MAJSTERSZTYKI REKLAMY: AUTO-BOBBING JIMA CLARKA

 

W latach 60-tych zachodni Europejczycy stali się kosmopolitami.

To znaczy Europejczycy zawsze nimi byli, ale tylko ci z wyższych sfer. Od czasów feudalnych poszczególnymi krajami rządziły dynastie żeniące się tylko pomiędzy sobą, a rycerstwo, zwane później arystokracją, żyło bardzo podobnie na całym kontynencie. Kultura wyższa była całkiem uniwersalna – dominowały te same style architektury, literatury i ogólnie sztuki. Bariery językowe praktycznie nie istniały, bo wszyscy możni kształcili się po łacinie, a dodatkowo uczyli kilku dominujących aktualnie języków. Gdyby wejść na dworski bankiet w losowo dowolnym europejskim pałacu, odgadnięcie miejsca akcji byłoby bardzo trudne.

Co innego pospólstwo. Ono nie miało szans na edukację ani tym bardziej podróże, zarezerwowane dla warstw absolutnie najbogatszych, względnie dla zdesperowanych awanturników (często wyjętych spod prawa i podejmujących wojaże po prostu z konieczności ucieczki – było to nagminne np. wśród marynarzy). Plebs nie miał więc pojęcia o dalekich krajach i nieszczególnie zaprzątał sobie nimi głowę. Nawet wybitni artyści malowali nieraz sceny biblijne z krajobrazem własnych okolic i postaciami o europejskich rysach i ubiorach, bo niczego innego zwyczajnie nie znali.

Zmieniło się to dopiero wtedy, gdy szerokie masy zyskały najpierw dostęp do szkolnictwa, a potem autentyczną mobilność. Wtedy do głosu doszła naturalna ciekawość świata, a egzotyka stała się pociągająca i w pewien sposób nobilitująca. Byłem tu i tam, widziałem to i tamto – takie przeżycia poszerzały horyzonty, ale też dawały poważanie w otoczeniu. Zwłaszcza że jeszcze przez długi czas kojarzyły się z wyższymi sferami, nawet gdy stały się powszechnie dostępne. Skojarzenie “zagranica = prestiż” chętnie wykorzystywali więc marketingowcy.

***

Międzynarodowa turystyka narodziła się w XIX wieku w południowej Francji, ale wtedy dotyczyła wyłącznie angielskich arystokratów, którym wynalazek kolei pozwolił dojeżdżać z Londynu na słoneczne wybrzeże śródziemnomorskie w nieco ponad 24h (w dodatku w luksusowych warunkach). Turystyka masowa, z użyciem prywatnych samochodów, zaczęła się z kolei od Włoch – bo riwiera francuska była zbyt droga, Hiszpania i Portugalia leżały zbyt daleko, a Jugosławia – przynajmniej na początku – izolowała się politycznie, w dodatku jej gospodarcze zapóźnienie oznaczało brak infrastruktury, z dobrymi drogami włącznie. O krajach jeszcze dalszych – Grecji czy Turcji – w ogóle nie było mowy. Włochy takich problemów nie sprawiały, a ich centralne położenie, historia i najwyższe w świecie zagęszczenie turystycznych atrakcji kusiły turystów nie tylko letnich, ale i zimowych.

Najmodniejszy włoski kurort narciarski nazywał się Cortina d’Ampezzo. Kojarzył się bardzo prestiżowo, bo narty pozostawały rozrywką elit – kosztowały dużo i wymagały drugiego urlopu w zimie, a zarówno pieniędzy jak i wolnych dni ówcześni ludzie pracy mieli niewiele. “Bywać w Cortinie” mogły więc kręgi węższe i bogatsze niż np. w Rimini albo nad jeziorem Garda, gdzie zagraniczni plażowicze pojawili się najwcześniej. Dodatkowo w 1956r. Cortina d’Ampezzo zorganizowała zimowe igrzyska olimpijskie, które spopularyzowały miasteczko i jego nazwę. A nazwa egzotyczna, lecz łatwa w wymowie, powszechnie znana i kojarząca się prestiżowo idealnie nadaje się np. dla nowego modelu samochodu. Tym razem padło na brytyjskiego Forda.

Nazwie zaprezentowanego w 1962r. Forda Cortiny nie poświęciłbym pewnie tak długiego wstępu gdyby nie to, że właśnie w Cortinie d’Ampezzo nakręcona została jego najciekawsza reklama – naonczas przełomowa i bardzo głośna. Klip powstał w 1964r. i przedstawiał całą plejadę wyścigowych mistrzów, którzy seryjnym Fordem Cortiną zjeżdżali po… olimpijskim torze bobslejowym!!

Komentator opowiadał, że właśnie narodziła się nowa dyscyplina sportu, którą nazwał “auto-bobbing“, a jeden z kierowców – wielki Jim Clark – dodawał, że “to najbardziej ekscytujący sport, jaki kiedykolwiek uprawiał“. Efekt marketingowy okazał się doskonały, zwłaszcza że film wspominał też o aż dwustu sportowych sukcesach modelu (funkcjonującego od dopiero dwóch lat) i że w licznych gazetach ukazywały się równocześnie wywiady z uczestnikami projektu, do których prócz Clarka należeli między innymi Henry Taylor, Vic Elford, Jack Sears i Colin Chapman. “Indianapolis 500 czy Rallye Monte Carlo nie umywają się do tej zabawy!!” – mówiły dziennikarzom gwiazdy wyścigów, a odbiorcy podświadomie łączyli te emocje z wielkoseryjnym Fordem.

 

Nic mi nie wiadomo na temat późniejszej popularyzacji takich ekscesów. Na marginesie jednak dodam, że po latach pomysł zmałpowali marketingowcy Subaru, którzy w 2014r. sfilmowali podobną akcję w szwajcarskim St Moritz i określili ją mianem boxersledding (w ich wykonaniu zjazd był bardziej dynamiczny i efektowny, jak przystało na reprezentowaną markę i epokę, ale też staranniej przygotowany: użyty egzemplarz WRX STi dostał dodatkową klatkę bezpieczeństwa, akrylowe szyby, bezpieczny zbiornik paliwa i specjalne opony z wolframowymi kolcami, zdjęto mu natomiast zewnętrzne lusterka). Nie zdecydowało się na to natomiast Audi – mimo swych tradycji reklamowania się wyjeżdżaniem na skocznie i stoki narciarskie oraz obklejania narciarskich wyciągów w całych Alpach napisami “THE HOME OF QUATTRO“.

Czy angielska Cortina miała coś wspólnego z Cortiną włoską? Niewiele, poza wykorzystaniem nazwy (za które zresztą w dzisiejszych czasach Ford musiałby pewnie miastu zapłacić – wtedy nie było takich zwyczajów ani tym bardziej przepisów). No i może jeszcze rozpoznawalnością w Wielkiej Brytanii: w latach 1962-66 klientów znalazło 1.013.391 egzemplarzy generacji MkI. Nazwa Ford Cortina do dziś zajmuje czwarte miejsce na liście najpopularniejszych brytyjskich samochodów w dziejach – łączna produkcja wszystkich generacji wyniosła 4.350.941 egz., z czego w UK zarejestrowano 2.589.351 (podium tego rankingu zajmują Fiesta, Escort i Astra, kultowe Mini jest dopiero dziewiąte).

W latach 1962-82 istniało pięć generacji Cortiny, jednak w artykule opiszę tylko dwie pierwsze, bo pozostałe były już modelami paneuropejskimi, zunifikowanymi z niemieckimi Taunusami.

***

Cortina to model brytyjskiego oddziału Forda, pozycjonowany w klasie średniej – jako następca Consula i poprzednik Sierry. Biorąc pod uwagę czas premiery – wrzesień 1962r. – była więc przeznaczona dla tych ludzi, którzy zaczynali uprawiać daleką turystykę i marzyć np. o nartach we włoskich Alpach. Początkowo miała się nazywać inaczej: zachowały się zdjęcia prototypów opatrzonych napisem Consul 225, a pierwsze serie produkcyjne, sprzed liftingu w 1964r., nosiły oficjalne miano Consul Cortina – tyle że dla wyraźniejszego odróżnienia od poprzednika wszyscy używali tylko drugiego członu, więc producent ostatecznie porzucił ten pierwszy. Z kolei fabryczny kryptonim projektu brzmiał… Archbishop. Kierownictwo Forda żywiło chyba jakieś dziwne upodobanie do katolickiej hierarchii kościelnej, bo ówczesny subkompaktowy prototyp amerykański, który ostatecznie stał się Taunusem P4, określano wewnętrznie mianem Cardinal.

Głównym założeniem twórców była masowa produkcja i masowa sprzedaż – a więc skupienie na niskim koszcie i trafieniu w gusta jak najszerszej grupy klientów. Z tego powodu zachowano klasyczny układ napędowy (choć wspomniany Taunus P4 miał już napęd przedni) i konserwatywną, lecz prostą stylistykę. Za design odpowiadał Roy Brown junior – projektant nadwozi Edseli, który po rynkowej klapie swego dzieła został za karę zesłany do Dagenham.

Auto występowało w wersji dwu-…

Foto: materiał producenta

…oraz czterodrzwiowej. Mierzyło 4.274 x 1.588 mm, przy rozstawie osi 2.489 mm, a ważyło 780 kg – to naprawdę niewiele, jak na tej wielkości sedana z klasycznym napędem. Proste linie i ostre krawędzie zrywały z bogatą ornamentacją poprzedniej dekady, ale zachowywały jeszcze jej relikty – w postaci wystających reflektorów, przetłoczenia biegnącego wzdłuż boku…

Foto: materiał producenta

…a przede wszystkim w tylnej części, z wciąż zaznaczonymi skrzydłami i typowymi dla Fordów, okrągłymi lampami. Lampy te zyskały sobie potoczne miano ban-the-bomb taillights, bo przypominały pacyfkę, stanowiącą logo brytyjskiej Kampanii Na Rzecz Rozbrojenia Nuklearnego (te same lampy montowała w swych wczesnych modelach firma TVR). Nietypowo wyglądał też wlew paliwa: umieszczony asymetrycznie na tylnym pasie, bez ukrywania pod tablicą rejestracyjną czy lampami, a wręcz przeciwnie – wyeksponowany przez pochromowanie korka.

Foto: Ssu, Licencja CC

Wnętrze przypominało nieco amerykańskiego Falcona. Wyróżniało się elegancką tapicerką, pokrywającą również kokpit. Indywidualne fotele i długa dźwignia zmiany biegów w podłodze mogły być zastąpione trzyosobową kanapą z lewarkiem przy kierownicy.

Foto: materiał producenta

Większość zachowanych egzemplarzy to lepiej wyposażone wersje Deluxe (na zdjęciach), Super i GT

Foto: Z. Patera, https://auta5p.eu/

Foto: Z. Patera, https://auta5p.eu/

Już po jednym roku produkcji poziomy, taśmowy szybkościomierz ustąpił miejsca okrągłym wskaźnikom

Foto: Z. Patera, https://auta5p.eu/

W marcu 1963r. paletę wzbogaciło kombi…

Foto: Draco2008, Licencja CC

…które w wersji Super epatowało imitacją drewnianej okleiny i opływową linią. Tę linię często jednak krytykowano, bo pochylenie tylnej ściany skracało przestrzeń ładunkową dla wyższych przedmiotów.

Foto: Charles01

Zawieszenie wykorzystywało kolumny McPhersona z przodu i sztywną oś tylną na resorach, hamulce pozostały na razie bębnowe. Podstawowe Cortiny napędzała powiększona odmiana silnika Kent, który zadebiutował w 1959r., w ostatniej generacji Forda Anglii. Miała nietypowe dla konstrukcji angielskich, silnie nadkwadratowe wymiary (81 x 58,2 mm) dające pojemność 1.198 cm³, trzy łożyska główne, sprężanie 7,3:1 i rozrząd OHV z wszystkimi zaworami po tej samej stronie głowicy. Zasilana gaźnikiem Solexa oddawała moc 46 KM przy 4.800 obrotach i moment 88 Nm przy 2.700, co w połączeniu z czterobiegową, w pełni synchronizowaną skrzynią wystarczało do osiągania 125 km/h i przyspieszania do 100 km/h w 25,5 sekundy. Tak, to prawda: 1,2 litra, 46 KM, 125 km/h i 25,5 sekundy oznaczały wtedy podstawową wersję segmentu D.

Silnik Kent był nadzwyczaj długowieczny – w produkcji przetrwał aż do 2002r., ale już tylko w miejskim modelu Ka i najtańszych Escortach. W międzyczasie przeszedł jednak wiele modernizacji: już w 1963r. pojawiła się 1,5-litrowa wersja Super z pięcioma łożyskami (60 KM przy 4.800 obrotach, 110 Nm przy 2.500, 135 km/h, 19,5 sekundy), a zaraz potem – również 1,5-litrowa GT (sprężanie 9:1, dwuprzelotowy gaźnik Webera, zmodyfikowane kolektory, 78 KM przy 5.100 obrotach, 120 Nm przy 3.600, 150 km/h, 13 sekund). Jeden koń na dziesięć kilogramów – to był prawdziwy wulkan mocy, jak na tamtą epokę i segment. Poza tuningiem silnika Cortina GT dostała sztywniejsze zawieszenie i tarczowe hamulce z przodu.

A small car with a big difference” – mówiły reklamy. Cortina była niewiarygodnie tania: podstawowa wersja kosztowała 639 funtów (podczas gdy najtańsza Anglia, z litrowym silnikiem i bez nagrzewnicy, dochodziła do 600). Lwia część klientów dopłacała 27 funtów do pakietu Deluxe (zawierającego chromowane ozdoby, lepsze siedzenia, ogrzewanie i spryskiwacz szyby), tak że w praktyce odmianę standardową, z lakierowanym grillem, trudno znaleźć nawet na zdjęciach. 1,5-litrowy model GT kosztował od 748 funtów.

Foto: materiał producenta

Już po trzech miesiącach Ford zebrał 60 tys. zamówień. Pierwsze zmiany nadeszły w lecie 1963r.: podwozie straciło wszystkie punkty smarowania, pojawiły się też wspomniane droższe warianty i nowa deska rozdzielcza z okrągłymi zegarami. Za 82 funty dopłaty silniki 1,5-litrowe można było połączyć z trzybiegową automatyczną skrzynią BorgWarner – to wielka rzadkość w popularnym aucie z ówczesnej Europy, zamawiana przez znikomą część klientów. Bazowe kombi, kosztujące 683 funty, było z kolei najtańszym tego typu samochodem Wielkiej Brytanii.

W październiku 1964r. doszedł nowy układ wentylacji, nazwany Aeroflow i chwalony jako najwydajniejszy na rynku. Równocześnie pojawił się nowy grill, inne kierunkowskazy przednie, nylonowe fotele i trójramienna kierownica kielichowa, podobna do tej z amerykańskich Fordów. Zmienione zostały też hamulce: z przodu znalazły się seryjnie tarcze (z dotychczasowego modelu GT), z tyłu – automatyczna kompensacja zużycia okładzin.

Poliftowy model można rozpoznać po grillu i napisie na masce (Cortina zamiast Consul), z kolei chromowane listwy boczne to wyróżnik 1,5-litrowej wersji Super

Foto: SG2012, Licencja CC

Foto: SG2012, Licencja CC

Foto: Z. Patera, https://auta5p.eu/

Usportowione GT wyróżniało się między innymi czerwonymi znaczkami i specjalnym schematem malowania, kopiującym specjalne modele przygotowywane przez firmę Lotus. Te jednak opiszę w osobnym artykule.

Foto: Calreyn88, Licencja CC

Foto: Calreyn88, Licencja CC

W teście z 1963r. 1,2-litrowa odmiana kombi udowodniła, że mimo skróconych przełożeń potrafi dowolnie długo utrzymywać prędkość 70 mph, a na najwyższym biegu płynnie przyspieszała od 28 mph. Dziennikarze przejeżdżali średnio 29,5 mili na brytyjskim galonie, co odpowiada 9,6 litra na 100 km i przy siedmiogalonowym zbiorniku dawało prawie 200 mil zasięgu – zastrzegali jednak, że w czasie testu często sprawdzali osiągi, więc rozsądny kierowca bezproblemowo poprawi ten wynik. Jako optymalne paliwo zalecali mieszankę pół na pół benzyny zwykłej i premium – bo ta pierwsza w czystej postaci powodowała stukanie, a ta druga była po prostu zbyt droga (takich rad za moich czasów nie słyszałem nigdzie – być może dlatego, że dzisiejsza benzyna jest znacznie lepsza, a ponadstandardowej liczby oktanowej wymagają wyłącznie samochody dla ludzi nie liczących kwot na dystrybutorze). Testowy dystans 1.140 mil wymagał też dolania pinty (czyli 0,568 litra) oleju silnikowego.

Bardzo podobała się skrzynia biegów, jej dobra synchronizacja i “nieprzesadnie długa dźwignia” – przy czym ta ostatnia opinia dobitnie wskazuje, jak bardzo zmieniły się standardy (oceńcie sami, po fotografiach). Charakterystyka podwozia została określona jako “przewidywalnie podsterowna“, układ kierowniczy – jako “wystarczająco precyzyjny, choć nieco gąbczasty“, a jazda po wyboistej drodze jako “komfortowa do prędkości 50 mph“. Maksymalne opóźnienie hamowania przekraczało 1 g, ale wymagało stufuntowego nacisku na pedał – a o to niełatwo w sytuacji zagrożenia. Fotele okazały się łatwo brudzić, a ich komfort nie zachwycał, bo kombinacja miękkiego siedziska z twardymi krawędziami powodowała zapadanie się ciała i szybkie zmęczenie. Podobnie z hałasem silnika – który nie wskazywał na jego przeciążenie, ale nie był dostatecznie wytłumiony i męczył w dłuższych trasach. Zwracano uwagę na brak fabrycznych punktów mocowania pasów bezpieczeństwa. Jedynie u dealerów Forda dało się dokupić akcesoryjne pasy biodrowe.

W podsumowaniu redaktor stwierdził, że do pełnego wykorzystywania ładowności auta lepszy byłby silnik 1,5-litrowy, ale wersja bazowa też poradzi sobie z większością stawianych przed nią zadań, zarówno w zastosowaniach biznesowych jak i rodzinnych

Foto: Riley, Licencja CC

W innym artykule, z 1965r., czterodrzwiowy model GT został określony “najszybszym samochodem w cenie do 800 funtów“, łatwo wkręcającym się nawet powyżej 6.000 obrotów, choć znów głośnym przy wykorzystywaniu pełnej mocy. Która to moc okazała się przewyższać oczekiwania: ćwierć mili w 18,7 sekundy i 0-60 mph w 13,9 oceniono jako “extremely quick“. Przy autostradowej prędkości 90 mph galon paliwa wystarczał na ponad 20 mil (14 litrów na 100 km), ale spokojna jazda pozamiejska dawała nawet 35 mpg (8 litrów na 100 km). Przekładnię i tu oceniono wysoko (“gładka zmiana przełożeń może być tak szybka, jak szybko porusza się dłoń“), poza zbyt dużą luką pomiędzy dwójką i trójką. Zawieszenie zebrało już trochę krytyki, być może przez wyższe wymagania wobec modelu oznaczonego literami GT. Przy wysokich prędkościach szwankowało utrzymanie kierunku na wprost, co przeszkadzało zwłaszcza wobec dość powolnego przełożenia niewspomaganej kierownicy. Na zachowanie w zakrętach tester się już nie uskarżał: “przechyły są niewielkie, nie słychać też pisku opon – a mimo to łatwo wyczuć, ile przyczepności mamy jeszcze w zapasie“.

To wszystko jest oczywiście równie względne jak ocena długości lewarka. W każdym razie według standardów z 1965r. Cortina GT została podsumowana jako “kusząca mieszanka osiągów i ekonomii, z komfortem właściwym pięcioosobowemu sedanowi“. Od siebie dodam, że w tamtym czasie takie mieszanki były ogromną rzadkością.

Foto: Vauxford, Licencja CC

Na koniec jeszcze ciekawostka. Angielski Ford eksportował głównie na rynki dawnych brytyjskich kolonii (Australii, Nowej Zelandii i RPA), bo w Europie kontynentalnej konkurencyjność ograniczał wysoki kurs funta i konieczność transportu morskiego. Był jednak wyjątek: od stycznia 1964r. niewielką partię Cortin sprowadzono do Czechosłowacji i rozprowadzano w dewizowych sklepach Tuzex (odpowiednik naszych późniejszych Pewexów), a wśród wybranych, “zasłużonych” obywateli również za korony (w kwocie 110 tys., czyli nieco ponad dwukrotnie drożej od podstawowej Škody 1000 MB). By zapobiec “spekulacji” nabywców zobowiązywano do niesprzedawania samochodu na wolnym rynku przez co najmniej pięć lat (przez ten czas prawo pierwokupu miała państwowa Mototechna – odpowiednik naszego Polmozbytu, który za używane sztuki płacił śmieszne grosze). Model zaraz stał się przedmiotem pożądania i symbolem przynależności do “grupy trzymającej władzę” – mimo że chodziło wyłącznie o najtańsze 1,2-litrówki bez żadnych opcji (czyli np. bez nagrzewnicy!!).

W Czechach i na Słowacji do dziś działa prężna scena właścicieli Cortin – choć ich utrzymanie nie było łatwe, bo tania konstrukcja nie grzeszyła solidnością, a w CSRS istniał tylko jeden serwis i sklep z częściami, w Pradze. Jak pisze strona czeskiego klubu Cortiny – ceny były tam początkowo bardzo niskie, niższe niż w warsztatach Škody – bo Cortinami jeździli wybrańcy, którzy niejako sami o tym decydowali. Dopiero w 1969r., gdy minął pięcioletni okres karencji i angielskie Fordy pojawiły się na giełdach, części podrożały o kilkaset procent, a zaopatrzenie znacząco się pogorszyło (wiele elementów było dostępnych już tylko w Tuzexach, za dewizy). Niektórzy też twierdzą, że dostępność zachodniego modelu za korony była możliwa tylko dzięki temu, że czechosłowackie państwo za bezcen kupiło egzemplarze wydobyte z zatopionego w porcie statku, sprzedając je obywatelom jako nowe – za dolary lub na talony. Trudno orzec, czy to prawda, ale może na to wskazywać sprowadzenie tylko pojedynczej, niewielkiej serii MkI w 1964r. Potem nastąpiła kilkuletnia przerwa, a kolejne generacje Cortiny oferowano w Czechosłowacji wyłącznie za dewizy.

***

W październiku 1966r. – po ledwie czterech latach – ukazała się Cortina MkII. Podobnie jak MkI, występowała jako sedan dwu- i czterodrzwiowy oraz pięciodrzwiowe kombi, tak samo nazywały się też pakiety wyposażenia: Standard, Deluxe, Super i GT.

Zgodnie z panującymi trendami znikły ostatnie obłości i skrzydła, zostało jednak – na razie – sporo chromu. Auto jeszcze bardziej przypominało teraz Falcona. Reklamowano je hasłem “New Cortina is more Cortina” – bo choć długość nadwozia spadła o kilka milimetrów, to jego o 6,4 cm większa szerokość i wybrzuszone boki powiększyły przestrzeń pasażerską.

Foto: Vauxford, Licencja CC

Zgeometryzowane kształty widać zwłaszcza z tyłu, gdzie prostokątne stały się nawet lampy. Nie zdecydowano się na ukrycie wlewu paliwa ani jego przesunięcie na bok – tyle tylko, że korek nie rzucał się tak bardzo w oczy, bo został polakierowany.

Foto: Vauxford, Licencja CC

Cortina II w ogólnym zarysie przypominała już niemieckiego Taunusa – choć stylizował ją rodowity Anglik, Roy Haynes, który później pracował u BLMC i projektował takie pomniki brytyjskości jak Mini Clubman i Morris Marina. Widocznie pewne rzeczy koordynowano już na poziomie koncernu, mimo że gamy Fordów w poszczególnych krajach wciąż jeszcze przygotowywano osobno.

Foto: Vauxford, Licencja CC

Kombi nadjechało w lutym 1967r.

Foto: Charles01

W podwoziu zmieniła się charakterystyka tłumienia (zmiękczona w stosunku do poprzednika), zmodyfikowano hamulce i zmniejszono średnicę skrętu. Większe zmiany zaszły pod maską: na rynku brytyjskim silnik miał teraz zawsze pięć łożysk głównych i przynajmniej 1,3 litra pojemności. Półtoralitrówka została przejęta z generacji pierwszej, ale już w lecie 1967r. pojawiły się silniki Kent z nową głowicą typu crossflow – z kolektorami po przeciwnych stronach i komorami spalania wygospodarowanymi w tłokach. Te jednostki występowały jako 1,3- i 1,6-litrowe (odpowiednio 54/64 KM, 92/116 Nm, 130/140 km/h i 19,6/16,2 sekundy do setki). Na szczycie cennika znalazł się wariant 1600 GT – z dwuprzelotowym gaźnikiem, rozwijający 82 KM, 124 Nm, 152 km/h i przyspieszający do setki w zaledwie 12 sekund. Na rynkach silnie opodatkowujących pojemność nadal oferowano stare silniki 1,2, a nawet 1,1 litra z Forda Anglii (te były dostępne np. w Portugalii i Grecji).

Topowa, czterodrzwiowa Cortina 1600 E, którą wprowadzono pod koniec 1967r., łączyła sportowe, obniżone zawieszenie Lotusa z silnikiem 1600 GT i luksusowym wyposażeniem – w tym zaczernionym grillem i pasem tylnym, dodatkowymi halogenami, eleganckimi felgami z oponami radialnymi, drewnianymi okleinami kokpitu, kubełkowymi fotelami i kompletnym zestawem wskaźników. W 1969r. niektóre z tych akcentów (np. czarny grill) przeszły do specyfikacji standardowej.

Foto: Charles01, Licencja CC

W RPA do Cortin MkII wkładali trzylitrowe V6-tki Essex, w kilku wariantach pomiędzy 170-218 KM, i sprzedawali pod nazwą Cortina Perana. Te potwory przyspieszały lepiej od dwunastocylindrowych Jaguarów, choć możliwości podwozia nie zachęcały do wykorzystywania pełnego potencjału. Do Wielkiej Brytanii trafiły niewielkie partie, nazwane Cortina Savage.

Poza tym Cortina MkII odnosiła jeszcze większe sukcesy niż MkI: w UK wspięła się na szczyt krajowego rankingu sprzedaży samochodów, spychając stamtąd największy szlagier BLMC, czyli ADO16 (co nigdy nie udało się poprzednikowi). Lepiej szło jej też w eksporcie: model można było spotkać w wielu krajach europejskich (poza niemieckojęzycznymi, zarezerwowanymi dla Fordów z Kolonii), a ponad 50 tys. sztuk wysłano nawet do USA – bo i tam rosła liczba klientów, dla których Falcon był zbyt duży. To trwało jednak tylko do 1970r., bo potem Detroit wypuściło subkompaktowe Pinto (niesławnej zresztą pamięci, ale to osobna historia).

Cortina MkII znikła z rynku w 1970r., po wyprodukowaniu 1,15 mln egzemplarzy. Kolejne generacje zostały zunifikowane z modelami niemieckimi (choć zachowały jeszcze lokalne nazwy Cortina/Taunus), co ogromnie obniżyło koszty i zlikwidowało wewnętrzną konkurencję, występującą wcześniej na wielu rynkach europejskich.

Foto: materiał producenta

***

Cortina to typowy samochód klasy określanej przez Anglików jako “bread & butter” – niedrogi i mało efektowny, przedkładający funkcję nad zachwyt klientów. W momencie debiutu zaskakiwała ceną: jej relacja do Mini przypominała trochę porównanie Poloneza Caro z “Maluchem” z polskich lat 90-tych. Podobne był też same auta: Cortina kusiła stosunkiem ceny do rozmiarów i praktyczności, prostą konstrukcją pozbawioną ekstrawagancji (klasyczny napęd, sztywna oś tylna), ale zniechęcała jakością wykonania. Różnicą była natomiast dostępność wersji sportowych – nie tylko tych z literkami GT (bo i Caro oferowano z mocnym, jak na tamte warunki, silnikiem Rovera), ale przede wszystkim tych przygotowywanych przez Lotusa. To był już jednak inny świat i prawdziwy prestiż, który nie musiał podpierać się nazwą modnego włoskiego kurortu. O tych autach napiszę osobno.

 

 

Foto tytułowe i końcowe: materiał producenta

Jeśli podobał Ci się artykuł – możesz rozważyć postawienie mi symbolicznej kawy (bez wpływu na dostępność treści bloga, przeszłych i przyszłych  – one są i zawsze będą całkowicie darmowe i całkowicie niekomercyjne)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

36 Comments on “MAJSTERSZTYKI REKLAMY: AUTO-BOBBING JIMA CLARKA

  1. “I was made in England Like a blue Cortina” – dziś sens tego wersu piosenki Eltona Johna rozumieją chyba tylko entuzjaści motoryzacji i angielskie pokolenie 40+ 😀

    • Tak, prawda, mogłem wspomnieć. Tylko teraz się tak zastanawiam – tyle jest aut rdzennie angielskich, od Mini po Rolls-Royce’a, a on akurat wybrał produkt Forda 🙂 No ale fakt, że Cortina była angielska.

      • Może chodzi o jednak emocjonalny stosunek brytyjczyków do forda, nie jest to “dziadostwo BLC” a jednak nadal postrzeganego za coś dla brytyjskiego proletariatu 😉 Bo stosunek do RR robotnicy wyrażali w zgoła inny sposób.
        btw. w Grand tour to podsumowali filmowo: https://www.youtube.com/watch?v=iThdph5LUN8
        pzdr

      • RR podałem tylko jako jeden z krańców spektrum. Sam jako symbol angielskości wybrałbym ADO16, ale rozumiem, że Cortina była pewnie bardziej neutralna. No i ładniej się wpisuje w rytm piosenki 🙂

        PS Tak mi się przypomniało, że w piosence “Mrs Robinson” duetu Simon & Garfunkel pada pytanie: “Where have you gone, Joe di Maggio?” (Joe di Maggio to baseballista z lat 50-tych, przez chwilę był mężem Marilyn Monroe). Kiedy dziennikarz spytał się muzyków, o co chodzi z tym pytaniem i co w tym miejscu symbolizuje postać di Maggio, oni odpowiedzieli, że nic nie symbolizuje, tylko nazwisko pasowało im do rytmu i melodii, która w tym miejscu jest dość zawiła. Tak że tego… W poezji często takie względy przyćmiewają czasem wszystko inne, a ludzie się latami zastanawiają, co facet chciał powiedzieć 🙂

      • Ja jako symbol brytyjskości to chyba bym wybrał ADO, ale od Wolseley’a – niby zwykły, tradycyjny, ale z wielkim chromowanym grillem, bo przecież każdy chce być arystokratą 😉

  2. I może taki był sens Cortiny w tej piosence – Mini
    i Rolls-Royce były ikoniczne, a Cortina taką codzienna i zwyczajna. Nota bene u nas Kazik śpiewał o swoim Fordzie w utworze mój wydawca “jak wyjadę swą ścierką rano”.

  3. Niedawno na kanale Moto Wizja można było oglądać serię programów pod tytułem “kroniki sportu motorowego” – zawartość dokładnie taka jak sugeruje tytuł – w każdym odcinku zestawienie wyników sezonu formuły 1 i omówienie kolejnych rund GP oraz najważniejszych rajdów i wyścigów samochodowych opatrzone fantastycznymi relacjami filmowymi. Udało mi się obejrzeć kilka odcinków z lat 60-tych – w tamtym okresie liczył się w zasadzie tylko Kim Clark, relacje z F1 pokazywały za każdym razem ten sam schemat na trasie przejazdu : Jim Clark potem spora chwila przerwy i nadjeżdża reszta zawodników. Najczęściej od samego startu aż do mety. Facet był niesamowity. Jeżeli nie miał problemów z autem to przez wiele lat nie było nikogo kto mógł mu choćby próbować dotrzymać tempa.

      • Tak tak , czytałem ale jak ogląda się kilka odcinków takiej kroniki gdzie prezentowane są po kolei wyścig za wyścigiem , rok po roku – i widać to na ruchomym obrazie (a jak wiadomo jeden obraz to więcej niż 1000 słów 😉 to jakoś bardziej dociera i robi jeszcze większe wrażenie. Sam cykl programów polecam jeżeli gdzieś uda się znaleźć – niestety Moto Wizja zakończyła emisję nie pokazując wszystkich odcinków które sięgają do roku 75 chyba.

  4. Jedna uwaga: brytyjska pinta ma 568ml. Kto był na wyspach w pubie, ten wie 😉
    Gdy mieszkałem w UK (2005-2010) zdarzało się jeszcze widywać Cortinę, choć MK I raczej tylko na zlotach. Dało się jeszcze kupić w miarę tanio MK II, no i późniejsze “taunuso – cortiny”. Jak zwykle dziękuję za bardzo ciekawy artykuł i życzę nam wszystkim wszystkiego dobrego w nowym roku.

  5. Cortinę MK 1 miał krawiec po sąsiedniej stronie ulicy. Musiała być wypasiona bo jako 8-10 latkowie lizaliśmy szyby patrząc ile ma na liczniku, ale najbardziej fascynowały mnie 4 zegary na środku deski, wyglądały jak w samolocie i te okrągłe światła z tyłu, jak z Mercedesa, tylko odwrócone. Ojciec jeździł wtedy Warszawą M20 rocznik 1961. Był z-cą prezesa spółdzielni produkującej hamownie do badania parametrów silników.

    • W Polsce nigdy nie widziałem, ale wiadomo, ja urodziłem się dopiero w 1980r. 🙂 Z angielskich aut były pojedyncze sztuki Mini, słyszało się też o Triumphach ssprzedawanych przez PKO w latach 60-tych, ale takie auto widziałem tylko w “Nie lubię poniedziałku”. A o Hillmanach Imp z tamtych czasów przeczytałem dopiero w Internecie, że też był dostępne w Polsce za dewizy.

      • Do Ludowej Polski w latach 60-tych sprowadzano niewielkie ilości angielskich samochodów. Większość była dla partyjnych VIPów, ale część była czasem dostępna za dewizy, rzadziej za złotówki dla “normalnych” ludzi. Były Hillmany Minx mk8, Humbery Super Snipe IV lub V, Wolseleye 24/80 (prawdopodobnie niesprzedane po zakończeniu produkcji w 1965 egzemplarze). Dla ośrodka badawczego Stomilu sprowadzono dwa Jaguary Mk X albo 420 do testowania opon. Jeździło po Polsce parę Land Roverów 110 przekazanych różnym organizacjom przez agendy ONZ. A dla sędziów i prokuratorów na talony sprowadzono z Francji trochę Simek Aronde.
        Nie wspominam o wcześniejszych Citroenach BL 11 i Chevroletach Fleetmasterach zwanych potocznie Deluxami, bo to lata 40 i 50-te.

      • O Citroenach i Chevroletach jak najbardziej słyszałem, podobnie jak o ludziach, którym je przydzialano. O Simcach Aronde sam pisałem (modele V8 też się w cennikach znajdowały, pisał o tym Tomasz Szczerbicki, ale nie wiem czy w praktyce je widywano na drogach). Humbera nawet “koneseruje” jede z Czytelników – niestety nie na chodzie, bo już dawno byłby tutaj artykuł przejażdżkowy 🙂

        (ale był za to wspomnieniowy właściciela, a nawet trzy:
        https://automobilownia.pl/wpis-goscinny-humber-super-snipe-renoma-swietnosc-kleska/
        https://automobilownia.pl/wpis-goscinny-super-snipe-milosc-nienawisc-czyli-nie-robcie-tak-jak-ja-czesc-i-zakochanie/
        https://automobilownia.pl/wpis-goscinny-super-snipe-milosc-nienawisc-czyli-nie-robcie-tak-jak-ja-czesc-ii-przyjdzie-walec-i-wyrowna/).

        O Jaguarze wiem tylko tyle, że Cyrankiewicz miał MkII, on w ogóle kochał zachodnie auta i zmieniał je często. Natomiast o Woleseleyu w Polsce nie słyszałem.

      • O imporcie angielskich wozów i ich sprzedaży za dewizy za gomułki, a raczej Cyrankiewicza jak najbardziej słyszałem, fakt, że z racji wieku nie widywałem ich na ulicach. Natomiast w latach późniejszych, kiedy BLMC już na dobre zaczął mieć problemy i chylić się ku upadkowi raczej zaniechano eksportu tych angielskich fur do PRL. W sumie to trochę zastanawiające czemu się nie ratowali nawet w ten sposób. Pewnie sprzedaż tego za horrendalną cenę w PRL mógłby chociaż lekko zminimalizować ich straty, aczkolwiek pewnie wolumen byłby tak mały, że nikt o tym nie myślał. Aczkolwiek w drugą stronę działało bardzo dobrze, wskaże komunistyczne auta były bardzo popularne w UK w latach 80, aczkolwiek i tak FSO miało wśród nich najgorszą opinie haha.

      • To byłyby tak śladowe ilości, że pewnie koszty paru spotkań byłyby wyższe niż marża na tych autach. W najlepszych latach (przed samym 1990r.) za dewizy sprzedawało się w Polsce kilka tysięcy aut wszystkich marek rocznie, z czego ogromna większość miała silniki Diesla (i to był główny powód ich zakupu). Leyland wcale nie produkował diesli, a i w kluczowych dla niego latach polska sprzedaż dewizowa była dużo niższa. No i angielskie samochody były zawsze droższe od kontynentalnych (dlatego też słabo szedł ich eksport nawet do RFN czy Holandii, a co dopiero za Żelazną Kurtynę).

      • Nie mam danych co do cen, więc sie nie wypowiem. Ale troche mnie dziwi co powiedziałeś. Trochę brytyjskich fur widać w filmach z serii Gangu Olsena. Komisarz Mortensen jeździł ADO między innymi. Że do RFN słabo szedł eksport to raczej zrozumiałe, ale w krajach bez przemysłu samochodowego chyba się dobrze sprzedawały do czasu wyparcia ich przez konkurencje z Japonii tj. gdzieś do lat 70. Akurat marże na zachodnich furach ZTCW to w pewexie/pekao i tych dewizowych tworach były solidne. Czytałem bodajze o Argencie, że bardziej się takową opłacało kupić w RFN , zapłacić cło i przywieźć do PRL niż kupić taką w pewexie..

      • Tak, w Skandynawii, Hiszpanii czy Beneluxie trochę ich było, ale dużo mniej niż tych “kontynentalnych” – z RFN, Francji, Włoch. Pewex oczywiście miał duże marże, to prawda – bo na tym polegała idea Pewexu, żeby państwo przejmowało dewizy zarabiane w różny sposób przez obywateli. Import Cortiny do CSRS to w tym kontekście wyjatek – najprawdopodobniej chodziło o sprowadzenie małej partii aut dla “swoich” ludzi. Generalnie RWPG nigdy nie było atrakcyjnym rynkiem dla producentów zachodnich, bo oni potrzebowali pchać setki tysięcy aut rocznie, a u nas sprzedawały się bardzo marne ilości, w dodatku samych najtańszych produktów.

      • Wbrew pozorom nie aż taki wyjątek. W latach 60 jeszcze przed rozpoczęciem produkcji dużego Fiata do Polski sprowadzano Fiaty 600 i Multiple które sprzedawano za złotówki. Za złotówki też chyba było Renault 8/10. oczywiście były to stosunkowo małe ilości. Dopiero chyba od lat 70 wszystko szło za dewizy. Generalnie przez pewex mogłeś zamówić dowolne auto, aczkolwiek schodziło tylko to co akurat decydenci sami zamówili, bowiem na takim indywidualnym zamówieniu byś zabulił jakąś dwukrotność ceny auta na zachodzie, albo i więcej. Też obok cortiny słynny był przypadek sprowadzenia przez rząd NRD partii 10 tysięcy Golfów mkI od RFN które zostały rozliczone w barterze. Sprzedawano je potem za ceny niewiele wyżsże od Żiguli, oczywiście za wschodnie marki. Potem też Honecker sprowadzał Mazdy i pchał je za wschodnie marki.

      • NRD to osobny przykład, tak mieli wiele zachodnich towarów w sklepach, bo trzeba było pokazać, że Niemcy wschodnie nie są gorsze od Zachodnich. Oczywiście i tak były, ale w stopniu odrobinę mniejszym niż reszta, zresztą częściowo też kosztem tej reszty (oraz wujków i cioci z RFN, którzy przysyłali prezenty i zachodnie marki).

      • PS Mam na dysku sporo katalogów GENEXU – NRDowskiej instytucji zachęcającej zachodnich Niemców do kupowania prezentów wschodnim rodzinom. Tam były towary z obu stron Muru – Golfy, ale też Trabanty i Wartburgi. Ponoć prawie 50% Wartburgów w NRD było kupowanych w ten sposób, przez krewnych z Zachodu za zachodnią walutę. Inne kraje RWPG takiej możliwości nie miały.

      • O NRD czytałem wiele. Na wikipedii jest artykuł po niemiecku (https://de.wikipedia.org/wiki/Verf%C3%BCgbarkeit_von_Pkw_in_der_DDR) o autach w DDR. Te “okno na Zachód” to trochę mit. W NRD nigdy nie bylo pustych półek z uwagi na fakt, że bardzo duży o wiele większy niż w Polsce był zamordyzm, a władzę pełnili realni socjaliści prześladowani w III Rzeszy, a nie “nawróceni na socjalizm” arystokraci jak Cyrankiewicz. Co do Genexu to jeżeli chodzi o zachodnie auta to przez genex sprzedała się ich śladowa ilość, nie wiem jak z wartburgami. Słyszałem generalnie, że towary sprzedawane przez genex były ze 2 razy droższe niż takie same na Zachodzie. Golfy i Mazdy , a także Citroeny GSA, oraz w bardzo małych ilościach Volvo 244 były sprzedawane za wschodnie marki na mocy umów jakie podejmował rząd NRD. Warto też wskazać, że import używanego auta z RFN do NRD , w ogóle z zachodu był praktycznie niemożliwy. W PRLu były jednak lata gdzie te kwestie poluzowano, sam zresztą masz przykład Mercedesów Twojego taty. Garbusów w PRLu było pełno przykładowo.

      • No tak, zapomniałem, że to wszystko przez arystokratów i kułaków, bo “prawdziwi socjaliści” zbudowaliby drugą Szwajcarię. Tymczasem tak, gdzie komunizm arystokratów wszystkich porozstrzeliwał, po kilku latach zapanował głód i trwał dotąd, aż nie zaczęli zboża z Kanady sprowadzać za złoto. I tak dzieje się wszędzie, gdzie tylko ktokolwiek próbuje ludzi zniewalać i okradać z ich plonów. I wszędzie – tak jak w NRD – miliony produktywnych ludzi wolały ryzykować śmiercią przy ucieczce na drugą stronę, niż żyć dalej w ten sposób.

        PS Mercedes mojego taty kosztował w 1987r. kilkadziesiąt pensji (oczywiście w dolarach, które treba było nielegalnie zdobyć), a był w takim stanie, że dziś się dopłaca, żeby ktoś taki złom zutylizował. Takie to było “poluzowanie”. Na szczęście było w Polsce trochę ludzi pokroju mojego taty, którzy potrafili sobie tak radzić – bo bez nich i dostarczanych podziemnie towarów mielibyśmy taki sam głód jak wyżej opisany.

      • @SzK, ale jednak miał diesla i był to Mercedes 🙂 Zmierzam do tego , że ZTCW do NRD import takiego auta był niemożliwy.

        Ja osobiście nie mam nic do arystokracji w szeroko rozumianym tego słowa znaczeniu Ba , moi prapradziadkowie byli tymi mitycznymi kułakami i zostali wywiezieni na sybir. Nie wiem czemu się unosisz. Natomiast pamiętaj, ze jednak żyjemy w Polsce. Posiadacz ziemski posiadaczowi ziemskiemu nie był równy. Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie mówi Ci to coś? Względne poparcie dla “rozkułaczania” też nie wzięło się z nikąd. Wspomninając Cyrankiewicza , czy co jeszcze bardziej chyba jest wymowne Jaruzelskiego zmierzam do tego, że część tej arystokracji po prostu dostosowywała poglądy do tego z której strony wiatr wieje. II RP była krajem o ogromnym rozwarstwieniu co wielokrotnie wspominałeś.

        A co do władz NRD to pamietaj, że zarówno Ulbricht, jak i Honecker byli szykanowani w czasach III Rzeszy. Co więcej do stanowisk kierowniczych NRD przez cały okres jej trwania nie byli dopuszczani ludzie mający przeszłość nazistowską. Ludzie Ci serio wierzyli w ideały socjalistyczne, co niestety zderzyło ich mocno z rzeczywistością.

      • Bardzo przepraszam. Ja się nie unoszę, tylko alergicznie reaguję na próby wybielania totalitaryzmów i zbrodni, oraz mówienie, że źle było dlatego, że totalitaryzmu było za mało i że “nie był prawdziwy”, bo np. tworzyli go “nieprawdziwi” ideolodzy.

        Arystokracji absolutnie nie bronię, bo każda władza jest takim samym złem. Nieważne, jak się nazywa. Arystokracja żyła z rabowania ludzi produktywnych, tak samo jak każda inna władza i jej poplecznicy. Zmieniają się tylko sposoby dochodzenia do władzy, więc zmieniają się beneficjenci, ale istota pozostaje taka sama: ci, którzy utrzymują władzę przy korycie, dostają prawo pasożytowania na ludziach produktywnych, a produktywnych propaganda przedstawia jako podludzi, którymi nie ma potrzeby się przejmować.

        Kiedyś króla utrzymywali u żłobu arystokraci, którzy w nagrodę dostawali prawo wyzysku chłopów (uważanych za podludzi, niewartych pożałowania i pochylenia się). Dziś polityków przy władzy utrzymują wyborcy, którzy dostają tzw. kiełbasę wyborczą, na koszt ludzi produktywnych (których też uważa się za niższy podgatunek). Interesujące jest tylko to, że arystokratów było niewielu, więc żyli sobie na koszt chłopów jak milionerzy, a dziś wyborców jest… no właśnie, 100% dorosłych obywateli, więc siłą rzeczy kiełbasa wyborcza jest złudzeniem (tzn. muszą na nią zapracować sami beneficjenci, choć 80% z nich w ogóle tego nie rozumie i myśli że albo to będzie spadać z nieba, albo na nich będzie pracował “somsiad złodziej, co ma młodszego Passata”). Dlatego nie uważam, że niegdysiejszej arystokracji trzeba bronić – każdy powinien pracować i inwestować dla siebie, a idea władzy rozdzielającej cudze plony jest tak samo zbrodnicza niezależnie od epoki i nazewnictwa. Czy to Pierwsza/Druga RP, czy jakakolwiek feudalna klika, czy ZSRR, NRD albo UE – to są takie same bandy, tylko retoryka się im zmienia.

        A co do samej NRD – nie orientuję się w losie dawnych nazistów w tym kraju. Wiem, że w RFN mniej eksponowani naziści często robili kariery (jak np. burmistrz wyspy Sylt, Heinz Reinefarth). Natomiast sam kolektywistyczny ustrój był bardzo podobny, z tym samym kolorem flagi (czerwień), tym samym głównym świętem (1 maja), tym samym tytułowaniem partyjnych (Genosse = “towarzysz”) i tą samą ideą zniewalania ludzi i pozbawiania ich podmiotowości w imię służenia władzy – nazywanej oczywiście “narodem/rasą panów” (w III Rzeszy) lub “ludem” (w NRD i innych krajach komunistycznych). Dziś władza jest nazywana “przyszłością planety”, co w ten sam sposób służy do rabowania produktywnych i zakuwania ich w łańcuchy (ich nikt nie będzie żałował, mimo że to dzięki nim mamy z czego żyć i dostajemy pensje – tak jak niegdyś nikt nie żałował chłopów, choć to oni wszystkich żywili). Tak jak mówię – retoryka się zmienia, istota nigdy. Od czasów egipskich faraonów do dziś.

      • @SzK, też jeszcze jak mocno się nie zagłębiłem w temat głosiłem podobne tezy. Faktycznie Rzesza miała w nazwie socjalistyczna i miała niby bronić praw robotników i chłopów. Tyle teorii. W praktyce wielkie korporacje jak Siemens , Auto Union i wiele innych jeżeli przypodobały się fuhrerowi działały w najlepsze. O szwindlu z garbusem każdy słyszał. Wielu nazistów miało von przed nazwiskiem. Jak myślisz dlaczego naziści nie weszli w sojusz z komunistami ? Bo co by nie mówić o niemieckich komunistach z lat 30 to oni jednak ideały mieli i tego nie idzie odmówić.

        Nie generalizowałby arystokracji, bardzo wielu chłopów bezziemnych wspominało swoich panów jak najbardziej ciepło. Ale wielu też było wyzyskiwanych na folwarkach, temu mówię to bardzo złożony temat i nic nie jest jednoznacznie czarne, albo białe. Jednakże za największy paradoks jednak uważam, że człowiek z takim rodowodem jak Jaruzelski stał się czołowym polskim komunistą, to samo Cyrankiewicz. Do dzisiaj nie mogę zrozumieć czemu Cyrankiewicza się wspomina o wiele cieplej niż “siermiężnego” Gomułkę. W środowisku automobilistów przecież bije się peeany nad syreną sport którą niby Gomułka zablokował, chore. Moim zdaniem to był faktycznie socjalista z krwi i kości, a za jego rządów mocno zmniejszyło się rozwarstwienie. Ale tak powytykajmy ciemne kuchnie, gdzie w II RP dla tych co mieli za gomułkę szanse na mieszkanie z ciemną kuchnią luksusem była bieżąca woda.

      • Dlaczego szlachcie zdarzało się przekonwertować na komunizm? Przecież to oczywiste – chcieli dalej należeć do wierchuszki i żyć z cudzej pracy jak królowie. Większość unosiła się honorem i uciekała albo była degradowana do roli nocnych stróżów, ale zdarzali się tacy, co woleli dołączyć do kolejnej bandy, żeby dalej żyć jak zawsze. Właśnie dlatego, że każda władza jest tym samym i niektórzy chcą do niej należeć za wszelką cenę. Na każdej wojnie zdarzają się tacy i tacy zwykle najlepiej na tym wychodzą. Jak widać na załączonych obrazkach. (współczesnym przykłądem jest Jerzy Urban – równie inteligentny i równie obrzydliwy jak np. Cyrankiewicz, tylko urodzony później – dlatego przeszedł “w drugą stronę”).

        III Rzesza nazywała się socjalizmem i nim była, a jej twórcy nigdy nie określali się inaczej niż socjaliści. Czytałem trzy ich książki: “MK” głównego piekłoszczyka, oraz autobiografie “udawanego skruszonego” Speera oraz prymitywa Hoessa (komendanta Auschwitz). Wszyscy pisali o socjalizmie i “wyrównywaniu różnic”. Każdy totalitaryzm tego chce, bo musi opierać się na bezwolnych masach, którymi łatwo manipulować. W porównaniu z “klasycznym” komunizmem była tylko różnica techniczna: III Rzesza faktycznie tolerowała prywatne przedsiębiorstwa (to słowo – “tolerowanie” – pada w “MK”), ale pod warunkiem, że ich właściciele będą dokładnie wykonywali rozkazy władzy. Jeśli by odmówili, to władza miała obowiązek (powtarzam – “obowiązek”!!) odebrać ich własność i przekazać “posłusznym”. To cytat z “MK”.

        Czym to się różni od RWPG? Niczym: i tu i tu przedsiębiorstwa prowadzili ludzie partii wykonujący polecenia polityczne, tyle że w III Rzeszy oni formalnie pozostawali właścicielami i czerpali zyski z dywidend, jak w wolnej gospodarce, podczas gdy w RWPG mieli profity nieformalne, typu talony, sklepy “za żółtymi firankami”, itp. Różnica czysto techniczna. I tu i tu przedsiębiorstwa dostawały instrukcje od władz i musiały je ściśle wykonywać – bo jak nie, to szef zostawał nocnym stróżem, albo wręcz trafiał za kratki.

        Przykład motoryzacyjny: w III Rzeszy istniał tzw. Plan Schella, nakazujący każdemu producentowi aut produkcję konkretnych modeli. Nieposłuszne kierownictwa zostały wymienione zawczasu – dlatego cały przemysł współpracował z władzami, że był prowadzony przez ludzi przez władze nasłanych. To, czy nazwiemy to “nacjonalizacją” czy “zmianą dyrektorów” nie ma żadnego znaczenia.
        Tu są szczegóły: https://de.wikipedia.org/wiki/Schell-Plan

        Ogólnie polecam czytanie dzieł zbrodniarzy, żeby rozpoznawać ich naśladowców. Obecnie właśnie dlatego się ich nie wydaje, żeby ukryć, jak bardzo podobnie działa świat i dzisiaj (i działał od zawsze), tyle że z łagodniejszą retoryką. Ale złudzenia rozwiewa poznanie prawdziwych myśli i słów tamtych bandytów.

        Niemiecka strategia miała oczywiście przewagę, bo realizowała plan władzy w sposób efektywniejszy (właściciel firmy zarabiał, jeśli potrafił zbić koszty poniżej przychodów, w komunizmie nie miał takiej motywacji). Dlatego Niemcy były gospodarczo silniejsze. Ale de facto władza tak samo sterowała gospodarką, a profity czerpali wyłącznie ludzie partii. Pod tym względem komunistyczne kombinaty typu Huta Katowice albo branżowe tzw. zjednoczenia przemysłu nie różniły się wcale od koncernów III Rzeszy, poza formalnym ujęciem kwestii własności.

        W PRL zresztą też to “odkryto” (nie wiem, jak w innych krajach RWPG) i stosowano tzw. “ajencje” – tzn. oddanie mniejszych przedsiębiorstw w dzierżawę osobom prywatnym, które sobie zarabiały na własny rachunek, pod warunkiem oddawania części zysków państwu. Tyle że to były małe firmy, typu restauracje, sklepy spożywcze itp. Państwo tylko na tym zyskiwało, bo odpadały duże koszty i ciężar ewentualnych strat, które ponosił “ajent” zamiast państwa, a “ajenta” można było w każdej chwili wywalić, jeśli przestawał się podobać. Czysto hitlerowski model, tyle że ograniczony do małych firemek, podczas gdy w III Rzeszy działały tak też Daimler-Benz czy Siemens.

        A co do “dobrych arystokratów” – oczywiście, że ludzie są różni i nie każdy znęcał się nad chłopami (byłoby to wręcz głupie, bo pracownik musi być dobrze traktowany, żeby pracował efektywnie). Ale zbrodnicza jest sama idea wejścia w poddaństwo z urodzenia – chłop nigdy nie zostawał panem ani pan chłopem. Tutaj jest problem, a nie w tym, czy dany pan wieszał chłopa za nic czy dawał mu żyć spokojnie.

        Ja też pracuję dla wielkiego koncernu, który czerpie profity z mojej pracy, ale mogę w każdej chwili pracodawcę zmienić, założyć swoją firmę albo w ogóle zacząć zarabiać jak tylko chcę, bez zależności od nikogo. Chyba że mówimy o relacji z państwem – tutaj, jak chłop pańszczyźniany, z racji urodzenia muszę oddawać połowę (aktualnie – bo z każdym dniem odsetek rośnie), do samej śmierci. Muszę też spłacać długi państwa, zaciągane bez mojej zgody (również te sprzed mojego urodzenia), muszę akceptować wszelkie nowe wymogi i ciężary pod karą więzienia, itp. To jest to samo co pańszczyzna, no ale przynajmniej stosunek pracy jest już dobrowolny 🙂

      • W pełni się zgadzam 🙂 Cieszę sie że doszliśmy do porozumienia w tej kwestii. Niemniej serio ja osobiście dalej będę szanował faktycznie socjalistów z krwi i kości takich jak Gomułka. Moim zdaniem był to o wiele uczciwszy poltyk niż jego następca Apropo widziałeś film Gierek ? Ja byłem dosłownie w szoku jak zobaczyłem ten paszkwil wystawiający laurkę osobie Gierka w publicznej TV. Życiorys Gierka jest mocno niejednozaczny, jednocześnie wiemy , ze naprawdę dużo przytulł dla siebie. Wiele z jego inwestycji było “misiem na miarę naszych możliwości”.

        Wracając do Cortiny, kiedys top gear nagrał fajny materiał o tym modelu. W UK bardzo popularne auto, symbol cudu gospodarczego w tym kraju. Zdezelowaną Cortiną jeździł też Powolniak w Keeping up apperances.

      • Nie oglądałem “Gierka”. Ale nie dziwi mnie wymowa filmu, zważywszy na linię tamtej władzy.

        Nie lubię wypowiadać się na blogu na tematy bieżącej polityki i osób w niej uczestniczących, natomiast dobrze pamiętam wypowiedź jednej z wiodących postaci rzeczonej opcji, jeszcze z lat 90-tych: że gros Polaków żyje w mentalnym rozkroku pomiędzy epoką Gierka i Trylogii Sienkiewicza, więc chcąc do nich trafić trzeba przemawiać właśnie mieszanką języka Gierka i Sienkiewicza. Parę lat później na scenie pojawiła się partia, która tak właśnie do ludzi mówi i faktycznie, to się okazało nadzwyczaj skuteczne. Tak więc laurka na temat Gierka w ich wykonaniu mnie nie dziwi.

  6. Artykuły o Humberze czytałem w początkach moich wizyt na Automobilowni, ale wtedy nie kojarzyłem Fabrykanta, a sądząc po jednym zdjęciu żyjemy 800 m od siebie i dzieli nas tylko park.

  7. czy ten stylista Roy Haynes to aby nie ten od świetnych książek – podręczników napraw dla każdego samochodu Haynes?

    • No, a Tadeusz Rychter autor masy książek o budowie i konstrukcji samochodów, to syn Witolda, szefa wszystkich szefów polskiej literatury motoryzacyjnej.

  8. Założycielem tego wydawnictwa był niejaki John Haynes, więc to nie ten sam. John urodził się w ’38 na Cejlonie, więc jego ojciec musiał być administratorem lub przedsiębiorcą. Na podstawie tego wnioskuję, że to nie jest popularne plebejskie/robotnicze nazwisko, więc nie można wykluczyć, że byli spokrewnieni lub należeli do tego samego rodu.