KONFRONTACJE: GDY CZŁOWIEK POLECIAŁ NA KSIĘŻYC

 

Co działo się w Polsce w 1969r.?

Przykładowo – przypadało 25-lecie PRL, uczczone w Warszawie uroczystą defiladą wojskową z udziałem Leonida Breżniewa, Aleksieja Kosygina, Nikołaja Podgornego, Gustawa Husaka i Willego Stopha. Premierem po raz piąty został Józef Cyrankiewicz. Lekarz ortopeda Wiktor Dega otrzymał pierwszy przyznany Order Uśmiechu, a w klinice w Łodzi prof. Jan Moll podjął pierwszą w Polsce próbę przeszczepienia serca (niestety nieudaną). Działalność rozpoczęła kopalnia Kopalni Węgla Kamiennego Zofiówka w Jastrzębiu-Zdroju, Zakłady Chemiczne Police oraz Centrum Radiowo-Telewizyjne przy ul. Woronicza w Warszawie. Z kolei na ekranach kin premiery święciły takie tytuły jak “Pan Wołodyjowski” Jerzego Hoffmana, “Rzeczpospolita babska” Hieronima Przybyła i “Wszystko na sprzedaż” Andrzeja Wajdy.

W świecie działo się więcej. Za naszą miedzą, w Czechosłowacji, trwała radziecka okupacja zmierzająca do siłowego stłumienia reform znanych jako Praska Wiosna (w proteście przeciwko inwazji wojsk Układu Warszawskiego samospalenia dokonały dwie osoby – Jan Palach i Evžen Plocek). W Moskwie 22-letni dezerter, Wiktor Iljin, otworzył ogień w kierunku limuzyny Leonida Breżniewa, która jednak akurat tym razem nie wiozła dyktatora, tylko powracających z lotu kosmonautów. Wskutek ataku zginął kierowca. Zamachowiec nie został skazany – trafił do szpitala psychiatrycznego, bo nie wolno było powiedzieć, że ktokolwiek poczytalny podnosi rękę na sowiecką władzę. Za to w USA wyroki otrzymali zabójcy Roberta Kennedy’ego i Martina Luthera Kinga, a w hollywoodzkiej willi Romana Polańskiego brutalnego morderstwa jego żony, Sharon Tate, oraz czterech innych osób, dokonała banda Charlesa Mansona. We Francji władzę oddał Charles de Gaulle, w Libii zaś objął ją Muammar Kaddafi.

Po raz pierwszy przyznana została Nagroda Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii (dostali ją Ragnar Frisch i Jan Tinbergen, za rozwój i zastosowanie modeli dynamicznych do analizy procesów ekonomicznych). W Anglii narodziła się subkultura skinheadów, w Nowym Jorku – taniec o nazwie breakdance, zaś sto mil dalej odbyło się jedno z najdonioślejszych wydarzeń w dziejach kultury, czyli festiwal w Woodstock. Beatlesi dali ostatni koncert i nagrali ostatnie albumy, z kolei Elton John wydał swą debiutancką płytę, a 11-letni Micheal Jackson po raz pierwszy pojawił się w telewizji. Przebojami kinowymi zostały “Bitwa o Anglię” z Laurence’em Olivierem, “Hibernatus” z Louisem de Funèsem i “W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości” z George’em Lazenby’m. Prócz tego powstały pierwsze odcinki kreskówki “Scooby Doo” i “Latającego cyrku Monty Pythona“.

Wielkie rewolucje nastąpiły w technice. Firma Seiko zaprezentowała pierwszy zegarek kwarcowy, tani i superdokładny, wywołując popłoch wśród producentów tradycyjnych, drogich zegarków mechanicznych. W swój dziewiczy rejs wyruszył transatlantyk RMS Queen Elizabeth 2, a równocześnie oblatano dwa chyba najwspanialsze samoloty pasażerskie w dziejach – naddźwiękowego Concorde’a i olbrzymiego Boeinga 747. Dennis Ritchie i Ken Thompson stworzyli system operacyjny Unix. ZSRR wystrzelił w kierunku Wenus kosmiczną sondę Wenera 6, zaś NASA wysłała na Marsa Marinera 6. Przede wszystkim jednak nastąpiło jedno z największych osiągnięć ludzkości – lądowanie człowieka na Księżycu.

***

To lądowanie to musiało być przeżycie. Mój dziadek opowiadał mi, że oglądając bezpośrednią transmisję – która u nas wypadała w nocy – zerkał raz na telewizor, a raz za okno, w niebo. Specjalnie na tamtą okazję przyniósł z pracy – a był rekwizytorem w krakowskim Teatrze Słowackiego – teatralną lornetkę, przez którą Księżyc oglądało się świetnie. Niestety, astronautów nie dostrzegł, czym bardzo się rozczarował. Ludzkie wyobrażenia były w ogóle przedziwne: niektórzy spodziewali się spotkania lądujących z obcą cywilizacją, a inni – z panem Twardowskim (całkiem poważnie  – czytałem kiedyś artykuł z takimi relacjami). “Ależ oni muszą mieć technikę” – powtarzali wszyscy. Tyle tylko, że użycie zanadto skomplikowanej techniki uchodziło wtedy za błąd: wyprawa na Księżyc musiała oczywiście korzystać z najnowocześniejszych rozwiązań, ale już np. zwykły samochód osobowy – absolutnie nie.

Samochody osobowe znano w USA od początku stulecia, a powszechnie używano od I wojny światowej. Jako produkty masowe budowano je jak najprościej i jak najtaniej, dbając jednak o wszystko to, co wzbudzało pożądanie – a ówcześni klienci pożądali przede wszystkim wizualnego efekciarstwa, gadżeciarstwa i miażdżącej Mocy.

Dziś chciałem opisać typowe, wielkoseryjne samochody amerykańskie z roku festiwalu w Woodstock i misji Apollo 11. Do tego celu wybrałem markę Dodge, jako rzadko goszczącej na blogu i pozycjonowaną pośrodku rynkowej “drabiny sukcesu” (by użyć sformułowania ukutego przez General Motors).

Foto: materiał producenta

W 1969r. minimalne wynagrodzenie wynosiło w Stanach 1,6$ na godzinę. Zarobki wykwalifikowanych robotników zawierały się pomiędzy 3-4$ na godzinę (zależnie od branży), a mediana rocznego dochodu gospodarstwa domowego wynosiła 9.430$. Pracujący na pełny etat mężczyzna zarabiał przeciętnie 8.670$ rocznie, kobieta – 5.080$. Tylko 9,3% rodzin miało do dyspozycji poniżej 3.000$ rocznie, 33% – pomiędzy 3.000-7.000$, 21,2 – pomiędzy 7.000-10.000$, zaś 45.9% – powyżej 10.000. Poziom życia poprawiał się zresztą szybko: w 1969r. ceny wzrosły o 5,4%, zaś pensje – o 9,3% (wśród kobiet – o 11,1%, co oznaczało zmniejszanie dystansu pomiędzy płciami).

Za przeciętny dom jednorodzinny płacono 25.600$, za przeciętny nowy samochód – 3.400. Galon benzyny kosztował 34 centy, galon mleka – 1,1$. Innymi słowy: rodzina w okolicach mediany dochodu na nowy dom pracowała 32,5 miesiąca, a za swój roczny dochód mogła kupić 105 tys. litrów benzyny lub 2,8 nowego samochodu – i to nie najtańszego, a “przeciętnego”. A jak taki “przeciętny samochód” wyglądał, postaram się opisać poniżej.

***

Najtańszym Dodge’em ’69 był model Dart. To znakomity przykład czegoś, co prywatnie nazywam inflacją nazw: otóż tradycją w Detroit było wprowadzanie nowej nazwy dla modelu topowego, po czym stopniowe przesuwanie jej w dół oferty. W ten sposób samochód, o którym ludzie marzyli, z biegiem lat stawał się coraz łatwiej dostępny, a klientom wydawało się, że “wspinają się po drabinie sukcesu” – nawet jeśli ich dochody nie rosły. I tak Dart pojawił się w 1955r. jako dream car z opływowym nadwoziem włoskiego studia Ghia, na rynek wszedł w sezonie ’60 jako model “pełnowymiarowy”, po dwóch latach stał się średniakiem, a w kolejnym roku – kompaktem (odrobinę droższym odpowiednikiem Plymoutha Valianta – najskromniejszego produktu koncernu Chryslera).

Omawiana generacja Darta była produkowana w latach 1967-76, oczywiście z niewielkimi liftingami co roku. Rozstaw osi wynosił 111 cali (2.819 mm), wymiary – 4.963 x 1.770 mm. Jak to w kompakcie, prawdaż. Nowe ramy były szersze i przygotowane do pomieszczenia większych silników, zgodnie z panującymi trendami – bo w Detroit końcówka lat 60-tych upłynęła pod znakiem zupełnie obłąkanego pędu do zwiększania mocy.

Nowy design pozbył się resztek ciężkiego i ornamentacyjnego stylu Virgila Exnera. Charakterystycznym elementem prostej, zgeometryzowanej sylwetki został masywny tylny słupek oraz “trójwymiarowo” ukształtowane pasy przedni i tylny. Od 1967r. nie oferowano już kombi, a od 1969 – dwudrzwiowych sedanów. Zostały tylko sedany 4d, cabriolet i hardtop, oraz zastępujący dwudrzwiowego sedana Swinger hardtop.

materiał producenta

Mechanicznie generacja ’67 mogła się pochwalić nowym, dwuobwodowym układem hamulcowym z lampką ostrzegającą o awarii. O bezpieczeństwo dbały też teleskopowe kolumny kierownicy, miękkie obicia kokpitów i punkty mocowania pasów bezpieczeństwa (dla dwóch z sześciu jadących osób – tych przy przednich drzwiach), a od stycznia 1969 – również przednie zagłówki, których wymagały teraz federalne przepisy.

Podstawowym silnikiem była rzędowa sześciocylindrówka o pojemności 170 lub 225 cali sześciennych (2.786 lub 3.687 cm³), z pojedynczym, jednoprzelotowym gaźnikiem, rozwijająca 115 lub 145 KM. Widlaste ósemki występowały w wielu rozmiarach: 273 cale (4.474 cm³, gaźnik dwuprzelotowy, 180 KM), 318 cali (5.211 cm³, gaźnik dwuprzelotowy, 230 KM), a w usportowionych wersjach GTS i Swinger hardtop – jako wysoko sprężona jednostka 340-calowa (5.571 cm³, 275 KM z gaźnikiem czteroprzelotowym lub 290 z tzw. sześciopakiem, czyli trzema gaźnikami dwuprzelotowymi). Paletę wieńczył… 383-calowy big-block (6.276 cm³, gaźnik czteroprzelotowy, 330 KM). Tak – w modelu kompaktowym!! To i tak skromniej niż rok wcześniej, kiedy amatorom wyścigów na ćwierć mili zaproponowano limitowaną serię Dartów z siedmiolitrowym Hemi!!

Każdy silnik mógł być połączony z automatyczną skrzynią TorqueFlite, jednostki 170-318 cali – również z ręczną trzybiegową, a 225-383 cale – z ręczną czterobiegową (najdroższa opcja).

Ceny Dartów zawierały się pomiędzy 2.399-3.415$. Poniższy Swinger hardtop 340 package – z silnikiem 340-calowym z sześciopakiem (290 KM), skrzynią czterobiegową lub automatyczną, utwardzonym zawieszeniem, większymi kołami, dywanikami wnętrza i sportowymi akcentami stylistycznymi – kosztował 2.840$. Był reklamowany hasłem “6.000 rpm for under 3.000$” i przyspieszał do 60 mph w 6,5 sekundy. SZEŚĆ I PÓŁ SEKUNDY, w 1969r. – za piętnastotygodniową medianę dochodu amerykańskiej rodziny, albo 44 tygodnie pracy po 40h tygodniowo za minimalną stawkę (a minimalną zarabiał w Stanach naprawdę mało kto). Dla porównania: dziś w Polsce 44-tygodniowe wynagrodzenie minimalne wynosi 36.553 zł – po wszystkich niedawnych podwyżkach, w dodatku dotyczy naprawdę dużej części zatrudnionych.

Foto: materiał producenta

W 1969r. sprzedało się 197,7 tys. Dartów, z czego ponad 150 tys. przypadło na czterodrzwiowe sedany. To wynik prawie dwukrotnie lepszy niż tańszego Valianta (104,5 tys.), a nawet Forda Falcona (95 tys.). Dodge zajął drugie miejsce w segmencie, za Chevroletem Nova (251 tys.). Ten sukces przypisywano przede wszystkim atrakcyjnej stylistyce.

***

Kolejny w hierarchii był model Coronet, określany jako intermediate size. Tu miało miejsce podobne zjawisko: w 1949r. nazwa Coronet oznaczała najwyższy pakiet wyposażeniowy największego modelu, później status stopniowo zjeżdżał. Omawiana generacja funkcjonowała w latach 1965-76 i obejmowała też auta klasy muscle-car. O tych jednak za moment.

Rozstaw osi wynosił 117 cali (2.946 mm), długość – 209,7 cala (5.326 mm), szerokość – 76,7 cala (1.948 mm). Intermediate size. W 1969r. wycofano wersje bazowe, zostawiając w ofercie jedynie Deluxe, 440, 500 i R/T (Road & Track). Inaczej niż Dart, Coronet uwodził klientów “podniesioną linią bioder”, zwaną też Coke bottle design, bardzo typową dla tamtych lat. Najtańsze hardtopy 2d kosztowały 2.555$, sedany – 2.600, topowe specyfikacje R/T – 3.660. 

materiał producenta

Kombi ujmowano w osobnym rozdziale katalogu, z podkreśleniem szerokich możliwości konfiguracji: od roboczych odmian sześciocylindrowych (z dwoma lub trzema rzędami siedzeń), po V8-mki ze sportowymi fotelami kubełkowymi. Wszystkie Dodge’e kombi miały dzieloną klapę tylną, z szybą otwieraną do góry i burtą na bok.

materiał producenta

Paletę silników i tu otwierała sześciocylindrówka, ale wyłącznie ta większa (3,7 litra, 145 KM) i tylko w tańszych wersjach wyposażeniowych (Deluxe i 440 – poza kombi, w których w ogóle jej nie oferowano). V8 występowały jako 318-tki, big-blocki 383 oraz 440-calowe (7,2-litrowe) Magnum V8 o mocy 375 KM – standardowe w modelach R/T i opcjonalne w pozostałych. W połowie roku doszła opcja six-pack, zwiększająca moc do 390 KM, a jako wisienka na torcie pozostawało 7-litrowe, 425-konne Hemi, dostępne tylko w R/T. To ostatnie oferowało relację 250 KM na tonę masy, 665 Nm momentu obrotowego, prędkość 150 mph i przyspieszenie do 60 w 5,3 sekundy: to osiągi porównywalne do najszybszych Ferrari, a wyraźnie lepsze niż w Lamborghini Miurze czy Astonie DB6 – tyle że za grubo poniżej połowy mediany rocznego dochodu. Skrzynie biegów były identyczne jak w Darcie: trzy biegi wyłącznie w wersjach najtańszych, cztery lub automat we wszystkich.

Patrząc na kosmiczne moce amerykańskich samochodów z tamtych lat trzeba oczywiście pamiętać, że są one podawane według normy SAE, zawyżającej wielkości o dobre 20-25%, no i że koncerny z Detroit nie słynęły z uczciwości w podawaniu parametrów. Jednak dane dotyczące przyspieszeń są już rzetelne, bo pochodzą od praktyków (katalogi zwykle milczały w tym względzie). 5,3 sekundy do setki to nie przechwałka marketingowców, tylko relacje tzw. społeczności.

Na Coronecie bazował jeszcze jeden szczególny model – Dodge SuperBee. Cenniki i prospekty producenta ujmują go wręcz jako jedną z wersji Coroneta, ale ze względu na specyficzną legendę wspominam o nim osobno. To przemetkowany Plymouth RoadRunner – jeden z najbardziej pomnikowych muscle-cars w historii, występujący standardowo z big-blockiem 383-calowym (przypomnę – 335 KM, skromniejsze opcje nie istniały), a opcjonalnie z 440-calowym Magnum i 426-calowym Hemi.

Nazwa SuperBee nie miała nic wspólnego z pszczołami – oznaczała specjalne wydanie Dodge’a B-Body, czyli właśnie Coroneta (w Detroit poszczególne wielkości nadwozi powszechnie oznaczano kolejnymi literami)

Foto: MercurySable99, Licencja CC

Foto: MercurySable99, Licencja CC

Standardem były tu 15-calowe felgi, wzmocnione i utwardzone zawieszenie oraz tylny most Dana 60 z krótkim przełożeniem i mechanizmem różnicowym o zwiększonym tarciu. Obie przekładnie – automat i ręczna czwórka – kosztowały tyle samo. Dodatki typu klimatyzacja czy tempomat nie były w ogóle dostępne, bo przeczyły idei muscle-cara (dało się je natomiast dostać w Coronecie, do tych samych silników). Bardziej szokuje brak tarczowych hamulców, nawet za dopłatą, no ale tak to już było w tym gatunku – miała być maksymalna moc za minimalną cenę, wszystko inne nieistotne. Przy tej okazji można też łatwiej zrozumieć fenomen Mustanga, który dawał się konfigurować na praktycznie dowolny sposób: z klimą, skórą, tarczowymi hamulcami, torowym zawieszeniem, jak kto chciał.

Dodge nie miał naklejek ze Strusiem Pędziwiatrem i klaksonu emitującego jego odgłosy – w zamian dostawało się emblemat pszczółki

Foto: sv1ambo, Licencja CC

Więcej informacji o Super-Bee znajdziecie w artykule o Road-Runnerze, bo ogólnie to jest to samo auto. Poza tym, że Dodge kosztował od 3.075$, a Plymouth od 2.946. Stosownie do tego, w roczniku ’69 wielkości sprzedaży wyniosły odpowiednio 27.800 i 84.420 sztuk – bo w tym segmencie mało kto miał ochotę dopłacać za samą markę.

Foto: Dan Vaughan, https://www.conceptcarz.com

***

Jeśli 5,3-metrowy kolos był nazywany intermediate, to jak wyglądał full size?

122 cale, czyli 3.100 mm – tyle mierzył rozstaw osi “pełnowymiarowych” Dodge’ów wprowadzonych do produkcji właśnie w 1969r., a nazwanych Polara i Monaco. Ta pierwsza nazwa funkcjonowała od 1960r.: najpierw w modelu topowym, potem intermediate, a potem znów w największym, ale już nie najdroższym (bo ta rola przypadła Monaco). Różnice między oboma modelami nie były duże – sprowadzały się do stylistyki i wyposażenia, pomagając ustalić hierarchię prestiżu i cen. Choć klienci i tak mogli się czuć skonfundowani, bo ustawiczne zmiany nazewnictwa wprowadzały spore zamieszanie. W Europie od dziesięcioleci wiadomo, że Passat to coś droższego od Golfa, a Golf od Polo. Amerykanie takiej jasności nie mieli, bo w poszczególnych latach szczeble drabiny lubiły się zamieniać, a czasem nawet całkowicie odwracać (jak w przypadku Darta, który spadł z samego szczytu na sam dół).

W momencie swej premiery w 1960r. nazwa Dodge Polara miała się kojarzyć z trwającym właśnie wyścigiem kosmicznym (że niby od Gwiazdy Polarnej, która po angielsku nazywa się Polaris). Ja poznałem ją pod koniec podstawówki, dzięki amigowskiej grze “Street Rod: wtedy moim skojarzeniem była raczej polska marka lodówek Polar – szczególnie że w grze auto wyglądało pospolicie i nie nadawało się do niczego (tzn. kosztowało dużo, a za to było powolne). Rzeczywistość wyglądała jednak inaczej.

Mimo że “Gwiezdne Wojny” George’a Lucasa weszły do kin dopiero osiem lat później, główne hasło reklamowe Polary brzmiało jak cytat z Mistrza Yody: “TOTALLY NEW IT IS. EXPENSIVE IT ISN’T“. Nadwozia mierzyły 220,8 x 79,3 cala, czyli 5.608 x 2.014 mm. Ceny zaczynały się od 3.117$ za dwudrzwiowy hardtop do 3.629 za 9-osobowe kombi, ale tylko z podstawowymi silnikami. Nie znalazłem niestety cen mocniejszych wersji.

materiał producenta

Full size station wagon mieścił sześć lub dziewięć osób, albo np. arkusz sklejki 4×8 stóp (podstawowy materiał każdego amerykańskiego majsterkowicza). To wszystko jechało sobie w dwustrefowo klimatyzowanym wnętrzu, przy muzyce z ośmiościeżkowego magnetofonu przemieszanej z rykiem wielkiej V8-mki.

materiał producenta

Pod maską Polary jak najbardziej mogły pracować sześciocylindrowe 225-tki, ale wybierano je rzadko. Ośmiocylindrowe jednostki 318-, 383-, 400- i 440-calowe nie różniły się od tych z niższych modeli (nie było tylko czterobiegowych skrzyń ręcznych, które naonczas oznaczały charakter sportowy – do wyboru pozostawały trzybiegowe przekładnie ręczne lub automatyczne). Podstawowa seria składała się z czterodrzwiowego sedana, dwu- i czterodrzwiowego hardtopu oraz dwudrzwiowego cabrioletu, droższa Polara 500 – z dwudrzwiowego hardtopu i cabrioletu. Ciekawostka: na testowym torze Chryslera policyjna wersja Polary 500 4d sedan ’69 ustanowiła rekord maksymalnej prędkości pojazdów czterodrzwiowych, który utrzymał się aż do 1994r. (149,6 mph).

To jest akurat wersja dwudrzwiowa – o rozmiarach porównywalnych z Maybachem 57. Trzeba jednak dodać, że styl, który wprowadziły Polara i Monaco ’69, rynek przyjął chłodno. Te auta nazywano fuselage Chryslers (bo poprzeczny przekrój karoserii przypominał kadłub samolotu) i określano jako wizualnie nijakie. Amerykanie byli przyzwyczajeni do większych ekstrawagancji i większych różnic pomiędzy poszczególnymi modelami, dlatego nie spodobał się im nowy stylistyczny język Chryslera (przenoszony w kolejnych sezonach do innych modeli i marek, od Plymoutha do Imperiala). Fuselage design zestarzał się za to z wdziękiem, bo dziś bardziej cenimy powściągliwość i czystość formy – oczywiście dopóki nie staniemy obok takiego auta i nie przekonamy się osobiście, jak groteskowo wygląda dwudrzwiówka o wymiarach 5,6 na ponad 2 metry.

materiał producenta

W 1969r. powstało 117.152 “pełnowymiarowych” Dodge’ów, przy czym ta liczba zawiera zarówno modele Polara jak i Monaco.

***

Dodge Monaco nie był już ani o cal większy od Polaryfuselage Chryslers to zresztą największa generacja w historii koncernu, podobnie jak ówczesne modele głównych konkurentów. Różniły się natomiast wyposażeniem i wykończeniem.

Dodge Monaco ’69 kosztował 3.528-3.809$, plus ewentualne dopłaty za większe silniki i inne opcje – wciąż więc bardzo dużo brakowało do choćby połowy mediany rocznego dochodu amerykańskiej rodziny!! Charakter można było zindywidualizować dzięki 500 package (kubełkowe fotele i centralny podłokietnik, dostępne tylko w dwudrzwiówkach) lub brougham package (winylowy dach i dzielona kanapa przednia, dostępne tylko w czterodrzwiówkach). Standardowym silnikiem była 383-ka (330 KM), jedynym opcjonalnym – 440-tka (375 KM). Przekładnie – jak w Polarze – mogły być ręczne lub automatyczne, ale zawsze z trzema biegami.

materiał producenta

Luksusowe kombi to gatunek nie istniejący jeszcze w ówczesnej Europie, ale w Stanach już owszem. Jedyną różnicą techniczną była niższa moc 440-tki (350 KM).

materiał producenta

Unikatową opcją dla Monaco i Polary był dodatkowy reflektor Super-Lite, umieszczony asymetrycznie po lewej stronie i skierowany na prawe pobocze: chodziło o to, że w czasie nocnej jazdy autostradowej światła mijania nie wystarczały (tak, lata 60-te były naprawdę dawno temu), a drogowe oślepiały kierowców nadjeżdżających z przeciwka. Była to projektorowa lampa z 85-watową żarówką halogenową, opracowana wspólnie z oświetleniową firmą Sylvania z Massachusetts: w drogowych testach producenta prowokowała ona mruganie długimi u tylko 1,2 % mijanych samochodów, podczas gdy światła drogowe – u 36%. Tak właśnie wypróbowywało się wtedy nowe wynalazki: na żywym organizmie, jeżdżąc nocami po highwayach i bijąc długimi światłami po oczach przygodnych, niczemu nie winnych kierowców.

Opcję Super-Lite zamówiło tylko kilka procent klientów. Po roku wycofano ją ze względu na (nomen omen) niejasności natury prawnej – dlatego dziś jest to kolekcjonerski rarytas.

Foto: Greg Gjerdingen, Licencja CC

***

Aut większych od Polary/Monaco Dodge nie produkował, produkował natomiast coś efektowniejszego: Chargera.

Dodge Charger to jedyny z opisywanych samochodów, który dane mi było przetestować (LINK), choć tamten egzemplarz był o rok starszy (1968). Wywarł na mnie iście piekielne wrażenie, zarówno swym ogromem, dynamiką, jak i  przede wszystkim dźwiękiem – dlatego trudno mi sobie wyobrazić, że bardzo podobną technikę skrywały karoserie rodzinnych wozideł ujeżdżanych przez nudziarzy w typie ojca serialowego Kevina Arnolda. No ale taka była wtedy prawda czasu, nie tylko ekranu.

Gdy w 1965r. koncern AMC, usilnie poszukujący nisz nieobsadzonych przez Wielką Trójkę, zaprezentował rodzinnego muscle-cara pod nazwą Marlin, Chrysler odpowiedział Dodge’em Chargerem – koncepcyjnie podobnym, tyle że dużo dzikszym. Zadanie nie sprawiło inżynierom wielkich trudności, bo większość elementów leżała na półce – wystarczyło je połączyć i zgrabnie opakować.

Jeszcze raz podkreślę, że te auta są przeolbrzymie. Dobre proporcje maskują to na zdjęciach, nawet obecność modelki na niewiele się zdaje, jednak warto sobie uzmysłowić, że Mercedes S (W222) w swej podstawowej wersji jest od Chargera krótszy o prawie 15 cm!! Długość mięśniaka Dodge’a to 207,9 cala (5.281 mm), przy szerokości 76,6 cala (1.945 mm) i rozstawie osi 117 cali (2.971 mm), a zasłonięte reflektory i szerokie lampy tylne nadają mu prawdziwie chuligański wygląd.

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

Charger pojawił się na rynku w 1966r., a dwa lata później przeszedł gruntowną restylizację, która przyniosła wzrost sprzedaży o… 345%!! Model promowano jako flagowca Dodge’a (co jednoznacznie określało jego wizerunkową strategię) oraz herszta tzw. Scat Pack – firmowej bandy zadymiarzy złożonej z Darta GTS, Coroneta R/T, SuperBee i właśnie Chargera. Takiej drużyny nie potrafiła wtedy wystawić żadna inna marka z Detroit.

W swej podstawowej wersji Charger ’69 był napędzany sześciocylindrową 225-tką, ale takich egzemplarzy powstało niewiele. Większość wybierała ósemki 318-, 340- lub 383-calowe (230, 275, 290 lub 325 KM), a prawdziwa zabawa zaczynała się jeszcze wyżej. Charger R/T standardowo oferował 440 cali sześciennych, 380 KM, sportowe zawieszenie, wzmocnione hamulce “policyjne” (choć wciąż bębnowe), kubełkowe siedzenia i czterobiegową skrzynię lub automat TorqueFlite. Charger SE (Special Edition) miał wszystko to samo plus skórzane siedzenia, drewniane okleiny kokpitu i kilka luksusowych detali, a homologacyjny Charger 500 – 426-calowy silnik Hemi (425 KM) i wyposażenie do profesjonalnego ścigania po torze (wbrew oficjalnym materiałom producenta niektóre egzemplarze dostały jednak 440-calowe Magnum).

Patrząc na Chargera w głowie od razu słyszę COŚ TAKIEGO lub TAKIEGO, ale znacznie bardziej szokuje myśl, że identyczne motory można było zamówić do zwykłego Coroneta. I jak tu się dziwić gdy mówią, że dziś nie ma już czasów…?

Foto: materiał producenta

W 1969r. podstawowy Charger kosztował 3.020$, R/T – 3.600. Roczny dochód 9.430$ pozwalał więc kupić ponad 2,5 sztuki. A jeśli już bawimy się w statystykę, to przypomnę, że przeciętny nowy samochód był w Stanach wart 3.400$ – czyli większość sprzedanych Chargerów mieściła się poniżej średniej. Większość – bo na 69.100 wyprodukowanych egzemplarzy wersję R/T reprezentowało 20.100, a homologacyjną 500 – tylko 392. Najciekawszą i najbardziej pożądaną dziś specyfikacją był jednak Charger Daytona.

Daytona zadebiutowała w kwietniu 1969r., przez co nie występuje w katalogach rocznika ’69, drukowanych 9 miesięcy wcześniej. Powstała we współpracy z tunerem Creative Industries, z powodu… niedosytu pozostawianego przez Chargera 500.

Modyfikacje polegały na dodanie aerodynamicznego nosa z tworzywa, długiego na 18 cali (460 mm), oraz aż 580-milimetrowego skrzydła tylnego. Taka wysokość ograniczała efektywność, ale też nie zaburzała przepływu powietrza, bo skrzydło znajdowało się ponad wszelkimi turbulencjami (no i nie przeszkadzało w otwieraniu bagażnika, co zdarzało się w podobnym, zaprezentowanym w 1970r. Plymoucie Superbird). Innym elementem aerodynamiki były umieszczone na błotnikach wyloty powietrza z przednich nadkoli – które początkowo zdumiewały publikę myślącą, że ktoś omyłkowo odwrócił wloty do silnika.

Foto: Jeremy, Licencja CC

Foto: Jeremy, Licencja CC

Daytona mogła być napędzana 440-calowym Magnum lub 426-calowym Hemi. Z 503 wyprodukowanych egzemplarzy mocniejszy motor miało tylko 70, zaś automatyczną skrzynię – aż 342, w tym 48 z Hemi. Specjalne przełożenia i lepsza aerodynamika pozwalały rozpędzić się do niewiarygodnych 205 mph (330 km/h), oficjalnie zmierzonych na torze prób Chryslera (rekord policyjnej Polary 500 dotyczył kategorii czterodrzwiówek).

Kariera Daytony trwała bardzo krótko: już w 1970r. wycofano ją na rzecz lżejszego, bardziej spartańskiego Plymoutha Superbird, a rok później regulamin NASCAR ograniczył pojemność silników pojazdów ze skrzydłami do 5 litrów. Daytona pozostaje jednak jedną z legend koncernu Chryslera, a także całej amerykańskiej i światowej motoryzacji.

Foto: materiał producenta

***

Łączna produkcja Dodge’a z 1969r. wyniosła 611.645 samochodów, co dało marce siódme miejsce na rynku (lider, czyli Chevrolet, przekroczył dwa miliony, ekskluzywny Buick z 665 tys. znalazł się dwa oczka ponad Dodge’em, zaś elitarny Cadillac z 223 tys. – o cztery niżej). Jako marka Dodge miał jednak chyba najdzikszy wizerunek – może obok Pontiaca z jego modelami Le Mans, Grand Prix, GTO i Firebird. Dziś właśnie te roczniki, z przełomu lat 60-tych i 70-tych, osiągają najwyższe ceny – bo nigdy wcześniej ani później motoryzacja nie była aż tak szalona, choć z dzisiejszej perspektywy wydaje się nieprawdopodobnie prosta, wręcz prymitywna. Bo to nieprawda, że każda spektakularna maszyna musi być tak złożona i kosztowna jak Apollo 11 – wystarczy, by nie szła na zgniłe kompromisy.

Dziewczyny ze zdjęcia są dziś zapewne babciami. Podobnie jak nasze babcie, najprawdopodobniej oglądały telewizyjną transmisję z pierwszego lądowania na Księżycu, ale – inaczej niż one – mogły też osobiście pojechać na festiwal w Woodstock, a z dzikiej imprezy w sobotnią noc wyjechać siedmiolitrowym Chargerem Hemi. A co ważniejsze – za coś oczywistego przyjmowały, że następna transmisja z kosmosu zostanie nadana z Marsa, a kolejny dyskotekowóz będzie jeszcze większy i dzikszy. Takiej młodości możemy im tylko zazdrościć…

Foto: materiał producenta

Jeśli podobał Ci się artykuł – możesz rozważyć postawienie mi symbolicznej kawy (bez wpływu na dostępność treści bloga, przeszłych i przyszłych – one są i zawsze będą całkowicie darmowe i całkowicie niekomercyjne)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

48 Comments on “KONFRONTACJE: GDY CZŁOWIEK POLECIAŁ NA KSIĘŻYC

  1. Świetna jest ta koncepcja trzeciego reflektora, do doświetlenia pobocza. Zawsze brakowało mi „czegoś pomiędzy” długimi a krótkimi, bo czasem różnica jest ogromna. Pamiętam, że kiedyś przy opisie auta z jakiejś pradawnej epoki pisałeś o podobnym w idei reflektorze umieszczonym przy tylnym prawym błotniku. Szkoda, że to się nie przyjęło.

    • Nie przyjęło się, to światła się szybko rozwijały. Dziś jak masz dobre ksenony to nie ma sensu nawet przełączać długich, bo przy legalnych prędkościach krótkie świecą znacznie dalej niż trzeba.

      • “legalne prędkości” to jest kpina… ostatni raz z legalnymi prędkościami jechałem niedawno lawetą jak wiozłem 2 bigbagi drewna, przypięte tym co miałem, czyli ledwo się trzymające, więc jechałem tak jak ofiara losu żeby to nie spadło….
        wcześniej kilka lat temu wracałem tak “legalnymi prędkościami” peżotem 405 z za zamościa jak strzelił przewód hamulcowy i wyciekł płyn i został tylko ledwo działający ręczny….
        masakra, wolał bym się zastrzelić niż codziennie jeździć tymi “legalnymi prędkościami”

    • Trzeba brać pod uwagę że to miało być takie luźne nawiązanie do europejskich asymetrycznych reflektorów.
      Kto jechał w nocy w US czy krajach ościennych wie co znaczą symetryczne lampy.
      Niestety sealed beamy nie grzeszą jasnością i każdy zamiennik na h4 jest 2x jaśniejszy.

      A odnośnie fuselage kiedyś wrzucałem link do fuselage.de jest tam sporo archiwalnych zdjęć katalogowych i cenników też jak dobrze pamiętam.

      • To mnie właśnie dziwi, że nie zrobili normalnych asymetrycznych lamp. Ale może byli za bardzo zafiksowani na sealed beam, zresztą w latach 60-tych asymetryczne światłą dopiero wchodziły w użycie w Europie.

  2. Kiedy czytam takie dane zawsze sie zastanawiam co poszlo nie tak.
    W latach 60 rodzina za przecietne wynagrodzenie miesieczne mogla kupic 18 uncji zlota.
    Przed pierwsza wojna swiatowa urzednik pocztowy w Prusach pracowal 1.5 roku na domek jednorodzinny. W obu tych okresach jeden pracujący człowiek był w stanie utrzymać rodzinę, zwykle liczniejszą niż dziś.
    No ale rozmyślanie nie trwa za długo, trza się brać za tyrkę zeby popłacić rachunki 😉
    Co do aut to one były na prawdę mocne. Niesamowite, że ten najmniejszy Dart robił setkę w 6.5s. Oczywiście w najmocniejszej wersji, ale jednak. Wynik niesamowity.
    Co do coroneta to potwierdza się, że wszystko już kiedyś było. Sportowe kombi to nie jest wynalazek ostatnich lat i Volvo ze swoim 850R ameryki nie odkryło.
    Generalnie faktycznie dzikie te Dodge. Az dziw bierze, ze 10 lat później sprzedawali taki model jak Omni.

    • Nie tak poszło to, że skończyła się taka wolność jak wtedy. Przed wojną państwo odbierało ludziom około 10% dochodów, w latach 70-tych już pod 30, a dziś dobijamy do 60. Nie ma z czego inwestować, a dodatkowo działalność wstrzymują setki tysięcy stron zapisanych zakazami, ograniczeniami i restrykcjami. Tego wtedy nie było – zwłaszcza w Stanach. Tam wtedy działalność gospodarcza nie musiała być w ogóle nikomu zgłaszana – poza kilkoma dziedzinami podlegającymi kontroli wypełnienia pewnych minimalnych standardów – to były produkcja i dystrybucja leków, broni, linie lotnicze, loty w kosmos, i nadawanie programów radiowo-telewizyjnych (tu chodziło wyłącznie o przyznanie częstotliwości, bez pytania o cokolwiek innego).

      USA zbudowali wszyscy najbardziej przedsiębiorczy ludzie zebrani z całego świata – bo wszędzie indziej inicjatywa była duszona biurokracją, więc oni wszyscy przyjeżdżali tam. A że potrzebowali zatrudniać pracowników, to i pracownicy mieli najlepiej na świecie – bo ci przedsiębiorczy o nich walczyli pieniędzmi, których nikt nikomu nie odbierał. W ten sposób USA stały się wiodącą gospodarką świata w 20 lat po wojnie secesyjnej i nie zagrażał in nigdy nikt, aż do momentu kiedy tę całą wolność politycy zaczęli ograniczać podobnie jak u nas. No ale to już osobna historia.

      • A to nie tak, że w latach 60 w USA podatki były silnie progresywne i powyżej pewnego pułapu wynosiły 90%? Ja wiem, że nikt takiej stawki nie płacił (w końcu nie po to się jest bogatym, żeby płacić jakieś podatki) ale taki np. Hughes, żeby nie płacić pewnych podatków przeprowadzał się co pół roku – przy każdej takiej operacji coś z pańskiego stołu spadło i dla plebsu 😉

        Inna sprawa, że poza wolnością wtedy w USA był też kapitał – podejrzewam, że dzisiaj da się znaleźć parę państw a Azjii czy Afryce, w których to państwo się w interesy wtrąca w jeszcze mniejszym stopniu – no ale czegoś brakuje… a w USA przez poprzednie 100 lat trochę wydarzeń ściągających kapitał było.
        Inna sprawa, że w USA równość to tylko na deklaracji, bo znam wspomnienia ludzi, którzy w młodości (chyba lata 30 czy 40 – w kazdym razie na tyle niedawno, że czlowiek ten zdążył to opisac w internecie) mięso jedli jak je sobie sami upolowali przy pomocy czarnoprochowego karabinu po dziadku…

        Nie wiem jaka “kulturę korporacyjno organizacyjną” USAnie przejawiali te 60 lat temu, ale współcześnie… znajomy, który pracował w korporacjach “szwajcarskich”, “francuskich” i “amerykanskich” to co się dzisiaj dzieje podsumował: “im dłużej pracuje z Amerykanami, tym bardziej się dziwię jakim cudem udało im się polecieć na księżyc” 😉

      • 91% podatku dochodowego – było w latach 50-tych, krótki czas, i tylko dla pułapu, którego oficjalnie nie osiągał nikt poza paroma gwiazdami w Hollywood. Reszta po prostu wszystko robiła przez firmę, a nie przez osobiste dochody (chcesz na narty do Szwajcarii? Robisz tam firmową konferencję i tak to rozliczasz. Lee Iacocca to dokładnie opisał – że Henry Ford II nie płacił ani grosza podatku dochodowego jako osoba).

        Ale to tylko jedna strona medalu – podatki mają też inne formy poza dochodowym (w Polsce mamy ich około setki, a wszyscy zauważają tylko ten jeden), do tego dochodzi brak ograniczeń działalności – a to właśnie gąszcz restrykcji zabija dzisiejszą gospodarkę. Nawet kierowcą ciężarówki odechciewa się być, jak człowiek przez chwilę przepisy poczyta i zrozumie, co mu grozi w przypadku najmniejszych uchybień. Ponoć europejska “dyrektywa w sprawie warunków przewozu cukierków karmelkowych w transporcie drogowym” jest bodajże 10 razy dłuższa niż konstytucja USA…

        Kapitał to jest nic innego jak procent składany. Podobno gdyby Trzej Królowie w momencie narodzin Jezusa zainwestowali po 1$ na 10% rocznie (a dobrze prosperująca firma tyle zarabia), to dziś mieliby równowartość złota ważącego ileś razy więcej niż kula ziemska. Nikt tego kapitału Amerykanom nie odbierał, żadne wojny nic nie niszczyły w kraju – to się i uzbierało. Polecam bardzo zrobić sobie arkusz w Excelu z procentem składanym. Mogę się podzielić takim, jak ktoś chce.

        Co do Afryki – to jest właśnie podstawowy argument etatystów-demagogów: chcesz wolności, jedź do Somalii, powodzenia. Bzdura – ja wiele razy tu już powtarzałem, że ludzie mylą wolność czy wolny rynek z anarchią. To zupełnie nie tak. Państwo musi istnieć i być silne – ale po to, żeby zapewniać bezpieczeństwo fizyczne (policja i wojski), przestrzeganie zasad konkurencji i sprawne sądy karzące przestępców oraz egzekwujące wykonywanie umów cywilnych (czyli karzące oszustów, mówiąc potocznie). Dziś trzeba dodać do tego ochronę środowiska, ale mądrą, a nie polegającą na nabijaniu kabzy wybranym korporacjom i przykręcaniu śruby obywatelom. Na tym koniec. Taki ideał oczywiście nigdzie nigdy nie powstał, ale XX-wieczna Ameryka była mu bliższa niż jakiekolwiek państwo w historii, dlatego też osiągnęła największy sukces gospodarczy i geopolityczny w historii.

        P.S. Niektórzy wolnościowcy jako uzasadnioną rolę państwa widzą też budowę podstawowej infrastruktury, ale to dyskusyjne – w Stanach tylko drogi zbudowało państwo, wszystko inne już wyłącznie firmy prywatne na zasadach konkurencji (dzięki temu np. prąd przemienny wygrał ze stałym – bo się bardziej opłacał i ludzie go wybierali sami, bo mieli możliwość wyboru). Telefony, sieć energetyczna, kolejowa, itp. – państwo nie przykładało do tego ręki w ogóle, no i to wszystko powstało tam bardzo szybko. A z drogami to akurat spore zapóźnienie mieli 🙂 – no ale rozumiem, że musieli je budować od zera, żadni Rzymianie ani Napoleon nie zbudowali choćby zalążków.

        Co do korporacji: Amerykanie są fachowcami w swoich dziedzinach. Nie wszyscy odróżniają Holland od Poland (choć pod tym względem nie jest wcale wiele gorzej niż gdziekolwiek indziej), za to na swojej robocie znają się świetnie. I właśnie dlatego dolecieli na Księżyc – bo każdy robi swoje, a nie studiuje Pana Tadeusza i anatomię chełbi modrej. To oczywiście może być fajne i przyjemne, sam interesuję się wieloma dziedzinami i jeszcze bloga piszę :-), no ale za to zawodowo jestem szeregowym gryzipiórkiem w wieku 43 lat. Nie da się mieć wszystkiego. Naród stworzony z samych takich jak ja nie doszedłby do niczego.

    • Aha, jeszcze jedno dodam. Dawne samochody były tańsze nie tylko z powodu zdrowszej gospodarki, ale też prostszej konstrukcji. Dziś wszystko musimy robić z kosmicznych materiałów, zabezpieczać antykorozyjnie na wiele lat, dodawać wzmocnienia na 5 gwiazdek EuroNCAP, dziesiątki elektromotorków i mikroprocesory o mocy obliczeniowej ileś razy przekraczającej to, co miał do dyspozycji cały program Apollo. Częściowo wynika to z regulacji (elementy obowiązkowe, ochrona środowiska), ale częściowo z wymagań klientów. Dziś nikt nie chciałby się przesiąść na tamte auta, z powodu ich wartości użytkowej i zawodności. A tego typu postęp też kosztuje.

    • Omni i czasy w których to sprzedawali to jakaś niesamowita skala patologii w amerykańskiej motoryzacji. Powiedzieć, że gamy modelowe nieco się rozmyły, to jak nic nie powiedzieć. Jakieś przemianowane Mitsubishi, Toyoty sprzedawane pod amerykańskimi nazwami. A sam Omni – pokurcz z bliżej nieokreśloną narodowością, a na domiar złego wyposażony w mieszanki silnikowe – Volkswagen, Peugeot, Chrysler. Gdzie w tym wszystkim rdzenna amerykańska osobowość? 🙂

      • W niskich segmentach osobowości nie było, w wyższych – ledwie dyszała, ale przeżyła i częściowo odrodziła się pod koniec stulecia. Do dawnego poziomu nie wróciła już jednak do tej pory.

      • Ta osobowość w pełni wróciła dopiero wraz z falą SUV’ów i crossover’ów.
        To one stały się dzisiejszymi wersjami dawnych “landyacht’ów”…

      • Były po drodze różne modele platformy Panther, były wspaniałe GMowskie kombiaki full size (Chevy Caprice/Oldsmobile Custom Cruiser /Buick Roadmaster), był mięśniak Viper i nowy Chrysler 300… Trochę takich przykładów można by znaleźć.

    • Co jeszcze poszło nie tak, choć może raczej – się zmieniło, bo trudno nazwać wzrost długości życia zjawiskiem niepożądanym – to udział czasu pracy w stosunku do długości życia człowieka. Ówcześnie większość społeczeństwa pracę rozpoczynała stosunkowo wcześnie, zaraz po osiągnięciu dojrzałości, przechodziła na emeryturę (której nie każdy dożył) i żyła na niej kilka, może dziesięć lat.
      Dzisiaj przeciętny człowiek kształci się do 22 – 25 roku życia – pozostaje na czyimś utrzymaniu. Ogromna większość dożywa emerytury i żyje na niej piętnaście, dwadzieścia, a czasem i trzydzieści lat, po drodze zaliczając mnóstwo kosztownych procedur. Ktoś na to wszystko musi zarobić.

      Kolejna sprawa to jak bardzo wzrosły koszta w wielu dziedzinach. 50 lat temu medycyna była znacznie prostsza, tańsza, a przewlekłego leczenia wielu chorób nie było. Dziś mamy niesamowicie kosztowne procedury, kilkukrotnie większe kadry, a niemal każdy przez ostatnich 30 lat życia przyjmuje leki. Tę dziedzinę akurat znam, w innych podejrzewam, że znalazłyby się podobne przykłady.

      Jeszcze inna rzecz to ograniczona ilość zasobów ziemskich. Wówczas ta sama ilość przypadała na trzy miliardy ludzi, z czego realnie korzystał z nich pewnie jakiś miliard. Dziś jest to dziewięć miliardów, z czego korzysta z nich na wielką skalę pewnie jakichś pięć. A te najłatwiejsze do wydobycia zostały już wydobyte – więc zasoby są droższe.

      • Kto powinien zarabiać na moją emeryturę? Oczywiście ta sama osoba, co na wszystko z czego korzystam – czyli ja. Każdy inny układ to przestępczość zorganizowana.

        Jeśli ktokolwiek na świecie założy pseudobiznes, w którym zobowiązania wobec wcześniejszych członków są spłacane wyłącznie ze składek członków późniejszych, to nazywa się to piramidą finansową, a założyciel dostaje wyrok porównywalny z mordercą (sprawdźcie sobie, ile w USA dostał za to niejaki Bob Madoff, albo w Rosji Siergiej Mawrodi). Całkiem zresztą słusznie, bo to wyjątkowo perfidny przekręt, którego wielu mniej zorientowanych ludzi nie potrafi przejrzeć. Wystarczy jednak, że taką piramidę założy państwo i nazwie to “zabezpieczeniem socjalnym” czy jakoś tak, to wszyscy chwalą polityków jako zbawców.

        Z ZUSu dostajemy kilka procent tego, co wpłacamy, w dodatku co roku wpłacamy więcej, a dostajemy mniej (polecam sprawdzić, o ile każdego roku skraca się np. lista leków refundowanych, a o ile wzrasta składka ZUS). Istnieją wyliczenia, że korzystniej byłoby za te pieniądze kupować piwo, wypijać je i w wieku 65 lat sprzedać butelki – bo kaucja jest większym procentem ceny piwa niż statystyczna suma benefitów emeryta do jego wpłat. Ale ludzie liczyć nie umieją, więc myślą, że ZUS to ich zbawca.

        Ten system został wymyślony przez Bismarcka – nie dla “zabezpieczenia” obywateli, tylko dla wyciągnięcia od nich nowego podatku na wojnę z Francją. Podatku by ludzie nie zaakceptowali, więc się im obiecało emerytury – tyle że wtedy wiek emerytalny ustawiono powyżej średniej długości życia (tak jakby dziś był ponad 80 lat), a statystyczna rodzina miała 4 lub więcej dzieci. Czyli przeciętny obywatel dokładał do systemu ogromne pieniądze, a z każdym rokiem dochody państwa z tego tytułu rosły (z powodu przyrostu naturalnego). Po odwróceniu relacji mamy, jak mamy – będziemy na starość głodować Z POWODU tego systemu, a nie z jego braku. Ale spróbuj sobie wyjść na rynek i powiedzieć, że każdy musi powinien pracować na siebie, a nie liczyć na obrabowanie własnego sąsiada, lub w tym przypadku własnych dzieci (których statystycznie wcale nie ma) – to zobaczysz, jak ludzie zareagują…

        (uprzedzając pytanie o niezdolnych do pracy czy też wypadki – rozwiązanie jest znane od starożytności np. w transporcie morskim – nazywa się ubezpieczenie i może działać w ramach tego samego systemu, tak jak działa w innych sektorach. Ale na zasadzie brania odpowiedzialności za siebie, a nie zrzucania jej na ludzi, którzy się jeszcze nie urodzili i bardzo prawdopodobne, że nie urodzą się nigdy).

      • Ja znam nawet modlitwę o ZUSie, wspólną dla pracodawców i pracowników: “Owoc żywota naszego je ZUS” 🙂

      • Rodzaj systemu emerytalnego nie ma tu nic do rzeczy. Czy przy istniejącym systemie, czy przy konieczności samodzielnego odkładania, czy przy rozproszonym systemie na modłę amerykańską dalej procentowy udział pracy w życiu przeciętnego człowieka będzie mniejszy niż dawniej – co oznacza, że owoce pracy w czasie T będą musiały wystarczyć nie na T+0.2T tylko na 2T. Niezależnie od tego, czy pieniądze będą oddawane ZUSowi, czy chowane w skarpecie – będzie się miało ich w danej chwili mniej.

      • Wydajność dzisiejszej gospodarki jest ogromna – dlatego dziś stać nas na niepracowanie tyle. Kiedyś zaczynało ssię w wieku 12 lat i pracowało do śmierci po 14h na dobę, przymierając głodem, dziś można zacząć jako 25 latek i skończyć po 60-tce, przy pracy 40h w tygodniu i żyć za to lepiej niż wtedy książę.

        Sensowna inwestycja, przy założeniu stabilnego rozwoju gospodarki (czyli braku kataklizmów i majstrowania przy niej) przynosi zyski cały czas. Jeśli zainwestujesz w dochodową firmę albo choćby mieszkanie na wynajem to masz z tego dochód praktycznie w nieskończoność, a jeszcze dzieci to odziedziczą i będą miały załatwioną sprawę. Rzecz w tym, żeby to sensownie wybrać inwestycję i żeby było co inwestować – a jedno i drugie jest niemożliwe, jeśli ZUS zabiera nam takie pieniądze na wieczne nieoddanie. To nie jest żaden “system emerytalny”, tylko haracz w postaci piwa, żeby po 40 latach dostać z powrotem pustą butelkę (na razie, a w przyszłości będzie gorzej).

  3. Czuję dyskomfort oglądając na ostatnim zdjęciu płat dachu wgięty kolanem modelki :/

      • oj bez przesady 🙂 mogąc kupić sobie 2 takie nowe w ciągu roku to bym dał tym modelkom powgniatać co by tylko chciały, żeby tylko potem je sobie zabrać na noc 😉

    • To nie jest płat dachu we współczesnym samochodzie, tylko w aucie z przed kilkudziesięciu lat.
      Prędzej byś trwale uszkodził kolano niż spowodował wgniecenie tego dachu.
      Zupełnie inne stopy stali, grubsze przekroje i inny sposób projektowania konstrukcji.

  4. O Polarze pierwszy raz słyszę ale klasa auto (4d hardtop zawsze robi wrażenie).

  5. Kapitalizm jest jaki jest ale jak popatrzymy, że w Ameryce za mniej niż półroczną pensję kupowało się furę nie z tej ziemi a w komunizmie np. w Polsce na żenujące jeździdełko jak syrena albo w ZSRR na pocieszny wehikuł jak Zaporożec pracowało się kilka dobrych lat to jednak stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że brodate lemingi przy sojowym latte dyskutujące na Placu Trzech Krzyży o wyższości komunizmu nad kapitalizmem są w wielkim błędzie.
    Trochę przypominają mi rozwrzeszczany tłum na różnych antyrządowych sabatach pomstujący na brak wolności, tyranię, cenzurę, policyjny terror i inne straszne rzeczy będąc jednocześnie chronionymi przez policję (też zresztą wyzywaną od pachołków).

    Czego by tu nie mówić o kapitalizmie, o jego pewnych oczywistych wadach i słabościach to ten artykuł (świetny zresztą) tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że KAPITALIZM JEST FAJNY!

    • To, co media nazywają “kapitalizmem”, to po prostu wolność umów. To sytuacja, w której dwie strony chcące zawrzeć transakcję mogą się dogadać tak, jak im pasuje, bo jeśli się nie dogadają, to po prostu się rozchodzą. Tak jak np. na giełdzie samochodowej. Z definicji nie może być efektywniejszego systemu niż taki, w którym każda transakcja odpowiada obu stronom (w przeciwnym przypadku do niej nie dochodzi), a jej owoców nikt nie odbiera.

      Jedynym kłopotem jest to, że w takich warunkach trzeba się starać, bo wszyscy ze wszystkimi konkurują. To nie znaczy, że zajęcie znajdują tylko wybitni – bo nie każde stanowisko wymaga bycia wybitnym, natomiast każde wymaga zaangażowania. Nie ma miejsca dla olewactwa. To wielu ludziom nie odpowiada i na tym koniku jadą politycy, obiecujący, że “my wam damy bez waszego starania”. Ale dać mogą tylko to, co wcześniej odbiorą, bo politykowanie niczego nie wytwarza, a tylko wysysa soki z tych, którzy wytwarzają. W ten sposób hamuje wytwarzanie, i to z wielu stron (po pierwsze demotywują, a po drugie odbierają środki na inwestycje). Ludzie niestety rzadko to widzą, dlatego jest, jak jest.

      A jeśli chcesz poczytać mądre rzeczy na temat obrony wolności gospodarczej (i każdej innej), polecam książki dr Rainera Zitelmanna. To jest Niemiec, piszący współcześnie, ale pod prąd wszelkim aktualnym trendom. Mega-mądrze. Ostatnio nawet napisał książkę o polskiej drodze do dobrobytu po 1990r. pokazując, jaką drogę przebył nasz kraj dzięki tylko częściowemu przecież uwolnieniu gospodarki. Gdyby uwolnić naprawdę, byłoby tak jak w powyższym wpisie o Chargerach i Super-Bee – tyle że każdy musiałby się starać tak, jak ówcześni Amerykanie 😉

  6. Samo założenie kapitalizmu według Szczepana może i słuszne.
    Jednak zachwycacie się latami 60′ gdy po pierwsze spora część świata cieszyła się że, żyje a jednocześnie zmalała znacząco liczba rąk do pracy.

    Należy przecież pamiętać o tak wybitnych czasach jak lata 30′ XX w. gdzie sytuacja była momentami dramatyczna.

    • W latach 60-tych źle było tam, gdzie wolność nie istniała – czyli w tzw. II i III Świecie.

      A lata 30-te – domyślam się, że masz na myśli Wielki Kryzys – to skutek nieumiejętnego obchodzenia się z pieniędzmi, które szerokie masy dostały nagle do ręki, właśnie wskutek zbierania plonów kilkudziesięciu lat wolności i postępu technicznego. Ludzie kupowali na giełdzie aktywa, o których nie mieli pojęcia, ile są warte, bo myśleli, że wystarczy kupić cokolwiek, żeby zarabiać bez wysiłku. To niestety tak nie działa: tak samo jak w pracy, tak również i w inwestowaniu trzeba wiedzieć, co się robi i znać się na tym. Ludzie się nie znali i napompowali bańkę, której pęknięcie zrujnowało gospodarkę na ładnych parę lat. Ale nauki wyciągnęli, bo sytuacja nie powtórzyła się już nigdy na taką skalę (były potem inne bańki, ale mniejsze, żadna nie spowodowała aż takich skutków).

      Prawo też trochę zmieniło się po Wielkim Kryzysie – uwzględniło np. podstawowe założenie wolnego rynku, tzn. prawo wszystkich ludzi do pełnej informacji. Podmioty giełdowe od tamtego czasu muszą publicznie informować o swoich finansach i planach (takie raporty koncernów samochodowych analizowałem kiedyś na blogu). No i szerokie masy nauczyły się, że inwestować, to trzeba umieć i odtąd nikt nie kupuje losowych papierów na własną rękę, tylko najwyżej poprzez specjalistów.

  7. No i jeden z moich ulubionych typów artykułów. Świetnie się to czyta.

    Co mnie uderzyło to mała rozpiętość cenowa pomiędzy znacznie przecież zróżnicowanymi wymiarowo modelami. 3000 $ wystarczyłoby na dobrego (ale wcale nie topowego) Darta, ale także na niezłego Coroneta. Minimalna dopłata i mamy już SuperBee czy Chargera (tyle że z ,,szóstką”), albo podstawową, ale wielką Polarę. Może i drabina sukcesu, ale z bardzo ciasnymi szczebelkami.

    • Tak, to prawda. Szczebelki były bardzo blisko siebie. Klasyczna motoryzacja amerykańska – tzn. powiedzmy od lat 30-tych do 70-tych – była bardzo “demokratyczna”, to znaczy rozpiętość między autami najtańszymi i najdroższymi była wcale nieduża. Oczywiście wiem, czym różnił się Falcon od Lincolna Continentala, ale to faktycznie było niedużo wobec różnicy np. pomiędzy Isettą a Ferrari albo Rolls’Royce’em.

  8. Świetny artykuł i auta, z mopar’ami był tylko 1 problem od 57 ( poza imperialami ) nie miały one ramy. Co powodowało ze rdza i drobne kolizje zabijały je dużo szybciej niż wozy GM’u i Forda, szczególnie był to duży problem przy większych modelach. Dlatego tak mało do dzisiaj przetrwało dużych kombi i sedanów z koncernu chryslera z tamtych czasów mimo tego że mechanikę miały bardzo dobrą. Boli mnie to bardzo bo uważam Exner’a za najwybitniejszego stylistę w historii, bo jako jedyny zrobił coś co można nazwać surrealizmem, a dodatkowo wiele elementów jego stylistyki wyprzedzało swoje czasy o dobre 20-30 lat. Tylko jak to zawsze bywa, trzeba mieć dobre oko i widzieć czego szukać;). Od razu zaznaczę że uważam amerykański dizajn za najlepszy na świecie, wiec nie jestem do końca obiektywny, ale naprawdę nie umiem w głowie znaleźć aut z wielkiej 3 z lat 45-70, które było by brzydkie. Później już rożnie bywało ale tu mój obiektywizm sie zupełnie kończy, bo malaise erę po prostu kocham) Wielkość tych aut według mnie przynajmniej jest odpowiednia do warunków amerykańskich, osobiście nie są przerośnięte i zazwyczaj trzymają proporcje bardzo dobrze. W myśl zasady jednego ze stylistów GM, że nie da sie uczyć ładnego garnituru na karła. Za tą wielkością idzie wielka praktyczność tych aut, bo taką 2 drzwiowym chargerem można całą rodziną jechać na wakacje i to bez pakowania walizek do środka. Co było wtedy dość częste, to co dziś w stanach robią duże suvy i kombiaki to wtedy robiły właśnie te full size sedany i kombiaki. Sam mam full size kombi, co prawda już po down size z 70s ale dalej ma on 5,5m długości 😉 wiec fajny to down size był, dzięki któremu uciąg tego auta jest wręcz absurdalny. Poza tym jest bardzo praktyczny i jako samochód dla kogoś kto mieszka w domu wręcz idealny, bo można nim przewieść dosłownie wszystko w dowolnych ilościach. Dużo lepsze rozwiązanie niż minivan. Ale jedno jest pewne koniec 60tych to był cudowny okres w amerykańskiej motoryzacji, który zupełnie nie zapowiadał tego co miało przyjść za mniej niż dekadę. I nie chodzi mi tu o kryzys, bo kto sie nim przejmował to sie przejmował…sprzedaż full sizów dalej miała sie dobrze. Może na początku była panika ale później sie już stopniowo wyrównało. Bardziej mi chodzi o spadek mocy i jakość tych aut. Mój chevy jest z 89, a pod względem jakości tłoczek spasów itd to jest z 10 poziomów niżej niż inne chevy wyprodukowane na 20 lat przed nim. Na dodatek ma dużo gorszą mechanikę, dużo mnie niezawodny silnik z dużo mniejsza mocą…i to tak dużo mniejsza bo on jako tako przyśpiesza ale prędkość maksymalna to jest ledwo ponad to ustawowe 55. Absurdalne to musiały być czasy, mówie tu o latach 80tych czy końcu 70tych gdy po wyjechaniu z salonu nowym sportowym coupe można było przekrać na światłach z dzieciakami w 10letnim przegniłym kombi ze szrotu 😉

  9. Topowe samochody Dodge (nie wiem jak po polsku napisać Dodge w liczbie mnogiej) pojawiły się w dwóch kultowych wyścigach-pościgach filmowych z początku lat siedemdziesiątych. Charger zagrał czarny charakter długo uciekający przed Mustangiem tytułowego, pozytywnego bohatera w filmie Bullit. A Challenger prowadzony przez niejakiego Kowalsky’iego ściga się z czasem w szaleńczej jeździe z Denver do Frisco w filmie Znikający Punkt . Oba samochody Dodge z tego samego okresu 1965-69, Challenger trochę mniejszy gabarytowo (ale dusza podobna), jednak bardziej rasowy i zgrabniejszy. Oba modele produkowane w kolejnych mutacjach do dziś, a obecny Challenger chyba jest bardziej kultowy od swojego filmowego pierwowzoru (jego sprzedaż jest porównywalna do Mustanga).

  10. ehhh… tylko pozazdrościć Amerykanom takich pięknych czasów…
    a lądowanie na księżycu oglądane wtedy na żywo w drewnianym, czarno-białym lampowym telewizorze to musiało być przeżycie nie z pogranicza magii, to musiało być coś w stylu “świetnie! udało się! za rok pewnie będą wycieczki na księżyc i też polecimy na wakacje!”

  11. Bardzo ciekawy artykuł, należący do mojej ulubionej kategorii. Też zastanawiam się co od lat 60-tych poszło nie tak i myślę, że wzrost obciążeń fiskalnych nie jest jedynym wyjaśnieniem. Spotkałem się z tezą, że obecnie większość produktów i usług w Ameryce pochodzi od garstki dominujących firm, podczas gdy na początku XX wieku USA było liderem jeżeli chodzi o wprowadzenie prawa antymonopolowego. Nadto, jak słusznie zauważył Szczepan dawne samochody były tańsze nie tylko z powodu zdrowszej gospodarki, ale też prostszej konstrukcji – obecna Dacia Duster jest bezpieczniejsza, lepiej wyposażona i zapewnia lepsze osiągi niż topowe Range Rovery z lat 70-tych. Od siebie mogę dodać, że zmienił się też styl życia i w przeciętnych gospodarstwach domowych doszły obecnie wydatki, których w latach 60-tych nie było, albo były zarezerwowane dla garstki najzamożniejszych (podróże zagraniczne, zajęcia dodatkowe dla dzieci, nowe sprzęty, bez których “nie możemy” się obejść).

    • Mniejszy poziom konkurencji to oczywiście też prawda – dziś mamy wszędzie oligopole, czyli dominację kilku wielkich graczy, którzy mają w związku z tym większą siłę przetargową. Ale my rozmawiamy akurat o rynku samochodowym, a ten był specyficzny – w Stanach Wielka Trójka miała oligopol od lat 30-tych, a od 50-tych już w ogóle sprzedawała grubo pomad 90% aut w kraju. Tak więc obserwacja jest ogólnie słuszna w skali całej gospodarki, ale niekoniecznie tego konkretnego rynku.

    • Masz rację, chociaż porównanie rynku samochodowego z lat 60-tych do obecnego jest tez o tyle trudne, że tamten byl względnie stabilny, a na przestrzeni ostatnich 3 lat mamy do czynienia z jakąś zupełną aberracja, gdzie w krótkim czasie część modeli podrożała nawet o 100% – przykładowo jeszcze 3-4 lata temu można było znaleźć 180 konnego Civica sedan za 70-80 tys, największe Ople i Fordy (Mondeo i Insignia) w wyprzedaży rocznika można było znaleźć w podobnych cenach.

      • Prawda, ceny pompują się nieprawdopodobnie, bo coraz więcej mamy restrykcji, wymagań i opłat – ale tylko w Europie. Gdzie indziej wciąż jest nie drożej niż parę lat temu. Ale to europejscy przywódcy mówią, że “przeciętnego człowieka nie powinno być stać na samochód” i że “musimy ludziom wytłumaczyć, że jeżdżąc samochodem szkodzą społeczeństwu tak jak np. palacze”. Dopóki to się nie zmieni, trend pozostanie taki, jaki jest.

      • Tak, medialna nagonka trwa. Widziałem nagłówek, gdzie napisano, że to ostatnie tak chłodne lato w naszym życiu. Żeby się uratować musimy natychmiast porzucić motoryzację indywidualną. Przypomina mi to ofiary przebłagalne w Egipcie czy u innych Inków, żeby cofnąć zaćmienie słońca.

      • Dr Zittelman – niemiecki wolnościowiec, o którym ostatnio pisałem – opublikował ostatnio na FB ciekawą analizę. Otóż wiosna była w Niemczech dużo chłodniejsza od wieloletniej średniej (podobnie zresztą jak w Polsce), dlatego niemieckie media wiosną nic nie pisały o pogodzie lokalnej, tylko o hiszpańskiej, bo tam akurat była susza i upały. Jak tylko w Niemczech się ociepliło, zaczęli pisać – nie, nie o upałach, bo termometry nie przekraczały 30 stopni – tylko o “sposobach przetrwania ekstremalnych temperatur”. Czyli – żeby podtrzymać poczucie zagrożenia, nawet jak wcale gorąco nie jest. Zittelman pisał też o samej Hiszpanii – że proces pustynnienia tego kraju trwa od ponad tysiąca lat. Pokazywał wykresy sumy opadów, które faktycznie mają opadający trend, ale ten trend trwa już przynajmniej dziesiąte stulecie. Pewnie arabscy najeźdźcy ze średniowiecza za dużo SUVów kupowali, a za mało fotowoltaiki, i to wszystko przez to się zaczęło.

      • Bardzo ciekawe informacje o pustynnieniu Hiszpanii. Nie słyszałem o tym. Można to żartobliwie podsumować, że czy Hiszpanie chcą czy nie Al Andalus powróci 🙂

      • Nie chcę wchodzić tu głębiej w temat zmian klimatycznych, ale one działy się i dzieją zawsze i na całej planecie, w skali setek i tysięcy lat. Dziś skala cenzury informacji na ten temat jest niewiarygodna. Począwszy od tego, że każdy wykres zaczyna się od połowy XIX lub początku XX wieku (czyli wychodzenia z tzw. małej epoki lodowcowej – silnego ochłodzenia trwającego od XVII wieku), skończywszy na nadawaniu różnym gatunkom statusu zagrożonych wyłącznie z uwagi na poprawność polityczną: np. populacja niedżwiedzia polarnego w ciągu ostatniego półwiecza wzrosła z 5000 do 25000 osobników, ale gatunek i tak jest “zagrożony”, bo przecież jest coraz cieplej, więc białe misie muszą być zagrożone, prawda? Lodu w Arktyce faktycznie jest dzisiaj mniej niż kiedyś, za to na Antarktydzie – najwięcej od czasu rozpoczęcia pomiarów. O tym też nie przeczytasz na Interii czy Onecie (trzeba pogooglować zadając dokładnie to pytanie, ale ilu ludzi to robi?).

        Jeszcze raz powtarzam, że nie chcę i nie mam czasu zbyt głęboko w to tutaj wchodzić, ale klimatologia jest obecnie nauką w 100% polityczną, a wszelkie publikacje na ten temat starannie dobierane pod z góry przyjętą tezę – a to jest dokładna definicja antynauki. Co oczywiście nie oznacza, że nie ma na świecie uczciwych klimatologów i że całą ta dyscyplina nie ma sensu, tylko że publicystyka i mass media są sterowane politycznie i nic, co się z przyjętą “linią partii” nie zgadza, nie ma szans przedostać się do mainstreamu.

  12. Ja tylko odniosę się do zazdroszczenia młodości ludziom z USA tamtego czasu. Szczerze powiedziawszy, w życiu nie chciałbym się zamienić z kimś, kto żył, nawet nie w cieniu zimnej wojny i obawy o rychły konflikt atomowy, nawet nie w czasach McCarthyzmu czy Watergate, nie w czasach Wietnamu, w którym zginęło ponad 60 tys. amerykańskich żołnierzy, a 150 tys. zostało rannych. I nie chodzi mi nawet o czasy segregacji rasowej czy fakt, że do r. 1973 homoseksualizm (a więc 3-5% populacji) był uznawany za chorobę psychiczną, podlegającą leczeniu. Dodałbym jeszcze średnią długość życia, która od ok. 71 lat jeszcze z początkiem lat 70-tych, skoczyła do blisko 79 lat w r. 2020, co oznacza ponad 11% wzrost. No i należałoby się zastanowić ogólnie nad kwestiami medycznymi. Ot śmiertelność niemowląt od r. 1970 spadła blisko 4-krotnie (z 20.52 na 5.48 / 1000). Ile chorób nieuleczalnych wówczas jest uleczalnych obecnie?
    Nie chciałbym i nie zazdroszczę ludziom, którzy w porównaniu z dzisiejszymi możliwościami wynikającymi z dostępu do internetu i innych technologii, wliczając choćby pracę zdalną i dostęp do oceanów wiedzy w zaciszu naszych domów, czy podróże, nie mieli nawet ułamka szans na to co my mamy dzisiaj. Spokojnie jestem w stanie zamienić ówczesne pojazdy (palące jak smoki, relatywnie ciasne wewnątrz, bez niemal jakichkolwiek systemów bezpieczeństwa i mniej trwałe, prowadzące się jak fury z sianem, co mi nie przeszkadza, ale ogółowi populacji raczej już tak) na to co mamy dzisiaj. Chociaż przyznam, że jeszcze kilka – kilkanaście lat temu, samochody były pod wieloma względami lepsze i nieco bardziej dostępne.
    W latach 60-tych czy 70-tych, w USA, domy czy samochody może i były tańsze, ale też oferowały znacząco mniej niż ich odpowiedniki dzisiaj.
    No i wisienka na torcie: USA były wówczas świetnym krajem, o ile nie było się czarnoskórym, albo gejem, albo kobietą, albo latynosem czy innym przedstawicielem mniej lub bardziej represjonowanej grupy społecznej; ba, nawet ateistom niekiedy bywało ciężko.
    Ja się cieszę, że żyję tu i teraz 😉

    • Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. To normalne, że postęp cywilizacyjny ma wiele aspektów, nie tylko gospodarkę (a o niej tu teraz mówimy). Nie można winić ludzi sprzed 50 lat, że nie doszli do pewnych etapów, np. tolerancji dla homoseksualistów, bo to tak jakbyś winił Arystotelesa, że niby taki mądry, a nie znał teorii względności. Dojście do pewnych rzeczy zajmuje dużo pracy i czasu i nie musi się wcale wiązać z rozrostem biurokracji i hamowaniem gospodarki. Zresztą to wszystko, o czym mówisz, w pierwszej kolejności pojawiło się właśnie w USA (tak, wiem że nie wszyscy są tam tolerancyjni, ale nigdzie nie jest tak, żeby byli wszyscy).

      Co do wojen – aktualnie za naszą miedzą dzieje się coś znacznie gorszego niż Wietnam, nawet jakaś rakieta już u nas spadła. Użycie broni atomowej wcale nie jest mniej realne niż w latach 60-tych. A mccarthyzm też istnieje, w dodatku sami go finansujemy kupując sobie smartfony słuchające nas 24/365 (to nie jest żaden wymysł, tylko fakt, którego nikt nie ukrywa).

      Podobnie trwałość czy prowadzenie ówczesnych samochodów – oczywiście że były gorsze niż dziś, ale to chyba normalne po 50 czy 70 latach rozwoju? W latach 60tych w Europie ludzie jeździli 2CV i Isettami, a bardzo wielu chodziło piechotą (nie mówiąc o reszcie świata, poza tymi dwoma wycinkami). Jednak postęp był nieprawdopodobnie szybki – a dziś codziennie dowiadujemy się, jakie modele aut znikają z rynku bez następcy, a ceny tych, co pozostały, są już 100% wyższe niż jeszcze ledwie kilka lat temu.

      Jeśli mówię o zazdrości, to chodzi właśnie o to – czyli trend. O to, że w wolnym kraju wszyscy, którzy chcieli pracować, byli przekonani, że jutro będzie tylko lepsze – i tak faktycznie było. A dziś, wybierając miejsce na kolejne wakacje, zastanawiam się, ile razy jeszcze w ogóle gdziekolwiek pojadę, zanim zostanie to zabronione, albo opodatkowane tak, że nie będzie na to stać nikogo nieposiadającego własnego odrzutowca (bo najdroższe samochody, małe samoloty i jachty do 5.000 ton są wyłączone z wszelkich zakazów i restrykcji). Względnie – zanim stracę robotę, bo branża, w której pracuję, zostanie uduszona, jak wiele innych przed nią. Czasy rozwoju nie wrócą, dopóki nie wróci taka wolność, jak w opisywanej epoce.

    • Nie chciałbym tu wprowadzać dyskusji politycznych, ale pewne punkty które przytoczył Daozi jako sygnały rozwoju ja widzę jednak inaczej. Zachodnioeuropejska (i nie tylko) tolerancja i wspieranie pewnych grup rasowych czy społecznych mnie na przykład skutecznie zniechęca do wypadów zagranicznych. Zwykłym obywatelom śrubę się przykręca, a pewnym grupom popuszcza i to zdecydowanie nie jest i nie będzie dobre dla rozwoju.
      Przedstawione na końcu grupy społeczne w USA teraz, w tym właśnie kraju z represjonowanych stały się sztucznie faworyzowane.

      Zaznaczam rzecz jasna, że walka o wyrównanie szans dla każdego jest dobra i konieczna, ale czemu musimy przesadzać w drugą stronę?

      Powtórzę też to co napisał już Szczepan – bardzo istotne są perspektywy na przyszłość. W 69’tym wierzyli że będzie tylko lepiej. Czy my teraz w to wierzymy?

      Pesymistycznie wyszło, więc zakończę zgodą z ostatnim zdaniem (choć niestety wstęp stanowiący jego tło jest skrajnie inny): ja też się cieszę, że żyję tu i teraz 🙂 .

  13. Dodge Charger R/T to jeden z najpiękniejszych muscle carów na świecie. 😍 Ogólnie amerykańska motoryzacja z lat 50 i 60 jest wspaniała. U mnie w Norwegii amcary są dość popularne wśród klasyków.