PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: VERDE MINERVA
Verde Minerva. To mi się podoba.
Verde Minerva to kolor lakieru Alfy-Romeo 166 Franka, którą w zeszłą niedzielę pojechaliśmy razem w góry. Podoba mi się z dwóch przyczyn. Po pierwsze – ciemna, głęboka zieleń metalizowanego lakieru, połączona z beżową skórą wnętrza, to jedno z moich ulubionych połączeń (tak właśnie skonfigurowany Mercedes “Pagoda” znajduje się na topie moich motoryzacyjnych marzeń). Po drugie natomiast chodzi o samą nazwę: Minerwa to rzymska bogini, o której w szkole mówi się niewiele, ale która u Rzymian pełniła rolę kluczową.
Minerwa – obok Jowisza i Junony – wchodziła w skład tzw. Trójcy Kapitolińskiej, czyli trojga najważniejszych bóstw. Jako jedyna z ferajny nie zajmowała się wojną, intrygami i zaspokajaniem własnych żądz, tylko rzemiosłem, sztuką i nauką. Jednym słowem – nie burzeniem i jątrzeniem, a pracą i budowaniem.
Imperium Rzymskie zwyczajowo uważamy głównie za potęgę militarną. To oczywiście prawda, że ono było agresywne i bez ogródek twierdziło, że ma zamiar panować nad całym światem, ale w tym względzie mało różniło się od innych państw, starożytnych i późniejszych. Różnica leżała gdzie indziej – w stworzeniu kultury, która skuteczniej od innych wykorzystywała ludzki potencjał, stymulując rozwój cywilizacji i dobrobytu. Długofalowy – trwający w zasadzie do dziś – sukces Rzymian wywodził się z wartości reprezentowanych nie przez Jowisza czy Marsa, a właśnie Minerwę.
To zabawne, że przeciętny uczeń, zapytany o rzymskie bóstwa, najpierw wymieni te straszne i brutalne. Minerwy czy czuwającej nad rolnikami Ceres już raczej nie. Sami wyznawcy mieli jednak inne priorytety: prości Rzymianie wojowniczych bóstw raczej się bali, ofiary składali im głównie ze strachu, zaś te konstruktywne czcili żarliwie i szczerze. To przecież od rolnictwa i rzemiosła zależał ich byt. Niestety, propagowane wzorce były inne: największe państwowe uroczystości odbywały się w świątyni władczego Jowisza, a i potem, gdy pogaństwo zanikło, przez całe stulecia pomniki budowano wodzom i bohaterom wojennym. Narzucany przez kolejne władze kult niszczycielskiej siły przysłonił niestety szacunek dla pracy, wiedzy i sztuki, z których bierze się nasz dobrobyt i szczęście. Jowisz i Mars wygrali z Minerwą i Ceres, nad czym powinniśmy ubolewać.
Nie mam pojęcia, dlaczego imię Minerwy Alfa-Romeo nadała właśnie barwie ciemnozielonej, ale bardzo pasuje mi zarówno ten kolor, jak i sama bogini.
Foto: praca własna
***
166-tka budzi we mnie wiele ciepłych skojarzeń. Alfa-Romeo to wspaniała marka, segment E należał przez lata do moich ulubionych, a przełom XX i XXI wieku był w motoryzacji piękny i optymistyczny. Pamiętam też odpowiedni rozdział mojej ulubionej książki Jeremy’ego Clarksona, pt. “Wiem, że masz duszę“. Bardzo podoba mi się koncepcja opisywania maszyn jako czegoś więcej niż zwykłych przedmiotów użytkowych, bo jakkolwiek same maszyny duszy oczywiście nie mają, to mamy ją my – a jako istoty duchowe wykazujemy szerszą percepcję i potrzeby głębsze od czystego pragmatyzmu. Szczególnie w przypadku tak emocjonujących maszyn jak samochody.
“Alfa-Romeo wyrusza na podbój Europy” – pisał rzymski dziennik “La Repubblica” we wrześniu 1998r., relacjonując madrycką premierę modelu 166. Artykuł opowiada o misji nowej, flagowej Alfy, jaką miało być… zgadliście: odzyskanie rzesz klientów straconych wcześniej na rzecz Niemców. “Samochody prestiżowe stanowią 9% europejskiego rynku, co przekłada się na 1,2 mln sztuk rocznie” – pisała “La Repubblica” dodając, że opłacalność projektu zapewniłby już roczny zbyt 40 tys. aut. Producent był bardziej optymistyczny i liczył na 52 tys. To 4,3% ówczesnego europejskiego tortu – czyli chyba niewygórowane oczekiwanie…?
Amerykański magazyn “Automotive News” pisał z kolei, że Alfa-Romeo zakończyła właśnie program odnowy gamy modelowej warty 7 bilionów lirów (istniała wtedy taka waluta). Sama 166-tka pochłonęła z tego 750 miliardów i miała zostać głównym motorem ofensywy eksportowej. “Alfa 156 sprzedaje się w 57 krajach i za granicą osiąga najlepsze wyniki w historii marki, a 166 będzie jeszcze lepsza” – emocjonował się ówczesny prezes Fiat Auto, Roberto Testore. “Alfa-Romeo pozostanie jednak produktem włoskim, wysyłanym na cały świat wyłącznie z Italii“. Optymizm zdawał się uzasadniony: model 156 w ciągu pierwszych 10 miesięcy po premierze zdobył aż 150 tys. zamówień, podnosząc produkcję marki o niebywałe 44% rok do roku. A 166 jeszcze nawet nie nadjechało…
“Jesteśmy świadomi podejmowanego ryzyka, ale też okazji tworzonych przez aktualną sytuację rynkową” – kończył wypowiedź Testore, nawiązując do kryzysu finansowego szalejącego wówczas po Azji, Rosji i wielu tzw. rynkach wschodzących. “Nasze zadanie nie będzie łatwe, jednak jego wykonanie sprawi nam wielką satysfakcję“.
Zaiste, włoska motoryzacja potrafi dawać satysfakcję. Wie o tym Adrian, znany w środowisku jako Garwanko – poprzedni właściciel Frankowej Alfy, który do niedawna posiadał aż trzy sztuki 166, w kolorach włoskiej flagi. Albo pizzy Margherity, jak kto woli.
***
Alfa 166 byłaby zadebiutowała dwa lata wcześniej, tylko decydenci mieli zbyt wielkie ambicje. Początkowo planowali zbudowanie bardziej dynamicznego klonu Lancii Kappy, ale mnożyli modyfikacje dotąd, aż z zakładanej wspólnej platformy pozostał tylko centralny fragment płyty podłogowej. W przednim zawieszeniu użyto wahaczy poprzecznych zamiast McPhersonów, w tylnym – układu wielodrążkowego w miejsce belki skrętnej. Rozstaw osi pozostał niezmieniony (2,7 metra), z tym że karoseria Alfy, z wymiarami 4.720 x 1.820 mm, była od Lancii o trzy centymetry dłuższa, ale też o jeden węższa.
Za design odpowiadał Walter de Silva – ówczesny szef stylistów marki, którego świeżo zaprezentowaną Alfą 156 zachwycał się wtedy cały świat. Model większy zachował zbliżony styl, choć przypominał też poprzednika, projektowaną przez Pininfarinę Alfę 164 i jawił się jako spokojniejszy, bardziej stonowany i elegancki. Krytykowano natomiast jego zbytnio wydłużony i obniżony przód oraz zbyt małe, słabo zaakcentowane reflektory.
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Foto: materiał producenta
Z dzisiejszej perspektywy ciekawie wyglądał wybór silników: do dyspozycji była tylko jedna benzynowa czterocylindrówka (2,0 Twin Spark z osławionym wariatorem, 155 KM, 187 Nm), za to aż trzy V6-tki: dwulitrowa z turbodoładowaniem (205 KM, głównie na rynek włoski), wolnossąca 2,5 24V (190 KM, 222 Nm) i 3,0 24V (226 KM, 275 Nm). Do tego dochodził pierwszy w świecie turbodiesel common-rail: pięciocylindrowy, 2,4-litrowy, zaadaptowany z Alfy 156. Rozwijając 136 KM był określany jako dynamiczny – we flagowym modelu sportowej marki, jeszcze w naszym stuleciu.
Diesel był oczywiście najwolniejszy, jednak teraz oznaczało to już nie mniej niż 202 km/h i 9,9 sekundy do setki, czyli poziom co prostszych aut sportowych (bazowy benzyniak zachował jeszcze niewielką przewagę – oferował 213 km/h i 9,6 sekundy). Trzylitrowe V6 – słynne Busso – pozwalało z kolei rozpędzić się do 243 km/h i przyspieszać do setki w 7,8 sekundy. Dynamika poszczególnych wersji w dużym stopniu się więc wyrównała, natomiast zużycie paliwa pozostało bardzo różne – od 6 litrów bezproblemowo osiągalnych w ekonomicznej jeździe turbodieslem, do nawet 20, które z łatwością połykało poganiane Busso. Poza tym – jak to zwykle u Włochów – automatyczne przekładnie były dostępne tylko z wybranymi silnikami, czytaj: benzynowymi V6. To mógł być problem, bo w segmencie E wszyscy klienci cenili komfort, a konkurencja z Niemiec oferowała automaty w każdej możliwej wersji (czasem nawet ograniczała dostępność skrzyń manualnych, ale to głównie w najdroższych specyfikacjach).
W 2000r. z oferty znikło dwulitrowe V6, pozostałe benzynowce odrobinę osłabły (do 150, 188 i 220 KM), za to diesel – przeciwnie, wzmocnił się do 140, a potem 150 KM. W 2003r. pojawiła się topowa, 3,2-litrowa V6-tka z modelu 156 GTA (240 KM) i czterozaworowy turbodiesel (osiągający kolejno 175, 180 i 185 KM). Potem kolejne wersje zaczęto wycofywać. Do końca produkcji, czyli czerwca 2007r., dotrwały tylko te najmocniejsze: benzynowe 3,2 i 185-konny diesel, przy czym ten ostatni dawał się już zamówić z automatyczną skrzynią.
W 2003r. restylizacji uległa przednia część nadwozia, dotąd uznawana za psującą sylwetkę: reflektory zostały powiększone, a linie wygładzone i zaokrąglone
Foto: Licencja CC
,W 1998r. Alfa-Romeo 166 kosztowała w Niemczech 52.500 DM za wersję Twin Spark, 68.300 za V6 Busso i 58.500 za turbodiesla. Mercedes chciał wtedy 56.925 za model W210 E200 (wyraźnie słabszy, bo 136-konny, za to większy), 68.080 za 204-konne E280 i 60.950 za E290 TURBODIESEL (129 KM i wtrysk bezpośredni, ale jeszcze nie common-rail). Z kolei BMW liczyło 58.200 DM za E39 520i (150 KM, jednak z sześciu cylindrów), 69.400 za 193-konne 528i i 60.800 za jedynego w gamie, 143-konnego turbodiesla 525 tds. Trochę tańszy był np. Citroën XM – od 46.803 DM za 132-konne 2,0 do 49.613 za 190-konne V6 (ewentualnie 53.460 za 129-konnego turbodiesla, z tym że on wciąż miał wtrysk pośredni).
Jak widać, Alfę 166 trudno było nazwać okazją cenową. Być może również dlatego jej sprzedaż nie spełniła oczekiwań: wyprodukowanie 99.987 egz. odpowiadało planowi mniej niż dwuletniemu, trwało natomiast lat prawie dziewięć. Wpisywało się też w ogólny, silnie spadkowy trend popularności nie-niemieckich aut prestiżowych – bo przecież poprzednik, model 164, znalazł 273 tys. nabywców, co producent uważał za porażkę.
Foto: materiał producenta
***
“Hej, jak tam Twoja nowa Alfa?” “Świetnie, właśnie ją do serwisu oddałem“. To nie jest żaden suchar, tylko autentyczny dialog Franka z kolegą. Rzeczywiście, jeszcze kilka dni przed naszą przejażdżką auto odwiedziło warsztat, ale tylko w celu uruchomienia klimatyzacji, która w wieku 23 lat ma prawo wymagać uwagi. Operacja się udała, klimatyzacja chłodzi (powiedziałbym nawet, że mrozi – ale podobno w dzisiejszym slangu oznacza to obciachowość, więc się powstrzymam).
Wiemy już, że to rocznik 2000 i kolor Verde Minerva z kremową skórą. Nie podawałem jeszcze tylko wersji silnikowej – to 2,4 JTD, czyli diesel z common-rail, pierwszy taki w historii indywidualnej motoryzacji. Czy ten motor pasuje w ogóle do Alfy? Wielu twierdzi, że absolutnie nie.
Foto: praca własna
Aha – ten egzemplarz testował już kiedyś Bassdriver, który przy innej okazji stwierdził, że włoskie limuzyny przez dłuższy czas starzały się znośnie, ale w pewnym momencie posunęły się skokowo. W tym przypadku – auta 23-letniego, z przebiegiem 337 tys. km – to jak najbardziej prawda, choć głównie wizualnie. Technika działa świetnie, bo egzemplarz miał szczęście do właścicieli: od 2010r., kiedy przybył nad Wisłę z Belgii, pozostaje w rękach pasjonatów marki, którzy potrafią o wszystko zadbać. Franek jest już piątym z nich.
Walter de Silva zrobił świetną robotę, łącząc styl swojej pomnikowej 156-tki ze 164-ką. Jego dzieło w typowo włoski sposób pokazuje swą klasę bez ostentacji i krzykliwości, bez patrzenia z góry i spychania innych z drogi.
Foto: praca własna
Małe światła faktycznie przeszkadzają, jeśli ktoś zwróci nam na nie uwagę – bez tego raczej nie rzucają się w oczy. Wyraźniej widać ząb czasu, w tym wypiaskowany przez lata lakier wokół scudetto i wyblakły znaczek firmowy. To oczywiście tylko kosmetyka, którą Franek zamierza się zająć.
Foto: praca własna
Mocno klinowata sylwetka jest echem lat 80-tych i projektowanego przez Pininfarinę poprzednika. Proporcje są tu znakomite, nie ma też kontrowersyjnej, “ukrytej” klamki ze 156 – najdroższy model Alfy-Romeo jest prawdziwą limuzyną i nie ma powodu się z tym kryć. Nadchodzący XXI wiek widać natomiast w całkowicie zintegrowanych i polakierowanych zderzakach, wyraźnym przetłoczeniu wzdłuż całego boku i dość małej powierzchni przeszklonej.
Foto: praca własna
Potężna bryła bagażnika i silnie pochylona szyba tylna pogarszają niestety widoczność – cofanie nie jest więc łatwe, zwłaszcza że zwrotność też nie powala. Ciekawostka: Alfa 166 jako pierwsza w branży dostała LEDowe kierunkowskazy tylne.
Foto: praca własna
Z tyłu mamy powtórkę z rowrywki: wyblakły znaczek, zmatowione lampy, wytarty lakier. To wszystko trochę rozczarowuje, jednak 23 lata to naprawdę szmat czasu, po którym karoserii należy się odrobina uwagi. Wszystko ma zostać poprawione – może oprócz gumowego placka na klapie, który jako pozostałość po antenie CB można uznać za świadectwo epoki.
Foto: praca własna
Bagażnik ma objętość 490 litrów – tylko 30 mniej niż w W210, chociaż wygląda skromniej. Co gorsza, kanapa w ogóle się nie składa (ma tylko otwór na narty). Mnie tyle by wystarczyło, również Bassdriver bezproblemowo zmieścił tu bas, ale nie da się ukryć, że wielu użytkowników wymaga czegoś więcej.
Foto: praca własna
Trochę miejsca zabierają zabudowany z boku akumulator i zmieniarka CD – naonczas ekskluzywny gadżet
Foto: praca własna
Z Alfą 166 miałem przyjemność poobcować dłużej, bo z Frankiem wybraliśmy się na mini-wycieczkę w góry. W jedną stronę jechałem jako pasażer, wracałem za kierownicą – i cały czas myślałem o felietonie Clarksona, który temu właśnie modelowi przypisywał posiadanie duszy. Dlaczego z całej, nieskończenie różnorodnej historii motoryzacji wybrał właśnie ten model?
On sam tłumaczy to w swoim stylu. “[Alfa 166] nie jest specjalnie szybka, przestronna, ekonomiczna ani bogato wyposażona, nie prowadzi się też wyjątkowo […] Jest ciągnięta przez przednie koła, […] co dobrze sprawdza się w małych hatchbackach, ale nie w dużych limuzynach“. Gdy rozważymy jeszcze utratę aż 56% wartości po zaledwie jednym roku eksploatacji (!!), “każdy, kto kupuje 166-tkę, przypomina liżącego szyby lokatora wariatkowa“. Mimo to – ciągnie Clarkson – on sam, gdyby szukał pojazdu tej klasy, nie wahałby się ani chwili. Wyłącznie z powodu Stylu.
Resztę jego tekstu wypełniają zachwyty nad wyglądem Alfy, porównania do supermodelek albo szczupłej dziewczyny w małej czarnej, która sączy espresso w kawiarnianym ogródku. Nie zabrakło też wizji auta stojącego przed malowniczym zamczyskiem w austriackich Alpach, gdzie właśnie odbywa się jakiś dyplomatyczny bankiet.
Coś w tym jest. Ten samochód nie przypomina stroju sportowego, tylko klasyczny włoski garnitur. Być może połączony z prostymi mokasynami bez skarpetek i niechlujnie zawiązanym krawatem, ale nienagannie skrojony i perfekcyjnie leżący na facecie, który niczego nikomu nie musi udowadniać. “Kto po raz pierwszy zobaczy 166-tkę, ma poczuć nieposkromione pragnienie przejażdżki” – deklarował główny konstruktor Alfy-Romeo, Paolo Massai. Jeśli naprawdę miał taki cel, to chyba go osiągnął.
Foto: Franciszek Stich
***
Supermodelki, alpejskie zamczyska, nieposkromione pragnienie przejażdżki… Tak, oni wszyscy pisali zapewne o Busso, w dodatku takim prosto z fabryki – bez wyblakłych znaczków i doraźnie łatanych dziur po antenach. Tymi detalami się jednak nie jeździ, zaś co do silnika…
Nikt inny jak Alfa-Romeo zaprezentował pierwszego osobowego diesla common-rail rozpoczynając szał, który w Europie Zachodniej trwał blisko dwadzieścia lat. We Francji czy wspominanej przez Clarksona Austrii rynkowy udział silników wysokoprężnych sięgał w pewnym momencie 80%, a segment E był jednym z liderów. Wtrysk common-rail miał zresztą służyć dokładnie temu: nauczeniu klekoczących motorów manier godnych flagowej Alfy-Romeo.
Tylny otwór drzwiowy jest odrobinę wąski, jak na konkurenta W210, miejsca też mogłoby być więcej. Marka z Arese nie celuje jednak w rynek taksówkarski, więc takie rzeczy wybacza się jej tak samo, jak brak składanej kanapy. Skórzane siedzenia są za to doskonale wyprofilowane i nie męczą nawet w dłuższej podróży.
Foto: praca własna
Foto: praca własna
Plastik wygląda przyzwoicie, a wstawka z jasnej skóry i specjalna poduszeczka na łokieć to mistrzostwo włoskiej sprezzatury (od dłuższego już czasu włoska policja wystawia mandaty za tzw. zimny łokieć, może to jest więc właściwe rozwiązanie…?)
Foto: praca własna
Podobnie wygląda całe wnętrze. Świetne połączenie kolorów i płynne linie, pełne gracji niczym ruchy weneckiego gondoliera przepływającego pod niskim mostkiem. Fotele – prawie sportowe, z ustawianiem… niby elektrycznym, ale tylko przy pochylaniu oparcia. Całą resztę załatwiamy już ręcznie. Nie bardzo wiadomo dlaczego, ale która piękna Włoszka nie ma żadnych dziwacznych sekretów…?
Foto: praca własna
Tu naprawdę chce się jechać. Nieważne, czy po krętej autostradzie wzdłuż klifów Ligurii, po serpentynach wiodących do najlepszych stacji narciarskich Dolomitów, czy nawet po uliczkach średniowiecznych miasteczek Toskanii (o ile tylko nie trzeba tam parkować, bo przez szybę zobaczymy niewiele, a czujników cofania brak). Odwrócona do kierowcy konsola z (niedużym jeszcze) ekranem, obszyta skórą, trójramienna kierownica, białe zegary – to wszystko tylko wzmaga “nieposkromione pragnienie przejażdżki“. Gdyby tylko nie te tworzywa…
Foto: praca własna
Albo inaczej: gdyby nie ten wiek. Te ciemne plastiki są twarde, jasne już nie, ale… Znawcy mówią, że po latach wyparowuje z nich jakiś ważny składnik, przez co całość ohydnie obłazi i staje się… lepka. To nie jest kwestia niemycia, tylko zwykłego starzenia. Franek ma już jednak odpowiedni plan zaradczy.
Foto: praca własna
Foto: praca własna
Małym zgrzytem jest pseudo-aluminium konsoli – na szczęście nie lepkie, ale ciut tandetne. Nie działa też podświetlenie ekranu, na szczęście zapasowa sztuka czeka tylko na założenie. Tak, 23-letnia włoszczyzna wymaga trochę uwagi. “Kobietom też trzeba kupować kwiatki, a czasami nawet biżuterię i zdziwienia nie ma, prawda?” – pisał Szczepan Twardoch w swym słynnym niegdyś ogłoszeniu sprzedaży Alfy-Romeo (tyle że 156 Sportwagon). Z kolei mikro-znaczek Alfy – naklejony zresztą do góry nogami – to radosna twórczość któregoś z poprzednich właścicieli (ja znam dwóch ostatnich i żaden się nie przyznaje).
Foto: praca własna
Wskaźniki są stylowe, a galeria kolorowych lampek pod nimi bardzo mi się kiedyś podobała – bo w momencie premiery 166 byłem jeszcze niepełnoletni i kolorowe lampki wciąż mnie cieszyły. Ciut gorzej z czytelnością szybkościomierza, bo skalę zrobili cokolwiek gęstą.
Foto: praca własna
Silnik odpalił, lampki zgasły. Tak, WSZYSTKIE…!! Pora więc zapalać światła, zapinać pasy i wyruszać!!
Foto: praca własna
***
Gdy Franek podjeżdżał zgarnąć nas z domu, usłyszałem go z daleka. Common-rail miał ponoć “zbliżyć kulturę pracy diesli do silników benzynowych“, ale z zewnątrz 2,4 JTD klekocze donośnie. Co innego, gdy już się wsiądzie: wyciszenie kabiny jest doskonałe, ze środka niełatwo więc poznać, jakie paliwo tankuje kierowca. Jasne, Busso byłoby pewnie gładsze, ale ogólnie jest cicho – we wnętrzu nawet przy prędkościach autostradowych słychać prawie wyłącznie wiatr. W dodatku całkiem umiarkowanie.
Jako pasażer mogłem podelektować się designem wnętrza, świetnie wyprofilowanym, multikonturowym fotelem, który docenia mój obolały kręgosłup i ciszą umożliwiającą spokojną rozmowę. To faktycznie limuzyna biznesmena czy dyplomaty – takiego, który ceni piękno, komfort i spokój. Klimatyzacja wiucha, radio muzykuje, a silnika prawie się nie zauważa – przynajmniej w czasie jazdy.
W niezauważaniu silnika pomagają bardzo długie przełożenia. Biegów jest sześć, przełączać trzeba je niestety samemu, ale w trasie robi się to naprawdę rzadko. I to mimo że na najwyższym 100 km/h odpowiada zaledwie 1.700 obrotom!! Egzemplarz dawno już przekroczył 300 tys. przebiegu, a mimo to na szóstce, bez żadnych wibracji, płynnie przyspiesza od 70 km/h, czyli jakichś 1.200 obrotów. Silnik ma zresztą “ciężarową” charakterystykę: umiarkowaną moc i duży moment, dostępny już od samego dołu. Maksymalne 305 Nm nie robi dziś wielkiego wrażenia, podobnie jak 1.800 obrotów, przy których jest osiągane, ale wtedy, ćwierć wieku temu, to były wartości z lekkich ciężarówek – a że Alfa waży tylko półtorej tony, pedał gazu wystarczy lekko muskać, utrzymując się na wysokich biegach. W ten sposób pojedziemy żwawo, czy to na ekspresówce, czy po górach. Próbowałem tu i tu – auto rozpędza się nie wiadomo kiedy, bez wychodzenia powyżej dwóch tysięcy.
Gdy wyjść mimo wszystko zechcemy, spotka nas pewien niedosyt, bo – jak to w turbodieslu – dół sprawia wrażenie wielkiej potęgi, która w miarę rozkręcania się cokolwiek słabnie. 166 nie jest jednak wyścigówką, tylko limuzyną dla dostojnych dżentelmenów, a diesel zdolny pojechać dwieście (przy mniej niż 3.500 obrotów!!) i łamiący pierwszą setkę poniżej dziesięciu sekund był w ubiegłym stuleciu zjawiskiem z pogranicza magii. Dziennikarze fascynowali się takimi silnikami i jak mantrę powtarzali metaforę “surfowania na fali momentu obrotowego“. Co zresztą i dziś dokładnie odpowiada odczuciom: do smażenia opon służą inne auta, ale łatwość szybkiej jazdy po ekspresówce, tudzież niewzruszonego wspinania się bez redukcji wzdłuż linii wyścigowej ścinającej górskie serpentyny, sprawiają wielką radość. Podobnie jak zużycie paliwa 6-9 litrów, naonczas bardziej pasujące do kompaktów i subkompaktów o głęboko dwucyfrowych mocach niż do limuzyny nie wstydzącej się pokazać na lewym pasie nielimitowanych Autobahnów.
Moc 136 KM też wydaje się dzisiaj śmieszna, przynajmniej w najdroższym modelu marki o sportowych tradycjach. Warto jednak pamiętać, że w tamtym czasie niemieckie diesle oferowały podobne parametry (wyraźnie lepszy był tylko 177-konny Mercedes E300 TURBODIESEL, ale on miał starego typu wtrysk pośredni, a kosztował i spalał znacznie więcej). Konie mechaniczne z powodzeniem zastępował wysoki moment obrotowy – 300 Nm nie osiągało wtedy każde benzynowe V6 – a dodatkową zaletą umiarkowanej mocy było maskowanie wad przedniego napędu, który przy 136 KM nie robi wielkiej różnicy. W każdym razie do wygodnego i bardzo sprawnego pokonywania dużych przebiegów taki silnik wydaje się doskonały: ma pięciocylindrową kulturę pracy, z kabiny prawie go nie słychać, elastycznością dorównuje V8-mkom, zaś jego apetyt nie przewyższa benzynowych półtoralitrówek (a olej napędowy był w tamtych latach sporo tańszy od benzyny). Z dzisiejszego punktu widzenia ciąg w wyższych obrotach mógłby być lepszy, ale 25 lat temu nikt nie oczekiwał tego po dieslowskich sedanach. W tamtych czaach Ktoś narzekający na 9,9 sekundy do setki zostałby uznany za niezrównoważonego.
Na koniec zostawiłem tym razem zawieszenie. Alfa-Romeo może pochwalić się zaawansowaną konstrukcją podwozia – zestrojonego zdecydowanie twardo, jak na lata 90-te, a równocześnie całkiem miękko w porównaniu np. do współczesnej Giulii, jeżdżącej niemal wyścigowo. Właśnie te dwa modele, którymi miałem okazję przejechać się w krótkim odstępie czasu, pięknie pokazują, jak bardzo zmieniła się motoryzacja w XXI wieku. 166-tka prowadzi się pewnie i przyjemnie, zarówno w łukach ekspresówki przy 120 km/h, jak w w ciasnych i podniszczonych serpentynach (które zresztą można spokojnie przejeżdżać na trójce, a czasem i czwórce!!). To jednak poziom spieszącego się adwokata w garniturze, a nie amatora track-dayów. Tak, 166 jest usportowioną limuzyną – ale po pierwsze, właśnie LIMUZYNĄ, nie hot-hatchem, a po drugie – ona wywodzi się z głębokich lat 90-tych, kiedy nikt jeszcze nie uważał, że każdy samochód każdego segmentu trzeba koniecznie testować na Północnej Pętli Nürburgringu i usztywniać go dotąd, dokąd nie pobije tam rekordu.
Z dzisiejszego punktu widzenia całkiem niesportowe są np. przełożenie kierownicy (“i tak szybsze niż w Kappie“ – dodaje Franek), długie skoki pedałów i drążka skrzyni biegów. Zmiana biegów została zresztą niedawno naprawiona: jeszcze Bassdriver narzekał, że ona pracuje gorzej niż w Żuku, ale to już na szczęście przeszłość. Mechanicy wysnuwali różne hipotezy i dopiero znajomy Franka – specjalista od włoszczyzny – orzekł, że to typowa przypadłość, wynikająca z puchnięcia pewnej plastikowej tulejki. Po jej spiłowaniu biegi wchodzą lekko i precyzyjnie, tyle że dźwignia, jako dość długa, ma spory skok.
Aha – z powodu niskiego prześwitu i długiego zwisu przedniego Alfą nietrudno dobić podwoziem o asfalt. To drugi testowany samochód, w którym udało mi się to zrobić (pierwsze było Ferrari 308). Po raz kolejny powtórzę, że pięknej Włoszce musimy czasem co nieco wybaczyć.
“Niektórzy mówią, że 166 ma zbyt długi nos i małe reflektory, ale to tak jakby wyrzucić z własnej sypialni Cindy Crawford, bo znaleźliśmy u niej pryszcza” – pisał Jeremy Clarkson. Od siebie dodam, że niesmak pozostawia też podniszczone wnętrze, lampy i znaczki, jednak to wszystko da się ogarnąć. Zresztą sama Cindy Crawford też ma już dziś 57 lat i otwarcie przyznaje się do korzystania z chirurgii plastycznej – choć niegdyś zarzekała się, że nigdy w życiu…
Foto: Adrian F. vel Garwanko
***
Verde Minerva. To mi się podoba.
Najbardziej rzymskie z rzymskich bóstw – stosunkowo najmniej shellenizowane, mimo późniejszego, wtórnego utożsamienia z Ateną – zajmowało się rzemiosłem, sztuką i nauką. Budowaniem, a nie niszczeniem. Zbroję – owszem, Minerwa nosiła, ale nie w celach napastniczych. Czujność, dbałość o formę i gotowość do ewentualnej obrony nie są przejawami agresji, tylko roztropności i długofalowego, strategicznego myślenia. Zawsze lepiej być silnym i zabezpieczonym, nawet jeśli nie ma się zamiaru nikogo atakować.
Alfa-Romeo – a zwłaszcza 166-tka – pasuje do tego schematu. To harmonijne połączenie rzemiosła, sztuki i nauki. Mocy też u niej dostatek, choć bez kipienia gniewem. To auto ma budzić “nieposkromione pragnienie PRZEJAŻDŻKI“, a nie prześcignięcia i zepchnięcia na pobocze każdego, kogo się napotka. Na widok Alfy-Romeo nikt z drogi nie ucieka, bo jakkolwiek Włosi też lubią zadawać szyku, a drogowe przepisy traktują dość dowolnie, to robią to z klasą i głową.
Rzymski lud Minerwę czcił chętniej i szczerzej niż Marsa i Jowisza. O ile lepszy byłby świat z takimi wartościami? Niestety, władza narzucała inne priorytety – aż w pewnym momencie Rzym zdobyli i złupili germańscy barbarzyńcy. Ostatecznie górą okazali się Odyn i Thor z jego tępym młotem. Czyżby historia motoryzacji powtarzała ten schemat…?
Buahaaa, podniesiona maska, buahaaa, ale obciach, buahaaa, było jak człowiek Passata kupić, buahaaa… 😉 😉 😉
Foto: Adrian F. vel Garwanko
Foto tytułowe: praca własna
Jeśli podobał Ci się artykuł – możesz rozważyć postawienie mi symbolicznej kawy (bez wpływu na dostępność treści bloga, przeszłych i przyszłych – one są i zawsze będą całkowicie darmowe i całkowicie niekomercyjne)
Szanowni Koledzy, chodzi Wam blik? Chciałem napoić spragnionego Szczepana dużą kawą i blik w ogóle mi nie chodzi. Aplikacja mieli i mieli i nie pojawia się żaden komunikat. O tej porze to rzadko są podejmowane prace konserwacyjne, to się robi o trzeciej w nocy.
Wprowadzony wczoraj nowy dowód osobisty też mi nie wchodzi, ani chybi ruskie majstrują coś w polskich internetach.
Ok, teraz działa, do 9:30 były jakieś pracę serwisowe.
166 to naprawdę wspaniały samochód, sam miałem takiego przedlifta z 2.0 V6 turbo, to był chyba mój ulubiony samochód, chyba nawet kiedyś umawialiśmy się na jakieś testy (166 i GTV) ale zanim do tego doszło to 166 już nie miałem a GTV rozbiłem :/
Co do wyglądu to mi się osobiście bardziej podoba przedlifta, ma swój styl, dziwny i specyficzny ale jednak, polift niby ładniejszy ale zrobił się taki generyczny (podobnie jak wszystkie inne alfy z tamtego okresu po liftingu).
Co do silnika to 2.0 turbo brzmi moim zdaniem najlepiej z całej gamy, bo bazowało jeszcze na busso 12v jego dźwięk jest całkiem inny niż 24v bardziej mechaniczny na wysokich obrotach przypominał mi jakieś włoskie wyścigowe silniki z lat 60tych. Jechało to bardzo fajnie, turbo dziura była ogromna ale skrzynia była tak zestopniowana że przy 60 kmh na 6 biegu snując się ledwo ponad 1000rpm można było zredukować nawet na pierwszy bieg żeby momentalnie wkręcić silnik w okolice 5-5.5 tysięcy. Wrażenie z ruszania było ospałe bo mega długa jedynka kończyła się na ponad 70kmh i nie za bardzo się lubiła z turbo dziurą bo turbina realnie budziła się do życia dopiero w okolicach 3000 obrotów.
Co do foteli to moja miała w pełni elektryczne podgrzewane, do tego były z prawdziwego grubego weluru najprzyjemniejsze co moze być w trasie.
Te pół elektryczne fotele to wersja podstawowa w bazowych silnikach, wydaje mi się że wszystkie mocniejsze miały już normalne elektryczne w standardzie.
Warto jeszcze wspomnieć o opcjonalnym zestawie audio, nazywało się to DSP i skladalo z dodatkowego wzmacniacza dwóch głośników basowych w tylnej półce i kompletnie innych głośników w drzwiach, myślę że to był jeden z najlepszych zestawów w tamtych latach, może miejsca ustępuje tylko Dynaudio z Volvo. Premium audio z BMW e39 czy Harman/Kardon z jaguara xj z tamtych lat(takim teraz jeżdżę na codzien) nie mają wogole podejścia do DSP. Wzmacniacz ten oferował pełny equalizer czy możliwość generowania opóźnień w głośnikach dzięki czemu można było przesuwać całą scenę, po ustawieniu dźwięku na fotel kierowcy naprawdę było wrażenie jakbyśmy stali w samym centrum źródła dźwięku.
A co do silnika 2.4 to też się mogę wypowiedzieć bo miałem wcześniej 156 z tym silnikiem, jak na tamte czasy to kultura pracy była genialna, dzwiek 5 cylindrów też nie do podrobienia, co ciekawe wersja 136 koni miała turbinę ze zmienna geometria, chyba też jako pierwsza lub jedna z pierwszych na rynku. Co ciekawe nie zarządzał tym żaden sterownik tylko bezpośrednio ciśnienie generowane przez turbo przestawialo łopatki. Jedyne do czego mogę się przyczepić to spalanie bo mi się nie udało zejść poniżej 10 litrów nigdy, no ale może to kwestia tego że miałem 18 lat i pierwszy samochód 😀
Dzięki za uzupełnienie!!
Redukcja z 6 na 1 to musi być fajne wrażenie 🙂
Co do diesla – zgadzam się całkowicie, że docenienie takich silników jest możliwe dopiero po przyjęciu perspektywy z epoki, kiedy diesel kojarzył się ze ślamazarną taksówką. Spalanie ponad 10 litrów w jakimkolwiek osobowym dieslu wymaga trochę samozaparcia, ale wiadomo, że dla chcącego nic trudnego 😉
etam trudno, Kadett combo 1.6D mi palił 10l ropy (gaz w sumie cały czas w podłodze żeby w ogóle przyśpieszać)
nowe berlingo 1.6hdi 13l w trasie (z gazem w podłodze ledwo 150 osiągał)
no c-15 paliła z 7l akurat 🙂
Xantia 1.9D ok 9l
jedynie jetta 1 1.6d nie pamiętam ile, bo ona rzadko kiedy odpalała (musiało być ciepło)
Może miałeś dziurawy bak? Bo 10 litrów do moje czołgowate W116 z pojemnością 3,0 spalało tylko w mieście przy -15 stopniach. W każdej innej sytuacji duuuuużo mniej.
Co do tej perspektywy epoki, to w 1998 weszło przecież E39 530D ze wspaniałym, prawie trzylitrowym M57. Z takim przeciwnikiem pięciocylindrowy JTD nie ma żadnych szans.
No tak, racja – 530d faktycznie weszło w 1998r. Tyle że ja dorwałem cennik z początku roku (z niego brałem cytowane ceny), dlatego tam było jeszcze tylko 525tds.
Jeśli o m57 mowa to chyba bardziej uczciwe jest porównanie z wersją 2,5 a nie 3,0. Co prawda 2.5 miała 163 konie ale wyszła dopiero w 2000r a wtedy JTD alfy generował już 150 więc różnica niewielka.
Cudowne auto, a ja głupi. Po dwóch stopięćdziesiątkachszóstkach przymierzałem się do kupna 166 chyba z pięć razy, ale zawsze coś mi nie pasowało, a to sprzęgło twardo chodzi, a to klimatyzacja nie działa, a to fotel za obszerny, i tak dalej, no i w rezultacie nie mam Alfy 166, bo jestem głupi ciul.
Ze starymi autami już tak jest (szczególnie tymi z Włoch, ale nie tylko). Jeśli szukasz ideału, to naszukasz się długo, a cena przyprawi o ból głowy. W każdym innym przypadku trzeba się zmagać z humorami techniki – a pół biedy, jeśli tylko z tym, bo znacznie gorsze są problemy blacharskie.
Dlatego teraz jako główne mam takie, które jest i wygodne, i nie korodujące, a równie stare. Ale cóż, nie jest to 166 :).
Ten samochód jest tak brzydki, że jak na niego patrzę to mnie oczy bolą. Nigdy nie zrozumiem co ludzi widzą w tych przednionapędowych alfach, auta nijakie, nudne i jeszcze słabo wykonane. To musi być jakaś odmiana syndromu sztokholmskiego, bo inaczej trudno to nazwać. W to jaki sposób zestarzała się konsola środkowa i dół deski jest wręcz ohydny, brzydził bym sie jeździć samochodem z czymś takim między fotelami. Jak prawdziwym włoskim garniturem można nazwać stare alfy. To te z ery fiata można porównać do masowo szytych w chinach ”włoskich” garniturów z metką włoskiej firmy. Bo jak inaczej nazwać samochód który jest nudnym sedanem klasy średniej z poprzecznie umieszczonym 5 cylindrowym dieslem, który udaje bycie wykwintna limuzyną…dziełem sztuki ?
Osobiście jeździłem 166 w tej konfiguracji i emocje za kółkiem mogę porównać do jazdy skodą superb, wiec absolutnie nie wiem gdzie jest ta włoska cząstka, do której piją fani tych aut ? Jak miłość do 164 mogę jeszcze zrozumieć, ponieważ dizajn auta jest ładny, a wersje przed liftowe mają naprawdę ładne środki, to miłości do 166 nie potrafię. Tak samo nie potrafię zrozumieć w jaki segment i konkretnie w które modele alfa celowała tym autem ? Bo na pewno nie w Mercedesy i BMW, które były tylnonapędowe i dużo lepiej wykonane, w audi….może trochę, ale tez nie do końca. Jedyną konkurencją którą ja widzę dla 166, to martwy w momencie jej premiery segment dużych sedanów od nieprestiżowych producentów, myślę tu o autach takich jak; ford scorpio, renault safrane, rover 800 czy peugeot 605/607. Wiec co by o 166 Clarkson nie mówił, był to przestarzały rynkowo model, skazany na porażkę w dniu premiery. Najsmutniejszy jednak jest fakt że alfa produkowała go do 2007 roku…Nie muszę pisać, iż przy autach takich jak początkowo kontrowersyjne bmw e60, czy lexus gs 3 gen wyglądała jak relikt dawno minionej epoki, niczym karykaturalne FWD cadillac’ki wprowadzone pod koniec lat 80 przy ls400.
O tym jak włosi na własne życzenie zrujnowali swój przemysł samochodowy mógłbym pisać godzinami, podobnie jak wielkiej trójce z Detroit…niby 2 koniec świata a schemat podobny. Owładnięci manią swojej nieomylności i wspaniałości, przestali zwracać uwagę na otaczający ich świat, a kiedy świat ich dopadł, myśleli iż magia znaczka zadziała i ich uratuje…Niestety sie tak nie stało. Paradoksalnie to sytuacja cadillaca i alfy jest bardzo podobna, kiedyś oba te znaczki znaczyły wiele, obecnie są bardziej mglistym wspomnieniem przeszłości i dawnej świetności. Obie marki na rynku przegrywają nawet z konkurencją z Azji, która 30 lat w ich segmencie nawet nie istniała. Myśląc alfa, w głowie pojawia sie nam wyidealizowany obraz zwinnego włoskiego coupe z 60/70tych, a nie kombi w dieslu. Myśląc cadillac pojawi sie wyidealizowany skrzydlak albo wielka dostojna limuzyna, a nie crossover lub mały przypominający vectrę c sedan. Niestety rzeczywistość nie jest idealna i te wydzielinowy przez nas obrazy ciężko w nią przeobrazić. Głodnemu i gorycz jest słodka, wiec idealizujemy to co mamy ze względu na pochodzenie, czy wytworzoną przez nas wizje świata. Bo cóż przy dzisiejszej globalizacji oznacza MADE IN GERMANY ? Czy cóż w latach 90tych oznaczał znaczek alfy ? Poza tym iż mamy odczynienia z generycznym tworem koncerny FIAT. Jeśli ta 166 miała by znaczek Kii czy innego nissana to nikt by nawet nie zwrócił na nią uwagi. Ostatnio idealizowanie i przypisywanie wyjątkowości generycznym korporacyjnym produktom staje sie modne, nie dotyczy to samej motoryzacji.
W motoryzacji staje się to częste z prostego powodu, auta zachodnie z przed ery księgowych i globalizacji mają najmniej 30 parę lat. Przez co są już zazwyczaj zbyt stare i drogie, by nimi jeździć codziennie po dziurawych solonych przez pół roku ulicach naszego kraju;)
Ale żeby nie kończyć tak pesymistycznie tego komentarza 😉 Nowa alfa giulia jest wspaniałym samochodem. Jest to 1 alfa od czasów milano w której widzę odrobinę tej włoskiej magii. Nie jest ona aż tak generyczna jak jej poprzednicy z ostatnich 20 paru lat. Czuć że jest w niej więcej emocji i serca niż korporacyjności i księgowych, co do tego nowego crossovera który będzie również dodgem nie mam tej pewności…ale coś jaką taką sprzedaż musi robić. Niestety 1 dobrym modelem, nie naprawi sie 20 ciemnych lat. Mam również nadzieje że stellantis nie pójdzie o krok dalej i nie połączy alfy z dodgem i skończy sie to na 1 crossoverze. Szkoda że VAG nie kupił alfy te prę lat temu, nie chodzi tu o to że zakończyło by to wojnę między alfiarzami i miłośnikami niemieckiej precyzji TM, tylko to wchłonięcie mogło by dać Włochom; wolną rękę, technologię a przede wszystkim fundusze na wypuszczanie dobrych aut, vag posiada już lamborghini i ducati i obie te marki raczej dalej są włoskie i mają sie bardzo dobrze.
Jak fajnie, że jest ktoś, kto ma odrębne zdanie 🙂 Już się odnoszę.
Co do urody – mnie Alfy de Silvy się podobają, mają w sobie urok.
Co do przedniego napędu – to oczywiście kwestia oszczędności, nieunikniona w markach spoza ścisłego kręgu premium, ale przy tym poziomie mocy różnicy to nie robi. Przy V6 3,0 być może by robiło (nie wiem, nie wypróbowałem), ale przy 136 KM naprawdę nie. I mówię to ja, który przez całe życie jeżdżę Mercedesami.
Co do starzenia się wnętrza – pełna zgoda. Te auta wyglądały ładnie przez jakieś 10 lat, potem niestety wnętrze robi się straszne. Jest spora społeczność fanów i pewne rzeczy da się wciąż ogarnąć, mimo niedostępności katalogowej (Franek zamierza to zrobić, już sporo fantów zgromadził). Ale zgadzam się, że to jest jakościowa wtopa, mimo że żaden producent na świecie nie przewiduje użytkowania auta przez 23 lata.
Co do ruinacji własnego przemysłu przez Włochów – ja widzę to raczej jako strategiczne wycofanie się z rynku, na którym nie było przyszłości. Rodzina Agnellich należała i należy do rządzących światem i oni być może wcześniej wiedzieli, że motoryzacja indywidualna będzie stopniowo zakazywana i że na tym rynku kokosów się już nie zrobi. Z dawnej potęgi Fiata nie zostało już nic, podczas gdy sami Agnelli pozostają jedną z najbogatszych i najbardziej wpływowych rodzin Europy. To nie jest przypadek, tylko celowa strategia.
A co do VAGa – Lamborghini może i zarabia, ale nie jest już dawno włoskie. To jest Audi z innym znaczkiem, nic więcej. Niestety. A to, że świat to kupuje – no cóż, Audi też kupuje. I płyty Zenka Martyniuka również. Ale żaden z tych produktów nie ma nic wspólnego z artyzmem i klasą.
Zasadniczo zgadzam się z krytyką- idzie mi głównie o stylistykę. Na włoskich samochodach się nie znam, byłem przekonany że to pojazd z początku lat 90. Ale 1998? Mam na myśli przód pojazdu i (zbyt) małe reflektory.
Niemiecka trójca oferowała wybór większy. Dwa nadwozia, jedna ośka czy 4, automat z tym i owym. W 164 było q4 a tu nie. Kombi by chyba wyszło świetnie ale też go zabrakło. Ja to osobiście wolal coś między przed a poliftem ale linia auta jest świetna. Możliwe, że auto też było za mało sportowe. Gdy kiedyś wzorem sportowego sedana była właśnie Alfa to w ówczesnych realiach ta drogą szło BMW a z tego co czytałem i oglądałem to 166 była łagodniejsza. Ależ oczywiście, że gdy pieniądzy będzie dużo więcej niż człowiek potrzebuje to się rozejrzy za jakimś busso (może turbo po strojeniu będzie mocniejsze niż 3.2? A na pewno lżejsze) w manualu.
Czemu turbo miałoby być lżejsze? To raczej ten sam blok.
@Hshan Jeżeli rzeczywiście ten sam to te same masy ale to Włosi to mogli jakieś kombinacje porobić. Trza usiąść i papier jakiś przestudiować.
Zgadzam się, że Niemcy dawali dużo lepszy wybór i dużo lepszą jakość (w pewnym momencie ona się popsuła, ale jak wiadomo, rynek zauważa to z opóźnieniem).
Alfa 166 jest zdecydowanie łagodna. Kiedyś takie auta się sprzedawały, od pewnego momentu już nie. A czy jako Alfa powinna być ostrzejsza? Ostrzejsza (i lżejsza) była na pewno 156. Klasyczne modele być może też, ale ciężko mi orzec bez organoleptycznego porównania. W każdym razie 166 nie miała być wyścigówką, tylko szybką limuzyną z bonusem w postaci stylu. I czymś takim właśnie była, tylko ciut zabrakło jakości, no i popytu na taką akurat niszę.
@SzK Jakość jak jakość. Rzadko kto trzyma swoje premium przez większość życia a nawet jeśli to wtedy te auta są doinwestowywane. Tak mi się wydaje. Ważniejszy będzie chyba jednak ten wybór lub drogą japońska czyli brak wyboru bo wszystko już jest (może sprzedaż jest jeszcze mniejsza ale idzie przyciąć na logistyce :D). Przypomniało mi się, że kiedyś grzebałem przy 156 i auto w organoleptycznym odczuciu nie jest rozpadające się tylko jakby niedopracowane. Nikt na niczym nie oszczędzał oprócz kontroli jakości.Skóra użyta na fotelach jest w mojej pamięci do dziś. Taka gruba i soczysta. Do tego drewniana kierownica i design wnętrza. Auto sprawiało wrażenie bardzo zmysłowego. Dodając do tego jego prowadzenie (chwalone ale wynikające z zawieszenia przy którym narzeka się na wytrzymałość) i silniki (ts ma opinię jakości jaka ma ale chwalą go za to jak już działa) wychodzi espresso na kolach. 166 z opisów wydaje się taka rozwodniona. Piękna ale bez ikry. Jak 156 mogła być wyrównana konkurencją do e46 (czy e36, nie pamiętam widełek produkcji) to 166? Dla Lancii właśnie, która była włoska odpowiedzią Mercedesa? Dla Audi najbardziej ale to właśnie tam idą ludzie, którzy nie wiedzą czego chcą. Możliwe, że spora grupa potencjalnych odbiorców 166 wybrała salon BMW, zwłaszcza gdy potrzebowali mocnego kombi w dieslu. Ciekawe jak wyglądały rankingi sprzedaży w samych Włoszech? Nie ukrywam, że AR jest bliska mojemu sercu więc pewnie temu człowiek tak rozgrzebuje ten temat. No zawiódł się człowiek na tych Włochach.
Przepraszam za złośliwość, ale: “Plastik wygląda przyzwoicie” to oksymoron 😛
Co do jakości… Moja 33-letnia Toyota wygląda drastycznie lepiej niż ta Alfa. I podejrzewam, że niektóre Mercedesy czy Audi z owego czasu (początek lat 90-tych) również. Co niestety sporo mówi o tym, jak bardzo spadła jakość wnętrz w samochodach. Oczywiście – kosztem większych mocy, lepszego wyposażenia, poprawy bezpieczeństwa czy mniejszego spalania, ale akurat wszystkie powyższe nie interesują mnie nijak. To pierwsze natomiast i owszem. No ale to subiektywna opinia.
Natomiast nie rozumiem jednej rzeczy: w teście Lexusa LS400 padło, że ten samochód odcina od drogi i nie jest autem dla automaniaka. To czemu ta nudna, z okropnie brzmiącym dieslem, awaryjna i koszmarna w środku Alfa, jest ciekawsza pod tym względem? Bo zrozumiałbym, gdyby stwierdzić, że oba te auta są może i na swój sposób komfortowe i ciekawe, ale mało emocjonujące. Natomiast 166, ze swoim nijakim designem i jakością… Rynek zresztą dość brutalnie zweryfikował ambicje jej twórców.
A zachwytów Clarksona nie rozumiałem wtedy, ani później, kiedy pisał o Alfie 159, która wprawdzie była zgrabniejsza niż 166, ale silnikowo i jakościowo…
Może w przypadku Busso byłoby lepiej, ale jakość wciąż pozostałaby bez zmian. I to nie po 23 latach, bo plastiki były tam od początku. W klasie E.
Od razu uprzedzam argument: “wtedy wszyscy takie plastiki robili”. Otóż nie, większość Toyot czy Hond jeszcze do circa 2001 r. wyglądała o wiele lepiej. Na pewno też BMW E39 (do 2003 r.). A 166 debiutowała w 1998 r., czyli konkurencja była zwyczajnie lepsza.
Design absolutnie nie jest nijaki. Po prostu nie jest wyścigowy, tylko spokojniejszy i elegancki. Wtedy nie wszyscy uważali, że każde auto na świecie musi być wyścigowe i tak też wyglądać.
Diesel wcale nie jest okropnie brzmiący jeśli siedzisz w środku. Jest głośny z zewnątrz, ale kierowca go z zewnątrz nie słucha. Z kabiny silnika praktycznie nie słychać, czy to przy 30, czy przy 130 km/h. Moment obrotowy ma potężny z samego dołu, jak jakieś amerykańskie V8, tyle że jak na dzisiejsze czasy nie jest najszybszy na drodze. Ale ćwierć wieku temu 9,9 do setki to było lepiej niż w większości sedanów na całym rynku, a to przecież nie jest auto wyścigowe, co jeszcze raz podkreślam. Jazda pod dużą górę na czwórce, 50-60 km/h, z solidnym przyspieszeniem na wyjściu z każdego zakrętu, bez redukcji, to też radość. A największa radość to prowadzenie – auto doskonale trzyma się drogi zachowując komfort. Prowadzenie to nie jest cecha łatwo skalowalna – że to auto dostaje 7 punktów na 10, tamto 5,76 a jeszcze inne 9,15. To trzeba poczuć i wybrać to, co komu odpowiada.
Tworzywa faktycznie po 23 latach wyglądają fatalnie, ale przez pierwsze 10 były bardzo ok. A japońskie auta z lat 90-tych – sorry, ale na odległość wyglądały w środku bardzo “plastikowo” – i mówię to ja, syn dealera Hondy, który nówki sztuki oglądał w salonie i nawet sporadycznie pokazywał je klientom. Dopiero upływ czasu pokazał, że japońskie wnętrza są dużo trwalsze, ale jako nowe wcale nie wyglądały na jakąś wysoką półkę.
Większość JPN z tamtych lat to doskonałe jakościowo auta. Ale ich design…nie mam pojęcia jak można mówić o 166: ” To czemu ta nudna, z okropnie brzmiącym dieslem, awaryjna i koszmarna w środku Alfa, jest ciekawsza pod tym względem?”
– ok, design rzecz gustu, ale Lex był nudny i nijaki nawet przy MB
– słyszałeś jak pracuje 5 cyl diesel JTD? Nie jest okropnie brzmiący, jak na diesla rzecz jasna 😉 choć AR z dieslem bym nie kupił. Żadnej.
– w środku jest piękna, jakość skór w AR to absolutny top, a wtopa z plastikami? Cóż – spójrz na VAG, który podobne tworzywa stosował i to wiele lat później. To się da wyczyścić i albo polakierować, albo wyflokować, albo założyć od polifta, który był brzydszy, ale miał lepsze plastixy.
Czemu można tak mówić, już tłumaczę: pamiętam debiut 156, ona wówczas robiła niesamowite wrażenie. A po 156 pojawiła się 166, taka jakby rozwodniona, ze swoim nieudanym przodem, malutkim i niezbyt pasującym do reszty sylwetki i rozmiarów. No i 156 była oryginalna, a 166 już po tej pierwszej nie.
Oczywiście, że LS był stosunkowo nudny; taki ergonomiczny i rzetelny, ale bez polotu, przy czym tak samo (nie wiem jak z ergonomią, bo nie użytkowałem) wygląda i 166. 164 czy 159 miały więcej “czegoś”. A 166, no po prostu była mdła.
Zwracam tu honor odnośnie brzmienia, bo z wnętrza może i go nie słychać. Z zewnątrz słyszałem i sześciocylindrowe diesle i pięcio i ośmio – brzmią jak “kartofle wsypywane do piwnicy” (jak pisał kiedyś Złomnik). No po prostu jak maszyna rolnicza, taki ich urok.
A to że VAG miał podobnie kiepskie plastiki… No tak, ale skoro dało się spokojnie zrobić i lepsze? Poza tym jak widziałem stare BMW czy Mercedesy (jasne, raptem kilka sztuk), to jednak tak tragicznie to tam nie wyglądało. No i rzeczone japończyki. Chociaż na pewno też nie wszystkie! Nie miałem kontaktu z np. Safrane czy choćby ówczesną Laguną, ani Peugeotem 605, ale 607, jeżeli się nie mylę, było znacznie lepsze pod tym względem od Alfy.
Natomiast owszem, też prawdą jest to, że w nowym czy kilkuletnim aucie słaba jakość wnętrza nie była AŻ tak bardzo widoczna. Wciąż jednak podkreślę, że przez pierwsze kilka lat produkcji owej Alfy, wnętrza konkurencji były zdecydowanie lepsze. A ktoś kto wówczas kupował limuzynę segmentu E zapewne często zwracał na to uwagę. W okolicach 2001 – 2003 nagle pojawiły się masowo plastiki, ale przez pierwsze kilka lat produkcji 166 tak nie było.
Nie jestem antyfanem Alfy, absolutnie. Natomiast akurat 166, przynajmniej pod względem stylistyki i wykonania, stanowi w mojej ocenie jeden ze słabszych modeli tej firmy. No chyba, że tak genialnie się prowadzi, że to wszystko wynagradza. Nie wiem, nie prowadziłem, może…
Stylistyka może się oczywiście podobać lub nie.
Ja Alfę-Romeo jako markę generalnie lubię, ale nie bezkrytycznie: wielu zachwyca się Brerą, a dla mnie do zwykły hatchback, mówię też zawsze że stara Giulia, ta z lat 60-tych, jest brzydka jak noc – i też niektórzy się w czoło pukają. Ale 156/166/159 uważam za piękne. Są dynamiczne, ale bez agresji (166 akurat faktycznie tej dynamiki ma najmniej). Nigdy nie nazwałbym ich generycznymi – generyczna to była np. ówczesna Thema i nawet do pewnego stopnia Kappa (Kappa coupe w ogóle wygląda strasznie nieproporcjonalnie – a to mój ulubiony segment i marka, którą też cenię, tak że ogólnie to moje osobiste rozczarowanie). Ale na pewno nie 166.
Dzień dobry. Co do 159. Posiadałem 159SW z dieslem 2,4. Co do silników to się zgadzam. Wybór był taki sobie i wg mnie w/w diesel był najlepszym z możliwych. Co do jakości to będę bronił jak Częstochowy. Wnętrze zarówno pod względem jakości, wyglądu i generalnego odbioru rewelacyjne. Śmiem stwierdzić, że moje obecne jeździdło (Volvo XC 60 z 2017r. I gen z..dieslem 2,4:-) jakościowo jest na tym samym albo troszkę gorszym poziomie a różnica wieku to było 11 lat. Pozdrawiam.
Co do jakości wnętrza, to niestety ale te jasne odcienie rzeczywiście się przecierały i wyglądały nieestetycznie, ciemniejsze plastiki w 166 wyglądają dużo lepiej, moja była z 1999r i jezdzilem nią jakoś do 2017r w tamtym czasie wnętrze trzymalo się świetnie i niczym nie ustępowało pod względem jakości BMW e39 z podobnych roczników, także ciężko mi się zgodzić z opinią że jakość jest słaba, tym bardziej że alfa korzystała z prawdziwych skór Poltrona Frau, klameczki były metalowe i wszystko trzymało się na miejscu, nawet nie trzeszczało zbytnio, może to kwestia egzemplarza ale ogólnie alfa postarała się z jakością w modelu 166 w porównaniu do mniejszych modeli.
Zaś co do prowadzenia to 166 prowadzi się cudownie, tylko że mało która ma dobre zawieszenie, a tylne zawieszenie w 166 nie wybacza oszczędności, tam wszystko musi być na tiptop, każdy najmniejszy luz powoduje pochylanie się kół, myszkowanie auta po drodze i ogólną rozlazłość, a że auta te kosztują 5 tysięcy to nic dziwnego że nikt nie chce inwestować drugi raz tyle żeby zrobić porządek z tyłem, są dostępne zamiennikowe tuleje z poliuretanu w miejsce oryginalnych pływających ale one się nie sprawdzają, są zbyt sztywne i powodują dziwne naprężenia w zawieszeniu co powoduje nieprzewidywalne zachowanie auta na nierównościach.
Zawsze byłem przekonany, że to auto jest starsze. O ile małe reflektory były detalem który zawsze rzucał się w oczy (charakterystycznym, choć umiarkowanie pięknym – tak jakby projektant tak zafiksował się na motywie maski przechodzącej w lampy, że nie zauważył że wygląda to średnio), to sama bryła jest… po prostu stara. Zdecydowanie starsza niż 156. Dobra dla modelu roku 1993, nie 1998. Rok później debiutował Peugeot 607, przy którym 166 wygląda jak auto generację starsze. Nie mówiąc już o tym co musiał czuć ktoś kto wszedł do salonu w 2005 roku, zobaczył 159, Brerę i stojące obok 166.
O tym też pisałem – że 166 miała być gotowa wcześniej, tylko długo dopracowywali podwozie.
Poza tym segment E nie musi być awangardowy. U Mercedesa przez całe dekady mówili, że “elegancja to pozostawanie o krok za modą” i nikt temu nie zaprzeczał, nikt też nie dziwił się skrzydlatym błotnikom W110 w 1968r. ani chromowanym zderzakom W123 w 1985 (wręcz odwrotnie – oburzenie wywołało przejście na plastik, który inni dawno już mieli). Dopiero niedawno wymagania zmieniły się i w tej kwestii.
Alfa to marka skazana na niepowodzenie. W momencie gdy Stellantisowi skończą się pieniądze to narka zostanie sprzedana chińczykom. Skończy jako producent ładnych elektycznych suvów.
Gdyby Fiat sprzedał Alfę grupie VAG to dziś byliby czymś więcej niż jest Cupra. Tylko pod zarządem VAG ta firma mogłaby produktować auta na jakie zasługuje. Tylko ten koncern miał technologię i możliwości. Dziś to powolna agonia i odliczanie do wygaszenia produkcji Gulii.
Niestety nie tylko Alfa-Romeo jest skazana na niepowodzenie. Nie chcę próbować snuć proroctw, bo jasnowidzem nie jestem, a w historii każdy prąd polityczny był i jest tymczasowy i zmienny – mam więc szczerą nadzieję, że i ten aktualny się odwróci. Ale dopóki się nie odwróci, nowych fajnych aut nie zobaczymy.
@SzK – Z ciekawości zapytam: sądzisz, że odwróci się prąd “anty-motoryzacyjny”? Że próby wyrugowania samochodów i coraz mniejsza ich dostępność (w Europie głównie) i elektryfikacja jakoś przeminą?
Osobiście przyznam, że brak mi takiego optymizmu niestety, ale jeżeli tak miało by być, to dlaczego? Czy osobom decyzyjnym może jakkolwiek zależeć na powrocie motoryzacji sprzed kilkunastu – kilkudziesięciu lat?
Upadł starożytny Egipt, Rzym, upadło imperium Dżyngis Chana, Święta Inkwizycja, III Rzesza i ZSRR. Upadły wszystkie imperia kolonialne. Upadł bank Barringa, General Motors i A. Andersen, z rynku telefonów znikła Nokia, a z fotograficznego Kodak. W Chinach za życia jednego pokolenia upadło cesarstwo, republika i Czang-Kaj-Szek, a za ChRL doktryny odwracały się kilkukrotnie, dosłownie co dekadę. Dlaczego z polityką antysamochodową miałoby być inaczej? To tylko trend polityczny, a one zmieniają się na zawołanie, z dnia na dzień. Nie wiem tylko, czy my akurat tego dożyjemy, ale niezmiennych rzeczy w polityce nie ma.
Bardzo dziękuję za ten wpis. Od dwóch miesięcy posiadam wymarzoną poprzedniczkę – 164 3.0 12v, a ze 166 miałem do czynienia gdy była całkowicie nowym wozem – w 2000 roku, wersja 2.5. Długo się wahałem czy nie kupić 166, jednak wygrał bardziej klasyczny (kanty!!!) klimat 164. 166 była jako nowy wóz obłędna – ja wtedy użytkowałem 125p, dla większości ludzi marzeniem był Lanos, czy Siena, a wozów klasy E, nowych właściwie na ulicach się nie spotykało. Już wtedy zakochałem się w Busso. Niestety tamta 166 marnie skończyła – tuż po serwisie w ASO…spaliła się.
Doskonale rozumiem, że to wozy pełne wkurzających wad, które pojawiają się po latach (na szczęście 164 nie ma tego syfoplastiku we wnętrzu), ale mają jakieś nieokreślone “coś”, za co ja je kocham, a inni nienawidzą. Poczuł to też Jeremiasz Clarkson. Zarówno 166 jak 164 mimo (jak na swoje czasy) mocnych V6 – nie prowokują do dynamicznej jazdy. To jest raczej takie prawdziwe GT w sedanie – na długie trasy, ale też weekendowe podróże po zapomnianych, bocznych drogach.
Ale…moja 164 mimo FWD bardzo przyjemnie śmiga po krętych drogach. Mam jeszcze bezpośrednie porównanie 164 ’94 vs W124 (miałem S124 ’95 220E). Te wozy są mimo oczywistych różnic trochę podobne. A głównym podobieństwem jest…taka trudna do określenia solidność. Co brzmi dość oczywiście w przypadku MB, ale jednak mocno nie, jeśli chodzi o AR. Po prostu oba pochodzą z fajnego okresu motoryzacji. No i dla mnie (podkreślam subiektywność opinii) 164 jeździ się o niebo przyjemniej od W124, który ma w sobie tą taksówkarską solidność i zupełny brak polotu. 164 była ostatnim projektem AR przed wchłonięciem firmy przez Fiata, 166 jest już “korpoproduktem”. Mimo tego, są to bardzo podobne wozy. Ale…obie duże Alfy polecam tylko fanom marki, fanom włoszczyzny, bo ktoś przyzwyczajony do wozów niemieckich – raczej ich nie pokocha. Ja za to nie umiem pokochać wozów niemieckich, choć W201 wspominam z nich najlepiej. O niebo lepiej niż S124. Tyle, że miłośnik niemieckich wozów zamówi sobie prawie każdą część…Miłośnik AR – cóż, prawdziwa sztuka wymaga poświęceń i dłuuuugich poszukiwań. Ot, charakterne, narowiste Włoszki, choć wolę określenie – Italianki 🙂
Końcówka lat 90 i przełom wieków to właśnie epoka wszędobylskich gumowanych plastików, praktycznie w każdej marce. Jako nowe były super – aksamitna, gumowana powierzchnia, odporna na zadrapania. Po latach staje się to niestabilne chemicznie, obłazi i klei się do rąk. Co gorsza, ta tendencja dotyczyła nie tylko samochodów, ale wielu produktów elektronicznych, np. myszki komputerowe czy telefony komórkowe, które po dwóch-trzech latach w wyjątkowo obleśny sposób kleiły się do dłoni. Najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że nie da się uciec od tych przypadłości. Nawet plastiki w ładnym stanie które jeszcze nie zaczęły się kleić – w końcu zaczną. Jedyne rozwiązanie to zdrapanie gumowanej powierzchni i polakierowanie farbą strukturalną lub zwykłą matową.
Co do samej 166 – zawsze mi się podobała. Duży, stonowany wóz z całkiem ładnym (w momencie gdy to auto było świeże) wnętrzem. Groteskowo małe reflektory zawsze były ciekawym znakiem rozpoznawczym tego modelu. Do tego pamiętna rola w “Chłopaki nie płaczą” 🙂
ja to zmywam terpentyną lub ew. benzyną ekstrakcyjną po prostu (terpentyna lepsza) 🙂 ale dość ciężko idzie, ale da się zmyć całkiem i wtedy jest plastik ok
Co do jakości wykonania wnętrza i awaryjności, to tak sobie myślę, że Alfa od początku do końca jest po prostu jak kobieta z tamtych regionów – w młodości zachwyca, ale istnieje spore ryzyko, że wraz z wiekiem zrobi się jędzowata i wyrosną jej wąsy 😉
Moim zdaniem awaryjnosc Alfy Romeo z tamtych lat to mit stworzony tylko przez pryzmat późnych silników TS 16v (które swoją drogą wobec dzisiejszych standardów nie byłyby wcale uważane za awaryjne). Silniki v6 całe życie potrafią spędzić na 7 tysiącach obrotów i nic się nie dzieje, diesle to JTD fiata uznawane za jedne z najlepszych wysokoprężnych silników tamtych lat. Zawieszenie Alf co prawda wymagało częstszego serwisu niż w innych markach ale coś za coś, to była skomplikowana konstrukcja która dawała nam swietne prowadzenie, a prawdę mówiąc nie psuło się to częściej niż wielowahacz z przodu w passacie B5, audi, czy tylne zawieszenie e39.
Zgodzę się co do korozji bo sam miałem 10 letnia 156 w której nie było już podłogi i to nie był jednostkowy przypadek, nadwozie zawsze wygląda w nich dobrze a podłogi nie ma, za to 166 była zadziwiająco dobrze zabezpieczona.
Myślę że o awaryjnosci tych aut najwięcej mają do powiedzenia Ci co nigdy nimi nie jeździli, ja w swojej karierze miałem 156 2.4, 166 2.0T, GTV 3.0 24v i 164 2.0 8v, dopiero teraz jak przesiadłem się na jaguara xj8 to zaczynam rozumieć co to awaryjnosc 😀
Problem z przednimi lampami to raczej ich kształt niż wielkość – górna krawędź opada na zewnątrz w dół co sprawia wrażenie smutku. Ale mi bardziej nie pasuje obrotomierz – w 156 była ciekawa deska z zegarami w osobnych tubach a tutaj mamy przycięty obrotomierz pasujący raczej do Mondeo kombi a nie sportowej limuzyny.
Gumowane plastiki zestarzaly się fatalnie… Jasne wnętrze na pewno robi przyjemniejsze, przestronniejsze wrażenie od matowej czerni, ale czy nie odbija się to wszystko w szybach pogarszając widoczność?
Zastanawia mnie jaki wpływ na wyniki sprzedaży miała jakość obsługi w salonach Alfy. Z gazet przełomu wieków pamiętam, że jakość obsługi w Lancii (czasy Thesis) były oceniane wyjątkowo nisko. Kiedy jakieś 10 lat temu odwiedzałem salony samochodowe to w przypadku Fiata było fatalnie (obsługa praktycznie nie istniała). Jakiś czas temu na DrivenToWrite narzekali, że salony Alfy w Irlandii dalej odstają (tam poszło o brak Alfy na umówiona jazdę probną).
Kolejna cegełkia do wyników sprzedaży to to, że dzisiaj nowe samochody mało kto kupuje a rata leasingu zależy od utraty wartości – tutaj legenda Alfy nie pomaga. Inna kwestia czy ta legenda wzięła się z faktycznej awaryjności czy raczej łatwości/trudności serwisu i dostępności części – tu przez wiele lat Mercedes i BMW stanowiły wzór, również dla dawno nie aktualnych modeli.
Co do Exor i Agnellich – nie wiem, czy z wyprzedzeniem potrafią przewidywać, w którą stronę pójdzie świat czy po prostu posiadanie wystarczająco grubego i zróżnicowanego portfela pozwala im zarabiać bez przejmowania się deficytowymi gałęziami biznesu.
No właśnie – deficytowe gałęzie przemysłu. A jeszcze w poprzednim pokoleniu branża motoryzacyjna była najbardziej dochodowa!! Płaciła najwyższe pensje i najwyższe dywidendy – jak dzisiaj IT. Z czegoś się ta nagła zmiana wzięła, prawda? I nie jest to bynajmniej spadek zapotrzebowania, bo wszyscy ciągle jeździmy samochodami…
Ja wiem czy taka nagła? Bankrutujących firm motoryzacyjnych przez całą historię trochę było, nawet dużych (Chrysler to chyba nawet kilka razy) a i Fiat podobno od lat 90 nie potrafił się ogarnąć i wyjsc na prostą – chociaż to jest opinia z irlandzkiego bloga, którą może warto by było zweryfikować.
Inna sprawa, że chyba największy skok jakościowy w motoryzacji to były lata 90 – na przełomie wieków okazało się, że samochód segmentu B czy nawet A daje spora szansę przetrwania kolizji bez większych obrażeń, silniki i karoserie z lat 90 są w stanie często wytrzymać kilkanaście lat i pół miliona km przebiegu bez większych problemów…
I kolejna rzecz – nie wierzę, że te wszystkie antysamochodowe przepisy przechodzą bez udziału motoryzacyjnego lobby, w całej znanej historii biznes i polityka się jakoś tak dziwnie przeplatają…
A konieczność wymiany całej floty na elektryki czy też ograniczenie możliwości sprzedaży (leasing i po 7-10 latach przemiał) biznesowi akurat pasują.
Do pewnego stopnia zmiany i nakazy wymieniania samochodów oczywiście pasują producentom, podobnie jak zasiłki pasują beneficjentom. Gorzej gdy idzie to dalej i zaczyna się ponoszenie długofalowych konsekwencji.
Dziś samochodami jeżdżą wszyscy, bo jeżdżący samochód kupuje się w młodości za 2000 zł i ustawia sobie całe życie z jego uwzględnieniem, a z biegiem czasu wymienia go na młodszy i w końcu na nowy. Ta możliwość już się kończy – przez to w Europie nawet połowa ludzi przed 30-tką aut w ogóle nie ma i nawet nie robi prawa jazdy. Czy to jest dobra perspektywa dla producentów?
Przesiadka na elektryki to powrót do czasów, kiedy na samochody stać było kilka procent ludzi – bo nowy kosztuje tyle co małe mieszkanie, a używany nie nadaje się do niczego. Bardzo wielu dzisiejszych kierowców zarabia miesięcznie mniej niż kosztuje sama amortyzacja elektryka, a jeszcze więcej nie ma go gdzie naładować.
Producenci świetnie to rozumieją. Wielu ich prezesów mówi o tym głośno (Stellantis, Toyota). Jedyni, jacy dzisiaj się rozwijają, to ci, którzy skupiają się na rynkach pozaeuropejskich, niewymuszających przesiadki.
sama Alfa jak dla mnie mało ciekawa, mi się ten styl nie podoba, zdecydowanie fajniejsza 164, choć jej przód też jest paskudny, ale bok i przede wszystkim tył świetny!
natomiast fajnie było się dowiedzieć o bogini Minervie, teraz już wiem, skąd imię dla Profesorki i opiekunki domu Gryffindoru 🙂 to też była mądra i sprawiedliwa Kobieta
Ale tu jest jeden ważny fakt, co do Minerwy – sowa. “Sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu, a nie o świcie”. Oznaczało to, że filozofia nie jest w stanie przewidywać przyszłych zdarzeń, a może jedynie służyć zrozumieniu tego, co już stało się faktem.
Niestety Harry’ego Pottera nie czytałem i nie widziałem. Będzie trzeba nadrobić, bo to jak Gwiezdne Wojny – nie wypada nie znać.
na prawdę polecam i to strasznie!! ale książki, nie filmy, filmy są kiepskie, może nie beznadziejne, ale nie oddają nawet 10% tego co się czuje czytając, jest to na prawdę mistrzostwo świata!
Miło było przeczytać historię rzymskiej bogini Minervy, ale niekoniecznie w odniesieniu do odcienia lakieru Alfy, bez zająknięcia się nawet, że tak właśnie nazywała się marka jednego z najbardziej ekskluzywnych europejskich samochodów produkowanych przed II w.ś. w Belgii. Jeszcze po wojnie podupadająca po niemieckiej okupacji firma ratowała się produkując na licencji Land Rovery Series One z „blaszaną”, a nie aluminiową karoserią dla belgijskiej armii, używane głównie w belgijskich koloniach w Afryce. Jeden taki blaszak z 1952 r. stoi u mnie w garażu.
A Alfa 166 jest dla mnie jednym z najnudniejszych projektów tej firmy. Rozciągnięta 156 z jamnikowatym przodem nie miała ani wyglądu dystyngowanej limuzyny, ani sportowego sznytu. I nie mam uprzedzeń do Alfy. Moja córka miała dwie choć mniejsze, lubiłem nimi jeździć, fajnie się prowadziły. Tylko ta blacha, cieńsza niż w puszkach do piwa (jedna -146, jako jedyna na parkingu ucierpiała od drobnego gradu zaliczając ponad 20 wgniotek, w drugiej -147 pogiął się próg na skutek otarcia o pryzmę śniegu na zakręcie.
Belgijska Minerva to oczywiście temat na osobny wpis, z Alfą-Romeo wiele wspólnego nie ma. A raczej w ogóle nic 🙂
Tak jak lakier Verde Minerva VR z rzymską boginią.
Lakier imieniem bogini nazwał akurat producent auta, nie ja.
A jeśli ktoś chce czytać tylko suche liczby i dane techniczne, to łatwiej będzie je znaleźć w Wikipedii albo innych stronach tego typu. Blogi są po to, żeby pogłębić temat, pobawić się nawiązaniami kulturowymi, osobistymi wspomnieniami i skojarzeniami. Minerwa wydała mi się dobrym punktem zaczepienia, bo limuzyny z lat 90-tych miały więcej wspólnego z rzemiosłem i sztuką niż z agresją, do jakiej przyzwyczaiły nas modele współczesne (przede wszystkim niemieckie, ale nie tylko, bo jak ostatnio pisałem, Alfa Giulia też poszła w tym kierunku).
Spotkałem kiedyś pod sklepem faceta w czarnej Alfie 166 i mówię mu, że jak będzie sprzedawał to niech da znać. A on na to: jeszcze Panu dopłacę. Jak mi zaczął wymieniać litanię usterek, wśród których co chwila powtarzały się wycieki i elektryka, to jakoś mój entuzjazm do tego wozu opadł.
Dużo krytyki w komentarzach to trzeba miłośnika marki żeby trochę 166’kę obronić 🙂 ale… też za wiele argumentów mieć nie będę.
Sam oglądałem tylko jedną 166 (poliftowa, z trzylitrowym Busso), ale nie przekonała mnie niczym szczególnym. Miałem już wtedy moją 156 od paru lat i szczerze nie widziałem aż takich różnic (może poza silnikiem, ale autem i tak nie jechałem, bo było zastawione innymi) żeby chociaż skłonić się w stronę zakupu.
Design rzecz gustu. Mi się podoba, trzyma proporcje, a to dla mnie najważniejsze. 159 dla porównania detale ma świetne, ale jako ogół mnie rozczarowała (linia boczna i układ deski rozdzielczej). W czasach premiery to wnętrze raczej nie odstawało. Ja porównuję do E39 i nie wiem co w tym niemieckim miało być lepszego, a na pewno jest nudniejsze. Jakość po wielu latach – tu niestety pełna zgoda z krytykującymi.
Zawieszenie jak każda Alfa z tego okresu. Trzeba się przejechać, żeby poczuć różnicę, a i ta wcale nie jest oczywista, to jakieś takie specyficzne wrażenie kontroli i wyczucia nawierzchni. Na pewno nie jest izolujące, a tego mogli oczekiwać klienci tego segmentu. Przede wszystkim jest jednak stosunkowo delikatne i dość kosztowne w utrzymaniu, a jak się tego nie robi to z dobrego wrażenia nici.
ale że nikt jeszcze nie napisał o “Chłopaki nie płaczą” ?