło właścicielowi na emigracji, ale stało w sycylijskim garażu na okoliczność odwiedzin swojego pana w rodzinnych stronach. Historię jego nabycia i sprowadzenia do Polski publikował już Maciej na Złomniku, a ja na Facebooku (fanpage klasycznie.eu), więc napiszę tylko w wielkim skrócie.
Maciej często bywa we Włoszech służbowo, a w wolnych chwilach przegląda oferty na włoskim olx-ie, czyli subito.it. Sam jest wielkim fanem starych Toyot, które we Włoszech cieszą się mniej więcej takim wzięciem, jak u nas Zaporożce w latach 90-tych. Za rzeczony egzemplarz, jedyny wystawiony na całej Sycylii, sprzedawca żądał 500€ przelewem z góry. Maciej pomyślał, że oszuści używają raczej atrakcyjniejszych przynęt i że w tak zwanym razie “W” nie umrze z głodu z powodu 500€, więc zaryzykował.
Toyota w sycylijskim komisie
Odbiór auta nastąpił dopiero po kilku miesiącach, ale o dziwo, wszystko było w porządku – sprzedawca dołożył nawet nowy akumulator, bo poprzedni wcale nie trzymał już prądu. Jednak nawet z nową baterią Toyota miała pewne trudności z odpaleniem i utrzymaniem wolnych obrotów, nie chciała się w niej opuścić szyba kierowcy (niefajna sprawa przy płaceniu za autostrady), w dodatku co chwila rozbłyskiwała tajemnicza kontrolka “PWR”. Myśl o ponad dwóch tysiącach kilometrów do Polski nie nastrajała beztrosko…
Na szczęście poszło dobrze: po rozgrzaniu silnik pracował jak złoto, szyba dała się rozpracować (dwa ruchy korbką w dół, jeden w górę – i tak w kółko, do skutku), a literki “PWR” okazały się oznaczać… głębsze wciśnięcie gazu – coś jakby ostrzeżenie przed rachunkiem na stacji benzynowej