VENI, VIDI: ŚWIĘTO NA DREWNIE

 

W tym roku nie anonsowałem tu urlopowego wyjazdu, bo wszystko zmieniało się do ostatniej chwili. Po raz kolejny wybieraliśmy się do Iranu (wcześniejsze podejścia udaremniły lockdowny i zamieszki), ale nasz zaliczkowany termin, jako jedyny w sezonie, został odwołany z braku frekwencji. Ponieważ urlopu nie mogliśmy przesunąć, przepisaliśmy się na wycieczkę do Omanu i Emiratów, ale… tę też nam odwołali. Tak to jest, jak ktoś chce podróżować w październiku.

Zostały więc wakacje w stylu emeryckim: promocyjny, last-minutowy pobyt w hotelu w Funchal, stolicy portugalskiej Madery. Tym razem nie będzie więc nic o Inkach, Fenicjanach ani egzotycznym krajobrazie motoryzacyjnym. Będą za to zjawiskowe widoki i swoisty test Forda Fiesty 1.0 Ecoboost ST-Line, którego – jako ludzie niepotrafiący usiedzieć na miejscu – wypożyczyliśmy na cały tydzień. Za ten czas przejechaliśmy dokładnie 700 km, po wyspie o wymiarach 57 x 22 km. W dodatku w szczególnych warunkach, które same w sobie byłyby tematem na wpis.

***

Słowo “Madera” (po portugalsku “Madeira“) oznacza “drewno”. Wyspę, wtedy zupełnie bezludną, znali już starożytni, ale zasiedlili dopiero w XV wieku Portugalczycy, którzy – zdziwieni obecnością gęstych lasów tuż naprzeciwko Sahary – urządzili tam bazę wypadowo-zaopatrzeniową pierwszych wypraw oceanicznych. Założyli też plantacje trzciny cukrowej i innych tropikalnych roślin, do których sprowadzili afrykańskich niewolników. Madera nie była jednak klasyczną kolonią, z uwagi na brak ludności tubylczej.

Początkowo osadnicy trudnili się handlem, rolnictwem i cukrownictwem (przynajmniej do XVII wieku, kiedy świat zalał tańszy cukier brazylijski), a także winiarstwem. Do dziś słynne jest wino maderskie, wzmacniane do około 20% dolewaniem winnego destylatu (pierwotnie w celu zapobieżenia kwaśnieniu w trakcie wielomiesięcznych rejsów w tropikach, dziś pite jako deserowe). Już w XIX wieku znaczenie zyskała natomiast turystyka, którą stymuluje przepiękny krajobraz i subtropikalny klimat określany mianem “wiecznej wiosny”. Na wybrzeżach przez cały rok panują średnie dobowe temperatury 18-25ºC, maksymalne nie przekraczają 30-32, a słońce świeci 2.500 godzin rocznie. Poza pełnią lata pogoda bywa jednak zmienna, warto więc mieć nieprzemakalną kurtkę i… elastyczne plany, bo do znalezienia słońca często wystarczy przejechać najbliższy tunel. Na wyspie wieją też często silne wiatry, które utrudniają życie lotnikom (po przebudowie w 1977r. maderskie lotnisko nie widziało żadnego wypadku, ale pozostaje jednym z bardziej wymagających w świecie).

Lądować samolotem nie musiała austro-węgierska cesarzowa Sissi, ostatni władca monarchii, Karol I Habsburg, Winston Churchill ani Józef Piłsudski – a to tylko najważniejsze spośród historycznych postaci, które na Maderze wypoczywały i przyczyniły się do spopularyzowania wyspy. Dziś turystyka jest oczywiście masowa i przynosi 246-tysięcznej populacji kilkadziesiąt milionów euro miesięcznie. To jednak nie oznacza, że dobrobyt spada wyspiarzom z nieba.

W XV wieku Portugalczycy zasiedlili kilka archipelagów wschodniego Atlantyku – obok Madery również Azory i Wyspy Zielonego Przylądka. Te ostatnie, po portugalskich przemianach demokratycznych 1975r., jako jedyne wybrały niepodległość. Dziś, po niecałym półwieczu rozwoju, dochód narodowy na mieszkańca Madery nie odbiega od średniej portugalskiej, czyli 24 tys. USD, zaś na niezawisłym Zielonym Przylądku wynosi 3,9 tys. A tam jest równie pięknie i słonecznie, w oceanie pływają te same ryby, turyści też zresztą przylatują. Tylko styl gospodarowania jakby trochę inny.

Madera z kolei to regularna Portugalia – czyli kraj UE, z kulturą łacińsko-śródziemnomorską, ale subtropikalnym klimatem i przyrodą. Iście bajkowe połączenie.

***

Przed wylotem zarezerwowałem w wypożyczalni Fiata 500, ale ostatecznie dostaliśmy Fiestę. W dodatku po przepychankach z pracownikiem, który uparł się, by koniecznie dostarczyć nam auto dzień wcześniej (“powtarzam, nic nie dopłacicie“). Tyle że my w pierwszy dzień zwiedzaliśmy piechotą Funchal, a on z pięć razy wydzwaniał z pytaniem “czy już jesteśmy w hotelu”. W końcu spotkaliśmy się o 18h – bo wolałem to niż ryzyko, że nazajutrz on znów zignoruje ustalenia i przyjedzie np. w południe, marnując nam pół dnia. Bo plany mieliśmy, jak zwykle, napięte.

Wypożyczany samochód dobrze jest obfotografować (zwłaszcza w kraju, w którym drobne obcierki są codziennością). Odpryski i wgniotki odkryliśmy na większości elementów – w egzemplarzu zarejestrowanym w sierpniu ’22, z przebiegiem 34 tys. km. Nie zauważyłem tylko pustego zbiornika spryskiwacza: jako że maderskie stacje benzynowe składają się tylko z dwóch dystrybutorków i terminala płatniczego, pozostało nam polewanie szyby wodą z butelki.

 

Nazwa Fiesta oznacza “święto” lub “zabawę” – stąd tytuł artykułu. Auto jest znacznie dłuższe od 500-tki, ale na szczęście zwrotne. To bardzo ważne, bo drogi Madery są piekielnie ciasne i strome. Jeśli ktoś zna średniowieczne, śródziemnomorskie miasteczka i alpejskie serpentyny, to tu jest znacznie ciężej. Dlatego pierwotnie zamawiałem najmniejsze auto w ofercie.

Wjazd na hotelowy parking czasami wymagał cofania, jeśli ktoś stanął zbyt blisko. Na szczęście południowi kierowcy – wbrew stereotypom – nie złoszczą się i nie poganiają nawzajem. Nie tylko na manewrujących w bramie, ale nawet np. na blokujących ulicę w celu kupienia bułek w piekarni. W końcu nie wszędzie da się wyznaczyć parking, a śniadanie każdy zjeść musi.

 

Miejsca parkingowe oznaczono nie prostokątami, a samymi “rogami”, zupełnie niewidocznymi z kabiny i wcale nie równoległymi ani do słupów, ani do siebie nawzajem. W ten sposób wchodzi więcej aut, ale bez pomocy zewnętrznej parkować trzeba na ślepo, a potem kilka razy wysiadać i poprawiać. Mnie na szczęście fachowo kierowała Ania.

 

Podobnie ciasne są wszystkie ulice. Przejechać się oczywiście da, ale chwila dekoncentracji mści się okrutnie. Pewien Polak z naszego hotelu urwał nieopatrznie lusterko, co kosztowało go drożej od tygodniowego wynajmu auta.

 

To uliczka nadmorska – bo na Maderze prawie nie ma plaż, a tylko wysokie klify. Wzdłuż linii białych parkuje się za darmo, niebieskie to miejsca płatne (oczywiście tylko w godzinach pracy)…

 

…a żółte to zakaz postoju, ale nie zatrzymania. Po przysłowiowe bułki ludzie naprawdę stają gdziekolwiek i naprawdę nikt się o to nie burzy.

 

Wszyscy się zmieścimy” – takie hasło promował kiedyś Złomnik. Podpisuję się czterema kończynami: w ponad 100-tysięcznym Funchal ulice są bardzo wąskie i strome, notorycznie brakuje chodników, skutery śmigają jak we Włoszech, a na środku drogi nieraz rozładowują się dostawczaki. Nie ma tylko rowerów – absolutnie-wcale-zero, bo przy tych stromiznach i klimacie wymięknie najzagorzalszy patoaktywista.

 

Niejeden pomyśli, że w tych warunkach trup ściele się gęsto. Pudło: w 2021r. na maderskich drogach zginęło całe sześć osób, w tym czworo pieszych, na 246 tys. mieszkańców. Oznacza to 24,4 ofiary na milion, podczas gdy w poukładanych Niemczech w tym samym roku było ich 30,8 (2.562 / 83,2 mln), a w Polsce – 59,4 (2.245 / 37,75 mln). W praktyce różnica jest jeszcze większa, bo na Maderze dużą część ruchu generują turyści w wypożyczonych autach – niewliczeni do populacji, a często nieznający drogi, rozkojarzeni i nienawykli do takich warunków. A i tak jest bezpieczniej.

Oczywiście, istnieją też szersze drogi, w tym ekspresówki (vias rapidas). Ale bardzo specyficzne.

Maderskie ekspresówki mają standardowo po dwie dwupasmowe jezdnie, bez skrzyżowań w jednym poziomie, tyle że… zgadliście: wąskie i strome. Na zdjęciach niekoniecznie to widać, ale ciężkie pojazdy ledwie mieszczą się między liniami, a spadki często przekraczają 10%. Tak, na drogach ekspresowych.

 

Najwyższe ograniczenie prędkości to tylko 90 km/h, ale po pierwsze, w tych warunkach to dużo, a po drugie – często widać znaki zezwalające jechać o 10 szybciej, jeśli pogoda jest dobra (również na zwykłych drogach). Nie ma więc stresu, że dostaniemy mandat, bo żeby przekroczyć takie limity, trzeba się nieco postarać.

 

Wjazdy i zjazdy są specyficzne – z braku miejsca zwykle pozbawione pasów rozbiegowych. A ruch zasuwa sto na godzinę (tubylcy potrafią szybciej).

 

Tym można się zszokować, zwłaszcza za pierwszym razem – ale jak wspominałem, ludzie giną tu rzadziej niż w Niemczech, nie mówiąc o Polsce. Po prostu, w takich warunkach nie ma miejsca na dekoncentrację, a ludzie są nauczeni, że za kółkiem patrzy się i myśli.

 

Ze zjazdami podobnie – łatwo je przeoczyć, bo na reakcję mamy sekundę (chociaż tyle, ze kolejny jest zwykle niedaleko, bo cała wyspa ma ledwie 140 km obwodu). Zwróćmy też uwagę na ostre zakręty samej ekspresówki – tu ograniczenie spada czasem do 60, a legalna w słońcu 70-tka wymaga już przemyślanego wejścia w łuk. Być może dlatego przez cały tydzień nie widziałem żadnego radaru – tu nie tak łatwo zasłużyć na mandat.

 

Kilkanaście procent spadku na ekspresówce oznacza 100 km/h na trójce, z nogą na hamulcu. Kiedyś w komentarzach ktoś pisał, że temperatura hamulców to wydumany problem, bo nikt nie hamuje awaryjnie 10 razy pod rząd – tyle że polskie równiny nie są reprezentatywne dla całego świata :-).

 

Na takich drogach bieg szósty jest bezużyteczny, piąty przez cały tydzień wrzuciłem kilka razy na chwilkę. Zwykle wachluje się pomiędzy trójką i czwórką, przy 60-110 km/h. Ogólnie, jak to na Południu, ludzie jeżdżą dynamicznie i z małymi marginesami (na większe nie ma zresztą fizycznie miejsca), ale mądrze – tzn. przewidująco i wbrew wszelkim pozorom bez nadmiernej brawury.

 

Wspominałem o lotnisku: w takim terenie porządny pas startowy można zbudować tylko na słupach. Samoloty startują i lądują przy samej drodze. 

 

Krajobraz przypomina śródziemnomorski, tyle że jest jeszcze bardziej ciasno i stromo, a zamiast winnic i gajów oliwnych rosną bananowce, mango i awokado

 

***

Właśnie dla egzotycznej przyrody i widoków przyjeżdża się na Maderę.

Najpiękniejszy kawałek wybrzeża to znajdujący się na północno-wschodnim krańcu wyspy Przylądek św. Wawrzyńca (Ponta de São Lourenço). Dzięki drogom ekspresowym dojazd z Funchal zajmuje ledwie 35 minut – to ważne, bo czterogodzinny trekking w subtropikalnym słońcu, z ponad 400-metrową sumą podejść, warto zakończyć przed południem.

 

Zimą i wiosną jest tu całkiem zielono, ale letnie słońce wypala trawy

 

Naturalne plaże Madery są skaliste i trudno dostępne – to zdecydowanie nie jest wyspa do leżenia nad wodą…

 

…za to miłośnicy pięknych widoków mają tu raj.

 

Jedyne na trasie schronisko wygląda jak pustynna oaza

 

Jaszczurki biegają po wyspie całymi tabunami (czasem nawet w budynkach). Im na rozgrzanych kamieniach dobrze, natomiast z nas pod koniec trekkingu, około 12.00h, lała się woda, bo cienia po drodze nie ma żadnego. Ale było warto.

 

Św. Wawrzyniec jest piękny, jednak maderską specjalnością są tzw. levady, czyli zbudowane przed wiekami kanały sprowadzające wodę z gór na położone niżej plantacje. Wytyczając je prowadzono obok “ścieżki techniczne”, które dziś funkcjonują jako trekkingowe trasy pośród gór i lasów. My zaliczyliśmy jedną, Caldeirão Verde (“zielona kaldera”). W obie strony znów cztery godziny, ale łatwiej, bo w cieniu i bez stromych podejść.

Zaczyna się zwykłą ścieżką wzdłuż levady

 

W tropiku nawet zwykłe sosny rozrastają się niemożebnie (właśnie gęste lasy dały Maderze nazwę, bo na tej szerokości geograficznej są cokolwiek nietypowe)

 

Dalej ścieżka się zwęża, ale nie ma dużej ekspozycji ani szczególnie trudnych momentów

 

Tu też są wspaniałe widoki

 

Rankiem idzie się wygodnie. Gorzej wracać, z wymijaniem tłumów tych, którzy wybrali się później (najłatwiej wtedy oprzeć się jedną ręką i stopą na przeciwległym brzegu kanału).

 

W tunelach trzeba mieć latarkę i bardzo uważać na głowę – gdzieniegdzie wysokość spada do 1,5 metra

 

Na końcu czeka rzeczona Zielona Kaldera

 

Wraca się tak samo, tylko słońce stoi wyżej

 

Najsłynniejsza levada, zwana 25 Fontes (“25 Źródeł”), niestety nas ominęła z powodu szalejących w okolicy pożarów. To bardzo medialny temat, któremu w Europie nadaje się znaczenie polityczne. Jednak tubylcy – nie tylko tzw. ulica, ale też oficjalne maderskie media – głośno mówią, że chodzi głównie o celowe podpalenia. “Żaden las nie zapala się samoistnie w nocy” – pisał lokalny portal informacyjny polecony mi przez recepcjonistę, dla ułatwienia planowania wycieczek. Inny artykuł wskazywał, że nocami ponownie wybuchają pożary opanowane już za dnia. Nikt natomiast nie pisze o celach podpalaczy (kilka lat temu w Grecji winnymi okazali się deweloperzy pożądający gruntów pod zabudowę, ale tutaj to chyba nie to).

Od połowy naszych wakacji nad zachodnią częścią wyspy było wyraźnie widać i czuć dym, w powietrzu latały zwęglone drobinki liści, a gdzieniegdzie też strażackie helikoptery

 

My szczęśliwie byliśmy bezpieczni (ludzkie osiedla pozostały zresztą prawie nietknięte). Zdążyliśmy nawet zobaczyć najdzikszy rejon północno-zachodni, zanim tamtejsze drogi prewencyjnie zamknęli strażacy, a zamiast 25 Źródeł znaleźliśmy alternatywny trekking na północnym wschodzie, niedaleko św. Wawrzyńca.

Ścieżka Vereda do Larano łączyła kiedyś północne wybrzeże z najstarszym na wyspie miasteczkiem Machico, dziś ma już tylko znaczenie turystyczne. Niewielkie zresztą, bo nie jest oznaczona w Google Maps, więc mało kto tam dociera. My znaleźliśmy ścieżkę metodą naszych pradziadów – odszukując miejsce oznaczone w papierowym przewodniku, z pomocą własnej orientacji i okazjonalnego dopytywania miejscowych.

Na szczęście udało się

 

Z uwagi na taką “ekspozycję” trasa jest uważana za trudną, ale to naprawdę jej najgorsze miejsce, zabezpieczone zresztą łańcuchem

 

Bardziej zaniepokoił nas południowy sposób “naprawy” zarwanego fragmentu ścieżki. Szczęśliwie nie zjechaliśmy w przepaść (na zdjęciu nie widać, ale tam jest ze sto metrów w dół).

 

Główną atrakcją ścieżki są widoki na klifowe wybrzeże, z Przylądkiem św. Wawrzyńca w dalekim tle. Oraz pustka na szlaku – bo czego nie ma w Google Maps, dla większości współczesnych turystów nie istnieje.

 

Droga dojazdowa wygląda tak – i w ten sposób płynnie przechodzimy do tematu jazdy po górach

***

Najwyższy szczyt wyspy, Pico Ruivo, mierzy 1.861 metrów n. p. m., a leży ledwie 10 km od brzegu (zresztą na Maderze prawie nigdzie nie ma 10 km do brzegu – z ponad 1.000-metrowej przełęczy Encumeada, położonej w samym centrum wyspy, ocean widać z obu stron). Oznacza to średnie nachylenie ponad 18% – i chociaż dróg nie buduje się w linii prostej, to rezultat może zdziwić nawet kierowców znających Alpy czy najwyższe Karpaty.

Słynna włoska droga na Passo Stelvio ma średnie nachylenie 7%, maksymalne – 15%. Na Maderze po 12% miewają ekspresówki, zaś poza nimi…

 

Jeśli kiedyś pisałem, że na porządnych zjazdach auto rozpędza się bez gazu na dwójce, to się myliłem – wiele maderskich dróg wymaga ciągłego hamowania na JEDYNCE. Nie chodzi o jakieś boczne dojazdy do posesji, a o normalne drogi publiczne, po których jeździ też waga ciężka. Podobnie z podjazdami: fora turystyczne pełne są narzekań na wypożyczane Yarisy/Clio/Punto/Polo/Fiesty/208-mki (niepotrzebne skreślić) które “do góry chcą jechać tylko na jedynce“. A jak niby mają jechać, jeśli ta góra ma ponad 20%…?

Trzycylindrowy Ecoboost Fiesty radził sobie dzielnie, tyle że odrobinę przeszkadzała mi charakterystyka turbodoładowania: przed ciasnymi agrafkami gaz trzeba oczywiście puścić (względnie zredukować z dwa na jeden), ale ponownie docisnąć jeszcze przed szczytem zakrętu, żeby turbina ożyła w optymalnym momencie – inaczej silnik zdechnie. Na wyjściu trzeba znów odjąć, bo pełna bomba na jedynce to mimo wszystko trochę za dużo. Myślę, że w wolnossącym 1,3 łatwiej byłoby uzyskać płynność. Ogólnie jednak trudno przecenić fakt, że w dzisiejszych czasach bazowa wersja małego, miejskiego autka może rozwijać sto koni i śmigać po ekstremalnych górach w tempie ograniczonym jedynie zdrowym rozsądkiem, czy to podjazd, czy zjazd (bo w dół też trzeba uważać, żeby nie zabrakło hamulca: współczesne płyny niełatwo zagotować, ale można się po prostu przeliczyć, bo wyhamowanie z czterdziestki do prawie zera trwa znacznie dłużej niż się spodziewamy, nawet na jedynce).

Górskie drogi nigdy nie przestaną mnie fascynować. Zwłaszcza że poza miastami i ekspresówkami ograniczenia prędkości są rzadkie – teoretycznie można więc jechać 90 km/h, czyli tak jakby bez ograniczeń. Wariatów mimo to nie widać – zapewne wyeliminował ich dobór naturalny.

 

Właściwą ocenę szerokości daje dopiero punkt odniesienia

 

Ten las to prawdziwe eukaliptusy

 

Na drodze nie zawsze jesteśmy sami…

 

…a pora karmienia to świętość dla każdej matki i dziecka!!

 

Wioski wyglądają podobnie

 

Teraz uwaga, będzie szok: dwukierunkowy tunel i… wolno wyprzedzać!! Na każdym kawałku prostej malują linie przerywane – inaczej się nie da, bo tunele ciągną się kilometrami i są tak samo strome jak odcinki otwarte, więc każda ciężarówka robiłaby potężny korek. Niejeden służbista dostałby apopleksji. Ja sam w pierwszym dniu miałem opory, ale nazajutrz zacząłem wyprzedzać jak tubylcy 🙂 Którzy – jeszcze raz powtarzam – krzywdę sobie lub innym robią rzadziej niż ci z kontynentu.

 

A to stary tunel, bez świateł ani nawet znaków pierwszeństwa. Wszyscy sobie jakoś radzą (owszem, ruch tam mały, ale jeśli gdzieś jest większy, drążą po prostu szersze tunele)

 

Swoją drogą: na malutkiej Maderze (800 km² powierzchni) już lata temu zbudowano aż 150 drogowych tuneli, niektóre ponad trzykilometrowe. W Polsce – aktualnie już wcale nie biedniejszej od Portugalii – jeden dwukilometrowy tunel na Zakopiance powstawał 5,5 roku, a media relacjonowały budowę jako narodową inwestycję 40-milionowego kraju. Poza tym, kiedy piszę te słowa, “narodowy tunel” jest zamknięty z powodu remontu – całe 11 miesięcy po otwarciu. Na wyspie zamknięty nie był żaden.

Maderska osobliwość – darmowa myjnia, czyli ujście levady nad drogą publiczną. Dziś główny ruch biegnie ekspresówką powyżej, a ta droga jest oficjalnie przeznaczona tylko dla mieszkańców. Mimo to zagadnięci tubylcy sami kierują tam turystów, bo to ich lokalna atrakcja. Żadna policja nikogo nie wygania, więc przejechaliśmy sobie.

 

Jedyny problem z silnikiem Fiesty – obok wspomnianej, utrudnionej kontroli mocy – to kultura pracy przypominająca starego diesla (o dziwo, metaliczne rzężenie słychać raczej na wyższych obrotach – na niskich wytłumienie jest wystarczające). Trzeba też pamiętać o schładzaniu turbiny, bo jeśli wszędzie jedzie się pod duże góry, to ona pracuje non-stop (chyba że stajemy po dłuższym zjeździe – tak oczywiście też bywa). Może jestem dziwny, ale staram się dbać również o wypożyczone auta.

Ogólnie trzeba przyznać, że nowoczesne maluchy są nadzwyczaj dojrzałe. Dawniej podróżowanie nimi uchodziło za akt desperacji, dziś nie brakuje im niczego. W Fieście nie uświadczymy ciasnoty (przynajmniej z przodu), niedostatku mocy ani siły hamowania (nawet na skrajnie stromych drogach). Wyposażenie też jest pełne – włącznie z hill-holderem, bez którego trudno byłoby wyjechać spod znaku STOP, sterczącego przy drodze o 25-procentowym spadku. Wady auta nie są duże: na Maderze życzyłbym sobie krótszych biegów: 2.000 obrotów przy 100 km/h to poziom silników V6, nie R3, dlatego najwyższym używanym biegiem była czwórka, a poza ekspresówkami najczęściej dwójka. Prócz tego jeszcze asferycznych lusterek, bo tu martwe pole jest dużo za duże. Sąsiada z dziobem przy naszych tylnych drzwiach nie widać, jeśli się nie obrócimy – a obracanie głowy na ciasnych drogach to też ryzyko. Poza tym klimatyzacja chłodzi słabo, dlatego na Maderze – gdzie pół godziny jazdy to kawał drogi – częściej otwieraliśmy szyby (nie wierzę, żeby klima była “do nabicia”, bo auto miało ledwie ponad rok).

Dzisiejsze samochody nie są ładne – wyglądają jak pękate balony oklejone zmiętym papierem, mają bardzo małe okna, przymrużone oczy i nadęte usta, znaczy się grille. Bywają też przerośnięte: 4.040 x 1.735 to więcej niż mierzył Golf III (oszczędzę sobie porównania do starszych generacji), a za opony 205/45 R17 jeszcze niedawno dopłacało się w segmencie E. To oczywiście fajne, ale musi kosztować jak niegdyś limuzyna klasy średniej – a nic tańszego w ofercie już nie ma.

 

Przynajmniej kabina jest spora i oferuje wszystko, czego potrzeba. Luksusów tu nie ma, ale to w końcu tylko segment B. Gdyby tylko ten segment B nie kosztował minimum 86.800 zł… No i gdyby nie znikał z rynku – bo od bieżącego roku Fiesty nie ma już w cenniku Forda (najmniejszym modelem pozostała Puma).

 

Z tyłu już trochę słabiej, ale my woziliśmy tam tylko plecaki i podejrzewam, że podobnie robi większość amatorów tego segmentu

 

Tutaj już nie mieliśmy czego wkładać, bo walizka zostawała w hotelu. Ale w razie potrzeby weszłyby pewnie ze dwie.

 

Zaletą tej klasy aut pozostaje nieprzeładowanie zbędnymi gadżetami i “asystentami”. Niestety, “asystent ciśnienia w oponach” jest obowiązkowy i piszczy przy każdym odpalaniu, bo 4x 2,5 bara uważa za zbyt mało. Mnie uczyli inaczej, więc go ignorowałem.

 

Spalanie z całego tygodnia wyniosło średnio 7,5 litra (albo ciut więcej, bo odczyt zresetowałem po około 30 km jazdy w górę – dlatego pisałem, że przejechaliśmy w sumie 700). Trudno mi to ocenić, bo żadnym innym modelem nie jeździłem w aż takich górach. Autko udało się zwrócić bez (dodatkowych) uszkodzeń.

 

***

Co jeszcze można na Maderze zobaczyć? Na pewno egzotyczną przyrodę. To jedno z łatwiej dostępnych i bezpieczniejszych miejsc do poznawania tropików.

Tubylcy wiedzą, że nas to ciekawi – dlatego gdzieniegdzie można np. pospacerować po prywatnych plantacjach bananów. Czasami nawet przy wejściu leżą kosze, z których można się częstować!!

 

Zupełnie dziki jest natomiast las wawrzynowy – po łacinie laurowy – w pobliżu Fanal (wpisany zresztą na listę dziedzictwa ludzkości UNESCO). Najpiękniej wygląda ponoć we mgle – wierzę, choć my mieliśmy przejrzyste powietrze.

 

Ciekawe ile zupy dałoby się przyprawić taką ilością laurowych liści…? 😉

 

To wygląda jak szubienica karaibskich piratów 😉

 

Zastanawiał się ktoś, jak laur kwitnie?

 

Tak, to październik, ale na Maderze wiosna naprawdę trwa wiecznie

 

Madera to wyspa wulkaniczna (choć wulkanizm zanikł tam prawie milion lat temu), z czego wynika tak specyficzna rzeźba terenu. Wybrzeże jest prawie wszędzie bardzo wysokie, prawie bez plaż – choć w kilku miejscach, pod klifami, znajdują się małe spłachetki terenu, niegdyś zamieszkałe przez rybaków i dostępne tylko od strony morza, a dopiero od niedawna również z góry, kolejkami linowymi. Odwiedziliśmy dwa takie miejsca.

Pierwsze to Achadas da Cruz, gdzie trasa kolejki ma nachylenie 98% (rekord Europy).

Widok przez okno gondolki

 

Na dole można nacieszyć się kawałkiem dzikiego wybrzeża…

 

…albo przejść alejką wzdłuż dawnej osady rybackiej.

 

Kolejna szubienica…?

 

Żeby nie było zbyt pięknie, graciarnie też tam są

 

Inna kolejka znajduje się w Fajã dos Padres, tuż obok stolicy. Tam podobało się nam bardziej, bo świeciło pełne słońce, a samo miejsce odwiedziliśmy na sam koniec, chwilkę przed oddaniem samochodu. To było więc nasze pożegnanie z latem (artykułu nie układam bynajmniej chronologicznie).

 

Widok z wagonika i tutaj powalał

 

Nie wiem czy widać, ale to jest ichniejsza winda towarowa, jeżdżąca wzdłuż 300-metrowego klifu

 

W Fajã dos Padres można wynająć wakacyjne domy, działa restauracja i plantacje tropikalnych owoców. Słony zapach oceanu, parujące drzewa i specyficzna, kolonialna architektura w niskim słońcu przypominają raczej Karaiby.

 

Sun of Jamaica, the dreams of Malaika…” No dobra, to nie ta półkula, ale skojarzenie nasuwa się samo.

 

Tutaj akurat można popływać, jeśli ktoś lubi

 

Bananowce już były – czas więc na mango (niestety jeszcze zielone)…

 

…i awokado.

 

Innym ciekawym miejscem są naturalne, skaliste baseny w Porto Moniz

 

Prócz tego pokażę jeszcze trochę zdjęć z tzw. miradouros, czyli punktów widokowych. Na Maderze są ich setki: wzdłuż każdej drogi można zobaczyć strzałki z takim napisem – warto odbić kilometr czy dwa, by ujrzeć takie cuda (na jednym z miradouros zrobiliśmy tytułowe zdjęcie wpisu).

Dla takich wrażeń przyjeżdża się na południowe wyspy (proponowane tło muzyczne)

 

A to już nie miradouro, tylko Pico do Areeiro – najwyższy szczyt, pod który dojeżdża się samochodem. Na górze znajduje się jednostka wojskowa z wielką stacją radarową i początek szlaku na Pico Ruivo – najwyższy punkt wyspy (trzeba zejść mocno w dół, a potem znów wyjść w górę, wąską granią nad nie zawsze zabezpieczonymi przepaściami). My nie zdecydowaliśmy się, również przez brak czasu, ale widoki obfotografowaliśmy.

***

Atrakcji cywilizacyjnych na Maderze jest mniej, choć to oczywiście zależy. Dla niektórych atrakcją będzie już lądowanie samolotu w silnym bocznym wietrze (my na szczęście mieliśmy spokojną pogodę, zresztą w obie strony lecieliśmy nocą, bez widoków). Innych cieszy specyficzna, leniwa atmosfera iberyjsko-kolonialna i takaż architektura, choć tutaj nie różni się ona zbytnio od kontynentalnej Portugalii.

Kościoły tego kręgu kulturowego rozpoznaje się na milę…

 

…podobnie jak ich bogate wnętrza, paradoksalnie inspirowane stylem muzułmańskim (oczywiście przez wielowiekową obecność Arabów w Hiszpanii i Portugalii).

 

Białe kafelki malowane niebieską farbą to już czysta Portugalia: zwą się one azulejos (od azul – “niebieski”) i stanowią podstawowy motyw zdobniczy co okazalszych budynków, również świeckich i prywatnych

 

Portu w Funchal bronią zabytkowe fortyfikacje

 

Kolejka linowa wywozi ludzi ze stołecznej promenady do osady Monte (po kilkunastu minutach jesteśmy kilometr nad poziomem morza)…

 

…gdzie w kościele Nossa Senhora do Monte pochowany jest Karol I Habsburg – ostatni cesarz Austro-Węgier, wygnany w 1918r., a zmarły właśnie tutaj, cztery lata później.

 

Jako Galicjanie musieliśmy tam pójść. Austriacy czasy monarchii wspominają niechętnie, ale np. Węgrzy – dla których Karol I Habsburg jest Karolem IV – regularnie przywożą tu kwiaty i flagi narodowe.

 

W Monte znajduje się też wspaniały ogród botaniczny – z wawrzynami, eukaliptusami, orchideami, a nawet sekwojami z Kalifornii

 

W niedalekim miasteczku Câmara de Lobos w 1951r. wypoczywał Sir Winston Churchill: co druga kawiarnia nosi tam jego imię, a w porcie stoi pomnik (Churchill był amatorskim artystą-malarzem i namalował wiele maderskich pejzaży)

 

W Funchal znajduje się z kolei popiersie Józefa Piłsudskiego, który spędził tu zimę 1930/31r.

 

Kolonialnej architektury ciąg dalszy (budynek sądu w Santa Cruz)

 

A to dawny arystokratyczny pałac, obecnie hotel. Winnica naokoło nieco zmarniała, ale w październiku inna nie będzie, nawet w tym klimacie

 

Tradycyjne domki z miasteczka Santana. W niektórych działają sklepy z pamiątkami, jednak kilka wygląda na zamieszkane.

 

Wąskie zaułki w nadmorskich wioskach

 

Na Maderze ławki robią z kamienia – są niezniszczalne, a w tamtejszym klimacie nawet ciepłe

 

Nieodłącznym elementem portugalskości jest nieprzetłumaczalne ponoć pojęcie saudade – oznaczające tęsknotę za utraconą wielkością, która nie wróci już nigdy, to tak chce “narodowe przeznaczenie” (to trochę zbliżone do naszego romantycznego mesjanizmu). Saudade wzięła się z rozpamiętywania ulotnej potęgi, jaką biedny kraj z samego końca Europy przeżywał chwilowo w epoce odkryć geograficznych, by zaraz ponownie pogrążyć się w marazmie i nędzy. “Saudade to jak sprzątanie pokoju własnego dziecka, które dawno umarło” – piszą portugalscy poeci. Z takim nastrojem wiąże się też fado – wybitnie smętny i nostalgiczny gatunek portugalskiej muzyki, nazywanej też “śpiewanym smutkiem”.

Złomnik chciał kiedyś trollować Portugalczyków pytając na lizbońskiej ulicy, gdzie tutaj można zjeść dobre fado? Na Maderze, jak widać, naprawdę serwują je w restauracji 😉 ,  w dodatku wyłożonej azulejos. Bardziej portugalsko się nie da.

 

Na szczęście bawić się ten naród też wbrew pozorom potrafi. Ludowe festyny na całym świecie wyglądają podobnie – różnią się tylko stroje i instrumenty (to nie jest żadna zapyziała wioska, tylko samo centrum Funchal).

 

Jedna z uliczek słynie z pięknie malowanych drzwi domostw

 

W centrum działa wielki targ pod dachem, zwany Mercado dos Lavradores: dziś przychodzą tam głównie turyści, więc ceny zrobiły się obłąkane, ale zawsze można chociaż obejrzeć egzotyczne owoce…

 

…albo ryby (tu – kawałki tuńczyka).

 

Te czarne, z okropnym pyskiem, to żyjące w głębinach pałasze (po portugalsku – espadas): wyglądają odrażająco, ale smakują wspaniale. Na wyspach ryby są zresztą podstawowym i relatywnie najtańszym pożywieniem.

 

Taki filet z pałasza, obowiązkowo z pieczonym bananem i mnóstwem warzyw, w restauracji w centrum miasta (po okiem marszałka Piłsudskiego) kosztuje 10-15€, czyli mniej od byle kawałka świni. Dorsz albo stek z tuńczyka bywają nawet tańsze. Na Maderze żywiliśmy się więc prawie wyłącznie rybami.

 

Ostrygi – u nas bardzo rzadkie i śmiertelnie drogie – na Maderze są pospolitym daniem codziennym (poniższe bodajże 20 sztuk, wystarczające jako pierwsze danie dla dwóch osób, kosztowało 8€). W dodatku Portugalczycy, inaczej niż np. Francuzi, grillują je z masłem czosnkowym zamiast jeść na surowo – dopiero w tej formie ostrygi stają się zjadliwe.

 

Tropikalnych owoców można skosztować w ramach ciekawostki przyrodniczej, ale one nie są tanie (poniższe pitaya, cherimoya i monstera nawet w lokalnych sklepach kosztują 5-6€ za kg, na który wchodzi mniej niż jedna sztuka). Dużo tańsze i smaczniejsze są ananasy, mango albo papaye – znane i u nas, ale na miejscu nieporównanie lepsze, zupełnie jak brzoskwinie czy winogrona kupowane w sezonie we Włoszech albo Grecji. Owoce lepiej smakowały nam w formie płynnej: świeżo wyciskane soki są pyszne, a kosztują 2-3€ za dużą szklankę. Z tego na pewno warto korzystać, tak samo jak ze świeżych, oceanicznych ryb.

 

Owoce można też jeść w tej formie: tak jak my pieczemy szarlotki, tak w tropikach popularne są np. tarty z maracui. Wspaniała sprawa.

 

Hotel, zarezerwowany promocyjnie w ostatniej chwili, swoje czasy świetności przeżywał chyba w czasach cesarza Karola, marszałka Piłsudskiego i Sir Winstona Churchilla. Remontowany nie był ze sto lat, a oprócz turystów na stałe gości hordy mrówek. Za to mieści się na samym starym mieście Funchal – to wielki plus, bo większość nowoczesnych kompleksów hotelowych leży daleko, nie pozwalając np. na klimatyczne, wieczorne spacery po najbliższych uliczkach.

Hotel zachował staroświeckie wyposażenie – wyraźnie podniszczone, ale stylowe…

 

Ma nawet salę zwaną biblioteką – z udostępnionym laptopem i regałem pełnym książek w wielu językach (zapewne pozostawianych przez gości, bo to głównie tzw. literatura wagonowa, czyli szmira kupowana na dworcach/lotniskach dla zabicia czasu w podróży). Praktyczność niewielka, ale starodawny klimat jest 🙂

 

Taras z widokiem na port, w którym co noc zmieniały się wielkie statki wycieczkowe. Zdjęć dziennych nie mam, bo śniadania jedliśmy przed wschodem słońca, a wracaliśmy już po zachodzie (na Maderze obowiązuje czas lizboński, czy też londyński, przesunięty o godzinę w stosunku do słonecznego – więc jasno robiło się dopiero o 8.00h).

***

Maderski krajobraz samochodowy nie jest zbyt oryginalny. Jeździ tam głównie XXI-wieczny segment B i C (w dużej części z turystycznych wypożyczalni), większe auta to prawie wyłącznie taksówki.

Co ciekawe, właśnie taksówki wydają się najstarsze

 

Z Mercedesów widać jeszcze sporo 190-tek i W123, często na starych portugalskich tablicach i prawie zawsze jako jako duże diesle (190 D 2.5 i 300 D). Słabsze mogłyby mieć problem z poruszaniem po górach.

 

Trafiło się też kilka innych rodzynków, choć szczerze mówiąc, liczyłem na więcej staroci

 

Zaparkowany w forcie Plymouth ’34 robi za hotelową limuzynę do wynajęcia na specjalne okazje

 

To były nietypowe wakacje, jak na nas: zupełnie nieplanowane i spędzone w jednym miejscu, ale z przejechaniem 700 km po małym, bardzo ciekawym terenie i skupione bardziej na niespiesznych wędrówkach i delektowaniu się krajobrazami niż poznawaniu obcych kultur, miast i zabytków. Bardzo fajna i niespodziewana odmiana. Nie muszę też chyba dodawać, że Maderę polecam każdemu – bo zawsze powtarzam, że nie ma na świecie miejsc niegodnych zwiedzenia. Nie tylko w tropikach.

 

Wszystkie fotografie są pracami moimi i mojej żony

 

Jeśli podobał Ci się artykuł – możesz rozważyć postawienie mi symbolicznej kawy (bez wpływu na dostępność treści bloga, przeszłych i przyszłych  – one są i zawsze będą całkowicie darmowe i całkowicie niekomercyjne)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

20 Comments on “VENI, VIDI: ŚWIĘTO NA DREWNIE

  1. Zadziwiający zbieg okoliczności, że na Maderze odpoczywał zarówno Józef Piłsudski uwielbiany przez moich dziadków przywodca przedwojennej Polski i nazywany pieszczotliwie “dziadkiem” jak i Winston Churchill, polityk, który pomimo hektolitrów krwi polskiego żołnierza, szaleńczej odwagi polskich lotników najzwyczajniej w świecie sprzedał nas w Jałcie oddając nasz kraj we władanie psychopatycznego szaleńca.

    Ojciec polskiej niepodległości oraz jej grabarz odpoczywali na jednej wyspie.

    • Przejęcie władzy i dalsze jej sprawowanie przez Piłsudskiego też nie było kolorowe i tęczowe, vide Bereza Kartuska, czyli de facto nasz własny obóz koncentracyjny

  2. Heh, Fiesta po lifcie doznała tzw. modernizacji wstecznej – taka wersja jak ST-Line przed liftem byłaby wyposażona np. w LEDy z tyłu, a „po” już ich nie ma, w wersjach z klimą automatyczną zniknął wyświetlacz temperatury na prawym pokrętle, etc. Wiem, bo mam Active EB 125 KM sprzed liftu (po modernizacji do PL wersja Active już nie trafiła)😂

  3. Jaka wspaniała relacja! Czegoś takiego brakuje mi u różnych moich znajomych, którzy przemierzyli pół świata i po powrocie mają tylko trochę zdjęć ale nie potrafią powiedzieć więcej niż parę zdań na temat wielu fascynujących miejsc.

    Według mnie jedzie się na wycieczkę po to aby opowiadać o miejscu gdzie się było. Zwiedzanie bez opowieści nie ma sensu. To opowieści pozwalają uporządkować wspomnienia, każą odkryć jakieś ciekawostki, dotrzeć do nieznanych powszechnie faktów.

    Sam bardzo lubię taką formę spędzania wakacji, kiedy gdzieś lecimy z rodziną i tam wynajmujemy auto aby objechać okolicę. Dla mnie to też jedyna okazja żeby przejechać się i ocenić jakieś inne samochody niż własny lub służbowy (spośród kilkunastu do tej pory: najgorsza Toyota Yaris, najlepszy Hyundai i30 🙂

    Mam nadzieję, że jak Szczepan opowie już o wszystkich samochodach i konstruktorach świata to zacznie podróżować i będziemy mieli kolejne regularne relacje!

  4. z całym szacunkiem – relacja wspaniała, ale… zdecydowanie za dużo zdjęć

    zbyt wiele zdjęć – nawet dobrych – zaczyna w pewnym momencie męczyć odbiorcę i zamiast zinteresowania zaczyna się… przewijanie ;-/

    to taka dość typowa pułapka – dlatego zdjęcia z wypraw do przezentacji należy:

    krok pierwszy – z tysiąca zrobionych wybrać (z bólem serca i kierując sie subiektywnym obiektywizmem) góra 200 sztuk
    krok drugi – wybrane dokładnie i krytycznie obejrzeć, i połowę (!) odrzucić (wiem, serce krwawi)
    krok trzeci – ocalałe zdjecia dać do oceny komuś (ze zmysłem) i – on/ona za nas pozostałą polowę odrzuci
    (zostanie i tak PIĘĆDZIESIĄT)
    krok czwarty – ze dwadzieścia jeszcze odrzucić :-/ (wiem, wiem, ciężko!!)

    i zostanie wtedy to coś, co pokaże rzeczywistość, będzie piekne, technicznie nienaganne, a i kadr idealny – i nie zmęczy odbiorcy, tylko pozostawi wrażenie ŁAŁ, ALE ZAJEBISTE CHCĘ JESZCZE !!!

    (

  5. super fajna relacja z wycieczki 🙂
    dla porównania to moja Szwagierka też tam była, i jedyne co mówiła to że praktycznie nie wychodziła z hotelu tylko w basenach siedziała, a jej pożal się borze (tucholski) mąż to tylko chlał i spał (tudzież rzygał) w pokoju, także tego 🙂

    zgnić taką nowoczesną Kubotę wartą ze 30tyś to nie wiem co trzeba… tam nawet ramię przegniło!! (można większej rozdzielczości zdjęcie? jest takie piękne)

    no i też aż sobie powiększyłem to zdjęcie z “naturalną myjnią” skuszony tą dziewczyną co na 1 rzut oka wyglądała na toples 🙂 ale niestety nie hehe

    • Haha, ubawiles mnie Benny. I zmotywowales do czytania na komputerze, bo na telefonie takie detale uciekaja 🙂
      Co do Kubotki to faktycznie nowoczesna, szkoda jej. Z morzem jednak nie ma szans. To strefa bezposrednich rozbryzgów chlorków, wiec srodowisko o naprawde wysokiej korozyjnosci, wiec w sumie nie dziwie sie ze tak szybko zniknelo.
      Bylem kiedys na kontrakcie w Swinoujsciu na budowie amifteatru. Niby juz kawalek od morza i niby pod plandeczka, ale na przegladzie po roku ruda pokazywala wszystkie niedostatki w czasie wykonastwa.

      • Z jednej strony na wodę morską nie ma mocnych, z drugiej – na ciepłych wyspach są zwykle bardzo ładne klasyki. Ale zapewne nie parkują na plaży przez x lat 🙂

      • Dobry wieczór. Madera zdecydowanie tak! Super klimat, jedzenie i takie niespieszne tempo wieczornego Funchal. Wieczorem zwłaszcza. Tylko ten Cristiano..
        Z rupieci pamiętam ( 2019r) sporo pikapów, w końcu to Portugalia i chyba Mehari na podjeździe willi sprawiającej wrażenie opuszczonej.
        A Fiesta, cóż pierwszy numer Motoru, który pamiętam to ten z prezentacją MK 1. Wiele lat później jeździliśmy taką z Piotrem. Jak to się psuło…
        Szalone lata 90.

  6. Jaka szkoda, że jednak nie anonsowałeś wcześniej swojego przyjazdu ponieważ masz na Maderze stałego czytelnika i moglibyśmy umówić się na przejażdżkę najbardziej nietypowym samochodem jaki da się tu znaleźć, czyli amerykańskim krążownikiem szos. Samo parkowanie przysparza niezapomnianych emocji.
    Dodam jeszcze, że jest tu bardzo wielu samochodziarzy bo drogi są przepiękne, auta nie rdzewieją a Madera zachęca emerytów z całej Europy żeby się tu osiedlali i wydawali pieniądze.
    Lokalesi z kolei dbają o swoje samochody i często można tu spotkać klasyki, które w innych krajach uległy dawno biodegradacji.
    Maderczycy najbardziej cenią samochody francuskie, następnie włoskie i niemieckie. Kochają także auta amerykańskie, które są tutaj zupełną egzotyką ze względu na zaporowe cło.

    Poniżej link do zdjęć ciekawych samochodów, które wykonałem przy okazji kilku zlotów a także spacerując uliczkami Funchal:
    https://photos.app.goo.gl/SZEiJvBhsVp2fo7s7

    • No przykro mi, decyzja była bardzo późna…

      Można wiedzieć, co to za krążownik? Może zechciałbyś napisać gocinny wpis o jeździe takim autem po wąskich i stromych drogach? Albo dodać w komentarzu uzupełnienia artykułu?

      Poza tym super zdjęcia. Widzę, że w forcie złapałes tefo samego Plymoutha. No i mnóstwwo innych okazów – ja do wpisu wrzuciłem wszystkie klasyki, jakie widziałem.

      Pozdrawiam!!

  7. Jeździmy po Maderze Lincolnem Mark V z 1979 roku i mimo iż na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest to najgorszy możliwy wybór na tutejsze drogi to jednak czerpiemy z tego wiele przyjemności. Drogi rzeczywiście są dość wąskie i czasem odrobinę strome. Hobbystycznie nawet noszę przy sobie inklinometr i mierzę niektóre ulice. Później podśmiewuję się pod nosem z poszukiwaczy najbardziej stromych dróg świata prezentujących swoje rekordy (ten w księdze Guinessa to ok. 37 stopni) Wartości powyżej 38 stopni nie są tu niczym szczególnym na bocznych drogach. Taka uliczka wygląda tak: https://photos.app.goo.gl/VBTr6RrY3RFjAoRM8

    Jazda dużym samochodem (5.85m długości x 2m szerokości) nie stanowi jednak wielkiego wyzwania. Kierowcy dostawczaków a nawet autobusów jeżdżą tu przecież codziennie i nie robią wokół tego specjalnego szumu. Kolega, który mieszka na wsi opowiadał, że szczególnie początkujący kierowcy autobusów nie znają tu strachu. Na początku kariery dostają najstarsze autobusy, zwane tu bochenkami chleba, najgorsze wiejskie trasy poprowadzone wąskimi serpentynami oraz najgorsze godziny pracy, czyli nocne. Kiedy taki autobus leci obok jego domu dziurawą drogą sto kilometrów na godzinę to słychać jak jego szyby dzwonią w oknach.

    Jest kilka uliczek na terenie starego miasta, w które po prostu nie mogę się zapuszczać ponieważ wiem, że nie dam rady skręcić w przecznicę. To co przysparza prawdziwych emocji to parkowanie. Miejsca są po prostu malutkie i miewają dziwne kształty. Funchal ma kilkanaście dużych parkingów podziemnych, przez co problemy ze znalezieniem miejsca praktycznie nie występują, ale dla Lincolna dostępne są tylko dwa z nich.

    Dla Polaków jeżdżących tutaj często zaskoczeniem są nieco inne zasady drogowego savoir vivre. Nie jest przyjęte nawet podczas bardzo powolnej jazdy w korku ustępowanie pierwszeństwa próbującym włączyć się do ruchu z miejsc parkingowych, chodników czy posesji. Także niezbyt często zdarza się, żeby ktoś wpuścił samochód oczekujący na drodze podporządkowanej. Nie jest to jednak oznaką braku kultury tylko innym stylem jazdy, tak jakby “ściśle według przepisów”. Tubylcy są jednak bardzo przyjaźni i zwykle pomagają turystom w samochodach z wypożyczalni, które są w stanie natychmiast rozpoznać.

    Ciekawostką są także regulowane urzędowo ceny paliwa. Panuje tutaj taki “parasocjalizm”, gdzie państwo narzuca ceny wielu dóbr i usług, takich jak nośniki energii, usługi medyczne czy też… banany! Obrót bananami podlega ścisłej kontroli państwa i uprawniona jest do tego tylko jedna firma, BAM. Ona skupuje banany od rolników (po 16 centów za kg) i dostarcza do sklepów (po 1+ eur). Uprawa bananów wymaga odpowiednich zezwoleń i zabronione jest ich sprzedawanie poza systemem.

    Właściwie to wszystko tutaj wymaga odpowiednich zezwoleń, nawet jazda rowerem po leśnych ścieżkach i tutaj docieramy do następnej ciekawostki, czyli biurokracji.
    Okazuje się, że to co w Polsce nazywamy biurokracją to jest tylko mały pikuś, syneczek biurokracji maderskiej. Wynika to oczywiście z biedy (Madera jest jednym z najbiedniejszych regionów Europy). Nie ma tu przemysłu i jedyne zatrudnienie można znaleźć w turystyce oraz właśnie w administracji. Mam teorię, że w Funchal przy każdej ulicy znajduje się jakiś urząd.
    Działa to tak: przeprowadzam się z Polski na Maderę i zabieram ze sobą swój samochód. Mogę tu mieszkać i jeździć przez pół roku a następnie mogę uzyskać status rezydenta (Urząd Miasta), numer identyfikacji podatkowej (Urząd Skarbowy), meldunek (inny oddział Urzędu Miasta). Następnie muszę przejść procedurę celną. Potrzebne są powyższe dokumenty plus rachunki udowadniające, że mieszkałem w Polsce przez ostatnie pół roku (ale przecież mieszkałem na Maderze!), dowód rejestracyjny, faktura zakupu samochodu, homologacja, faktura za transport, potwierdzenie z portu, że samochód jest na Maderze, paszport i ośmiostronnicowy formularz. Procedura celna trwa około sześciu miesięcy, ale już po trzech dostaje się tymczasowe pozwolenie na jazdę. Oznacza to, ze przez pierwsze trzy miesiące procedury nie wolno jeździć. Następnie odwiedza się urząd DRET , zajmujący się kwestiami technicznymi związanymi z rejestracją. Potrzebne są wszystkie poprzednie dokumenty plus kolejne formularze. DRET kieruje na badanie techniczne,które wygląda podobnie jak w Polsce, tyle że mierzona jest emisja CO2, będąca podstawą do naliczenia podatku. Następnie po odebraniu dokumentów od celników odwiedza się ponownie DRET i uzyskuje numer rejestracyjny. Tablicę rejestracyjną zamawia się u rzemieślnika. Wykonana jest jako kawałek plexi z naklejką z drukarki. Kolejny krok to odwiedzenie urzędu dokonującego rejestracji samochodu na moje nazwisko. Od ręki wydają dowód tymczasowy (w formie kartki A4 z drukarki) i w ciągu dwóch miesięcy przysyłają pocztą dowód właściwy. Podatek drogowy naliczy z kolei Urząd Skarbowy według algorytmu, który ma dziesięć stron. Głównymi zmiennymi są jednak wiek pojazdu i emisja CO2. Ostatni krok to ubezpieczenie.
    Proces rejestracji powoduje powstanie całego segregatora papierowych dokumentów.

    Nadal nie rozpracowałem jeszcze kwestii korozji. Niektórzy twierdzą, że od oceanu unosi się słona mgiełka i rzekomo przyspiesza ona rdzewienie. Nie zauważyłem jednak żadnych znamion takiego procederu, choćby w infrastrukturze blisko wody 😉
    Jeżdżą tu takie samochody, których nie da się utrzymywać przy życiu w Polsce nawet kosztem największego wysiłku. Fiaty Uno, Toyoty Corolle, Nissany Almera, stare Fordy, to wszystko jest tutaj w idealnym stanie. Lakier często jest wypłowiały od słońca, więc widać, że nie było robione, a rdzy ani grama!
    Moja robocza teoria jest taka, że może coś rdzewieje na północnym wybrzeżu, gdzie częściej pada i wieje od strony oceanu, ale i tak nie jest to poziom Polski.

    • * zakradł się tu straszny błąd w kwestii stromizn. Oczywiście nie stopni a procent!

    • Faktycznie, benzyna była zawsze po 1,711€, a banany wszędzie po 1,6€ 🙂

      Ciekawe co mówisz z tą biedą, bo ja znalazłem dane o PKB per capita 24k USD, co nie odbiega od średniej portugalskiej. Portugalia nie należy do najzamożniejszych krajów UE, ale parę krajów jest jednak za nią (od niedawna Polska już ponoć nie).

      A jeździć po Maderze Lincolnem MkV to naprawdę wyczyn, gratuluję 🙂

    • Aha, co do kultury jazdy: nie czułem się na Maderze źle, chociaż faktycznie zauważyłem, że np. czekając na wjazd na ekspresówkę nie ma co liczyć, że ktoś zmieni pas na lewy. Ja widząc auta czekające na wjazd zawsze zjeżdżam na lewo, a tam kierocy nawet nie zawsze wtefy ruszali, bo chyba nie ogarniali tego, że ktoś im chce ułatwić 🙂 Ale ruch nie był na tyle gęsty, żeby musieć czekać bardzo długo. Tylko w tradycyjnych godzinach szczytu widzielimy odrobinę korków, z tym że na szczęście w przecuwnym kierunku – bo po 8.00h wyjeżdżaliśmy z Funchal, a koło 18h wracaliśmy – czyli odwrotnie niż pracujący tam tubylcy.

  8. Na Maderze byliśmy z żoną w naszej podróży poślubnej, więc wróciło trochę wspomnień i wiele miejsc ze zdjęć pamiętam z naszej wycieczki. My jeździliśmy Peugeotem 208 1.2 (82 KM) i dla porównania, średnio spalił nam 6,2 l/100 km, więc sporo mniej, niż Wasza Fiesta. To był mój pierwszy kontakt z 3 cylindrowym silnikiem i podobało jego całkiem rasowe brzmienie, ale pomstowałem na elastyczność – rzeczywiście w wielu miejscach dało się podjechać tylko na jedynce i strasznie ten silnik trzeba było “piłować” na podjazdach. O dziwo zupełnie nie pamiętam, by jazda po Maderze była jakimś większym wyzwaniem – mi się chyba najgorzej w życiu jeździło po Sycylii, ze względu na agresywną postawę innych kierowców, a tam tego nie było.

    No i jak napisałeś o tym, że Fiestę dostałeś zamiast zarezerwowanego Fiata 500, przypomniała mi się historia kolegi, który kiedyś we Włoszech w miejsce Fiata 500 dostał “upgrade” do Berlingo :D.