DZIEDZICTWO INŻYNIERII: KLE-KLE-KLE KLE-KLE-KLE

 

Znacie bajkę o warkoczach? Jedzie traktor i warkocze.

Badumm, tss…

Tak po prawdzie, to silniki Diesla nie warkoczą, a raczej klekoczą. Zwłaszcza te starsze, gdzie cała dawka paliwa wtryskiwana jest do cylindra na raz, a jej gwałtowne spalanie powoduje potężny wzrost ciśnienia. Ów wzrost ludzkie ucho odbiera właśnie jako metaliczne stukanie, czy też klekotanie (inaczej niż w silniku benzynowym, gdzie ciśnienie przyrasta stopniowo, a większość hałasu pochodzi z układu wydechowego). Ten charakterystyczny odgłos nieodłącznie wiąże się nie tylko z traktorami, ale z wszelkimi pojazdami użytkowymi, a w pewnych epokach i krajach – również z niektórymi osobowymi.

***

Wynalazek Rudolfa Diesla nie przyniósł swemu twórcy trwałego sukcesu. Zawierzywszy swojemu agentowi konstruktor oddał prawa patentowe spółce, której sam nie kontrolował, co skończyło się osobistym bankructwem, depresją i – według wszelkiego prawdopodobieństwa – samobójczą śmiercią. Jeśli jednak chodzi o wpływ na świat, silnik z zapłonem samoczynnym przerósł wszelkie oczekiwania: zgodnie z przewidywaniami wynalazcy został najefektywniejszym i najbardziej uniwersalnym silnikiem cieplnym, dzięki czemu znalazł zastosowanie w niemal wszystkich dziedzinach techniki przemysłowej i konsumenckiej. Teoretyczne wyliczenia w pełni się potwierdziły, tyle że rozwiązanie pewnych kluczowych problemów zajęło dość długo, z czego wynikły początkowe rozczarowania.

Ideą silnika Diesla było znaczne podniesienie ciśnienia sprężania, co zrazu sprawiło duże trudności (XIX-wieczne materiały i technologie słabo radziły sobie z takimi warunkami). A jeśli w cylindrze panuje wysokie ciśnienie, wtryśnięcie tam paliwa wymaga ciśnienia jeszcze wyższego. Rudolf Diesel użył kompresora sprężającego powietrze z zawieszonymi w nim kropelkami paliwa (stanowiącymi około 3% objętości) i dyszą z iglicowym zaworkiem, otwierającym się przy ciśnieniu 50-70 barów. Taki system dawał się zrealizować w XIX stuleciu, jednak uniemożliwiał przekroczenie około 360 obrotów na minutę, nie pozwalał też na dynamiczne zmiany obciążenia i pochłaniał dużą część generowanej mocy. W rezultacie silnik wytwarzał maksymalnie 1-2 KM z litra pojemności, i choć jednostkowe zużycie paliwa faktycznie biło na głowę silniki benzynowe i parowe, to gabaryty i masa urządzenia zmuszały do zastosowań stacjonarnych, względnie okrętowych. Zaletą takiego prymitywnego zasilania była natomiast względna jednorodność uzyskiwanej mieszanki oraz możliwość uruchamiania silnika za pomocą sprężonego powietrza zgromadzonego w osobnym rezerwuarze – bo elektrycznych rozruszników jeszcze nie znano, a ręczna korba nie nadawała się do wysokoprężnych silników większych niż kilkukonne.

Pierwszy system wtryskiwania paliwa bez użycia kompresora powstał w 1908r. (choć kolejnych ponad dziesięć lat zajęło jego dopracowanie). Wymyślił go urodzony w Bejrucie Francuz, Prosper L’Orange, który pracował kolejno w firmach Deutz i Benz.

Prosper L’Orange (1876-1939)

Foto: public domain

System składał się z trzech elementów: tłoczkowej pompy podającej paliwo pod ciśnieniem wystarczającym do samoistnego rozpylenia, wtryskiwacza z zaworkiem iglicowym oraz wstępnej komory spalania: przestrzeni połączonej z cylindrem wąskimi kanalikami i ukształtowanej tak, by zawirować sprężane powietrze w celu lepszego rozpylenia paliwa (wtrysk następował w kierunku przeciwnym do ruchu powietrza, czasem jeszcze dodawano metalowe pręciki i kulki, o które “rozbijał” się strumień paliwa i które po rozgrzaniu ułatwiały zapłon). Paliwo zapalało się w komorze wstępnej, a przyrastające gwałtownie ciśnienie tworzyło falę uderzeniową powracającą do głównej komory spalania.

Komora wstępna miała 20-40% objętości głównej komory spalania. Stopień sprężania wczesnych diesli wynosił około 20:1, ciśnienie sprężania –  45-55 barów, temperatura tuż przed zapłonem sięgała 500-600ºC. W celu ułatwienia zimnego rozruchu w komorze wstępnej montowano elektryczne świece żarowe.

Foto: materiał prasowy Robert Bosch GmbH

Komora wstępna na wiele lat zdominowała konstrukcję silników Diesla, zwłaszcza lekkich. Obniżała wymagane ciśnienie wtrysku do ledwie kilkudziesięciu barów (co upraszczało konstrukcję i wydłużało trwałość układu zasilania), obniżała tzw. średnie ciśnienie użyteczne (czyli średnie ciśnienie panujące w cylindrze – co pozwalało zbudować lżejszy silnik), ułatwiała zapłon, przyspieszała proces spalania (co podniosło obroty silnika nawet powyżej 4.000/min), poprawiała kulturę pracy i zmniejszała hałas (przez łagodniejszy przyrost ciśnienia), wreszcie pozwalała użyć gorszego paliwa. Wadami były oczywiście straty energii (przez rozpraszanie ciepła i konieczność przepompowania gazów przez wąskie kanały) oraz utrudniony rozruch, zwłaszcza w niskich temperaturach (temu przeciwdziałały świece żarowe). Słabe osiągi starszych osobowych diesli i zimowe kłopoty z odpalaniem wynikały właśnie z charakterystyki wtrysku pośredniego, do komory wstępnej.

Z początkiem lat 20-tych firma Bosch, obawiająca się spadku dochodów z produkcji układów zapłonowych, włączyła się w prace nad systemami wtrysku paliwa dla silników Diesla (czytaj: podkupiła konstruktora firmy MAN, Fritza Langa). W 1926r. uruchomiła produkcję gotowych układów i szybko została ich największym dostawcą.

Szeregowe pompy wtryskowe, zwane też sekcyjnymi, miały osobne tłoczki dla każdego cylindra, poruszane krzywkowym wałkiem. Ponieważ skok tłoczka nie dawał się zmieniać, dozowanie paliwa odbywało się przez jego obrót – frezowana powierzchnia w odpowiednim momencie zasłaniała przewód paliwowy. Prosta budowa i niskie ciśnienie robocze ogromnie podnosiły trwałość pomp wtryskowych.

Foto: public domain

Foto: public domain

W 1924r. firma MAN zaprezentowała 3,5-tonową ciężarówkę z kompresorowym wtryskiem bezpośrednim, ale nie była to konstrukcja konkurencyjna – przyszłość techniki pojazdowej należała do wtrysku pośredniego, a tutaj pionierem został Benz.

Dieslowska ciężarówka MAN z 1924r.

Foto: public domain

Już w 1922r. Benz, we współpracy z monachijską firmą Sendling, pokazał trójkołowy, wysokoprężny traktor z dwucylindrowym, 5,7-litrowym motorem z komorą wstępną, o mocy 25 KM przy 800 obr/min. Jeszcze w tym samym roku pojawił się samochód ciężarowy: czterocylindrowy, o mocy 45 KM i ładowności 5 ton. W stosunku do porównywalnego silnika benzynowego zużycie paliwa spadło o ponad 1/4, a paliwem mógł być olej parafinowy, nafta lub śmiesznie tania, odpadowa smoła pogazowa. Koszty eksploatacji pojazdu spadły więc ogromnie.

Równolegle berlińska filia Daimlera opracowała ciężarówkę z 40-konnym dieslem z wtryskiem kompresorowym. Wyniki testów nie były jednak zadowalające, dlatego po fuzji z Benzem kontynuowano produkcję jego silników z komorą wstępną.

Jednostka Benza przeznaczona dla ciężarówek, konstrukcji samego Prospera L’Orange, miała cztery cylindry, pojemność 8,8 litra i moc 55 KM (na zdjęciach – wyposażony w nią model L5 z 1928r., produkowany już pod marką Mercedes-Benz). Kolejny silnik miał sześć cylindrów i 8,6 litra, a rozwijał 75 KM przy 1.300 obrotach. Przy zimnym rozruchu świece żarowe wymagały aż trzyminutowego rozgrzewania!!

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

Już wcześniej, w 1923r. w Hanowerze, niejaki inż. Hermann Dorner założył spółkę Dorner Oelmotoren AG, która miała produkować silniki Diesla. Rok później zbudował miniaturowy samochodzik osobowy, napędzany 770-centymetrową jednostką wysokoprężną w układzie V2. Źródła podają, że powstało 25-30 takich pojazdów, ale ich praktyczność była wątpliwa, z uwagi na moc zaledwie 4,5 KM przy 1.300 obrotach. Spółka szybko zbankrutowała, a inż. Dorner wyjechał do USA, gdzie współpracował z Packardem budując wiele silników Diesla (okrętowych i eksperymentalnych lotniczych).

Pod koniec lat 20-tych firma Bosch usiłowała samodzielnie przerabiać benzynowe silniki samochodowe na obieg dieslowski, zmieniając głowice i układy zasilania. Tak zbudowana jednostka osobowego Stoewera rozwijała 27 KM z pojemności 1,7 litra, zapewniając maksymalną prędkość 65 km/h. Późniejsze próby dotyczyły konstrukcji firm Mannesman (ciężarówki), Hotchkiss i Buick, ale rezultaty nie zachwycały.

W 1933r. Mercedes przedstawił wysokoprężną, 3,3-litrową sześciocylindrówkę OM59 o mocy 55 KM. Była ona zbudowana lżej od poprzedników i rozpędzała dwutonową ciężarówkę LO 2000 do prawie 70 km/h, przy zużyciu zaledwie 13 litrów taniego paliwa na 100 km. Nas jednak bardziej interesuje to, że ten sam silnik, po skróceniu o dwa cylindry, posłużył do napędu pierwszego w świecie seryjnie produkowanego, wysokoprężnego auta osobowego. Stało się to w 1936r.

Mercedes-Benz 260 D z 1936r. był wydłużoną wersją benzynowej 230-tki, napędzaną pionierskim, wysokoobrotowym dieslem OM138 (4 cylindry, rozrząd OHC, 2.545 cm³, 45 KM przy 3.000 obrotów, 120 Nm przy 1.500, trzybiegowa skrzynia z mechanicznym nadbiegiem). Dla tego silnika, z uwagi na jego szybkobieżność, Bosch musiał opracować nową, wysokowydajną pompę szeregową, sterowaną podciśnieniem z kolektora ssącego, a sam Daimler-Benz – supermiękkie poduszki mocujące i 12-woltową instalację elektryczną, konieczną do podgrzewania świec żarowych i rozruchu ciężkiego silnika o sprężaniu 20,5:1.

Foto: materiał producenta

Próbną serię 170 egz. przeznaczono dla taksówkarzy – stąd wydłużony rozstaw osi i nadwozie landaulet. Prędkość maksymalna 95 km/h wystarczała w tym zastosowaniu, natomiast średnie zużycie 9,5 litra oleju napędowego na 100 km, tylko odrobinę rosnące w ruchu miejskim, wręcz szokowało w tej klasie gabarytowej, zmniejszając koszty paliwa nawet o 2/3. Ponieważ taksówki zdały egzamin, drugą generację 230-tki również zaoferowano z silnikiem Diesla – tym razem każdemu chętnemu, jako zwykłego sedana, Pullman-Limousine, Pullman-Landaulet lub cabriolet dwu- i czteromiejscowy. Do 1940r. powstało łącznie 1.967 sztuk.

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

Benzynowa, sześciocylindrowa 230-tka była o ponad 20% mocniejsza (55 KM przy 3.500 obrotach, 140 Nm przy 1.800, 116 km/h), kosztowała też sporo mniej (5.875 RM za sedana benzynowego, wobec 6.800 za dieslowskiego), ale spalała aż 16 litrów dużo droższej benzyny. Z punktu widzenia taksówkarzy wybór był więc prosty, choć sumarycznie wersja benzynowa znalazła ponad dwukrotnie więcej klientów (4.210). Z informacji niepotrzebnych dodam jeszcze, że fabryczny kod Mercedesa 260 D to W138. Być może kiedyś tym komuś zaimponujecie 🙂

Przed II wojną światową seryjną produkcję wysokoprężnego auta osobowego rozpoczął jeszcze Hanomag: model Rekord Diesel miał pojemność 1,9 litra i moc 35 KM, wobec 32 KM półtoralitrowej jednostki benzynowej (prędkości maksymalne też były zbliżone – 98 km/h dla benzyny, 90 dla diesla). Oba samochody – Mercedes i Hanomag – zadebiutowały na berlińskich targach w lutym 1936r., ale dostawy Hanomagów ruszyły dopiero w 1938r., dlatego zaszczyt pierwszeństwa przypadł Mercedesowi.

Hanomag był mniejszy i tańszy (4.875 RM za czterodrzwiowego sedana, wersje 2d i cabrio też były dostępne), lecz sprzedaż rozczarowała producenta: wyniosła 1.074 egz. dieslowskich, wobec 18.114 benzynowych.

Foto: Herranderssvensson, Licencja CC

We Francji zaawansowane eksperymenty z napędem dieslowskim prowadziły firmy Citroën i Peugeot, jednak na eksperymentach się skończyło. W pierwszym przypadku klekoczące silniki – 2,6-litrowe, o mocy 56 KM – wbudowano już w 1932r. do modelu Rosalie, ale prace przerwało bankructwo producenta (nowy właściciel, koncern Michelina, nie rozwijał pomysłu, zresztą ówczesny model bazowy – słynny Traction Avant – miał delikatne nadwozie samonośne, nie nadające się do ciężkich i silnie wibrujących motorów). Natomiast firma spod znaku lwa wytwarzała diesle od 1928r., początkowo do zastosowań rolniczych, kolejowych i marynistycznych. W 1936r. jednostki o pojemności 2,3 litra i mocy 55 KM zostały wbudowane do lekkich ciężarówek, a w 1938r. – do dwunastu eksperymentalnych taksówek modelu 402. Osiągi nie odbiegały od wersji benzynowych (bo i nie odbiegała moc), natomiast zużycie paliwa zmniejszyło się o ponad 1/3, a koszt eksploatacji – dużo bardziej. Do produkcji seryjnej jednak nie doszło, bo francuskie prawo zdążyło w międzyczasie wyprzedzająco zabronić używania diesli w samochodach osobowych, by zachować dochody z podatku od benzyny.

W 1938r. londyński importer Studebakerów oferował seryjne modele z silnikami wymienionymi na wysokoprężne – tego samego producenta (pochodzące z ciężarówek), albo angielskie, 4,7-litrowe sześciocylindrówki Perkins Panther. Sprzedały się jednak tylko pojedyncze sztuki. Z kolei szwajcarska firma Saurer eksperymentowała z 6-cylindrowymi, 3,6-litrowymi motorami o mocy 74 KM, które też montowała do amerykańskich aut osobowych (marek Plymouth i Dodge). Masywne i solidne konstrukcje z Detroit dobrze to znosiły: jeden egzemplarz jeździł jeszcze na pewno w 1952r., pokonawszy ponad 350 tys. km – czyli 5-10 typowych przebiegów przedwojennych silników benzynowych.

W latach 30-tych wiele amerykańskich firm produkowało dieslowskie ciężarówki, albo same silniki do nich. Jedna z nich, Cummins, w 1935r. opracowała 6-cylindrową, 6,1-litrową jednostkę o mocy 85 KM, przeznaczoną specjalnie do aut osobowych, w dodatku z aluminiowym blokiem i głowicą!! Napędzany nią prototyp – seryjny wóz marki Auburn z przełożonym silnikiem – przejechał z Nowego Jorku do Los Angeles zużywając 6,8 litra ciężkiego oleju opałowego na 100 km (34,6 mpg), co wobec groszowej ceny paliwa kosztowało zaledwie 7,63$ na całej trasie!!

Ponieważ firma Auburn niedomagała finansowo, Cummins nie zdecydował się podpisać kontraktu, a inni producenci, z którymi rozmawiał – w tym Packard i Cadillac – nie wyrazili zainteresowania klekoczącymi motorami

Foto: public domain

Już cztery lata wcześniej Cummins zadziwił świat wbudowując czterocylindrowy, 5,9-litrowy silnik marynistyczny do… wyścigowego bolidu Duesenberga i wystawiając go w Indianapolis 500!! Moc 85 KM pozwalała osiągać 96 mph, natomiast niskie spalanie – przejechać całe 500 mil bez pitstopu. Kierowca Dave Evans z mechanikiem Thane’em Houserem uzyskali przeciętną 86,170 mph, co dało trzynaste miejsce.

Foto: public domain

W latach 30-tych silniki Diesla rozpowszechniły się w ciężarówkach. Daimler-Benz w przededniu wojny produkował następującą gamę produktów.

 

materiał producenta

Pojemności silników wynosiły 2,6-12,5 litra, moce – 45-150 KM, masy silników – 320-990 kg, zużycie paliwa na konia mechanicznego i godzinę pracy – 190-230 gramów, oleju – 2-5 gramów

materiał producenta

Silniki napędzały ciężarówki o masie własnej 2-11 ton i ładowności 1,5-10 ton (niektóre modele występowały też z silnikami benzynowymi, stąd podwójnie podawane wartości mocy i zużycia paliwa). Szybkości maksymalne wynosiły 65-85 km/h, przy nominalnym zużyciu 10-38 litrów paliwa dieslowskiego (nazywanego w materiałach Rohöl, co słownikowo oznacza surową ropę naftową – nie jestem jednak pewien, czy przedwojenna terminologia nie była inna).

materiał producenta

Podobnie wyglądała oferta autobusów (od 7 do 80 miejsc siedzących)…

materiał producenta

…oraz pojazdów specjalistycznych.

materiał producenta

10-tonowy model L10000 to prawdziwy cud przedwojennej techniki

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

Foto: materiał producenta

Warto dodać, że największe i najcięższe silniki Diesla wciąż korzystały z wtrysku bezpośredniego, wiążącego się z mniejszymi stratami energetycznymi i niewymagającego stosowania świec żarowych. Przykładem niech będzie szesnastocylindrowa jednostka Daimler-Benz DB 602.

Ten gigant powstał w 1933r. i był pierwotnie przeznaczony do sterowca Hindenburg (który dostał cztery takie silniki). Średnica cylindrów (rozchylonych pod kątem 50º) wynosiła 175 mm, skok tłoka 230 mm – co dawało 88,5 litra pojemności. Stopień sprężania 16:1. Czterozaworowy rozrząd wykorzystywał pojedyncze wałki w każdej głowicy. Maksymalna moc na poziomie morza to 1.100 KM przy 1.650 obrotach, trwała – 850 KM przy 1.350. Późniejsze wersje osiągały nawet do 2.000 KM i znajdowały wiele zastosowań w lotnictwie oraz żegludze.

Źródło i licencja

Zamykając epokę przedwojenną trzeba jeszcze wspomnieć o turbodoładowaniu: turbosprężarkę – sprężającą zasysane przez silnik powietrze, a napędzaną energią gazów wylotowych – wynalazł już w 1905r. Szwajcar, Alfred Büchi z firmy Sulzer. Pierwsze zastosowanie turbodiesla nastąpiło jednak dopiero w 1923r., w jednostce marynistycznej. Pierwsze napędzane tak statki zwodowano dwa lata później w Szczecinie (były to pasażerskie jednostki Hansestadt Danzig i Preußen, z zainstalowaną mocą 3.400 KM bez i 6.400 KM z doładowaniem. Obie zatonęły w czasie II wojny światowej). W motoryzacji pierwsza była również szwajcarska firma Saurer, która turbodoładowane silniki ciężarówek opracowała w 1938r. Produkcję seryjną, po rozwiązaniu wszystkich problemów, rozpoczął jednak dopiero MAN w 1951r.

***

Po wojnie sytuacja sprzyjała dieslom, bo benzyny brakowało, a cięższe oleje napędowe były nie tylko dostępne, ale też niżej opodatkowane, lub wręcz dotowane przez rządy (co miało pomóc odbudować rolnictwo i transport). Nawet tam, gdzie istniały urzędowe ograniczenia, za wszelką cenę próbowano je obchodzić: np. mocarstwa alianckie zakazały Niemcom produkcji silników Diesla powyżej 150 KM, co miało zmniejszyć ryzyko remilitaryzacji – ale koncern Kruppa poradził sobie budując potężną ciężarówkę Titan napędzaną dwiema mniejszymi, dwusuwowymi jednostkami wysokoprężnymi połączonymi wspólnym wałem korbowym.

Krupp Titan był produkowany w latach 1950-54. Łączna pojemność dwóch trzycylindrowych bloków wynosiła 8,7 litra, moc – 210 KM przy 1.700 obrotach, moment obrotowy – 980 Nm przy 1.200. Pojazd miał ładowność 9,3 tony i rozwijał maksymalnie 62 km/h.

Foto: C-C-Baxter, Licencja CC

Nieliczne osobowe pojazdy dieslowskie kupowali przede wszystkim taksówkarze, a czasem też rolnicy korzystający z dotowanego paliwa. Tyle że przed 1973r. był to margines rynku.

W maju 1949r. Daimler-Benz zaprezentował model 170 D z 38-konnym silnikiem przerobionym z przedwojennej, benzynowej dolnozaworówki tej samej pojemności i mocy. Kolejne generacje “małych Mercedesów” były swego rodzaju fenomenem, bo aż połowę produkcji klienci zamawiali z silnikami wysokoprężnymi.

Mercedes W136 170 D (1949-53)

Foto: materiał producenta

W 1953r. pojawił się 42-konny Borgward Hansa 1800 D, w 1959 – 48-konny Peugeot 403 D. Wersje wysokoprężne oferowały też londyńskie taksówki, Austin A60 Cambridge (1,5 litra, 40 KM), Fiat 1400 D (który, wbrew oznaczeniu, miał pojemność 1,9 litra i moc 40 KM), Standard Vanguard i Isuzu Bellel. Zużycie paliwa tych całkiem sporych limuzyn pozostawało na poziomie przeciętnych modeli klasy B (6-8 litrów na 100 km), trwałość przewyższała je kilkukrotnie, natomiast ceny zakupu nie przekraczały 110-120% benzynowych odpowiedników.

Mimo niszowości osobowych diesli samochodowy sport przewidział dla nich osobne klasy. W Mille Miglia ’55 klasę tę wygrał Mercedes 180 D załogi Helmut Retter / Wolfgang Larcher. Czas 16h:52m:25s uplasował go na 201 miejscu w klasyfikacji generalnej, spośród 521 startujących i 281 finiszujących. Drugie i trzecie miejsce w klasie przypadło temu samemu modelowi.

Foto: public domain

W 1952r. w Indianapolis 500 doszło do sensacji: pierwsze pole startowe zdobył Fred Agabashian, prowadzący bolid Kurtis Kraft z turbodoładowanym dieslem Cumminsa (określanym wtedy jako “turbosupercharged“). 6,6-litrowy motor pochodził z ciężarówki i rozwijał ponad 400 KM.

Z uwagi na bezwładność turbosprężarki kierowca nie mógł odpuszczać gazu w zakrętach – w czasie kwalifikacji przejeżdżał je więc efektownymi poślizgami bocznymi. Z uwagi na trwałość opon nie mógł tak jednak robić przez cały dystans wyścigu, dlatego stracił prowadzenie zaraz po starcie. Potem radził sobie dobrze, ale pył i różne śmieci stopniowo zaklejały wlot turbosprężarki, która ostatecznie zepsuła się na 72 okrążeniu, zmuszając zawodnika do rezygnacji.

Foto: The359, Licencja CC

Aż do kryzysu naftowego nisza dieslowskich aut osobowych sprowadzała się do europejskiej rywalizacji Mercedesa z Peugeotem. Ten drugi stosował nieco odmienną wersję wtrysku pośredniego – tzw. komorę wirową, wymyśloną jeszcze przed wojną przez Anglika, Harry’ego Ricardo: kulistą, połączoną z główną komorą spalania kanałem biegnącym stycznie.

Straty energii były tu mniejsze niż w klasycznej komorze wstępnej, a maksymalne obroty sięgały nawet 5.500 na minutę. Peugeot 404 z dwulitrowej pojemności wyciągał już 60 KM – żałośnie mało według dzisiejszych standardów, ale o 5 KM więcej niż Mercedes W110, oraz bezwzględnie więcej niż benzynowy, kompaktowy Peugeot 204 (53 KM z 1,1 litra).

Szkic: public domain

204 był skądinąd pierwszym kompaktem w historii, który dostał napęd wysokoprężny (od 1968r. – 1,3 litra, 40 KM), a 404 – jedynym w świecie dieslem dostępnym też z nadwoziem kombi (dopiero jesienią 1972r. dołączył doń Opel Rekord). Francuski producent, prócz innego rodzaju wtrysku, stosował też w miejsce pompy tłoczkowej efektywniejszą rozdzielaczową (rotacyjną) – wynalezioną na początku lat 60-tych przez włoską firmę VM, a dającą precyzyjniejsze dawkowanie paliwa i wyższe ciśnienia. Przekładało się to na bardziej jednorodną mieszankę i dokładniejsze spalanie (z drugiej jednak strony – pompy rozdzielaczowe wymagają precyzyjniejszej obróbki elementów i są bardziej czułe na jakość paliwa).

Rekordowy Peugeot 404 z 1965r. miał specjalnie obniżoną karoserię, ale jego dwulitrowy diesel rozwijał tylko 68 KM – jedyne 8 KM więcej od wersji produkcyjnej. Pojazd pobił ponad 40 długodystansowych rekordów prędkości, z przeciętnymi na poziomie 160 km/h (seryjne 404 D rozwijały maksymalnie 130, a na sprint 0-100 km/h potrzebowały 28 sekund).

Foto: Thomas doerfer, Licencja CC

Mercedes przyjął inną drogę: pozostał przy pompie szeregowej i komorze wstępnej, powiększając stopniowo pojemność – z początkowych 1,7 do 2,4 litra przy czterech cylindrach, a w 1974r. dokładając cylinder piąty (co dało trzy litry pojemności, 80 KM i prawie 150 km/h – na owe czasy wielkości rekordowe). W Stuttgarcie pracowano też nad turbodoładowaniem, które od lat 50-tych zadomowiło się w ciężarówkach, ale nie w autach osobowych.

Turbodoładowany, trzylitrowy prototyp C111 rozwijał aż 228 KM. W 1978r. na sycylijskim torze Nardó pobił rekordy Peugeota, uzyskując niewiarygodne 316 km/h w jeździe 12-godzinnej. Był to swego rodzaju znak czasu, bo pojazd opracowano w 1970r. do testowania silnika Wankla, jednak po kryzysie naftowym zmieniono jego napęd na dieslowski.

Foto: public domain

***

Dla dzisiejszego kierowcy jazda dieslem z Epoki Chromu jest egzotycznym przeżyciem. Świece żarowe rozgrzewają się nawet minutę, poziom hałasu i wibracji niewiele odbiega od traktora, a dynamika – od współczesnych autobusów. Do 100 km/h przyspiesza się pół minuty, a potem… najlepiej zwolnić, bo długotrwałe utrzymywanie tak wysokich obrotów nie służy silnikowi (o czym ten wyraźnie daje znać). Nie da się też zignorować kłębów gryzącego, czarnego dymu, zwłaszcza przy dużym obciążeniu. Wprawdzie składa się on głównie z dużych cząsteczek sadzy, które szybko opadają, poza tym w tamtych czasach motory benzynowe emitowały wcale nie mniej zanieczyszczeń (w tym niemal wyeliminowanego dziś tlenku węgla i niespalonych węglowodorów), jednak w przypadku diesli problem widać gołym okiem, a to zawsze zwiększa drażliwość tematu.

Jeśli ktoś nie pamięta tamtych czasów – naprawdę może się zdziwić, że ktokolwiek w ogóle chciał takie ustrojstwo kupować, w dodatku jeszcze dopłacając. Wtedy jednak standardy były inne.

 

Po stronie plusów pozostawały oczywiście trwałość i bardzo niskie spalanie: dla dużych limuzyn nawet poniżej 7 litrów, jak w ówczesnych najmniejszych samochodzikach segmentu A, i to przy wyraźnie niższej cenie litra. To jednak nie wystarczało, by zachęcić szerokie masy: jakkolwiek ówcześni kierowcy mierzyli świat inną miarą niż my (popularne auta europejskie nie jeździły szybciej od Mercedesa 200 D albo Peugeota 404 D), to modele wysokoprężne nie przekraczały 2,5% udziału w rynku pojazdów osobowych. Oczywiście chodzi o Europę Zachodnią i częściowo Indie – gdzie indziej opodatkowanie benzyny było na tyle niewielkie, że argument oszczędności tracił znaczenie, a samochody osobowe jeździły wyłącznie na benzynie.

***

Gdy jednak przyszedł pierwszy naftowy kryzys i ceny paliw poszybowały, klekoczące motory przyciągneły uwagę ogółu. We wrześniu 1976r. dieslowską odmianę zaoferował Volkswagen Golf (chodziło o półtoralitrową jednostkę benzynową z dorobioną naprędce dieslowską głowicą i osprzętem). Jego 50 KM, 140 km/h i 19 sekund do setki nie ustępowało podstawowej, 1,1-litrowej jednostce iskrowej, przy zużyciu nawet poniżej 5 litrów paliwa na 100 km. Wkrótce pojawiły się osobowe turbodiesle: w maju 1978r. luksusowy, trzylitrowy Mercedes 300 SD (tylko na rynku amerykańskim, 115 KM, 165 km/h), a kilka miesięcy później 2,3-litrowy, 80-konny Peugeot 604 (pierwszy taki w Europie).

Mercedesowski turbodiesel trafił też w końcu do Europy – ale tylko w modelu W123 300 TD TURBO (z nadwoziem kombi). Oferował 125 KM, 170 km/h i 14 sekund do setki, czyli osiągi 2,3-litrowego gaźnikowca – nie został jednak sprzedażowym hitem, bo kosztował ponad 1.000 DM więcej niż najdroższy, 2,8-litrowy benzyniak.

Pierwszym turbodieslem taniego segmentu został w 1982r. VW Golf 1,6 GTD: jego 70 KM przekładało się na 160 km/h i 14 sekund do setki (stąd oznaczenie, nawiązujące do usportowionej wersji GTi).

Z każdą kolejną generacją kultura pracy diesli poprawiała się, a zimowe uruchamianie stawało łatwiejsze. W latach 80-tych ucywilizowanie silnika wysokoprężnego, połączone z powszechnym zainteresowaniem oszczędnością, zwiększyło ich udział w zachodnioeuropejskim rynku do kilkunastu procent. Sytuacja energetyczna znormalniała, jednak wielu kierowców zdążyło się przyzwyczaić do niskiego zużycia taniego paliwa, więc modele na olej napędowy zawitały do wszystkich klas samochodów – od Fiata Pandy po Mercedesa S (nie było ich jedynie w segmencie sportowym, coupé i cabrioletach – poza kilkuletnim epizodem z dwudrzwiowym Mercedesem 300 CD/CD TURBO, ograniczonym do rynku amerykańskiego).

Najmniejsze diesle produkowało wtedy japońskie Daihatsu (trzy cylindry, 993 cm³, 37 KM, 120 km/h, spalanie nawet poniżej 4 litrów), najbardziej uniwersalne – koncern PSA (ich jednostki XUD, o pojemnościach 1,8-2,1 litra i mocach 60-110 KM to temat na osobny wpis), najpotężniejsze – wciąż Mercedes, mimo trzymania się tradycyjnych rozwiązań (sześć cylindrów, trzy litry, w wersji turbodoładowanej 147 KM, 200 km/h i przyspieszenie do 100 km/h w 10 sekund, co w poprzedniej generacji było poziomem topowych, benzynowych R6).

Kultura pracy pięcio- i sześciocylindrowych diesli niewiele różniła się od jednostek benzynowych

 

Z innych ciekawostek: w 1984r. Opel Senator zyskał nietypową wersję z dieslem doładowanym mechaniczną sprężarką BBC-Comprex (2,3 litra, 95 KM, ale z 90% momentu obrotowego dostępnymi od 1.300 obrotów, bez opóźnionej reakcji na gaz). Dwa lata później BMW po raz pierwszy zastosowało elektroniczne sterowanie silnikiem Diesla – w sześciocylindrowej jednostce M21 z turbodoładowaniem (modele 324td i 524td – 2,4 litra, 115 KM). Klekoty zagościły na lewym pasie niemieckich autostrad, co jeszcze w poprzedniej dekadzie było nie do pomyślenia. Niektóre dostały nawet katalizatory spalin.

Warte odnotowania są dwa dieslowskie silniki amerykańskie: 5,7-litrowe V8 (105-120 KM) i 4,3-litrowe V6 (85 KM), które General Motors montowało w szeregu modeli wszystkich swych marek, w latach 1978-85 (a dodatkowo sprzedawało Checkerowi, do użytku w taksówkach). Miały one jednak fatalne opinie: po pierwsze z powodu słabych osiągów, po drugie i przede wszystkim – przez tragiczną awaryjność.

Wysokoprężne krążowniki zostały wprowadzone z podobnych powodów, jak “amerykański” Mercedes 300 SD – by obniżyć średnie flotowe zużycie paliwa producenta, zdyskontować powszechny strach przed rosnącymi cenami energii, a dodatkowo też snobizm niektórych klientów, uważających klekot Diesla za “europejski sznyt”. W 1981r. silniki wysokoprężne osiągnęły rekordowy, 6-procentowy udział w amerykańskim rynku, jednak szybko go straciły, bo benzyna zaczęła tanieć, a awaryjność diesli z Detroit przeszła wszelkie granice: kalifornijska agencja środowiskowa CARB (California Air Resources Board) nie była w stanie wydać General Motors homologacji, gdyż… wszystkie udostępnione samochody zepsuły się przed zakończeniem procedury testowej, a było ich aż dziewięć!! Problemy wynikały stąd, że zmieniając głowice z “benzynowej” na “dieslowską” inżynierowie pozostawili niezmienioną konfigurację i momenty dociągania śrub, mimo kilkukrotnie wyższych ciśnień sprężania – uszczelki były więc bardzo szybko wydmuchiwane. Poza tym jakość amerykańskiego oleju napędowego pozostawiała wiele do życzenia: w zbiornikach osadzała się woda, a tradycyjny środek zaradczy, czyli dolewanie do baku technicznego spirytusu, powodował rozpuszczanie uszczelek i zacieranie się pomp wtryskowych. Mimo wszystko, dieslowskie modele pozostały w ofercie do 1985r. Wtedy GM wycofało felerne silniki zastępując je importowanymi jednostkami Isuzu, a gdy te w ciągu roku znalazły tylko 588 amatorów – całkowicie zrezygnowało z dieslowskich osobówek. Do tego czasu ich udział w rynku USA spadł poniżej 0,5%.

Na koniec wspomnę jeszcze o specyficznej sytuacji w Polsce, gdzie w 1982r. weszła w życie reglamentacja benzyny. Olej napędowy pozostał w wolnej sprzedaży – każdy kierowca marzył więc o “ropniaku”, jak potocznie określano dieslowskie auta, te jednak dało się kupić jedynie za dewizy. Niektórzy radzili sobie przeszczepiając do swych pojazdów silniki używane (czasem nawet z ciągników rolniczych!!), a w gazetach sztandarowym żartem primaaprilisowym była informacja o rychłym rozpoczęciu produkcji “Malucha” z dieslem. “Maluch” oczywiście się nie nadawał, jednak FSO faktycznie zadziałała w tym kierunku: w 1984r. powstało 100 Polonezów z włoskimi turbodieslami VM, a dwa lata później – niewielka liczba “Dużych Fiatów” z 1,6-litrowymi jednostkami Volkswagena. Oba modele oferowano nawet w oficjalnej sprzedaży, ale tylko dewizowej, a ich ceny – odpowiednio 5.600 i 4.500 dolarów – nie były konkurencyjne wobec wysokoprężnych Golfów czy Corolli.

Pod koniec dekady pojawiła się sensacja – i to z najmniej spodziewanego kierunku, czyli z Włoch. Ale to jest już temat na osobny wpis.

 

Rycina: materiał Daimler-Benz

Foto tytułowe: praca własna

 

Jeśli podobał Ci się artykuł – możesz rozważyć postawienie mi symbolicznej kawy (bez wpływu na dostępność treści bloga, przeszłych i przyszłych  – one są i zawsze będą całkowicie darmowe i całkowicie niekomercyjne)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

41 Comments on “DZIEDZICTWO INŻYNIERII: KLE-KLE-KLE KLE-KLE-KLE

  1. Faktycznie w Polsce w latach 80 kto miał dizla ten byl panem.Na zakup oryginalnego malo kogo bylo stac.Za Gierka gdy sporo wozow sprowadzano i byly wloskie fiaty z fso nikt nie myslal o dizlach .Po co skoro jest benzyna .Jak przyszly kartki zaczelo sie rzeżbienie .Najlepszym materialem byly wolgi.Duze mocne .Perkinsy z wozkow bulgarskich multikary a nawet ursusy pakowano do 24 a nawet 21.Jeszcze do uazow gazow i aro ale to jux nie taryfiarze.Sam w 90r kupilem pezota 2.3d indenora z wolgi do uaza.Taryfiarz wolge sprzedal do sojuza z benzyniakiem ktorego pomagalem mu apiac montowac bo 6 lat lezal w garazu .Silnik nie taryfiarz .Mi dostal sie rechot .Byl to jego 3 zywot.Oryginalnie z 76r z rozbitego 504 w 84 sprowadzon z rfnu do wolgi zamontowan spoczal w uazie roku 90.I nie bylo to jegp ostatnie slowo.Rozczarowany osiagami bo przy 70 z ramy wychodzil wrocilem do benzyny.Wiadomo dyfer z benzyny i szalu brak.Pezot poszedl do aro bo oryginalna padlina 2.7 nie nadawala sie dp jedzenia .Uaz z benzyna tez poszedl do sojuza.W tym aro chodzil juz fajnie i cicho chociaz 60 KM to ciut malo było.Ale wtedy to juz sie myslalo o patrolu czy vw taro czy innym campo.

    • Zawsze mnie zastanawiało, jak ludzie wkładali do osobówek te silniki Ursusa, co ważyły ponad 300 kg…?

      • Z Ursusa to chyba wkładano głównie 3 cylindrowego Perkinsa z 360-3P – ten chyba ważył ok. 200-240 kg. Wiki podaje, że s21 to 200kg, 4c90 240. Silnik poloneza to podobno ok. 120 kg.
        Czyli masa porządnego chłopa albo 2 dziewczyn więcej. A że jeszcze pod koniec XX w. domorośli tunerzy “poprawiali” Fiata/Poloneza sprężynami od Żuka…

      • 3 cylindry, 48 KM, obroty nominalne 2250… To w ogóle chciało jechać w osobowym aucie?

        Tzn ja o takich operacjach słyszałem, ale nie widziałem nigdy takiego auta. Jasne, S-Klasa pana Y.Y. z 55-konnym dieslem też była zawalidrogą nawet wtedy, ale na czwórce te 90 jechała. A przy obrotach 2250 jakoś tego nie widzę…

      • Jak kiedyś widziałem wykresy mocy przemysłowych silników, to one w wielu przypadkach są od góry ograniczone regulatorem – a prosty odśrodkowy regulator jest raczej dość prosty do przestawienia i podniesienia maksymalnych obrotów. Moc raczej była wystarczająca (39 konne Uno wg danych fabrycznych miało vmax jakieś 140).
        Zresztą to nie był normalny “swap” na normalne czasy…

      • sprężyny zaworowe w takim perkinsie spokojnie ściskasz kciukiem naciskając na dźwigienkę zaworową, wały korbowe lubią pękać nawet w serii więc z pójściem w obroty bym nie szalał…

  2. Jak zwykle świetny artykuł Szczepanie!
    Jak wiesz uwielbiam diesle! Szczególnie te stare – ‘mechaniczne’ – są niezniszczalne. To poczucie całkowitej niezawodności strasznie mi się podoba:)

    W FSM były testy silnika Diesla firmy Kubota w 126p – nawet jeden egzemplarz gdzieś podobno jeździ.
    Ciekawe jak to chodziło, z tego co wiem był to 4 cylindrowy silniczek.

  3. Jak zawsze artykuł przedni 🙂 Z mojej strony dwie uwagi : Opel Senator – comprex – tu warto zauważyć , że jeśli faktycznie chodzi o doładowanie typu comprex to nie jest to typowa sprężarka mechaniczna. napęd z wału korbowego zapewnia jedynie “sterowanie doładowaniem” sama zaś energia doładowania pochodzi ze spalin podobnie jak w turbosprężarce z tą różnicą , że spaliny pompują powietrze bezpośrednio zasysając i wypychając powietrze z komór wirnika (wykorzystuje się bezwładność rozpędzonych gazów) – warto poszukać informacji bo to bardzo ciekawe rozwiązanie.
    Druga uwaga – jeśli chodzi o malucha diesel – ten żart ma pokrycie w rzeczywistości bo faktycznie powstał prototyp malucha z maleńkim czterocylindrowym silnikiem diesla o pojemności 800ccm Isuzu. Pokazywano go przy okazji programu “Duda kontra Szafrański”

  4. Już to pisałem na forum – w 1985 r. sprowadziliśmy z Tatą silnik od Golfa z niemiec i został włożony do Forda Taunusa, zamiast oryginalnego 1,6. Jeździł maksymalnie 130 km/h, bo skrzynia i dyfer zostały te same. Potem dostał 5 biegówkę od Poloneza – produkowano już rzemieślniczo kołnierze łączące skrzynię FSO z silnikiem diesla od VW. Sam byłem po taki kołnierz osobiście w Gdańsku u pana, który takie coś produkował. Z pięciobiegówką Taunus jeździł nadal 130 maksymalnie, ale za to ciut ciszej. W ogóle oczywiście był bardzo głośny i wolny. Wszystko przebijało jednak zużycie paliwa dostępnego bez kartek – 5 l/100 km, całkowicie niezależne od stylu jazdy – czy w mieście, czy poza miastem, czy z pedałem w podłodze, czy spokojnie. A ponieważ Tata jeździł bardzo dużo, pozwalało to żyć w schyłkowym PRL.

    • miałem jette1 1.6D i mi tam ona po mieście paliła 8l, nie przyśpieszała w ogóle (nawet gorzej od Dużego Fiata!) i nie odpalała poniżej 0st 😉 kupiłem kieeeedyś za 1500 i zaraz za tyle samo sprzedałem koledze, który bardzo ją chciał i który miał to szczęście mieszkać praktycznie na wsi, miał garaż a w nim prąd, dzięki czemu mógł z rana podłączać prostownik do akumulatora i grzałkę od pralki która była już wmontowana w misce olejowej i po zagrzaniu odpalał 🙂 i bardzo dobrze wspomina do dziś tą Jettę

  5. Silniczek Kuboty . W zakładzie mieliśmy minikoparkę Kuboty . Silnik chodził jak szwajcarski zegarek . No , jak ogromny zegarek .
    Palił na dotyk , czy mrozy , czy upały .

  6. Świetny wpis.
    Jako ciekawostkę dodam że w 1942 roku Tatra zbudowała prototypowy silnik Diesla o oznaczeniu V955 który rzekomo miał trafić do czołgu Tiger . Silnik ma 18 cylindrów w układzie *W” 22 238 cm3 pojemności i 299 KM. Silnik można zobaczyć w muzeum ciężarówek Tatra w Czeskich Kopřivnicach.

    • Zważywszy, że benzynowy Maybach w Tygrysie miał w zależności od wersji 650 albo 700 KM, to taki Tygrys z dieslem o mocy 299 KM musiałby być strasznie powolny.

      • otoż niekoniecznie
        bo jeżdźi sie momentem a nie mocą – zwłaszcza w takich pojazdach, zwłaszcza z dołu

  7. Warto też wspomnieć prototypowy 4-cylindrowy silnik diesla Tatry w układzie boxer włożony w 1949 roku do 2 lub 3 sztuk T600 Tatraplan. Subaru wcale nie było pierwsze z pomysłem na na diesla w układzie boxer!

      • specjalizując się w chłodzonych powietrzem silnikach z wymiennymi żeberkowanymi cylindrami z oddzielnymi głowicami to w zasadzie nie jest wielkim problemem odlać sobie blok czy to rzędowy czy to V czy to boxer i do tego wał, cała reszta jest współwymienna 🙂

  8. jeszcze lepsze od Kuboty są dieselki Yanmar, bo mają bezpośredni wtrysk, i te traktorki odpalają od strzała nawet dziś, po 30 latach (wiem, bo mam 🙂 ) Kuboty niestety mają wtrysk pośredni, tak jak i Mitsubishi, więc ich bez grzania świec nie odpali jak jest chłodniej… (mam 2 cylindrową Kubotkę w minikoparce i 4 cylindrowego Mitsubishi w traktorku Mitsubishi)

    maluch z Kubotą:
    https://www.youtube.com/watch?v=t_9FffhUfKM
    z maluchem tym to taka historia była że ktoś nim jeździł na przemyty do Czech i tam gdzieś kiedyś się rozbił przy granicy i tam wrastał ten maluch w górach przy jakiejś szopie i go w końcu ci miłośnicy odnaleźli i wyremontowali, zresztą z remontem pomagał sam polski oddział Kuboty, także fajna historia 🙂

  9. Jak zwykle artykuł przedni, lubię takie wpisy. Z dieslem najbardziej mi się kojarzy słynne 1.9 TDI od Volkswagena – ojciec miał Caddy’ego z takim silnikiem, tylko nie w wersji 90 czy 110 KM, a 70, oferowanym tylko w Niemczech jak kojarzę. Fakt, klekotał, i się średnio zbierał, no ale to był dizel i jeszcze w dostawczaku – pamiętam za to, że nigdy nie było problemów z ciąganiem przyczepy czy holowaniu auta – to ostatnie miałem możliwość sam przetestować ; ). Pamiętam że po naprawie turbiny wóz nagle nabrał życia i się dało przyjemnie jeździć nim. A, no i najważniejsze, nie psuł się – poza naprawą turbiny i jakąś dosłownie pierdołą (koszt części chyba 40 złoty, robocizna 0 bo samemu), to tylko lało mu się olej napędowy, zmieniało olej i filtry i jeździło.

    Jeśli chodzi o Polskę to diesle VW czy VM (Kubotę pomijam bo poza prototypami nie wyszło i trochę szkoda) nie były jedynymi dieslami montowanymi do rodzimych wozów – od lat 80. pracowano nad dieslem Andoria, słynne 4C90, przy którym pomagało Ricardo Engineering jak pamiętam. Podobno jeden egzemplarz Andorii miano wsadzić do Poloneza, ale że się ledwie mieścił i miał dyskusyjną dynamikę to prac zaniechano – chociaż jak kupowano licencję na silniki do niego, to planowano wyrzeźbić własny, FSO-wski diesel, który się zachował do dziś. Pewną ciekawostką jest z kolei FSO Piedra, czyli wymysł belgijskiego importera, który do FSO Primy (eksportowy Polonez Akwarium) wsadził silnik 1.3 Fratelli Motori Negri – poza egzemplarzami dilerskimi nie powstały kolejne; ich się zachowało kilkanaście bodajże, zaś tych z dieslem VM – chyba tylko dwa.

    Wracając do Andorii, to ostatecznie trafiła do Żuków jak pamiętam i FS Lublina, gdzie była głównym silnikiem – tam jeszcze szły jakieś GM-owskie silniki, chyba z Holdena, ale pewności nie mam. Sama Andoria przetrwała w Lublinie do końca jego produkcji, już w wersji common rail jak pamiętam; żeby było ciekawiej, to przez pewien czas, po bankructwie DMP firmowano Lubliny jako Andoria – sama inżynieria znaczkowa Lublina to też niezły temat, kilka firm go miało i po maksymalnie paru latach bankrutowało albo sprzedawało/oddawało prawa do produkcji dostawczaka. 😉 Nie mam pewności czy na początku XXI. wieku dealer UAZów nie montował 4C90 jak sprowadzał je do Polski – kiedyś o tym w Motorze pisali jak dobrze pamiętam.

    • Nawet nie na takim początku – jeszcze ze dwa – trzy lata temu można było w Tarmocie kupić nowego UAZa z Andorią ADCR; dopłata była coś koło 10 000 zł. Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego Andoria nie dogadała się nigdy oficjalnie z GAZem albo UAZem – ZSRR miało auta które zachodni importerzy dość chętnie przezbrajali w diesle, my mieliśmy całkiem niezłe silniki które niespecjalnie było do czego wsadzić. Brzmi jak łatwe dewizy; może Andoria pojawiła się zbyt późno, kiedy popyt na Wołgi i UAZy na zachodzie już zanikł?

      • A kiedy w ogóle zakończył się dewizowy eksport Wołg? Poza tym interesy z Rosją to zawsze była specyficzna sprawa. Pojedyncze osoby robiły na tym miliardy, ale większość albo wolała nie próbować, albo próbowała i zaraz żałowała…

      • 4C90 do produkcji wszedł pod koniec lat 80.
        Pamiętam, że 4C90 trafiały pod maski UAZów, GAZów i ARO te kilkanaście lat temu. Nie jestem pewien, czy do GAZa nie były wkładane już w Niżnym Nowgorodzie… w każdym razie w pewnym momencie w Rosji zaczęto produkcję diesli chyba na licencji Steyra.
        A po upadku Lublina, Honkera i ARO (tutaj była nawet spora afera z udziałem jakiegoś USańskiego biznesmana) diesli z Andrychowa nie było do czego wkładać (a Honker mi się straszliwie podoba 😀 )…

    • te GM-owskie silniki w Lublinkach to C22NE, świetne niezniszczalne silniki, to rozwiercona wersja słynnych C20NE, kiedyś taki mogłem kupić na wagę na złomie z rozebranego lublinka i do dziś żałuję że nie kupiłem 🙁 w sam raz do Asterki 😀

  10. Powstał jeden prototyp Malucha z dieslem Kubota. Materiał o nim jest na kanale YT Damiana Kurcza.

  11. Ach, jak bym chętnie sobie jeździł po mieście taką 404! Moje pierwsze auta to były Citroeny z XUDami (XUD9Y i XUD7TE) i bardzo miło wspominam jak mi się nimi jeździło.
    No od biedy mógłby być Kubuś W115 “wędrująca wydma”. Polecam zobaczyć odcinek Pertyna o nim.

  12. Artykuł czyta się spokojnie i uważnie w 15 minut, podejrzewam że całkowity czas jego stworzenia (licząc +/- uczciwie man-hours) to jednak około 200x więcej – czy poprawnie oszacowałem, Autorze? Dziękuję za przybliżanie świata, ostatnio z powodu objazdu mogłem błysnąć przed pasażerami wiedzą o przeszłości RN-7, zgadnijcie skąd pochodziła 😉

    • Artykuły ukazują się co 5 dni, zazwyczaj powstają w 3 albo 4 wieczory. Koło 8-10 godzin to max, więcej fizycznie nie ma 🙂

      Czasem piszę też artykuły w innym trybie, pomiędzy tymi bieżącymi – i to trwa nieraz po kilka miesięcy. Taki przykład będzie niedługo, po drugiej części historii diesli.

      • Współczynnik czasu produkcji do czasu konsumpcji wynosi więc 32-40 🙂

  13. Artykuł przedni. Nie wiedziałem o tym, że Citroen tuż przed swoim bankructwem pracował nad silnikami wysokopreżnymi.
    W połowie lat 80, mniej więcej tak jak wspomniany Opel Senator, ukazał się Citroen AX z dieselkiem 1.4, a pózniej 1.5. Z tego co pamiętam to zostal wpisany to ksiegi rekordów guinessa jesli chodzi o zużycie paliwa na 100km, coś około 3l/100km.

  14. Komora wirowa poza zaletami (czyli zdolnością do osiągania wysokich obrotów na różnym paliwie przy prostym wtryskiwaczu i niskim ciśnieniu wtrysku) miała też istotną wadę w postaci wysokich, punktowych obciążeń cieplnych głowicy – podobno diesle wspomniane diesle BMW dzielą się na te z pękniętą głowicą i te, o których właściciel jeszcze nie wie, że mają pękniętą głowicę… z drugiej strony o benzynowych 6 na których to bazowało słyszałem podobną historię…

    A, no i przy komorze wirowej raczej nie da się zrobić 4 zaworowej głowicy – Francuzom udało się wepchnąć 3 zawory w jakimś silniku, na zdjęciach wygląda to ciekawie.

    A komórę wstępną stosował chyba tylko Mercedes, chociaż podobieństw sporo to i problemy zbliżone.
    Wcześniej stosowano jeszcze inne układy wtrysku pośredniego, na szybko udało mi się znaleźć jeszcze tylko komorę z zasobnikiem powietrza, ale ta chyba nie była stosowana w osobówkach i nie wiem czy nie “wymarła” wcześniej…

    • 3 zawory z komorą wirową bez problemu w XUD11, więc 4 też by się zmieściły. Problem z tym systemem Ricardo jest jeszcze taki, że został nieszczęśliwie zaprojektowany. Po modyfikacji kształtu komory na sferyczny (bez półki), skróceniu świecy żarowej, zmianie geometrii kanału komory na rozbieżny, dodaniu w tłoku zagłębień na zawory i zmianie faz rozrządu tak, żeby było przekrycie zaworów (zmniejszenie strat pompowania), Chrysler już w latach 80. uzyskał osiągi na poziomie wtrysku bezpośredniego w tłok.

  15. co do komór wirowych jeszcze, to w Deutzach tych chłodzonych powietrzem można sobie wymieniać tłoki i głowice (jako komplet) w zależności czy się chce mieć wtrysk bezpośredni czy pośredni, i wszystko pasuje 🙂 kolega tak przerabiał ten silnik na wtrysk bezpośredni przy okazji remontu
    w sumie ciekawe jak by chodził taki 2 cylindrowy Deutz jak by wymienić jeden tłok i jedną głowicę na bezpośredni wtrysk a drugi tłok i głowicę zostawić z komorą wirową hehe 😉

  16. Świetny artykuł, jak zwykle zresztą.

    Natomiast myślę, że nie od parady byłoby uzupełnić akapit o Le Mans informacją o tym, że wygrane diesli nie były spowodowane przewagą techniczną klekotów, a regulaminową. Ówczesne zasady faworyzowały diesle w sposób wręcz absurdalny. Naturalnie to jedynie narzekanie dla samego narzekania, a nie krytykowanie artykułu 🙂

  17. Ale jak to maluch się nie nadawał?! Za mało poszperałeś!!! Jakbyś dokładniej odrobił lekcje byś wiedział że były prototypy malucha z silnikiem diesla. Chyba 2 sztuki przetrwały do dziś, a pod maską siedział stacjonarny japoński diesel kubota o pojemności 0,8l , nie pamiętam już, 3 albo 4 cylindrach i mocy coś koło 20KM. Prace zarzucono ze względu na cenę silników.

    • Pisałem już w komentarzu, że o prototypach wiem, ale prototyp zrobić to nie jest taka wielka sztuka. Setki było ciekawych prototypów, w Polsce i na świecie, ale mało co dociera do etapu seryjnej produkcji po akceptowalnym koszcie w akceptowalnej jakości. W garażu to sobie można silnik odrzutowca postawić na kołach i przekroczyć barierę dźwięku, jeśli ma się na to budżet i czas. Zupełnie czym innym jest wprowadzenie na rynek produktu, który ludzie będą naprawdę kupować.