PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: CIĘŻAROWO-ROZRYWKOWY VEHIKUŁ

 

To była sentymentalna przejażdżka, choć nie na tyle, żebym umieścić ją w serii STRUMIEŃ ŚWIADOMOŚCI. Mój tata – dealer Hondy od 1995r. – przed moją wyprowadzką z domu nie jeździł modelem CR-V, więc nie mogę powiedzieć, żeby to był jakiś powrót do szczenięcych lat. Ale pewne wspomnienia jak najbardziej wróciły, bo ówczesne Hondy – podobnie jak chyba wszystkie XX-wieczne marki aut – miały swój specyficzny wspólny charakter, więc coś tam we mnie drgnąć zdołało. CR-V nigdy nie stał pod naszym blokiem, stał jednak w firmie i na różnych wystawach, gdzie osobiście przedstawiałem go klientom, opowiadając z przejęciem o różnych bajerach i ficzerach. Dziś SUVy kompletnie mi się nie podobają, ale wtedy, jako nastolatek, traktowałem je bardziej jak przyrodniczą ciekawostkę i część niezmierzonego bogactwa automobilowej kultury. No i coś bardzo wypasionego: w 2000r. Honda CR-V kosztowała dokładnie 101.900 zł, czyli równowartość prawie ośmiu “Maluchów”, albo niecałych pięciu Polonezów.

***

W 2000r. produkowany wciąż jeszcze “Maluch” kosztował 12.900 zł, Seicento, Uno czy Polonez – 22-25 tys. Za Hondę Civic – czyli nowy “zachodni” kompakt, szczyt marzeń ówczesnej rodziny – wystarczyło zapłacić 48.900 (oczywiście, w tej klasie zdarzały się tańsze okazy, jak Astra Classic za 36.650). Jeśli komuś zachciało się premium, to Audi A3 albo Mercedes A były do kupienia od 32.000 niemieckich marek (wartych wtedy równe dwa złote), a nawet jeśli nie uznawał takich erzaców, to w granicach 100 tys. zł miał do wyboru wiele wersji A4 (również kombi i diesli), albo podstawowe BMW 3 i C-Klasę. Wyceniona na 101.900 zł Honda CR-V poruszała się w tych samych rewirach.

By lepiej zrozumieć, o jakich kwotach mówimy: metr kwadratowy mieszkania w dużym mieście wart był przeciętnie 2.200 złotych – co oznacza, że japoński SUV kosztował równowartość 46-metrowego lokalu w niezłym miejscu. Że co, nieruchomości zdążyły straszliwie podrożeć? W stosunku do pensji – niekoniecznie, bo w 2000r. średnio zarabiało się 1.900 zł. “Średnio” – czyli tyle miał mało kto. Na metr kwadratowy mieszkania pracowało się więc 5 tygodni, na “Malucha” prawie 7 miesięcy, na Poloneza rok, na Civica – ponad dwa lata, a na CR-Va (ewentualnie fajne Audi A4) – 4,5 roku. I to na porządnym stanowisku.

A jednak, jakichś amatorów CR-V znajdował. Bardzo sporadycznie – bo który XX-wieczny Polak przedłożyłby japońszczyznę nad nowe BMW czy Mercedesa? – ale zdarzało się. SUVy były wtedy wąską niszą dla ekscentryków: kojarzyły się raczej z potężnymi Jeepami Grand Cherokee albo Mitsubishi Pajero, wybieranymi przez autentycznych milionerów (o bardzo różnej zresztą proweniencji). Kompaktowych SUVów – wciąż jeszcze gdzieniegdzie nazywanych “gazikami” – rynek oferował niewiele.

Klienci interesujący się Hondą to byli w większości tzw. apacze (“w czym mogę panu pomóc?” “a pacze tak tyko…“), ale ci pozostali pytali głównie o tzw. “homologację”. To był taki skrót myślowy od “homologacji CIĘŻAROWEJ”, czyli urzędowego glejtu pozwalającego przedsiębiorcom odliczać VAT. “Homologacja” była warunkiem koniecznym podjęcia poważniejszych rozmów w temacie drogich aut. Niektórzy mówili też, że CR-V to “prawdziwa terenówka”, bo ma “dwa napędy”.

Rzeczone rozmowy prowadziłem rzadko, bo w firmie pomagałem tylko z doskoku – w czasie wystaw albo tzw. “dni otwartych”, czyli po prostu pracujących weekendów z jakimiś promocjami i zamawianymi specjalnie na tę okazję cukierkami w firmowych papierkach (ależ to była duma – cukierki z własnym logo!!). Wystawy odbywały się w hali Wisły, w Chemobudowie na Klimeckiego, a te najwcześniejsze, w połowie lat 90-tych – w prowizorycznych namiotach o szumnej nazwie Cracow Expo Center, stojących obok studia telewizyjnego na Nowohuckiej, gdzie dziś znajduje się centrum handlowe M1. Namioty stały niedługo, bo szybko zdmuchnęła je wichura, pozbawiając drugą metropolię Polski jej największego centrum wystawowego.

“Skalny ogródek” z CR-Vem to inwencja mojego taty. Koncepcja robiła furorę w czasach, kiedy hale ekspozycyjne wyglądały jak na załączonych obrazkach i uchodziły za prestiżowe, jeśli tylko nie były urządzone w brezentowych namiotach. Fotografie pochodzą z Chemobudowy, prawdopodobnie z 1998r., a wyeksponowany “na tle natury” CR-V występuje w najbardziej szałowym z dostępnych kolorów, zwanym Dakota Bronze. Ludzie patrzyli z wielkim podziwem. Taki był koloryt czasów pioniersko-partyzanckich, w których samochodowe wystawy robiły za atrakcję familijną i ekscytujący sposób spędzenia niedzieli – nawet dla ludzi, dla których jakikolwiek nowy samochód stanowił marzenie ściętej głowy.

Foto: archiwum rodzinne

Foto: archiwum rodzinne

***

Honda CR-V pojawiła się późno, bo producent długo nie wierzył w przyszłość cywilizowanych aut terenowych, za jakie w XX wieku uchodziły SUVy. Gdy jednak dziwaczny segment zaczął rosnąć (zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych), Honda postanowiła weń wejść, ale zaczęła ostrożnie – od podpisania z General Motors kontraktu na przemetkowywanie Opla Frontery na Hondę Passport (Passport to fajny sposób na trollowanie fanbojów marki, którzy z reguły nie znoszą aut niemieckich, a w szczególności VAGów i Opli, a o ich przemetkowywaniu na Hondy rzadko w ogóle wiedzą).

Jako produkt GM auto powstawało w latach 1991-98, na kilku kontynentach, pod wieloma markami: Opel Frontera w kontynentalnej Europie, Vauxhall Frontera w Wielkiej Brytanii, Holden Frontera w Australii, Isuzu Rodeo w USA, Isuzu Mu w Japonii oraz Isuzu Cameo w Tajlandii. Pomiędzy 1993-97r. doszło do tego logo Hondy.

Foto: public domain

Szefostwo Hondy nie wierzyło w SUVy, ale chyba szybko zmieniło zdanie, bo już na jesieni 1995r. na targach w Tokio światło dzienne ujrzał CR-V (nazwę tłumaczono jako Compact Recreational Vehicle). Model nie miał zbyt wielkich szans w swej ojczyźnie, bo z szerokością powyżej 1,7 metra wpadał w zaporowe stawki podatku drogowego. Konstruowano go jednak z myślą o rynkach zamorskich i… o rywalu w postaci Toyoty RAV4. Honda reprezentowała identyczną koncepcję, choć była całe 40 cm dłuższa, a więc i znacznie przestronniejsza.

CR-V wyglądał jak rasowe auto terenowe, jak zresztą wszystkie wczesne SUVy. Jego nadwozie było jednak samonośne, a technika bazowała na Civiku VI generacji, z poprzecznymi wahaczami z przodu i zaawansowanym układem wielodrążkowym z tyłu – nie miała więc wiele wspólnego z profesjonalnymi off-roaderami. Jedyny dostępny silnik – dwulitrowy, o mocy 128 KM – stanowił rozwierconą jednostkę Hondy Integra. Generowane przezeń 180 Nm przy 4.800 obrotach trafiało na koła przednie. To znaczy defaultowo na przednie – bo jeśli przednie traciły przyczepność, to pracująca przy nich pompa oleju automatycznie zaczynała się kręcić szybciej niż analogiczna pompa przy kołach tylnych, a to powodowało kumulację ciśnienia pomiędzy nimi i przekazanie części mocy do tyłu. System nazywał się Honda real time 4WD, co było odrobinę mylące, bo wraz z brakiem wajchy dołączającej tylny most sugerowało permanentny napęd 4×4, a to oczywiście nieprawda. Co ciekawe, na rynku polskim – w tamtym czasie bardzo wrażliwym na cenę –  układ 4×4 był seryjny, mimo że w USA występowała też tańsza wersja wyłącznie przednionapędowa. Nie wiem, skąd taka decyzja – widocznie u nas celowano w ludzi faktycznie widzących w CR-V terenówkę.

Terenówkę w CR-V ludzie naprawdę widzieli. Zwłaszcza odkąd obok niej pojawił się mniejszy HR-V: klienci – prawdziwi i oglądacze, bez różnicy – często mówili, że ten duży to autentyczny off-roader, a ten mały to pewnie tylko udaje. No cóż, “ten duży” też był jedynie SUVem, ale wizualny kontrast robił wrażenie.

Prześwit 200 mm, wysokość ponad 1,6 metra i koło zapasowe na tylnej klapie obiecywały wiele. A do tego jeszcze ten Dakota Bronze

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

***

Nie do wiary, że od tamtych czasów minęło ćwierć stulecia. Do dziś mam w głowie zapach wnętrz ówczesnych Hond, będący przede wszystkim zapachem nowości, sterylnie czystej i opakowanej folią (również z zewnątrz, bo CR-V przypływał aż z Japonii i był oklejony powłoką ochronną). Wtedy wydawało się, że te auta na zawsze zostaną nowe – zwłaszcza że ich niezawodność była świetnie znana, przynajmniej we wtajemniczonych kręgach.

Czas leci jednak nieubłaganie, a pierwszy CR-V, według starych reguł, mógłby się już łapać na żółte tablice. Gdy więc mój brat zakomunikował mi, że ma takie auto na stanie… Tak dokładnie, to zakomunikował, że ma egzemplarze wszystkich pięciu generacji na raz, co nie zdarza się często. Do przejażdżki wybrałem oczywiście ten najstarszy – z 1998r., sprowadzony niedawno z Włoch, z przebiegiem 316 tys. km. Tak stare Hondy rzadko goszczą w firmie, nie mogłem więc zmarnować okazji na sentymentalną podróż w czasy targów w Chemobudowie.

Jak każdy szanujący się SUV, CR-V wygląda potężnie, choć wielki wcale nie jest: na rozstawie osi identycznym z Civikiem (2.620 mm) zbudowano nadwozie większe o ledwie kilka cm (4.510 x 1.780 mm), za to oczywiście sporo wyższe (1.678 mm). Bojowy wygląd nadaje autu wysoki prześwit oraz masywne, nielakierowane zderzaki i listwy. Wrażenie wzmacniają akcesoria w rodzaju metalowych stopni do wsiadania (jak przed wojną, hehe!!) i dyskretnych rur pod tylnymi zderzakami.

Foto: praca własna

W dawnych czasach popularne były też tzw. rury na kangury, dziś już nielegalne (na zdjęciu – niegdysiejsze auto mojego brata, wtedy już paroletnie, z anty-VATowską kratką i znowuż stopniami do wsiadania)

Foto: archiwum rodzinne

Ten egzemplarz to wersja poliftowa, z innym pasem przednim i dużym znaczkiem H bez obwódki. Uwagę zwracają spryskiwacze reflektorów, relingi dachowe i naprawdę duże lusterka. W latach 90-tych nad wielkością lusterek pastwili się powszechnie samochodowi dziennikarze – w tym przypadku naprawdę nie mieliby powodu.

Foto: praca własna

Zarys sylwetki przypomina nieco Mercedesa ML. Koła nie są tak wielkie, jak można by się spodziewać (205/70 R15), natomiast powierzchnie przeszklone – wręcz odwrotnie. Całe szczęście, bo w tamtym czasie nie było jeszcze kamer cofania.

Foto: praca własna

Zderzaki i listwy ochronne są czarne (a raczej ciemnoszare, w naturalnym kolorze plastiku), ale klamki i lusterka już lakierowano. Męskiego sznytu dodaje zewnętrzne koło zapasowe i “surowe” szczegóły w rodzaju widocznych zawiasów piątych drzwi.

Foto: praca własna

Wysoko umieszczone lampy nie są zasłaniane przez koło i nie brudzą się (nie dotyczy wbudowanych w zderzak lamp przeciwmgielnych i cofania). Dostęp do bagażnika w starodawnym stylu: szyba otwiera się w górę, a dolna część drzwi w prawo, jak w lodówce (niestety, nie jest to zbyt wygodne przy parkowaniu wzdłuż prawego krawężnika). Z tej strony widać kilka otarć lakieru, nieuniknionych po 24 latach i 316 tys. km we Włoszech, rdzy jednak praktycznie brak. Hak holowniczy jest oczywiście zdejmowany: ze skrzynią manualną CR-V może pociągnąć półtorej tony, z automatem – 1,2.

Foto: praca własna

Tak to wygląda po otwarciu. Piknikowy stolik to nic innego jak podłoga bagażnika, leżąca normalnie pod dywanikiem, ze złożonymi nogami. Takie gadżety robiły wtedy wrażenie, choć szczerze wątpię, by klienci korzystali z nich intensywnie. Stolik był jednak przynajmniej seryjny – inaczej niż np. prysznic z pompką na 12V (!!), który występował w katalogu opcji z jakąś kompletnie abstrakcyjną ceną, bodajże 8.000 zł (przypominam, zarabiało się tysiąc z hakiem). Prysznica nie ma w przedstawianym egzemplarzu, w rodzinnej firmie też nie kupiła go ani jedna osoba, ale taki był właśnie klimat najwcześniejszych SUVów.

Foto: praca własna

Starej szkoły SUVy (nie myślałem, że kiedykolwiek użyję takiego sformułowania, serio) wyglądały bardziej rasowo i off-roadowo od dzisiejszych. Przynajmniej wizualnie obiecywały “wielką przygodę” i oferowały gadżety do “aktywnego spędzania wolnego czasu” (choć zwykle mało przydatne i bardzo drogie). A jak wyglądało ich wnętrze?

Kabina pierwszego CR-Va emocji nie wzbudza. Stylistycznie jest bardzo banalna, a od Hond stricte osobowych odróżnia się tylko nietypowym i niezbyt wygodnym kątem pochylenia kolumny kierowniczej. Osobnym tematem są użyte materiały: sprawiające wizualne i dotykowe wrażenie tandety, ale… nie wykazujące większych śladów zużycia po 24 latach i 316 tysiącach kilometrów. Po lakierze i zewnętrznych plastikach widać, że auto swoje przeszło, po wnętrzu – w żadnym wypadku.

Foto: praca własna

Dzięki wysokiemu nadwoziu wsiada się bardzo wygodnie (zwłaszcza przy problemach z kręgosłupem) i wygodnie sadowi dzieci w foteliku. Miejsca nie braknie nikomu, bo kanapa jest szeroka, jej siedzisko wysokie, podłoga całkiem płaska, a do sufitu daleko.

Foto: praca własna

Twarde i bardzo “plastikowe” materiały nie przystają do niegdysiejszej ceny modelu (odniesionej oczywiście do realiów Polski lat 90-tych, bo w USA CR-V był taniochą). Wtedy jednak, dziwnym trafem, nikt tego nie zauważał – pachnące nowością auto za “stary miliard” onieśmielało nawet z takimi drzwiami.

Foto: praca własna

Mimo tandetnego wyglądu kierownica, pedały czy przełączniki świetnie zniosły próbę czasu. Wciąż ładnie widać większość napisów, a guziczki klikają bez luzów, choć kilka elementów wyposażenia przestało już działać (cyfrowy zegarek jest martwy, prawe lusterko nie chodzi w pionie, a wskaźnik temperatury prawie się nie rusza – jak na 24 lata włoskiej eksploatacji to chyba nie tragedia).

Foto: praca własna

Kokpit jest funkcjonalny, z wieloma miejscami na drobiazgi i uchwytami na napoje pomiędzy fotelami – tyle że wygląda tanio, nawet jak na tamte lata. Wyposażenie jest kompletne: wspomaganie kierownicy, elektryczne szyby i lusterka, manualna klimatyzacja, ABS, dwie poduszki powietrzne, ciśnieniowe spryskiwacze reflektorów – w latach 90-tych trudno było chcieć więcej. Odrobinę smaczku odbiera tylko manualna skrzynia, bo automat miał w CR-V charakterystyczną dźwignię pod kierownicą, w stylu amerykańskim.

Foto: praca własna

Czar epoki wzmacnia radio Kenwooda ze zdejmowanym panelem, a moją nostalgię – dyskretny przycisk A/C, który w latach 90-tych pojawiał się tylko w nielicznych Hondach z polskich salonów. Jeszcze raz zwrócę uwagę na stan zachowania wnętrza i spasowania elementów, trzęsionych i tłuczonych od 24 lat.

Foto: praca własna

Wskaźniki i kontrolki są czytelne, choć pomarańczowe skale chyba niepotrzebne (w przypadku obrotomierza praktycznie nie widać czerwonego pola, zaczynającego się od 6.250, choć w dobie elektronicznego odcinania wtrysku nie ma to wielkiego znaczenia).

Foto: praca własna

Tak wygląda to po ciemku. Okrągły stan licznika zauważyłem dopiero pisząc artykuł 🙂

Foto: praca własna

***

Wsiadając do Hondy z lat 90-tych uśmiechnąłem się odruchowo, chociaż zapach nowości się nie pojawił. Mając 42 lata łatwe wsiadanie doceniłem natychmiast (“przedwojenny” stopień w niczym tu nie pomaga, to tylko bajer wizualny, ale siedzisko na wysokości połowy uda to wspaniała sprawa dla zniszczonego kręgosłupa). Fotel ustawia się ręcznie. Pozycję znaleźć łatwo, a kabina jest na tyle przestronna, że zapewnia pełną swobodę ruchów, zwłaszcza na szerokość (kierowcę od pasażera dzieli pokaźny dystans, więc nawet introwertyczny Skandynaw nie poczuje się nieswojo). Jedyny zgrzyt polega na tym, że kierownica zawsze będzie sterczeć dziwnie ukosem, lekko “ciężarowo”. “Ciężarowy” jest też widok zza kierownicy: wysoki, ale z prawie niewidoczną maską, jak to w starszych japończykach.

Słabo widoczna maska nieco utrudnia manewry (zwłaszcza odkąd zdelegalizowano rury na kangury, które świetnie emulowały czujnik parkowania). Lepiej widać do tyłu, bo szyba duża. Zwrotność jest oczywiście słaba, jak to w Hondach, a kierownicą trzeba się strasznie nakręcić – mimo seryjnego wspomagania przełożenie przekładni jest bardzo powolne, co wzmaga “ciężarowe” wrażenie. Auto mierzy jednak tylko 4,5 metra, więc znalezienie miejsca i wjechanie w nie nie stanowi mimo wszystko wielkiego wyzwania.

CR-V w ogóle jeździ dość “ciężarowo”, jak na dzisiejsze standardy. Siedzimy wysoko, maski nie widać, a rękami na kierownicy machamy, jak najęci. Na zakrętach czujemy wysoki środek ciężkości: nadwozie mocno się przechyla, nasze ciało też, chociaż koła bezproblemowo utrzymują zadany kierunek. To wszystko nie zachęca do dynamicznej jazdy, ale nie do niej służy przecież SUV. W wielu sytuacjach temperament kierowcy dodatkowo powściąga dosyć twarde zawieszenie, które w zakrętach pomaga niewiele (z powodu wysokości nadwozia), za to na większych dziurach czy progach zwalniających mało subtelnie obchodzi się z jadącymi. Przy lepszej nawierzchni komfortu wystarcza – w każdym razie wystarczało hondziarzom z lat 90-tych, przywykłym do oryginalnych japońskich Civików. Fotele i podwozie w żadnym wypadku nie męczą (a CR-Va miałem do dyspozycji cały weekend i zrobiłem nim 120 km w różnych warunkach).

W wersji poliftingowej dwulitrowy silnik DOHC (bez zmiennych faz rozrządu) pozostał jedynym dostępnym, ale jego moc wzrosła do 147 KM, moment obrotowy – do 190 Nm, a średnie zużycie paliwa spadło z 11 do 10 litrów (testowy egzemplarz jeździł we Włoszech na LPG, lecz w międzyczasie instalacja została zdemontowana). Mechaniczna trwałość Hond z tamtych lat jest oczywiście legendarna – żadne auta nie potrafią równie długo jechać bez wody lub oleju 🙂 . Katalogowe osiągi to 176 km/h i 10,5 sekundy do setki.

Foto: praca własna

W kwestii napędu potrafię wskazać tylko jedną wadę: kulturę pracy i głośność (to właściwie dwie wady, ale powiązane). Ta pierwsza jest spowodowana sporą pojemnością jak na układ R4 (dwulitrówka powinna mieć wałek wyrównoważający), z tym że swoje dokładają tu pewnie zużyte poduszki. Natomiast hałas to zdecydowanie sprawka krótkich przełożeń.

Oczywiście, klasyczna Honda musi mieć krótkie biegi. Taka jest natura tych aut. Silnik CR-Va, w przeciwieństwie do 1,4-ek z angielskich Civików, nie gaśnie przy ruszaniu, pozwala podciągać się w korku samym sprzęgłem (również na dwójce), skręcać w przecznice na trójce albo schodzić do 50 km/h na piątce, nie protestując przy późniejszym przyspieszaniu (byle delikatnym). Jego żywiołem jest jednak prawa połówka obrotomierza: w wersji 147-konnej maksymalny moment leży na 5.500 i dopiero wtedy auto pokazuje lwi pazur. Nie żebym zachęcał do wariowania SUVem – do tego kompletnie nie nadaje się jego podwozie, a zwłaszcza bardzo powolny układ kierowniczy – ale jeśli trzeba gwałtownie przyspieszyć, to redukcja może zdziałać cuda.

Ceną za dobrą dynamikę – bo 10,5 sekundy do setki było naonczas dobrym wynikiem – są właśnie krótkie przełożenia. Wspomniane 50 km/h na piątce odpowiada 1.500 obrotów, więc jak łatwo policzyć, przy setce będziemy mieli 3.000, przy 140-tu – aż 4.200. To nie są dzisiejsze wartości, a więc i nie dzisiejszy poziom hałasu. Na autostradzie rozmawiać można, ale głos trzeba podnieść (no i z wyczuciem zmieniać pasy, bo SUV nie leży podwoziem na ziemi). Być może faktycznie jest tak, że auto opracowywano pod amerykański styl jazdy, kładąc nacisk na przyspieszenia w mieście i zakładając podróżne tempo 70-75 mph. Hondom jednak obroty nie przeszkadzają: utrzymywanie choćby maksymalnej prędkości przez cały dzień nie powoduje żadnych problemów, ani termicznych, ani szczególnie wielkiego zużycia paliwa – te silniki są po prostu tak skonstruowane, że muszą się kręcić, cierpią jedynie nieco uszy jadących. Z tym że dwulitrówki mają też niezerowy moment obrotowy u dołu skali, czego nie można powiedzieć o wersjach mniejszych.

Na krętych drogach górskich trzeba się ograniczyć z tempem, bo przeszkadza wysoki środek ciężkości i przełożenie kierownicy. Hamulce na zjazdach działają za to idealnie, a pod górę można wyjeżdżać na zaskakująco wysokich biegach – zapewne dlatego, że są one krótsze niż w większości aut. Czyli w sumie żadne odkrycie – jest OK, poza tym że nie poszalejemy.

Jeśli chodzi o Honda real time 4WD opinie są różne. Sam nie mam żadnej, bo jeździłem w pełnym słońcu, a najcięższy teren, w jaki się zapuściłem, to ten na zdjęciach. W teren prawdziwy lepiej się zresztą nie pchać, bo CR-V to nie Land Rover, tylko mocno podniesiony Civic. Czasem jednak z asfaltu zjechać warto – inaczej grożą problemy z tylnym mostem, bo jeśli okazję do zadziałania damy mu raz na jedno okrążenie kuli ziemskiej (a to wcale nie jest rzadkość), to w końcu się zastoi na amen. Serwisanci znają takie przypadki. Układ reaguje podobno z opóźnieniem – w co mogę uwierzyć, znając zasadę jego działania – ale polscy górale nie narzekają. Na Podhale powędrowało wiele CR-Vów. Jeden znany mi egzemplarz służył w górskim schronisku, całorocznie, a inny dojechał w zimie do bieszczadzkiej Chatki Puchatka, na zwykłych zimowych oponach (chociaż to była akurat któraś późniejsza generacja, II albo III, nie pamiętam dokładnie).

Podsumowując: pierwsza generacja Hondy CR-V to stylowy, męski wygląd zewnętrzny oraz nijakie i plastikowe, choć zadziwiająco trwałe wnętrze. Silnik nie powala kulturą pracy, jest głośny i lubi się kręcić, zapewniając w zamian dobrą dynamikę, akceptowalne spalanie (w trasie nawet czasem jednocyfrowe), a w razie potrzeby i elastyczność. Zawieszenie zdecydowanie twarde, co nie harmonizuje z “ciężarówkowym” układem kierowniczym i takimiż wrażeniami z miejsca kierowcy. Ogólnie jednak ludzie zamieszkali dalej od cywilizacji na pewno będą zadowoleni – również z niezawodności, na którą hondziarze nigdy nie mają powodów narzekać. To marka z jednym z najwyższych na świecie wskaźników lojalności klientów: przy zmianie samochodu pozostaje przy niej dobrze ponad 90% użytkowników. W przypadku CR-Va czytałem nawet niemiecką ankietę, w której jako powód odejścia do konkurencji podawano najczęściej brak wersji z silnikiem Diesla (która zresztą pojawiła się w późniejszych generacjach).

Sam w czteronapędowej (poniekąd) Hondzie odnalazłem kawałek młodości i niegdysiejszej ekscytacji motoryzacją. Czasów, w których samochodowe wystawy urządzano w namiotach i odwiedzano całymi rodzinami, dla czystej rozrywki. Kiedy każdy samochód fascynował na swój sposób, a każda marka miała odrębny charakter – nawet jeśli produkowała tak różne modele, jak Civic Type-R i CR-V.

Tu ten charakter jak najbardziej się czuje, choć ciężarówkowa powierzchowność trochę go tłumi. Bo CR-V jest w gruncie rzeczy małą ciężarówką – może i rozrywkową, ale zawsze.

Foto: praca własna

P.S. Z okazji Świąt Wielkanocnych chciałem Czytelnikom życzyć wszystkiego dobrego i jednocześnie zapowiedzieć, że kolejny wpis ukaże się z 2-3-dniowym opóźnieniem.

Zdjęcie tytułowe: praca własna

40 Comments on “PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: CIĘŻAROWO-ROZRYWKOWY VEHIKUŁ

  1. Może to kwestia wieku w jakim byliśmy ale ja i moi koledzy jako bardziej terenową i ogólnie fajniejszą postrzegaliśmy HRV. Z tym , że jako świeżo upieczeni absolwenci technikum samochodowego mieliśmy świadomość że ani CRV ani HRV terenówkami na prawdę nie są.

    • HR-V to była zupełna zabawka, początkowo nawet tylko trzydrzwiowa, i plastikowa do kwadratu 🙂

  2. Zaskoczyło mnie plastikowe wnętrze. Civica VI miałem, od nowości był w Polsce, kupiony, z tego co pamiętam, w salonie w Wieliczce. Honda Kolaczek chyba się nazywa, czy jakoś tak, może ktoś kojarzy.
    Była to podstawowa 1.4, klimatyzację dorzucił dopiero drugi właściciel. Gruby welur i miękkie winylowe wnętrze pamiętam do dziś. Do tego te plastikowe – “drewniane” wstawki, czy miękkie drzwi robiły wrażenie o wiele lepsze niż w CRV ze zdjęć. Co dziwi, biorąc pod uwagę to, że model był znacząco tańszy. Owszem, welur pewnie był za dopłatą, lakier na pewno, felgi zapewne również, nie wiem czy elektryczne lusterka i szyby (ale tylko z przodu) też, w każdym razie silnik był podstawowy. Czyli to nie był jakiś Civic wyposażony pod sufit.
    Na marginesie dodam, że wóz był genialny, znakomity, z wyjątkiem: 1) rdzy – wynikającej w znacznej mierze z wady konstrukcyjnej, 2) zbyt słabego silnika. Gdybym miał wybierać ponownie, to zdecydowanie 1.6, a najlepiej 1.8 169KM, bo i taka wersja była.
    Poza rdzą solidności bym mu nie odmówił.
    Miał natomiast jedną, śmieszną rzecz: lewarek zmiany biegów był bardzo nisko umieszczony – za nisko. Zwłaszcza, że wnętrze, raczej ciasne, nie skłaniało do zakupu auta przez wysokich ludzi. Czy w tym CRV też go tak zrobili?

    • Focus 1, golas vs ghia różnił się miękkością deski i boczków, czy welurem na fotelach, w tym civicu mogło być podobnie.

    • O Hondzie Kolaczek słyszałem, ale dopiero od (chyba) 2009r. Wcześniej firma nazywała się Wieli-Car, jak zresztą widać na zdjęciach z Chemobudowy.

      Co do wnętrza: Civic 5d ze Swindon był na wskroś europejski i projektowany pod europejskie gusta. Modele japońskie to zupełnie inny świat – włącznie z Civikami 3d i 4d z tych samych lat. Stąd zupełnie inne wnętrze.

      Podobnie z lewarkiem – Japończycy są bardzo mali 🙂 W CR-V w sumie też jest nisko, ale jakoś tego nie zauważam, bo sam mam 173 cm 🙂

    • Tak tak, było, ale tylko JDM. No i to prawdziwa terenówka jest, nie SUV ?

    • Nie wiem czy dobrze kojarzę, ale chyba w tej generacji CR-V, można było rozłożyć przednie siedzenia na płask? W sumie to by współgrało ze stolikiem kempingowym w bagażniku.
      Zaś co do zdolności terenowych, to np w Beskidzie Niskim, można spotkać nieźle zasuwające w błocie, stare CRV i HRV, oczywiście na dobrych oponach.

      • Tak, rozkładają się. A o góralach nawet pisałem, że zadowoleni 🙂

    • fajowa ta Honda Crossroad!!!
      ale jeszcze fajniejszy Scion XB, jeden taki w Lublinie jeździ, przeokropnie mi się podoba <3

      • hehe to juź nie chcę 😉
        ale takiego Sciona XB to bym chciał 🙂 mechanicznie tez musi być dobrze, wszak to Toyota.
        Znajomy ma Yarisa 1 w automacie i już ma 650tyś przebiegu i nic się nie popsuło istotnego, a wcale nie jest jakoś wyjątkowo dbany

  3. Jak wiadomo lubię suvy (a co, każdy ma jakieś zboczenie), ale akurat CRV niespecjalnie mnie rusza. Jeśli już to 3 generacja, ze względu na oryginalny wygląd. 1 i 2 to takie wprawki – nie specjalnie jest się do czego przyczepić, ale za serce nie łapią. 4 i 5 to skrajna nuda, ani silniki z turbodoładowaniem, ani nietypowa hybryda tego nie zmieniły. Byłem na jeździe próbnej i o mało nie usnąłem 😉 Świetny wybór dla sąsiada, którego samochody nie są pasją.

    • Mnie najbardziej podoba się pierwsza, jak prawdziwa terenówka. III dla mnie wyglada, jakby miała przód rozbity 🙂 Ale miała silnik Diesla, co w tamtym czasie bardzo pomogło w sprzedaży.

  4. miałem taką samą CRV-kę ze 2 lata temu, bo bardzo mi się podoba i trafiła się tanio, no i Honda, to musi być dobra 🙂 szczególnie mając BARDZO dobre doświadczenie z Concerto.
    No i się zawiodłem.
    po 1. beznadziejne, źle skonstruowane zawieszenie przednie (jak w Ładzie klasyku czy baleronie) tak, że sprężyna nadusza na dolny wahacz, a sworzeń jest tak samo jak w zwykłym makpersonie, a więc w tym wypadku sprężyna go nie dociska a wyrywa z gniazda, a to powoduje, że sworzeń ten luzów żadnych nie wykazuje…. aż w końcu wyskakuje. zdarza się to nagminnie w ładach, tak że nawet ruscy się zczaili i w Nivie dali go do góry nogami i jest OK.
    W Hondzie też wypada… akurat żonka jechała i dobrze że podczas parkowania wyskoczył, wyrwała się półośka i koło się położyło, i to akurat jak byłem w szwecji więc musiała wzywać lawetę, laweciarz nie był ani trochę zdziwiony, mówił, że ma takiego taksówkarza którego z tego powodu ściąga co parę miesięcy bo a to jedno a to drugie koło mu tak odpada w CRV
    Dokładnie takie same zawieszenie ma Honda Shuttle, dlatego też jej nie kupiłem

    pozatym RDZA i to straszna, tak straszna, że jak nie to koło przednie to niedługo potem pewnie odpadło by tylne, bo tam za bardzo nie było do czego nawet spawać tego mocowania drążka, z wierzchu dzięki listwom to tej rdzy aż tak nie widać, ale pod listwami progowymi to progów zazwyczaj niema już z połowe (głównie z tyłu)

    co do silnika to owszem są to dość niezniszczalne silniki, ale np luzy zaworowe się tam ustawia wciąż ręcznie (jak to możliwe że niema hydropopychaczy???) no i (ponoć szczególnie na gazie) te luzy trzeba ustawiać często, a tej regulacji niema aż tak bardzo dużo i szybko się kończy, pamiętam, że musiałem szlifować gumówką śruby do regulacji, żeby jeszcze trochę zapasu było i żeby dało się to ustawić (udało się), bo ten luz zaworowy z czasem się zmniejsza a nie zwiększa, co jest bardzo szkodliwe dla zaworów bo łatwo o wypalenie przez to, no i gorzej odpala, nierówno pracuje itd

    co do plusów, to bardzo fajna diagnostyka kodami migowymi (wystarczy mieć drucik i już odczytujemy błedy miganiem “czeka”) i przy tym wyszło, że o dziwo komp był zdechły – nie widział impulsów czujnika CYP z aparatu zapłonowego
    druga zaleta – immobilajzer w kompie jest oddzielną płytką, którą można po prostu wyłamać (wlutowana pionowo) i już komp jest bez immo 🙂 żadnego programowania nie trzeba, więc kupiłem kompa z immo ze złomu za 50zł, wyłamałem płytkę i działało wszystko super 🙂 (przeczytałem to na jakimś forum Hondziarzy), można też wlutować swoją płytkę immo ze swojego kompa, wtedy immo jest zgodne z własnym kluczykiem 🙂
    kolejna zaleta to super ta ręczna skrzynia – biegi wchodzą idealnie i lekko, no ale to normalne w Hondach 🙂 automatu niestety nie miałem
    aaa jeszcze minus to regulacja wolnych obrotów – cholera wie jak to działa i nikt nie wie jak w Hondach te wolne obroty się reguluje (u mnie były za niskie i gasła, myślałem, że to przez ten czujnik, ale wymiana kompa nic nie zmieniła, tyle, że czek nie świecił się ale wszystko działało identycznie, więc cała robota była bezcelowa, w końcu jak już się zrobiło coraz gorzej, to okazało się, że to zaczęła pękać membrana w parowniku lpg BRC i puszczać gaz w rurkę podciśnienia i przez to gasła, i po zregenerowaniu parownika już było w porządku.
    Tak czy siak i tak po naprawieniu wszystkiego po poprzedniku-druciarzu odpadło to koło i straciłem do tego tyfusa serce (oczywiście wymieniłem wszystkie 4 sworznie) ale od razu poszła na sprzedaż.
    Ogólnie jeździło się nią dobrze, a czy ten pseudo napęd działał to nie wiem, bo wiem doskonale, że terenówka to z tego żadna i nie wjeżdżałem nią w teren, ale z wyglądu fajna 🙂

    • Odpowiem w skrócie, bo z telefonu: co do rdzy zgoda, że po kilkunastu latach może być słabo. Testowane auto jest z Włoch i to w tym przypadku bardzo pomaga.

      A co do zawieszenia – fakt, jeśli się tam nigdy nie zagląda, to może odpaść. Ale każdy mechanik zauważy zużycie długo wcześniej, więc jeśli ktoś dba, to wymieni zawczasu 🙂

      • no właśnie w tym rozwiązaniu nie wyjdzie nic, nic nie stukało, przegląd z miesiąc wcześniej przeszła taki normalny (marudzenie było tylko na rdzę z tyłu, luzy żadne nie wyszły z przodu) także nie wiem, to chyba co pół roku-rok trzeba by wymieniać profilaktycznie… (bo wiadomo zamienniki to nie orginał) także ciężko to zauważyć zawczasu, nawet bardzo pomysłu nie mam jak to badać, niewiem może podnośnik pod wahacz dolny podstawiać i na uniesionym szarpać za koło, to może wtedy być widać luz…
        taki znajomy ma balerona już ohohohoo albo i dłużej i ten baleron jest jak nowy bo zawsze garażowany i chuchany dmuchany i jemu to już 2 razy tak sworzeń wyskoczył, i też żadnych objawów poprzedzających, na szczęście też zawsze z małą prędkością (najłatwiej o to podczas manewrowania bo kręci się kulką która pragnie wyskoczyć)
        dla mnie jest to ewidentna wada konstrukcyjna, i to bardzo niebezpieczna (a ja zwykle leję na bezpieczeństwo, ale to jest po prostu karygodne)

      • Mnie mechanik mówił, że to się sprawdza, tylko że w moim nie było potrzeby wymieniać.

    • Tak. Brak hydraulicznej regulacji luzu to jest dla mnie kuriozum. Parę firm, zwłaszcza japońskich robi to zdaje się do dziś. O co chodzi? O jakieś patenty? O zarobek dla serwisów? To jest jakieś średniowiecze. Jak w latach 70. Może ktoś wie?

      • Silni CR-V bazuje na Integrze, czyli konstrukcji sportowej, przewidzianej do daleko idącego rozwoju w kierunku mocy. Tymczasem hydrauliczne popychacze a) generują tarcie zabierając moc i rozgrzewając dodatkowo głowicę, b) są dużo mniej sztywne od litego metalu, c) przy bardzo wysokich obrotach mogą nie nadążyć z zamykaniem zaworów.

        Są też inne wady, ale nieistotne w tym zastosowaniu (wyższy koszt, wrażliwość na jakość oleju).

      • Co do regulacji luzów zaworowych – to nie jest żadne średniowiecze, a konsekwencja charakterystyki ówczesnych silników Hondy. Zasadniczo chodzi o to, że hydropopychacze niezbyt lubią się z wysokimi obrotami rzędu 7000 i więcej. Dobrym przykładem będzie tutaj nie Honda, a Toyota – silniki serii K OHV (do Corolii E7 włącznie, Starleta P6 itd.) miały jeszcze oczywiście regulację mechaniczną zaworów. We wczesnych latach 80. (np. Corolla E8, Carina II T15) przyszła seria A z wałkiem w głowicy (wówczas jednym i sterującym ośmioma zaworami) i tam były hydropopychacze! Wysokoobrotowe wersje z G w kodzie silnika miały od początku regulację mechaniczną. W końcówce lat 80. rewizja “cywilnej” serii A (np. 4A-FE) już z czterema zaworami na cylinder na powrót też dostała regulację mechaniczną. I tak zostało też przez następną serię silników średniej wielkości (ZZ), dopiero seria ZR (Auris, Prius, teraz Corolla Hybrid itp.) to znowu hydro. Podobnie Skyactiv Mazdy. Ach, one wszystkie mają odcięcie sporo poniżej 7 tysięcy obrotów (choć chyba Skyactiv z MX-5 się tam dokręca). W każdym razie nie ma mowy o rewirach pod 8 tysięcy, typowych dla czołowych Hond z lat 90.

        Tak więc właśnie, z racji pogoni za obrotami naturalne było, że w Hondzie pozostała mechaniczna regulacja zaworów.

        A jak ktoś nadal coś mówi o hondowskim skansenie, to niech sprawdzi jaka jest regulacja zaworów w V10 choćby z Audi R8 🙂

      • Osmiozaworowki PSA, na pewno serii TU nie mialy hydraulicznej regulacji luzow zaworowych, a byly sprzedawane juz w XXI wieku. Natomiast TU z głowicami 16-zaworowymi mają już hydraulikę.
        Generalnie w moim użytkowaniu nie mam z tym jakiegoś szczególnego problemu. Instrukcja mówi, żeby kontrolować co 30kkm.

    • @benny_pl to w Accordzie V i Prelude IV pewnie jest podobnie, bo już 3 sztuki widziałem z położonym przednim kołem. Zawsze w godzinach szczytu na jakimś skrzyżowaniu w centrum i zwykle na torach tramwajowych 😛

  5. Jeśli chodzi o skuteczność napędu na 4 koła, który stosowany był też w HRV-ce, to w rozmowach z pracownikami blacharni ASO HONDA wielokrotnie zwracali uwagę na to, że ten model trafiał do nich po wywrotce na bok – nie spowodowanej uderzeniem, tylko efektem dołączenia napędu na tył a w konsekwencji zmianą charakterystyki prowadzenia auta w zakrętach na drodze o słabej przyczepności

  6. Mój szef obecnie ujeżdża CRV-kę II generacji. Również salon polska. 2005 rok cały czas te same blachy. Bardzo sobie chwali silnik K20 i wbrew pozorom bardzo dobrze on znosi gaz, co niektórzy hondziarze kwestionują. II generacja jest o wiele lepiej zabezpieczoną przed rdzą niż pierwsza. A co do pierwszej generacji to nie miałem bezpośredniej styczności z samym autem. Aczkolwiek wśród starych Hondziarzy bardzo popularna jest modyfikacja B20VTEC. Tj. założenie głowicy z civicowskiego B18 na dół CRV-owskiego B20. Dawało to bardzo bezpiecznie moce ponad 200 KM w zależności od wystrojenia i dalszych modów. Dzielnie znosiło nawet montaż turbosprężarek gdzie “zwykła” B-seria z V-Teciem szybko nie wytrzymywała obciążenia i nawet potrafiła wypluć korbę.

    Środek tej CRV to naprawde typowa Honda lat 90. Myślę, że jest dośc wygodna. Zdziwił mnie nieco fakt, że już w końcówce lat 90 próbowali(ście) opychać to na polskim rynku. Według mnie nie miało to większego sensu co sam przyznałeś. Zaciekawiło mnie jedynie, że piszesz jakoby ówczesny Grand Cherokee był mega luksusową terenówką. Pomijam fakt, że środek tego samochodu nie należy do szczególnie pięknych. Owszem może i w polskich cennikach kosztował więcej niż te 102 tys. zł. (musiałbym poszukać oficjalnych danych). Ale gro tych aut zostało sprowadzone bezpośrednio ze stanów jako lekko rozbite 2-3 latki, a nawet jako nówki na mieniu przesiedleńczym. Tu gdzie mieszkam, a jest tu sporo ludzi co w latach 80 i 90 pracowali u wujka Sama było to nawet całkiem popularne auto swojego czasu często występujące na czarnych blachach. Przy czym nie wydaje mi się, że nawet po wzięciu prowizji przez polskiego handlarza kosztowałby w końcówce lat 90 więcej niż 100k zł. Niemniej CRV-ki na czarnych blachach nie widziałem na żywo w życiu. A Grand Cherokee do dzisiaj wiem, że jeżdżą po Białymstoku 2 sztuki.

    • CR-V sprzedawał się powoli, ale wtedy wszystkie auta powyżej Poloneza sprzedawały się powoli, a jednak ktoś je oferował. Liczb nie pamiętam, ale zerowa sprzedaż to na pewno nie była.

      Co do Jeepa – on był straszliwie drogi to raz, ale ważne też, że palił 20 litrów. Diesli jeszcze nie oferował, a LPG przed 2000r. prawie nie istniało. W USA paliwo kosztowało wtedy taniej od wody mineralnej, poza tym tam mieszka aktualnie -prawie 22 miliony milionerów (nie wiem ilu ich było w latach 90-tych, na pewno dużo mniej, ale na pewno też grube miliony). Poza tym rozbitek od handlarza nie jest tym samym, co nówka z salonu, naprawdę. I mówię to jak człowiek całe życie jeżdżący autami nastoletnimi.

      • JGC w 1998 kosztował niecałe 200k to była cena luksusowych aut wtedy , środek ci sie nie podoba ? drewno i skóra , czego chceć wiecej w luksusowym segmencie ?

        a że starganie używki z USA wychodzi x-krotnie taniej to fakt , ale to że tak powiem inna sprawa …

      • Już kiedyś dyskutowaliśmy o straganowych SL-ach z USA, ale niezależnie od modelu, to jest ta sama historia 🙂

  7. Jakby Beny żył w latach 10-20 ubieglego wieku , pracowalby zapewne w dowolnie wybranej firmie samochodowej z najwyższej ówczesnej półki , a może nawet pokusiłby sie o własną manufakture 🙂

    a CRV kiedys ogladałem , jak szukałem auta zanim znalazlem jeepa , robilo wrazenie nie wiem jak to ująć “solidnej tandety”

    • hehe niewykluczone, choć ja to jestem graciarzem z zamiłowania 😉
      aktualnie udało mi się uratować ze złomu Korando z silnikiem Mercedesa R6 3.2 M104 i automatem, waży 1.6t więc musiałem za nie dać Astrę (ogołoconą z wszystkiego co przydatne – taką którą miałem na części) i zgnite Seicento 🙂 zobaczymy jak pójdzie uruchamianie, judła ładnie, a jak zrobię jakiś bak z pompką to będę odpalać 🙂

    • Prawda – wygląda tandetnie, ale po 24 latach nie zmienia się zbytnio (poza rdzą, jeśli jeździ po soli)

  8. Żona kupiła taką hondę w styczniu jako zastępstwo dla wymarzonej łady nivy bo honda miała być tańsza. Bardzo zdrowy egzemplarz mechanicznie i blacharsko. Był 1 purchel wielkości monety jednogroszowej a po zdjęciu plastików wyszło, że nadkola z tyłu do wymiany, czyli żegnaj oryginalny lakierze. Podwozie zdrowe. Mechanicznie- do wymiany poduszka silnika, oryginał 500zł plus dwa miesiące czekania, zamiennik powoduje wibracje. Rozmiar opon jak podał Autor wpisu 205/70 r15 wiąże się z wysokim kosztem zakupu ogumienia a zamienników realnie brak (są dwa jeszcze bardziej egzotyczne). Uszczelka pokrywy zaworów- 320zł oryginał; mechanik mówił, że zamiennik nie ma sensu. Finalnie doszło 70% kwoty zakupu na pierwszy serwis, do naprawdę zdrowego egzemplarza :/ Znając nasze szczęście do aut to dopiero początek wydatków. (W tym egzemplarzu zegarek też nie działa a naprawa tego jest trudna). Czyli choć sam samochód był tańszy od łady to z naprawami mamy cenę ładnej, zdrowej nivy gdzie ceny i dostępność części do rosyjskiego suv-a są nieporównywalnie bardziej korzystne. Także, w naszym przypadku oszczędność okazała się iluzoryczna.

    Co do wad użytkowych to brak rolety bagażnika, i faktycznie dziwna pozycja za kierownicą. Chciałoby się dać kierownicę niżej lub usiąść wyżej a to nie możliwe. Wszyscy mówią, żeby liczyć się ze znacznym zużyciem oleju ale tego jeszcze nie doświadczyliśmy.

    Poza tym wóz ciekawy. Przestronny, dynamiczny, wygodny. Pierwsze pełne tankowanie to zużycie paliwa 9,2l /100km jadąc spokojnie krajówkami i ekspresówką 110-120km/h (starsza wersja 128KM). No i ten “klasyczny” wygląd. CR-V II mimo, że podobne, wygląda szkaradnie.

    • Co do wydatków na serwis, ze szczególnym uwzględnieniem dostępności zamienników i ich jakości, to chyba przypadłość większości aut japońskich. Aktualnie jeżdżę Priusem I i – według mojego mechanika – samochód jest całkiem “normalny”, ale np. chłodnica klimy w tym przypadku jest zespolona z chłodnicą płynu i nie występuje jako zamiennik. Co ciekawe w Priusie II jest już normalnie – chłodnice występują jako dwa oddzielne elementy.

      Odnośnie do kwestii sworznia, to z identycznym problemem spotkałem się w Lexusie IS200 – na szczęście wyskoczył na drodze osiedlowej przy prędkości nie większej niż 20 km/h. Również w moim przypadku wcześniej nie było jakichkolwiek objawów, luzów, itp.

    • ja tam uszczelkę pokrywy zaworów kupiłem za jakieś ~30zł i też było dobrze, z tym, że ja tam każdą uszczelkę zawsze smaruję Reinzem i wtedy jest spokój puki się tego nie odkręci znów
      przy okazji wymieniłem też pasek rozrządu (ok 50zł), zawsze wymieniam sam pasek jeśli rolki i pompa nie są roztelepane.
      porwaną poduszkę można wymyć porządnie i wypełnić klejem do szyb (tubka ok 30zł) i też jest w porządku 🙂
      opony też nie muszą być takie same jak ktoś tam sobie wymyślił, ważne, żeby w tym wypadku były 4 takie same. spokojnie można dać 195/65R15 które są bardzo popularne i też będzie ok, a jeszcze lepiej większe, byle nie obcierały o nadkola
      ostatnio założyłem do Seicenta 185/75 R13 gdzie normalnie są 145 lub 155 i też pasują i nie ocierają, a jaki fajny wysoki i terenowy się zrobił! oczywiście stare zimówki Frigo 1 “jajeczka” one są najlepsze na pole 🙂

      • O Frigo 1 to robiły robotę. Najlepsze polskie (polskiej marki) opony jakie dotychczas używałem. Następne Frigo już nie były takie dobre na śniegu.

      • Tylko co znaczy: “…i też było dobrze”? Jak długo wytrzyma taka naprawa?
        Nie było informacji kiedy był wymieniany rozrząd więc wymieniony był kompletny z pompą wody.
        W moim przypadku do ceny części dochodzi koszt usługi bo z moim szczęściem nie zabieram się za takie naprawy.
        Ciekawy sposób na naprawę poduszki 😀
        Skoro producent wymyślił ten samochód (prowadzenie, komfort, bezpieczeństwo jazdy itd) na danych oponach to na innych raczej nie będzie lepiej a wręcz przeciwnie. Opony 195/65 15 nie są zamiennikiem 205/70 15

        Do samochodu mam podejście, żeby go nie psuć. Choćby dziwnymi naprawami. Żeby po 20 czy 30 latach nadal jeździł podobnie do nowego (oczywiście odejmując od tego normalne zużycie) a nie, żeby jeździł byle jak.