MODELOLOGIA STOSOWANA: EMBÉČKO

 

Nie będzie żadnym wielkim odkryciem, jeśli po raz kolejny powtórzę, że w dziedzinie motoryzacji Czesi wyprzedzali Polskę zawsze, i to o całe lata świetlne. Zabawę w automobilizm zaczęli już w XIX wieku, w czasach monarchii austro-węgierskiej stanowili jej najbardziej uprzemysłowioną część, a i po odzyskaniu niepodległości wciąż przewyższali gospodarczo niejeden kraj tradycyjnie rozumianego Zachodu. Nawet gdy przyszedł komunizm potrafili zachować własny przemysł samochodowy: wprawdzie pomógł im w tym sam towarzysz Stalin (który z całego bloku wschodniego do produkcji aut osobowych wyznaczył tylko NRD i Czechosłowację), ale dostać pozwolenie to jedno, a wykonać zadanie – to coś całkiem innego. Polska ostatecznie też uruchomiła fabrykę, i to już w 1951r., ale przez kolejne dekady uruchomiono u nas produkcję tylko jednego samochodu własnej konstrukcji, który to samochód aż wstyd zresztą wspominać.

W przypadku Czechów na uwagę zasługuje nie tylko własny przemysł motoryzacyjny, ale też szeroko pojęta kultura techniczna i samochodowa. W 1970r. w Czechosłowacji jeździło 57 aut osobowych na 1.000 mieszkańców (podczas gdy w NRD 67, w Polsce 15, w ZSRR tylko 6, a dla porównania – w Hiszpanii 70, w Japonii 84, we Francji i RFN po około 250, a w USA 550). Same liczby nie oddają jednak wszystkiego: za ważniejsze uważam to, że przed pojawieniem się Fiata 126p prywatny samochód był w Polsce czymś, czego nie uwzględniały nawet sondaże pt. “o czym marzysz?” albo “co uważasz za symbol życiowego sukcesu?” Za szczyt aspiracji uchodziła pralka, telewizor i motocykl. W tym samym czasie w Czechosłowacji samochody kupowało się bez żadnych państwowych “talonów”, “asygnat”, itp. – w dodatku za krajową walutę. Przez zdecydowaną większość historii CSRS dało się w ten sposób dostać nie tylko rodzime Škody, ale też modele importowane, czasem nawet z Zachodu!! (za korony sprzedawano np. Fiaty 600 i 131, Fordy Cortina, Austiny Allegro, różne modele Renault, Simki, a nawet Saaby 99). W przypadku produktów z RWPG ceny podawano podwójnie: cena “oficjalna” oznaczała długie, czasem kilkuletnie oczekiwanie, ale wyższa “wolnorynkowa” pozwalała odebrać wóz w kilka tygodni. W porównaniu do Polski Ludowej Czechosłowacja była więc niemalże Zachodem – poza tym, że za Trabanta albo “Malucha” płaciło się zarobek około 1,5-roczny, za podstawową Škodę dwuletni, za auta zachodnie – 3-6-letni, a za Tatrę 613 – nawet 10-letni (właśnie cena i koszty eksploatacji tłumaczą małą popularność czeskiej limuzyny, bo wbrew powtarzanym gdzieniegdzie mitom żadnych ograniczeń sprzedaży nie było).

Ta sytuacja odbiła się nawet na pop-kulturze: podczas gdy we wczesnych latach 60-tych nasza piosenkarka Karin Stanek w jednym ze swych przebojów wychwalała podróżowanie autostopem, natomiast Czech, Milan Chladil, śpiewał o… szacunku otaczającym pojazdy zabytkowe!! Już wtedy jeden z jego kawałków, pt. “Láska na kolech(“Miłość na kołach”), opowiadał o chłopaku marzącym, by do ślubu pojechać przedwojennym autem, którym jego dziadek woził za młodu babcię i które wciąż “chodzi jak zegarek“. Myślę, że porównanie tych dwóch piosenek (które przedstawiałem kiedyś TUTAJ) najdobitniej ukazuje przepaść dzielącą nasze kraje i skalę niewiedzy tych Polaków, którzy naśmiewają się z “kur na maskach”.

A teraz już czas na temat właściwy – czyli pierwszy tylnosilnikowy model Škody, zwany 1000 MB.

***

Jedno, w czym przemysł czechosłowacki przypominał polski, to tempo wdrażania nowych produktów: w przypadku Škody 1000 MB od podjęcia decyzji do uruchomienia sprzedaży minęło aż dziesięć lat.

Już w połowie lat 50-tych czescy konstruktorzy zauważyli, że europejskie samochody popularne stają się tańsze, oszczędniejsze, a równocześnie bardziej praktyczne. Pogodzenie tych wymogów wymagało zmniejszenia masy auta oraz rozmiarów mechanizmów, co stosunkowo najłatwiej było uzyskać budując nadwozie samonośne i skupiając cały zespół napędowy przy jednej osi.

W 1957r. inż Rudolf Vykoukal (twórca między innymi przedwojennej Jawy Minor) opracował prototyp Škoda 976: dwudrzwiowego sedana o rozstawie osi 2.250 mm i wymiarach 3.870 x 1.550 mm, z litrowym, 35-konnym silnikiem R4 OHV chłodzonym wodą, napędzającym koła przednie i dającym prędkość 110 km/h. Zakładowe czynniki polityczne popierały tę opcję, jednak na jej odrzuceniu zaważył pochodzący od jeszcze wyższych instancji nakaz ograniczania importu – tymczasem przegubów i innych elementów przedniego napędu czechosłowacki przemysł nie potrafił dostarczyć.

Foto: Z. Patera, https://auta5p.eu/

Foto: Z. Patera, https://auta5p.eu/

Foto: Z. Patera, https://auta5p.eu/

Alternatywna Škoda 977 miała silnik z tyłu: chodziło o również litrową, ale chłodzoną powietrzem jednostkę typu boxer, rozwijającą 31 KM. W drugiej wersji została ona zastąpiona rzędówką chłodzoną wodą, którą pochylono o 30 stopni w celu zmieszczenia w ciaśniejszej komorze silnikowej. Wymiary i osiągi były bardzo podobne. Tę konstrukcję popierał Motokov – państwowa centrala handlu zagranicznego odpowiedzialna za eksport samochodów na Zachód (świadoma sukcesów tylnonapędowych Volkswagenów, Renault i Fiatów).

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

Istniał też prototyp z napędem klasycznym – oznaczony 978 i odrobinę większy od pozostałych, ale też najdroższy i najbardziej przypominający aktualne naonczas modele. Ten czynnik przeważył – bo władza chciała sukcesu w postaci całkiem nowego auta, a nie faceliftingu Spartaka, i tylko dla takiego przełomu była skłonna wyłożyć środki na budowę nowej fabryki. A bez nowej, nowocześniejszej i efektywniejszej fabryki Czesi nie mieli szans na choćby teoretyczną konkurencyjność międzynarodową.

Foto: materiał producenta

Trzy prototypy i trzy zupełnie różne koncepcje. Od razu widać, że Czesi nie stosowali Drogi Toyoty – która zaleca między innymi to, żeby każdy projekt zacząć od analizy możliwych wariantów i nie żałować czasu na ich przedyskutowanie, a dopiero po wyborze jednego optymalnego – zrealizować go sprawnie, nie zmieniając już zdania. Ten problem nie znikł po wyborze rodzaju napędu: przykładowo, niejaki inżynier František Uhlíř opracował dla nowej Škody nowoczesny, litrowy silnik OHC z blokiem i głowicą wykonanymi jako ciśnieniowe odlewy aluminiowe. W tamtym czasie była to bardzo awangardowa technologia, unikatowa w skali całej Europy (od Czechów kupowały ją potem nawet firmy francuskie!!). Pozwoliła ona na na znaczne skrócenie procesu wytwórczego – np. rezygnację z wiercenia otworów na śruby, które znajdowały się już w odlewach i wystarczyło je nagwintować. W ten sam sposób odlewano aluminiowe obudowy skrzyń biegów.

Niestety, wczesne odlewy ciśnieniowe pękały, kłopotliwe okazało się też uszczelnienie zaworów. Konstruktorzy zrobili więc pół kroku wstecz, wracając do układu OHV i żeliwnej głowicy nałożonej na aluminiowy blok. To niecodzienne rozwiązanie też nie okazało się całkiem bezproblemowe. Innym wyzwaniem stała się sztywność samonośnego nadwozia: o ile wariant czterodrzwiowy z klasycznym słupkiem środkowym wypadał jeszcze akceptowalnie, to planowane wersje “dewizowe” – roadster i coupé – nie nadawały się do wdrożenia.

W 1961r. rozpoczęły się drogowe testy 50 prototypów, obejmujące pokonanie 1,6 mln km w każdym możliwym klimacie – od dalekiej północy ZSRR i krętych, górskich dróg Kaukazu po stepy Kazachstanu i pustynie Tunezji. Produkcja seryjna ruszyła w marcu 1964r., w zupełnie nowej fabryce zbudowanej na 80-hektarowym terenie nieopodal dotychczasowego zakładu w Mladej Boleslavi. Wyposażenie było bardzo nowoczesne – zakupiono je w szesnastu krajach, również zachodnich (np. tłoczniki karoseryjne dostarczyła francuska firma Chausson). Planowaną zdolność wytwórczą określono na 100 tys. samochodów rocznie przy pracy na trzy zmiany.

***

Zblokowanie napędu i samonośna karoseria Škody 1000 MB, jak nazwano nowy model (litery pochodziły od nazwy miasta-siedziby zakładów), faktycznie pozwoliły zmniejszyć masę własną – z 900 do 720 kg, przy zachowaniu identycznego rozstawu osi (2.400 mm) i nawet lekkim powiększeniu nadwozia w stosunku do Spartaka/Octavii (z 4.065 x 1.600 mm na 4.170 x 1.620 mm). Tyle że większa długość niekoniecznie przełożyła się na przestrzeń pasażerską, bo układ tylnonapędowy wymógł wydłużenie zarówno przedniej, jak i tylnej bryły nadwozia: pod tylną klapą trzeba było bowiem zmieścić cały zespół napędowy, a pod przednią – akceptowalny bagażnik, który pomniejszał układ kierowniczy i szerokie wnęki skręcanych kół przednich.

Embéčko – jak Czesi potocznie określali model – stylistycznie tkwiło jeszcze w latach 50-tych: w 1964r. pękate bryły, sterczące błotniki przednie, subtelnie skrzydlate błotniki tylne i duże ilości chromu zdecydowanie wychodziły już z mody (inne barokowe detale to lampki pozycyjne na tylnym słupku, tylna szyba zachodząca na boki, miejscowo ujemne pochylenie słupka oraz wlew paliwa ukryty pod chromowanym emblematem firmowym, na przednim prawym błotniku).

Foto: materiał producenta

Pierwszą serię 1000 MB łatwo poznać po “szerokim uśmiechu”, to jest grubej, chromowanej obwódce przedniego panelu, będącego równocześnie pokrywą koła zapasowego (odryglowywaną z wnętrza bagażnika). Owo koło – oraz 32-litrowy zbiornik paliwa – przeniesiono do przodu, by zrównoważyć ciężar wysuniętego do tyłu silnika. To jednak były tylko półśrodki, w dodatku mocno kompromisowe: z ich powodu bagażnik mieścił ledwie 220 litrów, a przyczepność przednich kół i podatność na boczny wiatr wypadały jako-tako tylko do około 70-80 km/h.

Foto: materiał producenta

Wzdłuż dachu i pokryw biegło wzmacniające przetłoczenie. Za cyrkulację powietrza w komorze silnika odpowiadały wloty w tylnych błotnikach i duży grill tylnego pasa. Długa bryła tylna pozwoliła wygospodarować za tylną kanapą kolejne 120 litrów miejsca na bagaż, z dodatkową zaletą w postaci dostępności podczas jazdy (większość internetowych źródeł podaje tylko łączną pojemność bagażnika 340 litrów – nie wspominając jednak, że chodzi o dwa osobne kufry).

Foto: materiał producenta

Zawieszenie wykorzystywało podwójne trapezowe wahacze z przodu i półosie wahliwe na wzdłużnych wahaczach z tyłu, z resorowaniem sprężynami. Hamulce pozostały bębnowe, bez wspomagania. Opony miały wymiar 155-14. W podwoziu znajdowało się 11 punktów smarowania (co każde 2.500 km).

Ostateczna forma silnika miała trzy łożyska główne, mokre tuleje cylindrowe i zasilanie pojedynczym gaźnikiem Jikov. Pojemność wynosiła 988 cm³, sprężanie – 8,3:1, moc maksymalna – 40 KM przy 4.650 obrotach, a moment obrotowy – 70 Nm przy 3.000.

Foto: Z. Patera, https://auta5p.eu/

Skrzynia miała oczywiście cztery biegi (co ciekawe, czwórka nie była biegiem bezpośrednim – przełożenie wynosiło 0,96). Wystarczało to do rozwinięcia 120 km/h, przyspieszania do 80-tki w 15, a do setki w 25 sekund, przy zużyciu paliwa 6-8 litrów na 100 km. Wśród samochodów z krajów RWPG Škoda tradycyjnie należała do najoszczędniejszych.

Producent miał poważne ambicje eksportowe – stąd reklamowe zdjęcia cykane np. w Paryżu

Foto: materiał producenta

***

Inżynier Zdeněk Patera – autor strony auta5p.eu, z której ogromnych zasobów często korzystam – pisze, że Škodą 1000 MB zdawał egzamin na prawo jazdy. Z perspektywy późniejszych doświadczeń Embéčko ocenił jako wyraźnie dynamiczniejsze od Octavii (z powodu niższej masy) i prowadzące się lepiej, jednak w pewnych warunkach zdradliwie nadsterowne. W zimie przydawała się dobra trakcja wynikająca z dociążenia tylnej osi, choć z drugiej strony lekki przód miał tendencję do uciekania na zewnątrz zakrętów, o ile nie załadowało się bagażnika. Jednym słowem – tylnosilnikowa klasyka.

W kwestii komfortu prowadzenia inż. Patera narzeka na zbyt dużą i cienką kierownicę (co jest jednak typowe dla epoki), pedały przesunięte w prawo i brak miejsca na lewą stopę obok pedału sprzęgła. Wnętrze urządzono skromnie, zwłaszcza w stosunku do bogato chromowanej karoserii, ale w tym segmencie wydaje się to na miejscu – inaczej niż np. w Tatrze 603, której późne wersje w tym względzie niewiele różnią się od Embéčka. Plusem były natomiast składane siedzenia: na przednich dało się spać, zaś położona tylna kanapa tworzyła dużą przestrzeń ładunkową.

Foto: Z. Patera, https://auta5p.eu/

Doświadczeni użytkownicy mówili o katastrofalnej korozji, nawet na tle epoki. W celu obniżenia masy 1000 MB wytwarzano z cienkich blach, a nadwozie obfitowało w zamknięte profile, zakamarki i łączenia, w których ruda zaraza szalała. Czasem zdarzało się, że po zdjęciu skorodowanego błotnika nie dało się założyć nowego – bo samo odkręcanie niszczyło podobnie zardzewiały szkielet. Z tego samego powodu słabo wypadało bezpieczeństwo bierne: podczas zderzenia nadwozie składało się jak harmonijka, a w strefie zgniotu znajdował się jeszcze zbiornik paliwa. To jednak refleksje współczesne – 60 lat temu takie przemyślenia były jeszcze obce konstruktorom (a przynajmniej większości z nich).

Kabina wersji standardowej i deluxe

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

W swoich czasach 1000 MB była chwalona za funkcjonalne nadwozie i wnętrze, komfort i dynamikę, natomiast krytykowana za własności jezdne i jakość wykonania. Mimo zainwestowania ogromnych środków w nowoczesną fabrykę auto trapiły choroby dziecięce, których nie udało się do końca usunąć. Czesi prześmiewczo tłumaczyli oznaczenie modelu jako tisíc malých bolestí, mówili też o Škodzie DoDo (Dodělej Doma, czyli “dokończ w domu” – co w Czechach oznacza majsterkowanie, jak nasze “zrób to sam”). Polacy podchwycili oczywiście hasło “Tysiąc Małych Błędów”, natomiast w NRD – gdzie wyeksportowano szczególnie dużo Embéček – przyjęło się określenie BMSR-Technik: oryginalnie oznaczało ono elitarną specjalność inżynierską, coś w stylu dzisiejszej automatyki i robotyki (Betriebsmess-, Steuerungs- und Regelungstechnik), natomiast w kontekście Škody – “Böhmisch-Mährischer SchnellRoster“, czyli “czesko-morawską (technikę) szybkordzewiejącą”.

Co do polskich podśmiechiwań warto dodać, że parametry Embéčka wyraźnie przewyższały Volkswagena – w zasadzie pod każdym względem. Oczywiście, konstrukcja czeska powstała dobre 25 lat później, ale produkowano ją równolegle z całkiem już dojrzałym “Garbusem” (co najmniej 1,2-litrowym). Zapewne dlatego zachodnioniemiecką cenę swego auta Czesi ustalili na aż 4.980 DM – ponad 500 drożej niż Volkswagen. Prasa w RFN określiła ją jako “pierwszą nowoczesną i konkurencyjną ofertę z bloku wschodniego“, równocześnie jednak zauważała, że np. takie Renault 8 miało tarczowe hamulce i pięć łożysk wału (tyle że kosztowało cały tysiąc marek więcej – to już wyszukałem sobie sam. Niemieckich porównań z Volkswagenem nie znalazłem natomiast nigdzie). W CSRS oficjalna cena wynosiła 46 tys. koron, czyli – w 1964r. – aż 57 pensji (relacje podane we wstępie odnosiły się do czasów 15 lat późniejszych). Partyjne talony dla zasłużonych funkcjonowały, ale nie były koniecznym warunkiem zakupu – obniżały tylko cenę o 10 tys. koron i poprawiały pozycję w kolejce.

***

W trakcie produkcji Embéčka miały miejsce trzy modernizacje.

Wyróżnikami serii pierwszej (kwiecień 1964-grudzień 1965) są wspomniane już “szeroki uśmiech”, przetłoczenie dachu, szeroka szyba tylna i półokrągła listwa wokół wlotów powietrza na błotnikach

Foto: sludgeulper, Licencja CC

Od początku 1966r. “uśmiech” nieco się zwęził, a wloty na błotnikach przyjęły kształt prostokątny. Pojawiły się lepiej wyposażone wersje de Luxe oraz MBG de Luxe (z dwoma gaźnikami, o mocy 52 KM i prędkości maksymalnej 130 km/h). We wrześniu 1967r. doszły boczne kierunkowskazy i liczne wzmocnienia konstrukcji: podłogi, mocowań tylnej osi i aluminiowego bloku silnika (który dopiero wtedy przestał pękać). Z tego powodu model przekwalifikowano z cztero- na pięciomiejscowy i podniesiono dopuszczalne obciążenie do 375 kg.

Foto: János Tamás, Licencja CC

W ostatnim roku produkcji (wrzesień 1968 – sierpień 1969) zmieniła się przednia pokrywa. Po raz drugi zubożono chromy (“uśmiech” na przednim panelu zastąpił plastikowy pasek), usunięto boczne lampki pozycyjne i uproszczono wystrój wnętrza. Dach stracił wzmacniające przetłoczenie, pogrubił się natomiast tylny słupek. To wszystko upodobniło Embéčka do przygotowywanego właśnie następcy, modelu S100. Wersję dwugaźnikową zastąpiła 1100 MB – z pojedynczym gaźnikiem, ale z cylindrami rozwierconymi o 4 mm, również rozwijająca 52 KM.

Foto: Ludek, Licencja CC

Dopiero pod koniec produkcji udało się opanować problemy jakościowe i poprawić sztywność nadwozia. Również w wersji dwudrzwiowej, oznaczonej MBX, a przez Czechów nazywanej tradycyjnie tudor. Weszło ono do produkcji z opóźnieniem, pod koniec 1966r., wyłącznie z mocniejszym silnikiem i wyposażeniem de Luxe. Przechodziło te same modernizacje co sedan.

Škoda 1000/1100 MBX miała wydłużone drzwi i dach typu hardtop, bez środkowego słupka, jednak – jak każde coupé z rozstawem osi sedana  – wyglądała ciut nieproporcjonalnie. Krytykowano też słabe własności jezdne wynikające z poważnie obniżonej sztywności nadwozia (to prace nad jej poprawą opóźniły wdrożenie do produkcji). Mimo to, MBX był chyba najszykowniejszym wozem z tej smutniejszej strony Żelaznej Kurtyny, obok dwudrzwiowych Wartburgów.

Foto: Z. Patera, https://auta5p.eu/

Foto: Z. Patera, https://auta5p.eu/

Foto: Z. Patera, https://auta5p.eu/

MBX kosztował 50.600 koron – tylko 10% więcej od sedana, mimo że karoseria wymagała ręcznego spawania w specjalnie zarezerwowanej hali fabrycznej. Auto zaprojektowano dla pozyskania dewiz, ale bez sukcesu – bo jeśli ktoś na Zachodzie chciał ładne coupé, nie rozważał raczej produktów ze Wschodu. To oraz małe moce wytwórcze ograniczyły produkcję do 2.517 egzemplarzy (które to egzemplarze szybko znikały z dróg. bo korozja znacznie szybciej eliminowała mniej sztywne dwudrzwiówki). Do dziś dotrwało około 50 sztuk, na które usilnie polują czescy kolekcjonerzy.

Jeśli hardtopowi brakowało sztywności, to co można powiedzieć o soft-topie? Taki prototyp też powstał, ale nie wszedł do produkcji, bo w czasie prób drogowych… złamał się na pół przy pokonywaniu przejazdu kolejowego. Na tym skończyła się jego kariera.

Foto: materiał producenta

Większe szanse miało kombi, które jednak też ostatecznie nie trafiło na rynek. Jego nadwozie się nie łamało, i choć cała idea przy układzie tylnosilnikowym wydaje się ekscentryczna, to w tamtym czasie była realizowana również na Zachodzie (żeby wspomnieć choćby Chevroleta Corvair, Volkswagena Typ 3, albo Autobianchi Giardinierę). Po złożeniu siedzeń długość przestrzeni ładunkowej wynosiła do 1,6 metra.

Wygląd prototypu udał się nieźle, a w celu obniżenia podłogi umieszczony z tyłu silnik został położony na boku, co dało autu ksywę Hajaja (to czeskie, dziecięce określenie kładzenia się do snu, coś jak nasze “lulu”). Testy wykazały dwa problemy: przy pustym przednim i załadowanym tylnym bagażniku prowadzenie stawało się bardzo niebezpieczne, a w letnich upałach silnik łatwo się przegrzewał. W połączeniu z utrudnioną obsługą (słaby dostęp do silnika) przesądziło to o porzuceniu projektu.

Foto: Z. Patera, https://auta5p.eu/

W latach 1964-69 powstało 443.141 egzemplarzy Škody 1000 MB i jej pochodnych – niektórzy mówią wręcz, że to był pierwszy czeski samochód produkowany prawdziwie masowo (wcześniejsze tradycje były przebogate, ale żaden starszy model nie zbliżył się nawet do takiego wyniku). Choćby z tego powodu auto zasługuje na uwagę – podobnie jak z uwagi na wyniki eksportu, który w 1965r. osiągnął aż 70% produkcji.

***

Żaden kraj RWPG nie miał możliwości dynamicznie rozwijać produkcji samochodów osobowych, jednak w tych warunkach Czesi radzili sobie zdecydowanie najlepiej. Lepiej nawet od Niemców, którzy do samego upadku Żelaznej Kurtyny praktycznie nie wyszli poza odziedziczoną technikę przedwojennych “Dekawek”. Škoda i Tatra nie tylko funkcjonowały i eksportowały, ale też regularnie przedstawiały nowe modele – może nie wybitne, ale praktyczne, oszczędne, relatywnie niezawodne i dobrze wykonane, a do tego oryginalne, zaprojektowane własnymi siłami, bez zagranicznych licencji ani ordynarnego kopiowania kogokolwiek. Jako jedyni (poza wczesnym Wartburgiem) potrafili też oferować wersje sportowe – z dwudrzwiowymi nadwoziami i wzmocnionymi silnikami. Chociaż czechosłowacki zamordyzm był zawsze silniejszy od naszego, ich sekretarze partii znajdowali środki na nowoczesne fabryki samochodów, wdrażanie nowych technologii i dekadenckie, dwudrzwiowe coupé. To nie tylko kwestia radzieckiego przyzwolenia, ale przede wszystkim tradycji kulturowych: tak jak Polakom komuniści nie odważyli się odebrać rolniczej ziemi i kościoła, tak Czechom (oraz Niemcom) musieli pozostawić kulturalne piwiarnie i jaką-taką motoryzację.

Na koniec pozwolę sobie jeszcze na krótkie wspomnienie osobiste. Dwadzieścia lat temu, w moich czasach studenckich, kawałek powierzchni w budynku mojego taty wynajmował ogromnie sympatyczny pan Maciej – właściciel znanego wtedy w okolicy serwisu Škody, z tradycjami sięgającymi lat 70-tych. To był prawdziwy fan marki, który w młodości startował amatorsko w rajdach modelami S100 i 110 (w warsztacie trzymał nawet na pamiątkę sportową, kielichową kierownicę z tamtych lat), i choć prywatnie jeździł Fabią 1,9 SDI, na każdym kroku podkreślał żal za “prawdziwą Škodą“, zniszczoną w pewnym momencie przez Volkswagena. Przyznaję szczerze, że wtedy mnie to bawiło – bo czeską markę stereotypowo kojarzyłem z kapelusznikami i “kurą na masce”. Nie mówiłem tego głośno, bo pana Maćka ogromnie lubiłem (z Anią zaprosiliśmy go nawet na nasze wesele, na które on specjalnie przyjechał 250 km, do Spały pod Tomaszowem Mazowieckim), ale dowcipkowanie nieraz mi się zdarzało.

Dopiero dzisiaj, lepiej znając historię marki od czasów austro-węgierskich po RWPG, rozumiem, o czym on mówił. W Polsce nigdy nie produkowaliśmy żadnego własnego samochodu osobowego poza efemerycznym CWS-em i pożałowania godną Syreną, a niejeden ciekawy prototyp został komisyjnie zniszczony tak, by przypadkiem nie pozostały jakieś relikwie. Tymczasem Czesi w tym samym czasie i pod tym samym (a raczej cięższym) reżimem politycznym wdrażali sportowe hardtop-coupé z ciśnieniowo odlewanymi, aluminiowymi kadłubami dwugaźnikowych silników, z wyczynowych Embéček wyciskali po 90 KM, a wcześniejsze Spartaki eksportowali nawet do USA. Nie, to nie były samochody wybitne, a co najwyżej przeciętne – ale były, samodzielnie konstruowane i funkcjonujące jakoś na rynku, również tym wolnym. Nie mówiąc o tym, jak Škoda poradziła sobie po 1990r., jakiego znalazła partnera i jak na tym wyszła, a co stało się równolegle z FSO.

Z panem Maćkiem już o tym nie pogadam – w 2012r. złośliwy nowotwór mocno przedwcześnie zabrał go z tego świata, w dosłownie kilka miesięcy. Od tego czasu nie stałem się takim fanem Škody, jakim był on, ale zgłębianie historii zmieniło mój pogląd na czeską markę, na jej wytwory i na ludzi, którzy się z nich nabijają.

 

Foto tytułowe i końcowe: materiał producenta

42 Comments on “MODELOLOGIA STOSOWANA: EMBÉČKO

  1. Miałem okazję jeździć trochę setką, którą po dziadku odziedziczył mój kolega. To w zasadzie 1000MB po liftingu, więc zapewne wrażenia są bardzo konwertowalne.

    W jeździe czuje się ogromną lekkość wozu. Przyzwyczajony do Wołgi którą wtedy jeździłem na co dzień, zaatakowałem wałek zwalniający trybem wołgowskim. Wyrżnąłem głową w dach (i to blaszany, podsufitka się ugięła).

    Pamiętam też, że auto było zaskakująco, przyjemnie dynamiczne, przynajmniej w zakresie ruchu miejskiego. Miało też tradycyjny problem tylkosilnikowców, to znaczy „co zrobić z lewą nogą?”. Wiadomo, jeździłem nią tylko po mieście, ale w dłuższej trasie musiałoby być to okropnie męczące.

    Z cech tylnosilnikowych, kierownica chodziła leciutko, ale na żwirowych drogach bardzo lubiła niespecjalnie na nią zareagować – dodanie gazu w trakcie brania ostrego zakrętu powodowało jazdę prosto. Jako osiemnastolatków, bardzo nas to bawiło.

    Przedni bagażnik był bardzo duży i wygodny. Przejechałem w nim około kilometra uliczkami osiedla i nie narzekałem na ciasnotę. Sporym minusem były jedynie kąty otwarcia klap – szczególnie klapa bagażnika otwierała się bardzo nisko, otwieranie jej dalej powodowałby jej wyginanie/gięcie zawiasów, brak ogranicznika.

    Ogólnie całe auto sprawiało bardzo delikatne wrażenie, takiej trochę blaszanej puszki na kołach. Taka chyba jednak specyfika dawnych aut popularnych – identyczne wrażenie miałem z Garbusa, brak było go natomiast w Warszawie, Wołdze czy autach amerykańskich.

    • Dawne auta były oczywiście dużo lżejsze. W tych niewielkich faktycznie czuć “filigranowość”. Nie zgodzę się tylko co do Volkswagena – w nim akurat tego odczucia nie miałem, bo tam siedzi się głęboko, a całość jest zbudowana dość solidnie.

      Co do samej Skody – nie jeździłem jeszcze żadną Skodą, w ogóle. Gdyby ktoś zechciał udostępnić – byłoby super. Oczywiście im starsza tym lepiej, ale za kultową u nas Favoritkę albo któreś 1,9 TDI też bym się nie obraził (bo 1,9 TDI też jeszcze nie ujeżdżałem, a jako Polak chyba powinienem chociaż raz spróbować 🙂 ).

      • O rany, naprawdę? Ja tak na szybko to z 10 sobie przypominam – mam na koncie Favorit (pierwsze auto, którym jechałem samodzielnie),100 sąsiada, 105 (policja zaskoczyła kolegę pod sklepem nocnym, szukał kogoś, kto odstawi auto do domu), Felicję 1.3 z gazem, Felicję 1.9D, Fabię I ze starym silnikiem skodowskim, Octavią II po lifcie z 1.8 TSI (ależ ona świetnie jeździła, dopóki nie stała się dwupaliwową), Roomsterem gdy dom wykańczaliśmy, Yeti 1.4 (planowaliśmy żonie kupić), Octavią III 1.0 i ostatnio Enyak’em (podstawowy silnik, ale największy aku).
        No i w dzieciństwie jakieś 200 metrów Liazem polewaczką po placu, na kolanach ojca, ale nie wiem czy to też się liczy 😉

      • Liaz polewaczka!! No oczywiście, że to się liczy. Ja na kolanach taty kręciłem tylko kierownicą w Ładzie 2103.

        Ale Skodą – fakt, nigdy żadną nie jechałem sam (105-tką sąsiada w dzieciństwie, ale tylko na tylnym siedzeniu, no i być może kiedyś jakąś taksówką, ale taksówek raczej nie zapamiętuję).

  2. Moja ulubiona Skoda i wraz z Favoritką chyba najważniejszy powojenny model tej marki. Zawsze zastanawiałem się czy nazwa 1000 Małych Błędów nie była czasem spowodowana naszą narodową zawiścią, bo wydaje mi się, że tych “błędów” nie było chyba znacząco więcej niż w innych autach produkowanych w tym samym czasie w demoludach a od zachodnich podobnej klasy też raczej zbytnio nie odstawała.
    A co do tej historii, że kabriolet się złamał podczas przejazdu przez tory i dlatego nie zdecydowano się wprowadzić go do produkcji, to przypomina mi się identyczna historia o prototypie Moskwicza 408 kabriolet i zastanawiam się czy nie jest to jakaś wspólna miejska legenda.
    Szczepanie jak zwykle olbrzymie wyrazy wdzięczności za czas i energię, które poświęcasz na prowadzenie tego bloga, artykuł naprawdę “zrobił mi dzień”.

  3. W kwestii technicznej czwartego biegu: pojęcie biegu bezpośredniego (jak też w konsekwencji nadbiegu w przypadku rozbudowania np. 4 biegowej skrzyni o bieg 5) odnieść można jedynie do konstrukcji z klasycznym układem napędowym (silnik z przodu napęd na tylną oś) dlatego ,że stosuje się tam trzywałkowe skrzynie biegów w których istnieje techniczna możliwość bezpośredniego połączenia wałka sprzęgłowego z wałkiem wyjściowym (napęd przekazywany jest wtedy bezpośrednio z silnika na wał napędowy (bez udziału kół zębatych – sprzęgnięte są współosiowe wałki sprzęgłowy i zdawczy) – przełożenie =1 (stąd nazwa bieg bezpośredni)
    W konstrukcjach gdzie silnik napędza tę samą oś przy której się znajduje mamy skrzynię biegów zblokowaną z przekładnią główną i mechanizmem różnicowym a sama skrzynia ma konstrukcję dwuwałkową i każdy bieg przenoszony jest zawsze za pośrednictwem pary kół zębatych – co prawda możliwe jest stosowanie przełożenia =1 ale zwykle wynosi ono inną zbliżoną do jednego wartość w odniesieniu do (zazwyczaj) 4 biegu. Z uwagi na to , że moment zawsze przekazują kola zębate nie stosuje się pojęcia biegu bezpośredniego.
    Na koniec ciekawostka w odniesieniu do skrzyń tylnonapędowych modeli skody : podczas montażu skrzyni trzeba uważać na ułożenie przekładni głównej – da się ją zamontować odwrotnie (lewa na prawą) czego efektem jest jeden bieg do przodu i cztery do tyłu 🙂 Jak widać koncepcja POKE-YOKE również była obca czeskim inżynierom (jak już nawiązujemy do Toyoty)

    • Skrzynia garbusa ma to samo. Fabrycznie odwrócone przełożenie plus zwolnice, ponownie zmieniające kierunek obrotów stosowano np. w VW buliku czy typ181 pierwszej serii. Analogiczna cechę mają skrzynie renault un1 i nowsze ich ewolucje, umozliwia to stosowanie ich w tylnosilnikowych samochodach. Obstawiam że Alpine i DMC tego używało.

    • Tak, znam różnicę między przekładniami z dwoma i trzema wałkami, ale jednak ogromna większość samochodów z tamtych lat miała przełożenie czwórki równe 1:1 (znanym mi wyjątkiem jest Syrena – też ze zblokowanym układem napędowym i też z nadbiegiem).

      • Przypomnę, bo kiedyś już o tym było (chyba Mav o tym pisał? ) – koła zębate dobiera się tak, aby jak najbardziej ograniczyć powtarzanie się zazębiania tych samych zębów aby zwiększyć trwałość (zużycie rozkłada się wtedy bardziej równomiernie) – więc w miarę możliwości unika się przełożeń 1:1, 1:2 itd.

        1000 MB nie kojarzę, ale 100 za młodego jeszcze widywałem. 100 mi się podobała i faktycznie sprawiała wrażenie delikatnej i filigranowej… chyba w sumie nawet w porównaniu do Malucha. Chętnie bym się taką przejechał.
        Jeszcze jedno wspomnienie że Skodą i początkami motoryzacji w internecie – poza wspomnianą korozją (na przełomie wieków zresztą traktowaną jako “średni problem”) znanymi problemami tylnosilnikowych Skód było przegrzewanie silnika i zmęczeniowe pękanie osi prowadzące do niepodległości i samostanowienia o wybranej drodze jednego z tylnych kół, najlepiej na łuku drogi… 😉

      • O urywaniu się kół nie słyszałem, ale o przegrzewaniu tak – sam pamiętam z lat 90-tych, że kiedy na drodze tworzyły się korki, na poboczach często stały Skody z podniesionymi obiema klapami. Pytałem o to ś.p. pana Maćka – mówił, że to skutek zakamienionych przewodów, które w Skodach biegły wzdłuż całego auta (silnik z tyłu, chłodnica z przodu). Kiedyś układy chłodzenia powszechnie zalewało się kranówką, bo Borygo było niedostępne, więc pewnie coś w tym jest. Ale też fakt, że w innych autach się to nie zdarzało, a kamień osadzał się zapewne we wszystkich samochodach.

  4. Jeździłem tak MB-iczką jak i “setką” i określenie 1000 małych błędów potwierdzam ale i też należy porównać to z innymi wehikułami jakie wtedy mieliśmy . Czyżby sławetna Warszawa była lepiej skonstruowana?? Nie wspomnę o Syrenie czy wielu innych jej współczesnych . Jedyną rzeczywiście uciążliwą wadą był bagażnik i bardzo słabe prowadzenie z racji złego wyważenia auta . Ale po włożeniu do bagażnika dwóch płytek chodnikowych prowadzenie stawało się znośne . Oczywiście rdza radziła sobie z Skodą bardzo dobrze – do tego stopnia że w jednej nawet spadł silnik na asfalt , bo wygniły mocowania :-))) . MB w pierwszej wersji zawsze mi się podobała i może kiedyś sobie sprawie ??? :-))
    Pozdrawiam i czekam na następny ciekawy wpis 🙂

      • Dziś ze Skody nikt się już nie śmieje, raczej jest pokazywana jako przykład doskonałego wykorzystania okazji. Za to w latach 70-tych zestawienie 125p vs 100, a potem Polonez vs 742, dawało jakieś tam powody do uśmiechu.

      • Co do okazji – podpisuję się wszystkimi kończynami. Czesi mieli trochę szczęścia, ale szczeście trzeba też umieć wykorzystać i oni zrobili to perfekcyjnie.

        Natomiast co do porównania FSO vs tylnosilnikowe Skody – to nie całkiem fair, bo nasze produkty były po pierwsze licencyjne (czyli w jakimś stopniu zachodnie, mimo spartaczonego wykonania), no i jednak sporo większe, ze znacznie większymi silnikami. Natomiast ich jakość bardzo odstawała od czeskiej, podobnie jak zużycie paliwa – a w warunkach RWPG i niedostępności wszystkiego było to dużo ważniejsze niż różnica w przyspieszeniu czy przestrzeni bagażowej. To oczywiście zawsze będzie kwestia indywidualnych preferencji, ale uważam, że w tamtych czasach Skoda była mądrzejszym wyborem, chociaż na pewno mniej pociągającym.

  5. Super artykuł. W mojej rodzinie było kilka Skód. Najbardziej zapamiętałem niebieską 1000MB wujka mojej mamy… no dobra. Znałem ją tylko z opowieści. Byłem za mały, żeby ją pamiętać ale… u Wujka w garażu zawsze było ciekawie. Oprócz Fiatów 125p i Polonezów trafiały się takie rarytasy jak Matra Simca Baghera, Opel Commodore Coupe czy Manta GSi. Jadowicie żółta. Śliczna, z czarnymi wstawkami. W domu mieliśmy S 100 L. Odbudowaną, bo o tej korozji co piszesz to była prawda. Pod poszyciami wszystko było zgniłe i trzeba było to odbudować. Tata do dziś wspomina jak tę setkę holowali ze znajomym traktorem, rozebraną do remontu, to bał się czy nie pęknie kabina na pół.
    Ostatecznie skończyło się na wyremontowaniu tego auta i polakierowaniu go autorenolakiem w oryginalny zielony kolor. Tak to wtedy było, że lakiery renowacyjne były dostępne pod auta u nas użytkowane. Bez dobierania jak teraz, tylko z puchy był najbardziej zbliżony.
    Skoda służyła bardzo długo aż do felernego zdarzenia w Mysłowicach a później tata kupił 105 do remontu. Tak właściwie to ta 105 już była kupiona do remontu, przed tym zdarzeniem. Opowiadałem Ci o tym jak byłeś u mnie. Była fabrycznie żółta ale polakierował ją, po remoncie, ten sam lakiernik, na czerwono. Lakier nazywał się Corsa.
    Niedługo się do Ciebie odezwę w sprawie radia bo nieco utknąłem w części magnetofonowej a chcę Ci oddać w pełni sprawne.
    Pozdrawiam serdecznie
    Marcin

    • ja renolakiem pomalowałem dużego Fiata (a konkretnie to ojciec kolegi – sprężarką), też był gotowy kolor “kość słoniowa indyjska?” pasował idealnie 🙂 w dekoralu się kupowało litrową puszkę za ok 30zł i starczała a nawet jeszcze zostawało na całe auto

  6. Ja szacunku do Skody i czeskiej historii motoryzacji nabrałem jeszcze w latach 90. Jako fan motorsportu obserwowałem zmagania fabrycznego zespołu rajdowego Skody czy to w mistrzostwach świata czy na naszych trasach. To było niejednokrotnie jak walka Dawid z Goliatem, mimo mizerii favoritki czy nawet felicji, kończona wielokrotnie spektakularnymi sukcesami, m.in. mistrzostwem świata w kategorii FWD. Zaś nazwiska: Stolfa, Triner czy Sibera zapadły mi w pamięć tak samo jak Sainz, Kankkunen, Makinen czy McRae.

    • Siberę pamiętam, podobnie jak Armina Schwarza, który na debiutanckim rajdzie Octavii WRC nie dojechał na rampę startową 🙂 (właśnie takie teksty rzucałem panu Maćkowi, a on odwdzięczał się historyjkami o rdzy w Mercedesach 🙂 )

      • ale w końcu podium Schwarz zaliczył i to nie byle gdzie, bo na Safari!

      • Czasy octavii, najpierw w specyfikacji kit-car, później WRC to juz inna liga, ale oni w sumie największe sukcesy w latach 90 zaliczali w favoritce. To mistrzostwo F2 zdobyli rywalizując z Oplem Astrą GSI czy z Clio Williamsem. Jasne, że mieli budzet na wszystkie rajdy i ciułali punkty, ale też wygrywali w klasie z 2 litrowymi NA , a w generalce kończyli w pierwszej 20 czy nawet raz chyba na 10 miejscu, gdzie fabrycznych zespołów wtedy było z 5 a N grupowych cosworthów czy lancerów całe zatrzęsienie i oni tym gażnikowym 1,3 OHV ganiali się z tym towarzystwem na OSach łojąc niektórym nieźle skórę.

    • O super sprawa, o tym nie wiedziałem. Ja z czeskim motosportem to tylko Tatrę i panów Lopraisa seniora i juniora kojarzę.

      • Junior od jakiegoś czasu Pragą jeździ (pełen prototyp z silnikiem Iveco). W tym roku, pod nieobecność Kamazów, miał realne szanse na zwycięstwo, jednak potrącił na trasie kibica, który niedługo potem zmarł na atak serca…

  7. Tak mi się skojarzyło w kwestii bezpieczeństwa biernego – Skoda przeprowadzała trochę później crashtesty wykorzystując do rozpędzania samochodów elektryczną rakietę parową o absolutnie niewymawialnej nazwie: https://driventowrite.com/2022/08/30/the-rocket-men-will-see-you-safe-in-but-three-weeks/

    Dwa, niezwiązane ze Skoda ale z testami zderzeniowymi – w publikacji du Bois o bezpieczeństwie biernym trafiłem na info, że Generał Silniki zaczął przeprowadzać crash testy już pod koniec lat 30 – że publikacje przeglądałem w pracy szukając czegoś innego nie miałem czasu poszperać, ktoś coś wie więcej?

    • No, GM zbudował w latach 20. cały kompleks testowy, na którym mogli m.in. bawić się w zderzanie i rozwalanie samochodów, wliczając crashtesty, rolki i inne tam wywrotki.

    • Citroen też pokazywał filmy o “pancernym” Traction Avant. Ale nie przekładało się na konstrukcję samochodów – bo a) wciąż panowało błędne założenie, że w czasie wypadku nadwozie ma się jak najmniej odkształcać, b) klienci byli zainteresowani zupełnie innymi sprawami.

      Jeszcze w latach 50-tych GM stosowało ramy typu X – sami tu dyskutowaliśmy, że one był krokiem wstecz w dziedzinie bezpieczeństwa, więc widać, że dla producenta to nie był priorytet. A Ford próbował sprzedawać opcjonalny “Lifeguard safety package” zawierający między innymi pasy bezpieczeństwa, inną kierownicę, klamki itp., ale jego popularność była znikoma.

      Bezpieczeństwem na drogach zainteresowano się pod koniec lat 60-tych (kiedy śmiertelność na drogach stała się katastrofalna), a pozytywne efekty przyszły z początkiem 70-tych. Wtedy żniwa wcześniejszych prac zbierały firmy, które pracowały nad bezpieczeństwem od dawna, niejako w ukryciu – przede wszystkim Volvo i Mercedes. Amerykanie oczywiście też wyciągnęli parę asów z rękawa, bo nagle okazało się to korzystne (ludzie zaczęli się bezpieczeństwem interesować).

  8. mój dobry kolega miał Skodę 105 i to w dodatku jakąś eksportową i ocynkowaną i ona w ogóle nie rdzewiała! kupił ją kiedyś za 100 czy 150zł 🙂 szła dużo lepiej od mojego Dużego Fiata i paliła przy tym połowę mniej benzyny!!! to było dla mnie coś niewiarygodnego, bo ona paliła mniej od malucha! oczywiście to sprawdziliśmy na naszej trasie testowej, na litrowej butelce paliwa po ruskim piwie
    z wad to miała zatarty układ kierowniczy, kierownicą się kręciło 2 rękami, tak samo jak w żuku
    i pamiętam ten zerowy moment obrotowy, mi prawie zawsze gasła przy ruszaniu, trzeba ją było gazować teraz porównując jak Hondę 😉 ale potem jechała żwawo

    co do 105tek to one ponoć miały wzmacnianą klatkę kabiny i przewidziane strefy zgniotu z przodu i z tyłu, a tak przynajmniej pisało w książcę “Sam naprawiam – Skoda 105”
    co do gotowania to 105-120 gotowały się jeszcze bardziej niż 1000MB i S100, tamte miały chłodnice przy silniku, to się w korkach nie gotowały co najwyżej przy ostrym butowaniu, natomiast późniejsze z chłodnicą z przodu przy butowaniu się nie gotowały za to na postoju zawsze, i to ich wielka zmora, bo po takich kilku razach wydmuchiwało UPG

    • Przyzwoity DF też paliłby znacznie mniej niż Twój i jechałby zupełnie inaczej. Ale fakt, że Skoda biła go na głowę ekonomią.

      • ale ta Skoda wcale przyzwoita też nie była, wiecznie wydmuchiwała UPG (nie wiedzieliśmy o tych podkładkach pod tuleje), wiecznie się gotowała, układ kierowniczy był tak zatarty że trzeba było 2 rękami kręcić kierownicą jak w żuku… itp
        a i tak zapalała z dotyku i paliła malutko

      • Dobra Skoda powinna palić w trasie 6 z hakiem (również w praktyce), DF teoretycznie koło 9, ale w praktyce zawsze było więcej. Co do osiągów – dane znajdziesz 2 5 sekund w Google. A jak jeździły te Wasze, to sam pamiętasz.

    • Ja miałem najpierw 125p potem poloneza i zaraz po nim rapida tak, że miałem dość dobre porównanie w krótkim okresie czasu. Skoda z tych 3 wydawała mi się najlepsza. Zarówno pod względem jakości jak i osiągów. Prowadzenie po umieszczeniu odważnika z przodu również nie odbiegało od produktów fso a jako, że były to czasy mojej młodości to wszystkie auta ostro dostawały po gazie. Pamietam, że duże wrażenie zrobiło na mnie przede wszystkim łatwe operowanie kierownica i pedałami natomiast na minus wybierak skrzyni w szkodzie bardzo mało precyzyjny. Zawieszenie również bardziej komfortowe w skodzie. Wykończenie wnętrza trochę gorsze niż w fso zwalcza wykładzina podłogi. W sumie to rapid jest chyba autem którego najbardziej bym chciał odkupić ze wszystkich które posiadałem.

    • Mialem Skode 105 i nie wiem jakim cudem ta Skoda mogla miec lepsza dynamike od Kredensa.Zaryzykuje stwierdzenie ze miala gorsza dynamike od malucha.Pozniej mialem 120GLS i tu juz bylo przyzwoicie.Potwierdzam odpadanie kol-mi zdarzylo sie to w kazdej z nich.Co do przegrzewania-tez zdarzylo sie to w obydwu skodovkach ale za kazdym razie winny byl termostat.Podobno ludzie wymieniali je na te od Zuka-ale nie wiem ile w tym prawdy.bardzo mile wspominam obydwie 742-do dzis pamietam te fajne klikniecia skrzyni biegow.Raz w zyciu bedac brzdacem jechalem 1000MB(z pogrzebu mojej babci nawiasem mowiac) i do dzis pamietam ten komfort jazdy na tylnym siedzeniu.Obydwie moje Skody gnily w szalonym tempie i nie bylo sensu cokolwiek robic w tym temacie.Poza tym byly raczej bezawaryjne mimo wielu lat i km na liczniku.

      • ta Skoda Kolegi jak się potem okazało miała silnik od 120stki, może dlatego tak chętnie wydmuchiwała te za małe uszczelki pod głowicą od 105 😉 i pewnie dla tego tak żwawo jeździła

        a koła to które odpadały? przednie czy tylnie? koledze nigdy nie odpadło, ale tak jak mówię, jego była jakaś “eksportowa”, ocynkowana i w ogóle porządna

        natomiast inny kolega miał 120stkę i tam u niego zgniła przednia belka zawieszenia tak całkowicie że się rozlazła i koło się wykrzywiło na bok, sprężyna jakoś bokiem wyszła ale jakoś tam delikatnie dojechał do domu, a belka była odkręcana więc wymienił na drugą

      • Odpadaly tylne kola poniewaz pekaly polosie napedowe.Bylo to spowodowane wadami fabrycznymi polosi-jedne wytrzymywale cale zycie auta a drugie padaly w bardzo nieoczekiwanych momentach.W 105 pekla mi polos przy 80kkm,w 120 licnik byl prawdopodobnie wymieniany wiec nie mam pojecia-ale mysle ze okolo 200kkm.W 120 raz odpadlo mi kolo z mojego glupiego bledu-otoz beben hamulcowy do ktorego bylo przykrecone kolo trzymal sie na polosi tylko zabezpieczony centralna sruba z zawleczka.Wymieniajac okladziny hamulcowe zalozylem stara zawleczke ktora ukruszyla mi sie czesciowo.Zlekcewazylem to i po kilku tygodniach w trakcie wiezienia zony na egzamin odpadlo kolo.Udalo sie zalozyc je samodzielnie ale poniewaz pozostal tylko hamulec reczny musialem zawrocic do domu jadac spacerowo bo jednak reczny nie byl jakims wybitnym osiagnieciem w 120.

      • hehehe to wychodzi na to że jednak dobrze wybrałem DFa 😉
        w DFie nigdy żadne koło nie odpadło, nie wydmuchiwał UPG, nie gotował się (bo był dorobiony ręczny włącznik wentylatora i wyjęty termostat)
        jak już zapalił to dojechał wszędzie (w sumie jak by mieć prawie nowy akumulator to pewnie by zawsze zapalił, ale jak ja miałem zawsze taki co to starczał na jakieś 5-10sek judłania no to nie zawsze), a na spalanie jak smok było LPG

  9. Kurde , przegapiłem taki temat 🙁 pięć tylno silnikowych skodziawek przerobiłem od małego szczyla gdy Tatko kupił setkę , potem ja kupiłem setkę plus trzy następczynie jedna 105 i dwie 120 , fajne wspomnienia fajne czasy , dużo doświadczenia technicznego człowiek zdobył na tym sprzęcie 🙂

  10. No dobra , może ktoś to jeszcze przeczyta po takim czasie;)
    Pierwsza skoda 100 bo to od niej się zaczęło w *78 r rocznik *73 kupiona od znajomego lekarza , nie pamiętam przebiegu ale coś około 100k, pamiętam za to że już miała zgnite błotniki przednie :), na drugi dzień po kupnie zaliczyła Berlin i dała radę . Była u nas w domu do *91r . Przez te lata buda rozpadła się dwa razy i miała dwie blacharki, jeden remont silnika trzy sprzęgła kilka sworzni zwrotnicy, raczej się nie przegrzewała ale była strasznie głośna. Moja setka ten sam rocznik jako pierwsze auto dla małolata w stanie “zrób to sam” bo nie pojeździsz no i zrobiłem znaczy mechanikę praktycznie całą od a-z z doprężonym na max silnikiem , który latał tylko na 98 bo na zwykłej benzynie dzwonił jak wściekły ale za to szedł jak wściekły, blachę z pomocą wujka lakier robił lakiernik , miała nawet elektryczne szyby , które same się potrafiły zamknąć i otworzyć , znaczy bez trzymania klikacza. 🙂
    Następnie 120 z bajerancko poszerzonymi felami i z podobnie bajerancko zapacykowanym dzwonem , później 105 ojca i moja druga 120 z ostatniej serii no i tutaj pokuszę się o kilka wniosków i obalę kilka mitów
    Samochód z poprawnym zawieszeniem i dobrymi oponami nawet na śliskim potrafił się prowadzić poprawnie i to bez przysłowiowych trylinek w bagażniku. Fakt zachowywał się specyficznie ale nie nieobliczalnie.
    W modelu 742 układ chłodzenia po modyfikacjach autorskich też dawał radę i nie było z nim problemów , trzeba było zmienić wirnik pompy wody na taki ze 130ki i termostat od favoritki a wyłącznik termiczny wentylatora od Poloneza po tym potrafiła mieć ogrzewanie mniej palić i gdy płyn chłodniczy miał odpowiedni procent płynu w wodzie a korek wlewu był sprawny to się nie przegrzewał silnik. Sprawdzone na trasie A4 Balice- zjazd Prądy (około 200 km) z licznikowym 160 na liczniku, przeżyła jak coś 😉
    Odpadające koła tylne , tak zdarzało się ale raczej nie samo z siebie a raczej przez kowalskie podejście mechaników do zdejmowania bębnów , które były osadzone na stożku półosi , po chamskim zbijaniu młotem robił się luz po osiowy i stukanie spowodowane przesuwaniem się półosi w łożysku powodowało oderwanie czopu razem z bębnem i kołem w promocji.
    Korozja , która była zmorą MB , setki i pierwszych 105 /120 gdzieś tak od *85 roku została trochę opanowana w fabryce i w tych rocznikach nie była już aż tak makabryczna choć niekonserwowane dodatkowo progi potrafiły się wysypać.
    Samochód ten jak na tamte czasy dawał dużo frajdy z jazdy po potrafił się bardzo fajnie prowadzić w poślizgu (na śniegu oczywiście bo pary brakowało) samym gazem a wersje sportowe od naszych południowych sąsiadów potrafiły narobić niezłego zamieszania na wyścigach i rajdach nie tylko lokalnych , jako młokos miałem okazję odwiedzić warsztat w CS w którym przygotowywano takie skody do mistrzostw CS , te samochody przy wersjach cywilnych to były “potwory” jak na swoje czasy .
    Rozpędziłem się trochę co do modeli ale praktycznie zawieszeniowo, konstrukcyjnie , mechanicznie to są samochody wywodzące się w prostej linii od 1000MB , zmieniono nadwozia ale też niezbyt głęboko jakieś drobne w sumie rzeczy w zawieszeniach ale układ napędowy można było przekładać jak się chciało i to pasowało od MB do ostatniej120 ki.

    Gdyby kogoś coś zaciekawiło dodatkowo to chętnie odpowiem 😉

    • No ja przeczytam zawsze, bo komentarze sortują mi się chronologicznie (na górze zawsze widzę ostatni, nieważne pod którym artykułem go napiszesz). Co do innych Czytelników – oni faktycznie musieliby tu specjalnie zaglądnąć, ale zawsze możesz zaprosić ich pod ostatnim wpisem, albo nawet pisać tam – na Automobilowni nikt nigdy nie krzyczy o offtopy, a ja sam ogromnie się cieszę, że ludzie chcą sobie pogaworzyć akurat tutaj, niezależnie od tematu. A jeśli to temat choćby luźno związany z którymkolwiek wpisem, to już w ogóle 🙂

      • Szczepan , ja wiem że Ty czytasz wszystko a ja tutaj ostatnimi czasy wpadam rzadko aczkolwiek co jakiś czas jestem i przeglądam zaległości a skodziawki to jak już napisałem moje dzieciństwo i młodość bo praktycznie dorastałem z nimi od 10 roku życia. Wpisy innych osób to również ciekawość jak oni odbierali te pojazdy gdy mieli z nimi do czynienia.

      • Oczywiście, dlatego zawsze usilnie zachęcam do dzielenia się wspomnieniami. Takie komentarze to sól ziemi każdego bloga 😀