PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: ALL EXCLUSIVE

 

Poprzednią przejażdżkę odbyłem Buickiem Electrą 225 z 1960r. – czyli autem masowym, wyprodukowanym w ciągu jednego roku w ponad 253 tys. egzemplarzy. Tę najnowszą – czymś niewypowiedzianie bardziej elitarnym, bo powstałym w zaledwie 466 sztukach. Jak to mówią polscy klienci biur podróży – ALL EXCLUSIVE!!

Dla tej gratki złamałem jedną ze swoich zasad. Zazwyczaj mianowicie nie piszę dwóch testowych artykułów o jednym modelu, nawet w różnych wersjach, bo nie jest to łatwe bez powtarzania większości treści. Wyjątek zrobiłem dotąd tylko raz, dla Fiata 500 – ponieważ jego wersja elektryczna i Abarth to akurat zupełnie różne bajki. Teraz przyszedł czas na wyjątek drugi, czyli “Malucha”.

Z “Maluchem” jest jeszcze dziwniej, bo w jego przypadku w (dwuczęściowy) wpis przejażdżkowy wplotłem wspomnienia wielu użytkowników z mojego otoczenia, no i nagryzmoliłem go na podstawie podróży aż pięcioma egzemplarzami z różnych roczników (LINK1 LINK2). Różnorodność wersji jak najbardziej więc była. Wspomniałem też o prototypach i modelach specjalnych, zgromadzonych w bielskim prywatnym Muzeum “Malucha”. Wśród nich jednak, o dziwo, nie było BOSMALA.

Tymczasem Artur Szafran, właściciel firmy Szafran Inwestycje, ma w swojej kolekcji kilka takich aut, a jedno z nich można aktualnie kupić. To egzemplarz nr 157 z 466 wyprodukowanych, wysłany w maju 1993r. dealerowi z Holandii. Te fakty potwierdził sam Instytut BOSMAL, który działa do dziś i wystawia swoim dawnym produktom certyfikaty oryginalności.

Czy taki wynalazek ma sens? Czy w praniu różni się od zwykłego “Kaszlaka”? No i czy jazda nim może sprawić jakąś przyjemność? O tym myślałem, wybierając się do Artura w słoneczny, czwartkowy wieczór.

***

Takich już dzisiaj nie robią” – tak komentujemy coraz więcej gatunków samochodów. Motoryzacyjna różnorodność zanika w zastraszającym tempie, poczynając niestety od modeli z najlepszą relacją radości do kosztów. Niedrogich cabrioletów na rynku nie ma już od dawna, choć jeszcze w latach 90-tych było ich sporo. Otwarte nadwozia miały np. Mini czy Peugeot 205, ale najmniej kosztowały produkty wschodnioeuropejskie: Yugo Cabrio i “Maluch” BOSMAL.

W RFN w 1993r. zwykłe Yugo 45 (hatchback) kosztowało 9.980 DM, mocniejszy model 65 – 14.480,  cabriolet – już 20.980. U Fiata cennik otwierała Panda 900 w cenie 11.980 DM, za litrowe Uno chcieli 16.980, natomiast Polacy za BOSMALa – 12.900. Tańszy wiatr we włosach oferowały wyłącznie jednoślady.

“Maluch” bez dachu był oczywiście wyłącznie zabawką, w stopniu jeszcze większym niż inne cabriolety. Ja jednak uważam, że właśnie jako odkryta zabawka 126p miał stosunkowo najwięcej sensu. Bo jako codzienny środek transportu, w latach 90-tych… sami rozumiecie.

Niestety, w Polsce zabawkowe samochody zyskały rację bytu dopiero kilkanaście lat później, zaś na Zachodzie Fiat 126 stracił wszelką atrakcyjność najpóźniej z końcem lat 80-tych. Dlatego uważam, że BOSMAL pojawił się w najgorszym możliwym momencie – gdy na rynku wewnętrznym nie miał jeszcze szans, a w eksporcie zdążył je bezpowrotnie stracić. Z tego powodu pozostał, eufemistycznie mówiąc, produktem bardzo ekskluzywnym.

W 1993r. reklama z “Motoru” podawała polską cenę 77,9 mln zł. Standardowy “Maluch”, zależnie od wyposażenia, kosztował wtedy 61-68 mln. Dopłata nie była więc duża, ale przeciętne wynagrodzenie wynosiło 3,95 mln – na BOSMALA pracowało się więc prawie 20 miesięcy, na dobrym stanowisku.

 

W 1993r. FSM wypuściła 69.549 Fiatów 126p, BOSMAL w cztery lata (1991-95) sprzedał w Polsce zaledwie sto cabrioletów. Po prostu, tę garstkę ówczesnych Polaków, która mogła sobie pozwolić na osobny samochód rekreacyjny, “Maluch” interesował wyłącznie jako pośmiewisko, a cała reszta nie tylko nie miała pieniędzy na takie gadżety, ale wręcz w ogóle nie pojmowała idei auta do zabawy. To była jakaś abstrakcja. Jeszcze na przełomie stuleci mój dwudrzwiowy Mercedes 280 CE wielokrotnie wywoływał konsternację – no bo jak to, “takie auto bez drugich drzwi…?” Ktoś sobie jaja robi…? To na pewno nie Trabant z doklejoną gwiazdą…?

Artur zna człowieka, który w tamtych latach handlował samochodami na giełdzie w Słomczynie: w typowe niedzielne przedpołudnie przerzucał dwie albo trzy sztuki, ale gdy raz, nieopatrznie, wpakował się w BOSMALA, bujał się z nim przez trzy miesiące. Drugiej takiej wtopy nie zaliczył przez całą dekadę.

A przecież w świecie rynek cabrioletów kwitł. Pod koniec lat 80-tych, po dłuższej przerwie, na nowo pojawiły się otwarte wersje wielu europejskich kompaktów i autek miejskich, a Mazda wprowadzała właśnie pomnikowy dziś model MX-5. Dokładnie wtedy, w 1989r., w bielskim Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Samochodów Małolitrażowych narodził się pomysł budowy i eksportu “Malucha” bez dachu.

***

Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Samochodów Małolitrażowych został założony w 1972r., jako przybudówka FSM. W kolejnych latach powstawały tam między innymi Syrena Bosto, prototypy “Malucha” kombi, NP (z napędem przednim), Bombla (towarowy), potem Cinquecento w wersji czteronapędowej i pięciodrzwiowej, a w międzyczasie obrosły wieloma mitami Beskid. Dziś ośrodek nosi nazwę Instytut Badań i Rozwoju Bosmal Sp. z o.o., prowadzi prace badawczo-rozwojowe i małoseryjną produkcję na zlecenie różnych firm motoryzacyjnych. Mimo tak bogatego dorobku, na dźwięk słowa BOSMAL każdy polski samochodziarz myśli głównie o otwartym “Maluchu”.

Pomysł na 126p cabrio powstał w Bielsku pod koniec 1989r. – wskutek konstatacji, że rzeczywistość się zmienia i trzeba będzie się z czegoś utrzymać, a w szerokim świecie wraca właśnie moda na cabriolety. Trop był jak najbardziej prawidłowy, tyle że baza, u progu lat 90-tych, cokolwiek już nieadekwatna. Innej jednak do dyspozycji nie było.

Pierwszą koncepcją było beach buggy – plażówka w stylu Malubatsa, którego opisywałem w artykule o wyprawie do Bielska: bez jakiegokolwiek dachu i drzwi, za to z rurowymi wzmocnieniami służącymi równocześnie jako klatka bezpieczeństwa. Rynek na taki produkt byłby jednak mikroskopijny, więc pomysł nie wyszedł poza stadium schematycznych rysunków. Do dalszych prac wybrano praktyczniejsze rozwiązanie, ze składanym, miękkim dachem na klasycznym “Maluchu” z uciętą górą i odpowiednimi usztywnieniami. Prace ruszyły w styczniu 1990r. – z użyciem KOMPUTERÓW, które w Instytucie już wtedy mieli!! – a pierwsze prototypy wyjechały na drogi w lipcu. Oficjalna prezentacja nastąpiła na październikowym Autosalonie w Katowicach – po ledwie 10 miesiącach.

Pokazany prototyp nazywał się Tropic. Opierał się na 126p FL, z kilkoma elementami BISa: tylnymi bokami, 13-calowymi kołami, fotelami Inter Groclin ze zintegrowanymi zagłówkami. Szyby drzwi nie miały oczywiście ramek, a w miejscu środkowych słupków pojawił się szeroki pałąk.

Foto: materiał producenta

Miękki dach przymocowany był do plastikowej maskownicy, płynnie przechodzącej w spoiler nad pokrywą silnika

Foto: materiał producenta

Ważne były też oczywiście zmiany konstrukcyjne. Obcięcie dachu wymogło wzmocnienie struktury nadwozia: w jej przedniej części dodano zastrzały łączące gródź z wnękami kół i podłogą, po wewnętrznej stronie przednich słupków – dodatkowe żebra i nakładki z grubej blachy. Środkowa część podłogi dostała dwie masywne poprzeczki połączone elementem wzdłużnym, w kształt litery H. Połączenie środka i tyłu podłogi wykonano w postaci zamkniętego kesonu, a tylne części podłużnic wzięto z BISa. Kluczowym elementem został zamknięty profil pałąka przeciwkapotażowego, w którym umieszczono też punkty mocowania pasów bezpieczeństwa.

W modelu seryjnym nie było w maskownicy ze spoilerem – dach leżał pod tekstylnym pokrowcem. Został uszyty z nieprzemakalnej tkaniny sprowadzanej z Włoch, z oknami z niemieckiej folii Polyglass. W stanie zamkniętym jego napięcie utrzymywały dwa kołki wtykane w ramę szyby czołowej (ryglowane od wewnątrz), ręcznie podnoszony pałąk rurowy i szereg zatrzasków rozmieszczonych w nadwoziu, dookoła tylnej kanapy.

Foto: materiał producenta

Modyfikacje techniki były niewielkie: poza wspomnianymi już elementami nadwozia BISa w niektórych egzemplarzach montowano też jego zębatkowy układ kierowniczy, a opcjonalnie – benzynowe ogrzewanie WEBASTO i zestaw zwiększający moc do 30 KM, co umożliwiało rozpędzenie się do około 120 km/h (chodziło głównie o modyfikacje głowicy i wałka rozrządu). Dopiero po jakimś czasie konieczne okazało się opracowanie układu oczyszczania spalin, wymaganego na rynkach zachodnioeuropejskich: bielscy inżynierowie zdołali samodzielnie stworzyć i homologować w Niemczech wersję z elektronicznym zapłonem i katalizatorem, która dopiero później trafiła do standardowego “Malucha”, w jego odmianie el (na marginesie: ten skrót jest zwykle rozwijany jako Elegant, chociaż pierwotnie oznaczał elektroniczny zapłon i został wprowadzony równocześnie z nim).

Produkcja seryjna ruszyła w czerwcu 1991r. Łatwo nie było: obie polskie fabryki samochodów przeżywały wtedy głębokie załamanie sprzedaży spowodowane spadkiem popytu i otwarciem rynku na import używanych aut zachodnich, a w Bielsku dodatkowo uruchamiano właśnie produkcję Cinquecento, co absorbowało całe zasoby kapitałowe i ludzkie. Rekreacyjny “Maluch” stał nisko na liście priorytetów. FSM obcięła finansowanie projektu, więc OBRSM BOSMAL musiał radzić sobie sam.

Jakimś cudem się jednak udało. BOSMAL samodzielnie nawiązał współpracę z poddostawcami, wykonał oprzyrządowanie produkcyjne i… rozpoczął produkcję. Przekazywał odmienne elementy do FSM, gdzie spawano i lakierowano nadwozia, montowano (całkowicie seryjne) mechanizmy i zwracano całość do OBRSM w celu założenia dachu i pewnych specyficznych elementów wyposażenia.

Oficjalnie oferowano tylko dwa kolory nadwozia – biały i czerwony (spotykane dziś inne barwy to inwencja użytkowników). Małoseryjna produkcja trwała do 1995r., kiedy przerwała ją decyzja nowego właściciela bielskiej fabryki – koncernu Fiata. W tamtym czasie Fiat Auto Poland produkował już kolejną ewolucję “Malucha”, pod marką Fiat 126 el, lecz na jej bazie powstał tylko jeden egzemplarz cabrio, który do dziś stoi w ośrodku BOSMAL. Ogółem, jak już wiemy, wypuszczono 466 cabrioletów, z czego około setki pozostało w kraju. Reszta trafiła głównie do Niemiec, Austrii i krajów Beneluxu.

Foto: materiał producenta

***

Przed każdą “PRZEJAŻDŻKĄ PO GODZINACH” próbuję przygotować się mentalnie. Tym razem przemyślenia doprowadziły mnie do dość oczywistego wniosku, że zabawkowy “Maluch” – noszący oficjalną nazwę handlową BOSMAL cabrio – jest jednym z tych samochodów, które w swoim czasie sensu nie miały, ale nabrały go z upływem lat. Na początku lat 90-tych – bez różnicy, czy w Polsce czy w Austrii albo Holandii – trudno było znaleźć uzasadnienie zakupu takiego wynalazku w salonie. Dziś wygląda to już inaczej.

“Maluch” jak “Maluch” – powiedzą jedni, i będą mieli dużo racji. Z przodu jedyną różnicą jest czarny napis BOSMAL koło lewego reflektora. Dziś tylko wytrawni samochodziarze pamiętają, co on oznacza.

Foto: praca własna

Po zmianie kąta różnica staje się jasna, a reakcje przechodniów – entuzjastyczne. Polski cabriolet przyciąga wzrok i wzbudza bardzo ciepłe reakcje.

Foto: praca własna

Fiat 126 narodził się jako dwudrzwiowe 2+2 – przeróbka nie wymagała więc skracania rozstawu osi, wydłużania drzwi, itp., no i wyglądała proporcjonalnie taka, jaka była. To bardzo uprościło projekt i obniżyło koszty. Z dzisiejszej perspektywy niepokoi tylko pałąk i rama szyby – jakoś nie chce mi się wierzyć, że one spełniłyby swą funkcję podczas dachowania, ale to mała różnica, bo nawet w crash-testach zwykłego “Malucha” potrafiło pasy wyrwać ze słupków. W tamtej epoce i segmencie takie rzeczy się jeszcze zdarzały.

Foto: praca własna

Również z tyłu cabriolet nie ukryje swojej inności – napis “Cabrio” nie jest tu wcale konieczny

Foto: praca własna

Rozłożenie dachu wymaga wyjęcia go spod pokrowca przypiętego kilkunastoma zatrzaskami. Potem pokrowiec trzeba gdzieś zostawić, wyjąć spod spodu dach, zapiąć dwa rygielki w ramie szyby czołowej, postawić pałąk napinający i naciągnąć tkaninę tak, by dało się ją przypiąć tymi samymi zatrzaskami (do czego potrzeba odrobiny siły w palcach). Krążą legendy, że zatrzaski rozmieszczano ręcznie, przez co dachy z różnych egzemplarzy nie są współwymienne. Zresztą pan, który szył poszycia dachów 30 lat temu i oferuje je na wymianę do dzisiaj, daje zatrzaski w zestawie do samodzielnego nabicia – być może właśnie dlatego.

Foto: praca własna

BOSMAL z rozłożonym dachem to dość rzadki widok. My dach zamknęliśmy tylko do zdjęcia…

Foto: praca własna

…ale jak widać, na wiele więcej by się chyba nie przydał. Od parasola powinien być lepszy, jednak pełnej szczelności nie można od niego oczekiwać.

Foto: praca własna

Zdjęty pokrowiec Ania chciała włożyć do bagażnika, ale… to raczej nie w tym aucie. Kufer w każdym razie nie jest mniejszy niż w wersji zamkniętej – co w cabrioletach zdarza się rzadko 🙂

Foto: praca własna

Odrobinę ciaśniej jest za to na tylnej kanapie, z uwagi na podniesioną podłogę

Foto: praca własna

Fotele przednie – dużo lepsze niż w standardzie. Tzn. w standardzie FLa, bo BIS też takie dostawał.

Foto: praca własna

Teraz to wygląda jak rasowe auto sportowe

Foto: praca własna

Oczywiście maleńkie, ciasne, filigranowe – ale przynajmniej z fajnymi fotelami i autentycznym wiatrem we włosach

Foto: praca własna

“Maluch” jaki jest, każdy polski samochodziarz widzi. Każdy zna też udawany check-panel, ale centralkę Webasta – już niekoniecznie

Foto: praca własna

Webasto bardzo przydałoby się w “Maluchu” całorocznym. Cabrioletem – zwłaszcza takim nie za szczelnym – w zimie się raczej nie jeździ, trzeba jednak przyznać, że to duże usprawnienie (i płatna opcja – nie każdy BOSMAL ma Webasto).

Foto: praca własna

Ogrzewanie benzynowe oznacza automatycznie brak tego standardowego: jego dźwigienki w ogóle tu nie ma, kanałów powietrznych też nie

Foto: praca własna

Warto pamiętać, że to w zasadzie jedyny nietuzinkowy polski samochód w całej historii. Syrena Sport czy Ogar nie trafiły do produkcji, może ewentualnie Poloneza coupé można by zaliczyć do tej samej ligi, ale on został opracowany we Włoszech, a FSO sprzedawało go wyłącznie wybrańcom, na ministerialne talony. BOSMAL był zaś produkowany seryjnie, dostępny na wolnym rynku i – jakkolwiek powstał na licencyjnej bazie – pozostaje samodzielnym pomysłem i projektem inżynierów bielskiego instytutu.

***

Co można na polskim blogu napisać o jedynym produkowanym seryjnie polskim cabriolecie (poza oczywiście CWS-em, ale bądźmy poważni) ?

Pierwsza istotna rzecz – chyba nawet przed brakiem dachu – to stan egzemplarza, tutaj naprawdę ładny i doinwestowany. To bardzo ważne zwłaszcza w tym modelu – który nie grzeszy trwałością i w którym wraz z przebiegiem szybko wydłuża się lista “rzeczy do zrobienia”. “Rzeczy do zrobienia” psują zwykle przyjemność z jazdy, bo oznaczają luzy, tłuczenie i stukanie. Tu tego nie ma i to robi robotę. Autko prowadzi się zaskakująco precyzyjnie. Częściowo dzięki zębatkowej przekładni kierowniczej z BISa (to duża różnica – w czasie blogowej wyprawy do Bielska miałem okazję poczuć ją w bezpośrednim porównaniu), ale przynajmniej równie ważny jest stan techniczny.

Druga sprawa to oczywiście wiatr we włosach. “Maluchowi” – czyli konstrukcji włoskiej, o południowym temperamencie – doskonale to pasuje. W ciepły, czerwcowy wieczór, na całkiem pustych drogach wiejskich (oczywiście krętych i górzystych), czułem się dokładnie jak 9 lat temu, kiedy na serpentynach Wybrzeża Amalfi ujeżdżałem Fiata 500 ze zwiniętym dachem. Oba auta są podobne, małe i wolne, ale właśnie dlatego wskazane jest w nich wzmacnianie wrażeń – a nic nie wzmacnia ich tak, jak pęd powietrza na własnej twarzy (najlepiej wiedzą to chyba motocykliści). Dlatego, korzystając z ciepłego, pogodnego wieczoru, celowo opuściliśmy sobie boczne szyby i nie zakładali akcesoryjnego wiatrołapu. Choć to drugie i tak uniemożliwiał siedzący z tyłu pasażer.

Artur (185 cm wzrostu) na tylnej kanapie nie miał łatwego życia – zwłaszcza gdy wyjechaliśmy na dwupasmówkę i rozpędzili się do setki (tak, w trzy osoby bez dachu, bezproblemowo – przy czym ten egzemplarz ma silnik standardowy, nie wzmocniony). Ponieważ wcześniej nie miał okazji tam zasiąść, zaraz zauważył, że po pierwsze, cabriolet eliminuje brak miejsca na głowę, a po drugie – że w razie awarii silnika mógłby otworzyć maskę i coś pogrzebać bez wychodzenia z auta. W jakim innym modelu dałoby się to zrobić…? Po przejażdżce Artur wysiadł bez czekania na nas, po prostu przeskakując przez burtę. Ileż to nowych doświadczeń!!

Foto: praca własna

Radość jazdy BOSMALem rzeczywiście przypomina Fiata 500. Autko jest malutkie i lekkie, w zakrętach prowadzi się o niebo lepiej, a moc 24 KM jest… bardzo bezpieczna – bo utrudnia przekroczenie możliwości podwozia, które są, jakie są. Całkiem jak w 500-tce, w której na włoskiej prowincji czułem się jak Tazio Nuvolari na Mille Miglia, mimo że szybkościomierz nie wychodził poza zakres 40-60 km/h. Po prostu, wiatr we włosach i podskakiwanie na nierównościach dawały wystarczająco silne wrażenia sportowe.

“Maluch” to mimo wszystko nie aż ta skala: na krętych dróżkach spokojnie dochodziliśmy do 80-tki, na dwupasmówce licznik raz nawet przekroczył sto. Bez dachu, z opuszczonymi szybami, bez gogli i pilotki, jak również bez wielkich przeciążeń, poprzecznych ani wzdłużnych…

…za to z prawdziwym bananem na twarzy. Ania do tej pory wspomina i opowiada różnym ludziom przez telefon, jak było bombowo, a ona BOSMALa nawet nie prowadziła.

Foto: Artur Szafran

Kto prowadzi, musi oczywiście uwzględnić, że mimo intensywnych doznań jedzie jednak “Maluchem”. Przede wszystkim – pod nogą ma maluchowski hamulec, więc z tą radością w górach trzeba się trochę pilnować. Jakkolwiek słaby silnik odpowiada możliwościom podwozia, to potencjał hamulców może przeforsować nawet on (a przecież na zjazdach wydatnie pomaga mu grawitacja). Hamowanie to zdecydowanie najsłabszy punkt każdego 126p i to musimy mieć ciągle z tyłu głowy.

Zawieszenie z kolei zachowuje się znośnie, dopóki asfalt jest równy. Na dobrej drodze zębatkowy układ kierowniczy daje dobrą precyzję, bez zwyczajowej maluchowskiej kluchowatości, więc pozwala poczuć się panem sytuacji. Gorzej, gdy napotkamy wyboje: lekki przód podskakuje wtedy i robi się mało przewidywalny. Na szczęście dobrych dróg mamy już w Polsce sporo, nawet na wsiach, tym łatwiej się więc cieszyć.

Silnik, jak można się spodziewać, na wolnych obrotach chce wyskoczyć z poduszek, jednak w czasie jazdy jego hałas dokucza mniej niż w karoserii zamkniętej, bo… częściowo zagłusza go wiatr, a częściowo też odgłosy z zewnątrz. Na dwupasmówce gaz miałem oczywiście w podłodze, przez większość czasu, ale zakres 80-90 km/h dawał się utrzymywać nawet pod górki. Z “Maluchem” jest trochę jak z wolnossącymi dieslami w starych Mercedesach – podjazdy trzeba atakować rozpędem. Z kolei na bocznych, krętych drogach bieg trzeci i w porywach “niski czwarty” wystarczały do podtrzymania odczucia dynamiki. Na zdjęciu widać, że autko nie jest zaniedbane…

Foto: praca własna

…a na tym – że pochodzi z czasów, gdy katalizator był już elementem obowiązkowym, przynajmniej na Zachodzie.

Foto: praca własna

***

BOSMAL cabrio miał przynieść fabryce zarobek w niepewnych czasach transformacji ustrojowej. Z perspektywy lat nie dziwi, że nie został przebojem ani w kraju ani za granicą, ale podobnie zrozumiała jest jego dzisiejsza wartość. Cabriolet to zdecydowanie najfajniejszy “Maluch” kolekcjonerski: po pierwsze daje nieporównanie więcej radości niż wersja zamknięta, a eksploatacja okazjonalna, tylko w dobrej pogodzie, ułatwia zachowanie dobrego stanu, bardzo kłopotliwe w “Maluchach” użytkowanych intensywnie. Przysłowiowy wiatr we włosach pozwala wydobyć z poczciwego “Kaszlaka” jego pierwotny, włoski charakter autka niemalże sportowego, choć przecież obiektywnie wcale nie szybkiego.

Tak, to autentycznie włoski cabriolet – pełny doskonale znanych nam wad, ale też wdzięku i radości. Do tego skutecznie odwracający głowy przechodniów, no i wyprodukowany w zaledwie 466 egzemplarzach. Prawdziwe ALL EXCLUSIVE. Przynajmniej na miarę możliwości naszego kraju, który przez całą historię motoryzacji nie stworzył żadnego innego samochodu typowo do zabawy.

Foto: praca własna

Foto tytułowe: Szafran Inwestycje

Jeśli podobał Ci się artykuł – możesz rozważyć postawienie mi symbolicznej kawy (bez wpływu na dostępność treści bloga, przeszłych i przyszłych  – one są i zawsze będą całkowicie darmowe i całkowicie niekomercyjne)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

31 Comments on “PRZEJAŻDŻKA PO GODZINACH: ALL EXCLUSIVE

  1. Bardzo sympatyczne autko i szkoda, że nie trafiło w swój czas, bo w Polsce lat 90-tych ten kto chciał mieć “niepoważne” niskobudżetowe cabrio po prostu kupował za flaszkę Syrenę 105 i diaksem obcinal dach. Ciekaw jestem do kogo trafiło to 100 sprzedanych w Polsce nowych egzemplarzy, bo musieli to być ludzie nietuzinkowi i pewnie wiążą się z tym ciekawe historie.
    Osobiście miałem okazję siedzieć w nowym Bosmalu podczas jakiegoś eventu motoryzacyjnego zorganizowanego w W-wie na Pl. Piłsudskiego w 1990 albo 1991 roku. Były wówczas tylko dwa kabriolety postawione przez organizatorów obok siebie: czerwony Bosmal i czerwona Corvette. Pamiętam, że publiczność miała używanie (“jak się zderza to w jednym i drugim strefa zgniotu skończy się na silniku”, “i w jednym i w drugim z za kierownicy nie widać końca maski”), a pracownicy stoiska z Bosmalem sali tam z lekkim zażenowaniem mówiąc coś o
    niskiej cenie i niskim zużyciu paliwa.

    • Pamiętam jak na początku lat 2000 ,jednym jeździł listonosz u mojej ciotki na wsi.

  2. Bardzo ciekawie napisane – mocno prawdziwe stwierdzenia że kabriolety w latach 80-90 w Polsce to taka abstrakcja tylko z plakatów nad łóżkiem (i wyjazdów do Niemiec…) . Gdy już komuś udało się kupić auto, to miało być i do wożenia słomy w polu i w niedziele do kościoła. Klimat też był wtedy chłodniejszy w Polsce. Dziś widać renesans, gdy używki tanie i lato ciepłe, można szaleć. Bosmal – wtedy odprakryczniony i tak niepraktyczny maluch – krajowy rynek ocenił ile to warte.

    • Jasne, ale jak mówisz, nie polska. Włoska baza, niemiecka przeróbka – to, że FSM była w Polsce, wiele nie wnosiło. Do niedawna też np Holdeny albo Buicki robili czasem w Gliwicach, ale nikt ich nie nazwie polskimi autami. A BOSMAL był polskim pomysłem, projektem i wykonaniem, tylko na licencyjnej bazie.

  3. Halo, a Leopard? Też polski, też kabriolet (a właściwie nawet roadster), też zabawka, i to jeszcze jaka – z V8! Jasne, małoseryjny, ale to jak i ten Maluch.

  4. w latach 90tych to jeszcze na dodatek dochodził poważny problem, że zwykłego malucha łatwo było ukraść, a takiego to już nawet dziecko by ukradło…
    ale fakt, z dzisiejszej perspektywy fajny 🙂 z perspektywy lat 90 a nawet 2000 zupełnie bez sensu, widywałem czasami będąc nastolatkiem takie i wtedy też uważałem je za bezsensowne, szczególnie że te dachy były już wtedy takie sobie i w ulewę zamieniały się w wanny

    a co do Bisa to ja miałem bisa ze zwykłymi fotelami, nie takimi i chyba nawet ze zwykłym układem kierowniczym, ale tego to już nie pamiętam na 100%, choć jeszcze trochę części z bisa leży w stodole (klapa tylna, pas tylny i jakieś drobiazgi, reszta się kiedyś sprzedała, był tak zgnity, że przednie koło chciało odpaść wraz z zawieszeniem)

  5. Pamiętam takiego Bosmala na giełdzie we Wrocławiu gdzieś w okolicach roku 2000. Sprzedający chciał zań 1000 zł (odpowiednik dzisiejszych kilku tysiecy zł) i budził rozbawienie wśród oglądających. Polacy zachłysnęli się wówczas sprowadzanymi zachodnimi autami i nikt na Bosmala nawet nie patrzył, mimo że właściciel potrząsał jakimiś papierami czy certyfikatami gorliwie zapewniając, że nie jest to samoróbka.
    Interesem życia było by kupienie kilku takich Bosmali i przechowanie ich do dzisiaj. Warte by pewnie były teraz że 30 może nawet i 40 tys zł. Dziesięciokrotna przebitka, nawet uwzględniając koszty garażowania byłby to chyba niezły interes.

    • To akurat dotyczy większości produktów polskiej motoryzacji i innych demoludów. Wszelkie WSK , SHL czy motorowery Romet osiągają dziś astronomiczne ceny. Za motorynkę (Romet Pony z pierwszej serii (z siedzeniem na sprężynach i metalowym tylnym błotnikiem) w stanie kompletnym nieremontowanym potrafią zawołać 18.000 zł.
      Osobiście kupiłem SHL M17 Gazela w 2002 roku za 50 zł – słownie pięćdziesiąt.
      Dołożyłem nowe opony i akumulator a cztery lata temu sprzedałem za 5800 zł. Dziś mógłbym wołać około 8 – 9 tys. Za junaka po remoncie potrafią wołać powyżej 50 tys. zł

      • to ja mam Rometa ogara 205 z dowodem z prl, z 5 lat temu jeszcze był sprawny, pewnie jak by gaźnik wyczyścić znów był by sprawny 😉
        a parę lat temu zamieniłem się za 3 takie “komary” za Golfa 2 z gazem i w automacie i kompletnie bez rdzy 🙂

    • W dzisiejszych pieniądzach garaż to jest dobre 250 zł miesięcznie, czyli 3000 rocznie. Za 25 lat – 75 tys zł. Plus OC. Plus utrzymanie dobrego stanu auta…

      Dlatego właśnie nie jest prawdą, że na trzymaniu samochodów można zarabiać. Można co najwyżej nie tracić tzw amortyzacji, ale reszta kosztów zostaje i szanse, że zostaną pokryte ze wzrostu wartości, istnieją tylko w przypadku najdroższych aut. Mercedes Gullwing mógł kosztować w 2000r. parędziesiąt tys dolarów, dziś kosztuje półtora miliona. Tyle na garaż starczy, z tym że takie auto trzeba też porządnie ubezpieczyć, a to też tanie nie jest, w dodatku oblicza się od wartości. A jakiekolwiek serwisowanie – bo przecież przez 20 lat wiele rzeczy trzeba zrobić – to też są krocie.

      Tak że tego… ceny klasyków faktycznie szalały przez jedną dekadę (2010-19), ale kto mówi, że na tym można kokosy zbijać, nigdy nie miał starego auta i nie wie, ile to wydatków oznacza. Zwłaszcza że wzrostu dotyczą głównie perełek, których utrzymanie jest coraz trudniejsze.

      • Dlatego z dzisiejszej perspektywy lepszym interesem byłyby motocykle WSK , które w 2000 roku brało się za flaszkę a do jednego garażu wejdzie ze 20 – 30 sztuk, i przebicie cenowe też lepsze.
        Tyle , że 2000 roku chyba nie było takich co by wpadki na taki plan. Wtedy jeszcze można było na złomowisku wygrzebać Sokoła 1000 albo Indiana Four z lat 20.

      • Nie siedzę w motocyklach w ogóle, ale jeśli jest, jak mówisz, to oczywiście masz rację. W garażu zmieści się więcej sztuk, problem ubezpieczenia też wygląda inaczej, a i kwestia regularnego wyjeżdżania na drogę i serwisu też pewnie jest prostsza. Za to kwoty niższe, ale stopa zwrotu, z tego co mówisz, doskonała.

      • W pełni się zgadzam, chociaż średnio to koresponduje z nazwą firmy sprzedającej tego konkretnego Bosmala 😉 z drugiej strony o ile w przyszłości ograniczą się jedynie do zakazu sprzedaży nowych samochodów benzynowych, a nie np. całkowitego zakazu poruszania się nimi, to dobrze zabezpieczone antykorozyjnie coupe, albo kabriolet z końca epoki plastiku na pewno na wartości tracić już nie będzie.

      • Jako urodzonego optymistę bardzo cieszy mnie, że niemieckie strony coraz częściej cytują wypowiedzi tamtejszych ekspertów, że zakaz rejestracji aut spalinowych to mrzonka, która musi zostać odwołana, bo inaczej się cywilizacja przewróci. Inna sprawa, że ja takie newsy wyłuskuję, a mainstream mówi coś innego. Nie wiemy, co nas czeka, więc trzeba się cieszyć chwilą 🙂

      • Podpisuję się pod tym obiema rękami. Już kilka osób mnie pytało, czy takie auto jak youngtimer to inwestycja, kiedy odpowiadałem im ile w nim utopiłem to niektózy byli zaskoczeni.
        Są jednak wyjątki. Otóż rozmawiałem z człowiekiem, który zarówno remontuje takie “inwestycyjne” auta (poza innymi, po prostu drogimi), jak i posiada różne. Niektóre mocarne wersje Mercedesów AMG potrafiły podrożeć bardzo w ciągu kilku ostatnich lat. Pokazywał mi niektóre modele, których to zjawisko dotyczyło, ale dla mnie to tylko lekko używane Mercedesy, więc kompletnie nie rozumiem tego fenomenu. Zwłaszcza, że one nawet nie wyglądają nijak szczególnie.
        Sęk w tym, że takie auto trzeba wyjściowo kupić za pół miliona czy więcej, a w sumie jeżeli kupimy auto za, powiedzmy, 500 tys. i sprzedamy za 700 po kilku latach, doliczając koszty jego utrzymania w międzyczasie i ryzyko związene z uszkodzeniem, kradzieżą, awariami itp. (porównując powyższe z np. nieruchomościami), to wcale nie jest jakiś interes życia moim zdaniem.

      • Nie jestem fanem AMG, ale domniemywam, że one drożeją dlatego, że “dziś już takich nie robio”. Tzn. teoretycznie robio, ale cztery cylindry to jest zaprzeczenie idei, niezależnie od tego, w ile sekund osiągają 100, 200 czy nawet 1000 km/h. Ekskluzywny samochód jest miksem wielu wartości i przeżyć, a dzisiejsze produkty już niestety tego nie oferują – dlatego kto może, wykupuje używane, póki jeszcze są.

      • no ja tam nie pamiętam żeby za 50zł wueski można było kupować, nawet komar kosztował ze 150zł kiedyś a to nie było aż tak mało jak się zarabiało 700zł miesięcznie, to tak jak by teraz kosztował 750zł, a za Wueskę to chcieli wtedy ze 300zł a za tyle to się malucha kupowało 🙂

  6. Był tutaj jeszcze jeden przypadek opisywania jednego modelu dwukrotnie i to całkiem niedawno: Polonezy: cztery lata temu Coupe, a ok. półtora miesiąca temu Caro, także no, zasada do podklejenia po dwóch złamaniach:)
    Stacjonował u nas w mieście jeden taki Bosmal w pierwszej połowie lat 90., także wychodzi na to, że w naszej podwarszawskiej mieścinie ekscentryków nie brakowało (inna sprawa, że w ogóle mój ojciec naoglądał się różnych cudów w tym mieście na przestrzeni lat).

    • O widzisz, faktycznie – chociaż Borewicz coupe i Caro to też inne bajki 🙂

      Sto samochodów w kraju to nie jest dużo, ale jeśli one są tak charakterystyczne, jak Maluch cabrio, to łatwo je zauważamy i zapamiętujemy. Stąd tyle wspomnień o tak rzadkim modelu.

  7. W latach 1994-95 w centrum Sosnowca na ulicy 3-Maja był fabryczny salon “Bosmala”, stały tam właśnie maluchy w wersji cabrio oraz różne części , do sprzedaży był nawet ten trójkołowy motocykl z silnikiem malucha. Pod koniec można było kupić nawet jedyny egzemplarz 126 el Cabrio który był normalnie wystawiony do sprzedaży a który obecnie jest w muzeum.
    Co do 126p “POP” to przecież całkowicie polska konstrukcja i produkcja której historia była opisywana w “Automobiliście” . Konstruktor kupował auta w Polsce w ramach “eksportu wewnętrznego” i przerabiał wg własnego pomysłu. Auto miało nawet oficjalny “crash-test” żeby dopuścić go do rynku niemieckiego.

    • Ciekawostka z tym Sosnowcem, nie wiedziałem!!

      Co do POPa – nie znalazłem o tym informacji, wyczytałem tylko, że firma miała siedzibę w Mannheim (ciekawe, czemu nie w Polsce? Robocizna byłaby dużo tańsza). A na Zachodzie takich wynalazków było więcej – np. we Włoszech też przerabiali Maluchy na cabrio.

      • Firma produkująca w Polsce auta dla POPa zaczynała za komuny, może dlatego tak to wyglądało.Z tego co pamiętam to przerabiali w większości BISy. Numer gazety o produkcji POPa to “Automobilista 11/2017” tam są wszystkie informacje.

    • ta trajka z tyłem “maluchowskim” jeździła kiedyś po Lublinie, myślałem że to samodział, choć wyjątkowo ładny z laminatowym nadwoziem

  8. Co do polskich kabrioletów i roadsterów to jest jeszcze Kirkham Motorsports. Tak, firma amerykańska, Tak firma produkująca repliki. Ale założona przez Pana Kirkhama, który po oglądnięciu helikoptera kupionego przez szwagra produkcji PZL Mielec przyjechał do nas i w Mielcu na bazie kadry pozyskane z PZL Mielec założył firmę która w latach 1995-2003 produkowała repliki cobry. Teraz auta są składane w Utah w mieście Provo. Składane ponieważ całe nadwozia nadal są budowane w Mielcu przy Wojska Polskiego 3. Dlaczego piszę o firmie robiącej repliki? przecież w Polsce działało ich pewnie kilkanaście. Dlatego że auta są świetnej jakości i tak dobrze trzymają wymiary oryginalnych Shelby Cobra, że przez pewien czas Kircham był dostawca nadwozi dla Shelby. Tak W Mielcu budowano aluminiowe nadwozia orginalnych Shelby Cobra. Jako ciekawostkę dodam ze Kirkham Motorsports dla wybrednych klientów zbudował kilka egzemplarzy z nadwoziem z brązu i z nadwoziem z miedzianych blach. Planowano zbudować 6 sztuk Daytony 427 ( i pewnie wszystkie się sprzedały) zbudowanej w taki sam sposób jak Długa Daytona 390 z 1964 roku. Czyli zbudowano krótką wersję 289 i przecięto ją by wsadzić 3 calową ‘przedłużką” pozwalającą na zmieszczenie 7 litrowej V-ósemki. Całość oczywiście wykonana w Mielcu.